- Opowiadanie: PsychoFish - Furia

Furia

Russ zażyczył sobie rozrywkowego mixu… niech go szlag… To trudniejsze od mieszania sałatki! :)

 

Dedykuję dużym chłopcom, którzy kiedyś mówili do siebie per "Pielgrzymie" i dużym dziewczynkom, które kiedyś wzdychały do Gary'ego Coopera ;) No, furmani, start! :)

 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Furia

2358-09-14T08:03:23 (-10 hours)

 

Splu­nął na zie­mię, nie spusz­cza­jąc wzro­ku z wraku przed sobą. Łazik, jeden z tych pro­du­ko­wa­nych w Mie­ście na po­trze­by ho­dow­ców i miesz­kań­ców pre­rii, leżał na lewej bur­cie kil­ka­na­ście kro­ków przed nim. Wy­glą­dał jak po­gru­cho­ta­na za­baw­ka. Po­gię­ta ka­ro­se­ria, prak­tycz­nie po­zba­wio­ne opon felgi. Oko­li­ca przy­po­mi­na­ła po­bo­jo­wi­sko: zie­mia zryta ko­ła­mi, roz­sy­pa­ne bez­ład­nie do­oko­ła setki odłam­ków – po­ła­ma­ny pla­stik, strzę­py gumy. Ob­szedł po­wo­li prze­wró­co­ny po­jazd, ostroż­nie sta­wia­jąc kroki, by nie za­dep­tać śla­dów. Dach był wdu­szo­ny do środ­ka, jakby coś z dużą siłą wie­lo­krot­nie w niego ude­rzy­ło. Przed­nia płyta osło­no­wa tkwi­ła nad maską: wy­ła­ma­na na ze­wnątrz, zie­ją­ca ra­na­mi zmiaż­dżo­nych ekra­nów. Na ka­ro­se­rii ślad ciem­ne­go, skrze­płe­go już za­cie­ku wił się ku ziemi fan­ta­zyj­nym zyg­za­kiem. Ze środ­ka wy­sta­wa­ła ludz­ka ręka. Za­trzy­mał się i po­wo­li się­gnął do ka­bu­ry; chłód kolby re­wol­we­ru przy­jem­nym spo­ko­jem roz­lał się po wnę­trzu dłoni. Wyjął broń, od­bez­pie­czył. Pod­szedł do wraku, trzy­ma­jąc przy bio­drze go­to­wy do strza­łu pi­sto­let. Kuc­nął, lewą ręką wy­ma­cał nad­gar­stek. Brak pulsu. Wes­tchnął, wy­co­fał się do swo­je­go wozu, za­par­ko­wa­ne­go nie­opo­dal. Się­gnął po za­la­ny po­li­me­rem mi­kro­fon radia i we­zwał Doc’a, po­da­jąc współ­rzęd­ne oraz pro­sząc, by wziął cięż­szy sprzęt. Odło­żył urzą­dze­nie i zdjął ka­pe­lusz z głowy. Rę­ka­wem ko­szu­li otarł czoło.

– No i co my­ślisz… Zna­la­zła się nasza zguba? – po­wie­dział, pa­trząc na le­żą­cy na boku wrak. Pła­ski, przy­po­mi­na­ją­cy nieco me­ta­lo­wy pla­cek czte­ro­ko­ło­wiec, tak­tow­nie za­cho­wał mil­cze­nie. Męż­czy­zna oparł się o ka­ro­se­rię i omiótł wzro­kiem całe miej­sce, jakby za­sta­na­wia­jąc się co dalej. Stał tak przez kilka minut. Pierw­sze słoń­ce wy­su­nę­ło się już pra­wie peł­nym okrę­giem na niebo, ranek za­po­wia­dał się cie­pły. Po­kle­pał maskę dło­nią tak, jak po­kle­pu­je się wier­ne­go wierz­chow­ca.

– Niech ci bę­dzie… Od­pa­li­my ka­me­ry. Przej­dzie­my się po śla­dach. Zo­ba­czy­my, co tu za­szło. Ale naj­pierw… – wy­pro­sto­wał się, zro­bił krok i otwo­rzył prze­su­wa­ne drzwi. Po­now­nie się­gnął do środ­ka, mię­dzy fo­te­le i wy­cią­gnął stam­tąd sre­brzy­stą tu­le­ję – Naj­pierw rze­czy naj­waż­niej­sze. Bez kawy nie robię.

 

2358-09-14T01:23:23 (-17 hours)

 

Ock­nę­ła się z le­tar­gu, ner­wo­wo za­ci­ska­jąc dło­nie na kie­row­ni­cy. Jed­no­staj­ny szum sil­ni­ków dzia­łał usy­pia­ją­co, po­ma­ga­jąc zmę­cze­niu zdra­dziec­ko, mi­li­metr po mi­li­me­trze, opusz­czać cięż­kie ze znu­że­nia po­wie­ki. Świa­tła ła­zi­ka cięły nocny mrok ja­sny­mi smu­ga­mi, pod­ska­ku­ją­cy­mi w rytm po­ko­ny­wa­nych nie­rów­no­ści. Za­mru­ga­ła kil­ku­krot­nie, od­pę­dza­jąc sen. Na szczę­ście piasz­czy­sta droga wio­dła pro­sto, ła­ska­wie to­le­ru­jąc krót­kie chwi­le braku kon­cen­tra­cji. Mi­mo­wol­nie ziew­nę­ła gło­śno, to był długi dzień i jesz­cze dłuż­sza noc. Od­zwy­cza­iła się od da­le­kich tras z ręcz­nym ste­ro­wa­niem, to fakt, a znu­że­nie sku­tecz­nie utrud­nia­ło sku­pie­nie się na pro­wa­dze­niu. Jutro, o tej samej porze, bę­dzie już bo­ga­ta. Uśmiech­nę­ła się w duchu, ob­rzu­ci­ła spoj­rze­niem wska­za­nia za­la­nych po­li­me­ro­wą osło­ną przy­rzą­dów i zer­k­nę­ła na ekran tyl­nej ka­me­ry. Ciem­ność kró­lo­wa­ła nie­po­dziel­nie na wy­świe­tla­czach – noc była po­chmur­na i tylko od czasu do czasu blade świa­tło gwiazd roz­ja­śnia­ło za­nu­rzo­ny we śnie świat. Po­chy­li­ła się do przo­du, opie­ra­jąc się na kie­row­ni­cy; wle­pi­ła wzrok w głów­ny mo­ni­tor usi­łu­jąc nie za­snąć.

 

Niski cień ła­zi­ka bez wy­tchnie­nia parł do przo­du przez nocną pre­rię. Sze­lest elek­trycz­nych sil­ni­ków wraz z szu­mem opon tar­mo­szą­cych pod­ło­że nu­ci­ły swoje li­bret­to na tle szep­tu ko­ły­sa­nych wia­trem traw. Snop świa­tła z przed­nich re­flek­to­rów wy­łu­skał z mroku grupę skał, jakby roz­rzu­co­nych wokół drogi. Gdy po­jazd je mijał, echo za­hu­cza­ło rap­tow­nie, kon­tra­punk­tu­jąc gło­śno do­tych­czas cichy śpiew ma­szy­ny. Nagły dźwięk spło­szył no­cu­ją­ce wśród gła­zów skrzy­dła­cze, które gło­śno pro­te­stu­jąc wzbi­ły się w górę. Dud­nie­nie znik­nę­ło rów­nie szyb­ko, jak się po­ja­wi­ło. Ptaki krą­ży­ły w po­wie­trzu przez kilka chwil, ich ję­kli­we skar­gi prze­ci­na­ły po­wie­trze. W końcu zde­cy­do­wa­ły się ostroż­nie przy­siąść z po­wro­tem wśród skał. Jeden z nich wy­lą­do­wał na ni­skim, po­dłuż­nym gła­zie, ma­ja­czą­cym w mroku dziw­nym kon­tu­rem. Zwie­rzę ob­ra­ca­ło głową w nie­spo­koj­nym na­słu­chi­wa­niu. Nagle, tuż pod nim, roz­bły­sło świa­tło, nie­cią­głą, po­szar­pa­ną ciem­ny­mi prze­rwa­mi, linią bo­le­śnie ja­snych diod…

 

2358-09-11 (-3 days)

 

– Po­trze­bu­ję dzi­kiej fury.

Wes­tchnę­ła. Nie­na­wi­dzi­ła, gdy prze­ry­wa­no jej w środ­ku mon­ta­żu, nawet je­że­li był to gru­chot na za­mó­wie­nie, jedna z kilku sztuk trzo­dy złomu do po­sta­wie­nia na pre­rii. Pro­gno­zy wa­ha­ły się co do do­kład­ne­go ob­sza­ru, ale w jed­nym były zgod­ne – burza py­ło­wa ude­rzy w po­bli­żu. Wszy­scy oko­licz­ni fur­me­rzy do­sta­li ko­cio­kwi­ku, chcąc na zaraz mieć przy­naj­mniej małe stad­ka. Każ­de­mu oczy świe­ci­ły się cho­ro­bli­wie, gdy wci­skał jej do ręki czip z reszt­ką oszczęd­no­ści. “Mu­sisz, mu­sisz… tym razem na pewno Rój spad­nie na moje bryki”. Ta, jasne. Bar­dzo droga lo­te­ria. Spad­nie lub nie spad­nie, cho­le­ra wie, ale skoro chcesz kar­mić się mi­ra­ża­mi o bo­ga­tych, miej­skich fla­mach, pisz­czą­cych na sam widok pod­ra­so­wa­nych obcym nanem me­cha­nicz­nych be­stii – to twoja spra­wa. Za zmon­to­wa­nie kilku tru­pów pła­cisz po­ło­wę z góry, po­ło­wę przy od­bio­rze. I bez nu­me­rów.

– To jakaś po­mył­ka. Ja tu się zaj­mu­ję le­gal­nym in­te­re­sem, złom skła­dam pod opad. Wszyst­kie kon­tro­le­ry re­je­stro­wa­ne, za­la­ne po sa­miuś­kie koń­ców­ki złą­czek! – krzyk­nę­ła, nie wy­jeż­dża­jąc spod pod­wo­zia. – Idź sobie gdzieś in­dziej, za­ro­bio­na je­stem.

Roz­le­gły się kroki. Zo­ba­czy­ła parę brą­zo­wych butów ze spi­cza­sty­mi no­ska­mi. In­truz naj­wy­raź­niej nie pod­da­wał się łatwo. Ode­pchnę­ła się od pod­wo­zia, wy­jeż­dża­jąc na desce spod grata sta­re­go spe­edo. Spoj­rza­ła w górę. Męż­czy­zna nie był wy­so­ki, twarz miał ogo­rza­łą od słońc. Stał, trzy­ma­jąc się obu­rącz pasa obok klam­ry. Przy pra­wym boku z ka­bu­ry wy­sta­wał wie­ko­wy, bę­ben­ko­wy re­wol­wer. Na pier­si, nie­dba­le przy­pię­ta do ko­szu­li, wi­sia­ła za­śnie­dzia­ła gwiaz­da ran­ge­ra. Przez chwi­lę pa­trzy­li sobie w oczy.

– Coś jesz­cze? – za­py­ta­ła chłod­no. Twarz przy­by­sza nie wy­ra­ża­ła żad­nych emo­cji. W ką­ci­ku ust trzy­mał źdźbło trawy, które po­wo­li, jakby od nie­chce­nia, mia­ro­wo żuł. Ra­chi­tycz­ny kłos sen­nie pły­wał w po­wie­trzu, to w górę, to w dół. Źdźbło za­trzy­ma­ło się na mo­ment.

– Ogar. – Rzu­cił po chwi­li spo­koj­nie. Znów żuł.

Mil­cze­li w bez­ru­chu. Po­czu­ła na twa­rzy falę go­rą­ca. Z tru­dem za­cho­wa­ła spo­kój, gno­jek naj­wy­raź­niej nie tra­fił tu przy­pad­kiem. Ktoś coś sko­ja­rzył lub pu­ścił farbę? To jeden z tych Ja­siów Wę­drow­nicz­ków, może zna­lazł wrak i coś z niego wy­cią­gnął? Do dia­bła, durna ma­szy­na! Sprzę­że­nie miało jed­nak swoje wady. Nic to, jak cię zła­pią za rękę, mów, że nie twoja…

– Nie wiem, o czym mó­wisz – skła­ma­ła gład­ko. Pod­bi­jam!

Cisza. Tak­so­wa­li się wzro­kiem, męż­czy­zna nie ru­szył się ani o krok. Źdźbło po­wę­dro­wa­ło z jed­ne­go ką­ci­ka ust w drugi.

– W takim razie… Zer­k­nę w do­ku­men­ty i twoje czę­ści. Na pewno nie masz nic prze­ciw­ko – stwier­dził bar­dziej, niż za­py­tał. Ode­tchnę­ła, sta­ran­nie ukry­wa­jąc ulgę. Miał w ręku naj­wy­żej nędz­ną parę. Czas wejść za wszyst­ko.

– Nakaz masz?

Nie od­po­wie­dział. Uśmiech­nął się lekko, sa­my­mi usta­mi – oczy po­zo­sta­ły nie­ru­cho­me. Źdźbło za­trzy­ma­ło się, drżąc nie­znacz­nie jakby w ocze­ki­wa­niu. Pas. Uśmiech­nę­ła się i od­po­wie­dzia­ła:

– Wyj­ście jest tam – wska­za­ła pod­bród­kiem – Mam dużo pracy, sam ro­zu­miesz… Po­mo­gę ci, jak przyj­dziesz z na­ka­zem, a teraz wra­cam do ro­bo­ty. Na pewno nie masz nic prze­ciw­ko – do­rzu­ci­ła. Szast, prast, zgar­nę­ła pulę. Szyb­ko po­szło. Swoją drogą, wia­do­my temat trze­ba po cichu za­mknąć.

Ran­ger do­tknął pal­ca­mi ronda ka­pe­lu­sza w ge­ście po­że­gna­nia, od­wró­cił się i bez po­śpie­chu, spo­koj­nym kro­kiem od­szedł. Twar­de ob­ca­sy stu­ka­ły gło­śno o pod­ło­gę ga­ra­żu. Od­pro­wa­dza­ła go przez chwi­lę wzro­kiem, po czym wsu­nę­ła się po­now­nie pod pod­wo­zie.

 

2358-07-20 (-8 weeks)

 

– Po­trze­bu­ję dzi­kiej fury – po­wie­dział ten ze sko­śny­mi ocza­mi i ta­tu­ażem na łysej czasz­ce.

– To sobie odłów i ujeź­dzij – od­burk­nę­ła znie­cier­pli­wio­na – Na pewno wiesz, gdzie sie­dzi Rój… Do wzgórz góra kilka dni drogi, tylko na ran­ge­rów mu­sisz uwa­żać. Na­ry­su­ję ci na mapie, chcesz? – za­pro­po­no­wa­ła, klnąc się w my­ślach za zo­sta­wie­nie pasa z gna­tem w kan­cia­pie. Dry­blas drgnął, jakby chciał ru­szyć do przo­du, ale sko­śno­oki po­wstrzy­mał go ge­stem.

– Nie ro­zu­mie­my się. Roz­ma­wiasz ze sta­rym zna­jo­mym Mi­cha­iła. Po­ży­czył ode mnie forsę na ten garaż i to mi spła­cał dług. Zwró­cił po­ło­wę i znik­nął. Z tego, co lu­dzie mówią, wy­je­cha­li­ście we dwój­kę, a wró­ci­łaś tylko ty. Sie­dzisz w jego ga­ra­żu, uży­wasz jego na­rzę­dzi i wresz­cie, bie­rzesz czipy za to co na­pra­wisz lub zło­żysz w tym miej­scu. W związ­ku z tym nie widzę po­wo­du, dla któ­re­go nie mia­ła­byś ure­gu­lo­wać resz­ty na­leż­no­ści…

– No wiesz, każdy może tutaj wejść i twier­dzić, że Mi­cha­ił był mu coś wi­nien – wy­dę­ła wargi. – Póki nie masz nic na po­par­cie słów, zo­sta­ją sło­wa­mi. Masz? – Wcho­dzę, duża w ciem­no.

Sko­śno­oki się­gnął pod płaszcz. Spię­ła się, nie miała za­mia­ru pod­dać się bez walki. Męż­czy­zna uśmiech­nął się, naj­wy­raź­niej roz­ba­wio­ny jej re­ak­cją, i wyjął elek­tro­nicz­ny no­tat­nik, cały za­to­pio­ny w po­li­me­ro­wej osło­nie. Przez kilka chwil wy­stu­ki­wał coś na nim pal­ca­mi. Spoj­rzał na ko­bie­tę.

– Sprawdź skrzyn­kę.

Do­brze! Bar­dzo do­brze. Swój tab miała w szu­fla­dzie biur­ka, w kan­cia­pie. Tam, gdzie pas z pi­sto­le­tem. Ru­szy­ła do po­miesz­cze­nia, z małym łysym i dry­bla­sem idą­cy­mi za nią krok w krok. Kiedy we­szli do kan­tor­ka, za­trzy­ma­ła na chwi­lę wzrok na wier­nym pół­au­to­ma­cie, wi­szą­cym na opar­ciu krze­sła. Pa­trzy­ła dro­bi­nę za długo. Dry­blas oparł zna­czą­co rękę na kol­bie swo­jej broni, śle­dząc wzro­kiem każdy ruch ko­bie­ty. No cóż, nie ma co ry­zy­ko­wać… Cze­kam. Wy­ję­ła urzą­dze­nie z szu­fla­dy i ode­bra­ła pocz­tę. Za­szy­fro­wa­na. Po wczy­ta­niu maila, ko­mu­ni­kat zza przy­bru­dzo­nej po­wło­ki nie po­zo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści – prze­ka­za­na wia­do­mość była sy­gno­wa­na klu­cza­mi Mi­cha­iła. Przej­rza­ła spór o od­set­ki, od­czy­ta­ła licz­by, świat za­wi­ro­wał. Naj­wy­raź­niej żół­tek mówił praw­dę, cho­ler­nie bar­dzo pię­cio­cy­fro­wą praw­dę.

– To dość po­waż­na suma… – ode­zwał się sko­śno­oki, po­cie­ra­jąc pal­cem nos – I ro­zu­miem, że dla sa­mot­nej ko­bie­ty, w pocie czoła od świtu do nocy pra­cu­ją­cej na ka­wa­łek chle­ba, trud­na do zdo­by­cia. – Spraw­dził i wy­grał. Duży poker.

Wes­tchnę­ła. Kim­kol­wiek byli, mieli ją w gar­ści. Tylko dla­cze­go nie za­wi­ta­li tu wcze­śniej? Mi­cha­ił… Nie ma go już od kilku ty­go­dni.

– No do­brze… Ten twój goryl, jak ro­zu­miem, upew­nia się, że wszyst­ko po­to­czy się tak jak chcesz. Też mi sztu­ka, za­stra­szać we dwóch jedną la­secz­kę… – rzu­ci­ła cierp­ko, po­iry­to­wa­na ob­ro­tem spraw. Durny Mi­cha­ił! Teraz już ro­zu­mia­ła, gdzie po­dzie­wa­ła się forsa z bry­czek, które opchnął na Dia­bel­skim Targu za­ko­cha­nym w pręd­ko­ści i szny­cie miej­skim fa­jan­sia­rzom. – Co tam mó­wi­łeś na po­cząt­ku…? – Nowe roz­da­nie.

Sko­śno­oki wy­szcze­rzył się, bły­ska­jąc srebr­ny­mi ko­ron­ka­mi w miej­scu przed­nich zębów. Ta­tu­aż na czasz­ce po­ru­szył się, for­mu­jąc nagle sym­bol wi­ją­ce­go się węża. To pie­przo­ny Grze­chot­nik Li! Oblał ją zimny pot. Jeśli wie­rzyć plot­kom, stary Mo­ris­son wy­sy­łał go do naj­brud­niej­szych nu­me­rów, któ­ry­mi nie chciał kalać swo­ich za­dba­nych dłoni. W takim razie ten wiel­ko­lud to Rap­tus Joe, jedna z szyb­szych par rąk na pre­rii.

– Jak już wspo­mi­na­łem, po­trze­bu­ję dzi­kiej fury… Wraz z jeźdź­cem. Zero re­je­stro­wa­nych kom­po­nen­tów, po któ­rych można na­mie­rzyć po­jazd. Jeden pro­ściut­ki skok i za­po­mi­na­my o długu. Anu­lo­wa­nie do­sta­niesz na pi­śmie. Za­in­te­re­so­wa­na?

– A skąd po­mysł, żeby aku­rat mnie o to pytać? – od­par­ła ostroż­nie, spraw­dza­jąc od razu, póki pula nie była zbyt wy­so­ka. Dry­blas po­krę­cił z po­li­to­wa­niem głową, Li nie prze­sta­wał się szcze­rzyć.

– No cóż, je­że­li chcesz mi po­wie­dzieć, że to nie ty je­cha­łaś tym czar­nym cac­kiem dwie nie­dzie­le temu w Pie­kiel­nym Drif­cie…

 

2358-06-22 (-12 weeks)

 

– Wi­dzisz to, Jeff? Co za dur­nie… Po jaką cho­le­rę tak ry­zy­ku­ją, za garść czi­pów?

– A bo ja wiem, Henry? Oni różni są: do­brzy, źli lub po pro­stu sfru­stro­wa­ni i brzyd­cy… Zgo­dzę się, że nie­na­wy­kli do uży­wa­nia mó­zgów. Już Stary Ste­ven­son udo­wod­nił, że w Rój trak­tu­je nas jak zło­śli­wą na­rośl wokół elek­tro­ni­ki, a te pa­ca­ny… Ech.

Stary Ste­ven­son, świę­tej pa­mię­ci tatko Doc’a, był pierw­szym czło­wie­kiem, który wy­szedł z Roju. Przed nim każda ekipa ba­daw­cza zni­ka­ła bez śladu. Ste­ven­son wziął to­bog­gan, za­pa­sy na dwa ty­go­dnie, pa­pie­ro­wy no­tat­nik i mnó­stwo ołów­ków oraz starą, pro­cho­wą broń. Zero elek­tro­ni­ki. Wró­cił z re­we­la­cja­mi, któ­rych nie po­twier­dza­ło nic, prócz od­ręcz­nych szki­ców, no­ta­tek oraz kilku po­li­me­ro­wych po­jem­ni­ków, w któ­rych tkwi­ła szara mgła. Twier­dził, że w środ­ku Roju jest wrak. Kse­no­lo­dzy żą­da­li trwa­łej kwa­ran­tan­ny i za­mknię­cia Dzi­kie­go Świa­ta do badań, ale szyb­ko umil­kli z usta­mi peł­ny­mi kor­po­wych czi­pów. Zie­mia wo­ła­ła jeść, a ta pla­ne­ta była zbyt żyzna, by zre­zy­gno­wać z jej za­sie­dle­nia. Skoń­czy­ło się em­bar­giem na obce nano, wspar­tym mi­kro­fa­lo­wy­mi tar­cza­mi Mia­sta i ka­te­go­rycz­nym za­ka­zem uży­wa­nia nie­za­la­nej elek­tro­ni­ki poza nimi. Broń na ze­wnątrz tylko pro­sta, me­cha­nicz­na, nie­in­te­re­su­ją­ca dla nano. Oczy­wi­ście każdy nakaz na pre­rii był trak­to­wa­ny bar­dziej jak su­ge­stia, niż obo­wią­zu­ją­ce prawo, dla­te­go też Mia­sto po­wo­ła­ło re­gu­lar­ne pa­tro­le ran­ge­rów.

Nie­ca­łe dwa ki­lo­me­try od nich ktoś roz­sta­wiał złom pod opad, bar­dzo bli­sko sza­rej mgły Roju. Wraki były ho­lo­wa­ne drag­ge­rem, który pra­wie na pewno miał w środ­ku ak­tyw­ną elek­tro­ni­kę. Nie­któ­rym po pro­stu nie wy­star­cza­ło, że po­go­da od czasu do czasu po­rwie ze sobą frag­ment mgły i roz­sy­pie go po pre­rii. Chcie­li mieć pew­ność, że nano spad­nie na ich sprzęt. Praw­da, ceny za pod­ra­so­wa­ne bryki były ko­smicz­ne – Rój ludz­ką tech­no­lo­gię trak­to­wał jak coś uszko­dzo­ne­go i na­pra­wiał, ulep­szał poza osią­gal­ne ko­lo­ni­stom moż­li­wo­ści – ale czy to było warte ry­zy­ka? Nikt nie wie, czym kie­ru­je się nano…

Jeff roz­kasz­lał się. Od­wró­cił głowę na bok, by młod­szy ran­ger nie wi­dział krwi w plwo­ci­nie. Jeź­dzi­li razem wiele lat, zżyli się. Nie było sensu go mar­twić.

– Rzuć to pa­le­nie – po­wie­dział Henry. – Jeff! Rój!

Szara mgła gwał­tow­nie wy­brzu­szy­ła się w od­da­li i się­gnę­ła po drag­ge­ra, usta­wia­ją­ce­go wła­śnie wrak grey­ho­un­da w cen­tral­nym punk­cie złom­trzo­dy. Chmu­ra ru­nę­ła falą na po­jaz­dy, na­kry­wa­jąc je gę­stym ob­ło­kiem. W od­da­li druga po­stać chyba krzy­cza­ła, teraz padła na ko­la­na.

– Cho­le­ra. Henry, dra­łuj na pie­cho­tę do tej na ze­wnątrz, doj­dziesz mię­dzy tymi wzgó­rza­mi za góra pół go­dzi­ny. Ja zetnę przez kra­wędź Roju, może jesz­cze kre­ty­na wy­ło­wię…

– Oko, Jeff.

Oko było po­pu­lar­nym wsz­cze­pem wśród jeźdź­ców. Wy­god­nym. Tra­jek­to­rie, pręd­ko­ści, na­wi­ga­cja, pod­czer­wień…

– Oko mogę wy­łą­czyć i nie widzą. Ty za to masz w sobie syf z Per­se­usza, zje­dzą cię jak tylko się zbli­żysz. Za­su­waj Henry!

Młod­szy ran­ger na­ci­snął ka­pe­lusz na głowę, ze­sko­czył z pa­tro­low­ca, chwy­cił ple­cak i ru­szył. Jeff od­pa­lił sil­ni­ki, wy­star­to­wał ostro.

 

Kiedy Henry wy­szedł spo­śród wzgórz, bli­sko obo­zo­wi­ska ob­ser­wo­wa­nej wcze­śniej pary, nie zna­lazł tam ni­ko­go. Mgła Roju cof­nę­ła się, od­sła­nia­jąc nie­prze­two­rzo­ne reszt­ki wra­ków. Na ziemi le­ża­ło kil­ka­na­ście za­mknię­tych pu­szek z ra­cja­mi – stary zwy­czaj, na wy­pa­dek gdyby ktoś jed­nak wró­cił z chmu­ry. Wszę­dzie sporo krzy­żu­ją­cych się śla­dów, bę­dzie kło­pot z od­czy­ta­niem szcze­gó­łów…

 

2358-07-06 (-10 weeks)

 

Dia­bel­ski Targ wziął swoją nazwę od ka­nio­nu, ochrzczo­ne­go przez pierw­szych ko­lo­ni­stów Pasz­czą Złego. Roz­pa­dli­na, głę­bo­ka na kil­ka­dzie­siąt me­trów, cią­gnę­ła się z po­łu­dnia na pół­noc­ny za­chód. Kształ­tem przy­po­mi­na­ła ka­ry­ka­tu­ral­nie wiel­ki i zło­wiesz­czy uśmiech. Po­szczer­bio­ne kra­wę­dzie ukry­te w wy­so­kich tra­wach pre­rii i głę­bo­ka rzeka na dnie zdą­ży­ły po­grze­bać już wielu nie­ostroż­nych po­dróż­ni­ków. Dwa razy do roku, po wscho­dzie dru­gie­go słoń­ca, far­me­rzy spę­dza­li mię­sne stada na targ przy po­łu­dnio­wym krań­cu ka­nio­nu. Z Mia­sta przy­jeż­dża­li ka­ra­wa­na­mi cięż­kich wozów ważni lu­dzie. Han­del trwał cały dzień. Czipy wę­dro­wa­ły z rąk do rąk, bydło prze­pę­dza­no z tym­cza­so­wych cor­ra­li na prze­stron­ne na­cze­py go­liath’ów. W po­wie­trzu uno­sił się za­pach sma­żo­nych ste­ków oraz gwar gło­sów prze­mie­sza­ny z pik­ni­ko­wą mu­zy­ką i po­ry­ki­wa­nia­mi nie­świa­do­mych swo­je­go losu zwie­rząt. Już nie­dłu­go roz­cię­te tusze po­wę­dru­ją w próż­nio­wych chłod­niach ko­smo­lo­tów na głod­ną Zie­mię, przy­no­sząc ze sobą miłe uczu­cie sy­to­ści, a sprze­daw­com ko­lej­ną małą for­tu­nę.

Wraz z za­cho­dem pierw­sze­go słoń­ca, han­del żyw­cem za­mie­rał, ustę­pu­jąc pola coraz licz­niej zjeż­dża­ją­cym się wi­dzom oraz uczest­ni­kom Pie­kiel­ne­go Dri­ftu. Mu­zy­ka grała teraz z roz­krę­co­nych na pełny re­gu­la­tor sa­mo­cho­do­wych gło­śni­ków. Po­ja­wia­li się fur­me­rzy, któ­rym do­pi­sa­ło szczę­ście i wy­ho­do­wa­li ra­so­wa­ne bryki z roz­ło­żo­ne­go na pre­rii złomu. Po nich nad­cią­ga­li, za­in­te­re­so­wa­ni kup­nem cze­goś nie­zwy­kłe­go, miej­scy bo­ga­cze. Słyn­na ob­wod­ni­ca, tuż przed mi­kro­fa­lo­wą tar­czą Mia­sta, miała wkrót­ce ugo­ścić nowe stado sta­lo­wych ru­ma­ków, nio­są­cych swo­ich kie­row­ców do ulicz­nej sławy lub szyb­kiej śmier­ci. W po­wie­trzu uno­sił się ostry za­pach al­ko­ho­lu, gło­śne śmie­chy oraz wszech­obec­na, tę­że­ją­ca z każdą mi­nu­tą at­mos­fe­ra wy­cze­ki­wa­nia.

 

Abi­ga­il wy­chy­li­ła jed­nym hau­stem kie­li­szek cie­płej whi­sky. Ze zdzi­wie­niem za­uwa­ży­ła, że dło­nie prze­sta­ły jej drżeć. Spoj­rza­ła na za­cho­dzą­ce słoń­ce, ćma gęst­nia­ła. Miała za­miar prze­je­chać tę prze­klę­tą trasę. Mi­cha­ił chciał ją po­ko­nać, ba, chciał wy­grać ten cho­ler­ny wy­ścig. Nie było go tu teraz, ale był Ogar… Wsta­ła, ge­stem dzię­ku­jąc bar­ma­no­wi za do­lew­kę.

W ostat­nich pro­mie­niach za­cho­dzą­ce­go słoń­ca, nie­da­le­ko linii star­tu, lśnił czer­nią dzi­wacz­ny sa­mo­chód. Można było roz­po­znać kształt cha­rak­te­ry­stycz­ny dla grey­ho­un­da, z któ­re­go po­wstał. Ka­bi­na kie­row­cy z tyłu płyn­nie prze­cho­dzi­ła w maskę, pod­wo­zie pod­no­szą­ce się lekko ku przo­do­wi, wąski – ni­czym łeb psie­go imien­ni­ka. Efekt po­tę­go­wa­ła linia dio­do­wych re­flek­to­rów, jakby kre­ską za­ry­so­wu­ją­ca od przo­du linię pyska. Obłe na­ro­śle wzdłuż wozu, grube ni­czym ko­rze­nie drzew łącza za­to­pio­ne do po­ło­wy w ka­ro­se­rii, wi­docz­ne wy­brzu­sze­nia i zgru­bie­nia pod­po­wia­da­ły, że ten chart spo­tkał się z Rojem.

Abi­ga­il, idąc do ka­bi­ny, wo­dzi­ła wolno koń­ca­mi pal­ców po masce, po­zwa­la­jąc by opusz­ki wzno­si­ły się i opa­da­ły na nie­rów­no­ściach dziw­nie ak­sa­mit­nej w do­ty­ku po­wierzch­ni. Ogar… Grey­ho­und po wy­ciecz­ce do pie­kła i z po­wro­tem. Wy­bra­li to imię razem, skła­da­jąc złom pod opad. Ma­rzy­li o wiel­kiej wy­gra­nej, sława zwy­cięz­ców gwa­ran­to­wa­ła po­wo­dze­nie, klien­tów. Może w końcu mo­gli­by… Po­trzą­snę­ła głową. Skup się!

Wsia­dła i po kolei uru­cho­mi­ła wszyst­kie sys­te­my. Dwa­na­ście po­tęż­nych sil­ni­ków star­to­wa­ło po­słusz­nie, zie­lo­ne kon­tro­l­ki za­lśni­ły na przed­nim pa­ne­lu. Uczest­ni­cy sta­nę­li w kupie, bez wy­raź­ne­go po­rząd­ku – na tra­sie i tak okaże się, komu pi­sa­ne zo­stać z tyłu. Wi­dzo­wie tłum­nie oto­czy­li miej­sce star­tu, za­bły­sły re­flek­to­ry czo­ło­we. W ich świe­tle, z przo­du, sta­nął męż­czy­zna z re­wol­we­rem. Spo­glą­dał na ga­sną­ce słoń­ce. Rzu­ci­ła okiem przez bocz­ne plek­si, obok stał bolid, z ga­tun­ku ści­ga­czy mod­nych teraz w Mie­ście. Od­cy­fro­wa­ła napis na jego boku: The­rez no God – the­rez ‘nly byke. Uśmiech­nę­ła się. To się okaże.

Huk wy­strza­łu za­sko­czył ją, za­spa­ła start. Ze zło­ścią pchnę­ła ostro wo­lant, koła za­buk­so­wa­ły przez chwi­lę w ziemi. Wy­rwa­ła przed sie­bie, przy­spie­sze­nie wgnio­tło ją w fotel. Nie­licz­ne ści­ga­cze wy­strze­li­ły do przo­du na tyl­nych ko­łach, świa­tła ich unie­sio­nych re­flek­to­rów cięły niebo. Szła w środ­ku staw­ki, za cia­sno na wy­prze­dza­nie. Niech idą bo­li­dy, ich aku szyb­ko stra­ci szczy­to­we cha­rak­te­ry­sty­ki – no chyba, że po Roju… Wiła się w lewo i prawo, blo­ku­jąc nieco tych z tyłu. Świa­tła przed nią za­czę­ły się roz­cią­gać, za­szar­żo­wa­ła, roz­py­cha­jąc się ostro, mię­dzy dwoma wo­za­mi. Po­szły iskry, lu­dzie wzdłuż trasy wy­rzu­ci­li ręce w górę w ge­ście ra­do­ści – niech się sta­nie wi­do­wi­sko! Blo­ku­je gno­jek… Rura, na zde­rzak go, za­wi­ro­wał i wy­padł, zaraz wróci, ale co z tego, ona już w przód… Eska, lewa osiem­dzie­siąt, prawa tnij, sto dwa­dzie­ścia! Znała to na pa­mięć, miała Mi­cha­iło­wi… Boże, jak za nim tę­sk­ni­ła… Kurwa! Ze­pchnął ją, wy­pa­dła, kon­tra, kon­tra! Wy­szła, do­brze, rura! Płasz­czak, ja cie­bie za­pa­mię­tam… Pro­sta, pełna moc, ciem­no cho­le­ra, wszyst­kie dwa­na­ście na prze­cią­że­nie, trze­ba od­ro­bić, jazda jazda! Zjedź, dupku, skały! Za późno, dzie­więć­dzie­siąt tnij, rura, zde­rzak, tańcz tam sobie w kółko! Gówno widać, ma­sa­kra, tylko punk­ty świa­teł…

Za­mknę­ła oczy i po­ło­ży­ła lewą dłoń na wy­brzu­sze­niu w pa­ne­lu. Wie­dzia­ła, że ry­zy­ku­je, ale to Mi­cha­ił miał pro­wa­dzić, a ona pi­lo­to­wać. Nie było czasu na ujeż­dża­nie Ogara, więc zło­ży­ła wi­zy­tę Doc’owi. Długo nie chciał się zgo­dzić, wzbra­niał się mó­wiąc, że już tego nie robi. Bez słowa roz­pię­ła wtedy ko­szu­lę i pod­nio­sła staw­kę, spraw­dzi­ła. Wy­gra­ła to roz­da­nie; przy­naj­mniej teraz miała szan­sę. Igieł­ki ko­nek­to­rów wy­sko­czy­ły z pal­ców, wgry­za­jąc się w kom­port. Trud­no, niech się dzie­je co chce, niech ją zeżre nano, ale zanim to się sta­nie – wygra, tak jak ma­rzy­li. Wygra ten cho­ler­ny drift!

 

Miała uczu­cie jakby się za­pa­da­ła. Le­cia­ła w dół, a potem gwał­tow­nie za­ha­mo­wa­ła. Była teraz nisko nad zie­mią, obraz był dziw­ny, jakby zło­żo­ny z kilku oczu|kamer naraz. Wszyst­ko ota­cza­ła zie­lon­ka­wa po­świa­ta, ale przy­naj­mniej wi­dzia­ła wy­raź­nie. Jakby ją ktoś na brzuch ob­ró­cił, po­ło­żył na pę­dzą­cym przed sie­bie dy­wa­nie, mięk­ko, de­li­kat­nie… Po­ły­ka­ła pre­rię z za­wrot­ną szyb­ko­ścią. Czuła wszyst­kie sześć kół, czuła moc w aku… Myśl bły­ska­wicz­nie zmie­nia­ła kie­ru­nek jazdy, bez tego prze­klę­te­go opóź­nie­nia mię­dzy okiem a ręką. Czuła…

Czuła się świet­nie. Była Oga­rem, a Ogar był nią. Pod­nie­co­na tem­pem, do przo­du, szyb­ko, szyb­ciej! Ogar­nę­ła ją eu­fo­ria. Teraz ro­zu­mia­ła, dla­cze­go Mia­sto za­ka­zu­je in­ter­fej­sów, to była dzi­kość, to była wol­ność, tego nie da się utrzy­mać w ry­zach! Furda obce nano, furda ry­zy­ko – liczy się speed! Do­goń­cie mnie, ha!

Ro­ze­śmia­ła się, szczę­śli­wa. Już wie­dzia­ła, jak po­ko­na Dia­bli Ozór, pod jakim kątem na­je­dzie, z jaką pręd­ko­ścią. Wie­dzia­ła jak wy­lą­du­je, wej­dzie w uślizg, jak na chwi­lę wy­ga­si tylne sil­ni­ki i prze­ło­ży moc na mak­si­mum do przo­du, na te kilka cen­nych se­kund wyj­ścia na pro­stą spo­mię­dzy Skał Roz­bit­ków. Prąd hulał w jej ob­wo­dach-ży­łach, ło­skot wia­tru w ka­ro­se­rii-wło­sach… Sprzęg był pełny. Nagle – krzyk­nę­ła z bólu|ła­ma­ne­go zde­rza­ka. Tył ta­ra­no­wał jej hun­ter, usi­łu­jąc wrzu­cić ją==nas w spin, ze­pchnąć z trasy. Po­czu­ła gniew-iskry|zwar­cie|wrzask prze­rwań. Zyg­za­ko­wa­ła przed nim, skóroseria z przo­du szła na tył, od­sła­nia­ła sil­ni­ki, ma­szy­ne­rię, pierś|ob­wo­dy, wiatr chło­dził go­rą­ce ze wście­kło­ści ukła­dy, szła jak mro­wie czar­nych owa­dów, war­stwa po war­stwie budując pióropusz ostrzy na bagażniku, kom­po­zyt|tytan|tward­sza niż stal|Gotów! $ STÓJ.

Koła Ogara mo­men­tal­nie za­blo­ko­wa­ły się, ryjąc głę­bo­kie bruz­dy w mięk­kiej gle­bie pre­rii. Po­jazd do­słow­nie wko­pał się w zie­mię, roz­sy­pu­jąc na boki fale pia­chu. Hun­ter był bez szans. W ostat­niej chwi­li skrę­cił, usi­łu­jąc unik­nąć zde­rze­nia – za późno, wpadł w po­ślizg. Rąb­nął z im­pe­tem pod kątem, gruch­nę­ło. Jego tył wy­sko­czył w po­wie­trze, cią­gnąc za sobą resz­tę. Bły­snę­ły od­bi­te w me­ta­lu gwiaz­dy, hun­ter, jak na zwol­nio­nym fil­mie, prze­le­ciał wi­ru­jąc wokół wła­snej osi nad Oga­rem. Grzmot­nął w grunt kilka me­trów dalej, z taką siłą, że aż zie­mia za­drża­ła. Ko­zioł­ko­wał, jęk ła­ma­nych blach… Ryk|klak­son zwy­cię­stwa, upo­lo­wa­ny! Już nie boli, już mrów­ki szyją, sztu­ku­ją, czar­na fala wraca na rusz­to­wa­nie przo­du, otula serca i szkie­let bez­piecz­ny­mi dro­bin­ka­mi. Pióropusz roztopił się błyskawicznie, płynny rój na nowo okrył pojazd z każdej strony. Gry­zie pa­zu­ra­mi|bież­ni­kiem kra­wędź dołów, wy­jeż­dża, przy­spie­sza, znów wiatr.

Wie­dzia­ła, że wygra.

 

2358-09-01 (-2 weeks)

 

Plan był pro­sty jak drut. Mokrą ro­bo­tę z ob­sta­wą za­ła­twia­li chłop­cy Grze­chot­ni­ka, potem wszyst­ko szło w ogień, by za­trzeć ślady. Ku­rier, zgod­nie z ocze­ki­wa­nia­mi, urwał się swoim spe­edo na pierw­szy znak kło­po­tów. Prze­chwy­ci­ła go ostrym zde­rze­niem dwa ki­lo­me­try dalej. Spo­co­ny ze zde­ner­wo­wa­nia kie­row­ca, na widok wy­mie­rzo­nej w czoło lufy, nie usi­ło­wał nawet dys­ku­to­wać. Kuś­ty­ka­jąc, po­słusz­nie prze­pa­ko­wał uzbro­jo­ną w kółka skrzy­nię na sie­dze­nie pa­sa­że­ra w Oga­rze. Łup­nę­ła go kolbą w kark, by nie pró­bo­wał dziw­nych sztu­czek, wsia­dła do fury i pu­ści­ła się w kie­run­ku Pasz­czy Złego. Spo­dzie­wa­li się, że drogę spró­bu­je jej prze­ciąć pa­trol z po­ste­run­ku na far­mie Keyn­sa, ale i na to miała spo­sób. Dia­bli Ozór. Na­tu­ral­ny nawis two­rzą­cy nie­peł­ny most nad ka­nio­nem. Z jego naj­bar­dziej wy­su­nię­te­go na za­chód końca od­po­wied­nio sza­lo­ny i zde­ter­mi­no­wa­ny jeź­dziec mógł prze­sko­czyć na drugi brzeg. To dla­te­go Grze­chot­nik przy­szedł do niej, nie do in­nych. Był tam, wi­dział jak po­szła w po­wie­trze, jak lą­du­jąc unik­nę­ła o mi­li­me­try pierw­szej skały i w po­śli­zgu wy­ma­new­ro­wa­ła trzy ko­lej­ne. Jeźdź­cy za­zwy­czaj wy­ko­rzy­sty­wa­li drugi głaz jako swego ro­dza­ju od­boj­nik. Po to mon­to­wa­li na pra­wych bo­kach od­po­wied­nio gruby pas amor­ty­za­cyj­ny: więk­szość z nich nie była w sta­nie wy­ko­nać tak szyb­kiej kon­try.

Wóz pa­tro­lu, we­dług Li, był opan­ce­rzo­nym i uzbro­jo­nym hun­te­rem. Nie miał szans prze­sko­czyć, nie z tą masą. Bułka z ma­słem, rura, tra­jek­to­ria i jest po dru­giej stro­nie. Tam, ukry­ty po­mię­dzy gła­za­mi, cze­kać miał sa­mo­chód zo­sta­wio­ny przez Rap­tu­sa Joe. Wrzuć i znik­nij.

Pro­blem w tym, że przed Ozo­rem cze­kał rów­nież hun­ter. Za­ba­wa w kotka i mysz­kę, po­śród fon­tann pia­chu wzbi­ja­nych w górę se­ria­mi z ce­ka­emu, kosz­to­wa­ła ją sporo ner­wów. W końcu po­szła na czo­łów­kę, zyg­za­ka­mi uni­ka­jąc kul. Stchó­rzy­li, od­bi­li w bok. Prze­szła o cen­ty­me­try, tam­ten jeź­dziec mu­siał być nie­zły: ma­newr wy­ko­nał do­słow­nie w ostat­niej chwi­li.

Spa­da­ła już, gdy o pod­wo­zie za­grze­cho­ta­ły po­ci­ski. Wrzesz­cza­ła, czu­jąc jak roz­ry­wa­ją jej stopy|tylne koła. Ogar siadł wpraw­dzie na prze­ciw­le­głej kra­wę­dzi Pasz­czy Złego, ale na­tych­miast stra­cił ste­row­ność i odbił się od pierw­szej skały. Wpa­dli w po­ślizg, z po­wro­tem, w kie­run­ku grani. Stopy już nie bo­la­ły, błęd­nik wa­rio­wał, ko­nek­to­ry mil­cza­ły – wy­rzu­cił ją. Kon­tro­l­ki na pa­ne­lu mi­ga­ły sza­leń­czo, czuła swąd ha­mul­ców, wo­lant nie re­ago­wał. Ogar wal­czył o życie sam, nie po­zwa­la­jąc, by czuła jego ból. Nagle wszyst­ko znie­ru­cho­mia­ło. Wóz chy­bo­tał się dziw­nie. Spoj­rza­ła przez bocz­ne plek­si i serce sta­nę­ło jej w gar­dle. Dno ka­nio­nu gi­nę­ło we mgle.

Drzwi od stro­ny pa­sa­że­ra otwo­rzy­ły się z sy­kiem. Diody pod da­chem za­czę­ły mia­ro­wo pul­so­wać, wska­zu­jąc wyj­ście. Ostroż­nie prze­ci­snę­ła się na prawą stro­nę i wy­szła. Ogar za­chwiał się nie­bez­piecz­nie i zsu­nął o kilka cen­ty­me­trów w ot­chłań.

Od po­ści­gu osła­niał ich Ozór. Wie­dzia­ła, że to tylko kwe­stia kwa­dran­sa, może dwóch, zanim zjawi się kop­ter z Mia­sta. I naj­wy­żej kilka minut, zanim hun­ter wdra­pie się na szczyt wy­stę­pu, by po­ra­zić ich ogniem z góry. Do umó­wio­ne­go miej­sca był jesz­cze ki­lo­metr. Ogar prak­tycz­nie całą lewą stro­ną zwi­sał nad prze­pa­ścią, jakaś cu­dow­na, drob­na róż­ni­ca w masie utrzy­my­wa­ła go wciąż na kra­wę­dzi w chwiej­nej rów­no­wa­dze.

Przez krót­ką chwi­lę stała, roz­dar­ta, ważąc różne opcje. Skały Roz­bit­ków nę­ci­ły la­bi­ryn­tem, w któ­rym łatwo się skryć. Ogar i garaż, ostat­nie co zo­sta­ło po Mi­cha­ile. Bez ga­ra­żu mogła iść na ulicę… W końcu gwał­tow­nym ru­chem wy­szarp­nę­ła skrzy­nię z sie­dze­nia pa­sa­że­ra, spod pasa, lecąc z nią do tyłu. Za­mknę­ła oczy. Stal po­ka­le­czo­nych felg za­zgrzy­ta­ła o ka­mień, Ogar zawył prze­cią­gle klak­so­nem. Dźwięk cichł, od­da­la­jąc się przez kilka dłu­gich se­kund.

 

NOW

 

Obej­rzał czar­ne, me­ta­lo­we odłam­ki, naj­pew­niej z ka­ro­se­rii. Le­ża­ły wokół dużej ka­łu­ży, wy­pa­la­ją­cej pre­rię. Ślady, za­rów­no te star­sze, wio­dą­ce do miej­sca, gdzie zna­lazł roz­bi­ty łazik jak i te śwież­sze, sprzed kilku go­dzin, jakby po­wrot­ne – łą­czy­ły się w tym miej­scu i kie­ro­wa­ły do pół­noc­ne­go krań­ca Pasz­czy Złego. To­wa­rzy­szy­ły im wy­żar­te ba­te­ryj­ną cie­czą plamy. Ko­le­iny wska­zy­wa­ły na brak nie­któ­rych opon. Był pe­wien, że naj­da­lej za kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów od­naj­dzie umie­ra­ją­cy wrak.

Od­rzu­cił frag­men­ty na zie­mię, otrze­pał ręce i wró­cił do auta. Wie­dział już, co mu­siał wie­dzieć. Za­wró­ci­li w kie­run­ku znisz­czo­ne­go ła­zi­ka. Na miej­sce do­tar­li, gdy pierw­sze słoń­ce już za­cho­dzi­ło. Doc, w kom­bi­ne­zo­nie upa­pra­nym krwią i bru­dem, skła­dał wła­śnie na­rzę­dzia. Henry za­trzy­mał się nie­opo­dal, wy­siadł z po­jaz­du i pod­szedł do czar­ne­go worka oraz le­żą­cej obok po­kaź­nej skrzyn­ki.

– To wszyst­ko, co udało mi się wyjąć ze środ­ka. Le­piej za­tkaj nos. Łazik nor­mal­ny, nie ra­so­wa­ny.

Ran­ger przy­klęk­nął i roz­su­nął zamek bły­ska­wicz­ny w worku. Aż od­sko­czył, a w żo­łąd­ku za­go­to­wa­ło mu się, gdy w twarz ude­rzył odór do­bie­ga­ją­cy z wnę­trza. Ciało było zma­sa­kro­wa­ne, jego uwagę zwró­cił od­sło­nię­ty wsz­czep na lewej dłoni.

– Ko­bie­ta, przed trzy­dziest­ką, po­bra­łem prób­ki do iden­ty­fi­ka­cji. Za ty­dzień będą wy­ni­ki.

– Doc… – wy­rzut był wy­raź­nie wy­czu­wal­ny w gło­sie ran­ge­ra. Bez słowa uniósł w górę dłoń zmar­łej. Ze zmiaż­dżo­nych pal­ców wy­sta­wa­ły me­ta­licz­ne igły wsz­cze­pu. Odkąd Doc ura­to­wał chło­pa­ka Jo­hans­se­nów, nikt już go nie na­zy­wał Brud­nym Doc’iem Ste­ven­sem, ani tym bar­dziej nie wspo­mi­nał o im­plan­tach wsz­cze­pia­nych na lewo. To nie zna­czy­ło wcale, że Doc tego nie robił. Po pro­stu nagle dla wszyst­kich stało się to nie­istot­ne, szcze­gól­nie, że był je­dy­nym le­ka­rzem w pro­mie­niu kilku dni drogi.

– Przy­pusz­czam, że po­ja­wi się na­zwi­sko Abi­ga­il Spi­rits – mruk­nął nie­chęt­nie le­karz, pa­ku­jąc piły. – Miała z takim jed­nym przy­zwo­ity garaż pół go­dzi­ny drogi za…

– …Ne­edle Point, wiem – wszedł mu w słowo ran­ger, za­pi­na­jąc worek. Otwo­rzył skrzyn­kę, ob­rzu­cił wzro­kiem jej za­war­tość i za­mknął z po­wro­tem. Uniósł ją i za­cią­gnął do swo­je­go wozu. – Za­mroź pro­szę ciało, pa­pie­ry zro­bi­my po­ju­trze. Muszę do­star­czyć te leki do Ci­chej Przy­sta­ni.

– Mo­ris­so­no­wi tym razem nie udał się numer, co? Bę­dzie wście­kły, stary dupek, ziemi mu nie chcą sprze­dać, a pla­no­wa­ny szan­taż trzy­masz wła­śnie w rę­kach… – Doc splu­nął, za­mknął pakę i od­chy­lił się do tyłu, roz­cią­ga­jąc obo­la­łe plecy. – Złom okle­iłem sy­gna­li­za­to­rem, dam znać po dro­dze do Akiry Jones, niech go ścią­gnie. Co ro­bi­my z tym ba­ła­ga­nem, Henry?

Ran­ger wsiadł do pa­tro­low­ca, na­wró­cił łu­kiem i pod­je­chał bli­żej. Jedną rękę trzy­mał na kie­row­ni­cy, ło­kieć dru­giej wy­sta­wił przez okno. Ro­zej­rzał się, tak­su­jąc wzro­kiem po­cię­ty teraz wrak ła­zi­ka, roz­sy­pa­ne w pro­mie­niu kil­ku­na­stu me­trów odłam­ki, zrytą ko­ła­mi zie­mię i czar­ny worek ze szcząt­ka­mi. Przy­po­mniał sobie zna­le­zio­ne ślady oraz na­gra­nie pa­tro­lu in­ter­wen­cyj­ne­go, prze­sła­ne z pre­fek­tu­ry w Mie­ście. Mil­czał. W końcu od­po­wie­dział, uśmie­cha­jąc się ta­jem­ni­czo:

– A niech mnie. Jak żyję, jesz­cze nie wi­dzia­łem tak bru­tal­ne­go sa­mo­bój­stwa…

Doc ski­nął tylko głową. Ran­ger pod­niósł dłoń w ge­ście po­że­gna­nia i ru­szył przed sie­bie, na za­chód. Za­mknął oczy, igieł­ki kon­tak­tów wy­su­nę­ły się z pal­ców i za­głę­bi­ły w otwor­kach kom­por­tu. Jeff ze­rwał się do przo­du ze wszyst­kich kół, jakby ukłu­ty gwał­tow­nym im­pul­sem.

Wkrót­ce byli tylko ciem­nym kon­tu­rem na tle za­cho­dzą­cych słońc.

Koniec

Komentarze

Czego tutaj nie ma! Mówiłeś PsychoFishu, że będzie niespecjalnie a tu silniki wyją nano-tłokami, śmiałe kobiety walczą o swoje, wszędzie pustynia i western! Super! Wiele tekstów z Furii powinno wejść do kanonu, choćby ten o miejskich flamach, piszczących na sam widok podrasowanych obcym nanem mechanicznych bestii. Prędkość aż cofa chronologie tekstu! Udany zabieg. I furmeni, hodujący dzikie fury! Tekst jest naprawdę super! Z mniej ciekawych rzeczy, początkowo przeszkadzał mi nadmiar przenośni i dziwnego słownictwa, ale szybko załapałem jak dziwny jest ten świat. I wszystko ułożyło się w jasną konwencje. Coś podejrzanego dzieje sie też z fragmentem, opisującym podłączenie do interfejsu. Dużo tam pionowych kresek, jakiś $ i inne cudy. Nie wiem czy to stylizacja odmienności myślenia nano-interfejsu, całkiem fajnie opisana, czy zgubiłeś formatowanie. Jeśli to pierwsze, oddzieliłbym ten fragment od reszty tekstu, może jakaś kursywa czy co. mocniejszy akcent. Jeśli drugie, to ;)… Nie do końc rozumiem też końcówki. Laska przysnęła czy dogonił ją jej greyhound szukający zemsty?

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Russ, dzięki za szybki i pozytywny komentarz ;) Mówię ci, to początek fur dopiero, prawdziwe perełki zobaczysz blisko końcowego terminu, bo chyba tak ludzie będą mieli więcej czasu ;)   Pionowe kreski i inne cudy – tak, celowe ;) Wtajemniczeni rozpoznają potok i znak zachęty oraz porównanie dające TRUE… Trudno dobrze odzworować samym tekstem zlanie się zmysłów biologicznych z nanem :)   Końcówka – o dzięki. Leciutko, bardzo leciutko zmieniłem dwie rzeczy w ostatnich siedmiu zdaniach – teraz łatwiej?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Wychodzi chyba, że zasnęła :P. Niemniej dwuznaczność jaką wskazałem wcale nie jest wadą. Co do nadjeżdżających fur, to myslę, że po takim starcie będzie jednak widowisko. Twój tekst jest naprawdę dobry i nie jest to słodkie pitolenie na zachęte – niech cię emotki nie zmylą.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Dwuznaczność zamierzałem właśnie w ostatnich zdaniach – początkowo – wyeliminować… Zobaczymy, co powiedzą widzowie na pierwszym łuku ;) Dzięki za dobre słowo. I cieszę się, że się dobrze bawiłeś przy czytaniu, o to chodziło.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

PsychoFishu, prawdę mówiąc nie mam pojęcia co powiedzieć, bo do samochodów nie żywię żadnych uczuć, a Twoje opowiadanie to najbardziej nie moja bajka, z wszystkich nie moich bajek. Jednak czytanie nie przysporzyło mi zbytnich cierpień, bo napisałeś całą historię bardzo porządnie. ;-)

 

„Przejdziemy się po śladach. Zobaczymy, co tu się stało. Ale najpierw… – wyprostował się, zrobił krok…” –– Może choć w drugim zdaniu: Zobaczymy, co tu zaszło.

 

„…i zerknęła w ekran tylnej kamery”. –– Wolałabym: …i zerknęła na ekran tylnej kamery.

 

„Broń na zewnątrz tylko prosta, mechaniczna, nie interesująca dla nano”. –– Broń na zewnątrz tylko prosta, mechaniczna, nieinteresująca dla nano.

 

„Abigail wychyliła jednym haustem kieliszek z ciepłą whisky”. –– Jeśli ma na myśli, że Abigail wypiła zawartość kieliszka, to: Abigail wychyliła jednym haustem kieliszek ciepłej whisky.

 

„Obłe narośla wzdłuż wozu…” –– Obłe narośle wzdłuż wozuNarośl jest rodzaju żeńskiego.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

mać, imiesłowy… Dzięki, nanoszę :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nie czytałem jeszcze innych tekstów, zgłoszonych na ten konkurs, ale bardzo przychylam się do pozytywnych opinii na temat Twojego opka. Dobrze się czyta, dobrze napisana opowieść. Dzięki za miły wieczór ;)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

@mkmorgoth – dziękuję. Tekst, wg założeń wyrytych w kamiennych tablicach na górze hyde parku, rozrywki miał dostarczać – cieszy mni ogromnie, że to robi. Innych jeszcze nie ma, odpaliłem furę z pole position, bo koło świąt jak to koło świąt, paradoksalnie czasu mogę nie mieć ;) Inne fury będą teraz ścigać za mną, miejmy nadzieję. @regulatorzy – a czy przepiękne, czerwone Ferrari albo uroczy, bajerancki nowy Mini Morris to też nie twoja bajka? :D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Samochód ma być wygodny i sprawny, by dowieziono mnie tam, dokąd chcę dojechać. I nie musi być ładniejszy ode mnie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A to w takim razie Maybach z kierowcą… Fiu fiu… niebanalny gust u niewiasty ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

a dziękuję. :) Fajny lubi fajne? :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Totalnie nie moja bajka, pogubiłam się w chronologii, ale pomysł chyba ciekawy.

Babska logika rządzi!

:( Myślałem, że są tu jakieś "blachary", a tu nic, zawód, smutek ;) Liczyłem na ciepłe przyjęcie przez grono pań ze względu na postać Abigail, a tu się okazuje, bajka to tylko dla chłopców jest :) Chronologia – myśl o literze V. Jak cylindry w V ustawione ;) Cofasz się, cofasz, a potem wziuuu – wracasz.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Może spróbuję wytłumaczyć na przykładzie, co jest dla mnie dwuznaczne. Teraz – 11 grudnia; 2 dni wcześniej – 9; 3 dni wcześniej – 6 czy 8?

Babska logika rządzi!

a ty tak… Ale w sumie racja, niby drobiazg, a proszę. Mnie się rozchodziło o te zero minus iks… zaraz to sobie w śródtytułach potenteguję :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

PszchoFishu – sprawiłeś mi dużą przyjemność tym opowiadaniem, bo w przeciwieństwie do sympatycznych koleżanek muszę stwierdzić, że TO JEST MOJA BAJKA. Taki trochę MadMax na innej planecie. Jest nieziemska, tajemnicza technologia, opisana w takim stopniu, w jakim trzeba i wystarcza. Jest ludzki, stary nowy dziki zachód. Są bryczki i pukawki. Czego może chcieć więcej ten młody chłopak, który gdzieś tam w nas, facetach, pozostał. Wybaczcie fani fantasy, ale niech się schowają te wasze elfy i krasnoludy. Wolę sześciokołowy bolid, gnający przez step wzdłuż kanionu.

 

Jedna, jedyna drobniuteńka uwaga, jaka mi się nasunęła - 

"Wsiadła i po kolei uruchomiła wszystkie systemy. Dwanaście potężnych silników zaszumiało posłusznie, zielone kontrolki zalśniły na przednim panelu." – z tego, co zrozumiałem, pojazdy były napędzane silnikami elektrycznymi. Miałem przyjemność prowadzić pojazd o takim napędzie, co prawda tylko z jednym silnikiem, ale ten wydawał odgłosy dopiero w ruchu. Ale to taki mały szczegół – w końcu nie byłbym sobą, gdybym nie znalazł dziury w całym. Zresztą ten cichy szum ginie natychmiast, zagłuszony rykiem statków kosmicznych, przemierzających międzygwiezdną próżnię, choćby w Gwiezdnych Wojnach.

Szczegół ważny, szum mi w głowie został właśnie z jazdy, zaraz dosztukuję w tekście poprawkę. Dzięki Unfallu :) Kurczę, jak myślałem co zrobić to miałem właśnie jak ty: bryka… jak bryka – coś mad maxowego, ale postapo i fury to już ograne… Co jeszcze z chłopca… Western! Ci twardziele, ci samotni jeźdźcy o własnym kompasie wskazującym swoistą sprawiedliwość, ten dziki, nie wybaczający zachód. Cieszy mnie twoja radość, bo znaczy to, że trafiam tak jak chciałem – a to ważne :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

…Autorze. Przeczytałem z zainteresowaniem. Tekst trochę mi się kojarzy z "Piknikiem na skraju drogi" Strugackich. Rozumiem że rygory S.F. traktujesz z dystansem, ale teraz taka moda. Jednak wożenie mięsa z odległych planet na głodną Ziemię, to już dla mnie o jeden most za daleko. Już na stronie był taki pomysł – "Mój kochany dinozaur" Rogera. Mamy tu coś na obrzeżu S. F. Tekst dla fanów techniki i motoryzacji, ale broń Boże dla czytelników lubiących S.F. bardziej serio. Pozdrawiam.

…Jeżeli Twoja planeta ma dwa słońca, czyli układ planetarny z gwiazdą podwójną, to ta planeta znajduje się bardzo, bardzo, bardzo daleko od wygłodniałej Ziemi. Ziemianie nie doczekają się wołowiny.

Dzięki ryszardzie :) "Piknik…" – a tak mi dzwoniło, widzisz, lektury pacholęce właśnie się objawiają w sposób po troszę nieuświadomiony :) Z nieprawdopodobnością wożenia mięsa nie zgodzę się z całą mocą – efekt skali, znany z ekonomii, sprawia czasem niewyobrażalne cuda w kwestii opłacalności. Prekursorem jest Ford T. ;) Kto o zdrowym umyśle na początku XX wieku uwierzyłby, że automobil może być wystarczająco tani, by masy było stać na zakup jednego do codziennego użytku? Właśnie z powodu uwarunkowań ekonomicznych możesz zaobserwować przeniesienie masowej produkcji do Azji (koszty pracy, transport morski dużych ilości towaru powoduje, że koszt przesłania pojedynczej sztuki przy odpowiedniej masie i pakowaniu w takim batchu spada poniżej czterech-dwóch dolarów). Nie dam się przekonać, za długo pracowałem w takim jednym miejscu, by nie znać liczb związanych z tym – na pierwszy rzut oka – paradoksalnym rozwiązaniem :) Opowiadania Rogera nie znam, ale zaraz sobie poszukam i przeczytam – cóż, "wszystko już zostało napisane" – wiwat postmodernizm ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

@ryszard – układy podwójne są daleko, to prawda. Ale to jest science fiction, teoretycznie barierę prędkości światła można pokonać dzięki przemyśleniom pewnego urzędnika patentowego :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

W sumie pomysł jeszcze mam.   Dla łowców smaczków: Therez no God – therez ‘nly byke -- co sparafrazowałem/zacytowałem? Poproszę oryginalne brzmienie + źródło, pierwszej osobie dodającej komentarz zafunduję przywołany przez ryszarda "Piknik…" z siakiejś księgarni internetowej, wysyłka pod wskazany adres ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

@up – "dodającej komentarz" z odpowiedzią :)   Ryszardzie – wyjaśniam zanim zapytasz, bo napisałem niejasno. Einstein swoim twierdzeniem implikował brak możliwości poruszania się szybciej niż światło. Jednocześnei położył podwaliny nowoczesnej fizyki, w tym kwantowej. I proszę… Co się teraz wyprawia, to nawet on nie mógł sobie wyobrazić: http://www.wiz.pl/8,353.html 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Kurczę, przydałaby się możliwość edycji komentarzy :) Doczytałem, przytoczony eksperyment obalono udowadniając błąd. Zostajemy więc w fantastyce z lotami szybszymi niż światło :) Swoją drogą, podsunąłeś mi inny pomysł… :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Człowiek ma w swojej naturze to, że kombinuje jak złamać różnego rodzaju zasady, a jeśli się nie da, to jak je obejść. Mimo, iż w życiu codziennym ma to często charakter kryminalny, ja sobie bardzo cenię tę ludzką cechę. Ryszard w swojej powieści oszukał czas, pakując ludzi na pokład Galaxara i rozpędzając go do prędkości bliskiej prędkości światła (dylatacja czasu), dzięki czemu przeniósł ich o tysiące lat w przyszłość naszej planety. Wszystko zgodnie z obecnym stanem nauki, ale nasza wiedza w tym zakresie jest jeszcze dalece niekompletna. Wiemy już jednak tyle, że czas i przestrzeń ulegają odkształceniom (to postulował wspomniany wyżej Einstein i jak dotąd wszelkie doświadczenia potwierdzają jego teorie). A skoro czasoprzestrzeń można odkształcić (sekunda nierówna sekundzie, metr nierówny metrowi), to i prędkość (także światła) będąca funkcją czasu i odległości jawi się jako coś nie do końca dookreślonego. Wierzę więc, że problem prędkości światła uda się w przyszłości obejść. 

 

Co do tego, co Einstein mógł sobie wyobrazić – myślę, że zjawisko splątania kwantowego, z którym przyszło mu się zmierzyć było nawet ciekawsze, niż za szybkie neutrony.

Splątanie kwantowe powoduje różnorakie konsekwencje. Gdyby gdzieś tam splątął się drugi Unfall – to co zrobić z oryginałem tutaj? :D I jak trwały będzie tamten? :D Jakkolwiek – szyfratory kwantowe już są, komputery też. Osobiście uważam, że trzymanie się sztywno ram prawdopodobieństwa wyznaczanych przez obecny stan wiedzy, jest błędne z samego założenia. Gdyby tak postępowano, bez zostawiania prawdopodobieństwa na zaistnienie rzeczy mało wyobrażalnej/potencjalnie niemożliwej, dziś dalej łupalibyśmy kamienie na dzidy ;) Stąd moja niezgoda z twierdzeniem Ryszarda, który preferuje chyba S.F. bardzo, bardzo zachowawczo osadzone w tym, co akurat na teraz postrzegamy jako prawdopodobne, bez zaglądania na skrajne krawędzie pierwszego i trzeciego kwartylu rozkładu :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

…Psychofiszu. Ujmuje mnie Twoja żywa reakcja na lekkie marudzenie moje i Unfalla. Jasne jest, że ograniczenia wynikające z dzisiejszej wiedzy trzeba pokonywać. Zrobił to Lem w "Fiasku" (zawijanie przestrzeni), jak i Igor Strugacki (Krystalizacja przestrzeni). W powieści pt."Diuna" latano po zażyciu odpowiednicch tabletek. A więc można wymyślić wszystko, rzecz w tym, aby zaciekawić czytelnika, a to dzisiaj sprawa niełatwa. Pisarz przegrywa ze scenarzystą, a książka zfilmem. Albo z grą komputerową. A wszystko razem przegrywa z – Internetem. Pozdrawiam.

Ja bym jednak z tym prawdopodobieństwem uważał, bo jego zachowanie wcale nie jest sztuką dla sztuki. W pisaniu SF chodzi chyba o to, żeby czytelnik choć przez chwilę uwierzył w wizję autora. W tym przypadku prawdopodobieństwo zaistniałych w utworze zdarzeń ma chyba spore znaczenie. Jeśli więc nie psujemy sobie tym ciekawego pomysłu na fabułę, czy opisywany świat, chyba warto eliminować elementy nieprawdopodobne.

 

Mnie osobiście transportowane na Ziemię krowy nie przeszkadzały. Z drugiej strony, gdyby były zjadane w wielkich miastach na macierzystej planecie, też nie odebrałoby to niczego samej opowieści, bo to chyba jakiś marginalny element tła. Tak czy owak, nie ma o co kruszyć kopii.

 

Do teleportera działającego na zasadzie kwantowego splątania w życiu bym nie wszedł. Zbyt mało wiemy o ludzkiej świadomości, o tym, gdzie to coś siedzi. Obawiałbym się, że zamiast zostać przeniesiona (ta moja świadomość), zostałaby jedynie skopiowana, a oryginał wylądowałby w kuble na śmieci, bez widoku na przyzwoity pogrzeb. Nie wiem, dlaczego naukowcy zajmujący się tą kwestią mówią o teleportacji (może to media wymuszają, bo to chwytliwy temat). Moim zdaniem rozwinięcie takiej technologii mogłoby przede wszystkim zrewolucjonizować telekomunikację. Przesyłanie danych w czasie rzeczywistym, bez względu na odległość – to by było coś. Obecnie czeka się kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt minut, aż sonda badawcza, czy choćby marsjański łazik wykona polecenie, bądź prześle dane.

 

Przepraszam za offtop.

Ryszardzie W "Fiasku" Lem oparł się chyba właśnie na teorii względności, która – proszę bardziej znających się na fizyce o korek†ę w razie błędu – dopuszcza teoretycznie podróż w czasie i przestrzeni przy odpowiednich warunkach związanych z grawitacją. Ten sam efekt wzięli na warsztat twórcy jakiegoś horroru s-f (film): napęd grawitacyjny etc.   Nie odczuwam Waszych komentarzy jako marudzenia, mam po prostu częściowo inny punkt widzenia – wchodzę więc w dyskusję, choć niekoniecznie dam się przekonać lub uda mi się przekonać Ciebie. Dyskusja to hazard wsparty umiejętnością argumentacji. ;) A że jestem gaduła… ;)   Co do przegrywania z filmem/grą – poruszasz inną kwestię chyba, łatwo dostępnych bodźców wizualnych i dźwiękowych, które "znieczulają" umiejętność samodzielnego wyobrażenia. Pod tym względem tekst jest trudniejszym medium, ale moim zdaniem – również bardziej wynagradzającym włożony wysiłek, zostawiającym trwalsze wrażenia. Tu się zgodzę, autor piszący ma dużo trudniejsze zadanie, ale z drugiej strony – wciąż czytamy, wciąż się zachwycamy. Nie wszystko stracone ;)   Dla zaglądających przypomnę mini-konkurs łowców smaczków: Therez no God – therez ‘nly byke -- co sparafrazowałem/zacytowałem? Poproszę oryginalne brzmienie + źródło, z którego pochodzi cytat/parafraza. Pierwszej osobie dodającej komentarz z prawidłową odpowiedzią zafunduję przywołany przez ryszarda "Piknik…" z siakiejś księgarni internetowej (lub książkę w podobnej cenie), wysyłka pod wskazany adres ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

@Unfall, Żaden offtop ;) Rozmawiamy wprawdzie dygresyjnie, ale wciąż wokół tematu prawdopodobieństwa w SF, wywołanego do tablicy przez Ryszarda. Nie twierdzę, że jest "sztuką dla sztuki" – przynajmniej stara się być konsekwentny w jakiejś ścieżce. Co do celu: uwierzeniu w wizję Autora – pełna zgoda. Rzecz w środkach, których używamy by go osiągnąć, uważam, że dróg jest dużo, dużo więcej niż ta, na którą wskazuje Ryszard. Ot taki Lovecraft, prowadzi czytelnika w swojej poetyce na tyle zręcznie, że po którejś stronie bez zastrzeżeń ten ostatni uwierzy w konie rzygające mózgiem ;)   Co do teleportacji – zdaje się, że chodzi właśnie o umiejętne ściągnięcie rozgłosu, w opracowaniu naukowym tych samych naukowców prawdopodobnie nie znajdziesz takiego słowa. ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

…Psychofiszu. A oto kubełek zimnej wody: Napisałem opowiadanie S.F. Pt. "Asteroida", gdzie chciano przewozić na Ziemię … złoto. Czyste złoto z planetoidy pomiędzy Marsem a Jowiszem. Opowiadanie nagrodzono piórkiem. Ale redaktor "Fantastyki" stwierdził, że to pomysł nietrafny, ze względu na … nieopłacalność… bo koszty transportu i tak dalej… i co ty na to? Ale podaję ten przykład dla anegdoty, abyś wiedział, co Cię czeka, gdy Twój tektst dostanie się na łamy miesięcznika. Pozdrawiam i kończę tę długaśną dyskusję.

Ryszardzie, Nie znam opowiadania :) Poszukam i przeczytam. Odpowiedzi pt. "To zależy, w jakim stopniu uprawdopodobniłeś ekonomiczną zasadność takiej operacji" oraz "to tło tylko, czy element pierwszoplanowej fabuły" powieszę na chwilę na kołku, aż zobaczę o co tam, cholera chodziło  w tej wymianie uwag :) 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Intrygujący pomysł i porządne wykonanie. Czytało sie przyjemnie, miło pachniało smarem i tylko końcówki nie zatrybiłam, ale może to wina piwa. Wygrzebałam błąd w zapisie dialogu: "– Ogar. – Rzucił po chwili spokojnie." Tymczasem piszczę i trzymam kciuki.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

k..rwa… zawsze się coś prześlizgnie… zawsze! :) A dziękuję Alex :) Końcówka… hmmm… Jak nie zatrybisz na trzeźwo, daj znać, podpowiem :)   Dla zaglądających przypomnę mini-konkurs dla łowców smaczków:

Therez no God – therez ‘nly byke -- co sparafrazowałem/zacytowałem? Poproszę oryginalne brzmienie + źródło, z którego pochodzi cytat/parafraza. Pierwszej osobie dodającej komentarz z prawidłową odpowiedzią zafunduję przywołany przez ryszarda "Piknik…" z siakiejś księgarni internetowej (lub książkę w podobnej cenie), wysyłka pod wskazany adres ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Hej Fiszek.   Opowiadanie bardzo mi się podobało. To zdecydowanie moje klimaty. :] Jedyne, co troszkę mnie raziło, to powtarzane w pierwszych akapitach wyrażenie "zatopione w polimerze". Potem zrozumiałem, dlaczego tak to podreślasz, ale to jakoś takoś siakoś lekko kłuje w oczy przy pierwszym czytaniu.   Całość bardzo zacna moim zdamiem, bardzo dobrze mi się czytało. Dzięki!   Odnośnie mini-konkursu, to jedyne co przychodzi mi do głowy to "Ghostbusters", konkretnie scena, w której Peter usiłuje porozmawiać z Daną, a słyszy: There is no Dana, there is only Zuul. :)   O, proszę – znalazłem.   Uściski jak pociski.

Niech co Krwawy Hegemon?!!

Czołem stefa ;) Dzięki za komentarz :) Ale nie, nie o ten cytat chodziło. Podpowiem:   – tak, jest to film  – nie, oryginał nie jest po angielsku ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Przyznam, że choć zgłoszeń konkursowych jest rekordowo mało, to rywal wystawił do wyścigu zaiste wspaniałą furę, trochę dziką, bardzo tajemniczą i futurystyczną… Mój dziewięćdziesięcioletni wóz może okazać się wolniejszy :) Jestem pod dużym wrażeniem i czuję, że walka będzie niezwykle zażarta :)

Mój dziewięćdziesięcioletni wóz może okazać się wolniejszy :)

Pitolicie Hipolicie :) W końcu to diabeł, a w dodatku rekordzista… I opowiada autentyczną historię :) Dzięki za dobre słowo!

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ciekawy pomysł z chmurą nano udoskonalającą ziemskie technologie i wizja pojazdu przez nią przekształconego. To mnie w „Furii” uwiodło. 

Przyczajony użyszkodnik

A dziękuję, dziękuję ;) Miło było się ścigać :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Psycho, dokończ edycję tekstu (puste linie i komentarz odautorski na właściwe miejsce), bo mi się dostanie, że nie przestrzegam regulaminu biblioteki ;)

No właśnie. Dokończ edycję. Szybko, szybko, zanim mi się entuzjazm skończy;)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

it's been done, my librarianssssss….

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Chyba powinieneś jeszcze wywalić tytuł konkursu, ale nie jestem pewna

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Kiedy konkursu w bazie konkursów nie ma… a od wakacji był czas, aby konkursy powypełniać. ;]

EDIT: Zrobione. Ostatni dodany przeze mnie nie-własny konkurs. W przypadku braku kolejnych, piszcie na priv do dja, niech dodaje.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

A bardzo dziękuję brajcie, wypolerowałeś mi furę na cacy tym dodanym do bazy konkursem ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dla zaglądających przypomnę mini-konkurs dla łowców smaczków:

Therez no God – therez ‘nly byke -- co sparafrazowałem/zacytowałem? Poproszę oryginalne brzmienie + źródło, z którego pochodzi cytat/parafraza. Dla ułatwienia (bo stefa już szukał, ale nie trafił) – tak, jest to cytat z filmu, w dodatku z polskiego filmu.

Pierwszej osobie dodającej komentarz z prawidłową odpowiedzią zafunduję przywołany przez ryszarda "Piknik…" z siakiejś księgarni internetowej (lub książkę w podobnej cenie), wysyłka pod wskazany adres ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Motór nie umiera nigdy… ;) Dokładnie tak, o to chodziło. Widziałeś cały film?

Skontaktuj się proszę ze mną na priv z danymi adresowymi.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nawet nie kojarzę tego filmu. ;) Dobre toto? Po prostu wpisałem w google "Nie ma Boga…" i myk, samo podpowiada "…jest motór". Śledztwo zajęło mi jakieś 20 sekund. Tak, wiem, jestem genialny. ;)

Aha, "Furii" jeszcze nie przeczytałem, dodam sobie na razie do kolejki.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Bardzo ciekawe wymieszanie westernu i motoryzacyjnego s-f. Przeczytałem z przyjemnością, choć przyznam, że na samochodach nie znam się ni w ząb.

Myk! Piąty głosik do biblioteki.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

A dzięki :) Film jest dobry. Ale… Dość absurdalny momentami :) Cieszę się, że opowiadanie "podeszło".

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Western to mój żywioł. Western w swojej tradycyjnej konwencji zmarł śmiercią naturalną; teraz czas, by ożywiać go naszą wyobraźnią. Czego jak czego – wyobraźni, Psycho, to Tobie nie brakuje. Niezwykłe rozwiązanie fabularne. Super skonstruowana retrospektywa. Porywająca galopada na bionicznych maszynach – fantastycznych rumakach przyszłości. Ciekawe, nowatorskie techniki interpunkcyjne. Jestem pod wrażeniem!

 

Psycho, piszemy innym językiem, ale wrażliwość i poetyka – ta sama. To opowiadanie przypomina mi klimatem moją “Genezę zagłady”.

 

Teraz oceniłbym to na 9. Po staremu – stawiam sześć.

 

O kurczę, sprężasz się z czytaniem ;-)

 

Jestem bardzo wdzięczny za przychylny komentarz – no i western, są jeszcze miłośnicy westernów ;-) Nie ma lepszego widoku, jak zadowolony czytelnik – dziękuję za twój czas!  :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Western to western! Mam w zasobach jeszcze cztery westerny, a jeden – w najbliższych planach. Będzie co czytać… ojjj, będzie… 

No, Psycho, bardzo dobry tekst. O dziwo, to moje klimaty. Chciałeś blachary to masz jedną na forum. :p Bardzo mi się podobało. Wielka szkoda, że nie zdobyło piórka, bo naprawdę na nie zasługiwało! Nie sądziłam, że gdzieś na forum znajdę tekst o furach, a tu proszę cały konkurs. Szkoda głównej bohaterki, ale no cóż autor nie miał litości. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Bo to bicz była i zdradziła! ;-)

 

Witaj, blacharo, w moich rasowanych obcym nanem furach :-) Dzięki za przejażdżkę no i cóż, kiedyś był wątek o piórkowym wehikule, może da się tam jeszcze polecić tekst ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Pierwsze słyszę o takim wehikule. Zobaczę o co chodzi. Sama zapomniałam napisać, że trochę zabrakło mi potencjału przekształcenia nazw obecnych marek. Coś mi się wydaje, że przyszłość nie da zapomnieć o markach samochodów. ;) Chyba zaczynam kombinować. :p

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Mercedes-Benz ma sto lat… Volkswagen prawie 90… Nie widzę przeszkód, by w przyszłości po orbicie pomykały Fordy czy Mustangi… ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Z ciekawością przeczytałam opowiadanie, a także dyskusję pod nim. Z przyjemnością zauważyłam, że powieść mego ojca (Ryszarda)była czytana. W tej chwili brudnopis znajduje się w wydawnictwie SONIA DRAGA. Poniżej dedykuję autorowi opowiadania krótki wiersz:

 

Moja prywatna kosmologia

 

 

Przemierzam Kosmos niezbadany

gdzieś między Psem a Strzelcem

póki nie braknie mi nad ranem

paliwa w mej butelce.

 

W głowie pulsuje Supernowa

w żołądku – Czarna Dziura.

Muszę czym prędzej wylądować

bo spóźnię się do biura.

 

Pozdrawiam

 

Kraków 2018 r.

laugh Dziękuję za wizytę, dobre słowo, a przede wszystkim dowcipną fraszkę ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Miś przeczytał opowiadanie i komentarze. Całość interesująca. Fraszka Karoliny zasługuje na specjalne gwiazdki. :)

Nowa Fantastyka