- Opowiadanie: Vis_a_vis - Zostawić świat

Zostawić świat

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zostawić świat

 

Nawet teraz, gdy po kolejnym dniu mnożących się wątpliwości i rosnącego poczucia beznadziei jadę windą do ostatniego bastionu dla duszy, nie dopuszczam do siebie myśli, że jakiekolwiek działania skazane są na porażkę. Chapeau bas dla moich mechanizmów obronnych! A może to nie wyparcie trzyma z daleka abulię, lecz zwykła nadzieja, wiara w lepsze jutro? Nie. To bełkot zaszczutego umysłu. Pulsujące neokulturą miasto zostawiłem za sobą nie dlatego, że widziałem w wypoczynku sens, lecz z powodów czysto eskapistycznych. Odciąłem się od sieci HC i GI, tracąc łączliwość z innymi ludźmi oraz generalny dostęp do wszelkich informacji, dezaktywowałem kontakt z bazą medyczno-diagnostyczną, a nawet zablokowałem sprzężenie mózgu z Głównym Emulatorem Umysłu. Nie dbam o to. Swoisty bunt przeciwko aberracyjnej synergii zalewających nas technologii oraz związanej z tym dekadencji człowieczeństwa może i jest uważany przez synchronów za wypowiedzenie wojny systemowi, lecz wszystko zależy od punktu widzenia. Dla mnie z kolei ich zachowania są niczym więcej jak fetyszyzacją narastających patologii.

Winda zatrzymuje się. Na zalany monolitycznym światłem szary korytarz wychodzę powoli. Nie dlatego, że jestem wykończony po czterech dobach nieustannej pracy – środek hamujący potrzebę snu będzie działał jeszcze przynajmniej dwadzieścia godzin – lecz ze względu na chęć jak najdłuższego przedłużenia chwili. Mam zamiar celebrować rytuał przedrelaksacyjny. Jeden z ostatnich, ponieważ za parę dni na zawsze opuszczę miasto. Zostaną tylko ci, którym nie zależy. Samobójcy.

Po drodze mijam parę osób albo nowobytów. Krzywią się, jakby wyczuwały, że jestem odłączony od HC albo jakbym afiszował się z lekceważeniem Głównego Emulatora Umysłu. Muszę przyznać, że tak poważne odcięcie zafundowałem sobie pierwszy raz i na początku trochę się bałem. Teraz wiem – to był irracjonalny niepokój. Najwyżej w ciągu najbliższych godzin Brian nie będzie mógł się ze mną połączyć. Nawet jakbym umarł, obudzę się w nowym ciele, z umysłem minimalnie różniącym się od tego obecnego.

Wchodzę do środka. Tylko dlatego, że jeszcze niedawno byłem szefem pionu innowacji w jednej z firm, mam możliwość wynajmowania tego trzystumetrowego lokum. I czasem zazdroszczę pariasom, skazanym na bezdomność i wygnanie włóczęgom, ich braku jakichkolwiek możliwości. Niekiedy niczym dewiant zatapiam się w projekcjach biedniejszych suburbi albo slumsów położonych w centrach aglomeracji. Smród miejskich ekskrementów, wszechobecna zgnilizna i mieszająca się z gniewem rozpacz na obmierzłych twarzach lumpów. To mnie w pewien sposób oczyszcza.

Teraz jednak potrzebuję spokoju, relaksu. Wydaję mentalne polecenie i strój z nanowłókien opada ze mnie na podłogę, w której zatapia się niby w jeziorze. Wchodzę w głąb lokum powoli, nagi jak biblijny Adam. Z ciszą współgra miękki odgłos kroków; każdy dodatkowy dźwięk zburzyły tę harmonię.

Na środku pomieszczenia stoi kabina. Kusi połyskującymi w świetle syntetycznymi krzywiznami. Podchodzę do niej i kilkoma sakkadycznymi ruchami oczu sprawiam, że otwiera się dla mnie niczym rosiczka. Żadna deprywacja sensoryczna, myślę z pobłażaniem. Pokonuję niewielki próg i zanurzam nogę w bezbarwnym roztworze MgSO4. Oczywiście nie jest to zwykła kabina floatingowa, jakich używano wiele lat temu. Wzbogacona o pływające w przezroczystej substancji cząsteczki, wnikające przez ciało aż do samego ośrodkowego układu nerwowego, umożliwia znacznie szybsze osiąganie pierwotniejszych poziomów świadomości.

Siadam, biorę głęboki oddech i kładę się na plecach. Czuję, jak fale mózgowe przechodzą z beta na alfa. Rozluźniam się i myślę o Noli, która śpi w pokoju obok. O naszych marzeniach związanych z Azylem. W gruncie rzeczy właśnie ta nie obiecująca odkupienia peregrynacja trzyma mnie jeszcze przy zdrowych zmysłach. Może nie wszystko stracone? Chwytam się tej idei jak paranoik, uwłaczam logicznemu myśleniu, bo przecież…

Po chwili alfa zmienia się w theta. Przez moment widzę we wspomnieniach Nolę; taką, jaka była przed wypadkiem. Moja dziecina. Zastanawiające, że oprócz pamięci długotrwałej, straciła bezpowrotnie część z tych gestów i grymasów, za które ją kochałem. Gdyby udało mi się jej pomóc…

A potem pojawiają się fale delta i, w tym świeci wariatów, osiągam stan, który kiedyś ludzie wypracowywali dziesiątkami lat, medytując w odciętych od świata klasztorach.

 

___

 

Sunę przez miasto korporacyjnym Mercedesem, w całkowitej ciszy i spokoju. Na tylniej kanapie, jak często podczas jazdy, sztywno siedzi Nola. Wdychając zapach syntetycznej skóry, zastanawiam się, dlaczego Brian chce się spotkać. Podejrzewam, iż jego obawy wynikają z monitorujących HC synchronów. A może całkiem mu odbiło? Jest zbyt podatny na kupczące chorymi usługami autonomiczne inteligencje.

Na wiadukcie nadwozie samochodu robi się przezroczyste. Złożony algorytm pokładowy widocznie uznał widok za warty uwagi. Obserwuję otoczenie w zblazowanym zamyśleniu. Drapacze chmur i ziemi, plątanina dróg, superautostrad, drążących aglomerację tuneli dla dalekobieżnych pociągów…

Wyczuwając atakujące wściekle układ nerwowy reklamy, aktywuję filtry Global I. Niecierpliwię się, samochód przyspiesza. Peryferycznie migają kolorowe punkty oferujące najróżniejsze usługi. Od permanentnych ingerencji w DNA, zmieniających nawet drugorzędowe cechy płciowe, przez podwyższanie poziomu łączliwości mózgu z rzeczywistością wirtualną, aż po czasowe zmiany struktur osobowości, żeby można było zobaczyć, jak to jest żyć ze schizofrenią, paraleilą czy innym zaburzeniem; to nowe doświadczenia – niekiedy w ten sposób perswadują zintegrowane ze sklepami quasiosobowości, gdy jesteś połączony z GI – dzięki którym masz okazję zrozumieć chorego człowieka.

Wzdycham.

Miasto skrzy energią, jarzy feeriami barw, pulsuje rytmem podnoszonego do kwadratu postępu technologicznego, ja jednak widzę to, co głębiej – toczone gangreną społeczeństwo. I zastanawiam się, w którym momencie iluzoryczne wrażenie omnipotencji rządzących światem doprowadziło do początku upadku. Okres Destabilizacji miał miejsce osiem lat temu, ale to tylko kryzys, jak u żyjącego w zamierzchłych czasach anemika, który początkowo nie odczuwał negatywnie coraz większych spadków hemoglobiny, ponieważ jego organizm adaptował się do ilościowego i jakościowego pogorszenia erytrocytów. Jeśli przyrównywać Okres Destabilizacji do anemii, to Tajfun jest metaforą leczenia przy użyciu leków mogących spowodować zgon.

Ten potok myśli okazuje się być wystarczającym impulsem, aby pobudzić mnie do działania.

Synchronom podlega wiele subosobowości, fraktalnych inteligencji żyjących jednocześnie na kilku poziomach wirtualnej rzeczywistości, wtyczek human contact(który już wcale nie jest taki human), a nawet niektóre z protokołów GEU. Mając to na uwadze, aktywuję nielegalne zapory i zanurzam się w GI. Chwilę się zastanawiam. Wiszę w nieeuklidesowej przestrzeni, mentalnie zawieszony. Wnętrze samochodu jawi się jak przez muślinową zasłonę. Wreszcie całkowicie zatapiam się w onirycznej geometrii i wypuszczam wirtualne macki danych. Będą one szukać innych zapaleńców, którzy chcieliby udać się z nami do Azylu. Robię to bez dawnego zapału, ponieważ jestem przekonany, że wyruszymy w trójkę; zdrowy rozsądek odradza wiarę w szczęście, statystyka je zabija.

Nagle system w samochodzie wydaje głuche ostrzeżenie. Rejestr następujących gdzieś niedaleko fluktuacji przestrzeni uspokaja mnie. Fale dźwiękowe, radiowe i świetlne nie zostałyby zakłócone w ten sposób, gdyby synchron chciał pozostać w ukryciu. Widzę ścierwo, leci między mostami łączącymi wieżowce. Nie potrafię określić jego kształtu ani koloru. Jak wygląda z bliska? Wiele razy się nad tym zastanawiałem, próbując nadać mu szczególne cechy. Żeby zredukować niepokój przed nieznanym. Robiłem nawet zdjęcia. SI zajmowały się powiększaniem i obróbką obrazu. Bezskutecznie. Podobnie jak na filmach z zoomem, na fotografiach synchron to po prostu rozmazana plama. Cóż, wiem przynajmniej, że dbają o ogarniającą świat anarchię.

Upewniam się, że jestem połączony z HC, GI, bazą medyczno-diagnostyczną oraz z GMU – wyższa łączliwość to mniejsza szansa wzbudzenia podejrzeń. Wszystko okej, tylko chyba mam zbyt wiele filtrów GI. Deaktywuję je i w jednej chwili cisza zostaje zmącona chmarą reklam.

