Pamiętnik Leandry, 152 dzień lotu Alferii
Zbliża się. Nie mogę się doczekać, aż wylądujemy na obcej planecie i zaczniemy prace. Wszystko jest gotowe i większość z kilkudziesięcioosobowej załogi próbuje się czymkolwiek zająć, zabić czas. Serrak godzinami ślęczy nad swoimi nanorobotami, ale nie chce zdradzić, co kombinuje. Powiedział, że efekt jego prac zobaczymy za kilka dni.
Paul natomiast…Och, drogi Paul. Nieustannie sprawdza, czy wszystko działa tak, jak powinno. Czuje się odpowiedzialny za każdy najdrobniejszy szczegół. Tylko ja wiem, ile kosztuje go to cierpliwości.
Pamiętnik Leandry, 153 dzień lotu Alferii
Jutro wchodzimy na orbitę obcej planety. Wszyscy są niezwykle podekscytowani. Jeden z biologów zemdlał i musiałam się nim zająć. Na szczęście podstawowe badania nie wykazały żadnych nieprawidłowości.
Pamiętnik Leandry, 155 dzień lotu Alferii
Wylądowaliśmy.
***
Paul Beniti, główny biolog i szef Alferii, od czasu wylądowania na obcej planecie z coraz większym trudem zachowywał zimną krew. Poza nagłą alergią, która niespodziewanie dopadła członków ekspedycji, przejmował się także zmianami zachodzącymi na polanie leżącej niedaleko ich bazy. Oczywiście podejrzewał, że zadziwiające przekształcenia flory były ściśle związane z rozprzestrzeniającymi się u ludzi katarem i nadmiernym łzawieniem, dlatego czuł szczególnie silną presję, żeby jak najszybciej wyjaśnić problem okrytonasiennych. Jeśli go rozwiąże, Leandra – główna medyczka opiekująca się uczulonymi – trafnie zdiagnozuje alergeny i przygotuje odpowiedni lek.
Niemal za każdym razem, gdy wychodził na zewnątrz, niczym skruszony bezbożnik rozglądał się po okolicy i nie mógł wyjść z podziwu, że znaleźli planetę tak bardzo podobną do Ziemi. Nie potrzebującą terraformowania, a jedynie delikatnych zmian. Teraz jednak Paul szedł ze wzrokiem wbitym we własne stopy i zastanawiał się, dlaczego populacja jego genetycznie zmodyfikowanych roślin tak bardzo zmniejszyła się w ciągu ostatniego tygodnia.
Na początku sądził, że przyczyną są chwasty, nie miał jednak całkowitej pewności, więc wstrzymał się z użyciem herbicydów. Pośpiech nie był wskazany. Zamiast tego zebrał do badań kilka próbek ziemi. Rzecz jasna kompletne przeglądy robił już wcześniej, zaraz po przylocie na planetę, ale uczepił się myśli, że wtedy widocznie przeoczył znajdujące się w glebie szkodniki. Niestety inni biolodzy, którym polecił wykonanie analiz, szybko wykluczyli taką możliwość, w związku z czym pozostał mu ostatni pomysł – zbadania reszty gatunków flory jeden po drugim. Był przybity, że nie ma innego wyboru, dlatego gdy w nocy, kiedy mimo starań nie potrafił zasnąć i bez przerwy myślał o swoich kochanych kieliszkach, przyszedł do niego jeden z biologów z szokującymi informacjami, Paul ucieszył się jak dziecko. Okazało się bowiem, że nie wszystkie kwiaty charakteryzował jednolity purpurowy kolor płatków. Pracownik Benitiego przypadkiem odkrył, że coraz więcej roślin z ich przetrzebionej populacji znaczyły również jasnoniebieskie kropeczki, widoczne jedynie w ultrafioletowym świetle.
Paul zatrzymał się tuż przed ledwie widoczną, nieregularną linią kwiatów, spojrzał przed siebie i wziął głęboki oddech. O tej porze tarcza gwiazdy będącej odpowiednikiem ziemskiego Słońca chowała się za nieboskłonem w tempie opadającej w wodzie kuli śniegu. Mrok gęstniał niezwykle szybko, jakby chcąc zdeprecjonować ideę posiadania zmysłu wzroku, Beniti jednak pamiętał dokładnie, że łąka ciągnie się setki metrów, zaś za nią, aż po nieboskłon, rozpościerają się majestatyczne góry koloru burgundowego. Sama świadomość obecności w tym miejscu, dziewiczym i dopiero odkrywanym, wzbudzała w nim poczucie rozpierającej dumy, przyćmiewanej w ostatnich dniach przez osobliwy niepokój. On, główny biolog Alferi, człowiek odpowiedzialny za powodzenie misji, tkacz biologicznych zmian delikatnych niczym nieskończenie złożona pajęczyna.
Szkoda tylko, iż członkowie zespołu nie zawsze słuchali jego poleceń. Tak jak studwudziestoletni nanoinżynier Serrak, który zamiast tu na niego czekać, znajdował się kilkadziesiąt metrów dalej, pośród niezliczonej liczby sięgających mu do kolan okrytonasiennych. Chodził i rozglądał się wkoło, jakby obserwował jakieś fascynujące zjawisko.
Beniti z przyjemnością wszedł między pachnące świeżością kwiaty i ruszył w kierunku niesubordynowanego pracownika.
Nagle poczuł mrowienie w korze potylicznej.
>> Witaj, Paul. Nie zdałeś dziś raportu. Jak idą badania? Jakieś nowe wieści?
Paul od razu poznał Ginevrę, inteligencję zintegrowaną z Alferią. Pomyślał ze złością, że nie mogła wybrać gorszej pory.
> Wszystko w porządku – odpowiedział jej kłamstwem, uprzednio aktywując myślą nanowszczep umożliwiający niewerbalną komunikację.
>> Chyba coś jednak jest nie tak. Mam rację?
> Tylko pewne sytuacje przejściowe – opowiedział po chwili wahania Beniti.
>> Nie rozumiesz. Nie wątpię w twoje umiejętności, ale muszę o wszystkim wiedzieć. Dlaczego nie powiedziałeś mi o problemach z kwiatami? I o alergiach na Alferii?
Słysząc te słowa, zacisnął szczęki. Zastanowił się, od kogo Ginevra mogła o tym wiedzieć. Teoretycznie każdy z osiemnastoosobowej załogi miał możliwość kontaktu z inteligencją, ale Paul kazał swoim ludziom poczekać jeszcze kilka dni. Nie posłuchali się i Ginevra stworzy teraz raport, po czym wyśle go przełożonym Benitiego. Biolog uważał takie rozprzestrzenianie defetyzmu za zwykłą bezmyślność.
>> Paul?
> To środowisko… – zaczął ostrożnie. – Z pewnego powodu purpurowe kieliszki nienajlepiej się w nim przyjmują.
>> Może coś jest w ziemi?
> Wykluczone.
>> Bakterie albo inne rośliny?
Irytacja zaczęła zmieniać się złość; co ona, do cholery, mogła wiedzieć o biologii? O układach świetlno-termicznych, wilgotności gleby i występujących w niej składnikach mineralnych?
> Wiem, co robię, Ginevro. Mam pewien pomysł i niedługo odnajdę przyczynę tych… niewielkich komplikacji.
>> Pomysł?
> Sprawdzę rozwój naszych purpurowych kieliszków.
Ginevra przez chwilę milczała – widocznie domyślała się szczegółów i nie uważała tego za najlepsze rozwiązanie. Potem zamierzała zmienić temat.
>> Została jeszcze jedna sprawa.
Ale Paul miał dosyć tej rozmowy.
> Z całym szacunkiem, sądzę, że o alergii więcej dowiesz się od Leandry.
Rozłączył się. Jako główny biolog wiedział, że może pozwolić sobie na trochę bezczelności, zwłaszcza teraz, kiedy umysł zaprzątała mu kwestia stokroć ważniejsza od bezproduktywnego zdawania relacji Ginevrze.
