- Opowiadanie: syberyjska - Wyobraźnia

Wyobraźnia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wyobraźnia

Zsuwał się coraz głębiej w dół. Ręce kurczowo zaciśnięte na linie, drżały mu już mocno, a i nogi powoli zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Rozpoczynając zjazd w głąb jaskini wolał nie pamiętać jak kiepski jest alpinistą. Teraz już dokładne, to sobie przypominał. Powolutku spróbował zejść jeszcze niżej, ale tym razem szczęście mu nie dopisało. Zmęczone mięśnie nie wytrzymały i zaczął spadać w ciemną czeluść. „No, to już koniec – myślał. – I tym razem nic nie osiągnąłem. Nikt nawet nie będzie wiedział, jak zginąłem. Wszyscy będą sądzić, że zaszyłem się gdzieś i znowu szukam. Będą szydzić i nazywać mnie nieudacznikiem, jak zawsze. Tyle lat starań, poszukiwań czegoś, co mógłbym nazwać własnym odkryciem, co przyniosłoby mi sławę i rozgłos. Teraz to już wszystko nie ma znaczenia…

***

Ocknął się w dziwnym miejscu. Potoczył błędnym wzrokiem dookoła. Zewsząd otaczała go ciemność, rozjaśniona jedynie kępką fluorescencyjnych grzybów, których większą część, sądząc po otaczającej go poświcie, musiał przygnieść. Latarka wraz z kaskiem gdzieś mu się zapodziała. Wszystko go bolało. Mimo dojmującego bólu był wdzięczny losowi, że przeżył. Coś mu jednak nie pasowało. Spadł z dużej wysokości i to jasne, iż czuł się fatalnie. Doznawał dziwnego uczucia, którego nie do końca potrafił zidentyfikować. Nagle pojął, co jest nie tak. Skierował wzrok w kierunku własnej klatki piersiowej obawiając się jednocześnie tego, co tam znajdzie.

To, co zobaczył przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Będąc w tak niekomfortowej pozycji ujrzał siedzącego mu na mostku małego zwierzaka, który bezczelnie się na niego gapił. Zasadniczo niebyło by to takie dziwne gdyby nie fakt, iż takie stwory jak ten właściwie nie istniały a raczej istnieć nie powinny. Maluch przypominał kreta, był mniej więcej takiej samej wielkości i postury, ale znacznie bardziej smukły. Miał czarne, aksamitne futerko, wąsiki oraz wydłużone przednie i tylne łapki. Na tym jednak podobieństwa kończyły się gdyż futrzak miał wyjątkowo bystre i rozumne oczka. Tyle przynajmniej można było stwierdzić przy tej żałosnej namiastce oświetlenia, jaką dysponował obserwator. Po dokładniejszych oględzinach dało się zobaczyć także sporą torbę, podobna do kangurzej, umiejscowioną na brzuszku dziwnego stwora. Z tej to właśnie torby cudak wyjął coś, co wpakował sobie do mordki i zaczął intensywnie przeżuwać nadal świdrując wzrokiem leżącego.

– No nie chyba mam zwidy. – Przemówił głośno pechowy grotołaz, mając nadzieje, że dźwięk jego głosu przepłoszy nieproszonego gościa. Bardzo się pomylił. Dziwny przybysz nie tylko nie zwiewał jak, powinien ale wręcz podszedł bliżej by mieć lepszy widok.

– A kysz stworze, wynocha mi stąd. – Jedyną reakcją ze strony futrzaka było poruszenie wąsikami. – Dobra nie boisz się, a wiec musisz być tylko halucynacją wywołaną uderzeniem w głowę. Zrobię, więc tak, zamknę oczy, policzę od jednego do dziesięciu a kiedy je otworzę to znikniesz OK?

– Czek – zgodził się głośno maluch.

– Chwila coś sobie wyjaśnijmy. Po pierwsze ty nie możesz rozumieć, co mówię, po drugie zwierzęta przeważnie nie gadają z ludźmi, a po trzecie jesteś wytworem mojej wyobraźni, więc bądź tak miły i siedź cicho.

– Czek – ponownie odpowiedział stworek.

– Przedrzeźniasz mnie, ty mała paskudo?! Zresztą, co ja robię… jeden, dwa, trzy… – zacisnął powieki i skończył liczyć do dziesięciu. Kiedy je otworzył halucynacja dalej siedział na jego klatce piersiowej tyle, że w bardziej swobodniej pozycji. Co więcej maluch znowu wyjął coś z torby i zaczął pałaszować.

– Ty wiesz, że to niegrzecznie samemu się opchać nie poczęstowawszy gościa?– Zagaił zbity z tropu leżący.

– Czek – stwierdził niby-kret, po czym przemaszerował po mostku w kierunku twarzy grotołaza i bez zbędnych ceregieli wpakował mu coś do ust. Później odsunął się nieco by zobaczyć reakcję poczęstowanego. Człowiek przekręcił głowę głośno stękając, po czym wypluł jedzenie.

– No nie otruć mnie chcesz tym paskudztwem!? Zgłupiałeś? Nie pomyślałeś, że to dla ludzi może być niejadalne? Przyznaj, że chcesz mnie wykończyć?

– Czek czek – zaprotestował oburzony stwór i wyraźnie się obraził. Siedzieć siedział jednak dalej tam gdzie wcześniej i nic nie wskazywało na to by gdzieś się wybierał.

– Ale mnie łeb boli, nie masz przypadkiem aspiryny? Tak podejrzewałem – powiedział widząc kręcącego łebkiem futrzaka. – No dobra ogłaszam kapitulację nie wiem, o co tu chodzi ani coś za jeden, ale najwyraźniej mnie rozumiesz, co już samo w sobie jest dziwne. A tak w ogóle to jestem Doktor Tomasz Wawrzycki, doktor antropologii gdybyśmy chcieli być dokładni.

– Czek – przedstawił się grzecznie mały przybysz.

– Chyba Ktera-czek. Bo przypominasz kreta. – Futrzasty cudak wydał z siebie pomruk, który można było uznać za oznakę zadowolenia. Nowa nazwa wyraźnie przypadła mu do gustu. – Szlag by to, ale jestem poobijany i do tego mnie mdli.

Doktor Tomasz zamknął oczy. By chociaż odrobinę złagodzić nieprzyjemne odczucia, zaczął powoli oddychać, wyobrażając sobie jak ból po kolei ustępuję z poszczególnych części ciała. Kretaczek przylazł bliżej i zaczął coś melodyjne nucić. Nagle Wawrzycki gwałtownie usiadł zrzucając z siebie malutkiego towarzysza, wywołując tym samym jego głośny protest.

– Jak to zrobiłeś? Przestało boleć! Hej pomruczałeś, pomruczałeś i już po wszystkim, jakim cudem, co? – Ale zwierzątko znowu się pogniewało, bo leżało tam gdzie spadło odwrócone tyłem do rozmówcy. – No już, już nie gniewaj się cudaczku – mówiąc to antropolog wziął delikatnie malucha w swe złożone dłonie i podniósł go na wysokość oczu. – A wiesz, że wyglądasz naprawdę słodko? Masz taki sympatyczny pyszczek, a te twoje futerko jest takie delikatne i aksamitne.

Tak jak pechowy grotołaz przypuszczał, niby-kret podłechtany komplementami odwrócił się w kierunku twarzy człowieka.

– Szkoda, że nie mamy więcej światła. Pewnie nie znacie tu słońca, co? Słońce o taka wielka świecąca kula – wyjaśnił doktor zdając sobie sprawę, że Kretaczek na pewno nie wie, o czym mowa, i jednocześnie pomyślał o źródle ziemskiego światła. Zwierzątko uważnie na niego popatrzyło, przekrzywiło główkę i znów zaczęło wyśpiewywać. Kiedy skończyło mrok rozjaśniła jaskrawa, świetlista kula, która umiejscowiła się u szczytu groty. Stworek przerażony nagłą jasnością czmychnął pod największy kapelusz grzyba, jaki mógł w danej chwili znaleźć i łypał stamtąd jednocześnie przestraszony i zniesmaczony.

– Ups chyba jesteś przyzwyczajony do mroku. Mam inny pomysł…– Doktor Tomasz był wyraźnie rozbawiony, ale jednocześnie chciał sprawdzić teorię, która zaczęła kształtować się w jego umyśle.

Zacisnął powieki i wyobraził sobie księżyc w pełni i rzucane przez niego charakterystyczne światło. I znowu usłyszał cichy śpiew Kretaczka a świetlistą kulę zastąpił księżyc. Niby-kret był o wiele bardziej zadowolony z tego rozwiązania. Wyszedł nawet z kryjówki i patrzył na badacza mając taki wyraz pyszczka, który zadałby się mówić: ” No i co teraz powiesz? Nieźle, co? Ty pewnie tak nie umiesz.”. Wawrzyckiego tak to rozbawiło, że wybuchnął głośnym rechotem i aż uderzył dłonią w udo.

– No nie ma, co wyjątkowy z ciebie cudak Kretaczku i do tego magik. Ale trafiłem. – W głowie antropologa powoli zaczęły kształtować się myśli o sławie i splendorze, jakiego przysporzyłoby mu przedstawienie tego gatunku swoim kolegom. Szybko jednak zdusił te rozważania widząc, że zwierzaczek patrzy na niego intensywnie. Zrozumiał jedno: przy tym niby-kreciku lepiej uważać na własne myśli.

***

Grotołaz szybko zaskarbił sobie sympatię małego stworzonka. Niedługo zresztą okazało się, iż nie tylko jego jedynego. W sumie naliczył około dwudziestu osobników żyjących w grocie. Wzajemna współpraca z Czekiem – jak nazwał malucha, którego poznał, jako pierwszego – i jego pobratymcami rozwijała się nad wyraz dobrze. Co więcej okazało się, że ta sytuacja bawi obie strony jednocześnie. Niewielka, ciemna i prawie pusta wcześniej jaskinia powiększał się z każdym dniem tworząc przedziwny widok. Kretaczki słuchając opowieści doktora Tomasza ciągle znajdując w jego umyśle coś, co je intrygowało i rozpoczynały Pieśń Stworzenia – jak badacz nazwał osobliwą muzykę. Wszystko wokół było coraz piękniejsze. Grotę wypełniały teraz drzewa, krzewy kwiaty, łąki a nawet jezioro i wodospad. Każdy z futrzaków kreował tak swoje otoczenia by było mu w nim najwygodniej. Niby-krety najchętniej zmieniały otoczenie wokół swego miejsca zamieszkania, a domki miały przeróżne. Jedne wolały mieszkać w leśnej norce wykopanej pod drzewem, inne tworzyły miniaturowe ludzkie domy, szałasy, czy nawet coś na kształt kościoła zbudowanego w przeważającej części z witraży. Najbardziej zadziwiająca była budowla przewodnika grupy – który jak przystało jego randze – postanowił zamieszkać w czymś, co przypominało Kreml.

 

Wawrzycki, jako solidny antropolog skrupulatnie notował swoje obserwacje. Papieru i innych materiałów mu nie brakowało, bo Czek chętnie urzeczywistniał wszystko, o co tylko człowiek prosił. Obserwował najróżniejsze zachowania Kretaczków. Żyły w dość luźnych wzajemnych stosunkach. Często zbierały się razem by słuchać opowieści a później chętnie wspólnie tworzyły. Jadły wyłącznie grzyby, które same hodowały. Nie lubiły wzajemnego dotyku. To szczególnie zainteresowało badacza, gdyż zastanawiał się nad ich sposobem rozmnażania. Nie zauważył u nich organów płciowych ani żadnych zewnętrznych cech rozróżniających samiczki od samców. Próbował nakłonić je by wyjawiły mu sposób, w jaki sprowadzają na świat młode. Skutek jego zabiegów okazał się marny. Po kilku dniach pokazywania im w myślach ludzkiego sposobu kopulacji spostrzegł z ogromną konsternacją, iż zwierzątka zaczęły uprawiać sex. Co więcej widoczne było, że sprawia im on przyjemność. Wawrzycki nie wiedział, co o tym sądzić. Zastanawiał się czy jest to z ich strony jedynie przyjemna zabawa czy też sposób płodzenia potomstwa. Wyobrażał sobie rosnące w torbie małe niby-krety i nie mógł się wprost doczekać czy będzie mu dane coś takiego zobaczyć. Jego cierpliwość została nagrodzona, bo któregoś dnia faktycznie ujrzał dokładne, maleńkie kopie Kretaczków wyłaniające się z fałdu na brzuszkach dorosłych osobników. Dało mu to okazje do pogłębienia badań.

 

Antropolog nie narzucił sobie sztywniej daty odejścia ze świata futrzaków. Początkowo zakładał, że zostanie tam tak długo, aż zbierze wystarczającą ilość materiałów. Z czasem jednak zorientował się, iż podświadomie odwleka moment opuszczenia groty. Zawodową pasję zastąpiło prawdziwe przywiązanie do uroczych stworków. Owa sympatia była tak ogromna, iż któregoś dnia doktor zrozumiał, że jeszcze nigdy z nikim nie łączyła go tak mocna więź. Mimo to pragnienia sławy, bogactwa i rozgłosu nadal silnie w nim tkwiły i nie potrafił się ich wyrzec. W krótkich chwilach samotności wyobrażał sobie, jak będzie przedstawiać własne osiągnięcia tym wszystkim kretynom, którzy z niego drwili. Będzie mógł odpłacić im chłodem i pogardą, kiedy będą go prosić o rozmowę i wykłady. No i jeszcze ci durni wydawcy, którzy dotąd nie chcieli publikować jego dzieł, teraz będą się przed nim płaszczyć by to w ich wydawnictwie publikował swoje prace. To wszystko będzie słodką zemstom po tylu latach upokorzeń. Teraz wreszcie on będzie na szczycie.

 

Czas jednak mijał a Tomasz Wawrzycki nadal nie potrafił zdobyć się na odejście z tego sielskiego, cudownego miejsca. Wiedział, że kiedy postanowi odejść nigdy już tam tak naprawdę nie wróci. Owszem planował przyprowadzić w to miejsce kolegów po fachu, bo przecież będzie musiał udowodnić im, iż Kretaczki istnieją naprawdę. Miał również świadomość tego, że kiedy wkroczą tam antropolodzy i inni badacze, świat jego futrzastych przyjaciół zmieni się bezpowrotnie. Wiedział o tym i liczył się z konsekwencjami. Jednak pragnienie uznania było w nim mocniejsze niż wszystkie moralne skrupuły. Był w pełni świadom tego, że on – odkrywca i twórca tego gatunku – doprowadzi do jego zagłady w naturalnym środowisku. Tak być musiało, bo gdy ludzie dowiedzą się o możliwościach jego towarzyszy nie dają im spokojnie żyć.

 

Którejś nocy po prostu wstał spakował rzeczy i zaczął iść w kierunku miejsca gdzie kiedyś spadł. Już wcześniej przygotował się na sposobność opuszczenia groty wyobrażając sobie, iż na linie, która została po jego zejściu usytuowana jest kładka z silnikiem. By Kretaczki ową kładkę stworzyły okłamał je pokazując, jak przyjemnie będzie oglądać ich własny świat z dużej wysokości. Małe zwierzaki były zachwycone nowym sposobem patrzenia na to, co wykreowały i bardzo chętnie używały podnośnika. Prawdziwe zastosowanie urządzenia Wawrzyckie skrzętnie ukrywał nie myśląc o tym w obecności maluchów. Dlatego też teraz był gotów i cicho przemykając między domkami pogrążonych we śnie zwierzątek, zmierzał w stronę prowizorycznej windy. Przeliczył się jednak.

 

Będąc już przy samym wyjściu zobaczył, że na kępce tych samych grzybów, na które kiedyś spad siedział Czek. Antropolog będąc w zgodzie z samym sobą musiał przyznać, że to spotkanie wcale nie dziwi go tak bardzo jak powinno. Jego pierwszy tutejszy przyjaciel znał go najlepiej i mógł wyczuć, co się święci. Teraz siedział i świdrował doktora swoimi małymi bystrymi oczkami, w których widać było smutek. Nie można było zaprzeczyć, iż wiedział, co się dzieje. Tomasz nie był w stanie powstrzymać szeregu myśli i uczuć, które go zalały. Szczególnie dojmujące było poczucie winy. Podniósł małego stworka i przytulił policzek do jego aksamitnego futerka.

 

– Zrozum Czek – mówiąc to patrzył mu w oczy – to nie mój świat. Nigdy nie obiecywałem wam, że zostanę tu na zawsze. Mój gatunek mieszka na górze i tam też jest moje miejsce. Kocham cię mały towarzyszu, ale muszę odejść. Mam tam coś do zrobienia… – Spojrzenie futrastego zwierzątka pozostało tak samo żałośnie smutne. Tylko smutne, nie było w nim oskarżenia czy błagania o zmianę decyzji. Pogodziło się z tym, co miało nadejść, ale musiało, chociaż spróbować zatrzymać ludzkiego przyjaciela. Grotołaz poczuł się jeszcze bardziej podle.

 

– Wrócę Czek – powiedział tylko, zamiast kolejnych usprawiedliwień. –Wrócę na pewno. Nie wiem, kiedy i ile mi to zajmie, ale dotrzymam słowa przyrzekam. Do zobaczenia.

 

Odstawił niby-kreta na miejsce i nie odwracając się wszedł na kładkę przekręcił gałkę i ruszył w górę. Patrząc tępo w ścianę usłyszał jeszcze dojmująco smutny pisk wydany, przez Kretaczka: „Wróć, będę czekał.”.

 

***

Słowa dotrzymał. Wracał po dziesięciu latach z całą ekipą badawczą. sam nie spodziewał sie że przekonanie innych o istnieniu Kretaczków zajmie mu tyle czasu. Wawrzycki szedł przodem a w jego umyśle, jak ciągle ostatnimi czasy, toczyła się zażarta wojna. Do niedawna wydawało mu się, że on i jego wewnętrzna etyka to, to samo. Teraz odkrył, że to błędne założenie. Irytację powiększał fakt, iż sumienie przyjmowało kształt Czeka a nawet mówiło jego głosem. Doktor był, więc zmuszony usprawiedliwiać się przed futrzastym maluchem:

– A jednak nas zdradziłeś…– zdawał się mówić Czek

– To nie zdrada to dla was wielka szansa. Wyjdziecie z tej ciasnoty. Będziecie pomagać tysiącom istnień. Będziecie ratować nieuleczalnie chorych… – argumentował antropolog.

– I pewnie wszystkich, co? Biednych na równi z bogatymi?

– No wiadomo, że na początek tylko bogatych. Ale z czasem, kiedy się rozmnożycie to coraz więcej ludzi będzie mgło sobie na was pozwolić…

– A więc jesteśmy tylko przedmiotami na sprzedaż?

– Oczywiście, że nie! Ale tylko zamożni będą w stanie zapewnić wam właściwe warunki do szczęśliwego życia.

– Ach, więc robisz to dla naszego dobra, żebyśmy byli szczęśliwi?

– Jasne, że tak, na powierzchni będzie wam lepiej. Przecież lubicie śpiewać Pieśń Stworzenia.

– A więc to dobre dla nas, że będziemy tworzyć to, do czego nas zmusicie?

– Nikt nie będzie was do niczego zmuszał.

– Czyli ludzie będą nas kupować za ogromne pieniądze tylko po to by mieć z nas egzotyczne zabawki? A kiedy taka droga zabaweczka się zepsuje to, co? Jeśli zaczniemy chorować albo będziemy nieszczęśliwi wypuścicie nas?

– Przecież was znam, wiem jak się wami opiekować nauczę innych.

– I pewnie będziesz to robić za darmo, tak z dobrego serca?

– Och przekręcasz wszystkie moje słowa. Dobrze możecie też na przykład zapobiegać wojnom na świecie.

– Albo wywoływać nowe zależy, co kto woli…

Doktor był już zmęczony i poirytowany rozmową z samym sobą. Uznał, że lepiej skupić się na chwil obecnej. Dotarli już do prowizorycznej windy i parami rozpoczęli zjazd na dno groty. Antropolog już dawno zdecydował, że swojego przyjaciela schwytać nie pozwoli. Gwarantowało mu to podpisana umowa. To samo pismo zakazywało krzywdzenia reszty, mieli je tylko wyłapać. „Przepraszam was, teraz nie mam już możliwości odwrotu.”– Pomyślał, kiedy zszedł z kładki.

Od razu zrozumiał, że coś jest nie tak. Spełniły się jego najgorsze obawy. To nie była ta sama jaskinia, jaką zostawił, ale ta, którą zastał, kiedy znalazł się w niej pierwszy raz. Wszędzie było ciemno i wszystko wyglądało na martwe. Reszta ekipy dotarła na dno groty zrzuciła sprzęt i rozejrzała się wokół zniesmaczona.

– No i gdzie te pańskie Kretaczki Wawrzycki? Jakoś żadnego tu nie widzę?– Wściekły a zarazem drwiący głos kierownika ekspedycji wyrażał jasno, co sądzi o człowieku, który zrobił z nich wszystkich głupców.

Odpowiedział mu cisza. Doktor Tomasz nie rozumiał. Poczuł natomiast mieszaninę najróżniejszych emocji, nad którymi dominowała ulga.

 

***

Obejście i zbadanie całej jaskini zajęło im zaledwie jeden dzień. Nie stwierdzono śladu bytności żadnych zwierząt. Następnego dnia cała spakowana już i wściekła do granic możliwości ekipa rozpoczęła wjazd na górę. Wawrzycki czekał na swą kolej, karą wymierzoną mu przez kolegów było to, że miał wjechać, jako ostatni, by jak najdłużej przebywać ze swym wstydem. Usiadł przy świecących słabym blaskiem grzybach i gładząc delikatnie ich kapelusze myślał o Czeku. Był smutny, zdradził jego i innych by zrealizować własne cele. Dostał nauczkę, zasłużył na to, nic nie wypełniało pustki ani bólu w jego sercu. Nigdy więcej ich nie zobaczy

Siedząc w ciemności zamknął oczy by ostatni raz, chociaż w wyobraźni, ujrzeć Krainę Kretaczków. I wtedy właśnie poczuł czyjąś obecność. Usłyszał tak dobrze znaną mu pieśń. Śpiew wydobywał się z wielu gardeł. Z zamkniętych oczu doktora popłynęły łzy. Były to łzy wstydu, pogardy dla samego siebie, bólu a zarazem wielkiej radości, że one jednak są, że nie skazał je na zagładę, że wróciły pomimo jego zdrady. Nadal siedząc z zamkniętymi powiekami rzekł:

– Przepraszam was kochani, tak bardzo was przepraszam. Tak bardzo mi wstyd. – Otworzył wreszcie oczy i ujrzał wszystko takim, jak w noc, kiedy od nich uciekał. Tylko zamiast samotnego Czeka widział teraz wszystkich członków małej wspólnoty i to dokładnie takich samych, jakimi ich zapamiętał. Widok tego całego piękna sprawił, że poczuł się jeszcze gorzej a to z kolei wywołało w nim fale wściekłości.

– Co cieszycie się teraz? Znowu wyszedłem na nieudacznika. Dlaczego się nie pojawiliście wcześniej? Przyszliście żeby napawać się widokiem mojej klęski, co? Wy małe, podłe, okrutne, zimne sukinsyny. Patrzcie cieszcie się, bo to już nie potrwa długo! – Przez całą tą gorzką przemowę antropolog nie zauważył na twarzach zwierząt niczego z tego, co im zarzucał. One jedynie stały, patrzyły i cieszyły się, że wrócił. A na przedzie grupki stał uśmiechnięty Czek.

Dla Wawrzyckiego było już tego zbyt wiele. Widząc ten bezgraniczny akt oddania pomimo jego oczywistej winy poczuł, że jego świat runął. Wyjął pistolet z przytroczonej do pasa kabury który zabrał ze sobą na ekspedycję, gdyż ani za grosz nie ufał swoim kolegom. Włożył lufę w usta i pociągnął za spust.

Huk wystrzału sprowadził na dno groty szefa ekspedycji i dwóch innych ludzi. Stanęli oni nad samotnymi zwłokami lezącymi na kępce grzybów. Sprawdzili puls, nie znaleźli.

– Co z nim zrobimy –zapytał jeden z ludzi.

– Zostawimy go tutaj. Nie ma sensu taszczyć go na górę. Niech leży sobie pośród tych swoich Kretaczkowych fantazji. – Kierownik splunął w kierunku ciała, dobitnie dając do zrozumienia, co sądzi o osobach pokroju Wawrzyckiego. – Wracamy. Wszyscy i tak byli na górze potwierdzą, że sam się zabił. A jak ktoś chce, to niech sobie po niego przyjdzie. To już nie nasza działka.

Odeszli nie oglądając się za siebie, pozostawiając za plecami pogrążoną w mroku jaskinię.

 

***

Doktor Tomasz usłyszał tak dobrze znaną mu melodię. Otworzył oczy a przed sobą zobaczył najlepszego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miał. Czek podszedł bliżej i przytulił się do jego twarzy. Wyjął z torby wysuszonego grzyba i włożył go człowiekowi do ust. I tak jak kiedyś odszedł kawałek by zobaczyć, co się stanie.

– Dziękuje, jest pyszny. Cieszę się, że jesteś– antropolog wziął, futrzaka w dłonie.– Ale przecież popełniłem samobójstwo. Nie chciałem żyć a mimo to mnie wskrzesiłeś, dlaczego?

Jego spojrzenie padło na Kretaczkową Dolonę, która była taka sama jak ją zapamiętał odchodząc. I wtedy zrozumiał. Nagła świadomość jego tępoty uderzyła go z całą mocom.

– Nie macie wyobraźni prawda? Możecie tylko pamiętać i tworzyć to, co widzicie. Potrzebujecie mnie by się rozwijać – wiedział, że to, co mówi jest prawdą. Popatrzył na inne zwierzęta, które porozchodziły się a teraz zajęte były kreacją. Nie znał tego, co tworzyły. Były to obiekty z całego świata. Uśmiechnął się. – Oni również wam się przydali. Potrafiliście wykorzystać ich obecność. Zobaczyliście w ich umysłach wiele nowego, zapamiętaliście ile się dało a teraz wykorzystujecie. No cóż a więc remis? Ja zamierzałem wykorzystać was, ale to wy na tym skorzystaliście. Uznajemy, że jesteśmy kwita?

Odpowiedział mu głośny pisk radości. A on po raz pierwszy w życiu, poczuł się naprawdę wolny. Z przyjacielem na ramieniu i uśmiechem na twarzy poszedł w stronę barwnej doliny pewien, że wreszcie będzie szczęśliwy.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem. Napisane moim zdaniem nieźle, ale historyjka mało ciekawa. Przykładowe niejasności: – dlaczego bohater zwlekał aż dziesięć lat z powrotem? – Skąd, u licha, antropolog miał przy sobie pistolet? – Antropolog popełnia samobójstwo, a jego koledzy odchodzą. Czy to świat, w którym nie ma policji? Jak chcą wytłumaczyć jego zniknięcie?

Do uwag Szkapy dołożę jeszcze zjazd do jaskini. O ile mi wiadomo, to wcale nie jest męczące zajęcie. Jeśli chcesz zrobić z bohatera kompletną ofermę, może wziąć za krótką linę i nie zawiązać węzłów na końcach… Poza tym, facet penetruje jaskinię i nie ma źródła światła? Nie brzmi wiarygodnie. Powinien mieć czołówkę. Ze spraw technicznych: za dużo literówek i chyba za mało przecinków.

Babska logika rządzi!

Dzięki za komentarze. Poprawiłam według waszych uwag za które bardzo dziękuję. Jak już kiedys pisałam, niestety nikt sympatią do tego gatunku nie pała i czaczej nie wykazuje ochoty czytać tego co pisze. Dlatego też często nie wyłapuję rzeczy które dla innych nie są oczywisce tak jak dla mnie. dzięki że zechcieliście przeczytać i wyrazić swoje zdanie. Pozdrawiam :)

Bóg stworzył ko­ta, żeby człowiek mógł głas­kać tygrysa.

Zostały jeszcze literówki. Zerknąłem na Twoje poprawki a tam np. chwil obecnej Myślę także, że moment, w którym antropolog ponownie schodzi do jaskini powinien być oddzielony wyraźnie od pierwszej części tekstu na przykład gwiazdkami. gwarantowało mu to podpisana umowa

Syberyjska, przeczytałam z przyjemnością, bo ja dla odmiany lubię takie bajki. Sama napisałam coś podobnegi i zamieściłam tutaj – "Glumswolfy". A ponieważ skarżyłaś się, że nikt nie chce czytać/betować Twoich tekstów – to oferuję się z pomocą. Mail w profilu. Tylko błagam – nie powieść!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki bemik pewnie skorzystam, a powieściami się nie martw w najbliższej przyszłości. Za słaby warsztat żeby się na coś takiego porywać. Sama ze swojej strony też chętnie twoje teksty przeczytam przed publikacją jeślibyś chciała, tak z boku i na chłodno to wszystko wygląda inaczej. I cieszę się że ten tekst ci się spodobał, pozdrawiam.

Bóg stworzył ko­ta, żeby człowiek mógł głas­kać tygrysa.

Fakt Szkapa masz rację głupie błędy i literówki często mi się zdarzają. Poprawki wprowadzałam na szybko przed pójściem do pracy i są tego efekty. Niestety teraz już nic z tym nie zrobię ale dzięki mimo wszystko, naprawdę doceniam pomoc. :)  

Bóg stworzył ko­ta, żeby człowiek mógł głas­kać tygrysa.

Czyli co, syberyjska, jesteśmy umówione na betowanie!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pewnie i jeszcze raz dzięki już się ciesze. Tylko chwilowo pomysłów mi chwilowo brakuje ale szybko się coś znajdzie.

Bóg stworzył ko­ta, żeby człowiek mógł głas­kać tygrysa.

Przeczytałem. W sumie słodka, sympatyczna opowiastka, okraszona jednak sporą ilością bubli. Pozostawienie zwłok bez powiadomienia służb jest w zasadzie niedopuszczalne ; )

I po co to było?

dzięki za komentarz tylko zastanawiam sie teraz czy ta "słodka" to aby na pewno pozytyw ale przyjmyję ze tak miało być. Dzięki i pozdrawiam.

Bóg stworzył ko­ta, żeby człowiek mógł głas­kać tygrysa.

Nowa Fantastyka