- Opowiadanie: jahrek - 1947

1947

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

1947

I

Przemieszczałem się korytarzem prowadzącym do centrum sterowniczego. Światło pulsujące z wysoko zamieszonego sklepienia rozjaśniało drogę, którą pokonałbym nawet z zamkniętymi oczami. O tak, trasę znałem doskonale. Ile to już czasu tutaj spędziłem, eksplorując wszechświat? Pracując w ochronie Obywateli Kwadratu Trzech Słońc, zdążyłem zobaczyć wiele planet. Niestety, najczęściej niezbyt gościnnych.

 

Idąc, rzucałem obojętne spojrzenie na biegnące po ścianach dziesiątki rur i przewodów. Rozejrzałem się po ogromnym oraz niemal idealnie okrągłym korytarzu i pomyślałem, że pewnie tak czuje się stworzenie połknięte żywcem przez drapieżnika.

 

Ciężkie wrota rozsunęły się bezszelestnie, ukazując centrum sterownicze.

Skierowałem kroki do stojącej samotnie postaci.

– Niechaj twoja energia nigdy nie osłabnie – przywitał mnie głównodowodzący placówką, nie odrywając wzroku od trójwymiarowego obrazu, ukazującego nieznany mi układ słoneczny.

– I twoja niech trwa po wieki – odrzekłem.

Zbliżył się do mnie. Przez krótką chwilę milczał, wreszcie oznajmił:

– Mamy problem z załogą jednego z małych jednostek badawczych.

– Domyśliłem się. Przecież po to tutaj jestem.

Nie odpowiedział. Zaprosił mnie ruchem dłoni w pobliże kokpitu, po czym dotknął jednego z przezroczystych ekranów. Na wysokości naszych głów wyświetlił się widok kilku planet, skupionych wokół niewielkiej gwiazdy.

– Mieli tutaj przymusowe lądowanie. – Wskazał ręką jedno z ciał niebieskich. – Zderzyli się z jakimś tamtejszym pojazdem. Z trzech członków załogi przeżył tylko jeden.

Obraz na ekranie zmienił się. Pokazywał żółte podłoże, na którym znajdowało się kilka niskich, kanciastych zabudowań. Miejsce okalało ogrodzenie zakończone grzbietem ostrych prętów. Przy zamkniętych wrotach stały nieruchomo dwa stworzenia, a pomiędzy budowlami krzątały się grupy należące do tego samego gatunku.

Zwróciłem uwagę na owalne czasze tkwiące na ich głowach oraz przedmioty uwieszone na górnej części ciał.

– Są uzbrojeni? – zapytałem.

– Tak – przytaknął i natychmiast dodał: – Ale ich broń nie jest w stanie uszkodzić skafandra. Poradzisz sobie bez większych problemów.

– Kiedy zaczynam?

– Natychmiast. Trzymają jednego z obywateli Kwadratu Trzech Słońc w tym zabudowaniu. – Pokazał palcem jeden z sześcianów. – Łatwo go znajdziesz, dzięki sygnałowi wysyłanemu przez nadajnik podskórny. – Zwrócił oblicze ku mnie. – Podejrzewamy, że te dzikusy mogą zechcieć go torturować albo prowadzić na nim eksperymenty. Trzeba się spieszyć.

– Jak zawsze. A co z błyskiem?

– Nasze urządzenia wykazały, że dokonał niezbędnych autonapraw i jest w pełni sprawny. Jednak z jakiegoś powodu nie możemy go sprowadzić tutaj. Prawdopodobnie przebywa w zamkniętym pomieszczeniu, stąd ten problem. Nie chcemy też uruchamiać autodestrukcji, bo wciąż jest szansa, że odzyskamy błysk. Na szczęście dzikusy o tym nie wiedzą. I lepiej, żeby tak zostało. Konsekwencje poznania naszej technologii mogą być dla nich tragiczne w skutkach.

 

II

 

Transporter powoli usiadł na żółtym podłożu. Wizjery ukazały okoliczny krajobraz: płaski grunt, na którym od czasu do czasu pojawiały się niewielkie kępki roślinności, rozciągał się aż po horyzont.

– Inne zakątki globu wyglądają bardziej zachęcająco. – Głos sterującego wyrwał mnie z zamyślenia.

W odpowiedzi pokiwałem głową. Niewiele mnie obchodziły uroki planety. Miałem do wykonania ważną misję i wszystko podporządkowałem jej powodzeniu. Niby nic nie mogło przeszkodzić w zaplanowanej akcji, ale dzięki doświadczeniu zdawałem sobie sprawę, że zbyt duża pewność siebie potrafiła być zgubna.

– Idę się przygotować – zakomunikowałem sucho.

Nie dosłyszałem odpowiedzi, zresztą nie byłem nią zainteresowany. Szybko odwróciłem się i ruszyłem do zbrojowni.

 

***

 

Stałem naprzeciw skafandra.

Ubiór był w zasadzie wysokozaawansowanym urządzeniem. Przypominał bezgłowe, dwunożne stworzenie, z korpusu którego wyrastały dwie kończyny górne. Kilkakrotnie większy ode mnie, prezentował się imponująco, zmuszając mnie do ciągłego zadzierania głowy. Tylko w ten sposób mogłem ogarnąć wzrokiem jego ogrom.

Skafander, ciągle ulepszany przez naszych specjalistów, stał się niemal idealną bronią. Potrafił unieszkodliwić każde znane stworzenie we wszechświecie.

 

Zbliżyłem się do urządzenia, po czym spojrzałem na czytnik. Zielona wiązka światła błyskawicznie zeskanowała moje oko, a zaraz potem rozsunęły się drzwi umieszczone w korpusie skafandra. Patrzyłem bez ruchu, jak powoli wysuwają się strome schodki.

Znalazłszy się w niewielkim centrum sterowniczym, założyłem na głowę wypukły dysk podłączony do kilkunastu cienkich przewodów. Rozbiegały się we wszystkie strony, znikając w zakamarkach maszyny. „Czas rozpocząć zadanie” – pomyślałem.

 

Skafander natychmiast ruszył w stronę otwartych wrót, niosąc mnie w sobie niczym przyszłego potomka. Stałem się najważniejszą częścią maszyny: jej umysłem oraz inteligencją odpowiedzialną za każdy ruch i czynność.

Opuściłem transporter, po czym zatrzymałem skafander na żółtej powierzchni. Okazała się bardziej stabilna niż przypuszczałem. Przez krótki moment przyglądałem się okolicy i dostrzegłem niewysokie budowle majaczące w oddali. „To mój cel” – skierowałem maszynę we właściwym kierunku. Spojrzałem za siebie, by odprowadzić wzrokiem transporter. Powoli uniósł się, a potem błyskawicznie zniknął w powłoce gazowej planety.

O tej pory byłem zdany wyłącznie na siebie. Wziąłem głęboki wdech i przyspieszyłem, chcąc jak najszybciej zaatakować tubylców.

 

Podczas niedługiej drogi do wskazanego miejsca, umieściłem w wyrzutniach odpowiednie pociski, które – według danych zawartych w pamięci skafandra – miały szybko pozbawiać przytomności uzbrojonych dzikusów. Natomiast nie były w stanie ich zabić, bo nie zezwalał na to kodeks podróżniczy. Jakby nie myśleć, to jednak pojmany obywatel Kwadratu Trzech Słońc uchodził w tubylczych, prymitywnych umysłach za najeźdźcę, choć prawda wyglądała zgoła inaczej.

 

Zanim dotarłem do wyznaczonego punktu, przypomniałem sobie o wiadomościach, które dotarły do mnie przed startem transportera. Informacje co prawda nie były potwierdzone, ale zmuszały do refleksji.

Dowiedziałem się, że uczeni opracowali nowy projekt skafandra. Najważniejszą różnicą był sposób sterowania: strażnik mógł podłączyć się do aparatury gdzieś w przestrzeni kosmicznej i kierować działaniami maszyny, która w tym czasie przebywała na wskazanej planecie. Według opinii uczonych takie posunięcie zmniejszało jakiekolwiek zagrożenie obsługującego skafander do zera. Obecnie niebezpieczeństwo wynosiło około pięciu procent.

– Może i tak – westchnąłem. – Ale dzięki temu zobaczyłem kawał wszechświata.

 

***

 

Prymitywne ogrodzenie nie przeszkodziło mi w najmniejszym stopniu. Wtargnąłem pomiędzy zabudowania i poruszałem się zgodnie z sygnałem nadajnika. Według urządzeń naprowadzających uwięziony znajdował się niedaleko.

 

Włączyłem pełną ochronę skafandra. W samą porę.

 

Dzikusy próbowały odeprzeć atak za pomocą swoich prymitywnych broni. Tubylcy wyrastali przede mną jak spod ziemi, a ich liczba stale rosła. Komunikowali się za pomocą gestów oraz niezrozumiałych dla mnie dźwięków. Poruszali się dość szybko, lecz nie na tyle, żeby umknąć przed moimi myślami. Poza tym ich starania okazały się nieskuteczne; pole siłowe kpiło z setek różnej wielkości stalowych pocisków, które nie były w stanie w żaden sposób uszkodzić maszyny.

 

Bez przerwy kierowałem w stronę agresywnych istot wiązki paraliżujące ich system nerwowy. Przede mną uzbrojone grupy próbowały uszkodzić skafander, a za moimi plecami znajdowały się już tylko nieruchome kukły. Sparaliżowane organizmy po jakimś czasie powinny odzyskiwać pełną władzę nad swoimi ciałami, lecz wtedy ja wraz z ocalonym miałem przebywać daleko stąd.

Nagle przed moimi oczami pojawił się niepokojący komunikat.

– Co się dzieje? – zapytałem zaskoczony. Pełniłem funkcję strażnika bardzo długo, ale jeszcze nigdy nie przytrafiło mi się nic podobnego.

 

Nie miałem łączności z centralą. Na moje wezwania odpowiadała głucha cisza. Poza tym przestał działać system wyszukujący sygnał nadajnika podskórnego. Po raz wtóry spróbowałem uruchomić odbiornik. Bezskutecznie.

Po chwili wyświetlił się obraz ukazujący defekt. Wyglądało na to, że coś z zewnątrz uszkodziło jeden z modułów. „Ale jak? Przecież włączyłem pole siłowe jeszcze przed walką” – zastanawiałem się. Szybko jednak przestałem zaprzątać sobie głowę niespodziewanym problemem, dochodząc do wniosku, że muszę działać inaczej niż do tej pory. Wiedziałem, że wkrótce – możliwe, że już się to stało – nadzorujący misję zorientują się w sytuacji i wyślą pomoc.

– Wtedy może być dla niego za późno – podsumowałem. – Zaraz, który to była budowla? – Przypomniałem sobie rozmowę przed rozpoczęciem akcji. Rozejrzałem się uważnie, po czym zmieniłem położenie skafandra.

 

Znajdował się wprost przede mną. Sześcian. Niedużo wyższy od maszyny.

 

Uruchomiłem skanowanie. Termoczujniki wykryły obecność wielu organizmów. System przeszukiwał budowlę kawałek po kawałku, prześwietlał każdy zakamarek. Wreszcie zasygnalizował namierzenie celu. Jedna z istot przebywających w sześcianie charakteryzowała się znacznie wyższą temperaturą ciała. „To na pewno on” – przemknęło mi przez myśl. Nie zwlekając ani chwili, wszedłem, rozbijając po drodze mur chroniący wnętrze budowli. Moim oczom ukazała się grupa dzikusów. Większość nie posiadała broni i chroniła swoje ciała pod białymi płaszczami, pozostali próbowali wstrzymać pochód skafandra deszczem stalowych pocisków. Ich sparaliżowałem jako pierwszych.

 

Skafander miażdżył kończynami kolejne przeszkody dzielące mnie od uwięzionego. Pod ciężarem maszyny wszelkie przedmioty zamieniały się w pył. W końcu uporałem się z ostatnim murem.

 

Zatrzymałem się.

 

***

 

Stał spokojnie. Duże, zmęczone oczy patrzyły na zbawienny skafander. Obywatel nie był zraniony ani ubezwłasnowolniony w żaden sposób.

– Dotarłem na czas – podsumowałem.

Otworzyłem wejście i czekałem. Po chwili, tuż pode mną, pojawił się ocalony.

– Niechaj twoja energia nigdy nie osłabnie. Nic ci nie zrobili? – zapytałem.

– I twoja niech trwa po wieki – odpowiedział nadspodziewanie spokojnie. – Nie. Straciłem przytomność, więc nie wiem, kiedy mnie tutaj przetransportowali – wyjaśniał. – Jak się ocknąłem, to uciekli w popłochu. Od tej chwili obserwowali mnie, ale nie zbliżali się. Wcześniej chyba myśleli, że nie żyję.

– Czas wydostać się stąd – zdecydowałem. – Wiesz, gdzie przechowują błysk?

– Nie mam pojęcia.

Dotarło do mnie, jak bezsensownie musiało zabrzmieć to pytanie po słowach, które wcześniej pasły z ust mojego pasażera. Nie chcąc tracić czasu, wydostałem skafander z ruin budowli. Paraliżując wciąż atakujących tubylców, obserwowałem uważnie każdy sześcian. Moją uwagę zwrócił największy.

– Tylko tam mogli ukryć błysk. Reszta budowli jest za mała.

Obywatel spojrzał we wskazanym przeze mnie kierunku.

– To możliwe… – przytaknął cicho.

 

Szybko przedostaliśmy się w pobliże sześcianu zdecydowanie przewyższającego wielkością pozostałe. Dodatkowo różnił się wyglądem górnej, zaokrąglonej części, która w innych budowlach była zupełnie płaska.

Po drodze unieszkodliwiłem kilka grup dzikusów. Przez chwilę zastanawiałem się, czy po zakończeniu misji chociaż jeden z nich przetrwa niesparaliżowany?

 

Znalazłszy się przed budowlą, oderwałem metalowe wrota. Siła skafandra ponownie okazała się nie do przecenienia. Ostrożnie przemieściłem się do środka pomieszczenia. Nie zastałem zbyt wielu tubylców, więc wymiana ognia była bardzo krótka.

 

Srebrny dysk wisiał bez ruchu niewysoko nad poziomem gruntu, prawie dotykając betonowej wylewki. Lśniąc w sztucznym świetle, zapraszał do skorzystania z jego możliwości. Zbliżyłem skafander ku niemu.

– Potrzebuję twojej pomocy – zwróciłem się do Obywatela. – Czy jesteś w stanie dostać się do błysku, a potem otworzyć mi wrota?

– Tak, mogę to zrobić – odrzekł po krótkim zastanowieniu. – Tylko musisz mnie ochraniać.

– Nie za bardzo jest przed kim. – Rozejrzałem się i nie zauważyłem żadnego tubylca zdolnego zagrozić nam w jakikolwiek sposób. – Ale będę miał wszystko na oku, bez obawy.

Skinął głową, po czym opuścił kryjówkę. Przez moment stał pomiędzy skafandrem a błyskiem i uważnie lustrował wzrokiem otoczenie. Chyba do końca nie wierzył moim zapewnieniom. Potem, wolniutko, krok po kroku pomaszerował do pojazdu. Kiedy błysnął mu w oko światłem czytnika, wrota rozsunęły się. Drobna postać Obywatela zniknęła we wnętrzu maszyny.

Po chwili otworzył się największy właz.

Odetchnąłem z ulgą.

 

***

 

Po powrocie do bazy, nie zdążyłem jeszcze na dobre ochłonąć, kiedy zostałem wezwany przez jednego z Uczonych. Chciał ze mną porozmawiać na temat usterki skafandra.

– Miałeś problemy z łącznością i namierzaniem z powodu tego. – Uczony wskazał mi płaski, powyginany kawał metalu.

– Dziwne. Przecież nie mógł przebić się przez pole ochronne – zauważyłem.

– Bo się nie przebił – kontynuował. – Nieszczęśliwym trafem znalazł się tam przed uruchomieniem zapory. Ale jak? Nie mam pojęcia. – Rozłożył bezradnie ręce.

 

Stanąłem nad źródłem problemu i przyjrzałem mu się. Jasne zabarwienie doskonale kontrastowało z ciemnymi znakami pokrywającymi jego powierzchnię. Powoli docierało do mnie, gdzie widziałem wcześniej ten przedmiot. „Był częścią ogrodzenia” – przypomniałem sobie. Patrzyłem przez dłuższą chwilę na dziwaczne zawijasy, które nic mi nie mówiły:

 

WALKER AIR FORCE BASE IN ROSWELL

 

Zniechęcony wzruszyłem ramionami, po czym ruszyłem ku wyjściu. Czas spędzony na planecie zamieszkałej przez wojownicze oraz niebezpieczne stworzenia dał się we znaki. Moje szare ciało czuło zmęczenie. Potrzebowałem długiego snu.

 

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Całkiem sympatyczne opowiadanko, ale zabrakło mi w nim czegoś… istotniejszego niż akcja ratunkowa. Napisane fajnie, sprawnie i szybko się czyta. Większych błędów nie zauważyłam – czasem tylko przemknęło mi jakieś niefortunne sformułowanie. A, jedna uwaga – kiedy bohater odnalazł Obywatela, jakoś pominąłeś kwestię, że wziął go do swojego skafandra. A bardzo mi się podobało powitanie: Niechaj twoja energia nigdy nie osłabnie. –  I twoja niech trwa po wieki . Nie wiem tylko czy po wieki, czy na wieki. 

Niech moc będzie z Tobą, Autorze!     

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

…Opowiadanie dość nijakie. Fabuła niby frapująca ale przedstawiona bez "ikry". Zamiast kwadratu trzech "słońc" lepiej by brzmiało – w trójkącie trzech słońc. Poza tym bohaterowi poszło tak gładko, jakby jadł bułkę z masłem. Zero emocji. Pozdrawiam.

Dobry tekst, żeby poćwiczyć sceny akcji. Myślę, że walka powinna być opisana bardziej dynamicznie – krótkie zdania, pełne żywych czasowników. Walkę można by trochę skomplikować – bohaterowi zbyt łatwo wszystko wychodzi. Przeżył setki takich misji, więc jeśli nic nadzwyczajnego, poza drobną usterką się nie wydarzyło, to czemu wybrał akurat tą historię do opowiedzenia. Jeśli to jego najbardziej pasjonujące przeżycie, powinien zmienić robotę. Zbyt wiele na temat skafandra. Od momentu wylądowania na planecie, ten temat wciąż jest wałkowany. Więcej walki, więcej dramatyzmu, mniej opisów własnego skafandra. Sugeruję także zastąpić dwukrotnie użyte "przytaknął" na zwyczajne "powiedział". "– Tak – przytaknął" – słabo to brzmi.

Nieźle napisany tekścik, ale strasznie mdły, zupełnie bez jaj. Jakbym oglądała film –– nie dość, że w zwolnionym tempie, to jeszcze dźwięk został niemal całkowicie ściszony.  

 

„Mamy problem z załogą jednego z małych jednostek badawczych”. –– Mamy problem z załogą jednej z małych jednostek badawczych.

 

„Zaraz, który to była budowla?” –– Zaraz, która to była budowla?  

 

„Ostrożnie przemieściłem się do środka pomieszczenia…” –– Może wystarczy: Ostrożnie przemieściłem się do środka/ wnętrza… Lub: Ostrożnie dostałem się/ dotarłem do środka pomieszczenia

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Co do opowiadania, zgadzam się z większością przedpiśców, że nie wzbudza większych emocji. Z alogicznych drobiazgów, które zauważyłam: jak wygląda okrągły korytarz? Jak można założyć na głowę wypukły dysk? Jak operator łączyłby się z nowym typem skafandra – z prędkością światła, czy natychmiast?

Babska logika rządzi!

Dobre, ale bezpłciowe i niestety przewidywalne. Regulatorzy bardzo dobrze to ujęła.

 

"Warśtat" masz, ale opowiadanie, to nie tylko sucha akcja. Popracuj nad otoczką, bo widzę potencjał na bardzo dobre teksty.

Infundybuła chronosynklastyczna

Dziękuję za opinie. Próbuję nieśmiało pisać s-f, ale niełatwa to sztuka. To mój pierwszy tekst o takiej tematyce, ale jak widać egzamin oblałem po całości. Może następnym razem pójdzie mi trochę lepiej…

Skoro gorszy tekst już za Tobą, każdy następny raz musi być lepszy. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanie w gruncie rzeczy sympatyczne, ale przewidywalne. Można przeczytać, ale nie dzieje się tu nic na tyle ciekawego, by przyciągnąć czytelnika na dłużej.

Nowa Fantastyka