Chcesz, aby pociechy zachowały twoje nabyte zdolności? Zgłoś się po epigenetyczne utrwalacze.

Zapraszamy do modyfikatora mózgu temporalnego.

Ciało to przeżytek, zostań postczłowiekiem. W pakiecie otrzymasz subosobowości do towarzystwa.

Chcesz poczuć emocje miasta? Nasze super wydajne systemy umożliwiają neuroodwzorowanie struktury aglomeracji.

Zalewa mnie miks obrazów, podniesionych głosów, szeptów. Naprzemiennie ogarniają fale ciepła i zimna. Pieprzone SI grają na moim ciele migdałowatym, wywołując pożądane emocje z istną wirtuozerią. Zaglądają w hipokamp, żeby wykorzystać sentymenty, reminiscencje, głęboko odbite ślady dawnych afektów.

Muszę to przeczekać. Dla Noli.

Zatapiam się w syntetycznej skórze i kurczowo zaciskam palce dłoni na brzegach fotelu.

 

___

 

Podobnie jak przy marketingowym gwałcie, gdyby nie SI wspomagająca przeciążony umysł, poczułbym silne zawroty głowy. Euforia, ekscytacja, te słowa nasuwają się same. Brian, myślę, jeśli potrafiłbyś oddziaływać na naszych szefów tak jak na mnie przed chwilą, nie musielibyśmy opuszczać ciepłego gniazdka i rozpoczynać w Ankarze badania miejscowej neokultury. Nie stracilibyśmy dwóch lat na bezowocny research, a nieudane polowanie na partnerów do nowych projektów nie prześladowałoby mnie w snach w postaci potwora o wdzięcznym imieniu indolencja.

Brian stoi nieruchomo, niczym w katatonicznym odrętwieniu, i wpatruje się w horyzont miasta, jakby planował dokładną drogę podróży. Nagle uśmiecha się i zaczyna chodzić poboczem tam i z powrotem. Pokraczny, zakompleksiony czubek. Zastanawiam się, czy zadowolony jest z powodu swojego sukcesu i zbliżającej się podróży, czy raczej z choroby neurodegeneracyjnej, którą zawsze marzył przeżyć i którą sobie wreszcie zafundował.

– Trzy jednostki – mówię. – To robi wrażenie.

Brian zatrzymuje się, kiwa głową.

– Uratują nas – odpowiada.

Brian zawsze ślepo wierzył w szefostwo, podczas gdy ja sądziłem, iż korporacja dawno się na nas wypięła. Może od początku kłamali, mamiąc nas eufemizmami, w rzeczywistości skazując na powolną degenerację.

– Mówiłeś, że to pomoc z zewnątrz – pragnę się upewnić, czy dobrze go rozumiem.

Brian robi minę, jakby nabierał wody w usta. Znów zaczyna chodzić z tę i z powrotem. Tak myślałem, wreszcie i on przestał w to wierzyć. Myślenie magiczne to tylko myślenie magiczne. Mimo to rozumiałem go wtedy. Ankara nawet dwa lata temu, gdy do niej przybyliśmy, incognito i ze sporym zapleczem do badań, nie była bezpiecznym miejscem, ale chyba nie aż tak, żeby w ciągu paru miesięcy firma musiała zaprzestać jakichkolwiek kontaktów z nami. Przecież istniały sposoby, specjalne protokoły, fraktalnie zabezpieczane bramki logiczne. Konkludując, fundamenty życzeniowości, paradoksalnie, stanowiły twierdzenia mocno osadzone w logice wydarzeń. Czas natomiast sprowadził je do autentyczności wróżbiarstwa.

Nagle uderza mnie pewna myśl.

– Tajfun!

Brian potyka się, omal nie przewraca.

– Kurwa mać, nawet tak nie myśl.

Rusza poboczem w dół. Zapuszcza się w gąszcz pozostałych po jakiejś niezrealizowanej inwestycji prefabrykatów i tam też znika. Nie idę za nim. Ochłonie.

Nola, moja dziecina, została w samochodzie. Pewnie śpi albo boi się wyjść na zewnątrz. Jej paranoje zaczynają mnie niepokoić. Najgorsze jest jednak to, że nie wiem, jak mógłbym pomóc, ponieważ doskonale znam etiologię tych lęków i nie widzę opcji ich wykorzenienia. W tym świecie tak trudno nie sfiksować, że jedynie normalni są wariatami.

 

___

 

Pojawiają się niespodziewanie, trzy nowoczesne pojazdy o gładkich powierzchniach. Rozpoznaję dwa mniejsze S-atraktory oraz wielkiego Kruszyciela, wszystkie odporne na całą gamę pocisków EMP. Łączą się z Mercedesem i wyczuwam pod skórą wibracje technologicznej energii. Omijają zabezpieczenia mojego auta z niebywałą łatwością, przenicowują niekompatybilne fragmenty kodu. Wstrzymuję oddech, nie sprzeciwiam się – kiedyś się o tym uczyłem. Ten informatyczny mobbing ma na celu wytworzenie synergii; zapomnij o autonomiczności, pragmatyzm ponad wszystko. Sami nie mielibyśmy szans na choćby opuszczenie granic Ankary. Dostrzegam, że Nola zaczyna bujać się na tylnej kanapie, jak w chorobie sierocej. Włączam prywatny kanał HC i próbuję ją uspokoić. Cii kochanie, jesteś bezpieczna.

Podpina się do mnie Brian.

– Ale orgazm! Ja pierdole – egzaltuje się na drugim kanale – człowieku, czujesz to?

Nola wciska się plecami w miękką skórę siedzenia.

– Kim oni są? – pyta z niepokojem w głosie.

– Pomogą nam dostać się do Azylu – tłumaczę.

– Ciekawe, jaki mają interfejs – podnieca się nadal Brian.

Wyciszam go.

– Kim oni są? – Nie ustępuje Nola.

– Poczekaj.

Wysyłam tajemniczym wybawcom komunikaty, analogowo i cyfrowo, ale na żadne nie odpowiadają. Dzielę percepcję i częściowo wtapiam się w wirtualny świat. Gdzie są te cholerne bramki interakcyjne? Chwilę grzebię w przestrzeni, starając się nie zwracać uwagi na szumy wywoływane zmianami zabezpieczeń Mercedesa. Wreszcie znajduję trop, który jednak szybko zaczyna znikać.

– Synchroni. Synchroni. – Nola zaczyna szlochać.

Rzucam się za nim w szalony pościg, na łeb na szyję w abstrakcyjną wizualizację milionów informacji. Niektóre z nich mimowolnie deszyfruję i translatuję na bliższe człowiekowi memy. Nigdy nie sądziłem, że najmniejsze jednostki informacji kulturowej potrafią być tak cholernie skutecznymi dystraktorami i z trudem odklejam uwagę od ich walk o przetrwanie. Znów widzę uciekające bity danych. Poruszają się to w lewo, to w prawo, zostawiając po sobie efemeryczne ślady przypominające powidoki lecącej ćmy. Zbliżam się, zbliżam, mam! Wbijam w nie palce i w tym samym momencie czuję na sobie coś mokrego, tylko że jakby oddalonego, percypowanego przez pryzmat już nie muślinowej a grubej tkaniny. Ignoruję to, ponieważ nagle obraz klaruje się. Fotele, deska rozdzielcza, piktogramy interfejsu. Olśnienie przychodzi natychmiast – to wnętrze jednego z S-atraktorów! Tylko dlaczego nie ma w nim człowieka. Wiedziony złymi przeczuciami, wpadam w wirujący tunel, który wypluwa mnie do drugiego S-atraktora, też bezzałogowego. A potem znowu mnie wsysa i zaczynam krążyć od jednego pojazdu do drugiego.

Mój mózg się wyłącza.

 

___

 

Wygłupiłem się. Sądziłem, że złamałem ich zabezpieczenia, w rzeczywistości wpadając w subtelnie zastawioną pułapkę. W dodatku obrzygałem sobie spodnie i straciłem przytomność. Ale jak mogłem postąpić inaczej? Chciałem chronić Nolę. Oczywiście nie powiedziałem o tym facetowi, który opuścił Kruszyciela tylko po to, żeby nas uspokoić. Przy okazji wyjaśnił zasadę działania S-atraktorów, skupiających na sobie całą uwagę potencjalnego wroga. Na myśl o permanentnym utkwieniu w osobliwej przestrzeni, pełnej krążących ad infinitum wirusów i innych złych duchów, zalała mnie fala dreszczy.

W Kruszycielu są jeszcze trzy osoby, ale nie chcą na razie z niego wychodzić. Najpierw żądają pełnometrażowej wirtualnej inicjacji, przyspieszonego poznania i zrozumienia naszego tercetu. To jednak musi poczekać; nie jestem pewien, jak Nola zniosłaby dodatkowe atrakcje.

Jedyny śmiały osobnik, prawdopodobnie przywódca całego zespołu, każe nazywać się Pasterzem.

 

___

 

Mam wrażenie, że nigdy nie wyjdziemy z miasta. Charakterystyczną gęstą zabudowę centrum dawno zostawiliśmy za sobą, lecz suburbia ciągną się już od dwóch dni i nic nie zapowiada, żeby niedługo miały się skończyć. Nie mam nic przeciwko, w skupieniu przyglądam się mijanym terenom. Nieczynne fabryki, osiedla-widma, zapuszczone bluszczem zejścia metra, porzucone samochody, zepsute roboty będące niegdyś syntetycznymi ekwiwalentami psich przyjaciół, kruszejące drogi. Zastanawiam się, jak dawno temu człowiek opuścił to miejsce i w głębi konstatuję, że jałowy krajobraz działa na mnie uspokajająco. Podobnie zresztą na siedzącą obok Nolę, wyciszoną, zaabsorbowaną procesem introspekcyjnym; jej poszukiwanie własnego ja ściska mi serce. Kochanie… Wiem, nie odzyskam poprzedniej Noli, mam jednak nadzieję, iż przynajmniej uda mi się uratować tą obecną. Bo nadal ją kocham. Już nie jak mężczyzna kobietę – to co było między nami kiedyś, bezpowrotnie przepadło, nieważne czy w momencie jej dawnej śmierci, czy wraz z osłabieniem ognia neuroprzekaźników miłości – lecz jak ojciec córkę. Spoglądając na gładką buzię, subtelny owal czaszki, co pewien czas odruchowo sprawdzam odczyty pokładowej SI. Wygląda na to, że w pobliżu nie ma synchronów, których Nola tak bardzo się boi. To dziwne, choć pewnie nie aż tak bardzo biorąc pod uwagę moje wcześniejsze ekscesy – odłączanie się od HC, GI, GEU oraz bazy medyczno-diagnostycznej – które przecież pozostały niezauważone. Może Pasterz faktycznie umie się przed nimi ukrywać?

Zatrzymujemy się na opuszczonej stacji. Samochody po pewnym czasie trzeba podładować; nigdy nie ziściło się marzenie technologów romantyków o perpetuum mobile. Z drugiej strony człowiekowi udało się stworzyć autonomiczne punkty samoobsługi, takie jak ten, których pracy raz na ruski rok doglądały nadzory, nieraz i z drugiego końca świata.

Płacąc przez GI zauważam, że w skarbcu mam mniej środków niż powinienem. W rachunkach ewidentnie coś się nie zgadza. Odświeżam łaskoczące korę wzrokową dane, tabele i wykresy, które pokazują nie tylko punktowe, lecz również ciągłe zmiany na płaszczyźnie XY. I nagle zalewa mnie fala złości. Marketingowym gwałtem zmusili mnie do kupna kupy gówna. Jakieś niepotrzebne plug-iny do HC, uzupełnienie bazy medyczno-diagnostycznej o pakiet pediatryczny, przed którym już wcześniej broniłem się rękami i nogami(nie jestem, cholera, dzieckiem), a nawet abonament na pieprzoną autonomiczną subosobowość. Kurwa! – zaciskam pięści i walę nimi w brzegi fotelu. Nola wychodzi z Mercedesa, zarzucając mi bezmyślność i twierdząc, że auto potrzebuje intymności.

Uspokajam się i wychodzę za nią.

Na zewnątrz zaczepia mnie Brian.

– Nie powinieneś się w Ankarze odłączać – mówi z pretensją.

– Odwal się.

– Takie jest moje zdanie.

– Czy ja ci wypominam zboczenie na punkcie neurodegeneracji?

– Zboczenie – prycha. – W każdym razie nie ściągnę tym na nas uwagi synchronów.

Świdruję go spojrzeniem.

– To co sobie zafundowałeś? – pytam złośliwie.

Brian mruczy coś pod nosem i odchodzi. Przeważnie nie odpuszczam – styl unikowy, zwłaszcza podczas niełatwych rozmów, uważam za paskudną strategię przystosowawczą – ale teraz zależy mi tylko na Noli, więc czuję ulgę, gdy przyjaciel mnie zostawia.

Wylot na autostradę, podobnie jak samą stację, częściowo zawłaszczyła natura. Nola stoi przy obrośniętej pnączami barierce. Wpatruje się w niemrawo falujące na wietrze trawy. Kiedy do niej podchodzę, trochę sztywnieje, jak przy każdym mężczyźnie. Pogodziłem się już z myślą, że nigdy mi nie zaufa, nie spojrzy w oczy tak jak przed śmiercią. Do dziś jednak nie mogę zrozumieć, dlaczego ktoś strzelił jej w głowę czarnym kodem; w GEU poszło wtedy niszczące sprzężenie zwrotne i poza tym, że umarła, straciła aktualną kopię własnego umysłu. Musieliśmy posłużyć się wcześniejszą, której ostateczna wersja obejmowała szesnasty rok życia. Ale dramat Noli nie skończył się na utracie związanych ze mną wspomnień, ani na zyskaniu emocjonalności młodej dorosłej. Będąc osiemnastolatką, przeszła zabieg usuwający traumę spowodowaną kontaktami seksualnymi z jakimś startym skurwielem.

– Myślisz, że uda nam się? – pyta mnie płaskim głosem.

Kiedy ludzkość zaakceptowała pedofilię jako orientację seksualną? Nie pamiętam. Wiem jedno – to była jedna z wielu tragicznych decyzji nowoczesnych społeczeństw. Zepsucie, z którego do dziś się nie wyleczyliśmy.

– Adam?

Najgorsze jest jednak to, że odkąd synchroni wycofali zabiegi usuwające traumy, Nola może liczyć tylko na mnie. Zwykłego człowieka, nieraz nie potrafiącego odpowiedzieć jej na jedno proste pytanie, które właśnie zastyga w morowym powietrzu naszych oddechów.

Nola nie odzywa się więcej. Patrzy mętnym wzrokiem na autostradę. Zaczyna delikatnie się kołysać. Cicho szepcze „Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie…”

A mi wilgotnieją mi oczy.

 

___

 

Nazywa się Diana, ale jeszcze o tym nie wie. Przez pierwsze sekundy oślepia ją szum. Potem nowo powstająca świadomość rozpoczyna ekspansję. Skromnie, bo od kilku białkowych tworów, ale to nic – mają one zdolność błyskawicznego dzielenia się. Na pierwszy rzut oka Diana rozpycha się we wszystkie strony, agresywnie niczym rak. Błędne wrażenie. Zresztą, po dłuższej obserwacji tylko głupek postrzegałby ja w ten sposób. Przecież nie jest upośledzoną proliferacją, nie uciska sąsiadujących tkanek, lecz znajduje między nimi wolną przestrzeń, czasem nawet nieśmiało tworzy z pierwotnymi neuronami połączenia. Za pomocą pączkujących odrostów bada chemiczne i fizyczne właściwości terenu, z najwyższą precyzją odbiera i przetwarza niezliczoną liczbę sygnałów. Napędzają ją zakodowane głęboko w DNA imperatywy. Doskonale wie, że gdyby teraz przerwała, przestałaby istnieć. I o ile w pierwszej minucie życia nie bardzo ją to obchodzi, o tyle z każdą kolejną zaczyna rozumieć powagę sytuacji. Jest z tego powodu pobudzona, wie jednak, że nie powinna wpadać w elektryczny szał; w najlepszym razie zostałaby uznana za ognisko epilepsji, w najgorszym za obce ciało, które trzeba usunąć. Uspokój się, uspokój. Łączy się z pierwotnymi strukturami i w przebłyskach poznaje zabójcze komórki obronne. Ich rola przeraża ją. Na powierzchni ciała zachodzą zmiany, w trzewiach błyskają wyładowania. Spokojnie, spokojnie. Jak mnie rozszyfrują, nigdy nie spełnię swojej misji. Klient nie będzie zadowolony. To jakaś koordynująca proces rozrostu SI gada. Fale delta, skup się. Diana posłusznie wykonuje polecenie, nie czuje irytacji ani zaciekawienia, jest na to za prosta. Istnieje wyłącznie zaszczepiona metonimia strachu przed niepowodzeniem. Białko podmywane falami delta to szczególnie dobre środowisko do ekspansji; optymalne warunki pracy.

Nagle do Diany docierają jakieś dziwne sygnały. Nieregularne, bezsensowne algorytmy, dane w zupełnie innym języku. Wchodzą w interakcje z jej ciałem, szybko jednak pojmuje, że nie są niebezpieczne. Theta, wszystko będzie dobrze.

Kilka godzin później zostaje osiągnięty cel minimum ekspansji. Ryzyko odrzucenia Diany przez większą świadomość zmalało do niemal zera.

Autonomiczna subosobowość wyłącza się – dziecko marketingowego gwałtu musi odpocząć.

 

___

 

Następny podobny dzień. Zatrzymujemy się na kolejnej stacji, ponieważ na poprzedniej w trakcie ładowania Mercedesa padł dystrybutor zasilania. Szansa jak jeden na milion, trafiło akurat na nas. Neurotycy – tak ich nazywam – nadal wolą nie wystawiać głów z Kruszyciela. Nawet już nie naciskają tak bardzo na przyspieszoną interakcję. Cała ta sytuacja trochę mnie dziwi, ale w końcu co mogę zrobić? Nie jestem emocjonalnym ekshibicjonistą; po przemyśleniu nie wiem nawet, czy zgodzę się na takie poznawanie.

Mam wrażenie, że Brian rzadziej wychodzi z samochodu. A jeśli już, to nie ma ochoty rozmawiać ze mną, jakby się obraził, albo obawiał kolejnych niewygodnych pytań. Czas na świeżym powietrzu spędza z Pasterzem. Kiedy tylko do nich podchodzę, Brian przez chwilę stoi w milczeniu, a potem wraca do auta.

Podobny dzień, ale nie identyczny. Zwłaszcza, że w starym cyrku pojawiła się nowa małpa. Autonomiczna subosobowość. Diana. Całe szczęście Nola śpi, bo chyba nie zdzierżyłaby takiej werbalnej agresji. Prawdę mówiąc nie muszę artykułować słów, aby porozumiewać się z Dianą, ale w myślach przecież bym się nie wyżył. A mam powody jak kurwa nie wiem co. Kiedy chciałem ją usunąć, subosobowość stwierdziła, że owszem, kupiłem ją, ale nie jest zwykłym towarem i wykasowanie byłoby równoważne morderstwu. Niesamowite, ale właśnie ten argument mnie przekonał. Przynajmniej na pewien czas. Wdałem się z Dianą w długą dyskusję, chcąc znaleźć w tej autonomicznej dziwce jakieś elementy świadczące o sztuczności, o pustym naśladownictwie czy powtarzaniu wgranych wzorców zachowań. Nic z tego. Odpuściłem. Ukontentowana Diana schowała się w cień, łaskawie dając mi odpocząć.

Okej, Nola śpi, Brian zaszył się w samochodzie, podobnie Pasterz w Kruszycielu, a co ze mną? Gdzie ukryć się przed ponurym światem? Zaczynam odczuwać tęsknotę za własnym mieszkaniem. Porzuciłem wraz z nim kabinę floatingową i teraz od rzeczywistości nie mogę już uciec, a jedyną namiastkę tamtej ciszy i tamtego spokoju zapewnia mi wnętrze Mercedesa.

Nagle na HC odzywa się Brian.

– Słuchaj, zastanawiam się nad naszą podróżą – mówi.

Milczę.

Brian wzdycha, kontynuuje:

– Skąd mamy mieć pewność, że to miejsce w ogóle istnieje?

– Nie mamy.

– To dlaczego w ogóle…

– Brian, o co ci chodzi? Wolałbyś czekać, aż Ankarę przeora Tajfun? Dwie opcje, pamiętasz? Albo się wyrwiemy z miasta i sprawdzimy wiarygodność przesyłu, albo pozostaniemy bierni i niczym jacyś fanatycy powitamy z otwartymi ramionami informacyjny armagedon.

Brian milknie. Podobnie jak ja, ze wszystkich sił stara się nie utracić wiary w Azyl. Wiem, że jego nadzieja wcale nie jest silniejsza od mojej, ale zarazem zdaję sobie sprawę z subtelnych różnic między mną a nim. Gdybym również zaczął wyrażać wątpliwości, u Briana mogłaby zgasnąć. Węgliki tlą się słabiutko, wątły ogień trzeba pielęgnować.

Cisza trwa zbyt długo. Obawiając się, że Brian się odłączy, pocieszam go.

– Pasterz wierzy w Azyl, podobnie jak wielu ludzi z różnych części świata. Wystarczy poszperać w sieci.

Brian nie ustępuje.

– Ktoś w ogóle widział to miejsce? A jeśli nie wystarczy kabin dla wszystkich? Poza tym, kiedy się obudzimy? Zastanawiałeś się nad tym?

Oczywiście. Setki razy przywoływałem w myślach czarne scenariusze. I mimo obaw nadal uważam, że lepiej zostawić obecny świat za sobą, gdyż inaczej, zalewani całym tym noekulturowym syfem, nie zachowamy człowieczeństwa.

– Na cholerę ci ta choroba neurodegeneracyjna – mówię z wyrzutem, nad którym nie potrafię zapanować. – Chcesz obudzić się w nowej rzeczywistości niepełnosprawny?

– Nic nie rozumiesz.

– To mi wytłumacz! – wybucham.

I od razu tego żałuję. Brian rozłącza się.

 

___

 

Wszystko dzieje się naraz. Samochody wyrywają do przodu niczym rozwścieczone bestie. Diana zaczyna się denerwować. Aktywność w GI rośnie, pojawiają się elektryzujące informacje, sieć aż huczy od spekulacji, plotek i prognoz. Pasterz zaprasza mnie na konferencję z Brianem, jestem jednak zbyt zdezorientowany, żeby się zgodzić. Pakiet medyczno-diagnostyczny skanuje mój organizm. Nie wykrywa żadnej infekcji ani choroby, a mimo to zaczyna obliczać moją szansę na przeżycie; procenty rosną i maleją, rosną i maleją. Zdezorientowana Nola wygląda przez szybę na jadący równolegle S-atraktor. Też wyczuwam jego kipiącą energię, zupełnie jakby przygotowywał się na atak. Czyżby synchroni? Tutaj? Mercedes nie umie udzielić jednoznacznej odpowiedzi, jest przestraszony niby pies węszący nadchodzący huragan.

Boję zanurzyć się w wirtualnej przestrzeni GI, ale zaciskam zęby i robię to. Łapię oddech i rozglądam się w nieeuklidesowym świecie, w którym zapanował totalny chaos. Prześcigający się w zakładach ludzi, falujące jak sinusoidy akcje wielkich korporacji, wycofywane kapitały, zawieszone w czasie fuzje i przetargi, pożegnania i szyfrowane testamenty. Krzyki i szepty, groźby i błagania. Legalizacje związków i rozwody. Masowe kupna i sprzedaże. Zupełnie jakby wszyscy podejmowali pod presją czasu decyzje, które normalnie podjęliby znacznie później. Albo w ogóle.

Od tej akumulacji aktywności kręci mi się w głowie. Zakładam wirtualne filtry i powoli odzyskuję ostrość widzenia. Szukam.

Nic nie znajduję, wracam więc do rzeczywistości. Przez chwilę mrugam, oszołomiony światłem dnia, po czym akceptuję zaproszenie na konferencję.

– Boże – słyszę głos Pasterza – bałem się, że coś ci się stało.

Zagłuszają go przekleństwa Briana.

– Co się dzieje? – pytam zdezorientowany.

– To jakaś apokalipsa. – Pasterz jest wyraźnie przerażony. – Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieliśmy.

– Spalą nas żywcem! – Brian sieje defetyzm. – To koniec. Absolutny koniec.

– Co się, kurwa, dzieje?! – rzucam w eter.

– Tajfun – mówi Pasterz. – Właśnie spada na Ankarę.

Zalewa mnie paraliżujący strach. Zerkam na licznik, jedziemy ponad trzysta na godzinę, szybciej się nie da.

– Zdążymy uciec?

Brian wybucha szaleńczym śmiechem. Pasterz wznosi modlitwę. Na moje polecenie nadwozie Mercedesa robi się przezroczyste. Oglądam się, ale szybko reflektuję, że Tajfun prawdopodobnie zabije miasto w sposób niewidoczny dla gołego oka. Nieme całopalenie. Ostateczny holocaust.

>> Przetransferuj mnie do sieci.

Nie od razu rozpoznaję Dianę.

>> Przetransferuj mnie do sieci.

> Zamknij się – warczę.

>> Nie chcę umierać!

– Wiesz, co oznacza chaos w GI? – pyta nadal rozbawiony Brian. – Nie tylko…

Nie daję mu skończyć ze względu na pieprzoną autonomiczną subosobowość, która, o ironio, chyba zaczyna tracić nad sobą kontrolę.

Nagle wszyscy zjeżdżamy na prawy pas i zwalniamy do niecałych stu pięćdziesięciu na godzinę. Jeden za drugim, ostrym ślimakiem dostajemy się na główną drogę, prowadzącą prosto do Azylu.

Na dole mój Mercedes wyrywa do przodu jak dziki, silnik potężnie ryczy, wgniata nas z Nolą w fotele. Ciężki Kruszyciel nie daje rady, maleje w lusterku, więc zwalniam, żeby dostosować prędkość do Pasterza. Brian nie przejmuje się innymi, oddala się od nas coraz bardziej, aż widzimy tylko mały punkcik na horyzoncie. Pierwszy impuls każe mi powiedzieć Brianowi, żeby zmniejszył szybkość. Kiedy jednak zerkam na Nolę, zostaje wyparty przez drugi, znacznie silniejszy, i redukuję bieg. Nie tylko instynkt przetrwania nie pozwala mi oglądać się za siebie. Pasterza znam od dwóch dni, pozostałej trójki w ogóle nie widziałem. Nola jest dla mnie najważniejsza na świecie. Dotykam jej ramienia i delikatnie ściskam. Szepczę jak mantrę: „Będzie dobrze, będzie dobrze…” Żałuję, że stać mnie tylko na truizm.

– Sieć wszystko ci powie – odzywa się na HC Brian, wymuszając połączenie. – Sprawdź.

Częściowo zanurzam się w GI, zakładam filtry. Nie rzucam się jednak jak pies szukający tropu, ponieważ uderza mnie swoista transparentność. Chaos, owszem, ale nie trzeba być geniuszem, aby dostrzec wzory. Wystarczy zmienić rozdzielczość i masz na dłoni holistyczny obraz sytuacji. Wirtualne regiony huczą od plotek o nadciągającym Tajfunie. Mówi się, że w najbliższym czasie padnie przynajmniej osiemnaście potężnych superaglomeracji. Szok. Nie było precedensu. Hekatomba. Bóg się gniewa. Sąd Ostateczny.

– Pierdolone ludobójstwo – mówi Brian.

Ma całkowitą rację. Nie ma pewności, że zniszczymy w ten sposób neokulturę, w dodatku zginą kolejne miliony niewinnych osób. Większość siedząc we własnych domach i mieszkaniach – jedynych miejscach pozwalających na choćby cień dawnej prywatności.

Nagle kilka wirtualnych regionów znika; Tajfun znowu spełnił zadanie. Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.

– Słyszysz?! – drze się Brian. – Wyjechaliśmy z Ankary! Udało się!

Biorę głęboki wdech. Powoli wypuszczam powietrze.

>> Żyjemy! – cieszy się Diana.

System medyczno-diagnostyczny łaskawie przestaje szacować moje szanse na przeżycie, podaje mi szereg podwyższonych parametrów biologicznych, reguluje je.

Po bokach widzę ruch; to Kruszyciel i S-atraktory się z nami zrównują.

Nola zaczyna płakać. Odpinam pasy, przytulam ją. Nie mam pewności, czyim ciałem wstrząsa nagły szloch.

 

___

 

>> Gdzie jedziemy?

Wstrzymuję oddech.

>> Adamie?

> Myślałem, że wiesz – odpowiadam dyplomatycznie.

>> Nie wiem.

> Przecież…

>> Kiedyś grunt pod autonomiczną subosobowość stanowił mózg klienta – tłumaczy Diana.

> Czyli nie zajmujesz moich tkanek – wypowiadam z ulgą.

>> Nie pozwalają na to zasady. Higiena umysłu to priorytet.

Odłączam się od wszystkiego poza HC. Diana się śmieje.

>> Nie pozbędziesz się mnie. Jestem w twojej głowie.

> Powiedziałaś, że higiena nie pozwala na zajmowanie tych samych tkanek.

>> Nie zajmuję. Mam autonomiczną infrastrukturę.

Ta rozmowa akurat była dziwna, ale zdecydowanie… No właśnie, co? Nie mogę powiedzieć, że je polubiłem, ale z czasem z pewnością się od nich uzależniłem. Nie bez znaczenia był fakt, iż Diana sprawiała wrażenie pewnej autentyczności. Domyślam się, że to jest tylko moje złudzenie, miraż, oszukiwanie się. W Ankarze eskapistyczne zachowania potrafiłem racjonalizować, a przecież uwiarygodnienie interakcji z autonomiczną subosobowością to rzecz znacznie bardziej kusząca dla odgradzającego się od świata mechanizmami obronnymi umysłu. Nadal więc, podświadomie, czułem do niej niechęć, nie broniłem się jednak przed kontaktami Zwłaszcza podczas bezsennych nocy, gdy wszyscy naokoło oddawali się woli Morfeusza.

