- Opowiadanie: Edward Horsztyński - Psychodeloman

Psychodeloman

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Psychodeloman

Głęboki oddech

 

Grafoman z dysgrafią wziął głęboki oddech. Teraz tylko zapisać te kilka stron, zanim pstryczek elektryczek zrobi psikusa i na ekranie zamiast tekstu, którego każde zdanie nasączone jest potem, ujrzę czarny ekran. Już. Teraz czas na papierosa zwycięstwa. Dym wchodził ciężko, przyjemnie rozgrzewając płuca. Mimo to pięć dni bez snu zaczęło dawać się we znaki.

Z żarzącym się Lucky Strike'em w ustach, odkręciłem butelkę szkockiej whisky. Szklanka poszła w górę. Gdy wracała na swoje miejsce, czułem, że sen zaraz zwali mnie z nóg, upuszczę szluga na podłogę i spłonę. Komputer zaś cudem się uratuje, razem z moim niedokończonym dzieckiem, a ja będę się cieszyć pośmiertną sławą. Dostane coś w rodzaju orderu Bohatera Związku Radzieckiego jakieś trzydzieści lat po mojej śmierci, gdy władza uzna że jednak nie byłem wrogiem ludu, a obrońcą spod Leningradu, pogromcą Hitlera, kapitanem Czerwonego Października i pierwszym człowiekiem w kosmosie. Jakie to zabawne, że po śmierci ilość wszelakich fanów zwiększa się. Również wydawcy są wielce szczęśliwi, bo biznes się kręci i nie trzeba płacić wynagrodzenia autorowi. Pisarz czy muzyk zawsze jest więcej warty będąc martwym.

Ni stąd ni zowąd do uszu dobiegła mnie muzyka.

Mister Sandman, bring me a dream

Make it the cutest that I've ever seen

Dogasiłem peta w popielniczce, gdy zobaczyłem w moim pokoju Piaskowego Dziadka.

Dzieło ukończone, Grafomanie?

– Przedostatni rozdział. Ostatni napiszę w innym miejscu, w innym czasie. Choć nie jestem pewien, czy to można nazwać dziełem. Krytycy pewnie znowu mnie zmieszają z błotem. Albo z wódką, a potem wypiją bez zagrychy. To może lepiej kopnąć w kalendarz. Im bardziej wymyślne samobójstwo tym większa sława. Może jakbym zastrzelił kilku postkomuchów, a na końcu popełnił samobójstwo w jakiś nietypowy sposób… Może wtedy, któraś z moich książek stałaby się szkolną lekturą? Lecz znając polonistów, zaczęli by to interpretować w jakiś kosmiczny sposób. A potem by uczyli, że policjant zabity przez jedenastoletnią dziwkę, jest metaforą prześladowania chrześcijan za czasów Nerona albo, że pisząc o wilkołaku mordującym posłów, myślałem o podróży Mickiewicza na Krym. Oczywiście jako zwłoki, nie mógłbym przedstawić swojej wersji, jak większość pisarzy i poetów omawianych w szkole.

Piaskowy Dziadek sypnął piaskiem i zapadłem w sen.

 

Wyglądała jak z filmu sado–maso, dla szarych, cichutkich bibliotekarek, które po pracy, w lateksowym stroju, masturbują się przed obrazem wodza Tysiącletniej Rzeszy. I rzeczywiście, za nią, na ścianie, wisiał olbrzymi obraz Furhera. Mimo że w czarnym, lateksowym kombinezonie jej sylwetka wyglądała pociągająco, to i tak dreszcz, który przeszedł mi po plecach, kiedy oblizała się języczkiem po ustach barwy krwistej czerwieni, nie był dreszczem podniecenia. Odwróciła się w stronę obrazu, a wódz podał jej bagnet. Rozpięła kombinezon, po to by następnie rozciąć bagnetem swój brzuch. Wnętrzności rozlały się na podłogę. Gdy jelito zaczęło pełzać w moją stronę, zacząłem się cofać, lecz niczym macka Cthulhu, chwyciło mnie za szyje i przyciągnęło do brunetki z esesmańską czapką na głowie.

– Żryj to kochasiu.

Jako że miałem pewne opory, jedna z "macek" dała mi porządnego klapsa w tyłek.

– Albo jesz wątróbkę po bawarsku albo będzie kara…

Będąc w pozycji klęczącej, modliłem się do wszystkich świętych, katolickich jak i prawosławnych o jakiś mały cud. Czyżby dźwięk telefonu był właśnie tym?

Znowu byłem w moim pokoju. Nie wiedząc, czy naprawdę wróciłem, czy się przeniosłem do innego snu, podbiegłem do telefonu.

– Dzień dobry, czy rozmawiam z Adamem M?

– No raczej nie inaczej.

– Dzwonię z Matrixostrady S.A. Chciałabym zadać panu parę pytań. Czy jest pan zadowolony z szybkości łącza? Czy abonament pana zadowala? Jeśli nie, mamy dla pana nową interesującą ofertę… Komm zu mir mein judischer Junge zurück, ich werde dir aus deiner Arsch der Holocaust machen!

– Co do kurwy?! – rzuciłem telefonem jak oparzony. Mam już dość, jestem zmęczony. Chce… chce… iść spać. SPAĆ.

Dopiero wiele godzin później, udało mi się wyrwać z objęć Morfeusza. Ewa Braun na szczęście mi odpuściła, lecz i tak pozostałe sny były iście psychodeliczne. Domyślam się że spałem z jakieś trzydzieści godzin. Podniosłem się z podłogi i odłożyłem telefon na miejsce. Czułem się, jakby ktoś mnie przeżuł i wypluł. Na moje nieszczęście w korytarzu stało lustro. Wniosek? Praca choćby była naszą pasją i tak szkodzi na cerę. Potrzeba mi wakacji. Ale to potem, teraz trzeba doprowadzić się do stanu używalności.

Zrzuciłem z siebie wszystkie ubrania. To są plusy mieszkania samemu. Możesz sobie biegać na waleta. W żadnym ubraniu nie czuję się tak naturalnie i swobodnie jak nago. Zresztą jest to przecież nawet zgodne z naturą. Człowiek zachodu zaś walczy z naturą na wszystkie możliwe sposoby, wyrzekł się jej. Nawet jego własne ciało stało się dla niego tabu. Czymś wstydliwym, czymś co trzeba ukrywać.

Ze starej metalowej papierośnicy wyciągnąłem elegancko skręconego jointa. Powąchałem, wciągając powoli aromat w nozdrze. Głęboka woń niemal rozpieprzyła mi śluzówki. Odmiana White Russian, tegoroczny plon. Raźnym krokiem ruszyłem w stronę łazienki. Blancik i długa kąpiel, to właśnie to czego mi trzeba.

Doktor nauk dziennikarskich nie ma łatwego życia w Kraju Nadwiślańskim. Momentami wypruwałem sobie flaki (ŻRYJ MOJE FLACZKI MEINE LIEBE!) by móc prowadzić godne, oświecone i pijane życie. Zasłużyłem na wakacje. Już wiem nawet gdzie pojadę, oj wiem…

Przyjemny dymek, leciutki niczym chmurka, przywrócił mi jasność myśli. Plan na dzisiaj: zjeść pożywne pełnowartościowe śniadanie, zobaczyć jakie dragi mam, a jakie muszę zakupić, zdrzemnąć się jeszcze trochę i… ruszyć w trasę!

Złapałem "chwilową" zwiechę i z wanny wygramoliłem się dopiero po około półtorej godzinie. Pewnie posiedziałbym jeszcze dłużej, gdyby nie męcząca gastrofaza. Wytarłem się i dalej będąc nago, wszedłem do kuchni. Zmarkotniałem po otworzeniu lodówki. Miałem ochotę na mega jajecznice z kiełbaską, cebulką, szczypiorkiem, dziecięcymi palcami i papryką. Niestety będzie to jajecznica składająca się jedynie z jajek i pieprzu. Podczas gdy stawiałem patelnie na kuchence włączyło się radio.

– Gooooood mornig Vietnam! – zawył odbiornik. – Czy wiesz chłopcze, że jajka są cholernie zdrowe? Są źródłem łatwo przyswajalnego białka, witaminy A, D, E, witamin z grupy B, a także zawierają pierwiastki takie jak potas, siarka, fosfor, żelazo, cynk.

– A mnie od małego straszyli, że zawierają bardzo dużo cholesterolu i są niezbyt zdrowe.

– Ależ to bujda! Czy wiesz że Ribbentrop jadał codziennie na śniadanie jajecznice z szesnastu jajek?

– I umarł przed sześćdziesiątką.

– No bo go powiesili. Ogółem jajka…

– Skończ już, wierze ci, niech ci będzie.

Nałożyłem jajecznicę na talerz i zalałem kawusie wrzątkiem.

– No kawa to na pewno zdrowa nie jest. Jesteś świadom, że…

Próbowałem wyłączyć radio, ale bezskutecznie. Sam fakt, że przez cały ten czas nawet nie było podłączone do prądu, dotarł do mnie dopiero teraz. Koniec końców radio wyleciało przez okno i upadku z szóstego piętra raczej nie przeżyło. Co mi tam, sprzedam nową książką to stać mnie będzie na nowe radio. Na raty.

Zarzucone 2c-b, czyli bardzo sympatyczna psychodeliczna fenyloetyloamina, zaczęła już działać, gdy szykowałem się do wyjścia. Przez chwile patrzyłem się w lustro. Tak dawno się nie goliłem, że aż zapomniałem jak wygląda moja twarz. KTO TO KURWA JEST?! – zapytałem sam siebie gdy maszynka do golenia zakończyła swoją pracę.

Założyłem ciemnoniebieskie lenonki i wyszedłem. Usłyszałem nadjeżdżającą windę, zanim nacisnąłem magiczny przycisk. Czyli spotykamy się z sytuacją której nie lubię. Ta niezręczna cisza, ten krępujący moment, gdy dwoje prawie obcych ludzi spędza czas razem, w ciasnym zamkniętym pomieszczeniu. TSZZZZ

– Dzień dobry pani Krystyno! (pieprzony moher, wnuk pewnie musi chodzić trzeźwy, a ty zamiast dać mu pieniążki na SKO to na R.M. wydajesz) – powiedziałem z uśmiechem. Achh ta miłość do ludzi, która ogarnia czasem człowieka po psychodelikach.

– A dzień dobry, dzień dobry – odpowiedziała mniej miło, z krzywym uśmiechem, jakby zjadła coś kwaśnego.

TSZZZZ, tss. Popełniłem błąd biorąc głęboki wdech nosem. Nie wiem czy w windzie panował zapach moczu, czy starego człowieka.

– Zawiódł mnie pan, panie Adamie. Myślałem że porządny z pana chłopiec. Znałam nawet twoją babcie, gdyby ona wiedziała…

– Ale o co właściwie chodzi? – zapytałem leciutko rozdrażniony.

– O książki! O książki chodzi! Wnuczek pokazał mi jedno z pańskich dzieł, TFU! – splunęła za siebie żółtą starczą śliną – Te przekleństwa! Ta erotyka! Czy pan w ogóle chodzi do kościoła? A jeszcze te wszystkie szatańskie narkotyki! Tak dobrze pan je zna, jakbym sam pan brał! Zobaczy pan, od tego wstrzykiwania sobie maryhuaniny w żyłę, to najpierw pan wyląduje na ulicy, a potem na cmentarzu! Ale komunalnym, bo na katolicki to żaden ksiądz pana nie wpuści, już ja się o to postaram. Ja już wiem skąd te wulgaryzmy młodzież bierze. Z takich książek jak pańskie.

– Taa… jakby młodzież w ogóle czytała cokolwiek…

Skupiłem wzrok na antence od jej beretu, która się ruszała jakby szukała fal radiowych. Gdy winda zatrzymała się na parterze, wystrzeliłem jak z procy. Wychodząc z klatki schodowej odważyłem się na kolejny głęboki oddech. Tym razem zapach był o wiele milszy. Końcówka lata z odrobiną jesieni. Chyba mój ulubiony zapach. Owe osiedle zaś nie należało do moich ulubionych. Masa dresów wymieszana ze skinami. Choć na jedno wychodzi, bo ci drudzy to po prostu dresy, które znalazły sobie parszywą ideologię, by nadać sens swojemu żałosnemu życiu. Masz dłuższe włosy? JESTEŚ ZDRAJCĄ NARODU LEWACKA KURWO. A Kościuszko to niby łysy był, tak? W sumie to część z nich nawet nie wie co to za postać. W każdym razie, osiedla sobie nie wybierałem, ale skoro babcia zostawiła mi w spadku tu mieszkanie, to trzeba korzystać. A hołota dała mi spokój, od kiedy wiedzą, że zawsze chodzę z rewolwerem, który mile mi ciążył obecnie w kieszeni skórzanej kurtki. Wchodząc na parking minąłem grupkę tych narodowych chłopców. Jeden z nich kiedyś połamał matce żebra jak na wigilie podała karpia po żydowsku.

Ciemnozielony garbus miał problem z zapaleniem, lecz czułem tak kurewski spokój umysłu, że nawet atak zombie i inwazja Armii Czerwonej nie wytrąciłaby mnie z równowagi. Automobil w końcu jednak zapalił. Ja również. Ruszyłem moim psychodelochodem ulicami Białegostoku. Szybko znalazłem się przed domem Serdecznego Znajomego.

– Kto tam? – zapytał przez domofon.

– Ja.

– Co za ja?

– Grafoman.

Już przy wejściu uderzyła mnie silna woń kadzideł. Serdeczny Znajomy uściskał mnie w drzwiach. Chyba był tak samo trzeźwy jak ja.

– Czego ci trzeba dobry człowieku ? – położył mi rękę na ramieniu. Widać po nim było że jest nieźle "skwaszony". Podałem mu kartkę.

– Człowieku, dużo tego! – odpowiedział ze śmiechem – Ale da się zrobić. Zaczekaj.

Usiadłem w pokoju pełnym psychodelicznych i hipisowskich malunków. Ogółem cały jego dom wyglądał jak z lat sześćdziesiątych. Biedak nie ogarnął jeszcze, że hipisowska rewolucja się skończyła. Wiecznie dobry dla wszystkich ludzi, idiota tworzący sobie lepszy świat, tak bardzo nie pasujący do systemu. Naiwniak, bezgranicznie wierzący w ludzką dobroć. Duchowy przewodnik lepszy od tysiąca księży razem wziętych. Szkoda, że nie ma więcej takich ludzi.

– Robisz jakąś imprezę i mnie nie zaprosiłeś? – spytał, gdy w końcu stoczył się ze schodów.

– Nie, to tylko dla siebie. Jadę na małe wakacje. – Dałem walutę i wziąłem to co trzeba.

– Ale wiesz, jakbyś miał ochotę na jakąś wspólną grzybową podróż czy coś takiego…

– Tak tak, wiem gdzie cię znaleźć – uśmiechnąłem się i zamknąłem za sobą drzwi.

 

Podróż w podróży

 

O świcie siedziałem już w moim zielonym wojowniku szos, który zabrał mnie w niejedną podróż po czasie i przestrzeni. Oczywiście w duecie z psychodelikami. O tej porze ulice Białegostoku były puste niczym jelita po środku przeczyszczającym, więc nie stwarzałem zagrożenia dla ruchu. Gdy już opuściłem miasto pomyślałem, że czas na jakiś drogoumilacz. Rzuciłem mapę Bieszczad na tylne siedzenie i jedną ręką otworzyłem czarną walizkę, leżącą na siedzeniu pasażera. A była to bardzo cenna walizka, niczym piracka skrzynia pełna skarbów. A do tych skarbów należała meskalina, lsd, 2c-b, 4aco-dmt, dużo grzybków różnych gatunków, kilka butelek absyntu, torba zioła, hasz i opium. Zawsze dobrze jest mieć pod ręką trochę opium. Zawahałem się zanim wziąłem kartonik z lsd do ust, z powodu podobizny Lenina na blotterze. Po chwili wziąłem kolejne cztery.

– Czy one nigdy nie śpią? – pomyślałem obserwując nierządnice babilońskie przy drodze. Chodzące ludzkie toalety. Ale niektórych podnieca takie upodlenie. Znałem kiedyś dziewczynę, którą podniecał seks za pieniądze. Równie dobrze mogłaby przeznaczyć te pieniądze na biedne dzieci lub na używki dla mnie. To mogłyby być nawet pieniądze z Monopoly. Po prostu podniecał ją ten rodzaj perwersji. Plus dla niej, że miała odwagę, by spełnić swoje fantazje, w przeciwieństwie do znudzonych żon i innych kobiet które raz na jakiś czas, czy to raz na tydzień czy to raz na pół roku, fantazjują o seksie analnym, grupowym czy nawet gwałcie. Faceci zresztą też, lecz większość ludzi skrywa to w sobie, często bojąc się tego, co na to powie partner czy partnerka. Część z tych osób zaryzykowała i dostała opierdol od partnerki/partnera, a część też zaryzykowała i… nie żałowała spełnienia swoich fantazji. Lepiej zaryzykować niż być niespełnionym do końca życia. Ale ważne jest by nie zatracić się w tym. I nie skończyć całemu we spermie, krwi, szczynach i gównie.

Po chwili namysłu, która trwała mniej niż ćwierć sekundy wziąłem na język kolejny kartonik. Hipisowska ambrozja, trudne dziecko Alberta Hofmanna. Broń dzieci kwiatów przeciwko systemowi. System zaś w odwecie zdelegalizował to co było używane jako cudowne lekarstwo przez terapeutów i to co wyzwalało ludzkie umysły. Teraz, słuchając "San Francisco" Scotta Mckenzie, poczułem nostalgię. Nostalgię za czasami w których nie żyłem, ponieważ urodziłem się za późno. Czasami, gdy coś w ludziach się przebudziło. Love and peace for everyone. Wolna miłość, komuny gdzie ludzie uprawiali ziemię i wszystkim się dzielili. I przede wszystkim muzyka. Muzyka która zacierała różnice między ludźmi.

Jak oparzony, zmieniłem szybko piosenkę na taką z pierdolnięciem, zanim ten nostalgiczno-melancholijny nastrój pochłonie mnie całego. Jadąc, starałem się też nie zwracać uwagi na zakazane mordy na plakatach wyborczych. Fałszywe facjaty o sztucznych uśmiechach. Jak ci ludzie potrafią żyć ze samym sobą? Jadę, mając nadzieję, że w bieszczadzkim zaciszu będę mógł dokończyć książkę. W spokoju, z dala od tego całego wyborczego bałaganu.

Niektórzy mówią, że to najważniejsze wybory od wielu lat. Mówią też, że przyniosą wielkie zmiany. Możliwe, zawsze przecież może być gorzej. Sam też nie mam zamiaru wybierać między pieskami Unii Europejskiej, konserwatywnymi białymi katolikami, postkomuchami i cyrkiem Palikota. Najrozsądniejszą opcją są "korwiny", lecz to jest opcja skazana na niepowodzenie. Mimo że 80% Polaków zgadza się z ich poglądami to i tak znowu zdobędą dwa procenty głosów. Może byłoby lepiej, gdyby ich guru nie starał się być na siłę kontrowersyjny i potrafił się wysłowić. Nawet jeśli mówi dobrze, to co z tego, skoro nie da się go zrozumieć. Druga rzecz, która by im pomogła to dostęp do mediów. A podobno w Kraju Nadwiślańskim cenzury nie ma. Szkoda, że jest jak jest, bo to chyba jedyna opcja, która uchroniłaby nas przed staniem się Socjalistyczną Republiką Europejską. Tak jak kiedyś byliśmy zależni od Moskwy tak teraz jesteśmy zależni od Brukseli. Czuję, że w przyszłości przerodzi się to w przyjazny, nowoczesny, dobrowolny totalitaryzm. Wszystko małymi kroczkami. Ogłupienie społeczeństwa, monokultura, manipulowanie opinią publiczną, wprowadzanie nakazów i zakazów. A ty pewnego dnia się obudzisz i się okaże, że jesteś faszystowskim kryminalistą.

Czuję się rozczarowany. A jeszcze bardziej zrezygnowany. Czasem można mieć nadzieję, że wszystko się polepszy, że wszystko się zmieni. Dla Kraju Nadwiślańskiego nie widzę jednak żadnych perspektyw. Nie ma żadnej partii, na którą można by głosować. Można tylko wybierać między jednym złem, a innym. Nie ma nawet jednego człowieka, za którym można by pójść! Gdzie jest Piłsudski na swojej kasztance? Gdzie Kościuszko zbierający ludzi?

Nie ma nikogo takiego. A sam lud nie ma głosu. Demokracja nie jest już demokracją, gdy do władzy się dorwie nieodpowiednia osoba, która zacznie zmieniać reguły gry.

Za jakiś czas zaczną nas znakować kodami kreskowymi czy chipami. Ciągła inwigilacja niczym w Truman Show. Do tego przepisy odnoszące się do wszystkiego. Najmniejszy szczegół musi się zgadzać z przepisami unijnymi. Musisz szczać pod odpowiednim kątem, spać określoną liczbę godzin, brać tyle i tyle wdechów na minutę. Albo może w ogóle wprowadzić podatek od oddychania. A jeżeli powiedzą ci, że wiewiórka to warzywo i rośnie w dziupli to tak jest i już.

– Nie dojdzie do tego bo proletariat znowu powstanie, by walczyć z kapitalistycznym terrorem.

– Co do kurwy?! – pomyślałem.

– Yy aae?! – powiedziałem

Lenin siedzący z tyłu zachowywał stoicki spokój, w przeciwieństwie do mnie.

– Nie widziałeś tabliczki "zbrodniarzom ludzkości do automobilu wstęp wzbroniony"?!

– Ja zbrodniarzem? Wyzwoliłem przecież lud pracujący.

– Ciągle gadasz o tym ludzie pracującym. Spójrz na swoje ręce, delikatne jak pupa niemowlaka. Nigdy nawet nie pracowałeś!

– Jeśli masz zamiar mnie tu zbrodniażować to zacznij od Stalina. Ten gruziński bydłojebca nie powinien był dojść do władzy. Jóźwa się przydawał, jeśli trzeba było komuś spuścić łomot lub otworzyć słoik z ogórkami na zagrychę, ale to Trocki miał przejąć władze po mnie…

– Wyżalisz się komuś innemu, ty rosyjsko-kałmucko-żydowsko-niemiecko-szewdzki ojcu chrzestny czerwonej zarazy. Wysiadka! – Zatrzymałem się na poboczu, lecz go i tak już nie było w samochodzie.

Nie trzeba było brać tego kwasa. Zapaliłem papierosa, by uspokoić nerwy. Ledwo zdążyłem się zaciągnąć, by zaraz wszystko wykaszleć. W stronę mojego samochodu szedł ktoś wyglądający tak unikatowo, że mógłby robić za jednoosobową mniejszość etniczną. Pomarańczowe buty, rozwiązane sznurowadła , spodnie jak u Alladyna, dżinsowa kurtka, na głowie zaś kilka dredów i jakieś niebieskie pasemka. Do fryzury brakowało mu tylko przyklejonej gumy do żucia. Jeszcze większe było moje zdziwienie, gdy jak gdyby nigdy nic otworzył drzwi i wsiadł.

Bojąc się odezwać do tego czegoś, siedziałem paląc papierosa nerwowo.

– Jedziesz pan czy nie? – zapytał

– Gdzie mam jechać?

– No łapałem stopa, a pan żeś się zatrzymał.

No i ruszyłem. Jakbym powiedział temu odklejeńcowi, że nie zatrzymałem się dla niego, ale po to żeby wysadzić Lenina, to sam bym wyszedł na odklejeńca.

– Gdzie mam cie wysadzić?

– Powiem panu jak będziemy na miejscu.

– Kurwa, a co jeśli to jakiś psychol który rzuci się na mnie z zębami na jakimś odludziu? Albo jeszcze gorzej, może to zwolennik Palikota. Biorąc pod uwagę jego wygląd, może jedno i drugie – pomyślałem

– Słucham? – zapytał

– Słucham słucham?

– Pan powiedział to na głos.

– Powiedziałem?

– Tak

– Kurwa, dopiero początek drogi a już jestem ućpany po uszy.

– Znowu pan to powiedział.

Wcisnąłem mocno pedał gazu.

– Czy nie jedziemy za szybko? – zapytał odklejeniec

– Jesteś z gestapo?

– Z czego? – Chłopak był zdezorientowany i trochę wystraszony, gdyż samochód jechał coraz szybciej.

– Z policji? Z tajnych służb? NKWD? Stasi? SMIERSZ? Straży pożarnej!? Odpowiadaj! Albo zabije nas obu! Skurwesyny nie wezmą mnie żywcem!

– Nie, nie! Nie jestem!

– Kłamiesz!

– Nie, przysięgam! Wybrałem się tylko na grzybobranie! Niech pan zwolni, bo obaj zginiemy!

Garbus wydał dźwięk, jak zepsuta pralka, więc musiałem stanąć tak czy owak. Gdy tylko samochód stanął, młody wybiegł z samochodu i zaraz miał bliskie spotkanie z asfaltem. A mama mówiła żeby nie chodzić z rozwiązanymi sznurowadłami. Pomogłem mu wstać. Z zakrwawionym nosem wyglądał jeszcze gorzej.

– To już nie chce mnie pan zabić?

– Och, nie bierz tego osobiście. Jestem po prostu ostrożny – uśmiechnąłem się rozbrajająco.

Gdy on przytykał chusteczkę do nosa, ja na skraju łąki leżącej przy drodze ujrzałem znajomy kształt. Podszedłem bliżej. Tak, oko mnie nie myliło.

– Czy mówiąc że jedziesz na grzybobranie miałeś na myśli… TE grzybobranie? – gdy chłopak podszedł bliżej, uśmiechnął się na widok łysiczki lancetowatej.

Zbieraliśmy w milczeniu i skupieniu, podczas tego świętego rytuału. To nie przypadek, że samochód zatrzymał się akurat tutaj. Przypadek nie istnieje. Jeżeli grzyb chce żebyś go znalazł, sam cie zaprowadzi. Każde spotkanie z grzybem jest świętością. Z każdej podróży wraca się doświadczeniem. Czasem są to srogie lekcje, ale te są najbardziej godne zapamiętania. I potrafią wiele zmienić w naszym życiu

Po godzinie Psychodeloman i Odklej usiedli na łące i zajęli się konsumpcją. Wcześniej sobie nieznajomi, teraz czuli się jak bracia. Dwoje dzieci matki Ziemi.

– Musze ruszać dalej. Dasz sobie rade?

– Tak… zostanę tu jeszcze trochę. Tu jest pięknie.

Bez słowa skierowałem się ku samochodowi. Na początku staruszek nie chciał zapalić, lecz w końcu dał z siebie wszystko.

Lublin, bardzo sentymentalne miasto. Podczas studiów zdążyłem je dobrze poznać. To miała być niespodzianka, lecz zanim zdążyłem zaparkować samochód przed zadbanym białym domkiem niczym z amerykańskiego snu, Prosty wyszedł przed dom.

– Dalej jeździsz tym złomem? – zapytał śmiejąc się.

– Stary, to mój pierwszy samochód, sentyment pozostaje – uściskaliśmy się. – To miała być niespodzianka.

– Twój gruchot hałasuje na pół miasta, a ja dźwięk tego silnika pamiętam aż za bardzo. Dobra, wchodź. Na pewno mamy dużo do obgadania. Widzę że jesteś w podróży – dodał gdy weszliśmy do domu.

– Tak, jadę w Bieszczady, potrzebuje trochę wakacji…

– Chodziło mi o twoje oczy. Masz źrenice jak pięciozłotówki.

– Ach taak. To taaka… podróż w podróży.

– Jak ci się układa z tą no… Jolą? – zapytałem, gdy już się rozgościłem na kanapie.

– Wiem, że nigdy jej nie lubiłeś, ale nie jest taka zła jak zawsze ci się wydawało.

– Człowieku, zrobiła z ciebie pantofla.

– Gdy gadaliśmy ostatnio, miałeś więcej nie wypominać mojego tak zwanego nudnego życia. Czego się napijesz? – zmienił temat otwierając barek.

– Niczego, ale to może ty skorzystasz z mojego… barku? – nie czekając na spodziewaną, niezdecydowaną odpowiedź, pobiegłem do samochodu po walizkę.

Prosty. Człowiek, który towarzyszył mojemu psychodelicznemu rozdziewiczeniu. Teraz sam potrzebował przełomu. Czułem to, patrząc na niegdyś wolnego ducha, teraz uzależnionego od firmy i siedzącego pod obcasem kobiety.

To było liceum. Szykowała się kolejna popijawa przy ognisku. I wyglądałoby to jak każde inne ognisko. Napilibyśmy się, powygłupiali w pijanym uniesieniu, następnego dnia budząc się z kacem i słabym echem tamtych chwil. Lecz Prosty zaproponował mi grzyby. Wbrew proroctwom znajomych, wcale nie oszaleliśmy, nie uciekaliśmy przed wyimaginowanymi smokami, ani nic z tych rzeczy. Podczas gdy towarzystwo się zataczało, rzygało i pieprzyło, my radowaliśmy się każdym naszym oddechem, dziękując za życie. Podczas gdy oni ze swojej alko podróży wynieśli tylko kaca, ja wróciłem z doświadczeniem i wnioskami. Uporządkowałem swój system wartości, uporządkowałem siebie. Skutki uboczne zażycia psylocybiny? Przestałem być kolejną cegiełką w murze. Dla mnie to jak najbardziej pozytywny skutek uboczny, ale dla systemu już nie. System nie lubi wyzwolonych umysłów. Dlatego psychodeliki wrzuca do jednego worka razem ze śmieciami, zostawiając masie alkohol i tytoń uśmiercający rocznie miliony osób.

Wróciłem z walizką do domu. Prosty siedział w fotelu. Wyglądał jak zakochana trzynastolatka czekająca na pierwszą randkę.

– Wiesz, od tamtej meskaliny którą spożyliśmy, dwa lata temu, nic sobie nie zarzucałem.

– Jolka nie patrzyła na to przychylnym okiem, racja?

– Wiesz, że jest trochę stereotypowa. Dla niej bez różnicy, czy to psychodeliki, opiaty czy dopalaczowy szajs. Wiesz, propaganda i telewizja robi swoje.

– Domyślam się, aczkolwiek telewizji nie oglądałem od bardzo, bardzo dawna. Nie potrzebuje jej.

– To dość dziwne jak na dziennikarza.

Poczułem dziwne uczucie w żołądku.

– Już od dawna się tym nie zajmuję.

– No tak, jasne.

Położyłem walizkę na stole.

– O której wraca twoja kochana żonka?

– Jakoś późnym wieczorem, pojechała w odwiedziny do matki. Mi się udało jakoś wymigać, mówiąc że muszę zrobić porządek z jakimiś papierami do firmy.

– Więc… częstuj się mój bracie – otworzyłem walizkę.

Zostawiłem go skwaszonego, pływającego w muzyce, a sam ruszyłem do kuchni. Gdy otworzyłem lodówkę, dopadła mnie jeszcze większa gastrofaza. Czemu moją lodówka tak nie wygląda? Może dlatego, że została wyprodukowana za komuny i ma wieczny deficyt towarów.

Oblizując usta, sięgnąłem po serek pleśniowy i oliwki, lecz ręka zatrzymała się w powietrzu gdy usłyszałem szloch. Zostawiając lodówkę otwartą, szybko ruszyłem do pokoju.

– Stary, co ci? – Prosty siedział na podłodze, zasłaniając twarz rękoma.

– Hej, hej! – Dałem mu dwukrotnie lekko z liścia – Otrząśnij się! – podniosłem go z podłogi i posadziłem na kanapie. Prosty w jednej chwili ochłonął. Wyglądał jakby doznał oświecenia.

– Ubieraj się, szybko – zerwał się z kanapy.

– Ale dokąd…?

– Jak dalej jesteś głodny, to weź coś z lodówki. Ba! Możesz wziąć wszystko. Zaczekaj tu na mnie.

– Mam nadzieję, że wiesz co robisz – powiedziałem patrząc podejrzliwym wzrokiem, gdy wrócił z plecakiem i gitarą.

– Człowieku! Nigdy nie byłem bardziej pewny – zaśmiał się wręcz dziecięcym śmiechem.

– Patrząc na kurz na twojej gitarze, dedukuje że nie była ostatnio używana.

– To prawda, nie miałem dla niej czasu ostatnio… lecz stara miłość nie rdzewieje.

– Powiesz mi co planujesz?

– Po prostu jedź w swoją stronę, wytłumaczę ci wszystko w samochodzie – po tym jak wrzucił gitarę i plecak do samochodu, wszedł do swojego ogrodu i roztrzaskał wszystkie krasnale ogrodowe o chodnik. W przeciwieństwie do jego sąsiadów, oglądałem tą scenę z rozbawieniem.

– Nigdy ich nie lubiłem – wyjaśnił, kiedy wsiadł do samochodu.

Jechaliśmy w milczeniu prawie godzinę, a ja cierpliwie czekałem, aż Prosty podzieli się tym co siedzi w jego głowie.

– Zatrzymaj się tutaj – rzekł w końcu. – Między byciem nieszczęśliwym, a nie byciu szczęśliwym jest różnica. Ja zaś nie jestem szczęśliwy. Praca w firmie, despotyczna żonka, spotkania z jej nudnymi przyjaciółmi, domek z białym płotkiem i pieprzone krasnale w ogródku, nie czynią mnie to szczęśliwym. Czuje się… następną cegiełką w murze.

– Więc co zamierzasz robić?

– Nie wiem. I to właśnie jest najlepsze– roześmiał się.

Psychodeloman nie próbował go zatrzymać, a Prosty nie oglądał się za siebie, kiedy on odjeżdżał.

 

Howgh!

 

W górę i w dół, w górę i w dół. A raczej było to w gó-gó-gó-góre i w dóóóóóóóół. Za każdym razem, wjeżdżając pod górkę bałem się, że mój psychodelomobil nie da rady i zjedzie z powrotem. Wydawał też niewróżący nic dobrego, odgłos burczącego brzucha, który przeszkadzał mi w podziwianiu widoków. Wjeżdżając do miejscowości Czarna, ogarnąłem, że to nie był samochód tylko właśnie mój brzuch.

Nie spodziewałem się zbyt wielu bieszczadoturystów, jako że jest to koniec września, a nie lato. Niemniej jednak, miłośników cudownych jesiennobieszczadzkich widoczków nie brakowało. Widać było też wielu psyloturystów, zwabionych legendami łysiczkowych pastwisk. Psylocybinowe El Dorado.

Zatrzymałem się pod barem o pięknej nazwie "Smocza jama". Szczerze mówiąc, ten bar nawet wyglądał na smoczą jamę. Drzwi otwarły się szybko, a przez nie wybiegł facet, po to żeby zaraz podziwiać swój obiad w pozycji wypiętej pochylonej. Schabowy, ziemniaki z koperkiem, buraczki i piwo Leżajsk.

Bar wyglądał sympatycznie na mój gust, a kłęby dymu uciekające przez otwarte drzwi dodawały klimatu. Przed wejściem słyszałem z środka gwarne rozmowy i głośne śmiechy. Po przekroczeniu progu tego minus pięciogwiazdkowego lokalu, uderzyła mnie grobowa cisza. Gdy przyjrzałem się obecnym, dostrzegłem różnice między nimi, a mną i haftującym kolesiem. To był bar tubylców. Brodate rumcajsy badały mnie wzrokiem od stóp do głów. Mimo tego, że miałem założone ciemne okulary, czułem, że oni widzą moje rozszerzone źrenice. Rozsądny człowiek natychmiast by wyszedł i poszukałby jakiegoś bardziej turystoprzyjaznego baru. Ale ja nie byłem rozsądny. Pierwszy krok. Drugi, trzeci, czwarty. Jakiś chłopodąb stanął, zagradzając mi drogę. Chwila badania się nawzajem, niczym w westernach. Sprawdzian wytrzymałości psychicznej. Proszę przepuść mnie, zanim zmiękną mi nogi. Proszę przepuść mnie zanim zmiękną mi nogi. Proszeprzepuśćmniezanimzmięknąminogikurwamać.

– Masz coś na swoje usprawiedliwienie? – spytał.

– Ymm… – Dym przylepiał mi się do mokrej od potu twarzy. – Nie jestem z Warszawy – wybąknąłem i ominąłem go. Idąc w stronę lady, czułem spojrzenia wbijające się w moje plecy, jak ostrza sztyletów w plecy Juliusza Cezara.

– Piwo.

– Nie ma.

– I ty barmanie przeciwko mnie? To wódkę. Wódka chyba jest?

– Nie ma.

– A co jest?

– To – postawił na ladzie butelkę bez etykietki, wypełnioną czymś mętnym.

– Lej pan – rzekłem z determinacją.

Żrąca ciecz płynęła gwałcąc moje gardło, przełyk i żołądek. Ale za gówniarza, za punkowych czasów piło się to i owo.

Tubylcy spodziewali się innej reakcji, gdyż zamiast wyrzygać wszystkie organy wewnętrzne, wziąłem butelkę i nalałem sobie następną kolejkę. W jednej chwili tubylcy zaczęli ze sobą rozmawiać i nikt już nie zwracał na mnie uwagi. Zrobiło się gwarno. Kilku tubylców wróciło do zabawy jaką było rzucanie nożami w plakat z Panem Premierem.

– To jakie piwo podać? – zapytał barman.

Spojrzałem na półkę, na której był… Leżajsk Pełne, Leżajsk Pszeniczne, Leżajsk Mocne oraz Leżajsk Niepasteryzowane.

– Niepasteryzowane.

– Widać, że naprawdę nie jesteś z Warszawy – rzekł barman nalewając płynne złoto do kufla. – Nie to co ten, co wybiegł przed chwilą. Panowie z wielkiego miasta mają za delikatne gardła i żołądki na dobry ukraiński bimberek

– A graniczni się nie czepiają? – zapytałem dyskretnie, puszczając oko.

– Weź jeszcze łyczek to ci powiem.

Pociągnąłem łyk bieszczadzkiej wody ognistej bezpośrednio z butelki, po czym barman podjął temat.

– Nie musimy przemycać przez granice, bo mamy tu swojego Ukraińca. Pędzi ten bimberek według jakiejś swojej tajnej receptury. I robi to dobrze, a my go nie ruszamy. Choć czasem drażni tym, że wydaje mu się że jest bardziej tutejszy od nas. Jeśli wiesz co mam na myśli.

– Tubylec-tubylec-wysiedleniec-partyzantzUPA, który wrócił w rodzinne strony?

– Ciszej. To tamten dziadek w kącie. Nie odwracaj się! Maksym Hawryluk. Pewnego razu… Ej!

– Dopisz mi to do rachunku – wziąłem bimbrobutelke i ruszyłem w stronę stolika, przy którym siedział Ukrainiec.

– Pewnego razu wdał się w rozmowę z pewnym turystą i tego turysty już więcej nikt nie widział… – dokończył barman, lecz Psychodeloman już tego nie usłyszał.

– Dobryj ranok – rzekłem siadając i stawiając butelkę na stole. Ukrainiec spojrzał na mnie spode łba.

– To że nie jesteś z Warszawy i nie wyrzygujesz wnętrzności po mojej horyłce, to nie znaczy że będę z Tobą rozmawiał.

– A co mam zrobić żebyś ze mną porozmawiał?

– A czemu w ogóle miałbym z tobą rozmawiać?

– Okej, nie musimy rozmawiać. Ale napić się ze mną napijesz?

– Nie odmówię.

Nie od dziś wiadomo, że alkohol czyni cuda, łączy ludzi i narody, takoż po pół godzinie Psychodeloman i Tubylec-Tubylec byli już w bardzo dobrej komitywie. W czarną dupę poszła krwawa historią dwóch bratnich narodów. Tak samo jak wszystkie stereotypy, uprzedzenia i gorzkie żale. Doktor nauk dziennikarskich z zainteresowaniem słuchał od świadka i osoby represjonowanej, o akcji „Wisła”. Bezmyślnej, bezsensownej, zbrodniczej akcji z poprzedniego ustroju, której inicjatorzy oczywiście nie zostali podniesieni do odpowiedzialności. Myślałem, by w przyszłości napisać o tym artykuł, gdy moja głowa zakończyła rozmowę głośnym BĘC, uderzając o stół.

Wraz z powracającą świadomością, ból się natężał. Potem poczułem w ustach coś jakby dywan lub ręcznik. Chciałem go wypluć, lecz tą szorstką wysuszoną na wiór rzeczą, był mój język. Próbowałem otworzyć oko, lecz ważyło ono tyle, co Amerykanin ze zwisającym brzuchem, wystającym spod koszulki ubrudzonej keczupem i musztardą.

Zanim udało mi się otworzyć jedno oko, wrócił mi zmysł węchu. Pachniało gorzałą i starym człowiekiem. Nienawidzę tego zapachu. Mam oczywiście na myśli zapach starych ludzi. Zapach trupa. Okropne jest, takie gnicie ciała jeszcze za życia.

Psychodeloman leżał w czyimś pokoju, na łóżku, przykryty starym kocem. Nie wiedział gdzie jest, tak samo jak nie wiedział skąd się tu wziął. W pokoju też nie było żadnych zdjęć czy innych rzeczy, które mogłyby coś powiedzieć o właścicielu domu. Ogółem dom nie był zbyt umeblowany.

Jezus z prawosławnej ikony, patrzył strapionym wzrokiem na podnoszącego się Psychodelomana, a ten odwzajemnił umęczone spojrzenie, gdy ich oczy się spotkały. Jezus Frasobliwy. Chwiejnym krokiem, opierając się o ściany, Grafoman wyszedł na zewnątrz.

– O KURWA GÓRY!

Teraz kilka szarych komórek, które przetrwały alkoholocaust, wysłały mu strzępki informacji i obrazów z wczorajszej podróży w Bieszczady, oraz o popijawie w karczmie z nowo poznanym towarzyszem.

Samochód stał tam gdzie go zostawił. Pociągnął z butelki łyk absyntu, by wrócić do świata żywych. Przejechał kawałek, by potem skręcić za tabliczką z napisem "Wynajem domków".

– Jest czwarta trzydzieści. RANO. Pan od domków na pewno jeszcze śpi – powiedziała elektroniczna maszyna do liczenia czasu, gdy Grafoman zatrzymał się na parkingu.

-Och.

Nie wychodząc z samochodu przygotował w kieliszku do wina absynt, sposobem z wodą, cukrem i cytryną, po czym wyjął laptopa.

– Prace czas zacząć.

Chwila zwiechy, po której palce zaczęły swój taniec po klawiaturze. Dzikie ruchy zostawiały po sobie ślady z liter, wyrazów i zdań. Pojedyncze ruchy zamieniały się w cały układ. Popisowy numer przerwał stukot w szybę.

– W czym kurwa mogę służyć? – zaczął gniewnie, lecz gdy ujrzał urodziwą dziewuchę, rozpromienił.

– Poczęstujesz fajką?

– Jasne, trzymaj – sięgnął po paczkę i podał jej, nie tracąc kontaktu wzrokowego.

– Co tam czmonisz? – młodziutka brunetka zerknęła w ekran laptopa.

– Literki czmonie – odparł i szybko zamknął laptopa.

– Nie wyglądasz raczej na biznesmena, czy pracoholika co zabiera swoją pracę, ze sobą na wakacje. – Oparła się o samochód.

– A na kogo wyglądam?

– Na dziwaka, który podróżuje śmiesznym starym samochodem, w poszukiwaniu UFO lub innych zjawisk paranormalnych. W tej walizce pewnie masz jakiś sprzęt rodem ze Star Treka czy jakiś inny miecz świetlny.

– Mylisz się. Sam jestem kosmitą, a przyjechałem tu, by odpocząć od innych kosmitów, podłej rasy która rozprzestrzenia się jak zaraza.

– Witaj więc w bezpiecznej przystani – zasalutowała. – Zameldował się już pan, panie Skywalker?

Zegar wskazywał godzinę dziewiątą.

Pierwsze co zrobiłem po wynajęciu kwatery, to zamknąłem telewizor w szafie. Drugą zaś była kąpiel. Uwielbiam szum wlewającej się wody. Działa na mnie tak uspokajająco, niemal wprowadzając w trans. Zawsze mam kaca moralnego po kąpieli. Na ziemi zabraknie kiedyś wody, a ja tak uwielbiam dźwięk nalewającej się wody, że gdy wanna jest pełna, spuszczam część wody i wlewam od nowa… I tak parę razy. A potem moje prawnuki będą zdychać z pragnienia. Wstydź się Grafomanie, wstydź się.

Czasem żeby zabić wyrzuty sumienia, żyję nadzieją, że zanim skończy się woda na Ziemi, ludzie zdążą się już powyzabijać nawzajem, za pomocą atomowych zabawek, bądź Ziemia sama się oczyści z bakterii jakimi są ludzie.

Nie zawsze byliśmy rakiem dla naszej planety. Ale jak wszystkie gatunki z czasem ewoluują, tak wraz z czasem, głupota ludzka rozszerzała się, tak jak wszechświat się stale rozszerza. Jesteśmy też jedynym gatunkiem, który sra w miejscu w którym żyje, je, pracuje, śpi. Dokładnie jakby ktoś postawił na środku pokoju potężnego klocka, a potem powiedział do swojego dziecka " teraz to jest twój pokój". Dzieci zaś będą powtarzać czyny swoich rodziców.

Postęp to iście egoistyczna rzecz. Polega na ułatwianiu życia swojemu gatunkowi, kosztem innych gatunków, zarówno zwierząt jak i roślin. Planecie, którą kiedyś nazywaliśmy domem, wypowiedzieliśmy wojnę. Wojnę o krzesło z wykarczowanej puszczy i o zupę z płetwy rekina. W tej wojnie straty są po obu stronach. My zatrujemy ocean ropą naftową, Ziemia ześle huragan, my wytniemy kawałek puszczy amazońskiej o powierzchni równej powierzchni Anglii, a ona zrobi nam trzęsienie ziemi.

Wypuściłem całkowicie wodę i włączyłem prysznic, by umyć głowę i spłukać z siebie pianę. Lecąca woda ani trochę nie zagłuszała All along the watch tower Hendrixa. I po raz kolejny, w trakcie solówki dokonałem haniebnego aktu onanizmu. Jedni lubią jak się im polewa genitalia woskiem, drugim staje na widok stóp, trzecim (tym w sutannach) podobają się mali chłopcy. Mi zaś ręka kieruje się w stronę rozporka, gdy tylko słyszę szarpanie strun przez wielkich mistrzów.

Dziewczyna miała rozbawioną minę, gdy nagi Grafoman wychodząc, potknął się o swoją torbę i mógł sprawdzić jak czysta jest podłoga w tym domku.

– Więc jesteś grafomanem… i to z dysgrafią jak widzę.

– Nie powinnaś była tego ruszać – rzekł zły za to, że grzebała w jego laptopie.

– Nie wiedziałem też, że jesteś… Hah, kolekcjonerem. Ale tej walizki tez nie powinnam ruszać? – mówiła, gdy on się ubierał.

– Uważaj, bo w górach łatwo o wypadek – zmrużył oczy, niepewny jej intencji.

– Och tak, przekażę twoją kolekcję aparatowi represji, a na dodatek powiem, że próbowałeś mnie zgwałcić – zrobiła zamyśloną minę, kładąc palec na ustach. – W sumie to możesz próbować – uśmiechnęła się promieniście i puściła mi oczko.

Cóż, można było spróbować. Dziewczyna była młodziutka, śliczna, zgrabna.

– Czego ty właściwie ode mnie chcesz?

– Szukam jakiegoś normalnego towarzystwa.

– Czy ja sprawiam wrażenie normalnego?

– Normalność to pojęcie względne.

– Ale chyba nie przyjechałaś tu sama?

– No nie… Z wycieczką szkolną.

– To ile ty masz lat?

– Wystarczająco żeby uprawiać dziki seks z dziesięcioma Arabami, ale za mało żeby kupić pieprzone piwo.

– Siedemnaście?

– Gratuluje, wygrał pan telewizor. Właśnie, wydawało mi się, że każdy pokój ma telewizor, ale u ciebie nie widzę.

– Zamknąłem go w szafie.

– Ochh, piąteczka! – wystawiła dłoń, a Psychodeloman przybił piątkę. – Też staram się żyć poza matrixem.

– A co jest nie tak z twoimi koleżankami i kolegami ze szkoły, że szukasz towarzystwa?

– A weźże przestań. Banda durniów. Obchodzi ich tylko to, że ktoś napisał na facebooku, że idzie się wysrać albo, że jakaś wielka celebrytka bez talentu kupiła zieloną sukienkę. Po kimś takim nawet nie można pojechać, nie zniżając się do ich poziomu, gdyż najprostszego sarkazmu nie zrozumieją, a i wtedy to ty wyjdziesz na durnia.

– No i jesteś durniem jeśli przejmujesz się plebsem i pospólstwem.

– Ach, przecież wiesz jak to jest.

– Ja jestem pisarzem (i doktorem nauk dziennikarskich), mam prawo być ekscentrycznym. Ale z tego co pamiętam, za gówniarza również bardziej obchodziło mnie to, co myślą o mnie bliscy mi ludzie, niż człowieki z którymi w życiu nie zamieniłem słowa. Tobie radze to samo.

– Taa. Ale trzeba najpierw mieć tych bliskich ludzi.

Gdy w końcu się ubrałem, usiadłem przy niej na kanapie i odpaliłem fajkę.

– Czym zajmowałeś się wcześniej? – dziewczyna podjęła temat. – Bo to raczej małe prawdopodobne, by ktoś wybił się wraz z pierwszą książką.

– Wcześniej byłem… Dziennikarzem byłem.

– Dziennikarz, który zamyka telewizor w szafie, a w czasie wyborów robi sobie wakacje?

– Miałem ambicje, by naśladować Thompsona. By być takim dziennikarzem na kwasie. Miałem nawet swoją kolumnę w pewnej gazecie. Z czasem jednak, zamiast robić prawdziwie dziennikarstwo i skakać do gardeł skurwesynom, stawałem się frustratem, który umiał tylko szczekać na cały świat. Za bardzo dołowało mnie to, co mnie otacza, to o czym trąbią w radiu, czy telewizji… Świata nie zmienię. Kogo zresztą obchodzi dziejące się wokół skurwesyństwo, zdeprawowani władcy tego świata i mentalna niewola, kiedy wszyscy mają hamburgery, ciuchy z Hameryki, M jak Masturbacje, Gwiazdy tańczące na piasku, wodzie czy nawet po rozżarzonych węglach. Nie zapominajmy też o Twarzoksiążce. Miałem zostać samotnym prorokiem krzyczącym w tłumie? Zostałbym ukamienowany lub zesłany do psychiatryka przez jakichś nazistów. Nie jestem też Don Kichotem, żeby walczyć z wiatrakami. Wolałem poświęcić się własnemu wyzwoleniu, rozszerzaniu swojej świadomości. Ale z czegoś też trzeba żyć. Wziąłem się za książki. Nawet się sprzedały, lecz… Nie miały żadnego przekazu. Komercha? Może. Ale to co pisze teraz to… coś innego. Dlatego też nie chcę, by ktoś czytał to fragmentami, powierzchownie, póki tego nie skończę. Tylko w całości ta książka będzie tworzyła… całość.

– Yhm… – Dziewczyna nie wiedziała co powiedzieć. – Nie wiem co powiedzieć. Nie będę ci wmawiała, że świat jest cudowny, a ludzie wspaniali. Może nawet bardziej od ciebie wiem, jak wielką nieprawdą to jest. A co do twojej kolekcji, to sama wzięłam ze sobą małe zapasy. Tyle że z trochę innej beczki. Zaczekaj chwilę! – zerwała się z kanapy jak spłoszony zając.

Psychodeloman zaś został tak jak siedział. Czekając na nią, grał w skojarzenia. Sam ze sobą oczywiście.

– Już jestem! – zawołała, gdy wtoczyła się przez drzwi, choć nie wiem czy słowo "wtoczyła" pasuje do takiej chudzinki jak ona. – Ty widocznie szukasz oświecenia. Ja zaś o wole coś co pozwoli mi funkcjonować, dając przy tym matczyne ciepełko, poczucie bezpieczeństwa oraz szczęścia. Może jednak coś z tego cię zainteresuje – postawiła na stoliku metalowe pudełko po perfumach. W środku zaś była morfina, bupra i tramadol.

– Chcesz zostać opiatowym wrakiem? – spojrzał na nią takim wzrokiem, jakim się patrzy na dziecko, które narozrabiało. Tyle że w tym spojrzeniu było widać również troskę.

– Każdy sobie radzi jak może – odpowiedziała. – Nie mów, że nie próbowałeś innych rzeczy niż psychodeliki. Widziałam, że masz też opium.

– Próbowałem.

– I jak?

– Opiaty są… fajne. Ale nic poza tym. Psychodeliki pozwalają wgłębić się w wiele spraw, wiele zrozumieć. Po opio zaś jest tylko miło. Oczywiście chce się, by ten miły stan trwał jak najdłużej. I wtedy słabsze jednostki popadają w bezmyślną egzystencje. Od przyjemności do przyjemności.

– Czyli w twoich oczach zostałam zdegradowana do bezmyślnej istoty?

– Nie pytaj mnie o to. Znasz siebie lepiej niż ja – odpowiedział dyplomatycznie, nie chcąc obrażać lub kłócić się ze świeżo poznaną dziewuchą.

Może i opiatówka ale fajna dupa z niej. No i nasz bohater nie miał obniżonego libida przez opio, więc jej młode ciałko działało na niego jak nawóz na wzrost roślin, na kukurydzę. Gdyby jeszcze umiała zagrać na gitarze coś Zeppelinów czy Iron Maiden, to jego kukurydziana kolba szybko stałaby się twarda.

– Ale wiesz, możemy przeprowadzić mały handel wymienny. Trochę morfiny za kwasy, czy grzyby. Mała randka z majką mi nie zaszkodzi, tak samo jak tobie nie zaszkodzi trochę… oświecenia hehe.

– A gdzie twoi ludzie ze szkoły itp? Nauczyciele nie będą cie szukać? – zapytałem po zakończonej transakcji.

– Poszli w góry. Ja się wykręciłam, że mam okres i nie dam rady. I właśnie miałam zamiar sobie przygrzać.

– A co byś powiedziała na małą wyprawę ze mną?

 

Born to be wild

 

Nie szliśmy żadnym szlakiem, tylko na dziko, szukając jakiegoś fajnego pagórka, gdzie można by posiedzieć, porozmawiać i po delektować się widokiem.

– Wiesz gdzie heroiniarze jeżdżą na wakacje? – Dziewucha starała się umilić czas ćpuńskimi kawałami i anegdotkami. – Na Hel – po czym zaśmiała się sama do siebie.

– Od helu to ty się trzymaj z daleka – mruknąłem. Boli mnie to, ilu artystów i nie tylko wykończył, ten toksyczny romans z Heleną.

– Wiem, że jakbym tylko spróbowała to bym popłynęła. Jednak chciałabym. Powolna i rozkoszna autodestrukcja. Ale i tak pewnie nie spróbuję, bo nie mam skąd.

– Bardzo dobrze, mam nadzieje że tak zostanie. No, już. Nie spinaj dupy. Myślę, że to miejsce będzie dobre.

Usiadłszy pod drzewem zjadł grzyba, a dziewucha zarzuciła se tramca. Siedzieli takoż w milczeniu, piętnaście minut, trzydzieści, godzinę… Psychodeloman rozkoszował się jesienno-bieszczadzkimi widokami i miłym wietrzykiem. Dziewucha zaś grzebała coś w telefonie. Dotykowe gówno – pomyślał grafoman. – Z dotykowych to ja lubię tylko cycki.

– Ty to jednak ciota jesteś – zakłóciła szum liści i śpiew ptaków. Psychodeloman powoli odwrócił głowę w jej stronę, nie zmieniając wyrazu twarzy. Możliwe, że zastanawiał się czy usłyszał to co usłyszał, czy to tylko mu się zdawało.

– Co ty sobie myślisz? Że jak wyłączysz telewizor, to to wszystko co się dzieje, dziać się nie będzie? Właśnie przez takich ludzi jak ty, Hitlery dochodziły do władzy. Dzięki obojętności większości. Hans myślał, że jak przestanie czytać gazety to naziści nie zdobędą władzy i nie wyślą go na front wschodni czy do Dachau. A chuja. Ja nic nie mogę, jestem tylko opiatową gówniarą. Ale ty jesteś dziennikarzem. Kurwa, pierdolonym dziennikarzem. To twoja praca żeby pokazywać rzeczy takie, jakimi są i robić to dobrze.

– Mówisz o misji. Niestety większość dziennikarzyn w naszym kraju, nie wie co to misja. A ci, którzy to czują, są opluwani przez sprzedajne dziennikarzyny. W oficjalnych mediach, nie ma miejsca dla…

– Ręce do góry. Dawać złoto. Yyy… pieniądze znaczy się.

Widok ten był tak bardzo… że aż się włos na głowie jerzy urban. Ni to Rumcajs, ni to osiedlowy Siwy. Bujna broda dość śmiesznie się zgrywała z trój paskowym dresem. Lufa strzelby powstrzymywała jednak obecnych od śmiechu.

– Ktoś ty kurwa jest? – spytałem.

– Zbój, tradycyjny. No, dawajta co mata. Ażebym strzelać nie musiał.

– Myślałem że nie ma już tradycyjnych zbójów.

– No, jeszcze jakiś czas temu to zbójowałem na osiedlach. Potem były te… no… dotacje z Unii na rozwój no… lokalnej kultury. No i jestem.

– Ejj… Dziewucho. Czy ty też go widzisz? – spojrzałem w jej stronę, z obawą, że pokiwa głową. Przytaknęła.

– Nosz kurwaaaa. Mówiłem, że z tej Unii nic dobrego nie wyniknie.

Padł strzał, niosący huk po górach, lasach i dolinach. Psychodeloman złapał się za serce, Dziewucha za głowę, lecz to zbój padł rażony na ziemię. Sytuacja robiła się coraz dziwniejsza, gdyż zza drzewa wyszedł nikt inny jak lokalny bimbrownik.

– Pfff. Wiatrówka – kopną zbójecką broń. – Jak czasy są takie, to i zbóje tandetni. Długo będziesz się tak gapił czy pomożesz mi go zanieść? – spojrzał na mnie.

– A może zostawimy go niedźwiedziom? – zapytałem.

– Ne. Potrebuję jeho.

Dziewczyna dalej siedziała oniemiała, kiedy podnosiliśmy ciało. Ruszyła się dopiero, kiedy powiedziałem, że to ją zostawimy dla niedźwiedzi. Nie było wygodnie schodzić w dół z ciałem. Dobrze też, że nie spotkaliśmy żadnych turystów. Wkrótce znaleźliśmy się na dole, przed samochodem bimbrownika.

– Miło, że mogliśmy ci pomóc i że ty nam też pomogłeś, uratowałeś, naprawdę bardzo miło. Teraz już się żegnamy, bywaj – powiedziałem pospiesznie i tak samo szybko ruszyłem, biorąc Dziewuchę za rękę. Następnie stanąłem jak wryty, gdy usłyszałem charakterystyczne KLIK wydawane przez przeładowywaną broń.

– Wy idziecie ze mną.

W samochodzie wyciągnąłem ołówek, narysowałem kreskę, a potem wciągnąłem ją nosem. Zapowiadało się ciekawie. Coraz bardziej i bardziej. Znowu znalazłem się w domu, w którym pewnego razu miałem okazję się obudzić. Tym razem zwiedziłem piwnicę, która była bardzo duża, niczym lochy średniowiecznego zamku. W końcu trzeba było gdzieś pomieścić całą bimbroaparaturę. Bimbrownik dał mi posmakować zacnego trunku. Było to jak ostatni papieros skazańca. Potem wytłumaczył nam wszystko. Z filmów i bajek jest nam dobrze znajome, jak to każdy genialny naukowiec, lubi tłumaczyć wszystkim działanie swojego cudownego wynalazku. Ten genialny bimbrownik, używając ludzkiego surowca stworzył bimber, który wydłużał mu życie od setek lat. Na lewo i prawo oczywiście sprzedawał normalny, aczkolwiek również wyśmienity. Ten zostawiał dla siebie. Potem zamknął nas w innej części piwnicy.

– To co, seks? – spytałem.

Dziewczyna jedynie burknęła i schowała twarz w dłoniach. Wzruszyłem tylko ramionami i zacząłem chodzić po piwnicy w tę i we w tę, myśląc jak się stąd wydostać. Nie mieliśmy zbyt wiele opcji. Właściwie to tylko jedną. Wyciągnąłem suszone muchomory. Wziąłem do buzi kilka kawałków, a potem podałem dziewczynie.

– Mamy się otruć, żeby on nas nie zabił? – jej głos był zrozpaczony, a oczy nie dowierzały.

– Alicji w Krainie Czarów nie czytałaś? Zmniejszymy się do malutkich rozmiarów i przejdziemy przez szczelinę pod drzwiami.

– Aha. Brzmi logicznie – rzekła przekonana i pochłonęła szybko swoją porcję.

Nie wiem czy to my się zmniejszyliśmy, czy świat powiększył, ale kiedy wyszliśmy z pomieszczenia, pojawił się następny problem, a nawet dwa. Mój genialny plan nie przewidział, że żeby wyjść z piwnicy, będziemy musieli wejść po schodach, a to było dla nas mniej możliwe niż wejście na Mount Everest. Kolejną przeszkodą okazała się mysz. Kot z Alicji w Krainie Czarów mógłby się przydać. Jednak życie to nie bajka.

Nigdy nie brałem, ani nie zamierzam brać PCP, ale kiedy człowiek zaczyna kolekcjonować dragi, to nie może przestać. PCP, które miałem w kieszeni miało być moją deską ratunku.

Dziewucha zaczęła piszczeć, jak każda kobieta na widok myszy. Mysz zaś zbliżała się powoli. Wystawiłem rękę z proszkiem, mając nadzieję, że nie odgryzie mi ręki. Sympatyczne zwierzątko okazało się być ciekawskim zwierzątkiem. Poniuchała proszek, a potem… A potem się zaczęło. Jeśli po PCP malutka chudzinka może wściekle walczyć z dziewięcioma policjantami, to nie zdziwiło mnie wcale, kiedy mysz zaczęła wygryzać tunel w betonowej ścianie.

Dziewucha nie mogła opanować strachu, więc musiałem wziąć ją mocno za rękę i prowadzić za myszą. Przez tunel. Na wolność. Przez ten cały czas słyszałem w głowie muzykę z The Great Escape.

Byłem wdzięczny myszy za pomoc, ale po wyjściu na powierzchnię wolałem się od niej oddalić jak najdalej. Jak to mawiali starożytni górale: darowanej myszy się w zęby nie zagląda.

Opuszczenie posesji szalonego bimbrownika zajęło nam mnóstwo czasu, toteż musieliśmy odpocząć. Nie co dzień jest okazja, żeby poleżeć na wielkim liściu, więc po odgonieniu niezbyt przyjaznej mrówki, leżeliśmy jak Kowalski przed telewizorem.

Przestraszona Dziewucha była już coraz mniej przestraszona. Dalej jednak ta cała sytuacja troszkę ją przerażała, więc objąłem ją ramieniem. Później obejmowaliśmy się już wszystkimi kończynami. Miałem nadzieję, że zdążymy się ubrać z powrotem zanim wrócimy do normalnych rozmiarów. Z pewnością naruszylibyśmy miejscowe obyczaje wracając do domków nago.

W życiu bym nie pomyślał, że taki mały kutas może sprawić kobiecie tyle przyjemności. A może to dlatego, że ona miała równie małą cipkę?

Kiedy wróciliśmy już do naszych normalnych rozmiarów, było już ciemno. Dziewczynę czekał opierdol od nauczycieli, a mnie praca. Pożegnaliśmy się bez zbędnych czułości.

Wszedłem do domku i próbowałem po omacku znaleźć włącznik światła. Wtem coś grzmotnęło mnie w głowę. Włączyłem światło i ujrzałem blondynkę, której twarz szpecił okropny grymas. Ujrzawszy mnie wykrzywiła twarz jeszcze bardziej wściekle i ponownie uderzyła mnie patelnią. Zamachnęła się trzeci raz, ale zrobiłem unik. Trafiła jedynie jednego z ptaszków, który latał koło mojej głowy, podobnie jak w kreskówkach, gdy postać dostanie cios w łeb.

– Opanuj się kobieto! – krzyknąłem i rzuciłem się do ucieczki. Ona zaś rzuciła się w pościg za mną, lecz jej patelnia trafiała we wszystko oprócz mnie.

– Przepraszam, że nie zadzwoniłem, byłem zajęty, wiesz, terminy gonią, jednak bardzo dobrze mi z tobą było!

– Co? Ty świnio! W życiu bym się z tobą nie przespała! – krzyczała biegając za mną po domku.

– Aaa, chodzi więc o twoją siostrę! Bardzo ją szanuję, chciałbym się z nią kiedyś ożenić.

– Nie mam siostry!

– To nie ja ci dałem tabletkę gwałtu, to był Serdeczny Znajomy!

– Gdzie do diabła jest Piotrek?! Co ty z nim zrobiłeś?!

Zatrzymałem się jak wryty. Ten okropny babsztyl jest żoną Prostego.

– Co? Przecież nie widziałem go od lat!

– Sąsiedzi wszystko mi powiedzieli! A ich opis pasuje tylko do ciebie! Czym go naćpałeś, skoro zniszczył krasnale ogrodowe, które tak uwielbiał?

– Nienawidził ich!

– Gdzie on jest?!

– Dobra, dobra. Uspokój się. I odłóż tą patelnię.

Warknęła na mnie jak wściekły buldog.

Ja zaś podałem jej adres. Adres szalonego bimbrownika.

– Pośpiesz się, pewnie stuka jakąś siedemnastolatkę! – krzyknąłem za nią,

Gdy wyszła, zamknąłem drzwi na wszystkie możliwe zamki i zastawiłem je stołem, krzesłem i szafką. Ostrożności nigdy za wiele.

Usiadłem teraz w spokoju przy laptopie. Palce zaczęły tańczyć foxtrota, potem przeszły do poloneza, z poloneza do tańca wolnego, a następnie ktoś wyłączył muzykę, a palce zawisły nad klawiaturą.

Nie wiem czy to zbliżenie patelni i głowy mnie tak otrzeźwiło, ale właśnie zrozumiałem, że to wszystko nie ma sensu. Cała moja wyprawa w Bieszczady, moja książka, opowiadanie, którego jestem bohaterem, a nawet ja sam nie miałem sensu i nie pasowałem do tej rzeczywistości.

Tej nocy spakowałem się i wróciłem do Białegostoku. Co też było bez sensu, bo nic tam na mnie nie czekało.

 

 

Epilog

 

Był zimny, grudniowy wieczór, kiedy szedłem przez centrum miasta. Pod ratuszem stał tłum ludzi i coś krzyczał. Nie wiedziałem o co chodzi, ale miałem nadzieję wysępić papierosa. Obecnie bardzo krucho było u mnie z finansami. Za to miałem bardzo dużo trzeźwości.

– Ej młody, kopsnij fajka.

Gdy wziąłem papierosa, spytałem nastolatka o co tu chodzi.

– Protestujemy przeciwko ACTA – spojrzał na mnie jak na kogoś z innej planety i wrócił do skandowania.

Uśmiechnąłem się pod nosem i zaciągnąłem papierosem. To zabawne, że kiedy podnoszą podatki, cenzurują, sieją propagandę i okradają ludzi, to wszystko przechodzi bez echa, a kiedy chcą zabrać im internety to następuje wielkie oburzenie. Widocznie każdy ma swoje priorytety.

Nagle do mnie dotarło. Dotarło do mnie, że to się już dzieje. Tu i teraz. Lud przemówił. I to nie stare ramole z Solidarności, a młode pokolenie, które jeszcze nie wie co to policyjna pałka. Pokolenie, które ma szansę stworzyć coś nowego, innego od starych utartych myśli polityków, od których już dawno odpada farba. Od sporej części z nich – czerwona farba.

Może te ich oburzenie i zaciśnięte pięści są malutkimi kamykami, które zaczną rewolucję. Są małymi iskrami, które podpalą stos.

Wyciągnąłem z kieszeni stary porysowany telefon, ponieważ poprzedni musiałem oddać do lombardu. Wybrałem numer redaktora naczelnego.

– Cześć Michał. Jak się masz, wszystko super? A jak tam twoje hemoroidy? Ta, słuchaj… Chce wrócić do pracy. Co? Nie obchodzi mnie to, że nie ma wolnych etatów. Mhm. Jasne. Rozumiem. Wiesz… był kiedyś młody człowiek, który bardzo chciał się dostać do akademii malarskiej. No ale go nie przyjęli. Wyobraź sobie, że gdyby go przyjęli, być może historia potoczyła by się inaczej i nie zniszczyłby całej Europy. Rozumiesz co mam na myśli?

Rozumiał. Ale ja i tak miałem zamiar narobić trochę bałaganu.

 

Koniec

Komentarze

Nie wiem czy to jest fantastyka. Nie wiem jak w ogóle zaklasyfikować ten tekst. Ogółem całe opko to jakiś eksperyment.

Świetne opowiadanie, sposób prowadzenia narracji, fabuła, bohaterowie -wszystko mi odpowiada. Pozdrawiam :)

Miejscami ogonki ci zjadło:  Chce… chce… iść spać. – Chcę… chcę…   ? – Musze ruszać dalej. Dasz sobie rade?  – Muszę, radę ? Nie potrzebuje jej. – potrzebuję? – Prace czas zacząć. – pracę    I jeszcze zauważyłem:  nie czynią mnie to szczęśliwym.  – "to" chyba niepotrzebne? najlepsze- spacja czmychnęła gdzieś, pewnie zarzucić psylocybinkę i po delektować się  – podelektować się   Powtórzenia "świat": (…)stawałem się frustratem, który umiał tylko szczekać na cały świat. Za bardzo dołowało mnie to, co mnie otacza, to o czym trąbią w radiu, czy telewizji… Świata nie zmienię. Kogo zresztą obchodzi dziejące się wokół skurwesyństwo, zdeprawowani władcy tego świata(…)

Tyle co zauważyłem w trakcie lektury. Jestem kretynem polonistyczno-literackim, więc powiem tylko, że tekst czyta się gładko, sam przechodzi przez oczy i praktycznie brak duzych zgrzytów, oheblowany jest uczciwie i nawet chyba polakierowany czymś błyszczącym ;) Nastraszyłeś mnie eksperymentem, z duszą na ramieniu zacząłem lekturę i ku swemu zdumieniu, wciagnąłem się. Co do treści: bardzo spodobał mi się rozbudowany portret pewnego – nie tak wcale jeszcze rzadkiego – modelu kontestacji, która w proteście sama wpada w wir swoich mód, postaw i sloganów.  Jak dla mnie, to bardzo wierne, wręcz nieomal reportażowe odwzorowanie. Natężenie oniryczno-hajowej mieszanki wizji z rzeczywistością praktycznie z automatu przywołało u mnie skojarzenia z "Pod Mocnym Aniołem" Pilcha i "Heroiną" Piątka, gdzieś do połowy karuzela kręciła na tyle mocno, że wspomniałem sobie nawet Masłowską ;) Ma to również efekt uboczny: w trakcie lektury potrzebowałem kilku drobnych przerw, by móc kontynuować. Życie, z wiekiem człowiek ćpie nieco mniej ;) Język żywy, soczysty, wulgaryzmy nie nadużywane – dla mnie super, nie lubię skostniałej "wysokiej polszczyzny", uwiera mnie ona jak za ciasny garnitur. Czasem trzeba go włożyć, ale na codzień… :) Gdyby opowiadanie skończyło się przed epilogiem, czego szczerze mówiąc bardzo się obawiałem – byłoby o niczym. Ot portrecik i wszystko, sztuka dl asztuki. Na szczeście tak nie jest. Na nieszczęście epilog kończy się… tak sobie. Bez przytupu. Wyciąłem sobie część od "Wyciągnąłem z kieszeni…" i  epilog spodobał mi się o niebo bardziej (pamiętaj, że to rzecz gustu, o którym w towarzystwie zbytnio nie dyskutujemy, inni mogą mieć inne zdanie) – bo dopełniał formy obrazu, opowieści o pewnej podróży, na końcu której czekało miłe zaskoczenie w postaci "młodego pokolenia, które jeszcze nie wie co to policyjna pałka". Taki swoisty happy end, szczególnie korelujący z moimi osobistymi wspomnieniami dot. protestów w sprawie ACTA – przyglądałem im się dość beznamiętnie do momentu, gdy ludzie wyszli na ulicę. Do dziś pamiętam to zaskoczenie, przeradzające się w uśmiech: a jednak komuś coś się chce, furda, że internety, że bronią to stosem lewicujących argumentów, poszli po swoje i zyskali to. W tym momencie własnie złapałeś mnie na ogromnej więzi z bohaterem opowiadania, czyli masz pełny sukces :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

zapomniałem dodać, że ten model kontestacji, który sportretowałeś ma jedną charakterystyczną cechę – ucieczkę od odpowiedzialności. Goopi edytor. Kradnie schowek. :) Albo goopi ja – kiepsko klikam (nomen omen!) drag n dropem.   Tak, znam różnicę między drag a drug i zawsze mnie bawiło, jak dobrze ten makaronizm przyjął się w pierwszej wersji pisowni :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

…No, autorze, zaimponowałeś mi. Pozdrawiam.

Tak, Edward pisze świetne opowiadania. Czekam na następne :) Pozdrawiam

Jak dla mnie… pełzające jelitko rządzi! >:D

Mermaids take shelfies.

Wow. Psychofish, dzięki za obszerny komentarz :). Pozostałym też dziękuję :)

Edward – po prostu wciągające, inteligentne opowiadanie :) Jeśli nei masz nic przeciwko a regulamin mi pozwoli, będę je zgłaszał do piórka :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Byłbym bardzo niewdzięczny gdybym miał coś przeciwko :)

Więc ustalone. Wyślę ci numer konta do wyrażenia wdzięczności… :D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

O nie… teraz to już zbyt podejrzane ;>

Nie podobalo mi się. Znudziło mnie śmiertelnie. Doczytałem do momentu, kiedy bohater wchodzi do windy. Miejscami dużo powtórzeń, zwroty typu "patrzę się w lustro". Jeśli później coś się zaczyna dziać – trudno. Autor kazał mi zbyt długo czekać.

Żeby nie było, że się czepiam bez sensu – spójrz, autorze choćby na trzecie zdanie swojego opowiadania – dwukrotnie pojawia się w nim "ekran". Takich błędów jest zdecydowanie zbyt dużo.

Edward, wielki uścisk!  Sama fabuła może jakoś niespecjalnie moja, na początku myślałam, że się nie wciągnę, ale udało się – i to jak!  Twoje zdrowie – za Lovecrafta w wersji porn, Ribbentropa, Lenina, zbója tradycyjnego i niechęć do dotykowych urządzeń. Jedynie erekcja kukurydziana jakoś mi nie zagrała ;) Także czuję sie zmotywowana, żeby teraz usiąść i własnoręcznie powalczyć ze słowem pisanym ;) Piórka życzę, oczywiście :)

Nawet nie wiesz jak miło stać się dla kogoś motywacją :). To jak coś tam napiszesz, to chcę 10% zysków z opowiadania, he…he…

…i pamiętaj, 30% z 10% przelewasz na to moje konto… ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Optymiści ;]

Edwardzie – oczywiście, że jest to fantastyka – przecież w tekście użyłeś słowa "smok"… ;) Świetne opowiadanie, gratuluję i życzę sobie takich pomysłów (bo o warsztat ponoć martwić się nie muszę). ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Podstawowa trudność, jaką mam z tym tekstem, polega na tym, że nie wiem, o czym on opowiada. Jest tu trochę przemysleń na temat cieżkiego losu pisarza, sceny politycznej, przemian ideologicznych, dobrodziejstw grzybków, roślinek i wszelkiego rodzaju wspomagaczy mentalnych, ale brak spoiwa, historii. Oczywiście, można próbować na wzór Witkacego traktować narracje jako worek, do którego da się upakować wszelkiego rodzaju przemyślenia, ale to niebezpieczna gra, moim zdaniem tylko dla geniuszy. Autor porusza wiele tematów, którymi możnaby obdzielić kilka opowieści. W niektórych fragmentach widać, że zdolny byłby do prowadzenia opowieści wartko,ale niestety jest ich zbyt mało, bo rozbijane są najczęściej przez przydługie fragmenty dotyczące wspomnianych już tematów. Czasem dobrze nałożyć wędzidło pisarskiej fantacji, bo tej na pewno Autorowi nie brakuje.

Przeczytałem i mam mieszane odczucia. Z jednej strony nawet fajnie napisane, z drugiej nic się jednak nie dzieje. Z jednej strony są przemyślenia na różniste tematy, a w niektórych fragmentach mógłbym odnaleźć siebie (sprzed kilkunastu lat), z drugiej czułem jednak ciężar pewnej wzniosłej naiwności charakteryzującej sporą część spostrzeżeń. Z trzeciej strony… nie dostrzegam trzeciej strony w tym tekście :( Może za dużo o grzybkach i ich zbawiennym wpływie na intelekt? Nie wiem. Przeklęta trójca (czy jak to się nazywało) była znacznie lepsza, choć Loki wyskakujący pod sam koniec podłamał mnie nieco. Ogólnie fajne, ale  – moim zdaniem – za słabe na piórko, a to właśnie nominacje mnie tu przyciągnęły. Pozdrawiam serdecznie.

Sorry, taki mamy klimat.

Bardzo dobre opowiadanie. Widać nawiązania do Thompsona, o którym Autor zresztą wspomina. Trochę nie pasowało mi przechodzenie z narracji pierwszoosobowej do trzecioosobowej i na odwrót, pojawiło się też kilka powtórzeń i innych błędów, ale można przymknąć na to oko, bo treść jest niczego sobie. Lubię opowiadania, które mają zakręconą historię.

Przeczytałem z uśmiechem na twarzy, bo tekst wydał mi się zabawny. Fantastyki tutaj raczej próżno szukać (kto próbował, ten wie), ale nie zmienia to faktu, że to dobre opowiadanie. Trochę gorzej to wygląda od strony technicznej, niestety. Tekst sprawia wrażenie napisanego niedbale, samych brakujących przecinków jest sporo, a do tego jest niemało innych potknięć. Poza tym irytowały mnie przeskoki w narracji. Proponowałbym przysiąść i jeszcze dopieścić opowiadanie.   Pozdrawiam

Mastiff

Przeskoki narracji też były eksperymentem. Fantastyki jednak można tu trochę znaleźć, choćby pomniejszanie ciała do rozmiarów mrówki, bimber wydłużający życie, Lenin w samochodzie… Co do przecinków, to nie mam dla siebie żadnego usprawiedliwienia. Dzięki Bohdanie

(…)pomniejszanie ciała do rozmiarów mrówki, bimber wydłużający życie, Lenin w samochodzie…(…) Powyższe zdarzenia odebrałem jako efekt działania pewnych substancji na umysł bohatera. Jeśli ktoś zarzuci kwasa i rozmawia przez godzinę z Piłsudskim albo z Siedzącym bykiem, to czy to od razu fantastyka? Chyba jednak nie. To oczywiście moja interepretacja Twojego opowiadania, mogę być w błędzie:) Nie ma za co, kłaniam się.

Mastiff

W sumie i fantastyka, bo po kwasie nie ma takich rzeczy, ani innych smoków.

A tego co słyszałem (nie miałem nigdy do czynienia), po peyotlu zdarzają się takie rzuty. Indianie w ten sposób komunikują się ze zmarłymi:) To musi być faza!

Mastiff

Aj tam od razu faza. Spotkanie rodzinne :)

Przeczytałam i, podobnie jak Sethrael, mam mieszane uczucia. Coś na tak, coś na nie, a ogólnie nie wiadomo, o co chodzi i czy w ogóle pisanie tego tekstu miało jakikolwiek cel. Dla mnie, niestety, jest to raczej przykład pisania dla samego pisania, po to, by może pochwalić się znajomością popkultury, podzielić swoimi poglądami politycznymi, powyśmiewać to i owo, zaprezentować tysiąc rodzajów narkotyków. Tego ostatniego jest tu jak dla mnie za dużo. I o ile całość wydawała mi się intrygująca i miejscami zabawna (tylko ta polityka mnie odstręcza, za dużo jej miejsca poświęciłeś), to w ogóle nie spodobał mi się motyw z ludzkim bimbrem. Od momentu zabicia zbója, zakończenie uważam za… nijakie. Gdyby całość trzymała pewien poziom, to ok, a tak to zakończenie sprawia, że wszystko nie prowadziło właściwie do niczego. Gość wsiadł w samochód, pojechal na wycieczkę, zdeprawował starego kumpla, napil się, naćpal i wrócił. Koniec historii. Może, gdyby to bylo krótsze… bo na osiemnastej stronie czytelnik chcialby, żeby czas, który poświęcil na czytanie, został jakoś wynagrodzony, a tu nic.   Do tego dochodzi strona techniczna, która kuleje. Z jednej strony potrafisz czasem bawić się slowem i rzucać fajnymi tekstami, z drugiej drastycznie gubisz ogonki w polskich słowach, niewłaściwie zapisujesz dialogi, miejscami siada interpunkcja, a nawet odmiana wyrazów, zdarzają się brzydkie powtórzenia, a także dziwne zwroty (poczuć uczucie, oddalić się jak najdalej, schodzić w dól). Dodatkowo dziwnie wypada zmiana perspektywy (raz w liczbie pierwszej, raz w trzeciej).   Podsumowując: uważam ten tekst za interesujący na swój sposób, ogolne końcowe wrażenie pozostaje jednak bardziej na nie niż na tak.   Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Edwardzie – zacznę od błędów. Tych niestety nie udało Ci się ustrzec – a większość z nich wytknęli już poprzednicy. Ponadto – jak na tekst, który powstawał (minimum) rok (zauważyłem, że jego pierwszą, niedokończoną wersję zamieściłeś jeszcze w styczniu 2012) – miałeś bardzo dużo czasu na jego techniczne oszlifowanie. Za brak tegowoż należy Ci się bura. I na tym skończmy. Sam tekst ma w sobie to bliżej nieokreślone "coś". Rzadko czytam tu teksty dłuższe niż jeden "ekran", chyba, że z komentarzy wynika, iż warto. Na Twój się skusiłem i… przeczytałem za jednym posiedzeniem. Historia trochę zagubionego i niepasującego do świata Psychodelomana ciągnie się płynnie, gładko i (co ciekawe) logicznie nielogicznie. Tekst jest momentalnie absurdalny, gdzie indziej abstrakcyjny – ja lubię surrealizm pisany, ale do pewnych granic. Ty tych granic nie przekroczyłeś – i za to plus. Niektórzy zarzucają opowiadaniu dysputy filozoficzno-polityczno-społeczne, a moim zdaniem stanowią one dobry sposób na przedstawienie sylwetki i charakteru głównego bohatera. Tekst obfituje też w całą plejadę ciekawych sformuowań, "gadek" i epitetów. Naturalność ich użycia stanowi niewątpliwy magnes, który trzymał mnie przy lekturze (moje ulubione "jednoosobowa mniejszość etniczna" i "odklejeniec" – zapamiętam, zapamiętam).   Elementów fantastyki można szukać ze świecą (nie, nie przemawia do mnie argument o zmniejszeniu postaci i bimbrowniku), ale opowiadanie jako całokształt wydaje mi się "nadrealne" – i w ten sposób odnajduję w nim zawoalowaną fantastykę.   Nie podobał mi się za to moment z żoną Piotrka – niepotrzebny, zbędny wręcz, nie wnosi niczego do fabuły (jest jedynie tłem dla "podałem jej adres chatki bimbrownika"). No i za dużo nawiązań do i rozprawiania o narkotykach. Gdyby było ich o połowę mniej – opowiadanie nie straciłoby na uroku, a zyskałoby na płynności.   Ogólnie masz u mnie 7,5/10.

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Mimo że przeczytałam bez większej przykrości, opowiadanie nie porwało mnie. Co z tego, że historia jest opisana nie najgorzej, a nawet okraszona pewną dozą specyficznego humoru, skoro w oczy kłuje mnogość usterek, błędów i niedoskonałości. Odczucia po lekturze, podobnie jak wcześniej komentujący – Joseheim i Sethrael, mam mieszane, a ponieważ zgadzam się z ich zastrzeżeniami, nie będę powtarzać zdań już napisanych.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O matulu. Dziwna historia, zaiste dziwna jak diabli. Sam nie wiem co o tym myśleć, zwłaszcza że klimat tego opowiadania na zmianę balansuje między absolutnie genialnym, a wciśniętym kompletnie na siłę. Dlatego uważam ten tekst za trochę nierówny, choć konsekwentnie dążący gdzieś swą fabułą. Odczucia, innymi słowy, są mieszane.

Opowiadanie zdecydowanie ma swoje momenty, ale jest ich niewiele w stosunku do słabszej reszty. Wydaje mi się też, że żeby napisać tego typu tekst dobrze, trzeba niezłego rzemiosła, tutaj tego zabrakło, usterek technicznych jest wiele. Jak dla mnie opowiadanie jest zbyt przesycone polityką i mogłoby być fajne, gdybyś ograniczył liczbę dygresji – ja rozumiem, moher, Lenin itd. ale analiza elektoratu korwinistów to za dużo.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Podpisuję się pod opinią regulatorów.

Faktycznie, były dobre momenty, ale ogólnie rzecz biorąc nie przypadł mi do gustu styl w jakim zostało napisane opowiadanie. Co prawda udało Ci się – nawet nienajgorzej – stworzyć specyficzny klimat. Zgadzam się z berylem, że przemyślenia dotyczące polityki mogłyby zostać skrócone. Niektóre teksty, które miały pewnie szokować/bawić itp. są pretensjonalne i niszczą obraz całości. W opowiadaniu brakuje ponadto wielu przecinków.

Co do polityki… Peel jest w końcu dziennikarzem :)

Przeczytałam niecałą połowę i odpadłam. Ani narkotyki mnie specjalnie nie interesują, ani polityka… A w połowie tekstu to już nie ma co liczyć, że nowy, ciekawy wątek się pojawi.

Sporo literówek.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka