- Opowiadanie: Carewna - Małgorzata

Małgorzata

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Małgorzata

 

Diabeł nosił szary, dobrze dobrany garnitur od Bossa, okulary w grubych plastikowych oprawkach i zegarek Pateka. Siedzący po drugiej stronie stolika anioł wyglądał przy nim śmiesznie staroświecko w swojej kraciastej marynarce i dzianinowej kamizelce. Prócz nich, lokal wydawał się pusty. W półmroku rysowały się nogi krzeseł na stolikach.

– No więc jest nasz, a wiesz, jak do tego doszło? – Diabeł z uśmieszkiem wydmuchał w górę dym z cygara. Anioł skrzywił się nieznacznie, nie wiadomo, od zapachu, czy z powodu wypowiedzi rozmówcy. Ten, niezrażony milczeniem, kontynuował. – Mogę ci pokazać, wnioski wyciągniesz sam. – Płynnym ruchem podniósł kieliszek Grappy ze stołu i wylał alkohol na szklany blat. Kałuża zmętniała, chwilę wyglądała jak śnieżący ekran, po czym wygładziła się i pokazała surowo urządzone wnętrze gabinetu. Białe ściany, metalowe meble pociągnięte farbą olejną, rzęsiste światło lampy, za oknem bez firanek noc, co jakiś czas oślepiający blask szperacza na ogrodzeniu. W pokoju siedziało dwóch mężczyzn w mundurach Wehrmachtu. Młodszy z dystynkcjami Leutnanta, drugi, szpakowaty, w stopniu Feldwebela. Porucznik był już lekko wstawiony, opierał głowę na ręce, nalewając sobie i kompanowi koniak do szklanek.

– Mówiłem ci, skąd się tu wziąłem? Zgłosiłem się! Na ochotnika! Na Front Wschodni. – Wypiął dumnie pierś , spod oka sprawdzając, czy sierżant nie okaże powątpiewania. – Ale przysłali mnie tutaj, żebym się lepiej przysłużył Ojczyźnie. Za Ojczyznę! – Podniósł szklankę, ale zamiast pić, ciągnął dalej. – Bo dostałem najpierw przydział do Warschau. We wrześniu wszedłem do miasta z pierwszymi oddziałami, mówię ci, z orkiestrą i pompą wkraczał sztab, ale my przed nimii, naszykować defiladę i kwatery. Mówiłem już, że do wojska też poszedłem na ochotnika? – Uderzył się pięścią w pierś. – Szlachta zawsze odważnie, za kraj, my, von Hafenstadt, od zawsze byliśmy pierwsi do walki. Nie to, co mieszczuchy–dezerterzy. – Pociągnął długi łyk i zamyślił się. Sierżant połknął ziewnięcie.

– I nie wolał pan porucznik zostać tam, w mieście? Słyszałem, że służba jest całkiem znośna, kina, teatry, kwatery na Starym Mieście, wczasy prawie jak w Rzeszy?

– Nie było tak lekko. – Von Hafenstadt zapatrzył się w ścianę i zacisnął zęby. Dłuższą chwilę zwlekał z odpowiedzią, widać było, że targają nim silne emocje. – Na ulicy można było zarobić kulę w łeb od rebeliantów. Bez powodu, ot tak, w drodze z biura na kwaterę.

 

– Daruj sobie wstępy. – Anioł machnął ręką. –Na razie opowiada o czasach, gdy był do szpiku kości nasz. Zdaje się nawet, że był wtedy zakochany.

– Zakochany! – Diabeł parsknął wódką. – Lepiej, on kochał!

 

–Kochałem. – Porucznik mówił już bardziej do siebie, niż do drzemiącego sierżanta. – Gretchen była najsłodszą dziewczyną w całej Guberni, w calusieńkiej Rzeszy! Poznałem ją przypadkowo, na ulicy. Potem chodziliśmy razem na spacer, do cukierni, do parku, normalnie. Jakby nie było wojny. Nie było tam nic zdrożnego. Chciałem po wojnie wziąć ślub i zabrać ją do domu, do Bremy. Opowiadałem jej, że pójdziemy na nabrzeże nad Wezerą i będziemy liczyć łódki płynące z Bremerhaven w górę rzeki. Albo na Schnoor, o zmroku, kiedy zapalają się te śmieszne latarenki. I że pokażę jej morze z Alte Liebe. Była taka ciepła, wesoła. Miała tylko siedemnaście lat. Jedyna miła w całym tym dziwnym, naburmuszonym narodzie. Nie słyszałem nigdy innego Polaka z poczuciem humoru, uwierzysz? Zresztą, Margaret nie była Polką, tylko prawdziwą szlachcianką niemiecką. Nawet nazwisko miała niemieckie, pochodziła z kurlandzkich posiadaczy ziemskich. Jej rodzina straciła majątek dopiero za Bismarcka. Lubiłem nasze wspólne przechadzki z Gretą i lubiłem to miasto, nawet ludzi. Mieszkałem u takiej sympatycznej staruszeczki, ale ona też nie rozumiała, kiedy próbowałem żartować. Smętny naród… – Potarł podbródek, zapatrzony w okno.

– Pierwszy raz złapali ją, gdy szła do pracy w szpitalu. Zgłosiła się, żeby pomagać ludziom, wcale nie musiała zarabiać. Jej rodzicom nie brakowało na chleb, a i ja coś tam im przynosiłem, gdy nie mogli dostać deficytowych towarów. Szła sobie w majowy ranek przez park, a te dranie złapali ją w biały dzień, między ludźmi i ogolili jej śliczne, jasne loki. Na łyso. Rozumiesz? – Złapał kaprala za poły munduru i chuchnął mu w twarz alkoholem: – Skrzywdzili moją niewinną Gretchen i nikt, nikt jej nie pomógł! Nikt się nie zatrzymał i nie spróbował ich powstrzymać, zadzwonić na policję. Szła, zapłakana, przez całe miasto, aż do domu, wszyscy się z niej śmiali. Biedna, biedna, biedna dziewczyna! – Leutnant opadł na krzesło. – Nie chciałem wierzyć, że oni wszyscy są tacy źli, tacy podli. Wtedy, niech to zostanie między nami, wypuszczałem nie raz tych, co przez zapomnienie nie mieli dokumentów. Przymykałem oko na handlarki wożące ze wsi kiełbasę. „Es irrt der Mensch so lang er strebt.” W zasadzie powinienem ich wysyłać od razu do aresztu, ale myślałem, ot, biedni ludzie, prostaczki, trzeba się nimi opiekować. Tak lepiej, tak każe honor. Pogroziłem palcem i wypuszczałem. Paru wysłałem pod ścianę, to prawda, ale chodziło o grubsze rzeczy. Na wiele patrzyłem przez palce, jeśli wydawało mi się, że są nieszkodliwi. – Westchnął ciężko.

– Miałem wtedy służbę. Byłem na przedmieściach, koordynowałem jedną taką akcję. Tamci przyszli do Platerów, Greta była sama w domu. Otworzyła im, a oni do niej strzelili. Postrzelili moją słodką Gretchen! – Von Hafenstadt za każdym słowem walił pięścią w blat biurka. – Miała tylko tyle siły, żeby doczołgać się do telefonu i zadzwonić. Oficer dyżurny powiedział jej, że nie może przysłać patrolu, bo nikogo nie ma do dyspozycji. Bęcwał. Wszyscy byli na akcji, a biura też nie mogły zostać bez ludzi. Gdy wróciłem, sam złapałem, kto był pod ręką i pojechałem do niej. Leżała, wszędzie dookoła porozrzucane były kwiaty jaśminu. W tych bukietach mieli schowane pistolety. I moja Gretchen, cała we krwi, na białym jaśminie, bielusieńka jak te kwiaty. Szalałem. Mogła by być z tego prawdziwa niemiecka opera. Zły graf spotyka wśród poddanych śliczną Gretę, pokochał ją i stał się dobry. Ale życie to nie opera. – Drżącymi rękoma próbował odpalić papierosa. Sierżant nie kwapił się, żeby mu pomóc.

 

– Raczej na odwrót. – Zachichotał Diabeł. – Dobry graf spotyka Małgorzatę, głupi chłopi zabijają ją, a graf staje się okrutnikiem. – Spojrzał na Anioła, ale ten tylko siedział zmartwiony, ze szklanymi oczyma, zapatrzony w twarz Von Hafenstadta.

 

– Wtedy zrozumiałem swój błąd. Nie mogłem spać nocami. Wszyscy wypuszczeni Polacy wracali do mnie w majakach, każdy z nich mógł być bandytą i mordercą mojej słodkiej dziewczynki. Nie darowałem już nigdy nikomu. Myślałem, że wytłukę z nich przyczynę, że dowiem się, czym zawiniła. Na wszystkie pytania odpowiadali tylko: „zdrada”. Pytałem: a to, że jej ojciec studiował w Gettyndze, to też zdrada? A przed wojną? Mnóstwo było małżeństw mieszanych, niemiecko-polskich. Ale nic. Żadnej logiki, żadnego sensu. Tych, co ją zabili, nigdy nie złapano. Dopiero niedawno dorwaliśmy dziewczynę, która stała na czatach przed kamienicą w trakcie morderstwa. Taka chuda, ciemna, myszowata, zupełnie inny typ, niż Greta. Ale uparta, nie wskazała pozostałych. Rozumiesz? Nigdy wcześniej nie uderzyłem kobiety, a ta wiedziemka wytrąciła mnie z równowagi. Zachwiała moim rycerskim honorem, moim kodeksem oficera Rzeszy, moim spokojem. Dlaczego, dlaczego zabiła Gretę? Z zazdrości? Co to za dziki kraj, w którym nawet dziewczęta przystają do rozbójniczych band? Następnego dnia po tym, jak ją rozstrzelano, poszedłem do dowództwa i poprosiłem o przeniesienie na front. Chciałem strzelać do żołnierzy, do Rosjan, chciałem wiedzieć, że walczę z normalnym wrogiem, a nie z wściekłymi psami, u których nawet suki kąsają. Ale służba nie wybiera – przysłali mnie tutaj, uznali, że moja świeża nienawiść do narodu morderców może być przydatna.

 

– Obaj wiemy, co było dalej. – Diabeł szybkim ruchem wytarł kałużę. Anioł podniósł wzrok. – Zwróć uwagę, że gonicie w piętkę. Paczka Waszych szlachetnych mścicieli wepchnęła człowieka wprost w nasze objęcia. – Wstał, zapinając dolny guzik marynarki. Położył na blacie kartonik z wklęsłym drukiem: Mefistofeles, Starszy Kusiciel, Departament Europa Zachodnia. – Przemyśl to.

 

Po jego odejściu Anioł długi czas siedział, bezmyślnie patrząc na wizytówkę. Z cienia w głębi kawiarni wynurzyła się postać mężczyzny w wytartym swetrze.

– Chyba mu nie uwierzyłeś? – Spojrzał na Anioła.

– Oczywiście, że nie. – Zapytany podniósł głowę z uśmiechem. – Popełnił jeden błąd. Mściciele nigdy nie są nasi.

 

Koniec

Komentarze

Po użyciu "brzytwy Lema" zostaje sam łzawokrwawy romans i zemsta.   Raz przerobiłaś porucznika na pułkownika.   Ale tak ogólnie – nieźle.

Ups, zgubił mi się w przeróbce, już poprawiam. :)

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

Fajne, przeczytałem z zainteresowaniem. W zasadzie nie mam żadnych uwag. Pozdrawiam

Mastiff

Dlaczego raz kursywa raz nie-kursywa na początku tekstu? Celowy zabieg przejścia z narracji diabelsko-anielskiej do obrazu?  Wysypało coś diabłami przed Gwiazdką… W półmroku rysowały się nogi krzeseł na stolikach. – o ja cię kręcę :D Wyobraziłem sobie jak noga od krzesła sama siebie rysuje :) rzęsiste światło lampy – ja jestem psycho, ale rzęsistego światła nie zaryzykowałbym :) Młodszy z dystynkcjami Leutnanta, drugi, szpakowaty, w stopniu Feldwebela – stopnie w ten sposób: dużą literą, to chyba błąd. Jak czytać to zdanie, to zgrzyta. Może warto jakoś inaczej, nawet spolszczając nazewnictwo? Młodszy, po dystynkcjach wnosząc porucznik, siedział naprzeciw szpakowatego sierżanta. Tylko w niemeickim rzeczowniki są bez wyjątku pisane dużą literą, w polskim wyłącznie nazwy własne. –Kochałem. – Pułkownik(…) – brak spacji po półpauzie. Pułkownik? A skąd tam u licha pułkownik? Chodzi o porucznika? ziemskich, jej rodzina strac – tu chyba kropka zamiast przecinka fajnie upłynniłaby czytanie :) Podobna uwaga do kilku zdań potem.  a oni ją zastrzelili. Zastrzelili moją słodką Gretchen! – Von Hafenstadt za każdym słowem walił pięścią w blat biurka. – Miała tylko tyle siły, żeby doczołgać się do telefonu i zadzwonić. – o kurczę, noc żywych trupów w wojennej Warszawie :D  Może lepiej: strzelili do niej? sam złapałem, kto był pod ręką i pojechałem do niej – duży i mocarny ten porucznik, paru szeregowców pod pachę i hajda :) może lepiej: zgarnąłem do auta , kto mi się tam nawinął lub coś w tym rodzaju?     Podoba mi się ten szorcik. Po pierwsze: dotyka bardzo ważnej rzeczy – tego, że po obu stronach frontu byli ludzie. Mało kto pamięta dziesiątki tysięcy internowanych Niemców, na tyle przyzwoitych i jednocześnie na tyle nierozsądnych, by przeciwstawiać się reżimowi III Rzeszy. Po drugie: stara się, prawda, w mocno uproszczony sposób, ale jednak – pokazać skalę niezrozumienia, obcości dwóch światów, stereotypowego niemieckiego czy też arystokratycznego Ordnungu, wypełniania obowiązku przeciw romantyczno-straceńczej nucie polskiego patriotyzmu, rozbudzanej umiejętnie w dwudziestoleciu międzywojennym w Polsce.  Jak dla mnie ostatni dialog zbędny, chyba, że nie złapałem pointy. Zacząłem czytać z obawą, a wychodzę całkiem całkiem zadowolony :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Adam bezlitosny :D Faktycznie, bez oprawy w drugą wojnę jest jak pisze. Ale wydaje mi się, że to właśnie w tym wypadku oprawa czyni różnicę :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dziękuję za konstruktywną krytykę.

Wiem, że tekst powinien bronić się sam, ale w ramach dyskusji z PsychoFish pozwolę sobie:

kursywa miała rzeczywiście oznaczać tekst odnoszący się do rzeczywistości ponadnaturalnej, a jej brak do retrospekcji w kałuży.; wahałam się z tym "rysowaniem się", aczkolwiek zobacz tutaj: http://netsprint.sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2518453 rzęsistego światła będę bronić, jest to typowe użycie tego przymiotnika, poprawne wg SJP: http://sjp.pwn.pl/szukaj/rz%C4%99sisty i tutaj: http://sjp.pwn.pl/szukaj/rz%C4%99sisty; niemieckie nazewnictwo stopni wojskowych miało na celu stylizację języka, wielka litera uzyta jest celowo, podobnie jak w cytacie po niemiecku w dalszej części tekstu nazwy rzeczowników; spację rzeczywiście przegapiłam, mea culpa, podobnie pułkownika (poprawiony); no tak… przydługie zdania to moja pięta achillesowa, dziękuję za zwrócenie uwagi, pracuję nad tym, ale, jak widać, do ideału daleko, zwłaszcza gdy się "rozkręcę", w początkowej części tekstu jeszcze nad tym panowałam; ;) ups, "Świt żywych trupów" jak malowanie, myślałam, że skrót myślowy przyspieszy akcję, ale wyszło jak wyszło; ostatni kolokwializm…niefajny, teraz to widzę, jak wpisać w google ten zwrot, to moje opowiadanie wyskakuje na trzecim wyniku, a to źle;

Pozdrawiam

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

Czołem "Rzęsisty" utarł się w związku z deszczem/opadem, nie bez powodu synonimami funkcjonującymi są: "ulewny", "jak z cebra". Pewnie, że można łamać takie skojarzenia, ale rzęsiste światło w rozumieniu jego intensywności, jasności – mi nie pasuje. To tylko opinia, pamiętaj!   Duże litery w cytacie ok, ale w narracji… no nie wiem. Gryzą mnie. A znam obydwa języki: i polski i niemiecki :) I wszystkie germanizmy utarte w języku polskim, o ile nei są nazwami własnymi, pisane są z małej litery (taki cel – toż to germanizm od Ziel ;) ). To również opinia, bo nie mogę znaleźć żadnych reguł na ten temat na szybko.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Rozumiem. :)

Mam jednak przykład literackiej, czystej polszczyzny Krasickiego: "Gdyśmy się ku domowi zbliżali, dały znać rzęsiste światła i nacisk poiazdów na podwórzu, iż zgromadzenie było liczne." I dodam jeszcze z linku, który w poprzednim poście podmieniły mi chochliki: sjp.pwn.pl/haslo.php?id=55392‎ "rzęsisty ~tszy «występujący w dużej ilości, w silnym natężeniu; obfity, intensywny» Rzęsisty deszcz. Rzęsiste brawa, oklaski. Rzęsiste światła, iskry."

 

Też niestety nie mam pod ręką nic na poparcie swojej tezy o wyrazach obcojęzycznych w tekście.

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

o, iskier nie znałem ;) Czuję się przekonany ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

"Jak dla mnie ostatni dialog zbędny, chyba, że nie złapałem pointy." – dla mnie jest dokładnie na odwrót. Całe opowiadanie fajne, ale mnie nie powaliło, natomiast ostatni dialog jest świetny. Pokazuje jak łatwo przekroczyć granicę – ci dobrzy, niszcząc złych przestają być dobrzy. A może nawet nigdy nie byli dobrzy? Tak to widzę.

Niech co Krwawy Hegemon?!!

Jest jakiś pomysł. Nie bardzo rozumiem, do czego dążył Mefistofeles. Chciał skaptować anioła?

Babska logika rządzi!

@stefa z bagien: mniej więcej o to chodziło w poincie.

@Finkla: nie chciałam za bardzo dopowiadać wątków anielsko-diabelskich, żebyczytelnik nie tracił z oczu wątku Von Hafenstadta, ale generalnie myślę, że tak można to interpretować.

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

Podobało mi się opowiadanie, a jeszcze bardziej umiejętna jego obrona. Moje uznanie.

To ja się jeszcze pokłócę odrobinę :) Rozumiem, Carewno, Twoją argumentację, ale wciąż rzęsisty pasuje mi bardziej do rzeczowników przedstawionych w liczbie mnogiej ( i najchętniej w płynnym stanie skupienia, ale co tam ). Więc jeśli już, to rzęsiste mogłyby być światła na choince, albo światła estradowe, pojedynczego rzęsistego światła jakoś nie mogę zobaczyć. Jest duża szansa, że się zwyczajnie czepiam, ale skoro już dyskutujemy… :)   Poza tym na opowiadanie kliknęłam, bo mi się Małgorzata dodana przez Carewnę tak uroczo z bułhakowska skojarzyła, że oprzeć się nie mogłam – i mimo, że przeczucie zmyliło, nie żałuję!

Podobało mi się. Część realistyczna dużo lepsza niż fantastyczna.

niebieska – ja się z tobą zgadzam (do liczby mnogiej pasuje lepiej niż pojedynczej), ale Carewna udowodniła, że co do zasadności użycia związku frazeologicznego ma rację ;) Jako Autorka podejmuje decyzję :) Potrafiła poszukać, uargumentować, dajmy jej żyć :)   Interesuje mnie natomiast pisownia makaronizmów nie będących nazwami własnymi, nie spolszczonych do końca. Wszędzie spotykam się z małą literą, ale nie moge się dokopoać – jak ten leutnant i feldwebel powinni być zapisywani, ewentualnie czy po prostu brak na to reguły. Na spolszczone -izmy wpada mała litera, czytałem gdzies u Miodka ;) Ktoś zna odpowiedź?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Też mnie nurtują te stopnie. ;) Przyłączam się do pytania PsychoFisha.