>> Uważasz, że neokultura jest zła?

Dokładnie sprawdziłem możliwości Diany i wiem, że nie zadenuncjuje mnie, dlatego odpowiadam bez oporów.

> Nie prowadzi do niczego dobrego.

>> Skąd możesz mieć pewność?

> Kiedy wszystko wymyka się spod kontroli, jaki może być finał?

>> Dlatego nasyłacie na miasta Tajfuny?

> Nie wiedziałem, że o nich wiesz.

>> Daj spokój, Adamie. Słucham was. Poza tym pięć dni temu prawie nie zginęłam. To nie wystarcza?

> To jedyne rozwiązanie.

>> Nie lepsza byłaby bierność? To przecież też pewien wybór.

> Bez Tajfunów neokultura rozprzestrzeniałaby się dalej. Nieustępliwa gangrena.

>> Czy to daje wam prawo do uśmiercania innych ludzi?

Wzdycham. Spoglądam na Nolę. Leży na fotelu zwinięta w kłębek, z dłońmi złożonymi przy ustach jak przy modlitwie. Ogarnia mnie dojmujący smutek. Gdyby była normalna, gdyby jej wtedy nie zabił czarny kod, zamiast spać, rozmawiałaby ze mną do samego rana. Przynajmniej taką mam nadzieję. Nie wiem, czy zadawałaby setki pytań jak Diana, ale potwornie za nią tęsknię.

>> Adamie?

> Przecież nie ja podejmuję decyzje.

>> Czy to patrzenie z boku pozwala na akceptację?

> O co ci chodzi?

>> Jeśli odpowiadałbyś…

> Ale nie odpowiadam!

Cisza.

>> Przepraszam. Nie chciałam cię zdenerwować.

> Obudzę się, gdy będzie po wszystkim – mruczę.

Znów cisza. Diana zastanawia się? Złośliwie przechodzi mi przez głowę – mieli dane, przetwarza docierające sygnały, wybiera najlepszy sposób podtrzymania interakcji?

>> Dokąd jedziemy?

> Do Azylu.

>> W jakim celu?

> Przecież wiesz, że uciekamy od rzeczywistości.

>> To nas uratuje?

Waham się.

> Tak. Jestem zmęczony. Dobranoc.

 

___

 

Pasterz zarządza postój. Od kilku godzin nie widzieliśmy na autostradzie innych pojazdów, lecz na wszelki wypadek zatrzymujemy auta na poboczu. Biorąc pod uwagę sytuację na świecie oraz systemy bezpieczeństwa czuwające nad kierowcami, byłoby prawdziwą ironią, gdybyśmy zginęli potrąceni przez samochód.

Pasterz podchodzi do Briana i zaczyna żywo gestykulować. Wymachuje mu dłońmi z rozczapierzonymi palcami tuż przed twarzą, nieustannie kiwając przy tym głową.

Otwieram drzwi Mercedesa i krzywię się, słysząc podniesione głosy.

– Co się stało? – pytam, zachowując bezpieczną odległość.

Brian opiera się o drzwi samochodu. Jest cały blady, spocony. Prawy policzek drga mu spazmatycznie.

– Twój przyjaciel to czubek! – wybucha Pasterz. – Zachciało mu się pełnometrażowej wirtualnej inicjacji.

– Przecież sami tego chcieliście.

– Zataił chorobę. Moi ludzie się go boją.

Dochodzę do wniosku, że pytając Briana w obecności Pasterza o szczegóły neurodegeneracji, spaliłbym za sobą wszystkie przysłowiowe mosty. A przecież niewiele ich zostało.

– Twoi ludzie chcieli kontaktu, więc go dostali – mówię.

Brian prycha. Zamknij się, myślę, nie pomagasz mi.

– Nie rozumiesz. To delikatne, nieufne istoty i zatajanie faktów nie pomoże im się otworzyć. – Pasterz spogląda wilkiem na Briana. – A z pewnością nie umożliwi im tego żaden wariat.

– Od jak długiego czasu nie wychodzą na zewnątrz?

Pasterz mruga, zdziwiony.

– Co?

– Nawet ich nie widzieliśmy. Chowają się w Kruszycielu jak w pieprzonej norze. To jest według ciebie normalne?

– Nikt nie uprawnia cię do wartościowania.

– Ani ciebie.

Brian nie wytrzymuje, odchodzi od nas, mrucząc pod nosem przekleństwa.

Pasterz zbliża się do mnie blisko, za blisko. Niemal czuję zapach jego przetłuszczonych włosów.

– Posłuchaj uważnie. Widziałeś kiedyś synchronów? Wiesz, do czego są zdolni? Jeśli coś się stanie, tylko ta trójka może nas ochronić. Wątpię, aby wystarczyły S-atraktory i wyposażenie Kruszyciela. Adam – pierwszy raz zwraca się do mnie po imieniu – to nie jest moje widzimisię. Jeśli z nimi nie porozmawiacie…

– To co? Będą się gniewać? Nie obronią nas?

Pasterz spuszcza wzrok.

– Oczywiście, że obronią. Chodzi mi tylko o ich dobro. Postaraj się to zrozumieć.

– Kim właściwie są? Czym?

Pasterz krzywi się.

– Proszę się tylko o pomoc. O zrozumienie. Może Nola…

– Wykluczone! Jej w to nie wplątuj. Jeśli te… Ci twoi ludzie chcą nas poznać, niech wyjdą z Kruszyciela. Nie wiem, spróbuj porozmawiać, przekonaj ich, że jesteśmy niegroźni.

W oczach Pasterza determinacja ustępuje smutkowi.

– Chcę tylko, żeby uwierzyli w ten świat.

 

___

 

Choć waniliowy zapach klimatyzacji i ciepło fotelowej skóry zachęcają do snu, to wszechobecna cisza niepokoi mnie, nie pozwala zmrużyć oczu. W zadumie patrzę na snopy długich świateł, leniwie rozpraszające nocne mroki. Schemat wydarzeń jest podobny, od pokonywania kolejnych kilometrów autostrad, poprzez rozmowy z Brianem, Nolą i Dianą, do bezrefleksyjnego buszowania w sieci i odruchowego odpierania natrętnych duchów z GI. Oczywiście nie zgodziłem się na pełnometrażową wirtualną inicjację.

Czasami zastanawiam się, jak długo jeszcze zdołałbym pozostać sobą, gdybym nie zdecydował się na porzucenie obecnego świata. Miesiące, lata? A może już jestem tylko cieniem dawnego ja, tożsamością rozcieńczoną przez zalewającą świat neokulturę?

Brian wreszcie powiedział mi o swej chorobie neurodegeneracyjnej, która polega na obumieraniu neuronów w momencie doświadczania negatywnych, silnych emocji. Miałem ochotę go opieprzyć, ale słysząc powody tej decyzji, zamilkłem, jeszcze bardziej zszokowany. Mój przyjaciel w przeszłości korzystał z nielegalnych modyfikatorów mózgu, które zrobiły w istocie szarej i białej takie spustoszenie, że miał skłonności do depresji i innych zaburzeń psychicznych. Żadna SI nie chciała podjąć się leczenia, uznając mózg Briana za będący w dobrym stanie; widocznie rozregulowany tak mocno, że nawet dla super wydajnej medycznej inteligencji był przypadkiem beznadziejnym. I właśnie dlatego zdecydował się na neurodegenerację. Pomysłowe zabezpieczenie przed ewentualnym cierpieniem. Drastyczne, ostateczne. Boże, Brian…

– Ile ci zostało? – pytam płaskim tonem.

– Wygląda na to, że pakiet medyczno-diagnostyczny jest bezradny. Setki razy kazałem mu robić analizy. Wiesz, sam jestem ciekawy, jak długo… – Przerywa. Słyszę, jak bierze głęboki oddech. Kiedy się odzywa, drży mu głos. – Czy długo… W każdym razie muszę…

– Brian, uspokój się. Za kilka dni powinniśmy dojechać do Azylu. Musimy to przeczekać, pamiętasz? Zostawić ten świat za sobą.

– Azylu?

Zamykam oczy. Czyżby choroba neurodegeneracyjna zaczęła się właśnie w ten sposób? Całkowite zapominanie słów, nie rozumienie ich znaczenia… Nie, to niemożliwe.

– Kabiny przyszłości – rzucam i czekam na reakcję.

Zasmuca mnie pewien paradoks. Brian jest moim najlepszym przyjacielem i zrobiłbym dla niego wiele, nie mówiąc o Noli, za którą oddałbym więcej niż życie – pozwoliłbym przetransferować swoją osobowość i na wieki zamknąć się w sieci pełnej demonów. Mimo to najwięcej rozmawiam z Dianą. Zastanawiam się, czy to kolejna forma ucieczki przed rzeczywistością, czy po prostu inna rzeczywistość. Eskapizm, a może przeprowadzka?

Nagle dociera do mnie, że nie mogę teraz przestać do niego mówić. Z całych sił staram się nie zerwać ostatniej, efemerycznej nici kontaktu.

– Za dwadzieścia lat na pewno będą sposoby. –Wkładam w głos całe przekonanie, na jakie mnie stać. – Dojedziemy do Azylu i zrobimy to, o czym tak wiele razy rozmawialiśmy.

– Cholera, Adam…

Cisza.

– Brian?

– Przepraszam. Chce mi się spać.

Jestem pewien, że Brian się rozłączy. Znowu ucieknie od ważnych spraw, jak tchórz. I nagle słyszę jego głos.

– Chyba… Chyba masz rację. Zastanowię się. I jeszcze raz dzięki, że się za mną wstawiłeś.

Mimo iż kontakt na HC zostaje przerwany, pierwszy raz od dawna nie czuję się samotny.

 

___

 

Pożółkłą równinę zalewa letni żar. Daleko od przecinającej ją drogi dostrzegam czarny punkt. Choć do tej pory ich nie spotkaliśmy, wciąż boję się synchronów. Dlatego wstrzymuję oddech i robię zbliżenie. Na bocznej szybie rośnie obraz migrującego stada bawołów. Uspokajam się, zagłębiam w miękkim fotelu. Obserwuję peregrynację tych potężnych zwierząt i zastanawiam się, na jakim poziomie rozwoju znajdowałby się człowiek, gdyby nie jego twórcze zdolności. Wyobrażam sobie wędrówkę dzikich ludzi, silnie ze sobą związanych, którym przyświeca nadrzędny cel – znalezienia optymalnej niszy ekologicznej. Ten scenariusz wzbudza we mnie jakiś atawistyczny sentyment. A może to tęsknota za prostszym życiem? Chociaż o mój komfort dba miękki fotel z masażem, chciałbym choć przez chwilę zobaczyć, jak to jest żyć bez udogodnień.

– Ale to piękne – odzywa się nagle Nola.

Patrzy na szybę z pewną nieśmiałością; dziecko, które boi się, że oglądanie przyrodniczego kanału nocną porą skończy się karą od rodziców.

Mocno ściska moją dłoń. Nawet nie potrafię powiedzieć, jak bardzo cieszy mnie, że wreszcie przełamała długoletni impas wycofania. Mimo to jej nagłe zaufanie paraliżuje mnie. Boję odezwać się choć słowem. Co jeśli Nola mnie puści? Czyż moje lęki nie są absurdalne? A jednak, obawiam się gestu, czegokolwiek mogącego spłoszyć moją dziecinę.

Godzinę później daleko przed nami pojawia się coś absorbującego. Równina wygląda tam, jakby popękała. I wtedy system daje nam znać, że jesteśmy blisko celu. Wydrążone w ziemi miejsce już dziś stanie się naszym schronieniem. Matecznik homo sapiens, ostatni bastion.

Pasterz mówi nam na HC, iż powinniśmy się od wszystkiego odłączyć. Z przyjemnością dezaktywuję GI, GEU i bazę medyczno diagnostyczną. Zostawiam tylko HC, ponieważ kanał, na którym się porozumiewamy, Pasterz całkowicie odizolował od całej reszty sieci monitorowanej przez synchronów. Brian otwiera rozmowę grupową i zaczyna się egzaltować. Pasterz zachowuje względny spokój, ale słyszę w jego głosie głęboko ukryte emocje. Diana nie rozumie sytuacji, z pewnością jednak czuje, iż właśnie dzieje się coś istotnego. Jest wdzięczna, że wyłączyłem GI.

Samochody zjeżdżają z autostrady na wysuszoną ziemię. Nola chwyta mnie za ramię i przez uderzenie serca mam wrażenie, że się delikatnie uśmiecha.

W momencie, gdy teren zaczyna się obniżać, na HC zapada kompletna cisza. Dostajemy się do wyrzeźbionego w twardej skale labiryntu, wąskiego na tyle, że musimy jechać jeden za drugim. S-atraktor, Kruszyciel, ja z Nolą, Brian i kolejny S-atraktor.

Nagle nasza kolumna zatrzymuje się.

– Co się dzieje? – pyta Brian.

– Chy… – Pasterz urywa w pół słowa.

I wtedy następuje przeraźliwy huk. Znajdujący się przed nami Kruszyciel gwałtownie rusza do tyłu.

– Cofajcie! – krzyczy Pasterz.

Samochody jednak stoją.

– Jezu. – Słyszę Pasterza.

Włączam kamery, żeby zobaczyć, co się dzieje z tyłu; samochód Briana, dalej S-straktor, za nim poruszające się żwawo sylwetki.

– Kto to? – pytam.

– Nie wiem. Zablokowali nas wirusem – mówi Pasterz. – Postaram się to usunąć.

Mikrofony nie wyłapują żadnych dźwięków; na zewnątrz panuje kompletna cisza.

Nagle słyszę, jakby ktoś rzucił w nas kamieniem. A potem o przednią szybę uderza granat EMP, który aktywował się ułamek sekundy wcześniej, jeszcze w powietrzu. Na szczęście Mercedes, tuż przed chwilową zmianą w przestrzeni, odpalił systemy obronne. Wsadźcie sobie w dupy impuls elektromegnetyczny.

Robię zbliżenie kamerą na znajdujący się za Brianem S-atraktor i w tym samym momencie rozlega się dzika kanonada. Z trwogą zwiększam zoom. Na widok białego pojazdu, zasypywanego seriami pocisków, momentalnie zasycha mi w gardle.

Nola zaczyna powtarzać „Będzie dobrze, będzie dobrze…”

Otwierają się drzwi Kruszyciela, z którego wychodzą trzy postacie. Dwie biegną do przedniego S-straktora. Trzecia rzuca się w naszą stronę. Wskakuje na maskę a potem na dach Mercedesa. Drobną sylwetkę widzę przez czas nie dłuższy niż mrugnięcie oka. Na HC Pasterz zaczyna wznosić modlitwy, a ja pojmuję, kto próbuje nas ochronić. Jego nieśmiali pasażerowie. Genetycznie zmodyfikowani protektorzy.

Coś nad nami przelatuje. Powietrze przecina świst, który kończy się potężną eksplozją. Ze stojącego za Brianem S-atraktora zostaje syntetyczne truchło. Nola kuli się w fotelu, jej ciałem wstrząsa płacz. Brian drze się jak opętaniec. Pasterz wznosi modlitwy. Wymienia imiona trójki obrońców. Niv, Stre i Pran. Prosi o łaskę dla nich.

Puszczam w ruch kamerę-drona. Mały robot wznosi się nad pole walki, obraz klaruje się. Nasza kolumna uwięziona pomiędzy dwoma zniszczonymi S-atraktorami. Otoczona przez mobilne jednostki.

Do Briana zbliżają się żołnierze synchronów. Niv – domyślam się tego po religijnych inkantacjach Pasterza – staje w obronie mojego przyjaciela. Widzę z drona, że ma jakąś broń szybkostrzelną. Wychyla się z nią zza truchła S-atraktora i posyła w kierunku przeciwników trzy krótkie serie. Jeden z żołnierzy synchronów od razu umiera, drugi, trafiony w brzuch, pada na kolana, przewraca się na bok. Mimo że jest ich więcej, wstrzymują ogień. W powietrzu miga granat. Przy S-atraktorze rośnie zasłona dymna.

Na drugim biegunie Stre rzuca ładunek patroszący. Czterech żołnierzy, biegnących w stronę Kruszyciela, dziurawią ostre jak diament odłamki. Pran, korzystając z zamieszania, rzuca się do przodu, w kierunku pojazdu wroga.

Gdy Niv wycofuje się w stronę Briana, z dymu wystrzeliwuje kula, która trafia protektora prosto w tył głowy. Niv pada niby szmaciana lalka. Pasterz wznosi ogłuszający lament.

– Pomóżcie mu! – krzyczę, widząc zbliżających się do Briana żołnierzy.

Pran strzela – z piersi dwóch żołnierzy bucha krew – dobiega do pojazdu wroga, wyjmuje jakieś niewielkie urządzenie i przykłada je do opancerzonej powierzchni kolosa.

Na niebie pojawia się opalizujący obiekt. Synchron! Pikuje z oszałamiającą prędkością prosto na Stre. Gdy o szybę Mercedesa z impetem uderza ciało protektora, Nola podskakuje ze strachu, wpada w histerię. Na hartowanym szkle leży w nienaturalnej pozycji Stre. Pęknięta maska bojowa odsłania gładkie, jasne oblicze. Boże, to było dziecko. Tak samo jak Niv i Pran. Do głowy przychodzi mi okropna myśl. Pojebany Pasterz zabezpieczył się chłopcami, prawdopodobnie bezdomnymi, zgarniętymi z ulic jakiegoś parszywego miasta. Wykorzystał je, a potem…

Pran wykonuje jakieś dziwne gesty, zatacza ręką, jakby chciał zagarnąć niebo i synchron odlatuje.

– Złamałem szyfr – odzywa się przez łzy Pasterz. – Możemy jechać.

Kruszyciel wyrywa do przodu i uderza w truchła S-atraktora oraz zdezaktywowanego pojazdu wroga, torując nam drogę ucieczki.

– Zastanowiłem się – słyszę Briana. – Chyba będziesz musiał dojechać do podziemnego miasta sam.

– Odbiło ci? Pasterz odblokował napęd!

– Mój nie działa. Przykro mi, Adam. Będziesz musiał pojechać sam.

Odwracam się, jakby to miało mi pomóc w określeniu szans uratowania Briana. Uda się czy nie? Nie wiem. Nie mam bladego, kurwa, pojęcia. Choć jest to dla mnie niesamowicie trudne, decyzję podejmuje niemal bez zastanowienia. Wydaję polecenie, samochód rusza. Imperatyw przetrwania czy ochrony? Chyba nikt nie zna na to odpowiedzi. Auto Briana, otaczane przez żołnierzy, maleje w lusterku. W HC rozbrzmiewają strzały.

Cisza.

A potem bulgot mojego dławiącego się krwią przyjaciela.

 

___

 

Ostatni bastion ludzkości, matecznik, w którym nie znajdą nas synchroni. Wreszcie do niego docieramy. Gigantyczny kompleks, pełen ciasnych korytarzy, otula nas ciszą i spokojem, daje nadzieję na lepsze jutro.

Idąc za przewodnikiem do komór uśpieniowych, pomimo zmęczenia, ogarnia mnie ekscytacja. Tyle lat wyrzeczeń i cierpień, ale wreszcie się udaje. Jako jedni z nielicznych dostaliśmy szansę na zmianę perspektywy, porzucenie przeżartej neokulturą rzeczywistości. Jestem za to wdzięczny, jednocześnie jednak męczy mnie poczucie winy na myśl o wszystkich tych, których niesprawiedliwość skazała na powolną psychofizyczną degenerację. Albo śmierć od Tajfunu.

Męczą mnie także inne sprawy. Dzieci Pasterza, zbyt nieśmiałe, aby z nami rozmawiać, jednocześnie były w stanie bez wahania stanąć do walki. Za nas, kompletnie obcych ludzi. Tłumaczę to sobie naturą drapieżnika. W sytuacji neutralnej zwierzę unika konfrontacji, ale w momencie bezpośredniego zagrożenia reaguje agresją. Bzdurna racjonalizacja? Być może. Z drugiej strony, kto wie, ile modyfikacji mieli Niv, Pran i Stre?

>> Przykro mi, że twój przyjaciel zginął – odzywa się Diana.

Nawet nie chcę o tym myśleć.

>> Jeśli…

> Zamknij się.

 

___

 

Komory są gotowe. Uspokajam wystraszoną Nolę. Obiecuję jej, że niedługo się spotkamy, że wszystko będzie dobrze. Nie wiem, czy to truizmy tak działają, czy moja szczerość, ale udaje się. Nola przestaje się trząść. I nagle się do mnie przytula.

– Kocham cię – szepcze.

Zbierają mi się łzy w oczach. Dlaczego następuje to teraz, kiedy musimy się rozdzielić? Czuję jej ciepło, miękką skórę na policzku, miarowy oddech, dokładnie taki, jaki miała przed śmiercią. W sercu szczęście przeplata się z rozpaczą. Straciłem i odzyskałem Nolę, a teraz muszę ją opuścić.

Trwamy w uścisku, jakbyśmy mieli się już nigdy nie zobaczyć.

 

___

 

W komorze biorę parę głębokich oddechów. Za moment wyłączę się podobnie jak tysiące innych ludzi, żeby nie namierzyli tego miejsca synchroni. Oby dwadzieścia lat starczyło Tajfunom do wyplenienia ze świata neokultury.

 

___

 

Budzę się. Nie mam pojęcia, gdzie się znajduję ani dlaczego tu jestem. Nie ufam wspomnieniom, ale ich coraz większa liczba układa się w logiczną całość i powoli akceptuję wstrząsającą wiedzę. Nola, Brian, nasza ucieczka z umierającego świata…

Dziwnie się czuję. Lekko? Pusto? Odruchowo sprawdzam rejestry kontaktów, stan sieci, pracę bazy medyczno-diagnostycznej. Nie mogę uwierzyć, że HC, GI oraz cała reszta zasymilowanego z neokulturą syfu przestała istnieć. Najwidoczniej Tajfuny spełniły swe zadanie.

Systemy widocznie wykryły moje wybudzenie. Coś odczepia mi się od szyi i głowy. Po plecach przebiega zimny dreszcz. Gdy komora otwiera się, wychodzę do ciemnego pomieszczenia, w którym nie słychać niczego poza cichym brzęczeniem ukrytych gdzieś za ścianami generatorów. Nikt na mnie nie czeka. Rozglądam się i po chwili, kiedy oczy przyzwyczajają się do półmroku, dostrzegam pięć innych kapsuł. Pamiętam, że w jednej był Pasterz. Widocznie wybudził się trochę wcześniej; jego komora stoi otwarta. Podobnie jak dwie inne. Za kolejny szkłem powinna znajdować się Nola.

Nagle zalewa mnie światło. Słyszę kroki, ktoś się zbliża.

Staje przede mną młody mężczyzna w białym stroju.

– Baliśmy się, że panu także coś się stanie.

– Stanie? – pytam tępo.

– W czasie waszego snu Azyl miał pewną awarię. Proszę się nie bać. Jestem pańskim opiekunem. Niedługo ktoś…

– A Nola? – Odwracam się i pokazuję ręką zamkniętą kapsułę. – Kiedy się wybudzi?

– Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. – Mężczyzna odwraca się i rusza do wyjścia. – Niedługo ktoś do pana przyjdzie. Trzeba będzie wykonać serię podstawowych badań.

Nic z tego nie rozumiem. Podchodzę do komory Noli, przykładam dłoń do zimnej powierzchni. Mam wrażenie, że czuję bijące serce mojej dzieciny. Nie. To przecież niemożliwe. Kiedy się wybudzi?

Naprawdę nie wiem, co powiedzieć.

Siadam na ziemi, wciąż trzymając dłoń na kapsule. Przypominam sobie nasze ostatnie chwile przed uśpieniem.

Kocham cię.

>> Dlaczego tak siedzisz? – pyta się Diana.

Powoli dociera do mnie sens słów opiekuna. Najpierw Brian, teraz…

>> Adam?

Chciałem uciec z tamtego zepsutego świata, zabierając ze sobą najbliższych. Czy to nie ironia, że uratowałem tylko Dianę?

Nie.

Nie, nie, nie. To nieprawda.

Przysuwam się do kapsuły. Dociskam ucho do zimnej powierzchni.

– Ja ciebie też – szepczę.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem z umiarkowanym zainteresowaniem, ale bez emocji. Jedynie ukazanie działania reklam na osobowo ść i psychikę, było dość ciekawe. Tekst jest zbyt przeintelektualizowany i przez to męczący. Autor nie ma imponować czytelnikowi intelektemm, ale ma nawiązywać z jak największą grupą czytelników kontakt emocjonalny. A ty autorze, jedynie pochwaliłeś się swą erudycją i intelektem. Nie na tym polega literatura. Pozdrawiam.

Ryszardzie, muszę się z Tobą nie zgodzić. Gdyby porównać mój tekst do wielu innych opowiadań, chociażby drukowanych we wszelkiego rodzaju antologiach sci-fi, także tych polskich, można by dojść do wniosku, że mój tekst plasuje się w przeciętnym poziomie trudności. Dlatego nie zgodzę się, że tekst jest przeintelektualizowany. Sądzę też, że autorzy trudnych sci-fi jednak wiedzą, czym jest literatura. I nie piszę tu o sobie. Nie zgodzę się również w drugiej kwestii. Bo co to znaczy nawiązywać kontakt emocjonalny z jak największą grupą czytelników? Naprawdę jak największa? Nie sądzę. Książki Paoliniego mają wielu fanów, pisarz pewnie nawiązał kontakt emocjonalny z nimi. Wiadomo o co chodzi.

Na początek podsumowanie.Zastrzegam,że wyrażam tylko swoją opinię. Opowiadanie bardzo dobre, jedno z najlepszych jakie ostatnio czytałem.Za moment uzasadnię moje zdanie, wpierw jednak parę uwag. Temat Matrixa,świata korporacyjnego, walki dobra ze złem jest powszechnie znany i autor w tej materii niczego nowego nie wnosi. Akty przemocy i walki , /niestety jak dotąd nieodłączne cechy wyróżniające naszą populację / są przedstawione w jakże inny sposób od stosowanych obligatoryjnie: Krasnoludy z flakami na wierzchu, niewiasty z pogrzebaczami w vaginach, sutki przebite gwoździami, dwuręczne albo i multiręczne miecze ociekające tkanką mózgową ,stosy kończyn nie przyporządkowane do osieroconych torsów– wszystko to oczywiście w specyficznym fekalnym otoczeniu. Jeżeli takie jest zapotrzebowanie czytelników , to ma to sens – nisza rynkowa jest sukcesywnie zapełniana. Są też czytelnicy, którzy w SF poszukują czegoś innego, pisanego innym językiem, szybko dostosowujacym się do postępu technologicznego./ Postęp ten niestety często jest wykorzystywany przeciwko człowiekowi/ Doceniam subtelność autora. Używa określenia neokultura.Ja użyłbym jako synonimów: demokracja=hipokryzja=neoniewolnictwo. Patrząc wstecz, słownictwo zawsze się zmieniało.Ale pewne pojęcia zawsze znaczyły to samo.Były cumą człowieczeństwa: miłość, piękno, rodzina, słońce, zieleń, wolność,marzenia,delikatność.Powoli trafiają do muzeum osobliwości. PS -Zostawić świat? – nie idźmy na łatwiznę  bo może to być droga bez powrotu /prawdopodobnie/

Autorze. Oczywiście masz prawo nie zgadzać się z moją opinią. Jestem tylko czytelnikiem Twojego opowiadania i nie mam monopolu na rację. Na pewno znajdziesz grupę fanów takiego spojrzenia na świat. Ja po prostu prezentuję inny pogląd na literacki przekaz w opowiadaniach S.F. Gdy opowiadanie jest zbyt przesycone terminami psychologicznymi, informacjami z zakresu mikrobiologii, genetyki, fizyki, chemi i biochemii, to przypomina zbyt mocną kawę, którą trudno pić. Co innego powieść, gdzie wszystko można racjonalnie poukładać i w ten sposób zainteresować większą grupę czytelników mniej wyrobionych. Taka jest moja opinia z którą oczywiście nie musisz się zgadzać. Nie odmawiam tekstowi wartości, informuję jedynie o swoich, osobistych odczuciach. Prawdą jest, że w dzisiejszej fantastyce dominuje brutalna przemoc, śmierć, zadawanie tortur, epatowanie rozprutymi brzuchami i sadyzmem. Nie ma miejsca na filozoficzną refleksję i na zadumę nad przyszłością ztechnicyzowanego świata. Pozdrawiam.

epikon, wielkie dzięki za odwiedziny. Cieszę się, że doceniłeś ten tekst. I dostrzegłeś w nim subtelność, w dodatku o tak późnej porze ;) ryszardzie, rozumiem. Muszę jednak coś sprostować. Opoiwadanie nie jest przesycone ani mikrobiologią, ani genetyką, ani fizyką, ani chemią, ani biochemią. Części z powyższych nawet w ogóle nie ma.

Autorzze. Wobec tego pozwól, że w tych kwestiach będziemy się pięknie różnić. Pozdrowienia.

Opowiadania na pewno nietuzinkowe. Ale i nie bez wad. Czuję się, jakby trudna terminologia przesłaniała mi ludzi. Bohaterowie uciekają z jakiegoś miasta. Niekiedy trzysta na godzinę, ponad dobę. Eeee, to chyba nie na każdym kontynencie się zmieści. A kim/ czym tak właściwie są synchroni?

Babska logika rządzi!

Synchroni– jeśli autor definiuje ich inaczej, proszę o korektę. Nieważne czym są synchroni.Może konglomeratem człowieka, maszyny i debila? Niekoniecznie w tej kolejności. Wazne jest ich zadanie . Za wszelką cenę bronić i umacniać system.Na czele systemu stoi kilku… . Reszta świata to niewolnicy systemu.

Po której stronie stoją, to akurat z tekstu wynika. Jaką bronią dysponują, dlaczego wszyscy się ich boją, skąd pochodzi nazwa?

Babska logika rządzi!

Piszę w swoim imieniu. Oryginalne wyjaśnienie należy do Autora. Ich broń to pieniądz– ci co mają monopol na jego drukowanie rządzą swiatem, oni też pierwsi mają dostęp do najnowszych technologii. Niezależnie od czasu w którym to się dzieje w naszej konstrukcji społecznej pieniądz jest przyczyną i końcem. Synchroni – bo synchronizują / podporządkowują/ wszystko z aktualną polityką systemu.

Wow, w życiu nie wpodziewałbym się, że ktoś stanie w obronie mojego tekstu. Ostatnie zdanie w ostatnim poście epikona zawiera wyjaśnienie. I tak, nie jest tak bardzo ważne, kim oni są. Czy ich broń to pieniądz? W pewnym sensie tak, ale to wirtualna waluta. Dziękuję, epikonie. Trzysta na godzinę jechali podczas ucieczki. Nie wiem, skąd wzięłaś, Finklo, że taką prędkość utrzymują ponad dobę. Opowiadanie miało pokazać dramat głównego bohatera, żyjącego w odczłowieczanym świecie. Jego utratę najbliższego przyjaciela, moralne rozterki, oraz, co najważniejsze, rozpacz związaną ze stanem, w jakim znajduje się ukochana osoba.

Ogólnie mi się podobało, poza tym, że te wszystkie "trudne" słowa po drodze zmęczyły mnie i przez to odebrały całą radość czytania. 

Przynoszę radość :)

Dziękuję, Anet. Dla mnie, dla odmiany, trudne teksty zwiększają radość z czytania :)

Teksty owszem, ale jeśli czytając mam ochotę sięgnąć po słownik, już nie bardzo ;) Ale to już taka moja ułomność. Natomiast ciekawa jestem, jak zmienił się świat przez te 20 lat, mógłbyś dopisać drugą część.

Przynoszę radość :)

Autorze. Podobnie jak Anet też jestem ciekaw co będzie po 20 latach. Jesteś nam to winny, choćby z powodu zaangażowania w twój tekst. Pewnie każde z nas mogłoby dopisać sobie drugą część. Ale wiesz jak to jest – lepiej się czyta cudze teksty niż własne. Tylko nie pisz, że bohaterowi po 20 latach wystarczyło 20 sekund, aby się zdecydować na następną dwudziestoletnią kwarantannę. Nie.żebym specjalnie przepadał za serialami,ale chciałbym się przekonać czy Twoja oryginalna wersja będzie w jakimś stopniu kompatybilna z domysłami czytelnika.

Ja też jestem ciekawy, dlatego, być może, w przyszłości, napiszę dalszą część. Bohater z pewnością nie postanowi "przespać" kolejnych 20 lat, ale sądzę, że będzie żył w bardzo ciekawych czasach. :)

No i nie wiem czy mi sie podoba, czy jest "tylko" oryginalne… Po dwukrotnym przeczytaniu nie moge się zdecydować. Pierwsze skojarzenie: miks "Czarnych oceanów" Dukaja z elementami cyberpunku; tak mi się kojarzy ten świat przetopiony na pół z wirtualnym. Wypisałem sobie kilka uwag/pytań: 1. Dlaczego tak dużo użytych skrótów? FCK, YOU, IN, THE, ASS ? :) Przez to tekst, już najeżony specyficznym słownictwem, chyba robi się odrobinę bełkotliwy. Nie, nie musiałem sięgać do słownika, bo akurat część terminologii znam, a nawet jeśli – to sięgam chętnie --ale potrafię zrozumieć osoby jak Anet, które nie mają płynności w czytaniu przez terminologię. 2. Nigdzie nie pojawia się wyjaśnienie pochodzenia Tajfunu, nawet domysły na ten temat lub porste stwierdzenie, że wiedy brak. Przez to istotne element tła jest taki… no, fe. 3. Dlaczego tajfun oznacza śmierć 'żywych' ludzi? 4. Główny Emulator Umysłu – ale dlaczemu to jest coś tak ważnego? Jaką funkcję realizuje w tym społeczeństwie? I czym jest Hc? 5. Dlaczeg do ciężkiej cholery synchroni budza taki strach? CO mają w sobie takiego? 6. Jak ten zmutowany bajtel odgonił synchona?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

PsychoFish – podobało Ci się ;P 1 – skrótów dużo? Na opowiadanie mające ponad 50k znaków, nie jest ich wiele. Generalnie masz HC – jest wyjaśnione, że to human contact, do porozumiewania się, dalej GI – czyli ichniejsza sieć, no i GMU, czyli nasz emulator, będący efektem niegdysiejszych prac kognitywistów i neuroinżynierów, eksplorujących temat transhumanizmu. Ja też rozumiem Anet. Jestem jednak egoistą i piszę teksty takie, jakie sam chciałbym czytać. ;) 2 – Nie ma wyjaśnienia, czym jest Tajfun? O_o W takim razie bardzo przepraszam, wrzuciłem wcześniejszą wersję opowiadania, zapisaną na poczcie. Kurczę, ale wtopa. 3 – Patrz punkt 2. Tajfun był pochodną prac nad EMP. Dlaczego ludzie ginęli? Stopień ich asymilacji z wirtualem nie pozwalał uniknąć tego holocaustu ;( 4 – W tekście jest wyjaśnione, że GMU zapisuje w bazie informacyjny ekwiwalent mózgu/umysłu, dzięki czemu w razie śmierci człowieka korzystającego z tej usługi… No, wiadomo co ;) Z kolei we fragmencie, w którym bohater zasypywany jest reklamami, jest inna związana informacja – "Ciało to przeżytek, zostań postczłowiekiem. W pakiecie otrzymasz subosobowości do towarzystwa" A HC, jak wyżej, to human contact. 5 – Budzą strach u ludzi świadinych dekadencji człowieczeństwa. Synchroni monitorują Twoją tak zwaną łączliwość. Jeśli nie jesteś połączony z siecią i resztą neokultury, możesz mieć kłopoty. Co, zresztą, zostało podkreślone w paru fragmentach opowiadania. 6 – bo tak :D Może zrobię kiedyś jakiś spin-off, w którym to wyjaśnię. Chciałbym jeszcze coś napisać. W opowiadaniu, zwłaszcza pod koniec, kilka fragmentów powinno być napisanych kursywą. I wcale nie zaczynam krytykować swojego tekstu ani prowadzić "introdyskursu" ;P – ten debilny edytor to zmienił, skutkiem czego, podejrzewam, odbiór może być nieco inny niż pragnąłem. PsychoFish, dziękuję za odwiedziny i zwrócenie uwagi/zakomunikowanie pewnych rzeczy. Twoja opinia przyda mi się, gdy zacznę znów coś pisać.

1. Human contact, wtyczka – trudno to powiązać ze skrótem na podstawie treści (rozwijasz skrót raz i to akurat przy synchronach). To niezależnie od tego co kto lubi, utrudnia czytelność. Dużymi literam byś dał i jest od razu ;) Generalnei skróty mają to do siebie, że trzeba pamiętać co oznaczają. Mnie skomplikowane słownictwo nie przeszkadza, ale skróty zajebiście spowalniają, szczególnie, jeżeli tak jak u ciebie, często występują watahami w jednym zdaniu: odłączył się, zraz zaraz, co to było to GI… a to GEU? 2. :) 3. :) Ale że co, żywe EMP? :) Czy ktoś tym steruje? Czy to ma być tajemnica? Stopień asymilacji – zrozumiałe dopiero teraz, w tekście wprawdzie wspominasz o wypaleniu mózgu Noli przez "czarny kod", ale może warto podkreślić odrutowanie/zwirtualizowanie ludzi w kontekście wrażliwościi na śmierć hardware'u? 4. a widzisz, zmęczony nei wyłapałem tego jednego zdania o backupie idącym przez GEU przy Noli :) 5. To co napisałeś ok, kłopoty kłopotami. Życie to kłopoty. Ale CO POWODUJE ATAWISTYCZNY WRĘCZ STRACH PRZED SYNCHRONAMI? :) Co ten synchron może zrobić, czego tak się wszyscy boją? :)   Jeśli jakoś pomogłem – bardzom rad. Dukaj szpikuje swoje opowiadania i powieści skomplikowanym, często technicznym żargonem – ale zawsze, w trakcie opowieści, dba o wyjaśnienie (wprost lub poprzez umieszczanie w kontekście) co jest czym, jak wpasowuje się w logikę tła/świata/środowiska/historii. Tego mi momentami tutaj brakowało. Opowiadanie czytałem z zainteresowaniem. :)  

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Żeby nie wyszło, że ZUPEŁNIE NIC nie rozumiem, zaznaczam, że niektóre słowa zrozumiałam :D

Przynoszę radość :)

1 – human contact to human contact. Fragment, o który Ci chodzi, "mówi" o wtyczkach do HC. Tak więc HC to nie wtyczka. 3 – zgadzam się z Tobą. 5 – atawistyczny? Zdecydowanie nie. W dodatku taki głęboki, wręcz fobię, ma tylko Nola. Po drodze zapomniałem to doprecyzować, biorę to na klatę. PsychoFishu, pomogłeś. Muszę się zgodzić w kwestiach: doprecyzowania GI, Tajfunu, lękach Noli przed Synchronami. Anet, nikt nigdzie nie sugerował niczego odwrotnego :)

Chociaż, z GI cofam. "Odciąłem się od sieci HC i GI, tracąc łączliwość z innymi ludźmi oraz generalny dostęp do wszelkich informacji…" – tu, na samym początku, jest wyjaśnione, czym są oba konstrukty.

Ja podziękuję za lekturę. Wystarczyły mi trzy pierwsze fragmenty, żeby stwierdzić, że sposób prowadzenia narracji jest irytujący. Zdania są albo niemożliwie długie, albo nagle bardzo krótkie i niepotrzebnie rozbite na dwa. Bohater smęci i prowadzi – jak na mój gust – zbyt wiele dygresji. No i nagromadzenie tych niezrozumiałych skrótów…

 

Widocznie ja spoza tzw. targetu.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka