- Opowiadanie: feranos - Trup Nuriego II

Trup Nuriego II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Trup Nuriego II

Koń cicho chrapnął, a mały Nuri otworzył oczy. Siedmioletni chłopiec był wykończony po długiej podróży, a jednak wiedział, że musi spać czujnie. Do jego uszu dobiegł odległy szelest i parsknięcie.

– Tato, tato…! – zawołał cicho, szturchając śpiącego obok ojca. – Tato! Wstawaj!

– Czego? – zapytał pogrążony w półśnie Serik.

– Konie się boją, a mi się wydaje, że coś jest niedaleko – wyszeptał chłopiec.

Ojciec zerwał się na nogi i złapał leżący obok miecz. Uzmysłowił sobie, że zapomniał rozłożyć pole ochronne.

– Zaraz wrócę – szepnął, wychodząc z namiotu. – Na wszelki wypadek przygotuj się do ucieczki.

Przez moment nie było słychać nic. Nuri wyglądał dyskretnie przez szczelinę w namiocie. W świetle czerwonego księżyca widział przygarbioną postać z mieczem w ręku, sylwetki koni nieco dalej, uschnięte drzewo…

Potężny ryk odbił się echem po skałach. Serik wyprostował się nagle i skamieniał w bezruchu. Tyryie zasłoniła chmura, a w obozowisku zapadła całkowita ciemność.

– Nuri, znajdź pierścień w mojej torbie, ten z błękitnym okiem, co kiedyś ci pokazywałem, ten złoty. Szybko – wyszeptał Serik.

Chmura przeszła, jednak chłopiec już nie patrzył, szukał tylko rozpaczliwie złotego świecidełka, a chrzęst kamieni sugerował, że ojciec zrobił kilka kroków. Co jakiś czas jeszcze do jego uszu dochodził dziwny dźwięk, jakby odległe charczenie. W końcu małe paluszki zacisnęły się na magicznej biżuterii. Pierścienie ochrony były dość powszechne w Xynthialu i Valandriolu. Wystarczyło uruchomić klejnot i w promieniu kilku metrów tworzyła się magiczna kopuła o strukturze siatki. Do złamania tego czaru wystarczały najprostsze umiejętności magiczne, jednak osłona była zdolna powstrzymać każde dzikie zwierzę. Ryk, tym razem bliższy, poniósł się echem po otaczających ich kamiennych skałach, a chmura, która znów zakryła jedyny widoczny księżyc, ukryła obozowisko Quankosów pod całunem ciemności.

– Mam, tato – wyszeptał mały Nuri.

– Dobrze, mały, biegnij na trzy – szeptał Serik. W jego głosie słychać było niepokój.

– Raz – chłopiec usłyszał niskie uderzenia, jakby coś ogromnego leciało w ich kierunku.

– Nieważne, biegnij! – krzyknął na całe gardło Serik.

Młody Quankos zerwał się i biegł w stronę ojca, który złapał konie za uzdy i starał się sprowadzić je jak najbliżej obozu. Nuri poczuł silny wstrząs, jakby gdzieś niedaleko spadł ogromny głaz, a chmura znów przykryła księżyc. Biegł mimo wszystko kilka metrów na oślep i wpadł na rodzica. Czerwień znów zalała ziemię.

– Prowadź konie do namiotu! Szybko! – krzyknął Serik i wyrwał złoty pierścień z delikatnej rączki.

Nuri patrzył, jak potężne, skrzydlate stworzenie idzie w ich stronę. Bez trudu rozpoznał wywernę z obrazu, który wisiał u niego w pokoju. Znów zapadła całkowita ciemność. Biegł, ile sił w nogach. Był pewien tego, że ojciec ma wszystko pod kontrolą, nie bał się, a gdy tylko chmura przepędzona przez wiatr odsłoniła Tyryię, zobaczył kątem oka rodziciela, który ze świecącym już klejnotem na ręku biegnie w stronę potwora. Przysiągłby, że wywerna była nawet większa niż ta na obrazie, wyglądała na co najmniej dziesięć metrów długości. Lord Quankos skoczył i uderzył mieczem bydlę w pysk, jednak cios tylko rozjuszył potwora. Ogon uderzył w Serika i odrzucił go do tyłu. Ojciec chłopca widząc, że jest blisko obozu, zerwał się biegiem w jego stronę i wtedy znów zapadła ciemność. Nuri czekał przy namiocie, z trudem utrzymując wyrywające się konie. Z mroku dobiegał łopot skrzydeł, niemal zagłuszając odgłosy kroków ojca. Zaczął się bać.

Nagle zalśniło błękitne światło, a magiczne kraty rozpostarły się nad nim, fosforyzując fioletem i błękitem. Głuchy dźwięk wywerny uderzającej w magiczną barierę dobiegł do uszu Nuriego. Serik wyprostował się, zrobił jeszcze kilka kroków w stronę syna i wbił miecz w ziemię. Zdjął pierścień i zawiesił na jelcu.

– Teraz możemy iść spać – powiedział Serik, ziewając. – Jestem wyczerpany. Puść konie i tak nie przecisną się przez kraty.

Nuri jeszcze przez chwilę obserwował jak wywerna stara się sforsować osłonę, ale widać było, że jej się nie uda. Ojciec niewzruszony próbami potwora wszedł do namiotu. Chłopcu serce biło tak mocno, że zastanawiał się, czy w ogóle zaśnie. Obserwował przez szparę w namiocie, jak bestia odlatuje, po czym zamknął oczy i poczuł jak jego ciało się rozluźnia. Chwilę później znajdował się już w objęciach Morfeusza.

 

***

 

– Wstawaj, młody! – dotarło do umysłu chłopca, rozrywając jego senną półświadomość i niwecząc rozkosz odpoczynku. – Zrobiłem śniadanie.

Nuri powoli otworzył oczy i spojrzał tępo przed siebie. Po chwili przez rozpięte płachty namiotu dostrzegł twarz ojca. Przewrócił się na drugi bok i zamknął oczy. Policzył do sześćdziesięciu i podniósł się. Jego wzrok padł na szarzejące niebo.

– Długo spaliśmy? – spytał, nadal nie do końca obudzony.

– Wystarczająco – odpowiedział spokojnie Serik. – Sześć godzin, ale nie bój się, po południu również utniemy sobie drzemkę.

– Co jest na śniadanie?

– Suszone mięso, chleb, herbata.

– Nie jestem głodny, ale za to spragniony – mamrotał chłopiec.

– Wody? Herbata jeszcze nie gotowa, musisz trochę poczekać.

– Dziękuję, wystarczy woda.

Kilka łyków dodało chłopcu energii, jednak dopiero smak ciepłej, słodkiej herbaty wzbudził apetyt i przypomniał o ostatnim posiłku, który spożyli kilkanaście godzin wcześniej. Szybko opróżnił miskę, mięso było dobrze przyprawione, odpowiednio pikantne. Lubił kuchnię swojego ojca, a przedwczorajszy chleb pieczony z różnymi ziarnami idealnie współgrał z cała resztą. Nie mógł marzyć o lepszej strawie. Chłopiec poczuł się przyjemnie rozleniwiony i senny. Sięgnął po koc i umościł sobie wygodne legowisko na zewnątrz.

– Sprawdziłeś, czy nie ma żadnych podejrzanych jam? – spytał Serik, przypatrując się synowi. Nuri zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Zerwał się szybko, podniósł koc i spojrzał.

– Czego powinienem szukać? – zapytał niepewnie.

Serik podszedł, stanął obok chłopca i cierpliwie tłumaczył. Uczył Nuriego, na co trzeba uważać, pokazywał dziury w skałach kilka metrów dalej, gdzie prawdopodobnie mogły kryć się mrówki. Przeszedł kilka kroków wzdłuż ściany i zaczął wskazywać duże jamki o nieregularnych kształtach, które mogły zamieszkiwać jakieś małe zwierzęta. Tak rozpoczęli spacer wzdłuż ścian gór. Lekcja była ciekawa choć krótka. Ojciec czasami brał chłopca na barana, żeby pokazać mu wysoko położone szczeliny, gdzie ostrożnie, z bezpiecznej odległości, mały dostrzegał ślady pajęczyn. Tłumaczył, że jamy przy samej ziemi mogą być kryjówkami jadowitych węży. Okazało się, że miejsce, na którym pierwotnie siedział Nuri, wyglądało najbezpieczniej.

– To dlatego, że zanim rozbiliśmy tu obóz, obejrzałem wszystkie ściany dookoła – powiedział Serik, chwaląc się swoimi umiejętnościami przy doborze miejsca.

– Przecież było ciemno, tato – powiedział Nuri.

– Mam dobry wzrok.

– I byliśmy strasznie zmęczeni.

– Błąd, młodzieńcze! Ty byłeś zmęczony! Ja mógłbym nie spać całe tygodnie! – zakończył dyskusję ojciec. – Ale nie bój się, synku, kiedyś będziesz w tym lepszy niż ja. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak było.

– Wątpię, tato. Myślę, że nie da się być lepszym od ciebie! – odpowiedział szczerze chłopiec. Ojciec był dla niego największym bohaterem. – Ale dam z siebie wszystko, żeby chociaż ci dorównać!

To brzmiało jak przysięga w ustach dziecka, ojciec tylko się uśmiechnął i pogłaskał synka po kruczoczarnych włosach. Nuri z kubkiem herbaty w ręku usiadł na kocu i oparł się o kamienne, prawie pionowe zbocze góry. Kilka metrów nad nim wisiała ogromna półka skalna, jednak ojciec wyjaśnił, że nie ma powodu do obaw, bo „skoro przez tysiące lat się nie zawaliła, to raczej nie zawali się i teraz”. Sam przysiadł przy ognisku i palił fajkę. Przez jakiś czas Opowiadał o zwierzętach występujących w górach, o wężach, skorpionach i wielkich jaszczurach, o wywernie, harpiach, gryfach, chimerach, mantikorach i furidach.

– Wywerna to nic w porównaniu z furidą.

– Naprawdę? A co to? – dopytywał się chłopiec.

– Wyobraź sobie wywernę czterokrotnie większą! Z ośmioma łapami i łbem jak nasz namiot!

– One atakują ludzi? – zapytał z przerażeniem chłopiec. – Dlaczego smoki i Ethnu pozwalają takim stworzeniom żyć w Eestirii?

– Czasami atakują, ale rzadko, podobnie jak wczorajsza wywerna prędzej zaatakowałyby konie – jesteśmy dla nich zbyt małym pożywieniem. Natomiast dlaczego pozwalają im żyć? Nie wiem. Może skoro Ethnu stworzył takie istoty, miał jakiś powód? A smoki nie mają bronić ludzi przed potworami, tylko nasz świat – Eestirię – lub, jak mówią inni, Nur’Ghnti’Eestirię przed drapieżnikami z zewnątrz. Takie są przynajmniej legendy, tak jest zapisane w księgach.

– Tato, czy smoki są złe?

– Nie, synku, smoki są bardzo dobrymi stworzeniami, są sojusznikami ludzi i gdyby nie one, może by nas w ogóle tu nie było.

Rozmowa trwała, chłopiec słuchał na temat różnych jadalnych ssaków oraz o wielu przyprawach rosnących właśnie tutaj. Kiedy już osuszyli garnek z herbatą, wyruszyli w drogę. Znaleźli okrężną ścieżkę, która dość łagodnie pięła się w górę. Wchodzili coraz wyżej. Ojciec zrywał niskie, trawiaste rośliny, porastające suchą ziemię lub schowane w szczelinach skalnych, ale pokazywał również gatunki niewarte zjadania lub nawet trujące. Co jakiś czas zwracał uwagę na przemykające zwierzęta i tłumaczył, a co nadaje się do spożycia.

Nagle usłyszeli głuche, rytmiczne uderzenia. Nuri zobaczył kątem oka, jak jego ojciec napina cięciwę łuku i wpatruje się w punkt nad nimi. Na skalnej półce stała kozica. Słyszał, jak ojciec reguluje oddech, po czym wypuszcza strzałę. Pocisk niczym łyżka rzucona o ścianę odbił się od skały i zsunął. Zwierzę nadal z niezmąconym spokojem obserwowało dwa nieznane mu stworzenia. Najwyraźniej czuło się bezpieczne. Druga strzała poszybowała ze świstem i trafiła ssaka w nogę. Kozica straciła równowagę i spadła z półki skalnej, becząc głośno. Połamała sobie nogi, jednak nadal oddychała. Chłopiec poczuł coś chłodnego dotykającego jego dłoni.

– Masz, teraz twoja próba męskości – powiedział Serik, wciskając nóż w palce syna.

– Podejdź i zarżnij kozicę. Będzie naszym obiadem.

– Ale…

Spojrzał, jak zwierze żałośnie próbuje uciec na pogruchotanych nogach. Chłopiec najchętniej pozwoliłby zwierzęciu odejść. Wydawało mu się, że słyszy w swojej głowie ciche błaganie o litość, ale było już na nią za późno. Nie wiedział, czy była to wyobraźnia, czy jakaś dziwna ponadgatunkowa telepatia. Zdawało mu się, że czuł marzenia umierającego stworzenia, chcącego wrócić do swojego stada i opowiedzieć o dwóch dziwnych osobnikach, którzy po prostu przeszli obok. Wydawało mu się, że słyszy, jak kozica modli się, żeby był to tylko sen. W umyśle dziecka wszystko zlewało się w przygnębiające przerażenie.

– Tak będzie dla niej lepiej, synku – powiedział Serik. – I mnie jest ciężko zabijać coś, co żyje, ale to tylko zwierzę. Dziś na śniadanie również jadłeś mięso, jak myślisz, skąd się wzięło?

– Tak…, tato.

– Będę cały czas przy tobie, nic ci się nie stanie – mówił dalej uspokajającym tonem ojciec.

– Pomyśl o tym stworzeniu: wie, że umrze. Nawet jeśli je zostawimy, to zabije je coś innego albo… umrze z głodu. Spójrz, jak ono cierpi, a teraz ty będziesz jego wybawieniem, synku. Śmierć jest zła, ale bywa najlepszym wyjściem dla ciebie lub dla innych.

Nuri podszedł drżącym krokiem. Ojciec przytrzymał ranne zwierzę.

– Przyłóż nóż do szyi. O, dokładnie tak. Teraz naciśnij i powoli pociągnij. Nie staraj się robić tego delikatnie, bo zwierzę będzie tylko bardziej cierpiało, i pamiętaj: teraz jesteś jego wybawieniem, jego aniołem.

Chłopiec mocno pociągnął ostrzem i poczuł ciepłą krew na swojej twarzy. Chciał płakać, ale nie mógł, musiał być mężczyzną, musiał walczyć ze słabością, nawet kiedy wykrwawiająca się kozica beczała jeszcze bardziej rozpaczliwie.

 

***

 

Zapach pieczonego mięsa powoli wyprowadził małego Nuriego ze snu. Spojrzał przez szparę pomiędzy niedopiętymi płachtami namiotu i zobaczył ojca obracającego na ruszcie, upolowaną wcześniej i obdartą ze skóry kozicę. Czuł głód. Przetarł oczy rękami i podniósł się.

– Dzień dobry – powiedział zaspanym głosem.

– Obiad gotowy – odpowiedział Serik, obracając ruszt jedną ręką, a drugą paląc fajkę.

– Przynajmniej z wierzchu mięso jest już odpowiednio przypieczone. Jeśli podasz talerz, to mogę ci kawałek odciąć. Jesteś głodny?

Nuriemu burczało w brzuchu, ale po „polowaniu”, w którym brał udział, najchętniej jadłby do końca życia marchewki. Jednak w końcu ociągając się, podał talerz. Ojciec odłożył fajkę na leżący nieopodal kamień i wielkim nożem powycinał najładniej przypieczone kęsy mięsiwa. Chłopiec początkowo ociągał się, ale w końcu zaczął pochłaniać pieczyste i ze smakiem zagryzał chlebem. I od tej chwili patrzył na swoje życie inaczej. W jego dziecięcej świadomości kiełkowała myśl, że śmierć nie jest czymś tak naprawdę złym. Kozica to dumne i wolne zwierzę, ale czy jej życie było więcej warte niż zaspokojenie głodu istoty od niej wyższej? Możliwe, że gdyby nie on i ojciec, tego samego dnia owa istota zostałaby zjedzona przez mantikorę czy inne paskudztwo. Śmierć jest nowym życiem, sensem życia.

Nuri nie zdawał sobie sprawy z tego, jak jego dziecięcy umysł podświadomie dochodzi do takich wniosków. Nie zmieniało to jednak faktu, że zalążek tej idei zaczął kiełkować w jego głowie właśnie wtedy, gdy żuł mięso pieczonej nad ogniskiem kozicy.

 

***

 

Serik podrapał się po brodzie.

– To chyba tam – powiedział, wskazując palcem w ciemność.

– Na pewno, tato? – spytał zmęczonym głosem Nuri.

– Na pewno! – powiedział dobitnie Serik. – Myślisz, że twój ojciec się zgubił?

– Nie, tato.

W niemal całkowitej ciemności chłopak widział tylko plecy ojca. Pechowo niebo było pochmurne, a światło wszystkich trzech księżyców z trudem przebijało się na ziemię. Kiedy po popołudniowej drzemce wyszli na spacer, przewidywali, że mogą wrócić dopiero po zmroku. Ojciec jak natchniony opowiadał o kolejnych jadalnych i niebezpiecznych formach zamieszkującej góry fauny i porastającej flory. Zachód słońca obserwowali razem, stojąc na kamiennym klifie. Kiedy już świetlista tarcza zniknęła za widnokręgiem, zaczęły pojawiać się problemy: coraz częściej pojawiające się chmury zakrywały księżyce, zmniejszając widoczność, w końcu całkowicie odcięły ich od światła, utrudniając znalezienie drogi do obozowiska. Serik denerwował się, że nie wziął żadnego świecącego kryształu – znał tylko podstawy magii, co nie ułatwiało im zadania. Tymczasem błądzenie po stromych, pełnych klifów i urwiskach po omacku, mogło być fatalne w skutkach.

Nagle usłyszeli nad sobą potworny ryk, a potem szum skrzydeł. Serik przykląkł i pokazał ręką Nuriemu, żeby zrobił to samo.

– Co to? – szepnął chłopiec.

– Dziś możesz nauczyć się jeszcze jednej ważnej rzeczy – mówił szeptem ojciec. – Wywerny mają dobrą pamięć, dzięki czemu znajdziemy drogę do obozu.

– Jak to?

– Ta wywerna, po wczorajszej klęsce chce wrócić i dopiąć swego. Widocznie jest głodna. Leci w stronę naszego obozu, żeby pożreć mnie, ciebie i nasze konie.

– Co w tym dobrego? – zapytał szeptem Nuri.

– Doprowadzi nas do obozu!

– A co jeśli pożre konie?

– Nie pożre, przed wyjściem uruchomiłem pierścień ochrony.

– Więc jak wejdziemy?

– Znam odpowiednie zaklęcie – odpowiadał lekko poirytowany.

– Mam na myśli to, jak wejdziemy, kiedy wywerna będzie próbowała się przebić przez magiczną siatkę?

– Tego jeszcze nie wiem, nie zadawaj głupich pytań. Idziemy, poleciała tam – wyszeptał ojciec i wskazywał gdzieś palcem. Chłopiec nie mógł dostrzec jego dłoni.

Serik ruszył przed siebie.

– Tato, jak wywerna trafi do naszego obozu, skoro jest tak ciemno, że nawet my tego nie potrafimy? – wyszeptał chłopiec.

– One poruszają się w głównej mierze kierując się słuchem – tak gdzieś czytałem. Piszczą, czy coś, to się odbija i wiedzą gdzie są.

– Aha. – Nuriemu taka odpowiedź wystarczyła, nie zrozumiał co prawda wszystkiego, ale to co najważniejsze było dla niego proste: ojciec nie wiedział, o czym mówi.

Quankosowie ruszyli przed siebie, kierując się w stronę obozowiska. Po kilkunastu minutach zaczął wiać dość silny wiatr, chmury się przesunęły, a żółtawe światło rozlało się po górach. Nie było już jednak potrzebne, Serik prawie biegł, znał już drogę. Ryki, uderzenia i głośne, płochliwe rżenie koni dochodziło do nich z oddali, później dopiero zauważyli potwora próbującego zniszczyć jarzące się błękitem kraty. Wywerna na przemian gryzła, uderzała ogonem i skrzydłami, jednak magiczna bariera była nie do przejścia. Ruch kilka centymetrów przed Nurim odwrócił jego uwagę od patrzenia na tę nierówną walkę. Zobaczył wyciągniętą w jego stronę dłoń ojca, który pokazywał, że chłopiec ma się położyć, sam natomiast cicho wyjął miecz i skradał się w stronę maszkary. Gdyby nie rżenie koni i ryczenie bestii, skradanie się do wywerny obdarzonej doskonałym słuchem byłoby samobójstwem, teraz jednak Serik stawiał na to, że dźwięki przyrody zagłuszą jego cichy chód. Chłopiec patrzył, jak ojciec jest już kilkanaście metrów od celu i jak z każdym krokiem zbliża się coraz bardziej. Zabrakło mu tchu w płucach, kiedy widział rodzica w bardzo odważnym i prawdopodobnie bezkreśnie głupim porywie, próbującego podejść potwora. Nuri liczył kroki… cztery, trzy, dwa, jeden. Patrzył uważnie, jak ojciec, nie dotykając stwora, wchodzi pod niego. Błysk ostrza. Cięcie przez skrzydło. Wywerna wyła z bólu, schyliła się, żeby zidentyfikować zagrożenie. A Serik wymierzył pchnięcie prosto w gardło. Bestia jednak zrobiła szybki unik i wzbiła się w powietrze. Ranne skrzydło zdecydowanie jej to utrudniło, jednak wystarczyło, aby Lord Quankos stracił w tej walce wszelkie atuty. Wywerna na złożonych skrzydłach przyjęła pozycję bojową, w której pierwsze skrzypce grał wystawiony do przodu pełen wielkich kłów łeb.

Młody obserwował walkę z zaniepokojeniem, serce mu przyspieszyło, nie wiedział, co robić. Nie powinien krzyczeć, żeby przypadkiem nie zwrócić na siebie uwagi potwora, ani biec do ojca, bo tylko by mu przeszkadzał.

Wywerna rzuciła się na Serika bez konkretnej taktyki. Ten sparował mieczem potężny atak, jednak siłą uderzenia rzuciła go na plecy. Potwór w mgnieniu oka znalazł się nad potencjalnym pożywieniem i kiedy już szykował się do śmiertelnego ciosu, nagle zamarł.

Chłopiec usłyszał szum jak nad morzem, jak wtedy, kiedy był na plaży niedaleko Xyranalu. Dźwięk narastał przerywany odgłosami wyładowań elektrycznych. Nuri zerknął na wywernę, jednak ta jak sparaliżowana wpatrywała się w przestrzeń za nim. Eksplozja światła rozerwała ciemność. Złoto, zieleń i fiolet przecinały się ze sobą i jakby walczyły o dominację nad mrokiem. Chłopiec zadarł głowę do góry i jego oczom ukazał się najbardziej niesamowity widok, jaki mogły ujrzeć oczy śmiertelnika. Tak jak płaszczka sunie po morskim dnie, tak ogromne stworzenie leciało w stronę wywerny. Dwie ogromne, mięsiste od spodu płetwy porośnięte od góry świecącym na złoto zielonym, nienaturalnie nasyconym światłem, falowały rytmicznie wraz z podobnie zbudowaną płetwą ogonową. Jaśniejący fioletem tułów zakończony był maleńką, opalizującą paszczą.

Chłopiec, patrząc na tajemnicze stworzenie, miał wrażenie, jakby został oderwany od realnego świata. Hipnotyzujące, płynne ruchy niezidentyfikowanej istoty i barwy o odcieniach poza granicami wyobraźni napełniały go pewną rozluźniającą energią, szczęśliwym paraliżem, euforycznym odrętwieniem. Patrzył w otępieniu, jak wywerna rozpada się na kawałki, a jej części unoszą się w powietrze i znikają w niewyjaśnionych okolicznościach, gdzieś w barwach unoszącego się przybysza. Wszystko wydawało się całkowicie normalne, Nuri niczemu się nie dziwił,całkowicie bierny patrzył, jak czyste kości spadały bezgłośnie na ziemię. Nie był pewien, czy jakikolwiek dźwięk był wtedy słyszalny, czy wszystko zagłuszała niesamowita muzyka, która grała mu w głowie: jak szum morza i trzask błyskawic – hipnotyczny i kojący. Nie wiedział, czy była wytworem jego własnej wyobraźni czy śpiewem tajemniczego stworzenia… Niczego nie był pewien…

Istota niespodziewanie zawróciła i bardzo szybko zniknęła pośród gór, pozostawiając po sobie pustkę, samotność i spokój.

Jakiś czas jeszcze okolica była pod wrażeniem tego, co nastąpiło. Konie nie parsknęły, nikt się nie odezwał, kilka minut musiało minąć, żeby Nuri poczuł szturchnięcie w ramię i ujrzał swojego ojca nad sobą. Zapytał tylko:

– Co to?

Uszy aż go zabolały, poczuł się, jakby był wyrwany z pięknego snu, który koniecznie chciał dośnić do końca.

– Faerqi – opowiedział krótko ojciec. Był w podobnym stanie.

Nie odzywali się do siebie przez cały wieczór, w ciszy zjedli trochę kozicy, otępiali poszli spać, w nadziei, że owe faerqi przyśni im się tej nocy.

 

***

 

Kruk opowiada, trupy słuchają. Ustawione w kółku szkielety dymią różnobarwnie z oczodołów. Nuri czytał o tym, ale nie wierzył. Dopiero kiedy sam zaczął przywoływać nieumarłych, zdał sobie sprawę, że każdy kolor świecącego dymu u poszczególnego szkieletu jest inny. Każdy odpowiada w jakiś sposób pierwotnej duszy. Kruk nie wie tylko jak, i to stara się zbadać. Nie może zrozumieć, skąd właściwie ów trup bierze energię do życia. Ma jeszcze wiele pytań, dotyczących nekromancji, na które on on – ojciec i badacz – odpowie kiedyś i stworzy potężny tom, który będzie równie legendarny jak „Czarna Księga”.

Kruk opowiada, trupy słuchają, o tym jaki jest świat i jak wygląda. Nie potrafi przywrócić im pamięci. Powstawali z martwych z cechami i umiejętnościami, które posiadali za życia, ale jakby ich nie pamiętając. Zauważył, że niektóre już po kilku godzinach potrafią walczyć lepiej niż on, niektóre potrafią czarować. W naturalny sposób brną ku czynnościom, w których kiedyś byli dobrzy. Przynajmniej tak się Nuriemu wydaje, nie znał ich w poprzednim życiu. Wszystko przemawia za tym, że umiejętność, która była kiedyś ich domeną, teraz jest ich talentem. Kruk widzi, jak się ze sobą kontaktują, wydaje się również, że słyszą i rozumieją mowę, widzą na pewno, jednak nie wydają dźwięków.

Kruk opowiada, trupy słuchają, o tym jaki świat jest smutny i dołujący, o tym jak bardzo cieszy się, że jest tu z nimi. Opowiada o swojej całej rodzinie, o ich „krewnych” porozrzucanych po cmentarzach w całym Xynthialu, rozpościera przed żywymi trupami perspektywy, nie wiedząc, że rok później to państwo będzie składać się z samych trupów.

Koniec

Komentarze

Sahina?

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Częstotliwość z jaką zamieszczasz kolejne części sprawia, że nie gwarantuję, iż dotrwam do końca  opowieści. Akcja toczy się dość powoli i nadal, mimo kilku opisanych wydarzeń, nie wiem, czego się spodziewać.

Życzyłabym sobie, aby ewentualny ciąg dalszy zawierał mniej błędów.

 

„Tato, tato…! – zawołał cicho, szturchając śpiącego obok ojca”. –– Sprzeczność. Skoro zawołał, nie mógł tego zrobić cicho.

Za SJP:  zawołać  «powiedzieć coś bardzo głośno»

 

„Potężny ryk odbił się echem po skałach”. –– Potężny ryk odbił się echem od skał. Lub: Potężny ryk przetoczył się echem po skałach.

 

„…ten z błękitnym okiem, co kiedyś ci pokazywałem…” –– …ten z błękitnym okiem, który kiedyś ci pokazywałem

 

„Bez trudu rozpoznał wywernę z obrazu, który wisiał u niego w pokoju”. –– To chyba nie była ta sama wywerna. ;-)

Proponuję: Bez trudu rozpoznał wywernę, taką jak ta na z obrazie, który wisiał u niego w pokoju.

 

„…powiedział Serik, chwaląc się swoimi umiejętnościami przy doborze miejsca”. –– Wolałabym: …powiedział Serik, podkreślając swoje umiejętności przy wyborze miejsca.

 

„Przez jakiś czas Opowiadał o zwierzętach występujących w górach…” –– Czy opowiadał wielkimi literami? ;-)

 

„…chłopiec słuchał na temat różnych jadalnych ssaków…” –– Czegoś mi tu brakuje.

Może: …chłopiec słuchał uwag ojca na temat różnych jadalnych ssaków

 

„Znaleźli okrężną ścieżkę, która dość łagodnie pięła się w górę”. –– Masło maślane. Ścieżka nie może piąć się w dół.

Proponuję: Znaleźli okrężną ścieżkę, która dość łagodnie prowadziła w górę.

 

„…ale pokazywał również gatunki niewarte zjadania lub nawet trujące”. –– Wolałabym: …ale pokazywał również gatunki niejadalne, a nawet trujące.

 

„Co jakiś czas zwracał uwagę na przemykające zwierzęta i tłumaczył, a co nadaje się do spożycia”. –– Nie do końca wiem, co Autor chciał tutaj powiedzieć. Zdanie jest dziwne.

 

„Nuri zobaczył kątem oka, jak jego ojciec napina cięciwę łuku i wpatruje się w punkt nad nimi”. –– Czy ojciec wpatrywał się w punkt nad cięciwą i łukiem? ;-)

Tam nie ma innego ojca. Niepotrzebnie podkreślasz, że ojciec jest jego.

 

„Pocisk niczym łyżka rzucona o ścianę odbił się od skały i zsunął”. –– Łyżka rzucona o ścianę nie zsuwa się, tylko zwyczajnie, odbija się i upada.

 

„Spojrzał, jak zwierze żałośnie próbuje uciec…” –– Wolałabym: Patrzył, jak zwierzę nieporadnie próbuje uciec

 

„I mnie jest ciężko zabijać coś, co żyje, ale to tylko zwierzę”. –– I mnie jest niełatwo zabijać coś, co żyje, ale to tylko zwierzę.

 

„Nuri podszedł drżącym krokiem”. –– Nie wiedziałam, że kroki mogą drżeć. ;-)

Proponuję: Nuri podszedł na drżących nogach.

 

„…zobaczył ojca obracającego na ruszcie, upolowaną wcześniej i obdartą ze skóry kozicę”. –– Czy ojciec przypadkiem nie obracał kozicy na rożnie?

 

„Obiad gotowy – odpowiedział Serik, obracając ruszt jedną ręką, a drugą paląc fajkę”. –– Można na ruszcie piec kozicę, ale rusztu się nie obraca. To musiał być rożen.

Poza tym, napisałeś o pierwszym znanym mi przypadku palenia fajki ręką. ;-)

 

„Zachód słońca obserwowali razem, stojąc na kamiennym klifie”. –– Za SJP: klif  «urwisty brzeg morza lub jeziora»

Nie przypominam sobie, by obozowali w pobliżu jeziora, czy morza.

 

„…zaczęły pojawiać się problemy: coraz częściej pojawiające się chmury…” –– Powtórzenie.

 

„Tymczasem błądzenie po stromych, pełnych klifów i urwiskach po omacku, mogło być fatalne w skutkach”. –– Wolałabym: Tymczasem błądzenie po omacku, po stromych zboczach i urwiskach, mogło być fatalne w skutkach.

 

„…odwrócił jego uwagę od patrzenia na tę nierówną walkę”. –– Wolałabym: …odwrócił jego uwagę od stwora, prowadzącego tę nierówną walkę.

 

„…kiedy widział rodzica w bardzo odważnym i prawdopodobnie bezkreśnie głupim porywie, próbującego podejść potwora”. –– Wolałabym: …kiedy widział rodzica w bardzo odważnej, ale niewiarygodnie głupiej, próbie podejścia potwora.

 

„Wywerna na złożonych skrzydłach przyjęła pozycję bojową, w której pierwsze skrzypce grał wystawiony do przodu pełen wielkich kłów łeb”. –– Jakoś zupełnie do mnie nie dociera, że w pozycji bojowej, wielki łeb pełen kłów, może grać pierwsze skrzypce. ;-)

Proponuję: Wywerna, ze złożonymi skrzydłami, przyjęła pozycję bojową, wystawiając do przodu  łeb i rozwierając paszczę, pełną wielkich kłów.

 

„…jednak siłą uderzenia rzuciła go na plecy”. –– Literówka.

 

„…Nuri niczemu się nie dziwił,całkowicie…” –– Brak spacji po przecinku.

 

„…wszystko zagłuszała niesamowita muzyka, która grała mu w głowie…” –– …wszystko zagłuszała niesamowita muzyka, którą słyszał w głowie

Muzyka nie gra. To muzyk, grając na instrumencie, wydobywa z niego dźwięki.

 

„…na które on on – ojciec i badacz…” –– Zbędny jeden zaimek.

 

„W naturalny sposób brną ku czynnościom, w których kiedyś byli dobrzy”. –– Chyba nie można brnąć ku czynnościom.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No proszę. Przeczytałem tekst i miałem wytknąć dwa lub trzy błędy, a tutaj @regulatorzy…:-) W związku z powyższym napiszę tylko, że bardzo mi się podobało. Naprawdę, "gra muzyka" :D.

Teraz, Szkapo, możesz sobie pobrykać, zamiast stukać w klawisze. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pobrykać… Informuję, że szkapy nie brykają, jeno dostojnie się przechadzają, powłócząc kończynami.

Byłam przekonana, że tylko szkapy w latach będące wodzą powłóczystym spojrzeniem, krocząc godnie, ale młodsze, w koniczynie, bryk bryk, brykają wesoło. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wychodzi na to, że mamy starą szkapę :( Też wolałabym szybciej dostać dalszy ciąg.

Przynoszę radość :)

@StargateFan – Przykro mi, ale nie rozumiem pytania.

@regulatorzy – Na wstępie napiszę, że bardzo cieszy mnie ilość błędów, które zostały mi wytknięte. Mam nadzieję, że dzięki temu będę pisał tylko lepiej. Dołujące z jednej strony jest to, że po każdym "kroku" jaki robię w stronę "pisarza" pojawiają się jedynie kolejne schody (mam słaby warsztat i piszę słabo – wiem, ale wierzę, że ciężką pracą coś osiągnę). Jednak zawsze traktuje uwagi i poprawki (te konstruktywne) jako coś bardzo pozytywnego, co chociażby udowadania, że komuś się w ogóle chciało to czytać. :)

Co to częstotliwości, to jest niestety losowa. Jeszcze w tym roku opublikuję III i IV część. Aktualnie pracuję nad V, ale jak to będzie to nie wiem.

 

"„Tato, tato…! – zawołał cicho, szturchając śpiącego obok ojca”. –– Sprzeczność. Skoro zawołał, nie mógł tego zrobić cicho. 

Za SJP:  zawołać  «powiedzieć coś bardzo głośno» " – Fakt, ewidentny błąd, zawsze zapominam, że słowa, które są napisane powinno się odbierać dosłownie.

 

"„Potężny ryk odbił się echem po skałach”. –– Potężny ryk odbił się echem od skał. Lub: Potężny ryk przetoczył się echem po skałach. " – Pierwszy wariant (z tych zaproponowanych) brzmi dużo lepiej, dziękuję.

 

"„…ten z błękitnym okiem, co kiedyś ci pokazywałem…” –– …ten z błękitnym okiem, który kiedyś ci pokazywałem… " – O ile rzadko się bronię, bo wychodzę z założenia, że bijesz (o ile mogę na TY) mnie doświadczeniem i wiedzą. O tyle był to błąd celowy, chciałem nadać trochę realizmu, w końcu to dialog, szczególnie w Polsce 99% ludzi robi takie zwykłe błędy.

 

"„Bez trudu rozpoznał wywernę z obrazu, który wisiał u niego w pokoju”. –– To chyba nie była ta sama wywerna. ;-) 

Proponuję: Bez trudu rozpoznał wywernę, taką jak ta na z obrazie, który wisiał u niego w pokoju. " – Fakt bardzo trafna uwaga. Żałuję, że ja nie mam takiego talentu do wychwytywania błędów.

 

"„…powiedział Serik, chwaląc się swoimi umiejętnościami przy doborze miejsca”. –– Wolałabym: …powiedział Serik, podkreślając swoje umiejętności przy wyborze miejsca. " – Tak faktycznie, jak pisał już w komentarzu pod Nurim I mam tendencję to wrzucania słów "niestandardowych" nie wiadomo po co. Takie utrudnianie sobie życia.

 

"„Przez jakiś czas Opowiadał o zwierzętach występujących w górach…” –– Czy opowiadał wielkimi literami? ;-) " – Nie wiem jakim cudem ten błąd się wdarł.

 

"„…chłopiec słuchał na temat różnych jadalnych ssaków…” –– Czegoś mi tu brakuje. 

Może: …chłopiec słuchał uwag ojca na temat różnych jadalnych ssaków… " – Tak starałem się pomijać takie słowa jak "uwagi", bo mam dużą tendencją do powtórzeń.

 

"„Znaleźli okrężną ścieżkę, która dość łagodnie pięła się w górę”. –– Masło maślane. Ścieżka nie może piąć się w dół. 

Proponuję: Znaleźli okrężną ścieżkę, która dość łagodnie prowadziła w górę. " – Dużo lepiej :)

 

"„…ale pokazywał również gatunki niewarte zjadania lub nawet trujące”. –– Wolałabym: …ale pokazywał również gatunki niejadalne, a nawet trujące. " – To co wyżej, naprawdę dużo lepiej.

 

"„Co jakiś czas zwracał uwagę na przemykające zwierzęta i tłumaczył, a co nadaje się do spożycia”. –– Nie do końca wiem, co Autor chciał tutaj powiedzieć. Zdanie jest dziwne. " – Chyba a jest niepotrzebne, ale i bez tego zdanie jest dziwne.

 

"„Nuri zobaczył kątem oka, jak jego ojciec napina cięciwę łuku i wpatruje się w punkt nad nimi”. –– Czy ojciec wpatrywał się w punkt nad cięciwą i łukiem? ;-) 

Tam nie ma innego ojca. Niepotrzebnie podkreślasz, że ojciec jest jego. " – Co do jego to szczera prawda, co do wpatrywania się to w sumie też.

 

"„Pocisk niczym łyżka rzucona o ścianę odbił się od skały i zsunął”. –– Łyżka rzucona o ścianę nie zsuwa się, tylko zwyczajnie, odbija się i upada. " – W sumie tak.

 

"„Spojrzał, jak zwierze żałośnie próbuje uciec…” –– Wolałabym: Patrzył, jak zwierzę nieporadnie próbuje uciec… " – Fakt, "żałośnie" niepotrzebnie sugeruje negatywną ocenę wobec zwierzęcia.

 

"„I mnie jest ciężko zabijać coś, co żyje, ale to tylko zwierzę”. –– I mnie jest niełatwo zabijać coś, co żyje, ale to tylko zwierzę. " – To co wyżej a propos dialogów. Nie wiem czy to jest dobry zamysł z mojej strony, ale… jest. ;)

 

"„Nuri podszedł drżącym krokiem”. –– Nie wiedziałam, że kroki mogą drżeć. ;-) 

Proponuję: Nuri podszedł na drżących nogach. " – :D Nawet nie skomentuję samego siebie, żałuję jedynie, że ja sam z siebie tego nie widzę.

 

"„…zobaczył ojca obracającego na ruszcie, upolowaną wcześniej i obdartą ze skóry kozicę”. –– Czy ojciec przypadkiem nie obracał kozicy na rożnie? " – Prawda, przepraszam, wyszła na wierzch moja głupota.

 

"„Obiad gotowy – odpowiedział Serik, obracając ruszt jedną ręką, a drugą paląc fajkę”. –– Można na ruszcie piec kozicę, ale rusztu się nie obraca. To musiał być rożen. 

Poza tym, napisałeś o pierwszym znanym mi przypadku palenia fajki ręką. ;-) " – Jak tak teraz to czytam to jest nawet śmieszne :)

 

"„Zachód słońca obserwowali razem, stojąc na kamiennym klifie”. –– Za SJP: klif  «urwisty brzeg morza lub jeziora» 

Nie przypominam sobie, by obozowali w pobliżu jeziora, czy morza. " – No i użyłem słowa, którego znaczenia nie rozumiem.

 

"„…zaczęły pojawiać się problemy: coraz częściej pojawiające się chmury…” –– Powtórzenie. " – Fakt, przepraszam.

 

"„Tymczasem błądzenie po stromych, pełnych klifów i urwiskach po omacku, mogło być fatalne w skutkach”. –– Wolałabym: Tymczasem błądzenie po omacku, po stromych zboczach i urwiskach, mogło być fatalne w skutkach. " – Faktycznie lepszy szyk zdania, nie zauważyłbym tego.

 

"„…odwrócił jego uwagę od patrzenia na tę nierówną walkę”. –– Wolałabym: …odwrócił jego uwagę od stwora, prowadzącego tę nierówną walkę. " – No faktycznie trochę lepiej :)

 

"„…kiedy widział rodzica w bardzo odważnym i prawdopodobnie bezkreśnie głupim porywie, próbującego podejść potwora”. –– Wolałabym: …kiedy widział rodzica w bardzo odważnej, ale niewiarygodnie głupiej, próbie podejścia potwora. " – Lepiej

 

"„Wywerna na złożonych skrzydłach przyjęła pozycję bojową, w której pierwsze skrzypce grał wystawiony do przodu pełen wielkich kłów łeb”. –– Jakoś zupełnie do mnie nie dociera, że w pozycji bojowej, wielki łeb pełen kłów, może grać pierwsze skrzypce. ;-) 

Proponuję: Wywerna, ze złożonymi skrzydłami, przyjęła pozycję bojową, wystawiając do przodu  łeb i rozwierając paszczę, pełną wielkich kłów. " – No trochę tak :) Może była muzykalna? :)

 

"„…jednak siłą uderzenia rzuciła go na plecy”. –– Literówka. " Przepraszam, nie wiem jak to się mogło stać.

 

"„…Nuri niczemu się nie dziwił,całkowicie…” –– Brak spacji po przecinku. " – Przepraszam.

 

"„…wszystko zagłuszała niesamowita muzyka, która grała mu w głowie…” –– …wszystko zagłuszała niesamowita muzyka, którą słyszał w głowie… 

Muzyka nie gra. To muzyk, grając na instrumencie, wydobywa z niego dźwięki. " – Tak, faktycznie dość głupi błąd, szczególnie, że o tym wiem.

 

"…na które on on – ojciec i badacz…” –– Zbędny jeden zaimek. " – Przepraszam.

 

"„W naturalny sposób brną ku czynnościom, w których kiedyś byli dobrzy”. –– Chyba nie można brnąć ku czynnościom." – Chodziło mi oczywiście, że najchętniej robią to, w czym były kiedyś najlepsze. No niestety nie udało mi się tego opisać.

 

 

 

@Szkapa – Jeśli znalazłbyś jeszcze jakieś błędy to byłbym wdzięczny.

 

@Anet – Jak już pisałem wcześniej to w przeciągu najbliższych dwóch tygodni planuję wrzucić tutaj kolejne dwie części.

 

 

 

P.S. Nie przepraszam za to, że robię błędy. Przepraszam za to, że "publikuję" opowiadanie potencjalnym czytelnikom, w którym są błędy typowo stylistyczne lub logiczne. 

Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc.;-) Cieszę się także, że analizujesz własne potknięcia. Zobaczysz, w przyszłości może być tylko lepiej. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Autorze, nie przejmuj się. Ja nie zauważyłem tych błędów,, chociaż jestem molem książkowym, w dodatku już lekko skrzywionym przez ten portal. Czytało mi się lekko, płynnie i bardzo przyjemnie. Mam tylko jedną wątpliwość, o której jakimś cudem zapomniałem napisać. To, że ojciec zapomniał na noc postawić tarczę ochronną wydało mi się bardzo niewiarygodne. W takim świecie, pełnym potworów… po prostu nie mogę w to uwierzyć.

@szkapa Dziękuję za miłe słowa, masz trochę racji, jednak nie chcę tworzyć świata pełnego potworów, a przynajmniej żeby niektóre regiony były mniej "zapotworzone" (chociaż tak wychodzi) dodatkowo chciałem zrobić ojca jako osobę, która bardzo stara się być wzorem i okazem siły odwagi i umiejętności dla swojego syna, jednak który tak naprawdę jest dość niekompetentny. Trochę masz rację mówiąc, że to naciągane, no ale tak wyszło. :)

Nowa Fantastyka