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

Znalazłam, pomogła Ciocia Wikipedia. :) Ze względu na stopień przyswojenia, oba stopnie są cytatami: http://pl.wikipedia.org/wiki/Zapo%C5%BCyczenia_j%C4%99zykowe#Cytaty

Jak nas informuje Wikipedia, zapożyczenia w postaci cytatów zamieszczamy w niezmienionej postaci graficznej i fonetycznej.

Zatem zachowujemy wielką literę, występującą w oryginalnej pisowni.

Q. E. D.

Kłaniam się

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

O, świetnie! Czyli – cytat bez zmian. Spolszczenie – przy spolszczeniu pisowni obowiązuje nasz narodowy standardzik Ergo: Leutnant ale lejtnant   :)   TO ja się kłaniam Carewno, Ryba uczy się od głowy :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Czytało się przyjemnie, choć mam nieco odmienne zdanie co do zawartego w opowiadaniu przekazu.

"Jakiekolwiek przytaczane opinie oraz przedstawiane w niniejszym tekście poglądy nie są opiniami ani poglądami autorki." ;)

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

Wiecie – to opowiadanie jest dobre. Zdałem sobie sprawę, że cały dzień za mną chodzi i o nim myślę. Poruszyło mnie, a o to nie tak łatwo – zatem jest dobre.   Te moje przemyślenia pozwoliły mi skonkretyzować pewne rzeczy. Myślę, że wiem co mi zgrzyta – sposób w jaki porucznik opisuje swoją historię. Panowie siedzą nad koniakiem, porucznik jest "już lekko wstawiony", a opowiada jakby był na przesłuchaniu. Jakoś strasznie trzeźwo, jakby dogłębnie wyjaśniał historię, a nie gadał trochę do kompana, a trochę do kieliszka. Ja bym tę opowieść porucznika skrócił, "zbełkotał" lekko. Nie wyjaśniał wszystkiego – niech czytelnik sam sobie dopowie jej część, tak jak mu wyobraźnia podpowiada.   Dialogi między diabłem a aniołem bardzo mi się podobają, końcówka jest znakomita.   Oczywiście to tylko moja opinia. :)

Niech co Krwawy Hegemon?!!

To ja będę lekko odstawał od reszty – nie porwało mnie to opowiadanie. Chyba nie wczułem się w klimat. Odniosłem też wrażenie (może mylne), że część "fantastyczna" została "dorobiona" do tekstu bazowego, "realnego" – jakby na potrzeby i wymagania tego portalu. Takie jest moje, subiektywne wrażenie. Ale przeczytałem do końca – a to już dużo ;) Lecz w demokracji to większość ma rację – więc nie przejmuj się moją krytyką – w końcu jest 1:00 w nocy, a ja już zmęczony jestem… ;) Pozdrawiam.

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

@ stefa z bagien: czuję się zaszczycona, nie mogłabym chciec nic więcej, niż żeby opowiadanie "chodziło" za czytelnikiem. :)

@ TyraelX: de gustibus non est disputandum, przyjmuję także krytykę. Jakbym chciała być głaskana po główce, to bym wrzuciła na Facebooka, a nie tutaj. :) Jesli chodzi o zarzut dopisania części fantastycznej, to rzeczywiście, opowieść porucznika miała kiedyś, dawno, dawno temu być historią mojej postaci na LARPa, od tego czasu długo ewoluowała, ale chciałam nadac jej "to coś" i dodac drugie dno. Myślę, że dyskusja Anioła Stróża z kusicielem mi się udała. :)

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

Dobrze się czytało :)

Przynoszę radość :)

Niezłe, naprawdę.

Bardzo ładnie zbudowałaś pierwszą scenę. Siedzący przy stoliku anioł z diabłem, kontrast i plama szumiąca jak telewizor ;) Super! Część dalszą również przeczytałam z zainteresowaniem. Łądny, przemyślany tekst.

Nie zrozumiałem w jakim celu została użyta kursywa na początku tekstu…

Kursywą w całym tekście, nie tylko na początku, zapisywane są sceny "diabelsko-anielskie". Tekstem zwykłym – sceny widziane w kałuży.

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

Nowa Fantastyka