Nanoinżynier Serrak nadal wydawał się zafascynowany czymś znajdującym się w powietrzu. Zbliżając się do niego, Paul zwrócił uwagę, że mężczyzna nie założył maski filtrującej powietrze, najwyraźniej ignorując zalecenia medyczki Leandry. Co prawda Beniti, w przeciwieństwie do niektórych członków ekspedycji, nie postrzegał alergii jako kolejnego rodzaju czarnej śmierci, jednak stosowanie środków prewencyjnych uważał za coś naturalnego na obcej planecie.
Skinął Serrakowi głową i ukucnął nad kwiatami, skupiając na nich całą uwagę. Patrzył na purpurowe kieliszki, które zalały polanę niczym nowa wiara pogańskie państwo, i które napotkały nieoczekiwanie silny opór reszty roślin, metaforycznych heretyków. Cykl rozwojowy okrytonasiennych dopiero się zaczynał, a dzięki modyfikacjom genetycznym miał potrwać zaledwie kilka dni. To idealny moment na eksperyment, który zamierzali przeprowadzić.
Płatki były niezwykle delikatne i ładne, Paula jednak interesowało to, co otaczały; jeden żeński i trzy męskie organy płciowe. To właśnie słupek i pręciki biolog zamierzał dokładniej zbadać. Znał ich cykl życiowy w pierwotnych warunkach, podejrzewał jednak, że na obcej planecie zaszła w nim jakaś zmiana.
Beniti skinął głową. Serrak wziął się do pracy.
Parę sekund później nanoinżynier oświadczył, że wszystko gotowe.
Specjalnie przygotowane nanoroboty będą od teraz obserwować, nagrywać i analizować procesy zachodzące w słupku i w pręcikach.
– Musi pan w końcu spróbować – powiedział Serrak, odrywając biologa od przyglądania się roślinom.
Paul widział bardzo dokładnie, jak nanoinżynier się uśmiecha. Ten niski, chudy człowiek miał ze sobą miliony własnych nanorobotów. Część w organizmie, podnoszących wydajność oddechowo-krążeniowo-immunologiczną, oraz część unoszących się tuż przy jego głowie, które kontrolował za pomocą mikronadajników w mózgu. W czasie kosmicznej podróży pewną grupę zaprogramował tak, żeby jego oblicze zawsze było widoczne, gdy z kimś rozmawia. Paul w pewnym sensie się do tego przyzwyczaił, co nie zmieniało faktu, że malowana ruchomymi światłocieniami pobrużdżona licznymi zmarszczkami twarz napawała go wstrętem.
– Oddychania bez maski. – Serrak wyjaśnił dziwnie patrzącemu na niego biologowi. – Według analiz tutejsza atmosfera doskonale nadaje się dla ludzi.
Paul nie odpowiedział.
– To trochę taki raj utracony, prawda? – spytał nanoinżynier.
– Nie rozumiem.
– Nazywamy to miejsce polaną, ponieważ w pewien sposób wygląda tak, jakby przygotowała je nieznana siła. Kto wie, być może na nasze przybycie?
– Miejscowa natura rzeczywiście jest niezwykła.
Serrak pokręcił głową, westchnął protekcjonalnie.
– Dobrze pan wie, że nie o to mi chodzi.
– Mówi pan o kosmitach.
Nanoinżynier nie zwrócił uwagi na drwinę.
– Proszę się rozejrzeć – powiedział z nagłą emfazą. – To jedna wielka zagadka. Świat pełen tajemnic, ale także nieskończonych możliwości. Kiedy ludzie tu osiądą, zacznie się nowa era. A my będziemy prekursorami. Naukowymi, poglądowymi, obyczajowymi. Jako biolog na pewno pan rozumie, że to natura wszystko determinuje, jest odpowiedzialna za ludzką rzeczywistość. To, jak ją pojmujemy oraz w jaki sposób kształtujemy.
Paul odchrząknął i wszedł mu w słowo.
– Rozumiem pana entuzjazm, na razie jednak trzeba się skupić na badaniach. Znalazł pan coś ciekawego?
Serrak momentalnie posmutniał.
– Nie. Ale wiem, że coś tu jest. Coś nieokreślonego, co ciągle mi umyka.
– Proszę spokojnie kontynuować prace. Jeśli coś się zmieni, będę wdzięczny za powiadomienie. A, mam jeszcze prośbę. W roztargnieniu zapomniałem zabrać system oświetleniowy. Mógłby mi pan pomóc w drodze powrotnej?
Wraz z uśmiechem Serraka w powietrzu pojawiła się jasna chmura nanorobotów.
– I proszę natychmiast wracać do bazy – powiedział surowo Paul.
Serrak spojrzał na niego zdziwiony.
– Nie chcę nikogo więcej na zewnątrz widzieć bez maski – wyjaśnił Beniti.
Przez chwilę obserwował, jak Serrak niechętnie wraca do Alferii. Potem sam ruszył w stronę migocących na tle ciemności świateł.
Gdy zamknął za sobą śluzę Alferii i zdjął skafander, znów zaczęło go swędzieć prawe przedramię. Zignorował to jednak, ponieważ wiedział, że jutro, kiedy się spotka z Leandrą, dostanie od niej coś na przykre dolegliwości. Które zresztą uważał jedynie za skutek nie stosowania się do zasad BHP.
***
Przez środek spłaszczonej kopuły biegł rdzeń wyposażony w generatory, stanowiące zasilanie dwóch koncentrycznych korytarzy z pokojami pracowników, laboratoriami oraz mesą i innymi pomieszczeniami socjalnymi. Powiedzieć, że miejsca te zawsze tętniły życiem, to zbyt wiele, ale takich pustek Paul nie przewidział. Słysząc jedynie własne kroki, niosące się głuchym echem, czuł się nieswojo. Tylko właściwie czego się spodziewał? Członkowie Alferi pozamykali się w jednostkach badawczych na jego rozkaz – parę godzin temu kazał zintensyfikować badania nad zgromadzonymi dotychczas próbkami gleby i najróżniejszymi okazami roślin. Tylko kilku szczęśliwcom, w celu dalszego zbierania danych o atmosferze planety, Beniti pozwolił udać się na zewnątrz. Oczywiście równie dobrze mógł w tym celu wysłać jedną osobę, albo, przynajmniej do niektórych zadań, nawet same nanoroboty, lecz takie działanie tylko zrodziłoby kolejne plotki i podejrzenia dotyczące drastycznego spadku populacji purpurowych kieliszków. Mając w pamięci wczorajszą rozmowę z Serrakiem, uważanym przez wszystkich za uosobienie logiki i pragmatyzmu, Paul wolał tego nie robić. Kontrolowanie ludzi na obcej planecie uważał za znacznie trudniejsze niż w znanych warunkach. To bardzo, bardzo krucha społeczność, zwłaszcza w kontekście jakichkolwiek niepowodzeń, pomyślał, zbliżając się na miejsce spotkania.
W mesie, będącej poszerzoną częścią korytarza, czekała na niego drobna kobieta, ubrana w idealnie przylegający do ciała strój z nanowłókien o kolorze malachitu. Siedziała przy blacie, nad którym tkwiły trójwymiarowe modele jakichś cząsteczek. Na widok biologa wstała z siedzenia i, zamiast łobuzersko się uśmiechnąć, jak miała w zwyczaju, ledwie skinęła głową i odchrząknęła.
– Leandro. – Paul przywitał się, jednocześnie drapiąc się po przedramieniu.
Medyczka omiotła go spojrzeniem i przygryzła dolną wargę.
– Wszystko w porządku? – spytał zaskoczony jej reakcją.
Leandra wyłączyła wirujące nad blatem molekuły i westchnęła.
– Od dwóch dni nie mogę zidentyfikować alergenów, a mimo to część uczulonych ludzi ignoruje potencjalne zagrożenie. Nie powinni wychodzić na zewnątrz Alferi – powiedziała z tłumioną złością. – Takie lekceważenie może się źle skończyć. Gdybyś dostrzegł u kogoś rumień, trudności z przełykaniem lub oddychaniem…
– Wiem, czym jest wstrząs anafilaktyczny – wtrącił łagodnie Paul. – Obawiasz się o pracowników? Każdy, kto wychodzi na zewnątrz, poza specjalnym strojem, zakłada również maskę.
Leandra podeszła do Benitiego bliżej i włączyła hologram z danymi z badań nad alergią. Tabele oraz wykresy pojawiły się między nimi jak jakiś inhibitor bliskości, nie pozwalający na zmianę formy spotkania ze służbowej na intymną. Paul stłumił rosnącą irytację; wyglądało na to, że nie dostanie emocjonalnego wsparcia, którego oczekiwał.
– Każdy poza nanoinżynierem Serrakiem – powiedziała z naganą w głosie Leandra. – Jak widzisz, z zebranych dotychczas przeze mnie informacji wynika, że najczęstszymi objawami są katar i łzawienie. – Wymownie na niego spojrzała. – Jednak w ostatnim dniu pojawił się jeszcze świąd.
Paulowi momentalnie zaschło w ustach. Do głowy mu nie przyszło, że poza nim jeszcze ktoś może cierpieć… Sądził, iż swędzenia skóry nabawił się przez substancje chemiczne, z którymi miał częsty kontakt, ewentualnie z powodu nietolerancji na pewne środki spożywcze, a nie przez występujące na planecie alergeny. Poza tym był przekonany, że to jedynie podrażnienie, nie świąd. Dlatego przez moment oglądał holograficzne dane, szukając luki w rozumowaniu kobiety. Gdy nic nie znalazł, mrugnął ze zdziwieniem.
Leandra uznając, niczym najlepszy psycholog, że przekonała jego racjonalny umysł, przeszła przez hologram. Stała tak blisko, że Paul wyczuwał jej delikatny, wzbudzający wspomnienia zapach.
– Świąd? Jesteś pewna?
Leandra westchnęła.
– Pokaż rękę.
– Nie zakażę im wychodzić z bazy – powiedział Paul, trochę wbrew sobie starając się nie uśmiechnąć, kiedy Leandra złapała go za dłoń i przejechała mu po ramieniu urządzeniem skanującym.
– Proponuję tylko – powiedziała medyczka, unikając kontaktu wzrokowego – żeby wszyscy wychodzący na zewnątrz zakładali maski filtrujące.
Paul powoli pokiwał głową. Jakże mógłby się z tym argumentem nie zgodzić? I jak ona mogła pomyśleć, że on – szef tej cholernej ekspedycji! – o tym nie wie? Przypomniał sobie Serraka, któremu nakazał noszenie maski i już chciał o tym powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Nie jest w końcu dzieckiem i nie musi się nikomu tłumaczyć. Oschłym, służbowym tonem powiedział:
– Jeśli pojawią się kolejne objawy…
Leandra wyczuła zmianę w głosie, puściła go.
– Będziesz o nich wiedział. Na razie dam ci tylko maść. Niektórym pomaga.
Paul przez chwilę przyglądał się hologramowi. Później wziął od Leandry maść i zagłębił się w korytarz bez słowa, jakby nie łączyło ich nic poza pracą.
***
Obudził się z koszmaru o masowo umierających purpurowych kieliszkach, wreszcie całkowicie przetrzebionych przez nie odkryte odpowiednio wcześnie chwasty. W pogrążonym w ciemności pokoju minęła chwila, zanim zdał sobie sprawę, gdzie się znajduje, oraz że mocno drapie się po przedramieniu. Kiedy nerwy opadły i nie czuł już nic oprócz bólu, z powrotem położył się na miękkim łóżku. Niestety swędzenie ustąpiło zaledwie na parę sekund. Beniti zrozumiał, że łatwo go nie uśmierzy, więc podniósł się i wydał polecenie głosowe zapalające światło.
Wsmarował w przedramię maść i postanowił zająć czymś myśli. Aktywował jeden z mikroukładów w korze wzrokowej, logując się tym samym na osobistą pocztę. Nie znalazł nic nowego, więc przejrzał starsze wiadomości, łudząc się, że przegapił jakiś ważny szczegół od jednego ze swoich pracowników albo od Leandry. W końcu rozłączył się. Z rezygnacją usiadł na łóżku.
Dopiero po dłuższej chwili poczuł, że na palcach ma coś wilgotnego. Uświadomiwszy sobie, że wciąż się drapie, spojrzał ze strachem w dół. Mimo tego, że przedramię, poza czerwonymi śladami po paznokciach, znaczyła również sącząca się z licznych ranek krew, nie potrafił powstrzymać się przed dalszym okaleczaniem – świąd był nie do wytrzymania.
Paul wiedział, że w takim stanie nie uśnie, więc ubrał się w strój z nanowłókien i wyszedł z pokoju. Na korytarzu natychmiast zapaliły się światła a on, widząc znajdujący się niedaleko gabinet, odruchowo pomyślał o Leandrze. Może by mu pomogła? Nie, zreflektował się, przecież jeszcze nie mają odpowiedniego środka na alergeny, a wszystkie tymczasowe injekcje i tabletki zawiodły. Wiedział, że tylko szuka pretekstu do spotkania z medyczką. Żeby się upewnić, czy ich relacje rzeczywiście uległy ochłodzeniu, czy po prostu Leandra przeżywała trudne chwile.
Z rozmyślań ocknął się dopiero, gdy doszedł do komory wyjściowej. Mimowolnie zerknął na znienawidzoną część ciała – przez poharataną skórę przedramienia spływała krew – i założył skafander. To był jedyny sposób, żeby przestać się okaleczać; nie pomagały nawet nanowłókna, coraz słabiej odnawiające się po kolejnych napadach kompulsywnego drapania.
W pośpiechu i rozkojarzeniu zapomniał o masce, ale zdał sobie z tego sprawę dopiero na zewnątrz. Mimo to nie wrócił do bazy, powietrze bowiem okazało się tak świeże i w przyjemny sposób chłodne, że swędzenie stało się jakby mniej uciążliwe. Poza tym Paul dostrzegł coś niepokojącego. W oddali unosiła się nad polaną świetlna chmura. Przypomniał sobie upiorne oblicze Serraka, groteskowo eksponowane przez specjalnie zaprogramowane nanoroboty. Co ten dziwny człowiek mógł robić o tej porze na zewnątrz? A może odkrył coś nowego? Od czasu przybycia na planetę, Serrak zachowywał się coraz ekscentryczniej, z poukładanego i rzeczowego starszego naukowca zmienił się w emfatycznego starca.
– Jednak pan spróbował bez maski! – powiedział z aprobatą Serrak. – Wspaniałe uczucie, prawda?
Paulowi wydawało się, że widzi tylko unoszącą się w powietrzu twarz mężczyzny. Rozciągnięte w niepokojącym uśmiechu usta i żywe, acz chłodne oczy, jak u kota z Chesire.
– Co pan robi? – spytał zachrypniętym głosem.
– Prowadzę badania terenowe. To wspaniałe miejsce. Wie pan, ile gatunków…
– Proszę wrócić do bazy.
– Słucham? Dlaczego?
– Nie ma pan założonej maski.
– Tak samo jak pan.
– Proszę wrócić do bazy albo zakażę panu opuszczania Alferii – powiedział ostro Paul.
***
>> Planeta posiada optymalne środowisko do życia. Nie ma na niej jednak żadnych źródeł pokarmu, zaś miejscowa ziemia nie nadaje się do uprawiania znanych nam owoców czy warzyw, dlatego trzeba ją przekształcić. Pierwszym etapem tej małej ingerencji, a właściwie szeroko pojętym badaniem możliwości tejże, miało być zasianie purpurowych kieliszków. Pierwszym i bardzo ważnym, dlatego zrozum, nie możemy skończyć teraz, gdy proces przekształcania okolicznych terenów dopiero się rozpoczął.
Paul zastanawiał się, dlaczego byt tak skomplikowany jak Ginevra nie potrafi zrozumieć, że pochopne decyzje prowadzą do spotęgowania nieprzewidywalności potencjalnych implikacji.
> To nie jest zakończenie, a jedynie wstrzymanie prac do czasu wyjaśnienia, co jest przyczyną wymierania kwiatów.
>> Paul, z waszych ostatnich badań wynika, że purpurowe kieliszki nie wymierają, tylko się zmieniają w coś innego.
> Rzeczywiście najpierw pojawiają się na nich jasnoniebieskie kropki, ale później kwiaty umierają.
>> Nie jesteście tego pewni.
> Jeszcze nie. Ale tak wynika z naszych obserwacji i przypuszczeń.
>> Dziwi mnie, że brzytwa Ockhama nie wypadła z obiegu. Nie sądzisz, że posługiwanie się nią na obcej planecie daje fałszywy obraz sytuacji?
> Nie zmienię swojego myślenia tak, jakbyś tego chciała, Ginevro.
>> Percepcja narzuca pewne ograniczenia, mimo to nie jest tożsama z aparatem postrzegania. W pewnym stopniu możesz ją formować, zmieniać. Paul, nie widziałeś nigdy żadnej iluzji?
Choć je pojmował, meandry rozumowania nowej inteligencji zaczynały go męczyć.
> Ginevro, proszę…
>> Znikanie wcale nie musi oznaczać umierania. Pomyśl o tym jak o zjawisku, które jest o wiele bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje. W przyrodzie wszystko krąży, nic nie ginie. Nie zastanawiałeś się, jak taki cykl wygląda na tej planecie? Może trzeba zrobić kolejne testy?
> Niedługo będę dokładnie wiedział, jak przebiega rozwój kwiatów na polanie.
>> Doskonale. Nadal jednak nie widzę przeszkód, żeby kontynuować jej zasiewanie.
Paul nie miał pojęcia, co powiedzieć. Czy Ginevra naprawdę była tak nieostrożna?
> Równie dobrze jak pierwotne warunki planety, alergię mogą wywoływać purpurowe kieliszki. Zdajesz sobie sprawę, co się dzieje z ludźmi? To już nie katar i łzawienie, ale także świąd. Dostajemy od Leandry specjalne zastrzyki, które jednak szybko przestają działać, poza tym nie zawsze przynoszą efekty. A ty chcesz, żebym kazał kontynuować zasiewanie.
>> Paul, ja… Wybacz, takie są dyrektywy. Nie możemy ich ominąć. Poza tym uważam, że są rozsądne.
Beniti westchnął. To ona nie mogła ich ominąć. Jaki jest cel w tworzeniu super wydajnej inteligencji i jednoczesne wdrukowywanie softu ograniczającego jej potencjał?
>> Paul, czy nie zgadzasz się ze mną?
Nie tylko się nie zgadzał, nie zamierzał też w tej kwestii słuchać Ginevry, która w najgorszym wypadku wyśle informację o niesubordynacji na Alferii przełożonym Benitiego.
>> Paul, nie ma żadnych przesłanek, że dalszy zasiew jest niebezpieczny.
Ani takich, według których jest bezpieczny, pomyślał Beniti, ale nie powiedział tego Ginevrze.
>> Zrozum…
Miał tego dość. Rozłączył się.
***
– Wiesz, co mi powiedziała?
Leandra z niepokojem patrzyła na Paula, który chodził od ściany do ściany jak jakieś uwięzione w klatce zwierzę. Zrozumiała, że wybrała złą chwilę na spotkanie, ale nie mogła teraz tak po prostu wyjść z jego pokoju.
– Że musimy kontynuować zasiew – kontynuował Paul. – Zupełnie jakby nie wiedziała, czym to grozi.
– Czym? – spytała Leandra i od razu tego pożałowała.
Paul zatrzymał się. Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Czyżby uważała, że przesadzam? – zastanowił się z marsem na czole. Już chciał powiedzieć o niesubordynacji Serraka, ale w ostatniej chwili się powstrzymał; to tylko stanowiłoby dowód na jego słabnącą kontrolę nad pracownikami.
– Przepraszam – powiedziała Leandra. – Oczywiście, Paul, to nierozsądne. Nie zwracaj na nią uwagi. Niech sobie mówi co chce.
Beniti zacisnął szczęki.
– Zagroziła wysłaniem raportu – powiedział cicho, jakby nadal nie wierzył w sprzeczne z logiką zachowanie Ginevry.
– A czy dalszy zasiew jest rozkazem z góry?
Paul zaprzeczył wolnym ruchem głowy.
– W takim razie – uśmiechnęła się Leandra – nie powinieneś się przejmować. Ginevra nie jest tu od rządzenia.
Postanowiła zaryzykować. Podeszła do Paula, pomasowała mu dłonią porośnięty ciemną szczeciną policzek. Potem, kiedy poczuła, że ciało mężczyzny trochę się rozluźnia, przytuliła się do niego.
***
Nagranie nanorobotów powtarzało się od kilkudziesięciu minut. Holofilm raz przyspieszał, raz zwalniał, perfekcyjnie eksponując istotne procesy zachodzące w okrytonasiennej roślinie. Choć Paul miał wzrok utkwiony w zapętlonym kalejdoskopie rozmnażania płciowego purpurowych kieliszków, to rejestrował go jak coś typowego, niewielką częścią uwagi. Już podczas pierwszego oglądania zidentyfikował przyczynę umierania kwiatów i teraz głęboko zastanawiał się, co powinien zrobić w obliczu odkrycia tak szokującego, że na początku wydawało mu się urojeniem, artefaktem przemęczonego umysłu. Przez głowę przeszło mu nawet, że Serrak sfabrykował kluczowe ujęcie, ale szybko porzucił ten pomysł. Przyczyną była sama planeta. Zuchwale sądzili, iż poznali ją na tyle dobrze, że mogą rozpocząć żmudny proces subtelnego przekształcania. Ależ błąd! Mimo wszelkich prób zrozumienia jej istoty, to wciąż była terra incognita, skrzętnie chowająca swą naturę, kpiąca z aparatu poznawczego wykształconego w czasie ewolucji na zupełnie innej planecie. I co teraz zrobisz? – Benitiemu wydawało się, że jakaś miejscowa siła z niego drwi – Co zrobisz, Paul?
Nieświadomie zaczął rozdrapywać strupy na swędzącym przedramieniu. Świąd mieszał się z bólem, lecz biolog nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Zastanawiał się, czy przypadkiem nie zwariował. W końcu wszyscy zaczynali zachowywać się inaczej niż kiedyś. Serrak, Leandra, wielu współpracowników…
W holofilmie zbliżało się kluczowe ujęcie i Paul powoli zaczynał budzić się z tego dziwnego mentalnego odrętwienia. Zalążki – żeńskie organy rozmnażania – były już w pełni rozwinięte. Gotowe do zapłodnienia znajdujące się w nich komórki jajowe czekały na ziarna pyłku, które miały przynieść plemniki.
Beniti przetarł szczypiące oczy z łez i z marsem na czole przyjrzał się ostatnim chwilom prawidłowo zachodzącego cyklu rozwojowego.
Teraz!
Gdy z pręcików wydostały się na zewnątrz ziarnka pyłku, podleciały do nich jakieś drobinki, które… Paul nie miał pewności, ale albo podmieniły, albo zmodyfikowały łagiewki pyłkowe tuż przed wylądowaniem ziarnek na znamieniu słupka.
Wszystko to, co nastąpiło później – zapłodnienie, dziwnie rozwijająca się zygota, a w konsekwencji osobliwy zarodek – było implikacją zmiany gametofitu męskiego. Z nieznanych przyczyn nagranie kończyło się wtedy, kiedy zaczynał się rozwój nasienia.
Paul przygryzł wargę, przetarł oczy i spróbował zebrać myśli. Czuł się jak niemowlę, które potrafi skupić uwagę zaledwie na parę sekund. Z irytacji zaczął mocniej drapać przedramię.
Niespodziewanie poczuł delikatną zmianę w głowie. Aktywował mikroukład w korze wzrokowej i zalogował się na pocztę. Wiadomość przesłała Leandra. „Paul, musimy się szybko spotkać. Katar, łzawienie i świąd… To nie jest… Bądź za parę minut, inaczej ja przyjdę po ciebie”
Beniti spojrzał na przedramię. Strzępy skóry, włosy powyrywane z cebulkami oraz krew mieszająca się z rozdrapanymi strupami i sączącą się z wielu miejsc ropą sprawiły, że musiał stłumić wzbierającą falę mdłości.
Zakrył poranioną część ciała nanowłóknami i nerwowym krokiem wyszedł z pokoju.
***
Leandrę zastał w jej gabinecie, gdy nachylała się nad leżącym pacjentem.
– Chciałaś się spotkać.
Medyczka wyprostowała się i odwróciła do niego.
Z zaskoczeniem spostrzegł, że kobieta ma spuchnięte, przekrwione oczy. Przecież jeszcze wczoraj wyglądała normalnie. Świeżo i pięknie. Paula zalała dziwna złość na siebie. Nagle wezbrane poczucie winy podniosło w nim stan gotowości do działania. Nawet nie chciał myśleć, co się stanie, jeśli nie znajdą jakiegoś rozwiązania. Ginevra drwiła z Brzytwy Ockhama, lecz Paul był przekonany, że alergenem jest drobinka zmieniająca łagiewkę pyłkową tuż przed zapyleniem.
– Paul, ja…
Słysząc jej nosowy głos, skrzywił się.
Leandra przetarła załzawione oczy.
– Starałam się jak mogłam… Naprawdę nic nie rozumiem.
– O czym ty mówisz?
Ledwie usłyszał, jak kobieta klnie pod nosem, a potem coś mruczy.
– Kiedy można mówić o… Śmierć jest procesem, a nie stanem, prawda?
– Boże, jeśli źle się czujesz, czemu nie wezwiesz innego lekarza? – Paul ruszył w jej stronę. – Dlaczego mi nic nie powiedziałaś, że…
– Nie o mnie chodzi.
– Widziałaś się w lustrze? – Zatrzymał się tuż przed nią, zaciskając z nerwów pięści. – Dlaczego mnie nie obudziłaś?
– Nie o mnie chodzi! Spójrz! On nie żyje.
Leandra odsunęła się, ukazując Benitiemu znajdującego się na leżance pacjenta. Paul podszedł bliżej. Wstrzymał oddech. Nie był w stanie zidentyfikować twarzy pracownika Alferii. Gąbczasta opuchlizna zakrywała kości policzkowe, skóra wokół oczu miała barwę wilgotnej gliny, w kącikach ust powstało coś przypominającego zajady.
– Serrak? – spytał Paul.
– Havok – odparła Leandra.
Beniti przypomniał sobie młodego, pełnego entuzjazmu chemika.
– Jak to się stało?
– Paul, to już nie przypomina alergii, tylko raczej jakąś poważną chorobę.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Alergia nie dopadła by wszystkich.
– Wszyscy są chorzy? – zdziwił się.
– Jeszcze do niedawna było inaczej, ale teraz każdy bez wyjątku przejawia symptomy… Sprawdziłam to, kiedy stan Havoka stał się krytyczny.
Paul nie pytał, dlaczego nie zrobiła tego wcześniej, bo wiedział, że przyczyną była ludzka natura. Wiele osób nie przyznawało się do dolegliwości, lekceważąc je jak zwykłe przeziębienie.
– To zaraźliwe?
Leandra spojrzała na niego ze wzbudzającą współczucie niemocą, przetarła zaczerwienione oczy.
– Paul – powiedziała cicho – przecież wszyscy jesteśmy zarażeni.
***
Pamiętnik Leandry, 28 dzień czasu relatywnego
Śmierć Havoka była dla wszystkich wielkim wstrząsem, ale sprawiła też, że pracownicy Alferii stali się bardziej posłuszni Paulowi. Nikt nie sprzeciwiał się decyzji o całkowitym odizolowaniu od planety. Przynajmniej jawnie.
Paul powiedział mi o rozmowie z Ginevrą. Obawiał się, że inteligencja może się sprzeciwić jego poleceniu. Oczywiście tak się nie stało. Szczerze mówiąc, uważam, że trochę przesadza. Jest przemęczony.
Pamiętnik Leandry, 29 dzień czasu relatywnego
Minęła dopiero tutejsza doba, a sporo zdążyło się zmienić. Zdaję sobie sprawę, że pewne rzeczy są naturalne. Atmosfera całkowicie się zmieniła, ludzie zaczęli rozmawiać szybciej, półszeptami. I rozmawiają więcej niż przed śmiercią Havoka. A może mi się wydaje? Chyba staram się rejestrować jak najwięcej, jakby to miało zwiększyć moje szanse na przeżycie.
Niepokoi mnie nasilenie objawów u kilku pacjentów. Musiałam zmienić proporcje leków, dawki niektórych zwiększyć, część nawet opracować od podstaw. O ile jednak katar i łzawienie moje specyfiki skutecznie łagodzą, o tyle świąd jest nie do powstrzymania.
Pamiętnik Leandry, 30 dzień czasu relatywnego
Jednak nie tak skutecznie łagodzą. Nie widzę na jedno oko. Mam nadzieję, że to tylko opuchlizna. Zaczyna swędzieć mnie ciało. Szyja, ręce i tułów. Na razie słabo, trochę irytuje, to wszystko.
Paul zastanawia się, czy powinniśmy opuścić planetę. Kiedy z nim rozmawiałam, chyba próbował mnie pogłaskać po głowie. Ta jego chora ręka mnie obrzydza. Smród ropiejącej kończyny jest odrażająco intensywny. Nie mam pojęcia, jak on to wytrzymuje.
Pamiętnik Leandry, 33 dzień czasu relatywnego
Mojej pomocy potrzebują niemal wszyscy członkowie Alferii. Całe szczęście mam do dyspozycji pięcioosobowy zespół medyczny. Ledwo dajemy radę, sama wyzionęłabym ducha. Oczywiście pytałam Serraka, czy nie mógłby zaprogramować swoich robotów tak, aby wykonywały chociaż część naszej pracy. Powiedział, że to niestety niemożliwe. W czasie naszej krótkiej rozmowy zwróciłam uwagę na to, że nie męczy go świąd ani łzawienie. Serrak pociągał tylko nosem. Jak to możliwe? Paul obiecał, że z nim porozmawia.
Paul podjął decyzję. Przygotowujemy się do odlotu. Inżynierowie są chorzy, ale aż się palą do pracy. Wszyscy mamy nadzieję, że niedługo opuścimy to przeklęte miejsce.
Pamiętnik Leandry, 35 dzień czasu relatywnego
Skóra pod oczami u coraz większej liczby osób przybiera barwę mokrej gliny. U kilku zauważyłam na twarzach początki gąbczastej opuchlizny. Takiej, jak u śp. Havoka.
Paul powiedział, że nie może znaleźć Serraka.
Pamiętnik Leandry, 39 dzień czasu relatywnego
Trzy dni temu systemy startowe Alferii przestały odpowiadać. Jeśli nie uda się nam ich uruchomić, nie odlecimy. Paul uważa, że to wina Ginevry.
Pamiętnik Leandry, 40 dzień czasu relatywnego
Poza Serrakiem zniknęło jeszcze kilkanaście jeszcze kilkanaście osób.
Pamiętnik Leandry, 44 dzień czasu relatywnego
Dzisiaj zmarła kolejna osoba, odpowiadająca za kwestie BHP Diana. Pochowaliśmy ją w kapsule kriogenicznej.
Pamiętnik Leandry, 45 dzień czasu relatywnego
Wygląda na to, że nanorobotom Serraka udało się zidentyfikować cząsteczkę, która według Paula jest źródłem naszego koszmaru. Paul obiecał, że jak tylko przejrzy film i analizy, spotka się ze mną.
Pamiętnik Leandry, 45 dzień czasu relatywnegoy
Padło oświetlenie.
***
W tonących w ciemnościach korytarzach, rozświetlanych tu i ówdzie świetlnymi chmurami z nanorobotów, co jakiś czas rozlegały się echa nieregularnych kroków, w które wplatały się dźwięki drapania skóry, kichania i pociągania nosem. Rzadko pojawiające się wymiany zdań, szepty, syki i westchnienia z trudem można było rozpoznać, jakby mroki odzierały człowieka nie tylko ze zmysłu wzroku, ale także przytępiały słuch. Atmosferę zagęszczały unoszące się zapachy ropiejących ciał, krwi oraz spoconych ze strachu ludzi. Ale nie to było najgorsze. Paul miał wrażenie, że czuje też syntetyczne wnętrze Alferii. Wraz z niemal bezgłośnymi szelestami drzwi, które otwierały się przed nim niczym kurtyny skrywające straszną prawdę, wraz z cichutkim brzęczeniem jakby zblazowanych generatorów leżących w rdzeniu, Beniti wyczuwał swąd spalenizny, przywołujący na myśl uszkodzone trzewia bazy. A potem, od jednego skojarzenia do drugiego… Paul wiedział, że w tym wszystkim udział miała Ginevra. Czuł to całym sobą, na poziomie makro i mikro, i każdym pośrednim. Co prawda nie sądził, żeby inteligencja była w stanie bezpośrednio zrobić im krzywdę, ale uwięzienie na obcej planecie i odcięcie światła nie napawało optymizmem. Czego pozbawi ich w dalszej kolejności? Wody, jedzenia, częściowo działających jeszcze systemów?
Poruszając się w mrokach korytarzy leniwie jak plankton w toni, nagle sobie przypomniał, dlaczego w ogóle wyszedł z pokoju. Chciał spotkać się z Serrakiem, ponieważ miał wątpliwości co do ostatnich rewelacji dotyczących tej pieprzonej drobinki, która na masową skalę podmieniała łagiewki pyłkowe purpurowych kieliszków. Drugim powodem były nanoroboty. Osobisty system oświetleniowy pechowo uległ uszkodzeniu, a Paul miał dosyć zdającej się pulsować ciemności. Wysłał już do Serraka dwie wiadomości, ale ten nie odpowiadał. Ani on, ani żaden z podległych mu nanoinżynierów.
Wreszcie poddał się i zdecydował wrócić do pokoju.
Ciągle słyszał odgłosy drapania skóry, kichania i pociągania nosem. Co jakiś czas ktoś gdzieś się odzywał. Paul nie potrafił zlokalizować dźwięków, sprawiających złudne wrażenie słabo skoordynowanych w czasie i przestrzeni. A przynajmniej wrażenie bezsensownych? Wystarczyły niecałe cztery godziny od ostatniego spotkania, które Beniti zarządził w mesie, żeby pracownicy zlekceważyli jego prośbę o tymczasowym pozostaniu we własnych pokojach. Paul zastanawiał się, ilu z nich teraz bezcelowo kręci się po bazie, mrucząc, klnąc i wpadając na siebie.
– Dobrze pana widzieć! – rozległ się czyjś głos.
Świetlna chmura wyeksponowała uśmiechnięte oblicze Serraka. Głowa nanoinżyniera zdawała się unosić w powietrzu. Jak kruchy lampion zbliżyła się w kierunku Paula, który w pierwszym odruchu miał ochotę rzucić się do ucieczki. To przez tę atmosferę, pomyślał, jednocześnie starając się uspokoić.
– Jeśli ma pan trudności z oddychaniem – powiedział Serrak, zatrzymując się w odległości mniejszej niż metr od Paula – radzę się przespacerować na zewnątrz.
– Nie bardzo wiem, co myśleć o nagraniach i analizach – powiedział Beniti, wbijając paznokcie w śmierdzące padliną przedramię.
Serrak pokiwał z wolna głową, jakby doskonale go rozumiał, po czym chwycił Paula za rękę i zaczął gdzieś ciągnąć.
– Co pan robi?
– Chcę panu coś pokazać.
Paul wyrwał się z uścisku.
– Istotnie, trudno jest poznawczo ustosunkować się do czegoś, co mierzy się w femtometrach – rzekł Serrak, nie czekając na biologa.
– Ale to jest mniejsze nawet od jądra atomowego! – Beniti, zaintrygowany, ruszył za oddalającą się głową nanoinżyniera. – To neutron albo proton, problem w tym, że chyba nie jest żadnym z nich!
– Moje nanoroboty prowadzą dalsze badania… Pechowo wydaje się, że kończą się ich możliwości. Musimy znaleźć sposób…
Przez moment Paul przestraszył się, że zgubił Serraka, ale to po prostu korytarz się zakrzywiał.
– Dobrze, zostawmy na razie tę drobinkę. Wiadomo coś o łagiewce pyłkowej? Z danych wynika, że jest całkowicie podmieniana. Ale jak?
– Te same zasady, klocki do budowy również identyczne, ale sam plan już inny.
– Czyli jakaś siłą bawi się w boga.
– Tak samo jak my. – Nanoinżynier uśmiechnął się jak nawiedzony.
Znaleźli się w komorze wyjściowej. Serrak, nie zakładając kombinezonu, zaczął wprowadzać na terminalu kod do śluzy. Co ten człowiek robi? – zastanawiał się Paul.
– Oszalał pan? – spytał z rodzącym się gniewem w głosie. – Zakazałem wychodzić na zewnątrz.
– Wiem. Robiliśmy to na własną odpowiedzialność.
– Odpowiedzialność?! W ten sposób zarażacie innych! Boże, to dlatego stan wszystkich się pogarsza. Diana i Havok…
– Żyliby, gdyby nie zarządził pan tej durnej kwarantanny – warknął Serrak.
Pod wpływem silnego impulsu, zanim zdążył jasno pomyśleć, Paul ruszył w stronę nanoinżyniera, chwycił go za ramiona i z całej siły odepchnął od terminala. Serrak zachwiał się, stracił równowagę i upadł na ziemię z głuchym jękiem, było jednak za późno, ponieważ śluza zaświeciła się na zielono. Wraz z mlecznym światłem gwiazd do Alferii zaczęło znów napływać chłodne powietrze obcej planety. Paul połączył się z terminalem i, obserwując zadowolone oblicze Serraka, aktywował procedurę awaryjnego zamykania. Kiedy śluza nie zareagowała tak jak powinna – natychmiast – spróbował zamknąć ją w zwykłym trybie.
Nanoinżynier, do tej pory przyglądając się jedynie z rozbawieniem daremnym wysiłkom biologa, wstał i wolnym krokiem ruszył do wyjścia. Kiedy wszedł w romb światła rzucanego przez gwiazdy, Paul zastygł w przerażeniu. Serrak przerażająco się zmienił. Wielka głowa i nieproporcjonalnie małe ciało przypominały szczerzącą się dynię nabitą na kukłę. Błękitne oczy bez białek były przeszklone jak u kogoś chorego.
– To ta planeta, rozumiesz? – spytał Serrak, stając przy otwartej śluzie. – Chcieliśmy ją zmieniać, tymczasem to ona zmieniła nas.
– Jesteś chory – powiedział Paul, cofając się w głąb Alferii.
Serrak westchnął protekcjonalnie.
– Widzisz, żeby męczył mnie katar, łzy albo świąd? To atmosfera, Paul, dzięki niej proces zmiany przebiega prawidłowo.
– Prawidłowo?
– To nie ma prawa się powieść w warunkach panujących na Alferii! Rozumiesz?
– Trzeba cię izolować – powiedział z trwogą Beniti.
Serrak opętańczo zachichotał.
– Inni zrozumieli, zrozumiesz i ty – odparł nadal rozbawiony.
Zanim Paul zdążył coś powiedzieć, dostrzegł emanujące blaskiem chmury nanorobotów. Kiedy cofnął się przed nimi – tuż przed wieloma dłońmi, drobnymi i chłodnymi, które poczuł na ramionach oraz tułowiu – usłyszał jeszcze głosy porozumiewających się między sobą ludźmi. Gdy unieśli go z lekkością mrówek dźwigających zeschły liść, z przerażeniem dotarło do niego, że nie zdoła się uwolnić.
– Leandra? – Na próżno szarpał się z całych sił. – Leandra, jesteś tu?
Ale nikt mu nie odpowiedział.
Nieśli go na polanę pełną kwiatów, których nigdy wcześniej nie widział.
A może jeszcze dalej?
***
Leandra, dostawszy się do niej ciemnymi korytarzami, ze zdumieniem spojrzała na otwartą śluzę. W pierwszym odruchu spróbowała ją zamknąć, ale gdy zrozumiała, że nic z tego, ubrała kombinezon, założyła filtrującą powietrze maskę i wyszła na zewnątrz z mocno bijącym sercem. Nie miała pewności, czy postępuje słusznie, ale nie mogła dłużej zwlekać, gdyż Paul nie odpowiadał na jej wiadomości, a członkowie zespołu badawczo-realizacyjnego zachowywali się coraz dziwniej.
Leandra była przekonana, że wszystko jest ich winą, skutkiem bezmyślnej ingerencji we florę obcej planety. Wierzyła też, iż może temu zapobiec, potrzebne jest tylko stanowcze i szybkie działanie. Dlatego w kulce wielkości kciuka zabrała anathemis – substancję, która miała zniszczyć wszystkie purpurowe kieliszki oraz to, co z nich zostało w glebie. Tak będzie dobrze, powtarzała sobie medyczka, nie mam innego wyjścia, muszę to zrobić.
Gdy zbliżała się do granicy wysokich na pół metra kwiatów, których wcześniej tu nie widziała, poczuła coś na ramieniu. Podskoczyła ze strachu i już chciała uciekać, gdy usłyszała znajomy głos.
– Kogo pani szuka?
Na widok Serraka poczuła ambiwalentne emocje, z których jednak żadna nie potrafiła albo nie chciała zdominować drugiej; radość, że spotkała jakiegoś człowieka i strach przed znaczonym światłocieniami wychudłym obliczem nanoinżyniera nie walczyły ze sobą, a uzupełniały się niczym Yin i Yang.
– Nie powinien pan chodzić bez maski – powiedziała, lekceważąc pytanie.
Czy jej głos drżał z zimna, czy ze strachu?
– Spodziewałem się, że będzie pani najbardziej oporna.
– Proszę darować sobie złośliwości.
– Niech się pani rozejrzy…
– Naraża pan na niebezpieczeństwo innych pracowników! – wybuchła Leandra. – Albo pan wróci do Alferii, albo wyślę raport Paulowi.
Serrak spojrzał na nią z pełną emfazy, przerysowaną troską.
– Planeta zmieniła nawet Ginevrę – powiedział z głębokim smutkiem, protekcjonalnie jak ojciec do nierozumnego dziecka. – I pracowników Alferii. Poza paroma wyjątkami, chowającymi się przed nami.
– Więc nie wszyscy oszaleli – prychnęła Leandra.
– Skoro tak pani to określa… Proszę mieć na uwadze, że Ginevra nie pozwoli wam na kontaktowanie się ze sobą.
– Pan jest chory.
Nie czekała na jego odpowiedź. Ruszyła przed siebie. Serrak nie próbował jej powstrzymać. Wiedział, że sam nie ma wystarczająco dużo siły.
Kiedy weszła w sięgające jej do piersi, onirycznie falujące na wietrze kwiaty, mocniej zacisnęła dłoń na gładkiej powierzchni skrywającej anathemis.
Na polanie zaświeciły nanorobotyczne chmury. Zaczęły się do niej zbliżać; leniwe, ogromne świetliki, wyglądające, jakby opasły się ciężkostrawnym światłem.
Aktywowała anathemis, rozluźniła uścisk.
Bardzo zajmujące opowiadanie, Prosiaczku. Spodobało mi się i przeczytałam jednym tchem. Ładny język, w paru miejscach można się przyczepić, ale nie ma to większego znaczenia dla odbioru.
Troszkę zabrakło mi bardziej łopatologicznego wyjaśnienia, ale wiem, że to tylko ja tak mam – potrzebuję kawę na ławę. Ale myślę, że miłośnicy SF będą usatysfakcjonowani.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
"W tonących w ciemnościach korytarzach, rozświetlanych tu i ówdzie świetlnymi chmurami z nanorobotów…" Utonąłem zaraz na początku opowieści. Od czasu, do czasu łapałem zdania, tu i ówdzie ciekawe. Rada. Zmniejsz o 50% zdania wielokrotnie złożone. Może komuś uda się przebrnąć. Pozdrawiam.
Ja nie jestem fanką SF, a wcale nie musiałam brnąć przez to opowiadanie.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Bemik, Bo jesteś mądra i blyskotliwa?
O właśnie, na takie słowa czekałam. Teraz będę śnić o tym, jaka to ja jestem wyjatkowa, a we śnie spowoduję jakiś kataklizm, żeby usunąć wszystkich, którzy mnie nie doceniają.:-)
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Ciekawe opowiadanie. Wydaje mi się, że powtarzanie co akapit "pamiętnik Leandry" jest niepotrzebne. Wystarczyłoby raz, na początku pamiętnikarskiej części, a później już same numery dni. Mam wątpliwości, czy coś, co jest widoczne dopiero w ultrafiolecie, można nazwać niebieskim.
Babska logika rządzi!
bernik – dzięki :-) Nie spodziewałem się tak szybkiego komentarza ;-) Finkla – dzięki za uwagi. Zastanowię się nad nimi.
W sensie – tak szybko komentarza ;-)
No to, jak napisała Bemik, miłośnicy SF są usatysfakcjonowani ( a przynajmniej ja). Podoba mi się odwrócenie ról – planeta zmienia człowieka a nie odwrotnie, jak zazwyczaj. Dobre ostrzeżenie dla nawiedzonych naukowców, zamierzających np. terraformować Marsa. ;) W pamiętnikach Leandry trafiają się błędy – ale nie wiem, może to specjalnie tak, bo spuchła i jeszcze wyłączyli jej światło? Pozdrawiam:)
Dzięki :-) No tak, spuchała, a bez światła się przecież nie poprawi w lustrze. Wielopoziomowe budowanie napięcia ;-)
Przeczytałem dwa razy. Przyznam, że na poziomie faktów rozmijam się z tym opowiadaniem. Cholernie mnie ono zafrapowało (i to bez kociokwiku), ale mimo chęci pojąć go nie umiem. Może wyjaśnisz kilka spraw, Prosiaczku? Moje wątpliwości: 1) Modyfikacje genetyczne miały bezpośredni wpływ/ 2) nie miały bezpośredniego wpływu na rozwój wypadków. Jeśli 1, 3) Alergia była rzeczywiście alergią – np. modyfikacje wywołały zmianę ekspresji innego genu… aż boję się wymyślać, jak to prowadzi do nanobotów Jeśli 2, 4) proces wszczął się samorzutnie/ 5) zainicjowały go nanoboty obserwujące Jeśli 5, nanoboty były jedynie pochodzenia ludzkiego Jeśli 4, 6) nanoboty produkowała jakoś planeta (?) Jeśli 6, 7) chorobę powodowała obecność nanobotów Jeśli 5, 7) jw. / 8) chorobę powodował brak nanobotów (uzależnienie ludzi od nich) Jeśli 8, to tłumaczyłoby, dlaczego Serrak nie chorował (bo miał więcej nanobotów niż inni, wynika z opisu), przeczy temu jednak infekcja (jak się wydaje) Ginevry Jeśli 7, na odwrót. Jeśli 5, zastosowanie anathemis mijało się kompletnie z celem Jeśli 1, 9) dostęp do skażonego środowiska miał kluczowe znaczenie dla tego, kto chorował, a kto nie (wynika ze słów Serraka) Jeśli 2, 10) (co przeczy słowom Serraka) czy w bazie, czy na na zewnątrz nie robi różnicy (nanoboty są tak małe, że mogą przeniknąć do bazy; pozostaje kwestia czy coś (ktoś) je kontroluje; bo jeśli nie mają precyzyjnych wytycznych, to kwestia prawdopodobieństwa i wtedy 9) Jeśli dobrze wszystko czytam, to nie widzę satysfakcjonującego rozwiązania. Ale mam nadzieję, że gdzieś popełniam błąd i że to jednak ma sens.
Hej, Julius.Po pierwszej, miałem iść spać, a Ty mi tu takie numery… ;-) Nie bardzo rozumiem wątpliwości. Pewnie to wina godziny, więc napiszę ogólnie, że: – proces wszczął się ALBO samorzutnie, ALBO wraz z rozpoczęciem zasiewu kwiatów. – poza nanorobotami w opowiadaniu są jeszcze inne cząsteczki, które podmieniają znaną nam łągiewkę pyłkową. – tak, nanoroboty były pochodzenia jedynie ludzkiego – nie, nanorobotów nie produkowała planeta – alergię wszczęły nie nanoroboty, lecz zasiewanie kwiatów na planecie – chorobę powodowała planeta, tak samo jak zmieniała kwiaty, tak zmieniała ludzi, a nawet Alferię(tym samym również Ginevrę) – Serrak nie chorował, ponieważ często wychodził na zewnątrz, w dodatku bez maski. W ten sposób, poddając się wpływowi planety, zatrzymywał proces rzekomej alergii, a właściwie uniemożliwiał przechodzenie stanu zarażenia ludzi(bo członkowie zespołu zostali zarażeni przez te dziwne cząsteczki "grasujące" na planecie) w alergię. -stosowanie anathemis(fabularnie) nie mijało się z celem, bo jej użycie miało zniszyczyć purpurowe kieliszki, któych rozwój na planecie był przecież nierozerwalnie związany z alergią. ZAZNACZĘ, że tak sądziła Leandra, a czy tak było naprawdę – nie wiadomo. Być może planeta zaczęłaby zmieniać ludzi i bez rozpoczęcia zasiewu. Tak więc dla LEandry miało to sens , ale, w przypadku ewentualnego użycia, czy zadziała, tego nie wiadomo. Może przez późną godzinę się rozminąłeś? ;-)
Yyy… czy zatem mowa o tajemniczej substancji("inne cząsteczki" – które sobie myślowo zredukowałem do fabularnego chwytu, mylnego tropu, odwrócenia uwagu) infekującej zarówno ludzi, jak i maszyny? (Przyczepiłem się tych nanobotów, jak sądzę, nie bez powodu). Czy aby na pewno to je SyFy? Bo przyznam, że spodziewałem się jakiegoś "twardego" rozwiązania, ukrytego pod osnową faktów. W innym razie na pierwszy plan wchodziłaby parabola (poprzez inwersję, jak zauważyła Marianna), nawet z niczego sobie morałem. A to nieco zubaża efekt (na mnie wywarty przynajmniej) tego całego, misternie rekonstruowanego schematu tajemnicy (która byłaby "wyjaśniona" za pomocą środka typowego dla opowieści magicznej (nawiasem w nawiasie podobnie zrobił Lem w "Solaris", choć tam przynajmniej jakieś hipotezy były wymyślane). Dla mnie? Osobiście? Jakby w długim, wieloczłonowym, skomplikowanym wyrażeniu arytmetycznym pojawił się nagle moduł "razy zero"… Naokoło dochodzę więc do co najmniej dziwnej introspektywy, że chyba najbardziej kręci mnie w literaturze to, czego nie rozumiem :-)
Twarde rozwiązanie, pod osnową faktów? Różne są oblicza science-fiction, nie zawsze dostajemy odpowiedź jak, czasami i dlaczego pozostaje niedookreślone. Nie chciałem się bawić w pewne zakotwiczanie, ulogicznianie "motywów" działania planety, bo nie widziałem w tym sensu, a truizmy nie wchodziły w grę. Może kiedyś wpadnę na genialny pomysł, jak to zrobić. Tak, aby moje teorie jednocześnie miały pierwiastek genialności i jednocześnie były logicznie nieruszalne jak aksjomaty? Powstaną wtedy nowe kanony "jak pisać sci-fi", będę sławny, może nie bogaty, ale Julius będzie moim fanem, a to już wiele ;-) Z drugiej strony nie bawiłem się w tłumaczenie jak; nie czuję jeszcze czytelnika na tyle, żeby niektóre skłądowe science podawać w optymalny sposób. Podkreślę, niektóre, a w tym opowiadaniu z pewnością nie dałbym sobie z nimi rady. Ciekawa introspektywa. Mam wrażenie, że mnie również to kręci. Dzięki za introspektywne lustro :-) Teraz pracuję nad sci-fi w narracji pierwszoosobowej. Piszę o tym, bo mam pytanie – nie zechciałbyś, kiedy skończę, zerknąć na nie, zanim wrzucę je na stronę?
Prosiaczku, to co zrobiłeś, to – muszę przyznać – rozsądne rozwiązanie. Że sobie zęby ostrzyłem na "twardszą" potrawę, to już wyłącznie mój problem. Chętnie zerknę. Mail powinien być w profilu.
Ciekawe, wciagające, podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Dzięki, Anet. Dobrze, że nie masz awersji do sci-fi ;-)
Do ciekawych opowiadań nie mam awersji ;)
Przynoszę radość :)
Jak na SF nawet dobrze mi się czytało – a to komplement ; ) Jakie jest tempo opadającej w wodzie kuli śniegu? Bo mnie to porównanie nic nie mówi… Nie "nie posłuchali się" Benitiego, tylko "nie posłuchali" go. Zaimek zwrotny zbędny. Jest gdzieś takie miejsce, w którym ogólnie roi się od "się". Ale tylko jedno mnie tak przygniotło. Kot z Cheshire. Nie Chesire. "…sporo zdążyło si zminić. (…) …całkowicie się zmieniła…" "jeszcze kilkanaście jeszcze kilkanaście osób" "…ubrała kombinezon…" – a w co? Za ubieranie kombinezonu trzy dni w dybach pod ratuszem. No a potem dotarłam do końca i… i co? Co to za zakończenie w ogóle, takie bez zakończenia? Ja ciekawy człowiek jestem, a tu za mało wiem o losach bohaterów, by mi się podobało ; (
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
"Zaczarowane miasto" van Vogta w nowym, uwspółcześnionym wydaniu. Co do idei – nic, jak widzisz, nowego. Realizacja, chociaż satysfakcjonująca, jednak pozostawia ślad niedosytu, dość nieokreślonego – może zwyczajnie za krótko, za pospiesznie? Za płytkie relacje międzyludzkie? Ale, tak czy tak, wchłonąlem jak gąbka.
joseheim, dziękuję. Idę pod ratusz ;-) Adamie, cieszę się, że summa summarum podobało Ci się.
Sprawnie napisany tekst. Ogólnie pomysł i wykonanie przypadły mi do gustu.
homarze, dzięki za odwiedziny :-)
Już wszystko zostało powiedziane, więc chyba nie dodam nic nowego. Całkiem zacne opowiadanie. I napisane bardzo przyzwoicie, choć zakończenie mnie rozczarowało. Nie spodziewałam się, iż w ostatnim zdaniu napiszesz, że wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie, ale liczyłam na finał, mający ręce i nogi, a okazało się, że jakiś kadłubek jest tylko, raczej pozbawiony kończyn. ;-)
„…a wszystkie tymczasowe injekcje i tabletki zawiodły”. –– …a wszystkie tymczasowe iniekcje i tabletki zawiodły.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ludzi powinno się skazywać na ciężkie roboty w kopalniach uranu za kończenie tak wciągających opowiadań w ten sposób. Rozumiem niedopowiedzenia, pozostawienie miejsca na interpretację i tak dalej, ale bez przesady. Czuję się trochę oszukany tym zakończeniem. Zwłaszcza, że tekst – mimo że podąża właściwie znanym i utartym schematem – jest bardzo dobry.
No i za to opowiadanie należy Ci się Autorze pochwała: tekst wciągający, nie ma czasu na nudę, czyta się jednym tchem. Także mógłbym się przyczepić do tego zakończenia, ale całość w znacznym stopniu rekompensuje ową końcówkę. Nie muszę chyba dodawać, że podobało mi się bardziej niż "Miasto Sawantów" ;) Pozdrawiam.
Dziękuję za komentarze. Chyba rzeczywiście przegiąłęm z zakończeniem. ;-)
Taka SF bardzo mi się podoba. IMO zakończenia ‘otwarte’ pasują właśnie do SF. Inspirują wyobraźnię osobistą. Odkurzam tekst i piórko. Nie powinny zalegać w kurzu. Polecam
P.S. Chyba jednak Krzyś i Puchatek nie doceniali Prosiaczka :)