- Opowiadanie: prosiaczek - Terra incognita

Terra incognita

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Terra incognita

Pa­mięt­nik Le­an­dry, 152 dzień lotu Al­fe­rii

 

Zbli­ża się. Nie mogę się do­cze­kać, aż wy­lą­du­je­my na obcej pla­ne­cie i za­cznie­my prace. Wszyst­ko jest go­to­we i więk­szość z kil­ku­dzie­się­cio­oso­bo­wej za­ło­gi pró­bu­je się czym­kol­wiek zająć, zabić czas. Ser­rak go­dzi­na­mi ślę­czy nad swo­imi na­no­ro­bo­ta­mi, ale nie chce zdra­dzić, co kom­bi­nu­je. Po­wie­dział, że efekt jego prac zo­ba­czy­my za kilka dni.

Paul na­to­miast…Och, drogi Paul. Nie­ustan­nie spraw­dza, czy wszyst­ko dzia­ła tak, jak po­win­no. Czuje się od­po­wie­dzial­ny za każdy naj­drob­niej­szy szcze­gół. Tylko ja wiem, ile kosz­tu­je go to cier­pli­wo­ści.

 

Pa­mięt­nik Le­an­dry, 153 dzień lotu Al­fe­rii

 

Jutro wcho­dzi­my na or­bi­tę obcej pla­ne­ty. Wszy­scy są nie­zwy­kle pod­eks­cy­to­wa­ni. Jeden z bio­lo­gów ze­mdlał i mu­sia­łam się nim zająć. Na szczę­ście pod­sta­wo­we ba­da­nia nie wy­ka­za­ły żad­nych nie­pra­wi­dło­wo­ści.

 

Pa­mięt­nik Le­an­dry, 155 dzień lotu Al­fe­rii

 

Wy­lą­do­wa­li­śmy.

 

***

 

Paul Be­ni­ti, głów­ny bio­log i szef Al­fe­rii, od czasu wy­lą­do­wa­nia na obcej pla­ne­cie z coraz więk­szym tru­dem za­cho­wy­wał zimną krew. Poza nagłą aler­gią, która nie­spo­dzie­wa­nie do­pa­dła człon­ków eks­pe­dy­cji, przej­mo­wał się także zmia­na­mi za­cho­dzą­cy­mi na po­la­nie le­żą­cej nie­da­le­ko ich bazy. Oczy­wi­ście po­dej­rze­wał, że za­dzi­wia­ją­ce prze­kształ­ce­nia flory były ści­śle zwią­za­ne z roz­prze­strze­nia­ją­cy­mi się u ludzi ka­ta­rem i nad­mier­nym łza­wie­niem, dla­te­go czuł szcze­gól­nie silną pre­sję, żeby jak naj­szyb­ciej wy­ja­śnić pro­blem okry­to­na­sien­nych. Jeśli go roz­wią­że, Le­an­dra – głów­na me­dycz­ka opie­ku­ją­ca się uczu­lo­ny­mi – traf­nie zdia­gno­zu­je aler­ge­ny i przy­go­tu­je od­po­wied­ni lek.

Nie­mal za każ­dym razem, gdy wy­cho­dził na ze­wnątrz, ni­czym skru­szo­ny bez­boż­nik roz­glą­dał się po oko­li­cy i nie mógł wyjść z po­dzi­wu, że zna­leź­li pla­ne­tę tak bar­dzo po­dob­ną do Ziemi. Nie po­trze­bu­ją­cą ter­ra­for­mo­wa­nia, a je­dy­nie de­li­kat­nych zmian. Teraz jed­nak Paul szedł ze wzro­kiem wbi­tym we wła­sne stopy i za­sta­na­wiał się, dla­cze­go po­pu­la­cja jego ge­ne­tycz­nie zmo­dy­fi­ko­wa­nych ro­ślin tak bar­dzo zmniej­szy­ła się w ciągu ostat­nie­go ty­go­dnia.

Na po­cząt­ku są­dził, że przy­czy­ną są chwa­sty, nie miał jed­nak cał­ko­wi­tej pew­no­ści, więc wstrzy­mał się z uży­ciem her­bi­cy­dów. Po­śpiech nie był wska­za­ny. Za­miast tego ze­brał do badań kilka pró­bek ziemi. Rzecz jasna kom­plet­ne prze­glą­dy robił już wcze­śniej, zaraz po przy­lo­cie na pla­ne­tę, ale ucze­pił się myśli, że wtedy wi­docz­nie prze­oczył znaj­du­ją­ce się w gle­bie szkod­ni­ki. Nie­ste­ty inni bio­lo­dzy, któ­rym po­le­cił wy­ko­na­nie ana­liz, szyb­ko wy­klu­czy­li taką moż­li­wość, w związ­ku z czym po­zo­stał mu ostat­ni po­mysł – zba­da­nia resz­ty ga­tun­ków flory jeden po dru­gim. Był przy­bi­ty, że nie ma in­ne­go wy­bo­ru, dla­te­go gdy w nocy, kiedy mimo sta­rań nie po­tra­fił za­snąć i bez prze­rwy my­ślał o swo­ich ko­cha­nych kie­lisz­kach, przy­szedł do niego jeden z bio­lo­gów z szo­ku­ją­cy­mi in­for­ma­cja­mi, Paul ucie­szył się jak dziec­ko. Oka­za­ło się bo­wiem, że nie wszyst­kie kwia­ty cha­rak­te­ry­zo­wał jed­no­li­ty pur­pu­ro­wy kolor płat­ków. Pra­cow­nik Be­ni­tie­go przy­pad­kiem od­krył, że coraz wię­cej ro­ślin z ich prze­trze­bio­nej po­pu­la­cji zna­czy­ły rów­nież ja­sno­nie­bie­skie kro­pecz­ki, wi­docz­ne je­dy­nie w ul­tra­fio­le­to­wym świe­tle.

Paul za­trzy­mał się tuż przed le­d­wie wi­docz­ną, nie­re­gu­lar­ną linią kwia­tów, spoj­rzał przed sie­bie i wziął głę­bo­ki od­dech. O tej porze tar­cza gwiaz­dy bę­dą­cej od­po­wied­ni­kiem ziem­skie­go Słoń­ca cho­wa­ła się za nie­bo­skło­nem w tem­pie opa­da­ją­cej w wo­dzie kuli śnie­gu. Mrok gęst­niał nie­zwy­kle szyb­ko, jakby chcąc zde­pre­cjo­no­wać ideę po­sia­da­nia zmy­słu wzro­ku, Be­ni­ti jed­nak pa­mię­tał do­kład­nie, że łąka cią­gnie się setki me­trów, zaś za nią, aż po nie­bo­skłon, roz­po­ście­ra­ją się ma­je­sta­tycz­ne góry ko­lo­ru bur­gun­do­we­go. Sama świa­do­mość obec­no­ści w tym miej­scu, dzie­wi­czym i do­pie­ro od­kry­wa­nym, wzbu­dza­ła w nim po­czu­cie roz­pie­ra­ją­cej dumy, przy­ćmie­wa­nej w ostat­nich dniach przez oso­bli­wy nie­po­kój. On, głów­ny bio­log Al­fe­ri, czło­wiek od­po­wie­dzial­ny za po­wo­dze­nie misji, tkacz bio­lo­gicz­nych zmian de­li­kat­nych ni­czym nie­skoń­cze­nie zło­żo­na pa­ję­czy­na.

Szko­da tylko, iż człon­ko­wie ze­spo­łu nie za­wsze słu­cha­li jego po­le­ceń. Tak jak stu­dwu­dzie­sto­let­ni na­no­in­ży­nier Ser­rak, który za­miast tu na niego cze­kać, znaj­do­wał się kil­ka­dzie­siąt me­trów dalej, po­śród nie­zli­czo­nej licz­by się­ga­ją­cych mu do kolan okry­to­na­sien­nych. Cho­dził i roz­glą­dał się wkoło, jakby ob­ser­wo­wał ja­kieś fa­scy­nu­ją­ce zja­wi­sko.

Be­ni­ti z przy­jem­no­ścią wszedł mię­dzy pach­ną­ce świe­żo­ścią kwia­ty i ru­szył w kie­run­ku nie­sub­or­dy­no­wa­ne­go pra­cow­ni­ka.

Nagle po­czuł mro­wie­nie w korze po­ty­licz­nej.

>> Witaj, Paul. Nie zda­łeś dziś ra­por­tu. Jak idą ba­da­nia? Ja­kieś nowe wie­ści?

Paul od razu po­znał Gi­ne­vrę, in­te­li­gen­cję zin­te­gro­wa­ną z Al­fe­rią. Po­my­ślał ze zło­ścią, że nie mogła wy­brać gor­szej pory.

> Wszyst­ko w po­rząd­ku – od­po­wie­dział jej kłam­stwem, uprzed­nio ak­ty­wu­jąc myślą na­nowsz­czep umoż­li­wia­ją­cy nie­wer­bal­ną ko­mu­ni­ka­cję.

>> Chyba coś jed­nak jest nie tak. Mam rację?

> Tylko pewne sy­tu­acje przej­ścio­we – opo­wie­dział po chwi­li wa­ha­nia Be­ni­ti.

>> Nie ro­zu­miesz. Nie wąt­pię w twoje umie­jęt­no­ści, ale muszę o wszyst­kim wie­dzieć. Dla­cze­go nie po­wie­dzia­łeś mi o pro­ble­mach z kwia­ta­mi? I o aler­giach na Al­fe­rii?

Sły­sząc te słowa, za­ci­snął szczę­ki. Za­sta­no­wił się, od kogo Gi­ne­vra mogła o tym wie­dzieć. Teo­re­tycz­nie każdy z osiem­na­sto­oso­bo­wej za­ło­gi miał moż­li­wość kon­tak­tu z in­te­li­gen­cją, ale Paul kazał swoim lu­dziom po­cze­kać jesz­cze kilka dni. Nie po­słu­cha­li się i Gi­ne­vra stwo­rzy teraz ra­port, po czym wyśle go prze­ło­żo­nym Be­ni­tie­go. Bio­log uwa­żał takie roz­prze­strze­nia­nie de­fe­ty­zmu za zwy­kłą bez­myśl­ność.

>> Paul?

> To śro­do­wi­sko… – za­czął ostroż­nie. – Z pew­ne­go po­wo­du pur­pu­ro­we kie­lisz­ki nie­naj­le­piej się w nim przyj­mu­ją.

>> Może coś jest w ziemi?

> Wy­klu­czo­ne.

>> Bak­te­rie albo inne ro­śli­ny?

Iry­ta­cja za­czę­ła zmie­niać się złość; co ona, do cho­le­ry, mogła wie­dzieć o bio­lo­gii? O ukła­dach świetl­no-ter­micz­nych, wil­got­no­ści gleby i wy­stę­pu­ją­cych w niej skład­ni­kach mi­ne­ral­nych?

> Wiem, co robię, Gi­ne­vro. Mam pe­wien po­mysł i nie­dłu­go od­naj­dę przy­czy­nę tych… nie­wiel­kich kom­pli­ka­cji.

>> Po­mysł?

> Spraw­dzę roz­wój na­szych pur­pu­ro­wych kie­lisz­ków.

Gi­ne­vra przez chwi­lę mil­cza­ła – wi­docz­nie do­my­śla­ła się szcze­gó­łów i nie uwa­ża­ła tego za naj­lep­sze roz­wią­za­nie. Potem za­mie­rza­ła zmie­nić temat.

>> Zo­sta­ła jesz­cze jedna spra­wa.

Ale Paul miał dosyć tej roz­mo­wy.

> Z całym sza­cun­kiem, sądzę, że o aler­gii wię­cej do­wiesz się od Le­an­dry.

Roz­łą­czył się. Jako głów­ny bio­log wie­dział, że może po­zwo­lić sobie na tro­chę bez­czel­no­ści, zwłasz­cza teraz, kiedy umysł za­przą­ta­ła mu kwe­stia sto­kroć waż­niej­sza od bez­pro­duk­tyw­ne­go zda­wa­nia re­la­cji Gi­ne­vrze.

Na­no­in­ży­nier Ser­rak nadal wy­da­wał się za­fa­scy­no­wa­ny czymś znaj­du­ją­cym się w po­wie­trzu. Zbli­ża­jąc się do niego, Paul zwró­cił uwagę, że męż­czy­zna nie za­ło­żył maski fil­tru­ją­cej po­wie­trze, naj­wy­raź­niej igno­ru­jąc za­le­ce­nia me­dycz­ki Le­an­dry. Co praw­da Be­ni­ti, w prze­ci­wień­stwie do nie­któ­rych człon­ków eks­pe­dy­cji, nie po­strze­gał aler­gii jako ko­lej­ne­go ro­dza­ju czar­nej śmier­ci, jed­nak sto­so­wa­nie środ­ków pre­wen­cyj­nych uwa­żał za coś na­tu­ral­ne­go na obcej pla­ne­cie.

Ski­nął Ser­ra­ko­wi głową i ukuc­nął nad kwia­ta­mi, sku­pia­jąc na nich całą uwagę. Pa­trzył na pur­pu­ro­we kie­lisz­ki, które za­la­ły po­la­nę ni­czym nowa wiara po­gań­skie pań­stwo, i które na­po­tka­ły nie­ocze­ki­wa­nie silny opór resz­ty ro­ślin, me­ta­fo­rycz­nych he­re­ty­ków. Cykl roz­wo­jo­wy okry­to­na­sien­nych do­pie­ro się za­czy­nał, a dzię­ki mo­dy­fi­ka­cjom ge­ne­tycz­nym miał po­trwać za­le­d­wie kilka dni. To ide­al­ny mo­ment na eks­pe­ry­ment, który za­mie­rza­li prze­pro­wa­dzić.

Płat­ki były nie­zwy­kle de­li­kat­ne i ładne, Paula jed­nak in­te­re­so­wa­ło to, co ota­cza­ły; jeden żeń­ski i trzy mę­skie or­ga­ny płcio­we. To wła­śnie słu­pek i prę­ci­ki bio­log za­mie­rzał do­kład­niej zba­dać. Znał ich cykl ży­cio­wy w pier­wot­nych wa­run­kach, po­dej­rze­wał jed­nak, że na obcej pla­ne­cie za­szła w nim jakaś zmia­na.

Be­ni­ti ski­nął głową. Ser­rak wziął się do pracy.

Parę se­kund póź­niej na­no­in­ży­nier oświad­czył, że wszyst­ko go­to­we.

Spe­cjal­nie przy­go­to­wa­ne na­no­ro­bo­ty będą od teraz ob­ser­wo­wać, na­gry­wać i ana­li­zo­wać pro­ce­sy za­cho­dzą­ce w słup­ku i w prę­ci­kach.

– Musi pan w końcu spró­bo­wać – po­wie­dział Ser­rak, od­ry­wa­jąc bio­lo­ga od przy­glą­da­nia się ro­śli­nom.

Paul wi­dział bar­dzo do­kład­nie, jak na­no­in­ży­nier się uśmie­cha. Ten niski, chudy czło­wiek miał ze sobą mi­lio­ny wła­snych na­no­ro­bo­tów. Część w or­ga­ni­zmie, pod­no­szą­cych wy­daj­ność od­de­cho­wo-krą­że­nio­wo-im­mu­no­lo­gicz­ną, oraz część uno­szą­cych się tuż przy jego gło­wie, które kon­tro­lo­wał za po­mo­cą mi­kro­na­daj­ni­ków w mózgu. W cza­sie ko­smicz­nej po­dró­ży pewną grupę za­pro­gra­mo­wał tak, żeby jego ob­li­cze za­wsze było wi­docz­ne, gdy z kimś roz­ma­wia. Paul w pew­nym sen­sie się do tego przy­zwy­cza­ił, co nie zmie­nia­ło faktu, że ma­lo­wa­na ru­cho­my­mi świa­tło­cie­nia­mi po­bruż­dżo­na licz­ny­mi zmarszcz­ka­mi twarz na­pa­wa­ła go wstrę­tem.

– Od­dy­cha­nia bez maski. – Ser­rak wy­ja­śnił dziw­nie pa­trzą­ce­mu na niego bio­lo­go­wi. – We­dług ana­liz tu­tej­sza at­mos­fe­ra do­sko­na­le na­da­je się dla ludzi.

Paul nie od­po­wie­dział.

– To tro­chę taki raj utra­co­ny, praw­da? – spy­tał na­no­in­ży­nier.

– Nie ro­zu­miem.

– Na­zy­wa­my to miej­sce po­la­ną, po­nie­waż w pe­wien spo­sób wy­glą­da tak, jakby przy­go­to­wa­ła je nie­zna­na siła. Kto wie, być może na nasze przy­by­cie?

– Miej­sco­wa na­tu­ra rze­czy­wi­ście jest nie­zwy­kła.

Ser­rak po­krę­cił głową, wes­tchnął pro­tek­cjo­nal­nie.

– Do­brze pan wie, że nie o to mi cho­dzi.

– Mówi pan o ko­smi­tach.

Na­no­in­ży­nier nie zwró­cił uwagi na drwi­nę.

– Pro­szę się ro­zej­rzeć – po­wie­dział z nagłą em­fa­zą. – To jedna wiel­ka za­gad­ka. Świat pełen ta­jem­nic, ale także nie­skoń­czo­nych moż­li­wo­ści. Kiedy lu­dzie tu osią­dą, za­cznie się nowa era. A my bę­dzie­my pre­kur­so­ra­mi. Na­uko­wy­mi, po­glą­do­wy­mi, oby­cza­jo­wy­mi. Jako bio­log na pewno pan ro­zu­mie, że to na­tu­ra wszyst­ko de­ter­mi­nu­je, jest od­po­wie­dzial­na za ludz­ką rze­czy­wi­stość. To, jak ją poj­mu­je­my oraz w jaki spo­sób kształ­tu­je­my.

Paul od­chrząk­nął i wszedł mu w słowo.

– Ro­zu­miem pana en­tu­zjazm, na razie jed­nak trze­ba się sku­pić na ba­da­niach. Zna­lazł pan coś cie­ka­we­go?

Ser­rak mo­men­tal­nie po­smut­niał.

– Nie. Ale wiem, że coś tu jest. Coś nie­okre­ślo­ne­go, co cią­gle mi umyka.

– Pro­szę spo­koj­nie kon­ty­nu­ować prace. Jeśli coś się zmie­ni, będę wdzięcz­ny za po­wia­do­mie­nie. A, mam jesz­cze proś­bę. W roz­tar­gnie­niu za­po­mnia­łem za­brać sys­tem oświe­tle­nio­wy. Mógł­by mi pan pomóc w dro­dze po­wrot­nej?

Wraz z uśmie­chem Ser­ra­ka w po­wie­trzu po­ja­wi­ła się jasna chmu­ra na­no­ro­bo­tów.

– I pro­szę na­tych­miast wra­cać do bazy – po­wie­dział su­ro­wo Paul.

Ser­rak spoj­rzał na niego zdzi­wio­ny.

– Nie chcę ni­ko­go wię­cej na ze­wnątrz wi­dzieć bez maski – wy­ja­śnił Be­ni­ti.

Przez chwi­lę ob­ser­wo­wał, jak Ser­rak nie­chęt­nie wraca do Al­fe­rii. Potem sam ru­szył w stro­nę mi­go­cą­cych na tle ciem­no­ści świa­teł.

Gdy za­mknął za sobą śluzę Al­fe­rii i zdjął ska­fan­der, znów za­czę­ło go swę­dzieć prawe przed­ra­mię. Zi­gno­ro­wał to jed­nak, po­nie­waż wie­dział, że jutro, kiedy się spo­tka z Le­an­drą, do­sta­nie od niej coś na przy­kre do­le­gli­wo­ści. Które zresz­tą uwa­żał je­dy­nie za sku­tek nie sto­so­wa­nia się do zasad BHP.

 

***

 

Przez śro­dek spłasz­czo­nej ko­pu­ły biegł rdzeń wy­po­sa­żo­ny w ge­ne­ra­to­ry, sta­no­wią­ce za­si­la­nie dwóch kon­cen­trycz­nych ko­ry­ta­rzy z po­ko­ja­mi pra­cow­ni­ków, la­bo­ra­to­ria­mi oraz mesą i in­ny­mi po­miesz­cze­nia­mi so­cjal­ny­mi. Po­wie­dzieć, że miej­sca te za­wsze tęt­ni­ły ży­ciem, to zbyt wiele, ale ta­kich pu­stek Paul nie prze­wi­dział. Sły­sząc je­dy­nie wła­sne kroki, nio­są­ce się głu­chym echem, czuł się nie­swo­jo. Tylko wła­ści­wie czego się spo­dzie­wał? Człon­ko­wie Al­fe­ri po­za­my­ka­li się w jed­nost­kach ba­daw­czych na jego roz­kaz – parę go­dzin temu kazał zin­ten­sy­fi­ko­wać ba­da­nia nad zgro­ma­dzo­ny­mi do­tych­czas prób­ka­mi gleby i naj­róż­niej­szy­mi oka­za­mi ro­ślin. Tylko kilku szczę­śliw­com, w celu dal­sze­go zbie­ra­nia da­nych o at­mos­fe­rze pla­ne­ty, Be­ni­ti po­zwo­lił udać się na ze­wnątrz. Oczy­wi­ście rów­nie do­brze mógł w tym celu wy­słać jedną osobę, albo, przy­naj­mniej do nie­któ­rych zadań, nawet same na­no­ro­bo­ty, lecz takie dzia­ła­nie tylko zro­dzi­ło­by ko­lej­ne plot­ki i po­dej­rze­nia do­ty­czą­ce dra­stycz­ne­go spad­ku po­pu­la­cji pur­pu­ro­wych kie­lisz­ków. Mając w pa­mię­ci wczo­raj­szą roz­mo­wę z Ser­ra­kiem, uwa­ża­nym przez wszyst­kich za uoso­bie­nie lo­gi­ki i prag­ma­ty­zmu, Paul wolał tego nie robić. Kon­tro­lo­wa­nie ludzi na obcej pla­ne­cie uwa­żał za znacz­nie trud­niej­sze niż w zna­nych wa­run­kach. To bar­dzo, bar­dzo kru­cha spo­łecz­ność, zwłasz­cza w kon­tek­ście ja­kich­kol­wiek nie­po­wo­dzeń, po­my­ślał, zbli­ża­jąc się na miej­sce spo­tka­nia.

W mesie, bę­dą­cej po­sze­rzo­ną czę­ścią ko­ry­ta­rza, cze­ka­ła na niego drob­na ko­bie­ta, ubra­na w ide­al­nie przy­le­ga­ją­cy do ciała strój z na­now­łó­kien o ko­lo­rze ma­la­chi­tu. Sie­dzia­ła przy bla­cie, nad któ­rym tkwi­ły trój­wy­mia­ro­we mo­de­le ja­kichś czą­ste­czek. Na widok bio­lo­ga wsta­ła z sie­dze­nia i, za­miast ło­bu­zer­sko się uśmiech­nąć, jak miała w zwy­cza­ju, le­d­wie ski­nę­ła głową i od­chrząk­nę­ła.

– Le­an­dro. – Paul przy­wi­tał się, jed­no­cze­śnie dra­piąc się po przed­ra­mie­niu.

Me­dycz­ka omio­tła go spoj­rze­niem i przy­gry­zła dolną wargę.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – spy­tał za­sko­czo­ny jej re­ak­cją.

Le­an­dra wy­łą­czy­ła wi­ru­ją­ce nad bla­tem mo­le­ku­ły i wes­tchnę­ła.

– Od dwóch dni nie mogę zi­den­ty­fi­ko­wać aler­ge­nów, a mimo to część uczu­lo­nych ludzi igno­ru­je po­ten­cjal­ne za­gro­że­nie. Nie po­win­ni wy­cho­dzić na ze­wnątrz Al­fe­ri – po­wie­dzia­ła z tłu­mio­ną zło­ścią. – Takie lek­ce­wa­że­nie może się źle skoń­czyć. Gdy­byś do­strzegł u kogoś ru­mień, trud­no­ści z prze­ły­ka­niem lub od­dy­cha­niem…

– Wiem, czym jest wstrząs ana­fi­lak­tycz­ny – wtrą­cił ła­god­nie Paul. – Oba­wiasz się o pra­cow­ni­ków? Każdy, kto wy­cho­dzi na ze­wnątrz, poza spe­cjal­nym stro­jem, za­kła­da rów­nież maskę.

Le­an­dra po­de­szła do Be­ni­tie­go bli­żej i włą­czy­ła ho­lo­gram z da­ny­mi z badań nad aler­gią. Ta­be­le oraz wy­kre­sy po­ja­wi­ły się mię­dzy nimi jak jakiś in­hi­bi­tor bli­sko­ści, nie po­zwa­la­ją­cy na zmia­nę formy spo­tka­nia ze służ­bo­wej na in­tym­ną. Paul stłu­mił ro­sną­cą iry­ta­cję; wy­glą­da­ło na to, że nie do­sta­nie emo­cjo­nal­ne­go wspar­cia, któ­re­go ocze­ki­wał.

– Każdy poza na­no­in­ży­nie­rem Ser­ra­kiem – po­wie­dzia­ła z na­ga­ną w gło­sie Le­an­dra. – Jak wi­dzisz, z ze­bra­nych do­tych­czas prze­ze mnie in­for­ma­cji wy­ni­ka, że naj­częst­szy­mi ob­ja­wa­mi są katar i łza­wie­nie. – Wy­mow­nie na niego spoj­rza­ła. – Jed­nak w ostat­nim dniu po­ja­wił się jesz­cze świąd.

Pau­lo­wi mo­men­tal­nie za­schło w ustach. Do głowy mu nie przy­szło, że poza nim jesz­cze ktoś może cier­pieć… Są­dził, iż swę­dze­nia skóry na­ba­wił się przez sub­stan­cje che­micz­ne, z któ­ry­mi miał czę­sty kon­takt, ewen­tu­al­nie z po­wo­du nie­to­le­ran­cji na pewne środ­ki spo­żyw­cze, a nie przez wy­stę­pu­ją­ce na pla­ne­cie aler­ge­ny. Poza tym był prze­ko­na­ny, że to je­dy­nie po­draż­nie­nie, nie świąd. Dla­te­go przez mo­ment oglą­dał ho­lo­gra­ficz­ne dane, szu­ka­jąc luki w ro­zu­mo­wa­niu ko­bie­ty. Gdy nic nie zna­lazł, mru­gnął ze zdzi­wie­niem.

Le­an­dra uzna­jąc, ni­czym naj­lep­szy psy­cho­log, że prze­ko­na­ła jego ra­cjo­nal­ny umysł, prze­szła przez ho­lo­gram. Stała tak bli­sko, że Paul wy­czu­wał jej de­li­kat­ny, wzbu­dza­ją­cy wspo­mnie­nia za­pach.

– Świąd? Je­steś pewna?

Le­an­dra wes­tchnę­ła.

– Pokaż rękę.

– Nie za­ka­żę im wy­cho­dzić z bazy – po­wie­dział Paul, tro­chę wbrew sobie sta­ra­jąc się nie uśmiech­nąć, kiedy Le­an­dra zła­pa­ła go za dłoń i prze­je­cha­ła mu po ra­mie­niu urzą­dze­niem ska­nu­ją­cym.

– Pro­po­nu­ję tylko – po­wie­dzia­ła me­dycz­ka, uni­ka­jąc kon­tak­tu wzro­ko­we­go – żeby wszy­scy wy­cho­dzą­cy na ze­wnątrz za­kła­da­li maski fil­tru­ją­ce.

Paul po­wo­li po­ki­wał głową. Jakże mógł­by się z tym ar­gu­men­tem nie zgo­dzić? I jak ona mogła po­my­śleć, że on – szef tej cho­ler­nej eks­pe­dy­cji! – o tym nie wie? Przy­po­mniał sobie Ser­ra­ka, któ­re­mu na­ka­zał no­sze­nie maski i już chciał o tym po­wie­dzieć, ale w ostat­niej chwi­li ugryzł się w język. Nie jest w końcu dziec­kiem i nie musi się ni­ko­mu tłu­ma­czyć. Oschłym, służ­bo­wym tonem po­wie­dział:

– Jeśli po­ja­wią się ko­lej­ne ob­ja­wy…

Le­an­dra wy­czu­ła zmia­nę w gło­sie, pu­ści­ła go.

– Bę­dziesz o nich wie­dział. Na razie dam ci tylko maść. Nie­któ­rym po­ma­ga.

Paul przez chwi­lę przy­glą­dał się ho­lo­gra­mo­wi. Póź­niej wziął od Le­an­dry maść i za­głę­bił się w ko­ry­tarz bez słowa, jakby nie łą­czy­ło ich nic poza pracą.

 

***

 

Obu­dził się z kosz­ma­ru o ma­so­wo umie­ra­ją­cych pur­pu­ro­wych kie­lisz­kach, wresz­cie cał­ko­wi­cie prze­trze­bio­nych przez nie od­kry­te od­po­wied­nio wcze­śnie chwa­sty. W po­grą­żo­nym w ciem­no­ści po­ko­ju mi­nę­ła chwi­la, zanim zdał sobie spra­wę, gdzie się znaj­du­je, oraz że mocno dra­pie się po przed­ra­mie­niu. Kiedy nerwy opa­dły i nie czuł już nic oprócz bólu, z po­wro­tem po­ło­żył się na mięk­kim łóżku. Nie­ste­ty swę­dze­nie ustą­pi­ło za­le­d­wie na parę se­kund. Be­ni­ti zro­zu­miał, że łatwo go nie uśmie­rzy, więc pod­niósł się i wydał po­le­ce­nie gło­so­we za­pa­la­ją­ce świa­tło.

Wsma­ro­wał w przed­ra­mię maść i po­sta­no­wił zająć czymś myśli. Ak­ty­wo­wał jeden z mi­kro­ukła­dów w korze wzro­ko­wej, lo­gu­jąc się tym samym na oso­bi­stą pocz­tę. Nie zna­lazł nic no­we­go, więc przej­rzał star­sze wia­do­mo­ści, łu­dząc się, że prze­ga­pił jakiś ważny szcze­gół od jed­ne­go ze swo­ich pra­cow­ni­ków albo od Le­an­dry. W końcu roz­łą­czył się. Z re­zy­gna­cją usiadł na łóżku.

Do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li po­czuł, że na pal­cach ma coś wil­got­ne­go. Uświa­do­miw­szy sobie, że wciąż się dra­pie, spoj­rzał ze stra­chem w dół. Mimo tego, że przed­ra­mię, poza czer­wo­ny­mi śla­da­mi po pa­znok­ciach, zna­czy­ła rów­nież są­czą­ca się z licz­nych ranek krew, nie po­tra­fił po­wstrzy­mać się przed dal­szym oka­le­cza­niem – świąd był nie do wy­trzy­ma­nia.

Paul wie­dział, że w takim sta­nie nie uśnie, więc ubrał się w strój z na­now­łó­kien i wy­szedł z po­ko­ju. Na ko­ry­ta­rzu na­tych­miast za­pa­li­ły się świa­tła a on, wi­dząc znaj­du­ją­cy się nie­da­le­ko ga­bi­net, od­ru­cho­wo po­my­ślał o Le­an­drze. Może by mu po­mo­gła? Nie, zre­flek­to­wał się, prze­cież jesz­cze nie mają od­po­wied­nie­go środ­ka na aler­ge­ny, a wszyst­kie tym­cza­so­we in­jek­cje i ta­blet­ki za­wio­dły. Wie­dział, że tylko szuka pre­tek­stu do spo­tka­nia z me­dycz­ką. Żeby się upew­nić, czy ich re­la­cje rze­czy­wi­ście ule­gły ochło­dze­niu, czy po pro­stu Le­an­dra prze­ży­wa­ła trud­ne chwi­le.

Z roz­my­ślań ock­nął się do­pie­ro, gdy do­szedł do ko­mo­ry wyj­ścio­wej. Mi­mo­wol­nie zer­k­nął na znie­na­wi­dzo­ną część ciała – przez po­ha­ra­ta­ną skórę przed­ra­mie­nia spły­wa­ła krew – i za­ło­żył ska­fan­der. To był je­dy­ny spo­sób, żeby prze­stać się oka­le­czać; nie po­ma­ga­ły nawet na­now­łók­na, coraz sła­biej od­na­wia­ją­ce się po ko­lej­nych na­pa­dach kom­pul­syw­ne­go dra­pa­nia.

W po­śpie­chu i roz­ko­ja­rze­niu za­po­mniał o masce, ale zdał sobie z tego spra­wę do­pie­ro na ze­wnątrz. Mimo to nie wró­cił do bazy, po­wie­trze bo­wiem oka­za­ło się tak świe­że i w przy­jem­ny spo­sób chłod­ne, że swę­dze­nie stało się jakby mniej uciąż­li­we. Poza tym Paul do­strzegł coś nie­po­ko­ją­ce­go. W od­da­li uno­si­ła się nad po­la­ną świetl­na chmu­ra. Przy­po­mniał sobie upior­ne ob­li­cze Ser­ra­ka, gro­te­sko­wo eks­po­no­wa­ne przez spe­cjal­nie za­pro­gra­mo­wa­ne na­no­ro­bo­ty. Co ten dziw­ny czło­wiek mógł robić o tej porze na ze­wnątrz? A może od­krył coś no­we­go? Od czasu przy­by­cia na pla­ne­tę, Ser­rak za­cho­wy­wał się coraz eks­cen­trycz­niej, z po­ukła­da­ne­go i rze­czo­we­go star­sze­go na­ukow­ca zmie­nił się w em­fa­tycz­ne­go star­ca.

– Jed­nak pan spró­bo­wał bez maski! – po­wie­dział z apro­ba­tą Ser­rak. – Wspa­nia­łe uczu­cie, praw­da?

Pau­lo­wi wy­da­wa­ło się, że widzi tylko uno­szą­cą się w po­wie­trzu twarz męż­czy­zny. Roz­cią­gnię­te w nie­po­ko­ją­cym uśmie­chu usta i żywe, acz chłod­ne oczy, jak u kota z Che­si­re.

– Co pan robi? – spy­tał za­chryp­nię­tym gło­sem.

– Pro­wa­dzę ba­da­nia te­re­no­we. To wspa­nia­łe miej­sce. Wie pan, ile ga­tun­ków…

– Pro­szę wró­cić do bazy.

– Słu­cham? Dla­cze­go?

– Nie ma pan za­ło­żo­nej maski.

– Tak samo jak pan.

– Pro­szę wró­cić do bazy albo za­ka­żę panu opusz­cza­nia Al­fe­rii – po­wie­dział ostro Paul.

 

***

 

>> Pla­ne­ta po­sia­da opty­mal­ne śro­do­wi­sko do życia. Nie ma na niej jed­nak żad­nych źró­deł po­kar­mu, zaś miej­sco­wa zie­mia nie na­da­je się do upra­wia­nia zna­nych nam owo­ców czy wa­rzyw, dla­te­go trze­ba ją prze­kształ­cić. Pierw­szym eta­pem tej małej in­ge­ren­cji, a wła­ści­wie sze­ro­ko po­ję­tym ba­da­niem moż­li­wo­ści tejże, miało być za­sia­nie pur­pu­ro­wych kie­lisz­ków. Pierw­szym i bar­dzo waż­nym, dla­te­go zro­zum, nie mo­że­my skoń­czyć teraz, gdy pro­ces prze­kształ­ca­nia oko­licz­nych te­re­nów do­pie­ro się roz­po­czął.

Paul za­sta­na­wiał się, dla­cze­go byt tak skom­pli­ko­wa­ny jak Gi­ne­vra nie po­tra­fi zro­zu­mieć, że po­chop­ne de­cy­zje pro­wa­dzą do spo­tę­go­wa­nia nie­prze­wi­dy­wal­no­ści po­ten­cjal­nych im­pli­ka­cji.

> To nie jest za­koń­cze­nie, a je­dy­nie wstrzy­ma­nie prac do czasu wy­ja­śnie­nia, co jest przy­czy­ną wy­mie­ra­nia kwia­tów.

>> Paul, z wa­szych ostat­nich badań wy­ni­ka, że pur­pu­ro­we kie­lisz­ki nie wy­mie­ra­ją, tylko się zmie­nia­ją w coś in­ne­go.

> Rze­czy­wi­ście naj­pierw po­ja­wia­ją się na nich ja­sno­nie­bie­skie krop­ki, ale póź­niej kwia­ty umie­ra­ją.

>> Nie je­ste­ście tego pewni.

> Jesz­cze nie. Ale tak wy­ni­ka z na­szych ob­ser­wa­cji i przy­pusz­czeń.

>> Dziwi mnie, że brzy­twa Ockha­ma nie wy­pa­dła z obie­gu. Nie są­dzisz, że po­słu­gi­wa­nie się nią na obcej pla­ne­cie daje fał­szy­wy obraz sy­tu­acji?

> Nie zmie­nię swo­je­go my­śle­nia tak, jak­byś tego chcia­ła, Gi­ne­vro.

>> Per­cep­cja na­rzu­ca pewne ogra­ni­cze­nia, mimo to nie jest toż­sa­ma z apa­ra­tem po­strze­ga­nia. W pew­nym stop­niu mo­żesz ją for­mo­wać, zmie­niać. Paul, nie wi­dzia­łeś nigdy żad­nej ilu­zji?

Choć je poj­mo­wał, me­an­dry ro­zu­mo­wa­nia nowej in­te­li­gen­cji za­czy­na­ły go mę­czyć.

> Gi­ne­vro, pro­szę…

>> Zni­ka­nie wcale nie musi ozna­czać umie­ra­nia. Po­myśl o tym jak o zja­wi­sku, które jest o wiele bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne, niż ci się wy­da­je. W przy­ro­dzie wszyst­ko krąży, nic nie ginie. Nie za­sta­na­wia­łeś się, jak taki cykl wy­glą­da na tej pla­ne­cie? Może trze­ba zro­bić ko­lej­ne testy?

> Nie­dłu­go będę do­kład­nie wie­dział, jak prze­bie­ga roz­wój kwia­tów na po­la­nie.

>> Do­sko­na­le. Nadal jed­nak nie widzę prze­szkód, żeby kon­ty­nu­ować jej za­sie­wa­nie.

Paul nie miał po­ję­cia, co po­wie­dzieć. Czy Gi­ne­vra na­praw­dę była tak nie­ostroż­na?

> Rów­nie do­brze jak pier­wot­ne wa­run­ki pla­ne­ty, aler­gię mogą wy­wo­ły­wać pur­pu­ro­we kie­lisz­ki. Zda­jesz sobie spra­wę, co się dzie­je z ludź­mi? To już nie katar i łza­wie­nie, ale także świąd. Do­sta­je­my od Le­an­dry spe­cjal­ne za­strzy­ki, które jed­nak szyb­ko prze­sta­ją dzia­łać, poza tym nie za­wsze przy­no­szą efek­ty. A ty chcesz, żebym kazał kon­ty­nu­ować za­sie­wa­nie.

>> Paul, ja… Wy­bacz, takie są dy­rek­ty­wy. Nie mo­że­my ich omi­nąć. Poza tym uwa­żam, że są roz­sąd­ne.

Be­ni­ti wes­tchnął. To ona nie mogła ich omi­nąć. Jaki jest cel w two­rze­niu super wy­daj­nej in­te­li­gen­cji i jed­no­cze­sne wdru­ko­wy­wa­nie softu ogra­ni­cza­ją­ce­go jej po­ten­cjał?

>> Paul, czy nie zga­dzasz się ze mną?

Nie tylko się nie zga­dzał, nie za­mie­rzał też w tej kwe­stii słu­chać Gi­ne­vry, która w naj­gor­szym wy­pad­ku wyśle in­for­ma­cję o nie­sub­or­dy­na­cji na Al­fe­rii prze­ło­żo­nym Be­ni­tie­go.

>> Paul, nie ma żad­nych prze­sła­nek, że dal­szy za­siew jest nie­bez­piecz­ny.

Ani ta­kich, we­dług któ­rych jest bez­piecz­ny, po­my­ślał Be­ni­ti, ale nie po­wie­dział tego Gi­ne­vrze.

>> Zro­zum…

Miał tego dość. Roz­łą­czył się.

 

***

 

– Wiesz, co mi po­wie­dzia­ła?

Le­an­dra z nie­po­ko­jem pa­trzy­ła na Paula, który cho­dził od ścia­ny do ścia­ny jak ja­kieś uwię­zio­ne w klat­ce zwie­rzę. Zro­zu­mia­ła, że wy­bra­ła złą chwi­lę na spo­tka­nie, ale nie mogła teraz tak po pro­stu wyjść z jego po­ko­ju.

– Że mu­si­my kon­ty­nu­ować za­siew – kon­ty­nu­ował Paul. – Zu­peł­nie jakby nie wie­dzia­ła, czym to grozi.

– Czym? – spy­ta­ła Le­an­dra i od razu tego po­ża­ło­wa­ła.

Paul za­trzy­mał się. Spoj­rzał na nią z nie­do­wie­rza­niem. Czyż­by uwa­ża­ła, że prze­sa­dzam? – za­sta­no­wił się z mar­sem na czole. Już chciał po­wie­dzieć o nie­sub­or­dy­na­cji Ser­ra­ka, ale w ostat­niej chwi­li się po­wstrzy­mał; to tylko sta­no­wi­ło­by dowód na jego słab­ną­cą kon­tro­lę nad pra­cow­ni­ka­mi.

– Prze­pra­szam – po­wie­dzia­ła Le­an­dra. – Oczy­wi­ście, Paul, to nie­roz­sąd­ne. Nie zwra­caj na nią uwagi. Niech sobie mówi co chce.

Be­ni­ti za­ci­snął szczę­ki.

– Za­gro­zi­ła wy­sła­niem ra­por­tu – po­wie­dział cicho, jakby nadal nie wie­rzył w sprzecz­ne z lo­gi­ką za­cho­wa­nie Gi­ne­vry.

– A czy dal­szy za­siew jest roz­ka­zem z góry?

Paul za­prze­czył wol­nym ru­chem głowy.

– W takim razie – uśmiech­nę­ła się Le­an­dra – nie po­wi­nie­neś się przej­mo­wać. Gi­ne­vra nie jest tu od rzą­dze­nia.

Po­sta­no­wi­ła za­ry­zy­ko­wać. Po­de­szła do Paula, po­ma­so­wa­ła mu dło­nią po­ro­śnię­ty ciem­ną szcze­ci­ną po­li­czek. Potem, kiedy po­czu­ła, że ciało męż­czy­zny tro­chę się roz­luź­nia, przy­tu­li­ła się do niego.

 

***

 

Na­gra­nie na­no­ro­bo­tów po­wta­rza­ło się od kil­ku­dzie­się­ciu minut. Ho­lo­film raz przy­spie­szał, raz zwal­niał, per­fek­cyj­nie eks­po­nu­jąc istot­ne pro­ce­sy za­cho­dzą­ce w okry­to­na­sien­nej ro­śli­nie. Choć Paul miał wzrok utkwio­ny w za­pę­tlo­nym ka­lej­do­sko­pie roz­mna­ża­nia płcio­we­go pur­pu­ro­wych kie­lisz­ków, to re­je­stro­wał go jak coś ty­po­we­go, nie­wiel­ką czę­ścią uwagi. Już pod­czas pierw­sze­go oglą­da­nia zi­den­ty­fi­ko­wał przy­czy­nę umie­ra­nia kwia­tów i teraz głę­bo­ko za­sta­na­wiał się, co po­wi­nien zro­bić w ob­li­czu od­kry­cia tak szo­ku­ją­ce­go, że na po­cząt­ku wy­da­wa­ło mu się uro­je­niem, ar­te­fak­tem prze­mę­czo­ne­go umy­słu. Przez głowę prze­szło mu nawet, że Ser­rak sfa­bry­ko­wał klu­czo­we uję­cie, ale szyb­ko po­rzu­cił ten po­mysł. Przy­czy­ną była sama pla­ne­ta. Zu­chwa­le są­dzi­li, iż po­zna­li ją na tyle do­brze, że mogą roz­po­cząć żmud­ny pro­ces sub­tel­ne­go prze­kształ­ca­nia. Ależ błąd! Mimo wszel­kich prób zro­zu­mie­nia jej isto­ty, to wciąż była terra in­co­gni­ta, skrzęt­nie cho­wa­ją­ca swą na­tu­rę, kpią­ca z apa­ra­tu po­znaw­cze­go wy­kształ­co­ne­go w cza­sie ewo­lu­cji na zu­peł­nie innej pla­ne­cie. I co teraz zro­bisz? – Be­ni­tie­mu wy­da­wa­ło się, że jakaś miej­sco­wa siła z niego drwi – Co zro­bisz, Paul?

Nie­świa­do­mie za­czął roz­dra­py­wać stru­py na swę­dzą­cym przed­ra­mie­niu. Świąd mie­szał się z bólem, lecz bio­log nie zwra­cał na to naj­mniej­szej uwagi. Za­sta­na­wiał się, czy przy­pad­kiem nie zwa­rio­wał. W końcu wszy­scy za­czy­na­li za­cho­wy­wać się ina­czej niż kie­dyś. Ser­rak, Le­an­dra, wielu współ­pra­cow­ni­ków…

W ho­lo­fil­mie zbli­ża­ło się klu­czo­we uję­cie i Paul po­wo­li za­czy­nał bu­dzić się z tego dziw­ne­go men­tal­ne­go odrę­twie­nia. Za­ląż­ki – żeń­skie or­ga­ny roz­mna­ża­nia – były już w pełni roz­wi­nię­te. Go­to­we do za­płod­nie­nia znaj­du­ją­ce się w nich ko­mór­ki ja­jo­we cze­ka­ły na ziar­na pyłku, które miały przy­nieść plem­ni­ki.

Be­ni­ti prze­tarł szczy­pią­ce oczy z łez i z mar­sem na czole przyj­rzał się ostat­nim chwi­lom pra­wi­dło­wo za­cho­dzą­ce­go cyklu roz­wo­jo­we­go.

Teraz!

Gdy z prę­ci­ków wy­do­sta­ły się na ze­wnątrz ziarn­ka pyłku, pod­le­cia­ły do nich ja­kieś dro­bin­ki, które… Paul nie miał pew­no­ści, ale albo pod­mie­ni­ły, albo zmo­dy­fi­ko­wa­ły ła­giew­ki pył­ko­we tuż przed wy­lą­do­wa­niem ziar­nek na zna­mie­niu słup­ka.

Wszyst­ko to, co na­stą­pi­ło póź­niej – za­płod­nie­nie, dziw­nie roz­wi­ja­ją­ca się zy­go­ta, a w kon­se­kwen­cji oso­bli­wy za­ro­dek – było im­pli­ka­cją zmia­ny ga­me­to­fi­tu mę­skie­go. Z nie­zna­nych przy­czyn na­gra­nie koń­czy­ło się wtedy, kiedy za­czy­nał się roz­wój na­sie­nia.

Paul przy­gryzł wargę, prze­tarł oczy i spró­bo­wał ze­brać myśli. Czuł się jak nie­mow­lę, które po­tra­fi sku­pić uwagę za­le­d­wie na parę se­kund. Z iry­ta­cji za­czął moc­niej dra­pać przed­ra­mię.

Nie­spo­dzie­wa­nie po­czuł de­li­kat­ną zmia­nę w gło­wie. Ak­ty­wo­wał mi­kro­układ w korze wzro­ko­wej i za­lo­go­wał się na pocz­tę. Wia­do­mość prze­sła­ła Le­an­dra. „Paul, mu­si­my się szyb­ko spo­tkać. Katar, łza­wie­nie i świąd… To nie jest… Bądź za parę minut, ina­czej ja przyj­dę po cie­bie”

Be­ni­ti spoj­rzał na przed­ra­mię. Strzę­py skóry, włosy po­wy­ry­wa­ne z ce­bul­ka­mi oraz krew mie­sza­ją­ca się z roz­dra­pa­ny­mi stru­pa­mi i są­czą­cą się z wielu miejsc ropą spra­wi­ły, że mu­siał stłu­mić wzbie­ra­ją­cą falę mdło­ści.

Za­krył po­ra­nio­ną część ciała na­now­łók­na­mi i ner­wo­wym kro­kiem wy­szedł z po­ko­ju.

 

***

 

Le­an­drę za­stał w jej ga­bi­ne­cie, gdy na­chy­la­ła się nad le­żą­cym pa­cjen­tem.

– Chcia­łaś się spo­tkać.

Me­dycz­ka wy­pro­sto­wa­ła się i od­wró­ci­ła do niego.

Z za­sko­cze­niem spo­strzegł, że ko­bie­ta ma spuch­nię­te, prze­krwio­ne oczy. Prze­cież jesz­cze wczo­raj wy­glą­da­ła nor­mal­nie. Świe­żo i pięk­nie. Paula za­la­ła dziw­na złość na sie­bie. Nagle wez­bra­ne po­czu­cie winy pod­nio­sło w nim stan go­to­wo­ści do dzia­ła­nia. Nawet nie chciał my­śleć, co się sta­nie, jeśli nie znaj­dą ja­kie­goś roz­wią­za­nia. Gi­ne­vra drwi­ła z Brzy­twy Ockha­ma, lecz Paul był prze­ko­na­ny, że aler­ge­nem jest dro­bin­ka zmie­nia­ją­ca ła­giew­kę pył­ko­wą tuż przed za­py­le­niem.

– Paul, ja…

Sły­sząc jej no­so­wy głos, skrzy­wił się.

Le­an­dra prze­tar­ła za­łza­wio­ne oczy.

– Sta­ra­łam się jak mo­głam… Na­praw­dę nic nie ro­zu­miem.

– O czym ty mó­wisz?

Le­d­wie usły­szał, jak ko­bie­ta klnie pod nosem, a potem coś mru­czy.

– Kiedy można mówić o… Śmierć jest pro­ce­sem, a nie sta­nem, praw­da?

– Boże, jeśli źle się czu­jesz, czemu nie we­zwiesz in­ne­go le­ka­rza? – Paul ru­szył w jej stro­nę. – Dla­cze­go mi nic nie po­wie­dzia­łaś, że…

– Nie o mnie cho­dzi.

– Wi­dzia­łaś się w lu­strze? – Za­trzy­mał się tuż przed nią, za­ci­ska­jąc z ner­wów pię­ści. – Dla­cze­go mnie nie obu­dzi­łaś?

– Nie o mnie cho­dzi! Spójrz! On nie żyje.

Le­an­dra od­su­nę­ła się, uka­zu­jąc Be­ni­tie­mu znaj­du­ją­ce­go się na le­żan­ce pa­cjen­ta. Paul pod­szedł bli­żej. Wstrzy­mał od­dech. Nie był w sta­nie zi­den­ty­fi­ko­wać twa­rzy pra­cow­ni­ka Al­fe­rii. Gąb­cza­sta opu­chli­zna za­kry­wa­ła kości po­licz­ko­we, skóra wokół oczu miała barwę wil­got­nej gliny, w ką­ci­kach ust po­wsta­ło coś przy­po­mi­na­ją­ce­go za­ja­dy.

– Ser­rak? – spy­tał Paul.

– Havok – od­par­ła Le­an­dra.

Be­ni­ti przy­po­mniał sobie mło­de­go, peł­ne­go en­tu­zja­zmu che­mi­ka.

– Jak to się stało?

– Paul, to już nie przy­po­mi­na aler­gii, tylko ra­czej jakąś po­waż­ną cho­ro­bę.

– Dla­cze­go tak są­dzisz?

– Aler­gia nie do­pa­dła by wszyst­kich.

– Wszy­scy są cho­rzy? – zdzi­wił się.

– Jesz­cze do nie­daw­na było ina­czej, ale teraz każdy bez wy­jąt­ku prze­ja­wia symp­to­my… Spraw­dzi­łam to, kiedy stan Ha­vo­ka stał się kry­tycz­ny.

Paul nie pytał, dla­cze­go nie zro­bi­ła tego wcze­śniej, bo wie­dział, że przy­czy­ną była ludz­ka na­tu­ra. Wiele osób nie przy­zna­wa­ło się do do­le­gli­wo­ści, lek­ce­wa­żąc je jak zwy­kłe prze­zię­bie­nie.

– To za­raź­li­we?

Le­an­dra spoj­rza­ła na niego ze wzbu­dza­ją­cą współ­czu­cie nie­mo­cą, prze­tar­ła za­czer­wie­nio­ne oczy.

– Paul – po­wie­dzia­ła cicho – prze­cież wszy­scy je­ste­śmy za­ra­że­ni.

 

***

 

Pa­mięt­nik Le­an­dry, 28 dzień czasu re­la­tyw­ne­go

 

Śmierć Ha­vo­ka była dla wszyst­kich wiel­kim wstrzą­sem, ale spra­wi­ła też, że pra­cow­ni­cy Al­fe­rii stali się bar­dziej po­słusz­ni Pau­lo­wi. Nikt nie sprze­ci­wiał się de­cy­zji o cał­ko­wi­tym od­izo­lo­wa­niu od pla­ne­ty. Przy­naj­mniej jaw­nie.

Paul po­wie­dział mi o roz­mo­wie z Gi­ne­vrą. Oba­wiał się, że in­te­li­gen­cja może się sprze­ci­wić jego po­le­ce­niu. Oczy­wi­ście tak się nie stało. Szcze­rze mó­wiąc, uwa­żam, że tro­chę prze­sa­dza. Jest prze­mę­czo­ny.

 

Pa­mięt­nik Le­an­dry, 29 dzień czasu re­la­tyw­ne­go

 

Mi­nę­ła do­pie­ro tu­tej­sza doba, a sporo zdą­ży­ło się zmie­nić. Zdaję sobie spra­wę, że pewne rze­czy są na­tu­ral­ne. At­mos­fe­ra cał­ko­wi­cie się zmie­ni­ła, lu­dzie za­czę­li roz­ma­wiać szyb­ciej, pół­szep­ta­mi. I roz­ma­wia­ją wię­cej niż przed śmier­cią Ha­vo­ka. A może mi się wy­da­je? Chyba sta­ram się re­je­stro­wać jak naj­wię­cej, jakby to miało zwięk­szyć moje szan­se na prze­ży­cie.

Nie­po­koi mnie na­si­le­nie ob­ja­wów u kilku pa­cjen­tów. Mu­sia­łam zmie­nić pro­por­cje leków, dawki nie­któ­rych zwięk­szyć, część nawet opra­co­wać od pod­staw. O ile jed­nak katar i łza­wie­nie moje spe­cy­fi­ki sku­tecz­nie ła­go­dzą, o tyle świąd jest nie do po­wstrzy­ma­nia.

 

Pa­mięt­nik Le­an­dry, 30 dzień czasu re­la­tyw­ne­go

 

Jed­nak nie tak sku­tecz­nie ła­go­dzą. Nie widzę na jedno oko. Mam na­dzie­ję, że to tylko opu­chli­zna. Za­czy­na swę­dzieć mnie ciało. Szyja, ręce i tułów. Na razie słabo, tro­chę iry­tu­je, to wszyst­ko.

Paul za­sta­na­wia się, czy po­win­ni­śmy opu­ścić pla­ne­tę. Kiedy z nim roz­ma­wia­łam, chyba pró­bo­wał mnie po­gła­skać po gło­wie. Ta jego chora ręka mnie obrzy­dza. Smród ro­pie­ją­cej koń­czy­ny jest od­ra­ża­ją­co in­ten­syw­ny. Nie mam po­ję­cia, jak on to wy­trzy­mu­je.

 

Pa­mięt­nik Le­an­dry, 33 dzień czasu re­la­tyw­ne­go

 

Mojej po­mo­cy po­trze­bu­ją nie­mal wszy­scy człon­ko­wie Al­fe­rii. Całe szczę­ście mam do dys­po­zy­cji pię­cio­oso­bo­wy ze­spół me­dycz­ny. Ledwo da­je­my radę, sama wy­zio­nę­ła­bym ducha. Oczy­wi­ście py­ta­łam Ser­ra­ka, czy nie mógł­by za­pro­gra­mo­wać swo­ich ro­bo­tów tak, aby wy­ko­ny­wa­ły cho­ciaż część na­szej pracy. Po­wie­dział, że to nie­ste­ty nie­moż­li­we. W cza­sie na­szej krót­kiej roz­mo­wy zwró­ci­łam uwagę na to, że nie męczy go świąd ani łza­wie­nie. Ser­rak po­cią­gał tylko nosem. Jak to moż­li­we? Paul obie­cał, że z nim po­roz­ma­wia.

Paul pod­jął de­cy­zję. Przy­go­to­wu­je­my się do od­lo­tu. In­ży­nie­ro­wie są cho­rzy, ale aż się palą do pracy. Wszy­scy mamy na­dzie­ję, że nie­dłu­go opu­ści­my to prze­klę­te miej­sce.

 

Pa­mięt­nik Le­an­dry, 35 dzień czasu re­la­tyw­ne­go

 

Skóra pod ocza­mi u coraz więk­szej licz­by osób przy­bie­ra barwę mo­krej gliny. U kilku za­uwa­ży­łam na twa­rzach po­cząt­ki gąb­cza­stej opu­chli­zny. Ta­kiej, jak u śp. Ha­vo­ka.

Paul po­wie­dział, że nie może zna­leźć Ser­ra­ka.

 

Pa­mięt­nik Le­an­dry, 39 dzień czasu re­la­tyw­ne­go

 

Trzy dni temu sys­te­my star­to­we Al­fe­rii prze­sta­ły od­po­wia­dać. Jeśli nie uda się nam ich uru­cho­mić, nie od­le­ci­my. Paul uważa, że to wina Gi­ne­vry.

 

Pa­mięt­nik Le­an­dry, 40 dzień czasu re­la­tyw­ne­go

 

Poza Ser­ra­kiem znik­nę­ło jesz­cze kil­ka­na­ście jesz­cze kil­ka­na­ście osób.

 

Pa­mięt­nik Le­an­dry, 44 dzień czasu re­la­tyw­ne­go

 

Dzi­siaj zmar­ła ko­lej­na osoba, od­po­wia­da­ją­ca za kwe­stie BHP Diana. Po­cho­wa­li­śmy ją w kap­su­le krio­ge­nicz­nej.

 

Pa­mięt­nik Le­an­dry, 45 dzień czasu re­la­tyw­ne­go

 

Wy­glą­da na to, że na­no­ro­bo­tom Ser­ra­ka udało się zi­den­ty­fi­ko­wać czą­stecz­kę, która we­dług Paula jest źró­dłem na­sze­go kosz­ma­ru. Paul obie­cał, że jak tylko przej­rzy film i ana­li­zy, spo­tka się ze mną.

 

Pa­mięt­nik Le­an­dry, 45 dzień czasu re­la­tyw­ne­goy

 

Padło oświe­tle­nie.

 

***

 

W to­ną­cych w ciem­no­ściach ko­ry­ta­rzach, roz­świe­tla­nych tu i ów­dzie świetl­ny­mi chmu­ra­mi z na­no­ro­bo­tów, co jakiś czas roz­le­ga­ły się echa nie­re­gu­lar­nych kro­ków, w które wpla­ta­ły się dźwię­ki dra­pa­nia skóry, ki­cha­nia i po­cią­ga­nia nosem. Rzad­ko po­ja­wia­ją­ce się wy­mia­ny zdań, szep­ty, syki i wes­tchnie­nia z tru­dem można było roz­po­znać, jakby mroki odzie­ra­ły czło­wie­ka nie tylko ze zmy­słu wzro­ku, ale także przy­tę­pia­ły słuch. At­mos­fe­rę za­gęsz­cza­ły uno­szą­ce się za­pa­chy ro­pie­ją­cych ciał, krwi oraz spo­co­nych ze stra­chu ludzi. Ale nie to było naj­gor­sze. Paul miał wra­że­nie, że czuje też syn­te­tycz­ne wnę­trze Al­fe­rii. Wraz z nie­mal bez­gło­śny­mi sze­le­sta­mi drzwi, które otwie­ra­ły się przed nim ni­czym kur­ty­ny skry­wa­ją­ce strasz­ną praw­dę, wraz z ci­chut­kim brzę­cze­niem jakby zbla­zo­wa­nych ge­ne­ra­to­rów le­żą­cych w rdze­niu, Be­ni­ti wy­czu­wał swąd spa­le­ni­zny, przy­wo­łu­ją­cy na myśl uszko­dzo­ne trze­wia bazy. A potem, od jed­ne­go sko­ja­rze­nia do dru­gie­go… Paul wie­dział, że w tym wszyst­kim udział miała Gi­ne­vra. Czuł to całym sobą, na po­zio­mie makro i mikro, i każ­dym po­śred­nim. Co praw­da nie są­dził, żeby in­te­li­gen­cja była w sta­nie bez­po­śred­nio zro­bić im krzyw­dę, ale uwię­zie­nie na obcej pla­ne­cie i od­cię­cie świa­tła nie na­pa­wa­ło opty­mi­zmem. Czego po­zba­wi ich w dal­szej ko­lej­no­ści? Wody, je­dze­nia, czę­ścio­wo dzia­ła­ją­cych jesz­cze sys­te­mów?

Po­ru­sza­jąc się w mro­kach ko­ry­ta­rzy le­ni­wie jak plank­ton w toni, nagle sobie przy­po­mniał, dla­cze­go w ogóle wy­szedł z po­ko­ju. Chciał spo­tkać się z Ser­ra­kiem, po­nie­waż miał wąt­pli­wo­ści co do ostat­nich re­we­la­cji do­ty­czą­cych tej pie­przo­nej dro­bin­ki, która na ma­so­wą skalę pod­mie­nia­ła ła­giew­ki pył­ko­we pur­pu­ro­wych kie­lisz­ków. Dru­gim po­wo­dem były na­no­ro­bo­ty. Oso­bi­sty sys­tem oświe­tle­nio­wy pe­cho­wo uległ uszko­dze­niu, a Paul miał dosyć zda­ją­cej się pul­so­wać ciem­no­ści. Wy­słał już do Ser­ra­ka dwie wia­do­mo­ści, ale ten nie od­po­wia­dał. Ani on, ani żaden z pod­le­głych mu na­no­in­ży­nie­rów.

Wresz­cie pod­dał się i zde­cy­do­wał wró­cić do po­ko­ju.

Cią­gle sły­szał od­gło­sy dra­pa­nia skóry, ki­cha­nia i po­cią­ga­nia nosem. Co jakiś czas ktoś gdzieś się od­zy­wał. Paul nie po­tra­fił zlo­ka­li­zo­wać dźwię­ków, spra­wia­ją­cych złud­ne wra­że­nie słabo sko­or­dy­no­wa­nych w cza­sie i prze­strze­ni. A przy­naj­mniej wra­że­nie bez­sen­sow­nych? Wy­star­czy­ły nie­ca­łe czte­ry go­dzi­ny od ostat­nie­go spo­tka­nia, które Be­ni­ti za­rzą­dził w mesie, żeby pra­cow­ni­cy zlek­ce­wa­ży­li jego proś­bę o tym­cza­so­wym po­zo­sta­niu we wła­snych po­ko­jach. Paul za­sta­na­wiał się, ilu z nich teraz bez­ce­lo­wo kręci się po bazie, mru­cząc, klnąc i wpa­da­jąc na sie­bie.

– Do­brze pana wi­dzieć! – roz­legł się czyjś głos.

Świetl­na chmu­ra wy­eks­po­no­wa­ła uśmiech­nię­te ob­li­cze Ser­ra­ka. Głowa na­no­in­ży­nie­ra zda­wa­ła się uno­sić w po­wie­trzu. Jak kru­chy lam­pion zbli­ży­ła się w kie­run­ku Paula, który w pierw­szym od­ru­chu miał ocho­tę rzu­cić się do uciecz­ki. To przez tę at­mos­fe­rę, po­my­ślał, jed­no­cze­śnie sta­ra­jąc się uspo­ko­ić.

– Jeśli ma pan trud­no­ści z od­dy­cha­niem – po­wie­dział Ser­rak, za­trzy­mu­jąc się w od­le­gło­ści mniej­szej niż metr od Paula – radzę się prze­spa­ce­ro­wać na ze­wnątrz.

– Nie bar­dzo wiem, co my­śleć o na­gra­niach i ana­li­zach – po­wie­dział Be­ni­ti, wbi­ja­jąc pa­znok­cie w śmier­dzą­ce pa­dli­ną przed­ra­mię.

Ser­rak po­ki­wał z wolna głową, jakby do­sko­na­le go ro­zu­miał, po czym chwy­cił Paula za rękę i za­czął gdzieś cią­gnąć.

– Co pan robi?

– Chcę panu coś po­ka­zać.

Paul wy­rwał się z uści­sku.

– Istot­nie, trud­no jest po­znaw­czo usto­sun­ko­wać się do cze­goś, co mie­rzy się w fem­to­me­trach – rzekł Ser­rak, nie cze­ka­jąc na bio­lo­ga.

– Ale to jest mniej­sze nawet od jądra ato­mo­we­go! – Be­ni­ti, za­in­try­go­wa­ny, ru­szył za od­da­la­ją­cą się głową na­no­in­ży­nie­ra. – To neu­tron albo pro­ton, pro­blem w tym, że chyba nie jest żad­nym z nich!

– Moje na­no­ro­bo­ty pro­wa­dzą dal­sze ba­da­nia… Pe­cho­wo wy­da­je się, że koń­czą się ich moż­li­wo­ści. Mu­si­my zna­leźć spo­sób…

Przez mo­ment Paul prze­stra­szył się, że zgu­bił Ser­ra­ka, ale to po pro­stu ko­ry­tarz się za­krzy­wiał.

– Do­brze, zo­staw­my na razie tę dro­bin­kę. Wia­do­mo coś o ła­giew­ce pył­ko­wej? Z da­nych wy­ni­ka, że jest cał­ko­wi­cie pod­mie­nia­na. Ale jak?

– Te same za­sa­dy, kloc­ki do bu­do­wy rów­nież iden­tycz­ne, ale sam plan już inny.

– Czyli jakaś siłą bawi się w boga.

– Tak samo jak my. – Na­no­in­ży­nier uśmiech­nął się jak na­wie­dzo­ny.

Zna­leź­li się w ko­mo­rze wyj­ścio­wej. Ser­rak, nie za­kła­da­jąc kom­bi­ne­zo­nu, za­czął wpro­wa­dzać na ter­mi­na­lu kod do śluzy. Co ten czło­wiek robi? – za­sta­na­wiał się Paul.

– Osza­lał pan? – spy­tał z ro­dzą­cym się gnie­wem w gło­sie. – Za­ka­za­łem wy­cho­dzić na ze­wnątrz.

– Wiem. Ro­bi­li­śmy to na wła­sną od­po­wie­dzial­ność.

– Od­po­wie­dzial­ność?! W ten spo­sób za­ra­ża­cie in­nych! Boże, to dla­te­go stan wszyst­kich się po­gar­sza. Diana i Havok…

– Ży­li­by, gdyby nie za­rzą­dził pan tej dur­nej kwa­ran­tan­ny – wark­nął Ser­rak.

Pod wpły­wem sil­ne­go im­pul­su, zanim zdą­żył jasno po­my­śleć, Paul ru­szył w stro­nę na­no­in­ży­nie­ra, chwy­cił go za ra­mio­na i z całej siły ode­pchnął od ter­mi­na­la. Ser­rak za­chwiał się, stra­cił rów­no­wa­gę i upadł na zie­mię z głu­chym ję­kiem, było jed­nak za późno, po­nie­waż śluza za­świe­ci­ła się na zie­lo­no. Wraz z mlecz­nym świa­tłem gwiazd do Al­fe­rii za­czę­ło znów na­pły­wać chłod­ne po­wie­trze obcej pla­ne­ty. Paul po­łą­czył się z ter­mi­na­lem i, ob­ser­wu­jąc za­do­wo­lo­ne ob­li­cze Ser­ra­ka, ak­ty­wo­wał pro­ce­du­rę awa­ryj­ne­go za­my­ka­nia. Kiedy śluza nie za­re­ago­wa­ła tak jak po­win­na – na­tych­miast – spró­bo­wał za­mknąć ją w zwy­kłym try­bie.

Na­no­in­ży­nier, do tej pory przy­glą­da­jąc się je­dy­nie z roz­ba­wie­niem da­rem­nym wy­sił­kom bio­lo­ga, wstał i wol­nym kro­kiem ru­szył do wyj­ścia. Kiedy wszedł w romb świa­tła rzu­ca­ne­go przez gwiaz­dy, Paul za­stygł w prze­ra­że­niu. Ser­rak prze­ra­ża­ją­co się zmie­nił. Wiel­ka głowa i nie­pro­por­cjo­nal­nie małe ciało przy­po­mi­na­ły szcze­rzą­cą się dynię na­bi­tą na kukłę. Błę­kit­ne oczy bez bia­łek były prze­szklo­ne jak u kogoś cho­re­go.

– To ta pla­ne­ta, ro­zu­miesz? – spy­tał Ser­rak, sta­jąc przy otwar­tej ślu­zie. – Chcie­li­śmy ją zmie­niać, tym­cza­sem to ona zmie­ni­ła nas.

– Je­steś chory – po­wie­dział Paul, co­fa­jąc się w głąb Al­fe­rii.

Ser­rak wes­tchnął pro­tek­cjo­nal­nie.

– Wi­dzisz, żeby mę­czył mnie katar, łzy albo świąd? To at­mos­fe­ra, Paul, dzię­ki niej pro­ces zmia­ny prze­bie­ga pra­wi­dło­wo.

– Pra­wi­dło­wo?

– To nie ma prawa się po­wieść w wa­run­kach pa­nu­ją­cych na Al­fe­rii! Ro­zu­miesz?

– Trze­ba cię izo­lo­wać – po­wie­dział z trwo­gą Be­ni­ti.

Ser­rak opę­tań­czo za­chi­cho­tał.

– Inni zro­zu­mie­li, zro­zu­miesz i ty – od­parł nadal roz­ba­wio­ny.

Zanim Paul zdą­żył coś po­wie­dzieć, do­strzegł ema­nu­ją­ce bla­skiem chmu­ry na­no­ro­bo­tów. Kiedy cof­nął się przed nimi – tuż przed wie­lo­ma dłoń­mi, drob­ny­mi i chłod­ny­mi, które po­czuł na ra­mio­nach oraz tu­ło­wiu – usły­szał jesz­cze głosy po­ro­zu­mie­wa­ją­cych się mię­dzy sobą ludź­mi. Gdy unie­śli go z lek­ko­ścią mró­wek dźwi­ga­ją­cych ze­schły liść, z prze­ra­że­niem do­tar­ło do niego, że nie zdoła się uwol­nić.

– Le­an­dra? – Na próż­no szar­pał się z ca­łych sił. – Le­an­dra, je­steś tu?

Ale nikt mu nie od­po­wie­dział.

Nie­śli go na po­la­nę pełną kwia­tów, któ­rych nigdy wcze­śniej nie wi­dział.

A może jesz­cze dalej?

 

***

 

Le­an­dra, do­staw­szy się do niej ciem­ny­mi ko­ry­ta­rza­mi, ze zdu­mie­niem spoj­rza­ła na otwar­tą śluzę. W pierw­szym od­ru­chu spró­bo­wa­ła ją za­mknąć, ale gdy zro­zu­mia­ła, że nic z tego, ubra­ła kom­bi­ne­zon, za­ło­ży­ła fil­tru­ją­cą po­wie­trze maskę i wy­szła na ze­wnątrz z mocno bi­ją­cym ser­cem. Nie miała pew­no­ści, czy po­stę­pu­je słusz­nie, ale nie mogła dłu­żej zwle­kać, gdyż Paul nie od­po­wia­dał na jej wia­do­mo­ści, a człon­ko­wie ze­spo­łu ba­daw­czo-re­ali­za­cyj­ne­go za­cho­wy­wa­li się coraz dziw­niej.

Le­an­dra była prze­ko­na­na, że wszyst­ko jest ich winą, skut­kiem bez­myśl­nej in­ge­ren­cji we florę obcej pla­ne­ty. Wie­rzy­ła też, iż może temu za­po­biec, po­trzeb­ne jest tylko sta­now­cze i szyb­kie dzia­ła­nie. Dla­te­go w kulce wiel­ko­ści kciu­ka za­bra­ła ana­the­mis – sub­stan­cję, która miała znisz­czyć wszyst­kie pur­pu­ro­we kie­lisz­ki oraz to, co z nich zo­sta­ło w gle­bie. Tak bę­dzie do­brze, po­wta­rza­ła sobie me­dycz­ka, nie mam in­ne­go wyj­ścia, muszę to zro­bić.

Gdy zbli­ża­ła się do gra­ni­cy wy­so­kich na pół metra kwia­tów, któ­rych wcze­śniej tu nie wi­dzia­ła, po­czu­ła coś na ra­mie­niu. Pod­sko­czy­ła ze stra­chu i już chcia­ła ucie­kać, gdy usły­sza­ła zna­jo­my głos.

– Kogo pani szuka?

Na widok Ser­ra­ka po­czu­ła am­bi­wa­lent­ne emo­cje, z któ­rych jed­nak żadna nie po­tra­fi­ła albo nie chcia­ła zdo­mi­no­wać dru­giej; ra­dość, że spo­tka­ła ja­kie­goś czło­wie­ka i strach przed zna­czo­nym świa­tło­cie­nia­mi wy­chu­dłym ob­li­czem na­no­in­ży­nie­ra nie wal­czy­ły ze sobą, a uzu­peł­nia­ły się ni­czym Yin i Yang.

– Nie po­wi­nien pan cho­dzić bez maski – po­wie­dzia­ła, lek­ce­wa­żąc py­ta­nie.

Czy jej głos drżał z zimna, czy ze stra­chu?

– Spo­dzie­wa­łem się, że bę­dzie pani naj­bar­dziej opor­na.

– Pro­szę da­ro­wać sobie zło­śli­wo­ści.

– Niech się pani ro­zej­rzy…

– Na­ra­ża pan na nie­bez­pie­czeń­stwo in­nych pra­cow­ni­ków! – wy­bu­chła Le­an­dra. – Albo pan wróci do Al­fe­rii, albo wyślę ra­port Pau­lo­wi.

Ser­rak spoj­rzał na nią z pełną em­fa­zy, prze­ry­so­wa­ną tro­ską.

– Pla­ne­ta zmie­ni­ła nawet Gi­ne­vrę – po­wie­dział z głę­bo­kim smut­kiem, pro­tek­cjo­nal­nie jak oj­ciec do nie­ro­zum­ne­go dziec­ka. – I pra­cow­ni­ków Al­fe­rii. Poza pa­ro­ma wy­jąt­ka­mi, cho­wa­ją­cy­mi się przed nami.

– Więc nie wszy­scy osza­le­li – prych­nę­ła Le­an­dra.

– Skoro tak pani to okre­śla… Pro­szę mieć na uwa­dze, że Gi­ne­vra nie po­zwo­li wam na kon­tak­to­wa­nie się ze sobą.

– Pan jest chory.

Nie cze­ka­ła na jego od­po­wiedź. Ru­szy­ła przed sie­bie. Ser­rak nie pró­bo­wał jej po­wstrzy­mać. Wie­dział, że sam nie ma wy­star­cza­ją­co dużo siły.

Kiedy we­szła w się­ga­ją­ce jej do pier­si, oni­rycz­nie fa­lu­ją­ce na wie­trze kwia­ty, moc­niej za­ci­snę­ła dłoń na gład­kiej po­wierzch­ni skry­wa­ją­cej ana­the­mis.

Na po­la­nie za­świe­ci­ły na­no­ro­bo­tycz­ne chmu­ry. Za­czę­ły się do niej zbli­żać; le­ni­we, ogrom­ne świe­tli­ki, wy­glą­da­ją­ce, jakby opa­sły się cięż­ko­straw­nym świa­tłem.

Ak­ty­wo­wa­ła ana­the­mis, roz­luź­ni­ła uścisk.

Koniec

Komentarze

Bardzo zajmujące opowiadanie, Prosiaczku. Spodobało mi się i przeczytałam jednym tchem. Ładny język, w paru miejscach można się przyczepić, ale nie ma to większego znaczenia dla odbioru.

Troszkę zabrakło mi bardziej łopatologicznego wyjaśnienia, ale wiem, że to tylko ja tak mam – potrzebuję kawę na ławę. Ale myślę, że miłośnicy SF będą usatysfakcjonowani.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

"W tonących w ciemnościach korytarzach, rozświetlanych tu i ówdzie świetlnymi chmurami z nanorobotów…" Utonąłem zaraz na początku opowieści.  Od czasu, do czasu łapałem zdania, tu i ówdzie ciekawe.  Rada. Zmniejsz o 50% zdania wielokrotnie złożone.  Może komuś uda się przebrnąć. Pozdrawiam.

Ja nie jestem fanką SF, a wcale nie musiałam brnąć przez to opowiadanie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, Bo jesteś mądra i blyskotliwa?

O właśnie, na takie słowa czekałam. Teraz będę śnić o tym, jaka to ja jestem wyjatkowa, a we śnie spowoduję jakiś kataklizm, żeby usunąć wszystkich, którzy mnie nie doceniają.:-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ciekawe opowiadanie. Wydaje mi się, że powtarzanie co akapit "pamiętnik Leandry" jest niepotrzebne. Wystarczyłoby raz, na początku pamiętnikarskiej części, a później już same numery dni. Mam wątpliwości, czy coś, co jest widoczne dopiero w ultrafiolecie, można nazwać niebieskim.

Babska logika rządzi!

bernik – dzięki :-) Nie spodziewałem się tak szybkiego komentarza ;-) Finkla – dzięki za uwagi. Zastanowię się nad nimi.

W sensie – tak szybko komentarza ;-)

No to, jak napisała Bemik, miłośnicy SF są usatysfakcjonowani ( a przynajmniej ja). Podoba mi się odwrócenie ról – planeta zmienia człowieka a nie odwrotnie, jak zazwyczaj. Dobre ostrzeżenie dla nawiedzonych naukowców, zamierzających np. terraformować Marsa. ;) W pamiętnikach Leandry trafiają się błędy – ale nie wiem, może to specjalnie tak, bo spuchła i jeszcze wyłączyli jej światło? Pozdrawiam:)

Dzięki :-) No tak, spuchała, a bez światła się przecież nie poprawi w lustrze. Wielopoziomowe budowanie napięcia ;-)

Przeczytałem dwa razy. Przyznam, że na poziomie faktów rozmijam się z tym opowiadaniem. Cholernie mnie ono zafrapowało (i to bez kociokwiku), ale mimo chęci pojąć go nie umiem. Może wyjaśnisz kilka spraw, Prosiaczku?   Moje wątpliwości:   1) Modyfikacje genetyczne miały bezpośredni wpływ/ 2) nie miały bezpośredniego wpływu na rozwój wypadków. Jeśli 1, 3) Alergia była rzeczywiście alergią – np. modyfikacje wywołały zmianę ekspresji innego genu… aż boję się wymyślać, jak to prowadzi do nanobotów Jeśli 2, 4) proces wszczął się samorzutnie/ 5) zainicjowały go nanoboty obserwujące Jeśli 5, nanoboty były jedynie pochodzenia ludzkiego Jeśli 4, 6) nanoboty produkowała jakoś planeta (?) Jeśli 6, 7) chorobę powodowała obecność nanobotów Jeśli 5, 7) jw. / 8) chorobę powodował brak nanobotów (uzależnienie ludzi od nich) Jeśli 8, to tłumaczyłoby, dlaczego Serrak nie chorował (bo miał więcej nanobotów niż inni, wynika z opisu), przeczy temu jednak infekcja (jak się wydaje) Ginevry Jeśli 7, na odwrót. Jeśli 5, zastosowanie anathemis mijało się kompletnie z celem Jeśli 1, 9) dostęp do skażonego środowiska miał kluczowe znaczenie dla tego, kto chorował, a kto nie (wynika ze słów Serraka) Jeśli 2, 10) (co przeczy słowom Serraka) czy w bazie, czy na na zewnątrz nie robi różnicy (nanoboty są tak małe, że mogą przeniknąć do bazy; pozostaje kwestia czy coś (ktoś) je kontroluje; bo jeśli nie mają precyzyjnych wytycznych, to kwestia prawdopodobieństwa i wtedy 9) Jeśli dobrze wszystko czytam, to nie widzę satysfakcjonującego rozwiązania. Ale mam nadzieję, że gdzieś popełniam błąd i że to jednak ma sens.

Hej, Julius.Po pierwszej, miałem iść spać, a Ty mi tu takie numery… ;-) Nie bardzo rozumiem wątpliwości. Pewnie to wina godziny, więc napiszę ogólnie, że: – proces wszczął się ALBO samorzutnie, ALBO wraz z rozpoczęciem zasiewu kwiatów.  – poza nanorobotami w opowiadaniu są jeszcze inne cząsteczki, które podmieniają znaną nam łągiewkę pyłkową.  – tak, nanoroboty były pochodzenia jedynie ludzkiego – nie, nanorobotów nie produkowała planeta – alergię wszczęły nie nanoroboty, lecz zasiewanie kwiatów na planecie – chorobę powodowała planeta, tak samo jak zmieniała kwiaty, tak zmieniała ludzi, a nawet Alferię(tym samym również Ginevrę) – Serrak nie chorował, ponieważ często wychodził na zewnątrz, w dodatku bez maski. W ten sposób, poddając się wpływowi planety, zatrzymywał proces rzekomej alergii, a właściwie uniemożliwiał przechodzenie stanu zarażenia ludzi(bo członkowie zespołu zostali zarażeni przez te dziwne cząsteczki "grasujące" na planecie) w alergię. -stosowanie anathemis(fabularnie) nie mijało się z celem, bo jej użycie miało zniszyczyć purpurowe kieliszki, któych rozwój na planecie był przecież nierozerwalnie związany z alergią. ZAZNACZĘ, że tak sądziła Leandra, a czy tak było naprawdę – nie wiadomo. Być może planeta zaczęłaby zmieniać ludzi i bez rozpoczęcia zasiewu. Tak więc dla LEandry miało to sens , ale, w przypadku ewentualnego użycia, czy zadziała, tego nie wiadomo.   Może przez późną godzinę się rozminąłeś? ;-)

Yyy… czy zatem mowa o tajemniczej substancji("inne cząsteczki" – które sobie myślowo zredukowałem do fabularnego chwytu, mylnego tropu, odwrócenia uwagu) infekującej zarówno ludzi, jak i maszyny? (Przyczepiłem się tych nanobotów, jak sądzę, nie bez powodu). Czy aby na pewno to je SyFy? Bo przyznam, że spodziewałem się jakiegoś "twardego" rozwiązania, ukrytego pod osnową faktów. W innym razie na pierwszy plan wchodziłaby parabola (poprzez inwersję, jak zauważyła Marianna), nawet z niczego sobie morałem. A to nieco zubaża efekt (na mnie wywarty przynajmniej) tego całego, misternie rekonstruowanego schematu tajemnicy (która byłaby "wyjaśniona" za pomocą środka typowego dla opowieści magicznej (nawiasem w nawiasie podobnie zrobił Lem w "Solaris", choć tam przynajmniej jakieś hipotezy były wymyślane). Dla mnie? Osobiście? Jakby w długim, wieloczłonowym, skomplikowanym wyrażeniu arytmetycznym pojawił się nagle moduł "razy zero"…   Naokoło dochodzę więc do co najmniej dziwnej introspektywy, że chyba najbardziej kręci mnie w literaturze to, czego nie rozumiem :-)

Twarde rozwiązanie, pod osnową faktów? Różne są oblicza science-fiction, nie zawsze dostajemy odpowiedź jak, czasami i dlaczego pozostaje niedookreślone. Nie chciałem się bawić w pewne zakotwiczanie, ulogicznianie "motywów" działania planety, bo nie widziałem w tym sensu, a truizmy nie wchodziły w grę. Może kiedyś wpadnę na genialny pomysł, jak to zrobić. Tak, aby moje teorie jednocześnie miały pierwiastek genialności i jednocześnie były logicznie nieruszalne jak aksjomaty? Powstaną wtedy nowe kanony "jak pisać sci-fi", będę sławny, może nie bogaty, ale Julius będzie moim fanem, a to już wiele ;-)   Z drugiej strony nie bawiłem się w tłumaczenie jak; nie czuję jeszcze czytelnika na tyle, żeby niektóre skłądowe science podawać w optymalny sposób. Podkreślę, niektóre, a w tym opowiadaniu z pewnością nie dałbym sobie z nimi rady.  Ciekawa introspektywa. Mam wrażenie, że mnie również to kręci. Dzięki za introspektywne lustro :-) Teraz pracuję nad sci-fi w narracji pierwszoosobowej. Piszę o tym, bo mam pytanie – nie zechciałbyś, kiedy skończę, zerknąć na nie, zanim wrzucę je na stronę?

Prosiaczku, to co zrobiłeś, to – muszę przyznać – rozsądne rozwiązanie. Że sobie zęby ostrzyłem na "twardszą" potrawę, to już wyłącznie mój problem.   Chętnie zerknę. Mail powinien być w profilu.

Ciekawe, wciagające, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet. Dobrze, że nie masz awersji do sci-fi ;-)

Do ciekawych opowiadań nie mam awersji ;)

Przynoszę radość :)

Jak na SF nawet dobrze mi się czytało – a to komplement ; )   Jakie jest tempo opadającej w wodzie kuli śniegu? Bo mnie to porównanie nic nie mówi…   Nie "nie posłuchali się" Benitiego, tylko "nie posłuchali" go. Zaimek zwrotny zbędny.   Jest gdzieś takie miejsce, w którym ogólnie roi się od "się". Ale tylko jedno mnie tak przygniotło.   Kot z Cheshire. Nie Chesire.   "…sporo zdążyło si zminić. (…) …całkowicie się zmieniła…"   "jeszcze kilkanaście jeszcze kilkanaście osób"   "…ubrała kombinezon…" – a w co? Za ubieranie kombinezonu trzy dni w dybach pod ratuszem.   No a potem dotarłam do końca i… i co? Co to za zakończenie w ogóle, takie bez zakończenia? Ja ciekawy człowiek jestem, a tu za mało wiem o losach bohaterów, by mi się podobało ; (

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

"Zaczarowane miasto" van Vogta w nowym, uwspółcześnionym wydaniu.   Co do idei – nic, jak widzisz, nowego. Realizacja, chociaż satysfakcjonująca, jednak pozostawia ślad niedosytu, dość nieokreślonego – może zwyczajnie za krótko, za pospiesznie? Za płytkie relacje międzyludzkie? Ale, tak czy tak, wchłonąlem jak gąbka.

joseheim, dziękuję. Idę pod ratusz ;-)   Adamie, cieszę się, że summa summarum podobało Ci się. 

Sprawnie napisany tekst. Ogólnie pomysł i wykonanie przypadły mi do gustu.

homarze, dzięki za odwiedziny :-)

Już wszystko zostało powiedziane, więc chyba nie dodam nic nowego. Całkiem zacne opowiadanie. I napisane bardzo przyzwoicie, choć zakończenie mnie rozczarowało. Nie spodziewałam się, iż w ostatnim zdaniu napiszesz, że wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie, ale liczyłam na finał, mający ręce i nogi, a okazało się, że jakiś kadłubek jest tylko, raczej pozbawiony kończyn. ;-)  

 

„…a wszystkie tymczasowe injekcje i tabletki zawiodły”. –– …a wszystkie tymczasowe iniekcje i tabletki zawiodły.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ludzi powinno się skazywać na ciężkie roboty w kopalniach uranu za kończenie tak wciągających opowiadań w ten sposób. Rozumiem niedopowiedzenia, pozostawienie miejsca na interpretację i tak dalej, ale bez przesady. Czuję się trochę oszukany tym zakończeniem. Zwłaszcza, że tekst – mimo że podąża właściwie znanym i utartym schematem – jest bardzo dobry.

No i za to opowiadanie należy Ci się Autorze pochwała: tekst wciągający, nie ma czasu na nudę, czyta się jednym tchem. Także mógłbym się przyczepić do tego zakończenia, ale całość w znacznym stopniu rekompensuje ową końcówkę.  Nie muszę chyba dodawać, że podobało mi się bardziej niż "Miasto Sawantów" ;) Pozdrawiam.

Dziękuję za komentarze. Chyba rzeczywiście przegiąłęm z zakończeniem. ;-)

Taka SF bardzo mi się podoba. IMO zakończenia ‘otwarte’ pasują właśnie do SF. Inspirują wyobraźnię osobistą. Odkurzam tekst i piórko. Nie powinny zalegać w kurzu. Polecam

P.S. Chyba jednak Krzyś i Puchatek nie doceniali Prosiaczka :)

Nowa Fantastyka