- Opowiadanie: kawkers - Kraina Dixie (steampunk)

Kraina Dixie (steampunk)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kraina Dixie (steampunk)

 

Mississippi powalało swym istnieniem. Tylko to przychodziło na myśl wędrowcowi, który wdarł się w tę krainę bagien i aligatorów. Mississippi powalało swoim istnieniem, tchnieniem mokradeł, i czystością niebieskiego nieba, które wyglądało niczym u zarania dziejów. Okoliczni mieszkańcy, wychowani w tej srogiej, chociaż bogatej krainie, byli ludźmi twardymi i surowymi. Każdy przejezdny przypominał im homara wrzuconego do wrzątku. Takie właśnie określenie usłyszeli od jednego z szeryfów, który im towarzyszył – że są niczym homary wrzucone do wrzątku. Ale nie rozwinął swego spostrzeżenia.

Niejednokrotnie przejeżdżali przez lasy nietknięte przez człowieka, pierwotne niczym rodzime ostępy, widzieli sosny, topole i dęby, niby podobne do tych znanych z ich stron rodzimych, a mimo to innych. Pośród wiekowych drzew wyróżniały się orzeszniki, nieznane im, a więc egzotyczne.

Wdowie Wzgórze było celem ich podróży, a nazwa całkowicie mylna i nieaktualna. Ani to wzgórze, tylko płaska płachta ziemi rozciągnięta pośród mokradeł na jedynym możliwym do zabudowania terenie, ani tym bardziej wdowie, gdyż z tego co zobaczyli, na jedyną wolną niewiastę w okolicy musieliby poczekać parę lat, aż ta osiągnie pełnoletniość. Czyli około piętnastu lat. Nazwa domostwa wywodziła się z czasów niedawnej wojny secesyjnej, jego budowę rozpoczął ważny w konfederackim wojsku oficjel. Plantator zginął w jednym z unijnych obozów jenieckich, pozostawiając wdowę i pożenioną już dziatwę, która dokończyła zakładanie rodzinnej rezydencji.

A dzisiejszego dnia, w styczniu roku 1869, rezydencja była w pełni rozkwitu i możliwości reprezentatywnych. Zima znalazła ich nadzwyczaj łagodną, temperaturę określili w przybliżeniu na piętnaście stopni na plusie. W ojczyźnie śmiano by się z doniesień o ludziach trzęsących się niemalże z zimna przy takiej aurze, tu parę osób miało jednak problem z zaaklimatyzowaniem się. Ponoć wrócili niedawno z Czarnego Lądu, a ich ciała nie przyzwyczaiły się do tak niskich temperatur.

– Niskich temperatur – sarknął Dominik Hochler do ambasadora. – Wujowi nos na Sybirze odmroziło, a oni zębami strzelają. I kto tu homarem, panowie.

Ambasador mruknął jedynie potakująco, gdyż oto wjechali w bramę posesji. Po szybkich acz wylewnych powitaniach służba (nie czarnuchy, a czarni, jak zwykło się o nich coraz częściej mówić na Południu) wzięła bagaże gości. Wkrótce zasiedli do stołu i dawno oczekiwanego posiłku.

– Pozwólcie, że jeszcze raz podziękuję za przybycie do naszego skromnego domostwa – podjął przy stole gospodarz, najstarszy syn zmarłego przed laty plantatora. – Polacy ponoć słyną z gościnności, więc i my gorsi nie będziemy. Lecz wpierw przedstawię pozostałych biesiadników. Moja małżonka, Lee Evans Voucher, słodycz mego życia.

Tu cmoknął w dłoń małżonkę, która w istocie mimo czwartego krzyżyka na karku prezentowała się olśniewająco. Pozostałymi byli w kolejności: siostra gospodarza, Mary Bridgewater, której małżonek znajdował się w stolicy Konfederacji – Richmond w Wirginii, następnie Ray Bradbury, bliski przyjaciel gospodarza oraz pastor Hoogins, otyły jegomość w czarnej sutannie i kapeluszu z niespotykanie szerokim rondem.

– Niestety – ciągnął gospodarz – nie mógł przybyć największy aktor Południa, John Booth, który był potrzebny w swoim teatrze. Co do mnie, możecie się śmiało zwracać po imieniu, Charles w zupełności wystarczy.

Charles Voucher, posiwiały już jegomość z bujnymi bokobrodami, był właścicielem bardzo charakterystycznego akcentu, który fascynował ambasadora i drgał na pewnej delikatnej strunie jego duszy, która odpowiedzialna jest za odczuwanie piękna, a która u każdego człowieka inną ma długość, grubość i tonację. Akcent to był człowieka od dziecka mówiącego po angielsku z francuskimi naleciałościami, chociaż po francusku nie potrafił rzecz ani jednego półsłówka, połączone z przeciąganiem głosek typowym dla Południowców. Bardzo te dźwięki ambasadorowi odpowiadały i z lubością się im przysłuchiwał.

– Dziękujemy za zaproszenie – podjął ambasador. – Nasz kraj jest pod wrażeniem waszej, konfederackiej waleczności, dzięki której uzyskaliście niepodległość.

– Raz od Anglików, raz od Unii – zaśmiał się Bradbury. – Będziemy obchodzić dwa święta niepodległości.

– I obyście więcej ich już nie mieli – ambasador wzniósł kielich z winem. – I rad jestem zakomunikować, iż lada dzień mój kraj podejmie decyzję o nawiązaniu oficjalnych stosunków dyplomatycznych i uznaniu CSA jako pełnoprawnego partnera i nowy, wspaniały naród. Niech Bóg błogosławi Konfederację.

Damy zaklaskały, dżentelmeni uśmiechali się do siebie.

– Jak wiecie przybyłem tu z Waszyngtonu nieoficjalnie i prosiłbym, by nie używano tu mojego nazwiska. Pragnę pozostać gościem, jednym z wielu, tej pięknej rezydencji.

Wszyscy pokiwali głowami z powagą, pastor wypił tęgiego łyka wina na znak, że rozumie. Wtedy drzwi do jadalni się rozwarły a przez nie poczęła wchodzić służba z tacami pełnymi dziczyzny, baraniny, kartofli, pomidorów, kukurydzy i wszystkiego, co można by sobie życzyć w krainie Dixie.

– Ambasadorze, wszyscy rozumiemy wagę pańskiego przybycia – podjął Charles. – I mogę zapewnić, że nikt z tutaj obecnych nie zdradzi tego faktu. Bo komuż mielibyśmy go wyjawić? Unii?

Zebrani przy stole zarechotali, pastor się obruszył, krzyczał: „Unii? Nigdy!”. Spokój zachował także Dominik Hochler, asystent, przyboczny i ochrannik ambasadora. W trakcie sutego posiłku początkowo rozmawiano o rzeczach niezobowiązujących. Było o kuchni, najbliższej historii, a skoro mężczyźni zebrali się przy winie, nie mogło także zabraknąć i politykowania. Sporą popularnością cieszył się temat determinizmu historycznego i dwa bieguny uzyskania niepodległości: wojennego dramatyzmu CSA oraz gospodarczo-politycznych zabiegów Rzeczypospolitej. Jak zauważyły damy, Polsce udało się znaleźć w korzystnych warunkach historycznych, które umożliwiły wykupienie się od cara podczas gdy ten prowadził pełną klęsk wojnę krymską, gdzie Osmanów zasiliły wojska brytyjsko-francuskie, a wojna domowa i prowadzenie działań wojennych na wielu frontach nie była mu na rękę.

– A czy waszemu prezydentowi nie przeszkadza kwestia niewolnictwa? – spytała znienacka Mary Bridgewater. – Nie róbcie takich skwaszonych min, dżentelmeni tak zważać muszą na słowa, niewiarygodne, a przecież wszyscy wiemy, że jest to kwestia kontrowersyjna dla Europejczyków.

Ambasador wytarł usta chusteczką, dając sobie czas na staranne ułożenie w głowie odpowiedzi.

– Prezydent hrabia Andrzej Artur Zamoyski dokładnie rozważył sytuację. Widzimy reformy przez was przeprowadzane i jesteśmy pewni, że…

– Bzdury! Farmazony dzikie – zagrzmiał pastor Hoogins, uderzając pięścią w stół. – Tyle mowy o tej przeklętej abolicji, o wolności, a Pisma Świętego to już nikt nie czyta. A jest napisane w Księdze Kapłańskiej, rozdział 25 wers 44: „Kiedy będziecie potrzebowali niewolników i niewolnic, to będziecie ich kupowali od narodów, które są naokoło was”. Bóg nakazuje nam posiadać niewolników.

– Akurat Stary Testament przykładem wzoru postępowań – wtrącił Dominik. – Inne to czasy były, inni ludzie, inna wiara.

– Inne powiadasz? Bóg jest jeden, wiara jedna. „Niewolnicy, ze czcią i bojaźnią w prostocie serca bądźcie posłuszni waszym doczesnym panom, jak Chrystusowi”, Efez rozdział 6, wers 5.

I ambasador wiedział już, że pastor odgrywa tu rolę adwokata diabła i niejeden święty cytat z Pisma zapożyczy, byle zmotywować ich rację. Nikły uśmieszek na twarzy Charlesa udowadniał, że wybór tego gościa przypadkowy nie był. Tak więc pertraktacje zaczęły się już przy stole.

– Ale jest też napisane w Księdze Wyjścia: „Kto by pobił kijem swego niewolnika lub niewolnicę, tak iżby zmarli pod jego ręką, winien być surowo ukarany” – pastor wychylił kolejny kielich.

– A dalej piszą – ciągnął Dominik, który też nie bez powodu został tu zabrany. – „A jeśliby pozostali przy życiu jeden czy dwa dni, to nie będzie podlegał karze, gdyż są jego własnością”.

– To tylko udowadnia – ponownie pani Bridgewater – że dbamy o swój żywy inwentarz. Śmierć niewolnika jest tragedią, inwestycja już się nie zwróci.

– Wracając do determinizmu historycznego – przerwał ambasador. – Jedna rzecz jest niezwykle… interesująca. Mianowicie ten nagły zwrot sytuacji. Unia prawie już wygrywała, już pukała pod wasze drzwi a tu nagle bęc! Zwrot akcji, jak w sztuce teatralnej.

– Wiele czynników się na to zbiegło – to Ray Bradbury zabiera głos. – Nasza technologiczna dominacja w postaci tanków i okrętów podwodnych. Siła i determinacja narodu. Bóg i sprawiedliwość byli po naszej stronie.

– I Indianie – dopowiedział Dominik. Nastąpiła krótka chwila konsternacji.

– Kwestia dyskusyjna – Mary Bridgewater.

– Pogańscy półludzie, oni pomagać nam? – wyrzęził pastor.

– Przeceniona wartość historyczna – Ray Bradbury.

– Panowie nie posiadacie plantacji – a oto Lee Evans Voucher. Ambasador zastanawiał się już, na ile jest to ukartowana dyskusja na cele polityczne, gdzie każdy odgrywa swoją rolę, a na ile okazyjna pogawędka nowopoznanych. – A ja widziałam Indian jako wspaniałych nadzorców niewolników, zarówno tych czarnych jak i białych. Są bezwzględni kiedy trzeba, to prawda, ale posiadają także coś, co nazywam pierwotnym ucywilizowaniem.

Charles złożył dłonie w udawanym geście rezygnacji, na co małżonka fuknęła sztucznie obrażona. A oto małżeńskie gry wojenne, gdybyż to pola bitew wyglądały jak te urocze przekomarzania…

– Chciałam przez to powiedzieć, że ich stopień ucywilizowania stoi na innym niż nasz poziomie.

– Można więc ich nawrócić? – spytał pastor.

– Nawrócić? Być może. Nawiązać relacje dyplomatyczne i gospodarcze? Jak najbardziej.

– Czyli wykorzystać – mrugnęła do ambasadora Bridgewater.

– Dać kobietom dojść do głosu – sztucznie obruszył się Ray Bradbury. – Mały Kruk wykorzystał okazję, zebrał parę plemion i kiedy Unia rzuciła moc swych wojsk na nas, Dakotowie powstali na zachodzie. Potem jeszcze Pięć Cywilizowanych Plemion dołączyło, a Bóg chciał, że to w nas dojrzeli czystość i sprawiedliwość.

A Lincoln, podobnie jak car, nie chcąc walczyć na dwóch frontach, zezwolił na utworzenie państwa Ligi Dakotów na terenach Terytorium Dakoty, gwarantując im niepodległość i nienaruszalność terytorialną.

I tak rozmowa ciągnęła się jeszcze długo swoim rytmem, niby przypadkowych aluzji, ról niemalże przypisanych danym postaciom, kontekstów, dygresji. Zabawa, gra dyplomatyczna. Ambasador czekał na danie główne tej wizyty: pertraktacje. Handel pożywką i podstawą państwowości.

 

Po sutej kolacji ambasador z Hochlerem poprosili o chwilę czasu na odświeżenie po tak sutym posiłku. Czas ich nie gonił. Pokój, w którym zostali tymczasowo rozlokowani, był typowym przedstawicielem sztuki secesyjnej z typowym dla Południa motywem karabinów skrzyżowanych bagnetami z pojedynczą gwiazdą między ostrzami.

– Co myślisz. Dominiku? Jakie są nasze szanse?

– Raczysz żartować. W sytuacji patowej nikt nie może sobie pozwolić na luksus dyskutowania. Każdy bierze ile może, bez asów w rękawie. Drażni mnie ich lawirowanie, unikanie oczywistości. Zauważyłeś? Oczywiście. „Technologiczna dominacja”. Podejrzewam w tym rękę Brytyjczyków.

– Francuzów. Ponoć sam Nimier pomagać miał konfederatom. Brytyjczycy stanęli po stronie Unii.

– I nie wybuchła wojna w Europie? Dwie dominujące siły rywalizujące o wpływy na tym samym terenie?

– Ależ im na rękę jest takie rozwarstwienie sił na kontynencie. Tu już nikt kolonii nie założy ani nie odzyska, oni zdają sobie z tego sprawę. Może powstać albo jedno silne państwo, narzucające wolę innym, albo parę pomniejszych, którym łatwiej dyktować warunki. Liga Dakotów też ponoć z francuskiego wstawiennictwa powstała. Indianie sami by się nie zeszli, nie tylu i nie na tak długo. Najpierw biały musi zapanować by potem nauczyli się naszej cywilizacji. A teraz tam faktorie powstają, tartaki, hodowle bydła, stadniny i rolnicze dominia. A z kim handlują? Z Południem, rzecz jasna. Francja gdzieś tam stoi, z tyłu, majaczy cieniem, ale oficjalnie nic przecież nie robią.

– Tylko Polaków wysyłają.

– Kiedyś to może my ich będziemy wysyłać. Póki co jesteśmy pośrednikiem. Ale co wytargujemy, to nasze.

– Chwała ochłapom.

– Słabsi potrzebują starszych, większych braci.

– Gotuje mnie, by stąd wyjechać. Nienawidzę tego kontynentu. Niewolnictwo, tfu.

Ambasadora wielce to rozśmieszyło.

– Tak jakby nasi magnaci nie posiadali niewolników. Sobieskiego ulubiony lokaj był czarny.

– Ale nie na taką skalę. Plantacje, farmy ludzi, niewolni rodzący równie zniewolonych. Skaranie boskie. A ta ich otoczka ideologiczna! Bóg stoi murem za plantatorami! Czemu Pisma nie da się odczytać tylko na jeden sposób? Czemu tyle interpretacji, skąd tyle odłamów? Pomyśleć by można – jeden Bóg, jedna wiara. A tu co człowiek, to inne już Pisma odczytanie, jakby co fragment kto inny wymyślał, każdy wers to inny bóg, i tak mamy bogów setki, którego wygodniej ci dziś wybrać? Która wizja bliższa twym interesom?

– Za moment zanegujesz jego istnienie.

– Konfederacji i Ligi jeszcze wiele państw nie zaakceptowało. W tym nasza siła przetargowa. Założymy ambasady i każdy ma już międzynarodowe podstawy istnienia. A niewolnictwo schodzi już na dalszy plan.

– A o jakim to niewolnictwie mowa? Robert Lee w trakcie swej kadencji wprowadza powolne i kontrowersyjne dla szarych reformy. Przecież musi kontynuować obietnice Jeffersona Davisa, ten obiecał na wojnie uwolnienie czarnych, zaczęło się już od przyznania ziemi tym, którzy zaciągnęli się do wojska. Negrzy byli tam nawet oficerami, nie zapominaj o tym. Abolicjoniści brytyjscy, nawet Francuzi, uzależniają nawiązanie oficjalnych kontaktów z CSA tym, czy oni uwolnią swych niewolników. Ale proces to powolny musi być, bo chyba sobie nie wyobrażasz, że z dnia na dzień wszyscy oni, wychowani w niewoli od pokoleń, nie nauczeni wolności, wychodzą z plantacji. I gdzie idą? Stają się żebrakami, biedakami, w najlepszym wypadku nieopłaconymi pracownikami na polach, manufakturach, przy budowie torów kolejowych, a tak by było, gdyby Unia wygrała. Chyba że Lincoln zwariowałby doszczętnie i wysłał ich wszystkich do Afryki. Odkąd został członkiem American Colonization Society połowa czarnych z północy, czy to wolnych czy zniewolonych, została już odesłana do Afryki. Repatriacja na Czarny Ląd, by żyło im się lepiej. Ty wyobrażasz sobie tę sytuację tutaj? Ale Lincoln walczy o tę swoją Amerykę białą jak lilija, przecież to wariat jest, tak kontrowersyjny, że utracił już poparcie nawet najbliższych współpracowników. Szalony kapelusznik.

…A wszyscy już przecież wiedzą, że w tej wojnie nie o niewolników chodziło. Południe miało prawo się oderwać, mieli to konstytucyjnie zagwarantowane.

– Miałem znajomego Irlandczyka z Północy. Stanął po stronie Unii, bo jego stan opowiedział się po tej stronie. Jego brat natomiast, mieszkał chyba w Teksasie, więc poparł Południe. Ja wiem, że ludzie stawali po stronie stanów, nie idei, nie Unii, nie Konfederacji, ale stanów właśnie. Oni je traktują jak małe państwa.

– Teraz już nawet Grant przeszedł do szarych – parsknął ambasador. – A Lincoln nadal twierdzi, że chodziło o prawa niewolników. Gdyby wygrał wojnę mógłby tak twierdzić, zwycięzcy piszą historię. Ale co się dzieje, gdy mamy sytuację patową? Dwie pełnoprawne wersje historii, wybieraj teraz. Południe powolnymi reformami uwalnia Negrów, Davis nie składał pustych obietnic.

…Ja im wierzę, wiesz? Oni musieli się wyrwać. Północ marginalizowała ich w Kongresie, ograniczała ich suwerenność, wprowadziła cła protekcyjne, uderzające w Dixie Land. Lincoln traktował Południe jak dojną krowę, zawsze chodzi o nabijanie kabzy, a teraz będzie się ideami zasłaniał, rasista, on ma nierówno pod tym cylindrem poukładane.

Dominik roześmiał się nagle.

– Wiesz co, wystarczyło parę kieliszków i nie możemy przestać dyskutować. Poszukajmy lepiej gospodarza, nie mogę się doczekać przedstawienia.

Ambasador skarcił go palcem.

– No, no, od wydawania poleceń jestem tutaj ja.

– Ja przepraszać mój biały pan – Dominik skłonił się karykaturalnie. – Moja być zły, zły sługa.

 

Wyjechali daleko poza obręb rezydencji a gdy dotarli do celu – puste pole w pobliżu rzeki Mississippi – była już późna noc. Charles Voucher wziął ze sobą paru uzbrojonych przybocznych, większość z czego była biała, ale znalazł się też zaufany Murzyn. Ambasador miał u boku Dominika.

Nie czekali długo. Wyjechał z mroku, ale słychać go było z daleka; metaliczny zgrzyt i świst upuszczanej pary, odgłosy zmieniające tonację ilekroć wjechał w nierówność terenu. Trzy metry długości, koła ze stali, jak całe jego cielsko, tułów(bo inaczej ambasador nie potrafił tego nazwać) sięgający osobie przeciętnego wzrostu do czubka głowy a na jego szczycie ruchoma wieżyczka, której z przodu wystawała lufa kształtem podobna do tej z działka Gatlinga, tyle że szersza i toporniejsza, a do tego wąski, półmetrowej wysokości komin z daszkiem, z którego buchała para.

– Tank w całej okazałości – Charles wysunął dłoń w pokazowym geście, następnie gwizdnął. Na ten znak z lufy opancerzonego pojazdu wystrzeliła seria pocisków, celując w przygotowane wcześniej na cel pokazowy manekiny z siana, ułożone dwadzieścia metrów dalej. Nie wszystkie pociski dosięgły celu, ale przy takiej ich ilości wystrzeliwanych naraz nie było to potrzebne. Nie był to jednak koniec. Pojazd poruszył się niemrawo, podjechał pod rządek manekinów i splunął ogniem, nurzając sztucznych przeciwników w kąpieli płomieni. Ambasador nie zauważył, czy ogień wytrysnął z lufy, czy znajdował się tam ukryty wylot, postanowił się temu w swoim czasie przyjrzeć z bliska.

– Uczta dla oczu, nieprawdaż?

– Charles, muszę przyznać, że wiesz jak zadbać o rozrywkę dla gości.

– Jak dobrze zobaczyć ukontentowanych przybyszów – nowy głos zaskoczył prawie każdego. Starszy jegomość, w mundurze generała Konfederacji, niezauważenie podjechał konno podczas gdy wszyscy podziwiali plujące pociskami i ogniem, buchające parą stalowe monstrum. Generał posiadał charakterystyczną dla siebie fryzurę, zaczesaną na bok z włosami sterczącymi nad uszami, bujne wąsy i pasek bródki pod wargą. – Gustave Toutant Beauregard do usług. A tę piekielną maszynę, jeśli mogę wtrącić, skonstruował mój zięć, Jean-Francois LeMat, przy mojej drobnej pomocy.

Oraz Francuzów w osobie Nimiera, dopowiedział w myślach ambasador.

– Generale, oddałbym moje najlepsze konie za jedną taką maszynę. Zaprawdę musi ona być zdolna zmienić bieg wojny.

I w rzeczywistości tak właśnie było. Tanki skutecznie powstrzymały marsz Shermana i nie dopuściły do podzielenia terytoriów Konfederacji, co się udało pomimo liczebnej przewagi wroga. Od grudnia 1864 roku wojna secesyjna przyjęła formę wojny pozycyjnej, szczególnie widocznej w oblężeniu Petersburga, gdzie po jednej stronie okopała się Konfederacja z tankami, a po drugiej Północ z działkami Gatlinga, wymieniające ze sobą sporadyczne salwy z armat. Ten stan rzeczy utrzymał się do końca wojny, kiedy to wszyscy byli już tak wycieńczeni działaniami wojennymi, że rozejm przyjęli z ulgą.

– Uwielbiam zapach prochu w środku nocy – kontynuował Beauregard zakładając generalskie nakrycie głowy. – Tanki, panowie, są jak gniew zdradzonej niewiasty; bezlitosne, gdy nadciągają z dziką furią. Cóż, teraz zapraszam nad rzekę na dalszą część naszej skromnej prezentacji.

 

Nad rzeką siedziało pięciu mężczyzn, wszyscy w szarych mundurach Konfederacji. Przyjęło się już, że w okrętach podwodnych służyli ochotnicy z piechoty, nie zaś z marynarki. Goście ciekawi byli, czy zobaczą słynnego „Hunleya II” czy też „Davida”, a może jakąś unowocześniona ich wersję. Czterech żołnierzy podeszło na krótki drewnianym podest wychodzący w rzekę, piąty, kapitan okrętu z okazałą, jak przystało na Konfederata, brodą, podszedł do gości.

– Kapitan Huey, do usług. Zaraz wejdziemy w kurs, trochę poniżej nurtu rzeki widać atrapy okrętów. Przybrane w pruskie flagi, do usług. Zaraz je wyślemy na dno naszej pięknej rzeki. Zapraszam. Do usług.

– Jeszcze nie słyszałem – ambasador nachylił się do generała, – żeby ktoś w paru zdaniach tak szybko streścił cele bojowe.

– Kapitan Huey był kiedyś artystą, zapowiadał w teatrze, pisał sztuki. Dzisiaj mówi, że wojna go zabiła i nie chce już nic poza swoim okrętem.

Samobójca.

Ostatni z żołnierzy zniknął pod podestem, jakby zanurzył się w spokojnym nurcie rzeki. Generał Beauregard kontynuował.

– Pierwsze okręty były wadliwe, krótko mówiąc, ale udoskonalaliśmy je z biegiem czasu, choć nie mieliśmy go pod dostatkiem. Tonęły, wybuchały i truły załogę. Prototypy, panowie, są bardziej wadliwe od prostaty starego żołnierza. Wiem co mówię. Nadal napędzane są śrubą, którą kręci załoga. Do tego dołączyliśmy, sprawny już, peryskop mojego projektu, więc nie trzeba się już wyłaniać by zobaczyć celu. Usprawniliśmy system balastu, zapobiegający przypadkowemu i śmiertelnemu w skutkach opadowi na dno.

…W miejsce min wytykowych po bokach łodzi umieszczono po jednej torpedzie, napędzanych również ręcznie kręconymi śrubami. Bez problemu przepływają nawet do pięćdziesięciu metrów.

Generał zapalił cygaro, zaciągnął się i zamilkł. Po chwili usłyszeli wybuch, jedna z atrap na rzece zaczęła się palić. Potem drugi wybuch. Oba cele poszły na dno. Atakującego jak wzrokiem sięgać nie było widać. Nic dziwnego, że Konfederaci byli w stanie przerwać blokadę morską miasta Charleston, gdy to jeden za drugim okręty Unii szły na dno. I chociaż okupili to sporą ilością żyć, gdyż początkowo ginęło więcej załogantów-ochotników niż przeciwników, to w dłuższej perspektywie był to eksperyment jak najbardziej owocny.

– Jak po maśle – Beauregard splunął z satysfakcją, tytoniowa zawiesina zaległa na glebie.

Dano im jeszcze z godzinę czasu na obejrzenie obu maszyn, z czego Dominik był wielce ukontentowany. Oglądał, mierzył wzrokiem, oceniał i nie omieszkał wypytać się o każdy najdrobniejszy szczegół, jaki przyszedł mu do głowy. W końcu skinął głową z aprobatą, potwierdzając jakość konfederackich machin.

 

Oprócz ambasadora i Dominika Hochlera przy pertraktacjach, po stronie Konfederacji, stanęli generał Beauregard, Charles Voucher oraz Ray Bradbury, który okazał się być pełnomocnikiem rządu.

Rzeczypospolita zobowiązała się skupywać bawełnę oraz inne towary od Konfederacji i odsprzedawać je dalej. Pranie brudnej bawełny nie przyniesie Polsce znacznych zysków, ale i tak było to jedynie przykrywką. Na statkach, wraz ze złotem Południa, dostarczone zostaną rozłożone na części pierwsze tanki oraz okręty podwodne, wraz ze szkoleniowcami i inżynierami, którzy nauczą załogę oraz kadrę remontową na miejscu.

Konfederacja otrzyma karabiny Chassepot Pb I Kauser, perełkę zbrojeniowej myśli technicznej znad Wisły, rynek zbytu oraz precedensowe nawiązanie oficjalnych kontaktów dyplomatycznych z pierwszym akceptującym je krajem europejskim. Prezydent Lee liczy na to, że coraz więcej stolic pójdzie śladem Warszawy, ale wszystko wskazuje na to, że życzenie to spełni się dopiero gdy uwolni ostatniego czarnego niewolnika.

Dyplomacje były krótkie i raczej z góry ustalone. Mało było targowania a zakończone zostały szklaneczką Tennessee Whiskey (według ambasadora trunku podobnego w smaku do najpodlejszego bimbru pędzonego na strychu nad chlewem). Było dużo pochwał, podziękowań, zaproszeń i wyrazów uznania.

Sam ambasador obdarowany został zrobionym na zamówienie dziewięciostrzałowym rewolwerem Griswold & Gunnison model 2, ręcznie zdobionym, wykonanym z najlepszych materiałów. W przeciwieństwie do swoich wojennych poprzedników ten egzemplarz posiadał ośmiogranną lufę i stalowy, a nie mosiężny szkielet. Prawdziwy skarb pośród innych konfederackich rewolwerów, chociaż wszystkie znacząco poprawiły swoją jakość. Taki rewolwer Dance kalibru .44 spokojnie dorównywał już jakością unijnemu Coltowi Dragoon 2nd model, którego zresztą był kopią. Spiller & Burr nadal produkowali swój rewelacyjny Model 3, ale teraz skoncentrowali się bardziej na koprodukcji okrętów podwodnych. LeMat, oprócz kawaleryjskiego rewolweru noszącego jego nazwisko, otworzył fabrykę w Luizjanie i nadal współtworzył i rozwijał projekt tanków. Jedynie Rigdon, Ansley & Co. przez wewnętrzne nieporozumienia i kiepską koniunkturę powojenną zmuszeni zostali do zamknięcia swojej fabryki, a każdy członek spółki poszedł w swoją stronę. Ale z nich wszystkich to właśnie egzemplarz ambasadora prezentował się najokazalej.

W końcu czas nadszedł, by polscy emisariusze opuścili Wdowie Wzgórze.

 

– Widzę, że coś cię gryzie, przyjacielu. Nadal myślisz, że podpisaliśmy pakt z diabłem?

Wracali do Waszyngtonu pociągiem, wygodnie rozsiadając się w swoich siedziskach. Za oknami roztaczały się spokojne doliny, poprzeplatane miejscami widocznymi jeszcze zniszczeniami wojennymi.

– To farsa, tak uważam. Konfederacja, jak przypuszczam, długo nie będzie istnieć. Zapamiętaj moje słowa. Druga wojna kontynentalna wisi w powietrzu. Lincoln to występny drań, nie podda się, dopóki ostatni Murzyn nie opuści tych terenów. A oba kraje szukają terenu do ekspansji. Unia nie pójdzie na północ, bo tam angielska Kanada, ani na zachód, bo blokują Liga Dakotów i niezależne Terytorium Indiańskie pięciu cywilizowanych plemion, którym gwarancje niepodległości udziela Konfederacja.

Gdyby tyle plemion indiańskich nie praktykowało niewolnictwa, z pewnością nie opowiedzieliby się po stronie Południa. Wielu czerwonoskórych maszerowało przeciwko Północy w wojnie secesyjnej upatrując okazję do zastopowania kolonizacji białego człowieka.

– Podejrzewam, że w jednej kwestii się mylisz. Wojny nie będzie. Będą za to długie pertraktacje by ponownie zjednoczyć podzielony dom. Chyba, że Konfederaci postanowią uderzyć na Meksyk i stworzyć swoje wymarzone imperium, rozciągające się aż do Ameryki Południowej, w co wątpię, są zbyt słabi. Prędzej czy później dojdzie do zjednoczenia.

…Już teraz Konfederacja przeczy sama sobie. Z założenia miał to być związek równorzędnych państw, a to nie ma racji bytu. Lee, a przed nim Davis, dąży do centralizacji władzy, bo tylko taka wizja kraju może się sprawdzić, ale to z kolei może doprowadzić do eskalacji kolejnej wojny domowej, tym razem obejmującej tylko Dixie Land. Gubernatorom stanów nie odpowiada ograniczanie ich władzy.

– Dixie Land, kraina bawełny – zanucił Dominik, fałszując tekst, po czym westchnął. – Wracajmy do Europy. Tam jesteśmy potrzebni.

Koniec

Komentarze

Dziwny sposób pisania, np. "Mississippi powalało swym istnieniem.", czy wyraz oficjel, który o ile się nie mylę jest słowem typowo rosyjskim.

…Przeczytałem z umiarkowanym zainteresowaniem. Autor podjął temat obecnie już mało kogo interesujący. 1. Czołgi parowe z uwagi na przewodnictwo cieplne żelaza okazały się złym pomysłem. 2. Napęd ręczny torped to pomysł kabaretowy. Istotnie w czasach wojny secesyjnej dokonano prób z wykorzystaniem małych jednostek podwodnych. Przedstawiony świat polityczny z biedą można zaakceptować. Reasumując, proponuję autorowi wykorzystanie swych zdolności literackich do lepszych pomysłów. Pozdrawiam.

Polemizując z ryśkiem, to myślę że właśnie o to chodzi w zamieszczanych tu tekstach: fantazjowanie ile dusza zapragnie. Także zajmowaniem się takim czy innym tematem, lub wizją nie wydaje mi się marnowaniem talentu.

…Istotnie, posunąłem się za daleko sugerując autorowi dobór, czy porzucenie tematu swej twórczości. To swobodna decyzja twórcy tekstu. Za to przepraszam i wycofuję uwagę o nieatrakcyjności tematu. Pozdrowienia.

Autor snując własną wizję z rodzaju: „Co by było, gdyby…”, przeniósł mnie na chwilę do Ameryki, w czasy wojny secesyjnej. Wyprawa nie zachwyciła mnie, a nawet mogę powiedzieć, że w ogóle mi się nie podobało.

Odniosłam wrażenie, że Autor nie rozumie znaczenia wielu użytych słów. W dodatku dziwnie konstruowane zdania i mnóstwo błędów znakomicie utrudniły lekturę.

 

„…widzieli sosny, topole i dęby, niby podobne do tych znanych z ich stron rodzimych, a mimo to innych”. –– …widzieli sosny, topole i dęby, niby podobne do tych znanych z ich stron rodzimych, a mimo to inne.

 

„Ani to wzgórze, tylko płaska płachta ziemi rozciągnięta…” –– Wolałabym: Ani to wzgórze, tylko płaska połać ziemi rozciągnięta… Lub: Ani to wzgórze, tylko płaski spłacheć ziemi rozciągnięty

Za SJP: płachta «duży płat grubego płótna, brezentu itp.»; połać «duża część jakiejś przestrzeni»; spłacheć «fragment jakiegoś obszaru, jakiejś płaszczyzny»

 

„A dzisiejszego dnia, w styczniu roku 1869, rezydencja była w pełni rozkwitu i możliwości reprezentatywnych”. –– Autor miał chyba na myśli, że rezydencja …była w pełni rozkwitu i możliwości reprezentacyjnych.

Za SJP: reprezentatywny «mający cechy charakterystyczne dla jakiejś zbiorowości»; reprezentacyjny  «okazale się prezentujący»

 

„Zima znalazła ich nadzwyczaj łagodną…” –– Zima okazała się nadzwyczaj łagodna… Lub: Zima zaskoczyła ich nadzwyczajną łagodnością… Albo: Zimę znaleźli nadzwyczaj łagodną

To nie zima ich znalazła, ale oni zimę.

 

„Niskich temperatur – sarknął Dominik Hochler do ambasadora”. –– Czy Dominik Hochler na pewno sarknął?

Za SJP: sarknąć, sarkać 1. «wyrazić głośno niezadowolenie z czegoś» 2. «odezwać się nieuprzejmie»

 

„Po szybkich acz wylewnych powitaniach…” –– Wylewne powitanie nie kończy się szybko.

Za SJP: Wylewny «skłonny do objawiania swoich uczuć, zwłaszcza sympatii, życzliwości; też: świadczący o takich cechach»

 

„…służba (nie czarnuchy, a czarni, jak zwykło się o nich coraz częściej mówić na Południu) wzięła bagaże gości. Wkrótce zasiedli do stołu i dawno oczekiwanego posiłku”. –– Co robili goście, w czasie gdy służba, zabrawszy bagaże, zasiadła do posiłku? ;-)

Może: …służba (nie czarnuchy, a czarni, jak zwykło się o nich coraz częściej mówić na Południu) zabrała bagaże. Wkrótce goście zasiedli do stołu, do dawno oczekiwanego posiłku.

 

„…oraz pastor Hoogins, otyły jegomość w czarnej sutannie i kapeluszu z niespotykanie szerokim rondem”. –– Wydaje mi się, że pastor zasiadłby do posiłku raczej w stroju świeckim –– w surducie, z koloratką, a już na pewno nie w kapeluszu.

 

„Charles Voucher, posiwiały już jegomość z bujnymi bokobrodami, był właścicielem bardzo charakterystycznego akcentu…” –– Akcent nie jest czymś, czego można być właścicielem.

Może: Charles Voucher, posiwiały już jegomość z bujnymi bokobrodami, mówił z bardzo charakterystycznym akcentem

 

„…który fascynował ambasadora i drgał na pewnej delikatnej strunie jego duszy…” –– Wolałabym: …który fascynował ambasadora i poruszał pewną delikatną strunę jego duszy

 

„…chociaż po francusku nie potrafił rzecz ani jednego półsłówka…” –– Pewnie miało być: …chociaż po francusku nie potrafił rzec nawet pół słówka/ pół słowa…

Za SJP: półsłówka 1. «rzucane w rozmowie pojedyncze słowa, niewyjaśniające rozmówcy niczego 2. «pojedyncze słowa zawierające jakąś aluzję»

 

„…pastor wypił tęgiego łyka wina na znak, że rozumie”. –– …pastor wypił tęgi łyk wina na znak, że rozumie.

 

„…poczęła wchodzić służba z tacami pełnymi dziczyzny, baraniny, kartofli, pomidorów, kukurydzy i wszystkiego, co można by sobie życzyć w krainie Dixie”. –– Potrawy podaje się na półmiskach, nie na tacach. Taca może służyć do niesienia półmisków.

 

„…prowadził pełną klęsk wojnę krymską, gdzie Osmanów zasiliły wojska brytyjsko-francuskie…” –– …prowadził pełną klęsk wojnę krymską, w której Osmanów zasiliły wojska brytyjsko-francuskie

 

„Ambasador wytarł usta chusteczką…” –– Przy stole, w czasie posiłku, usta ocierano specjalnie podaną do nakrycia serwetą, nie chusteczką.

 

„To tylko udowadnia – ponownie pani Bridgewater – że dbamy o swój żywy inwentarz”. –– Co ponownie pani Bridgewater? ;-)

 

„…już pukała pod wasze drzwi a tu nagle bęc!” –– …już pukała do waszych drzwi a tu nagle bęc!

 

„Ambasador zastanawiał się już, na ile jest to ukartowana dyskusja na cele polityczne, gdzie każdy odgrywa swoją rolę, a na ile okazyjna pogawędka nowopoznanych”. –– Pewnie Autor chciał powiedzieć: Ambasador zastanawiał się już, na ile ukartowana jest ta dyskusja, ukierunkowana na cele polityczne, w której każdy odgrywa swoją rolę, a na ile okazyjną pogawędką nowopoznanych.

 

„Po sutej kolacji ambasador z Hochlerem poprosili o chwilę czasu na odświeżenie po tak sutym posiłku”. –– Chwila czasu jest masłem maślanym. Poza tym, nieładne powtórzenie.

Po posiłku odświeżały się i odpoczywały damy. Natomiast gentelmani, po kolacji, przechodzili np. do biblioteki na cygaro i coś mocniejszego.

 

„Pokój, w którym zostali tymczasowo rozlokowani, był typowym przedstawicielem sztuki secesyjnej…” –– Dwóch panów, w jednym pokoju można ulokować, nie rozlokować.

Pokój nie może być przedstawicielem czegokolwiek, a już najmniej jakiejś sztuki. Pokój może być zbudowany i urządzony w jakimś stylu.

 

„Drażni mnie ich lawirowanie, unikanie oczywistości. Zauważyłeś? Oczywiście”. –– Powtórzenie.

 

Gotuje mnie, by stąd wyjechać”. –– Jeśli dobrze zrozumiałam to dziwne zdanie, Autor chciał powiedzieć: Nagli/ kusi mnie, by stąd wyjechać. Lub: Chciałbym już stąd wyjechać.

 

„…nawet Francuzi, uzależniają nawiązanie oficjalnych kontaktów z CSA tym, czy oni uwolnią swych niewolników. Ale proces to powolny musi być, bo chyba sobie nie wyobrażasz, że z dnia na dzień wszyscy oni, wychowani w niewoli od pokoleń, nie nauczeni wolności, wychodzą z plantacji”.  –– Powtórzenia.

Proponuję: …nawet Francuzi, uzależniają nawiązanie oficjalnych kontaktów z CSA od tego, czy oni wyzwolą swych niewolników. Ale ten proces musi potrwać, bo chyba sobie nie wyobrażasz, że z dnia na dzień, ci wszyscy, od pokoleń wychowani na plantacji, nie nauczeni swobody, nagle opuszczają ją.

 

„I gdzie idą?” –– I dokąd idą?

Choć uważam, ze pytanie winno brzmieć: I co się z nimi dzieje?

 

„Szalony kapelusznik”. –– Jeśli Autor ma na myśli postać z „Alicji w Krainie Czarów”, to winno być: Szalony Kapelusznik.


 

„Charles Voucher wziął ze sobą paru uzbrojonych przybocznych, większość z czego była biała…” –– Charles Voucher wziął ze sobą paru uzbrojonych przybocznych,  większość z nich stanowili biali

 

„…tułów(bo inaczej ambasador nie potrafił tego nazwać)…” –– Brak spacji przed otwarciem nawiasu.

 

„Czterech żołnierzy podeszło na krótki drewnianym podest wychodzący w rzekę…” –– Bardzo nieczytelnie skonstruowane zdanie.

Proponuję: Czterech żołnierzy weszło na krótki drewniany pomost wychodzący w rzekę… Lub: Czterech żołnierzy podeszło do krótkiego drewnianego pomostu wychodzącego w rzekę

Za SJP: podest  1. «pozioma płaszczyzna między kondygnacjami schodów» 2. «podwyższenie dla mówcy, recytatora itp.» 3. «szerokie schody tworzące podwyższenie, ustawione na scenie teatralnej, zwykle dla chóru»

pomost   «platforma oparta na podporach, wychodząca z brzegu na jezioro lub rzekę»

 

„Ostatni z żołnierzy zniknął pod podestem…” –– Ostatni z żołnierzy zniknął pod pomostem

 

„…więc nie trzeba się już wyłaniać by zobaczyć celu”. –– …więc nie trzeba się już wyłaniać, by zobaczyć cel.

 

„I chociaż okupili to sporą ilością żyć…” –– Życie nie występuje w liczbie mnogiej.

Proponuję: I chociaż wielu okupiło to życiem… Lub: I chociaż okupili to sporą ilością ludzkich istnień

 

„Dano im jeszcze z godzinę czasu na obejrzenie obu maszyn…” –– Godzina czasu jest koleją paczką masła maślanego.

Proponuję: Dano im jeszcze jakąś godzinę na obejrzenie obu maszyn… Lub: Dano im jeszcze nieco/ trochę czasu na obejrzenie obu maszyn

 

„Oglądał, mierzył wzrokiem, oceniał i nie omieszkał wypytać się o każdy najdrobniejszy szczegół…” –– Oglądał, mierzył wzrokiem, oceniał i nie omieszkał wypytać o każdy najdrobniejszy szczegół

Zaimek zwrotny zbędny. Nie pytał siebie, tylko innych.

 

„…jaki przyszedł mu do głowy. W końcu skinął głową z aprobatą…” –– Powtórzenie.

 

„…potwierdzając jakość konfederackich machin”. –– Raczej: …akceptując/ chwaląc/ uznając jakość konfederackich machin.

 

„Rzeczypospolita zobowiązała się skupywać bawełnę…” –– Rzeczypospolita zobowiązała się skupować bawełnę

 

Pranie brudnej bawełny nie przyniesie Polsce znacznych zysków…” –– Termin nawiązujący do prania brudnych pieniędzy, nie ma racji bytu w tym opowiadaniu, jako że określenia tego użyto dopiero w latach dwudziestych XX wieku.

 

„…gdy uwolni ostatniego czarnego niewolnika”. –– Powtórzenie.

Wolałabym: …gdy wyzwoli ostatniego czarnego niewolnika.

 

„Dyplomacje były krótkie i raczej z góry ustalone”. –– Zdanie jest pozbawione sensu.

Za SJP: dyplomacja  1. «działalność przedstawicieli danego państwa reprezentujących jego interesy za granicą; też: instytucje, urzędy oraz ich pracownicy zajmujący się taką działalnością» 2. «umiejętność zachowania się w trudnej sytuacji tak, aby nikogo nie urazić i osiągnąć zamierzony cel»

 

„LeMat, oprócz kawaleryjskiego rewolweru noszącego jego nazwisko, otworzył fabrykę w Luizjanie…” –– Czy to znaczy, LeMat, nie tylko otworzył fabrykę, ale otworzył też rewolwer? ;-)

 

„…a każdy członek spółki poszedł w swoją stronę. Ale z nich wszystkich to właśnie egzemplarz ambasadora prezentował się najokazalej”. –– I każdy członek, który udał się w swoją stronę, skrycie zazdrościł ambasadorowi jego najokazalej prezentującego się egzemplarza, jako że był on absolutnie jedyny w swoim rodzaju i zapewniał mu wielkie powodzenie u pań. ;-)

 

„Lincoln to występny drań, nie podda się, dopóki ostatni Murzyn nie opuści tych terenów”. –– Mam dziwne przeczucie, że tu miało być: Lincoln to podstępny drań, nie podda się, dopóki ostatni Murzyn nie opuści tych terenów.

Za SJP: występny  1. «popełniający występki» 2. «będący występkiem lub pełen występków»; występek  «czyn naruszający normy etyczne i społeczne»; podstępny  1. «używający często podstępów» 2. «mający na celu oszukanie kogoś»; podstęp  «sprytne działanie mające na celu oszukanie kogoś»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

…Ukłon uznania.

Zabrakło mi informacji, skąd wzięły się czołgi i łodzie podwodne. Z jaką prędkością poruszają się te ostatnie, napędzane ludzkimi mięśniami? Pozdrawiam.

Babska logika rządzi!

Ryszardzie, gdybym wyłapała wszystko –– niestety, nie mogę analizować każdego zdania –– pewnie kłaniałbyś się zgięty w pas. Oczywiście, nie wymagam takich wygibasów. Ukłon uznania jest szalenie satysfakcjonujący. Dziękuję. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

…Finklo. Incydent z "okrętami podwodnymi " z czasów wojny secesyjnej, znany jest historii. Chodziło o przerwanie, za wszelką cenę blokady stanów południowych, blokady morskiej. Efekty użycia takich jednostek były dyskusyjne. W tym czasie istotnie próbowano zastosować silnik parowy do napędu pojazdów lądowych. Udało się to w przypadku kolei, w mniejszym stopniu w samochodach parowych. Stosowano na sporą skalę ciągniki parowe. Natomiast czołgi parowe nie znalazły zastosowania z przyczyn podanych powyżej. W tym czasie wszedł do użytku: Karabin maszynowy, rewolwer Colta i wielostrzałowy sztucer (Karol May "Winntou"). Autora proszę o wybaczenie dygresji.

Ciekawe… A czym były napędzane te łajby? Nie znam się, ale kobieca intuicja mi podszeptuje, że tlenu na takiej łódce zbyt wiele nie ma, więc ze spalaniem czegokolwiek może być problem. Ale w sumie dzisiaj chyba nie tylko atomowe pływają…

Babska logika rządzi!

…Natomiast możliwość wygrania przez Księstwo Warszawskie wojny z Rosją (powstanie listopadowe 1830) leżało w granicach możliwości. Księstwo Warszawskie dysponowało niezłą, czhoć małą armią, z dużym udziałem napoleońskich weteranów. Ale zabrakło nam szczęścia do przywódców i szczęścia dyplomatycznego… P.

…Finklo. Okręty podwodne o napędzie spalinowym w momencie zanurzenia przechodzą na napęd elektryczny z akumulatorów. Po wynurzeniu okręt podwodny silnikiem spalinowym ładuje ponownie akumulatory. Atomowe okręty podwodne, to tak naprawdę okręty parowe. Pracuje para wodna. Stos atomowy wytwarza konieczną energię cieplną. Pozdrawiam porannie, choć ciemno za oknem.

Aha. Dzięki za wyjaśnienia. :-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka