- Opowiadanie: darthrevanek - Mag

Mag

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mag

 

 

 

 

 

Edward bawił się kieliszkiem trzymanym w dłoni. Jego gość siedział niespokojnie na aksamitnej sofie naprzeciwko, nerwowo sącząc wino. Urzędnik Mathias przełknął głośno płyn, bo czym spojrzał pytająco na Edwarda nie wiedząc czy powinien się odezwać. Edward milczał jak grób. Delektował się tą sytuacją. Zaprosił tego prostaczka do swojej posiadłości, owszem, ale przecież nie zrobił tego dla rozmowy, nieprawdaż? Mathias musiał wyjść z błędnego założenia, że będzie to spotkanie dwóch równych sobie pozycją ludzi. Niestety się rozczarował.

 

Od początku wizyty Edward trzymał gościa na dystans, zaprosił do stołu, poczęstował najlepszym winem jakie posiadał, jednak cały czas starał się zachować pewną hierarchię w ich stosunkach. To on był górą, a tę chłepczącą wino "Włochatą Beczkę" (jak to pieszczotliwie nazwał Mathiasa w myślach) musiał znosić wyłącznie z jednego powodu. Urzędnik musiał wyczuć specyficzny nastrój unoszący się w pomieszczeniu, jednak nie wiedząc jak na niego zareagować postanowil zwiesić głowę i zająć się studiowaniem wyglądu swych butów(swoją drogą, Edward stwierdził, że były one dość ubłocone). Gospodarz pociągnął łyk wina, przerywając panującą ciszę. Mathias zaczął się nerwowo wiercić na kanapie, nie widząc czego właściwie Edward od niego oczekuje. Edward oczywiście nic sobie z tego nie robił. Niech się jeszcze trochę pomęczy,zabawa kieliszkiem była o wiele bardziej interesująca. Zręcznie obracał przedmiot między palcami wprawiając Mathiasa w zakłopotanie.Kieliszek, obracał się szybciej, szybciej i szybciej… Nagle Urzędnik zdobył się na śmiałość.

 

– Cz…Czego…Pan sobie życzy Milordzie? – Wykrztusiła Beczka z wielkim oporem.

Edward gwałtownie postawił kieliszek na stole, sprawiając, że Mathias podskoczył.

– Więcej wina! – krzyknął do służby znajdującej się w pokoju obok.

 

Edward rozparł się wygodnie na sofie i uśmiechnął się chytrze do urzędnika. Mężczyzna odpowiedział z zakłopotaniem odsłaniając swoje krzywe zęby. Edward ukrył swoje zniesmaczenie.

 

– Czego chcę? Ach, wiele – roześmiał się, jednak zamilkł, wyczuwając opór Mathiasa. – Jak

widzisz, mam już dużo – zatoczył ręką łuk po pomieszczeniu w którym się znajdowali. Pokój

był urządzony z przepychem. Na ścianach wisiały ozdobne gobeliny, podłogę zakrywały

ogromne dywany uszyte z futra bestii ze wschodu, wszystkie meble były pokryte

ozdobnymi tkaninami, ale dumą pomieszczenia był ogromny kominek wykuty w ścianie po lewej. Blask bijący od ognia oświetlał cały pokój. Do środka wkroczyła pulchna służka niosąca dzban wina. Edward od niechcenia

wyciągnął rękę z kieliszkiem po dolewkę.

– Dziękuję – szepnął do kobiety i uśmiechnął się do niej czarująco – Oto czego chcę – skierował

wzrok na Mathiasa – Chcę się widzieć ze starszyzną kapłanów Deith'er, oczywiście.

Urzędnik zamrugał ze zdziwienia, i opadł na poduszki sofy jakby chcąc się pod nimi schować przed wzrokiem Edwarda. Nastała krępująca chwila ciszy.

– Obawiam się, że to nie możliwe…Milordzie – wysapał zakłopotany Mathias.

Edward z rozbawieniem zauważył, że blask ognia padający na twarz grubasa nadaje mu w tej chwili prawie że groźnego wyglądu.

– Nie ma rzeczy niemożliwych mój przyjacielu – odpowiedział najsłodziej jak potrafił.

– Pan nie rozumie – zaczął bełkotać Mathias – T…To wykracza poza moje kompetencje. Poza jakie…jakiekolwiek kompetencje! To starszyzna sama wybiera z kim chce się widzieć. Nie można…Nie można się z NIĄ spotkać na własne życzenie.

 

Bogowie, ależ on się jąka – przemknęło przez głowę Edwarda, po czym powiedział:

– A mimo takich restrykcyjnych przepisów, co miesiąc odwiedzasz ich siedzibę zdając raport

z „przykładnego” życia obywateli naszego miasta. Czyż nie mam racji, mój drogi?

Mathiasa zatkało.

– Skąd…

– Mało tego, co kwartał pełnisz rolę posłańca który kontroluje przebieg ich interesów prowadzonych w innych miastach. Czyżbym się mylił? Jesteś pośrednikiem w większości brudnych spraw naszej kochanej rady – Edward miał wrażenie, że grubas zaraz eksploduje.

– Jak śmiesz…– zaczął mówić Mathias

– Właściwie to się nie dziwię – zrobił dramatyczną pauzę, po czym spojrzał wymownie na ubiór urzędnika.– Do brudnych załatwiania brudnych sprawek, zwykle zatrudnia się brudnych ludzi, nieprawdaż?

– JAK ŚMIESZ?! – Mathias gwałtownie podniósł się z sofy, upuszczając przy kieliszek z winem.

 

Na Edwardzie nie zrobiło to wrażenia, jednak zrobiło mu się szkoda zalanego dywanu. Zmarszczył brwi i skierował palec wskazujący na grubasa, następnie lekko skinął nim w dół. Zaskoczony mężczyzna zwalił się z łomotem na siedzienie, powodując drżenie swoich ogromnych polików.

 

– Nieładnie – Edward pogroził Mathiasowi palcem – Nie pozwoliłem ci wstać – zrobił srogą minę do urzędnika. Naprawdę, świetna zabawa.

Mathias przez chwilę siedział przestraszony na sofie wpatrując się w szare oczy swego

gospodarza po czym cichym,lękliwym głosem zapytał:

– Kim ty jesteś?

– Nikim ci znanym – odparł spokojnie Edward – Proszę, napij się wina.– poruszył ostentacyjnie ręką z kieliszkiem.

Mathias upewnił się, że znów ma władzę nad swoim ciałem po czym niepewnie sięgnął po

przewrócony puchar.

– Wino się wylało…– stwierdził z zażenowaniem.

– Nic nie szkodzi – powiedział uśmiechnięty Edward po czym pstryknął palcami, a z sąsiedniego pokoju jak na komendę wyleciała nowa butelka wina. Lekko mknęła w powietrzu prosto do wyciągniętej ręki Edwarda. Pochwycił butelkę w locie po czym skierował wzrok na puchar Mathiasa. Jak na żądanie naczynie uniosło się do jego drugiej ręki.

– Pozwolisz, że ci naleję? – spytał miękko.

Urzędnik z wahaniem kiwnął głową.

Edward nalał wino do pucharu po czym gestem dłoni odesłał pełne naczynie do Mathiasa.

– Więc jak będzie z moim życzeniem?– spytał niewinnie.

– To naprawdę niemożliwe… – odpowiedział płaczliwym głosem urzędnik.

Edward uniósł groźnie brew.

– Ja nigdy nie chciałem…To nie był mój wybór. To oni wybrali mnie – grubas zaczął łkać -

mam to zadanie po ojcu…Od lat moja rodzina należy do najbardziej zaufanych sług starszyzny…

– Och, ależ ja to wiem – Edward zbył jego wywód machnięciem ręki. Cała ta sytuacja zaczęła już go nudzić, rozparł się wygodnie na sofie i postanowił kończyć powoli z tą zabawą.

– W…Wiesz? – Mathias pociągnął głębszy łyk z pucharu. Ręce mu drżały – Wiesz… Ale skąd? Zresztą to nie ważne, powiedz mi czego chcesz od rady a może…Może, uda mi się z nimi porozmawiać na ten temat – powiedziała Beczka z karykaturą uśmiechu na ustach.

Edward znów skrzywił się na widok krzywych zębów. Dość.

– Niestety, teraz widzę, że twoja dalsza rola w moim planie jest zbędna -odpowiedział zmartwionym głosem.

– Zb..Zbędna? Ach tak…To czego ty właściwie chcesz?

– Już ci mówiłem – powiedział uśmiechnięty Edward jakby to było coś oczywistego – chcę się

widzieć z radą Deith'er.

 

Grubas zamrugał zdając sobie sprawę, że najpewniej ma do czynienia z psychopatą.

– N…Nie-grubas wyprostował się – Nie!-powtórzył głośniej.

Edward zmarszczył brwi. Mimo, bijącej od ognia poświaty oraz ogromnej postury urzędnika, to on był tutaj tym, którego należy się bać. Z jego twarzy zniknął czarujący uśmiech. W szaroniebieskich oczach zatańczyły mu niepokojące ogniki.

 

Co, jak co, ale jest dość przystojnym mężczyzną – pomyślał Mathias, po czym nogi mu zadrżały pod spojrzeniem Edwarda. Mimo zaistniałej sytuacji, dalej lustrował swojego gospodarza wzrokiem. Stwierdził, że nie może on przykładać zbyt dużej uwagi do swojego wyglądu, jeżeli jego twarz zdobi parodniowy, szorstki zarost. Kłóciło się to z arystokratycznym ubiorem jaki miał na sobie, co było niedopuszczalne w tych sferach. Mała nieścisłość a jednak…Sprawiała wrażenie, że mężczyzna wydawał się być…niepokojący? Niebezpieczny? A Może tak właśnie miało być?

 

– Nie… – powtórzył Edward – Nie…– zaczął smakować brzmienie tego słowa – Nie! – krzyknął urzędnikowi prosto w twarz. Następnie zamilkł zamyślony. Niespodziewanie podniósł pytające spojrzenie na Mathiasa i zapytał: – Dobrze się czujesz? – powiedział z autentyczną troską w głosie.

 

To pytanie wytrąciło urzędnika z równowagi, już miał odpowiedzieć, gdy poczuł, że jednakowoż wszystko nie gra. Zdał sobie sprawę, że nie może poruszyć ustami. W ogóle niczym nie mógł ruszyć. Edward uśmiechnął się widząc,

przerażenie w oczach Włochatej Beczki. Puchar z winem wysunął się z ręki Mathiasa, tocząc się leniwie po podłodze. Mężczyzna mógł tylko siedzieć i wpatrywać się w rozradowanego Edwarda.

– Ach…Uwielbiam to wino – uśmiechnął się figlarnie gładząc tajemniczą butelkę – Swoją drogą, dziwię się, że odważyłeś się go skosztować – pstryknął palcami a butelka uniosła się w powietrze i odleciała z powrotem na swoje miejsce gdzieś w głębi domu. – Siedzisz sobie wygodnie dupskiem na kanapie, która to jest kanapą nowo przybyłego do miasta bogacza, który zjawił się praktycznie znikąd, to raz – zaczął wyliczać Edward – Następnie obserwujesz jak służba nalewa wspomnianemu wcześniej bogaczowi, wino pochodzące z ogromnego DZBANA stojącegow głównej sali, to dwa. I co sam robisz? Decydujesz się wypić zawartość lewitującej w powietrzu butelki, którą widzisz pierwszy raz w życiu. Doprawdy, fascynujące. A może też gospodarz wprawił cię w tak duże zakłopotanie, że aż straciłeś głowę a także, widać kontrolę nad swoim ciałem? – urzędnik nie mógł odpowiedzieć – W każdym razie to uważam za niezwykle fascynujące zachowanie.

Mathias zaczął panikować:

– S…Sam….Kazał…kazałeś – ledwo wychrypiał.

– Nieprawda, dałem ci wybór. Dokonałeś go. Musisz wybaczyć mi to nieporozumienie -

Edward złożył ręce i spuścił głowę – Oszukałem cię – powiedział zmartwiony – Nie jesteś mi potrzebny do spotkania ze starszyzną, no w każdym razie „nie cały”– Dodał po chwili i wyprostował się. Z rękawa jego szaty wysunął się nóż. Edward począł obracać go w palcach.

 

Na twarzy urzędnika pojawiły się krople potu. Edward ciągnął swój monolog: Ale, stwierdziłem, że wypadałoby zapytać, zanim zrobiłbym to co zaraz i tak zrobię– uśmiechnął się – Sam rozumiesz.

Mathias nie rozumiał.

– Musisz wiedzieć, że jest mi naprawdę bardzo przykro z powodu tego co się zaraz stanie – mówił

powoli, dokładnie wymawiając słowa.

Mathias każdą częścią ciała starał się poruszyć. Chciał coś powiedzieć, a nie mógł. Co on tu właściwie robił do cholery? Idiota z niego, idiota. Matylda oszaleje. Resztką sił odzyskał na chwilę władzę nad swoim językiem

– Pr..Pro…che, Proszę – wycharczał połykając słowa.

Edward zamknął oczy. W jednej chwili wykonał szybki ruch dłonią. Ostrze przeleciało przez pomieszczenie. Czas stanął dla Mathiasa w miejscu. Blask bijący od kominka odbił się w ostrzu noża i oślepił go. Ostrze wykonało pełny obrót w powietrzu. Kurwa! - pomyślał urzędnik, po czym doszedł do wniosku, że to niezbyt dobra ostatnia myśl… Chwilę później, nóż ugodził go w serce.

 

Edward patrzył z założonymi rękami jak z grubasa uchodzi życie. Cienka strużka krwi zaczęła skapywać po jego ubraniu, by po chwili przerodzić się w czerwony potok. Mathias miał cały czas otwarte oczy. Najwyraźniej to efekt uboczny działania trucizny – pomyślał Edward. Podniósł się ociężale i podszedł do umierającego grubasa. Mógłby przysiąc, że oczy urzędnika patrzyły prosto na niego.

 

– Fascynujące – szepnął, po czym wyszarpnął z ciała Mathiasa ostrze noża.

 

Ściągnął stojącą od jakiegoś czasu na kominku fiolkę i szybko podłożył ją pod skapującą

z noża krew. Zawartość fiolki syczała wraz z zetknięciem się z krwią. Potrząsnął deliktanie naczynkiem w powietrzu po czym uśmiechnął się na widok mieszaniny jaką stworzył, przykładając ją do swoich warg. Myśl, że

miałby wziąć do ust cokolwiek co należało do grubasa napawał go obrzydzeniem. No ale cóż można innego zrobić?

 

Jednym ruchem przechylił naczynie i wlał sobie zawartości fiolki do gardła. Zebrało mu się na mdłości. Odrzucił głowę do tyłu miotany nagłymi drgawkami. Fiolka rozbiła się na podłodze. Edward zatoczył się do tyłu i upadł na zimną posadzkę tuż przed trzaskającym wesoło kominkiem. Wiedział, że to nie będzie przyjemnie. Zaczął jęczeć. Z ust zaczęła mu się toczyć piana. Jego kończyny zaczęły się wykręcać pod nieprawdopodobnymi kątami. Złapał się na tym, że zaczął panikować. Chwycił się za głowę rwąc włosy. Jedna ze służących z krzykiem wbiegła do pokoju chcąc pospieszyć mu z pomocą. Nagle ręka Edwarda wyprostowała się a ciało zaskoczonej kobiety zostało poderwane z ziemi, rozbijając się z hukiem ścianę. Powiedziałem, żeby mi nie przeszkadzać! Powiedziałem! POWIEDZIAŁEM!

 

Jęczał coraz głośniej. Obca siła szalała w jego umyśle, powoli przejmując nad nim kontrolę. Spróbował przewrócić się na drugi bok. Gdy to zrobił, istota w jego umyśle automatycznie zareagowała rzucając go znów na plecy. Wrzasnął. Oto mu chodziło. Moc żerująca w jego ciele się zdradziła. Wyczuł mroczną obecność demona czającą się zakamarkach jego ciała. Musiał się skupić. Zacisnął ręce w pięść. Po raz kolejny spróbował przewrócić się na bok. Demon ponownie zareagował. Grymas bólu wykrzywił mu twarz. Teraz Edward go miał! Obecność demona w jego umyśle była

niemal namacalna. Powoli zaczął odciągać magię z tamtego miejsca. Gdy demon zorientował się co się dzieje było już za późno. Edward odizolował istotę od pokładów drzemiącej w nim magii. Jego ciało przeszył ogromny ból. To demon cierpiał. Edward poczuł jego męki jak swoje własne. Bez energii żywiciela, stwór zaczął umierać. Wykorzystał to. Z powrotem sięgnął ku demonowi starając nagiąć go do swojej woli. Stwór próbował walczyć ale bezskutecznie, chęć ponownego dostępu do życiodajnej energii jaką była magia zwyciężyła. Miał go teraz w garści.

 

Odetchnął głęboko. Koniec. Zdał sobie sprawę, że ma zaciśnięte oczy. Nie wiedział jak długo leżał na ziemi. Ostrożnie otworzył powieki i rozejrzał się dookoła, jego wzrok natrafił na pogruchotane ciało służącej leżące u drzwi. Miał wyrzuty sumienia mimo, że sama ściągnęła na siebie taki los. Powoli dźwignął się z ziemi. Zakręciło mu się w głowie, ale zachował równowagę. Poszukał śladu demona w swoim umyśle. Stwór był uśpiony i całkowicie zależny od jego woli. Ucieszyło go to. Teraz czas na prawdziwą zabawę. Wyciągnął przed siebie rękę i wyprostował dłoń. Poczuł te charakterystyczne zimno, które wprawiało większość magów w przerażenie. On się nim delektował. Wysłał magiczny impuls by pobudzić lekko istotę. Po chwili wysłał kolejny, mocniejszy. Rozprostował palce i czekał. Z koniuszków palców zaczęły się sączyć czarne, cieniste nici, powoli opadające na podłogę i formujące się w bliżej nieokreślony kształt. Czarne wiązki oplatały się wzajemnie, wijąc się pośrodku pokoju i cały czas wzrastając. Świetnie!

Edward wzmocnił magiczny impuls i czarne smugi zaczęły się sączyć również z jego drugiej dłoni. Kształt się uformował. Edward opuścił ręce. Coś fantastycznego.

Z kłębów dymu wyłoniła się ociężała sylwetka urzędnika Mathiasa. Edward ocenił swoje dzieło. Idealny. Był wręcz dumny z istoty która przed nim stała.

– Znakomicie! – klasnął w dłonie, i widmo rozwiało się.

Zadowolony usiadł z powrotem na sofie po czym zawołał po wino. To był dobry dzień, stwierdził. Jego wzrok natrafił na sparaliżowane zwłoki „włochatej beczki”. Edward nie wiedział co z nim począć. Po namyśle pstryknął palcami. Ciało Mathiasa jak na komendę, natychmiast zajęło się ogniem.

 

***

 

O tej porze roku zawsze było gorąco. Zwłaszcza w miastach takich jak Hardok. Obecność

ogromnego tłumu wcale nie polepszała sytuacji. Melchior przepychał się wśród tego tłumu, przemierzając rynek. Mimo upału, większość z obecnych miała na sobie kosztowny ubiór podkreślający pozycję jaką zajmowali w miejskiej hierarchii. Według starca grube szaty podkreślały tylko ich smród. Mężczyzna odpychał od siebie cuchnącą ludzką masę, nieustanie brnąc przed siebie. Gdy wyszedł z otaczającego go zbiorowiska, przystanął na chwilę w cieniu muru otaczającego dookoła miejski rynek.

 

Jak gorąco…Rozejrzał się przelotnie po tłumie. Z lekkim obrzydzeniem obserwował jak

grubawy, łysy kupiec próbuje nawiązać flirt z młodą szlachcianką z miasta. Po jej minie sądził iż

zachowanie tamtego jej się nie podoba. Miał rację. Po chwili jeden z mężczyzn towarzyszących

dziewczynie chwycił kupca za łeb i brutalnie zanurzył w beczce z wodą stojącej koło stoiska

łysego. Gdy mężczyzna zaczął wierzgać, domniemany ochroniarz wyciągnął go spod wody i

teatralnie zdzielił w pysk.

 

Melchior obserwował jak dłuższy czas po odejściu szlachcianki, kupiec nadal leżał nieprzytomny ze złamanym nosem na brudnej ziemi. Starzec wzdrygnął się. Perspektywa bliższego badania składników wybrukowanym podłoża placu, nie wydawała mu się zbytnio pociągająca.

 

Kątem oka zaobserwował jak koń strażnika miejskiego patrolującego rynek, wydala się nieopodal

miejsca w którym leżał nieprzytomny mężczyzna. Zachowanie ludzi wobec „poszkodowanego”

wydawało się staremu magowi gorszące. Rozumiał, że łysy sam zgotował sobie ten los, ale

jednak…Ludzie nie mają dzisiaj w sobie ani krztyny miłosierdzia, stwierdził.

Nikt ze śmierdzącego tłumu nie zainteresował się mężczyzną, doszło nawet do tego, że parę

osób potknęło się o jego ciało rzucając przy ty bluzgi na cały rynek.

 

Rynek…Co to był właściwie za rynek? Kupa starych straganów, sprzedających wątpliwej jakości towary zbiorowisku wszystkich mas społecznych Hardoku, usytuowana na placu na obrzeżach miasta. Niestety Melchior musiał się

tu znaleźć. Oparł się o mur, z irytacją stwierdzając, że jest tak samo brudny jak reszta tego zapchlonego targowiska a przy tym nieprzyjemnie gorący od ciągłego nasłonecznienia.

 

Jeżeli ktoś potrafił szukać, to mógł znaleźć na rynku o wiele bardziej interesujące towary niż te, które oficjalnie sprzedawali straganiarze. Nielegalna broń, magiczne artefakty( bądź takie rzekomo magiczne); bardzo popularny wśród młodzieży narkotyk „f'let”, księgi z dawnej królewskiej biblioteki których nikt się nie doszukał po wielkiej grabieży miasta prawie trzydzieści lat temu…Tak, to wszystko tu było. Zapewne nawet w zasięgu wzroku Melchiora. Jednak starca interesował produkt znacznie droższy i mniej dostępny od innych oferowanych na rynku. Tym

produktem była "informacja", a sama się ona nie zdobędzie.

 

Mężczyzna podźwignął się ociężale z brudnej ściany, i wsparty o swój kostur skierował się do leżącego nieopodal kupca. Przystanął nad jego cielskiem przysłaniając mu słońce. Łysy nie zareagował. Melchior postanowił pobudzić go swoim kosturem. Trącił parę razy mężczyznę w jego bęcol lecz ten nic sobie z tego nie zrobił. Starzec westchnął. Jakież to okrutne, ze wszystkich ludzi znajdujących się na tym targu, swoją uwagę musiał poświęcić gburowi który leżał przed nim na ziemi. Przypatrzył się mężczyźnie. Był dość krępy i dobrze zbudowany, niestety był niski przez co

sprawiał negatywne wrażenie. Poza charakterystyczną łysiną, mężczyzna miał małe wąskie oczka, co najmniej dwie brody i brudne uszy. Hm…Jednak kwintesencją tego obrazu były ogromne, tłuste wąsy „zdobiące” twarz łysego. Poza tym mężczyzna leżał na ziemi półnagi odsłaniając swój brzuch.

 

Melchior bez żalu przewrócił na niego beczkę zimnej wody w której to mężczyzna był

przedtem podtapiany. Łysy niczym rażony ogniem poderwał się z ziemi. Rozejrzał się dzikim

wzrokiem po tłumie szukając winowajcy który wylał na niego wodę, po czym dostrzegł stojącego

przed nim starca.

– Cooooooooooooo?! – krzyknął zdezorientowany – Jak? Gdzie?! TY! – wskazał

oskarżycielsko na Melchiora.

Widok był doprawdy komiczny, przynajmniej na tyle by zainteresować sobą pobliskich

ludzi. Kupiec stał cały czerwony ze wstydu, ociekający wodą, a w dodatku ze złamanym nosem i przeklinał w swoim ojczystym języku do stojącego przed nim starca.

– Wypruję ci flaki, ty synu czarciej gamratki! – Ryczał – Twa krew spłynie niczym rzeka tymi

zapchlonymi ulicami by napoić paszczę sprawiedliwości! – krzyknął zapluwając się przy tym.

 

Melchior był bardzo ciekawy co też Wąsacz mówi, gdyż nie rozumiał ani słowa z jego

języka. Był to chyba staro-Korikański, zdecydowanie nie używany w tych stronach. Doszedł do

wniosku, iż kupiec jeszcze nie zwrócił uwagi na to iż nie mówi w mowie powszechnej.

Nagle mężczyzna wyciągnął zza pasa ogromny zakrzywiony nóż, oblizując się przy tym

łapczywie. Starzec stanął przed dylematem. Chciał tylko obudzić mężczyznę i ruszyć dalej w drogę,

niestety ten musiał wyciągnąć błędne wnioski z zaistniałej sytuacji i zamierzał Melchiora teraz

zabić. Westchnął. Kolejna bezsensowna sytuacja. Obejrzał pobieżnie wzrokiem nóż, który kupiec

trzymał w dłoni. Nie wiedział czy by usatysfakcjonować mężczyznę powinien bać się wielkości

noża czy też rdzy która go pokrywała.

 

– Uspokój się… – spróbował łagodnie przemówić kupcowi do rozsądku.

– Ja? – odpowiedział łysy w swoim języku, po czym zawstydzony zorientował się, że Melchior zapewne go nie rozumie. Wyprostował się dumnie po czym przemówił w mowie powszechnej – Będę spokojny dopiero wtedy, gdy będziesz leżał martwy u moich stóp! – Wąsacz wyszczerzył się w szyderczym uśmiechu.

 

No cóż, można i tak…Kątem oka Melchior dostrzegł, że tłum się przerzedził. Gapowicze zaczęli się rozstępować, tworząc krąg wokół niego i kupca. Pięknie, czy oni naprawdę myślą, że będę walczyć z tym bucem? Jednak po chwili zorientował się, że zanosi się tu na coś innego. Ktoś krążył w tłumie, zachodząc kupca od tyłu. Nie, nie ktoś. Dwie postacie pojawiały się i znikały w szczelinach ludzkiego muru. Melchior starał się zobaczyć więcej szczegółów tajemniczych obserwatorów, niestety nagromadzenie kobiet i mężczyzn wokół niego uniemożliwiało mu to.

 

Wtem kupiec wydał z siebie okrzyk bojowy i rzucił się na starca. Zaskoczony Melchior odskoczył w tył. Jakiś mężczyzna krzyknął, szczęśliwy, że coś urozmaiciło monotonię jego dnia. No i nici z anonimowości. Zamierzał ściągnąć do siebie magię która powaliłaby tego buca z nożem na ziemię, lecz stało się coś niespodziewanego. Ktoś wyskoczył z tłumu gapowiczów i szybkim ruchem wytrącił mężczyźnie broń z ręki. Wszystko potoczyło się w ułamku sekundy. Przybysz zdzielił kupca w szczękę, w powietrzu mignął wybity krzywy ząb. Kupiec nie zdążył zareagować gdyż w tej samej chwili z tłumu wyłonił się drugi z napastników który podciął mu nogi kopnięciem i odciągnął do tyłu. Mężczyzna zaczął się szarpać,lecz przestał gdy zobaczył, że szanse ma raczej marne…

 

Stał przed nim rosły złotowłosy mężczyzna a dokładnie taki sam trzymał go w żelaznym

chwycie za jego plecami.

 

Ciekawe…Dawno nie słyszałem o elfach w tym rejonie – przemknęło przez głowę starca.

Jednak pierwsze wrażenie było mylne. Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że przybysze nie są elfami czystej krwi. Z ich wyglądu można było wywnioskować, że mają jej w sobie zaledwie pierwiastek. Młodzi mężczyźni mieli gładkie rysy i idealnie wymodelowane sylwetki, lecz mieli za szerokie bary jak na przedstawicieli elfiej rasy. Drugą rzeczą była kwestia zarostu. Twarzy żadnego z elfów jakich Melchior widział w swoim życiu nie porastała broda czy też wąsy. Elfom zwyczajnie takie nie rosły. Zdarzały się przypadki, że w czystej linii krwi mógł urodzić się osobnik którego twarz zaczął porastać zarost. Niestety, takie jednostki były zwykle uznawane za wybryki natury i budziły pogardę wśród swoich pobratymców. Większość takich Elfów udawała się na wygnanie, swoistą pielgrzymkę i liczyła by podczas niej odnaleźć własną „selfh'tir”, całkowitą jedność ze światem, swoim umysłem i ciałem. Stan „boski”. Strata czasu innymi słowy. Melchior nigdy nie słyszał o brodatym elfie któremu udałoby się osiągnąć taki stan, wiedział natomiast ze źródeł historycznych, że każdy elf czystej krwi któremu się to udało stawał się bardzo szanowaną postacią wśród swego ludu. Większość najznamienitszych elfich władców osiągnęła selfh'tir. Uczeni innych ras do dziś zastanawiają się jakie możliwości daje taka moc, jak wpływa na stosunek widzenia świata. Starożytne elfy które osiągnęły boski stan były czczone niczym bogowie, sam Melchior słyszał wiele wspaniałych opowieści o nich i cudach jakich dokonywalidzięki swemu wielkiemu darowi.

 

Teoretycznie możliwość odkrycia selfh'tir miał każdy elf, lecz udawało się to tylko nielicznym. Żaden z żyjących badaczy którzy usiłowali zgłębić to niezwykłe zjawisko nie został dopuszczony do grona elfów które zechciały by się podzielić swymi sekretami. Melchior szanował i traktował brodatych elfów na równi z innymi lecz ich poszukiwania za odnalezieniem swego selfh'tir uważał za mrzonki desperatów. Skoro przez tyle stuleci nie słyszano o brodatym elfie który osiągnąłby „boski” stan umysłu, znaczyło to, że tacy przedstawiciele elfiej rasy mogą mieć w sobie jeszcze jakiś inny defekt niż tylko dodatkowe owłosienie.

 

Jednakże osobnicy którzy stali teraz przed nim byli jeszcze kimś innym. To były wyrzutki. Bękarty ludzi i elfów. Największa hańba jaka może być dla elfiej rodziny. Istoty ze wszech miar pogardzane przez ludzi z powodu większej siły, zdolności i urody jaką zostały obdarzone. Przez elfów za to że nie są wystarczająco „doskonałe”, psuły czystość krwi. Patrząc na minę kupca, Melchior wywnioskował, że jego łysa głowa zapewne nie przykłada tak wielkiej wagi do tożsamości swoich oprawców.

 

Mężczyzna klęczał pośród tłumu, skrępowany w żelaznym chwycie jednego z pół-elfów. Jego twarz zaczęła czerwienieć. Melchior przeniósł wzrok na swych domniemanych „wybawców”. Stojący przed nim mężczyzna uśmiechnął się życzliwie do niego, po czym poruszył ostentacyjnie ręką w której trzymał zardzewiały nóż kupca. To będzie długi dzień.

– Widzisz starcze? Nawet w tak PIĘKNY dzień jak ten, człowieka może spotkać KRZYWDA, za zwykłe okazanie DOBRA!- Elf pokręcił głową – Cóż się dzieje z tym światem, ja nie wiem…– rzekł na wpół do siebie.

 

Chyba mamy inne zdania co do znaczenia „piękna”– pomyślał Melchior, czując smród potu ludzi dookoła, lecz zamiast tego powiedział:

 

– Zaiste…Ten mężczyzna, źle odczytał moje zamiary. Zapewne jest mu bardzo przykro z tego powodu – rzucił porozumiewawcze spojrzenie kupcowi, lecz ten tylko wpatrywał się w niego tępym wzrokiem nie rozumiejąc co się dzieje. Współpracuj ze mną idioto.

– Och, spójrz na niego starcze. Na ten obwisły brzuch, prostacki wyraz twarzy, mało rozumne spojrzenie…– w tym momencie chwycił kupca za podbródek i zaczął nim poruszać– Rozumiesz co mówię? No, rozumiesz?

– Rozumie – rzekł Melchior. Po niewczasie stwierdził, że powiedział to zbyt stanowczo. Zrobił to za szybko i dał do zrozumienia, że zachowanie elfiego bękarta mu się nie podoba a z takimi…To z pewnością będzie długi dzień.

 

Pół-elf zmarszczył brwi i odsunął się od kupca.

 

– Może i jest mu przykro – powiedział grzecznie do Melchiora. Ale jakaś kara przecież musi być! – krzyknął do tłumu – Nieprawdaż?! Nieprawdaż – Rozległy się ciche pomruki aprobaty.

– Nie kłopocz się starcze, my się nim zajmiemy – powiedział, po czym odwrócił się z

powrotem do łysego mężczyzny zaciskając w dłoni sztylet.

– Czekaj, przecież nic takiego nie zrobił… – próbował załagodzić sytuację mag, czemu pomagał kupiec, przytakując energicznie głową wszystkiemu co mówił Melchior. Za późno. Jeżeli starzec teraz czegoś nie zrobi, to Łysy za chwilę będzie leżeć pośrodku placu z wybebeszonym brzuchem. Ściągnął do siebie magię.

– Odstąp – przemówił łagodnie do mężczyzny z nożem.

 

Pół-elf zbliżył się do kupca nic sobie nie robiąc z ostrzeżeń Melchiora. Przecież to on był tu

panem. Nieprawdaż?

 

Tłum zamarł w oczekiwaniu. Ostrze błysnęło w słońcu. Metal ze świstem przeciął powietrze zbliżając się do odsłoniętego brzucha kupca. Gdzie jest ten cholerny strażnik miejski?! Pomyślał starzec, po czym uderzył. Magiczna fala przeszła przez tłum dookoła. Sztylet w ręku pół-elfa zapłonął błękitnym światłem. Rozległo się syczenie. Mały magiczny ładunek eksplodował.

 

Pół-elf krzyknął, tłum zasłonił oczy przed powstałym niebieskim rozbłyskiem, magia powaliła niektórych z gapiów na ziemię. W jednej chwili na placu zrobiło się jeszcze bardziej gorąco niż przedtem. Po czym wszystko wróciło do normalności.

– Co tu się dzieje?!- rozległ się krzyk

 

No w końcu. Już myślałem, że nigdy się nie zjawi. Melchior odsłonił rękę którą zakrył sobie oczy.

Przez tłum przejechał strażnik miejski na swym koniu. Widok który zastał, musiał go zdecydowanie zaskoczyć. Z niedoszłego narzędzia zbrodni została tylko rękojeść i gorący kawałek syczącego metalu który przeistoczył się w ciekłą plamę na ziemi. Natomiast niedoszły zabójca, całe siły skupiał na próbie podźwignięcia się z ziemi. Tarzał się niepewnie u stóp zgromadzonych ludzi, licząc na chwilę w której osiągnie względną równowagę. Niestety, jego starania kończyły się fiaskiem a on powtórnie lądował na ziemi. (Prosto w ten syf…) W końcu z rezygnacją przetoczył się na bok. Zdążył obrzucić Melchiora nienawistnym spojrzeniem po czym jego powieki się opuściły. Zasnął. Drugi z napastników leżał na wznak z zakrwawionym nosem, za plecami wciąż niepewnego co się właściwie dzieje, kupca. Lekko zamroczeni ludzie dookoła odsunęli się wpatrując z przestrachem w Melchiora. Ach, magia – starzec uśmiechnął chytrze spod kaptura.

 

Strażnik miejski zsiadł z konia. Niepewnym krokiem obszedł Melchiora z ręką zaciśniętą na rękojeści swego krótkiego miecza, i obejrzał pobieżnie nieprzytomnych pół-elfów.

– Żyją – powiedział uspokajająco Melchior.

Strażnik wymruczał coś w odpowiedzi patrząc na zwęglone złote włosy elfów po czym z niesmakiem odsunął się na bok. Przez krótką chwilę Melchior dostrzegł na barku jednego z półelfów charakterystyczny tatuaż, „Oko Pustułki”. Ciekawe.

– Rozejść się… – usłyszał głos

Strażnik rozganiał gapowiczów. Zaraz rozległy się głosy sprzeciwu.

– Ależ panie władzo! Ten dziad mógł nas usmażyć tym swoim ogniem!- krzyczał wniebogłosy jeden z gapowiczów.– Niech go pan zamknie! W dyby zakuje, choćby na miejscu zatłucze! Proszę pana! ON jest niebezpieczny! – lamentował dalej

– Powiedziałem ROZEJŚĆ SIĘ?!- ryknął poirytowany strażnik

 

Ludzie z niechęcią posłuchali. Mężczyzna podszedł do Melchiora, po czym z wyraźną niechęcią

wyrecytował:

 

– Me imię to Janos Tetir. Oddam swe życie służbie magom, oto słowa mej przysięgi: nieważne

czy…

 

Melchior zbył go machnięciem ręki.

 

– Wiem, wiem. Doceniam twoje oddanie chłopcze – rzekł do niego – Ale jeżeli chcesz mi się przysłużyć to dopilnuj by jak najmniej ludzi dowiedziało o tym zdarzeniu – zmrużył oczy i spojrzał na strażnika – Rozumiemy się?

 

Mężczyzna poczerwieniał z gniewu, na myśl o tym co będzie musiał zrobić by uciszyć

prostaczkowe jadaczki, już teraz trajkocące dookoła, lecz wycedził przez zęby magiczne: – Tak…

 

– Świetnie – ucieszył się Melchior.

 

Rzucił przelotne spojrzenie na kupca. Mężczyzna trzymał w ręce swój sztylet, wpatrując się jak resztki stali pozostałe z ostrza przelewają mu się między palcami, nie czyniąc żadnej szkody skórze. Łysy złapał jego spojrzenie i niepewnie podniósł się z ziemi. Stał wpatrując się w Melchiora. Mag odwzajemnił mu tym samym. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, aż w końcu kupiec skinął mu głową.

 

Ja mu ratuję życie a on mnie kiwa, ech. Melchior mrugnął porozumiewawczo w odpowiedzi, niczym tajemniczy starzec z bajek które to matki czytają swoim dzieciom, mającnadzieję, że ten gest wystarczy kupcowi, po czym odwrócił się na pięcie i skierował dalej przed siebie. Miał nadzieję jak najdalej odejść od miejsca niefortunnego zdarzenia i spróbować dotrzeć do jakiegoś handlarza informacji. Przybył tu z konkretnym nazwiskiem do sprawdzenia, ale teraz sprawa mogła się trochę skomplikować. Usłyszał za sobą kroki. To kupiec za nim podążał. Anonimowości mi się

zachciało, czy to naprawdę tak wiele w dzisiejszym świecie?

 

Wkroczył w najbliższy rządek straganów mając nadzieję, że ujdzie niepożądanemu gościowi. Ileż zakazanych gęb…Parł naprzód poprzez nieprzerwane labirynty straganów, starając się nie zwracać większej uwagi. W miejscu w którym się znalazł, światło słoneczne nie docierało do ziemi w tak nadmiernej ilości, tamowane przez dachy pobliskich parawanów. Niestety Melchior stwierdził, że mimo panującego półmroku, w ciasnym tunelu między stanowiskami straganiarzy jest piekielnie duszno. Rozejrzał się dookoła. Wszedł w jakąś gorszą część rynku. Ludzi byli jeszcze bardziej brzydcy, a smród jeszcze gorszy.

 

Zatrzymał się koło grupki ludzi wpatrujących się w kolorowy stragan. Pulchna handlarka zwana zapewne Dorotą, (jak

głosił szyld „Skarbeczki cioteczki Dorotki”) zachwalała swoje wyroby niebywale przy tym gestykulując i krzycząc. Mag stwierdził, iż towarem było zwykłe zdobione szkło i lustra, jednak sądząc po twarzach które go otaczali, większość z nich miała możliwość ujrzenia swego obecnego oblicza pierwszy raz od dłuższego czasu. W sumie czemu by też samemu nie skorzystać z okazji?

 

Melchior podszedł do dużego zwierciadła. Przyjrzał się swojemu obliczu. Starał się najlepiej jak mógł ukryć, że jest kimś więcej niż kolejnym, zwykłym podróżnym jakich pełno w Hardoku, niestety jak miał się okazję przekonać przy incydencie z kupcem, jego wysiłki poszły na marne. W lustrze odbijał się stary, wysuszony mężczyzna w zwykłym szaroburym płaszczu(do tego poplamionym, co bardzo go bolało) z kapturem naciągniętym na głowę. Taki ubiór zdecydowanie nie przystawał magowi, a co dopiero pozycji jaką Melchior zajmował w ich hierarchii. Przez rękę miał

przewieszoną sakwę, z której zawartości rzadko korzystał. Mógłby skłonić ludzi by udzielili mu pomocy bez płacenia im za to, jednak wolał tego nie robić. Niektórzy mieszkańcy Hardoku byliby zachwyceni możliwością ugoszczenia prawdziwego maga w swym domostwie, jednak Melchiorowi ciągle zależało na względnej anonimowości. Ściągnął kaptur dusząc się stęchłym powietrzem.

 

Nikt nie powinien wziąć go za maga, stwierdził wpatrując się w lustro. Chuda pociągła twarz, siwe włosy opadające na plecy, zmęczone szaro-zielone oczy, i lekki zarost na twarzy. Któż to widział? Mag bez brody. Toż w tym wieku, powinien mieć brodę do pasa, wykwintny ubiór, fikuśny, spiczasty kapelusz, kostur zastąpiony laseczką z magicznej jabłoni a do tego winien przyjmować lud w swym pałacu na kryształowej górze, dawać dzieciom cukierki, a wolnych chwilach rzucać się do walki z demonami, z laską w jednej dłoni i cukierkami w drugiej. W każdym razie tak sądzili

ludzie, w większości prości. Mimowolnie spojrzał po otaczających go osobnikach dookoła i na roześmianą właścicielkę tegoż stoiska. Jestem okropnym człowiekiem.

 

Same zbiry i inne kwadratowe ryje. Naiwna kobieto, nie miałaś gdzie indziej się rozłożyć ze swoim towarem? W każdym razie, w takiej okolicy może łatwiej będzie znaleźć to czego szukał. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło jak to mówią, hehe. Och muszę przestać. Przeszukał wzrokiem tłum. No i proszę.

 

W oddali przed nim, kręcił się chudy mężczyzna co jakiś czas zaczepiający przechodniów. Niestety ci zbywali go milczeniem i szli dalej. Melchior przypatrzył się rysom twarzy mężczyzny. Z tej odległości można by powiedzieć, że wygląda jak szczur. Odsunął się od lustra i powoli zaczął przesuwać w kierunku tajemniczego człowieka. Ciekawe, czy to jeden z kontaktów.

 

Wszedł na brukowaną drogą, zostawiając „Dorotkę” samej sobie. Bacznie studiował wygląd mężczyzny. Tak, to mógł być kontakt. Jakby czytając w myślach „Szczur” złapał spojrzenie Melchiora. Puls maga zabił szybciej. Kontakt uśmiechnął się chytrze i gestem dał mu znak by spotkali się w alejce obok. Melchior już miał pośpieszyć na spotkanie gdy ktoś przysłonił mu widok na Szczura. Zza rogu jednego ze straganów swój łysy łeb wystawił kupiec któremu uprzednio uratował życie. Melchior stanął jak wryty. A ten tu czego? Mężczyzna położył palec na ustach i schował się z powrotem we wnękę z której wyszedł. Kto by się spodziewał, że może znać targ lepiej ode mnie -zganił sam siebie starzec. Rozejrzał się po ludziach dookoła w poszukiwaniu wypatrzonego uprzednio Szczura, z gniewem zdając sobie sprawę, że ten zniknął. Melchior zmielił w ustach przekleństwo.

 

Kupiec z powrotem wyjrzał ze swojej wnęki, zdziwiony że mag jeszcze się nie poruszył. I co? Myśli, że polezę za nim ślepo na śmierć, w ciemną uliczkę bo on tak chce?

 

Melchior dołączył do mężczyzny. Najwidoczniej zna mnie lepiej niż ja sam. Kupiec ruszył przed siebie dając magowi znak by ten za nim podążał i zniknął w ciemnym otworze pomiędzy straganami. Melchior przystanął i uważnie przestudiował drogę która się przed nim rozciągała. Dość niecodzienny widok. Doszedł do wniosku, że między rządkami stoisk musiały się wić sekretne ścieżki, ukryte przed wzrokiem zwykłych przechodniów. I oto pojawia się pytanie. Podążyć ślepo za opojem czy zostać w miejscu i tułać się bez celu po rynku w oczekiwaniu na znalezienie nowej okazji. Cóż za dylemat.

 

Moczymorda nie stanowi raczej zagrożenia, a pozostanie samemu w tym miejscu nie będzie zbytnio rozsądne. Melchior ostatni raz obejrzał się za siebie i spośród mrowiska ludzi przelewających się obok wnęki, swoją uwagę skupił na prostaczku który z wielkim zaangażowaniem przeszukiwał paluchem niezbadane zakamarki swojego nosa. Że też sobie czegoś do tej pory nie zrobił! Jeszcze chwila takiego intensywnego gmerania i się do mózgu przebije. Nagle wyraz skupienia na twarzy mężczyzny zastąpił błogi spokój. Prostaczek wyciągnął z nosa w tryumfalnym geście swój palec, podziwiając zaschniętego na nim ogromnego gila.

 

Mag odwrócił się i podążył za kupcem. Krótki odcinek drogi kończył się u wejścia do starego, poszarpanego straganu w którym chwilę temu zniknął kupiec. Melchior przekroczył próg i zagłębił się we wnętrze tajemniczego pomieszczenia. W środku (choć to prawie niemożliwe) było jeszcze bardziej duszno niż na zewnątrz. Czy to taki klimat, czy też już wiek?

 

Ech… Melchior zmrużył oczy, starając się dostrzec coś w panujących ciemnościach. Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu była świeczka trzymana przez kupca.(Gdzie ją schował? W fałdach brzucha? PRZESTAŃ, bądź miły!) W jej świetle mag dostrzegł, że wnętrze straganu jest całkowicie puste. Nie, nie całkowicie. Kupiec jakby wyczuwając co zaprząta Melchiorową głowę, skierował płomień świecy niżej. U jego stóp znajdował się właz, najprawdopodobniej

łączący się z siecią tuneli i kanałów biegnących pod miastem. Melchior pytająco uniósł brew. Łysol schylił się i uniósł klapę. Ku ogromnemu rozradowaniu Melchiora z jej wnętrza bił przyjemny chłód i zapach stęchlizny. Czyżby to była skrytka w której Łysy trzyma swoje Dorotki i różne inne skarby?

 

– Tam będziemy mogli na spokojnie porozmawiać – powiedział kupiec rozwiewając wątpliwości Maga i zszedł do włazu po umieszczonej tam drabince.

 

Gdy lśniąca łysina zniknęła w otworze, Melchior wsparty na kosturze zaczął się zastanawiać jak postąpić. Doszedł do wniosku, że skoro tu przyszedł to zaprzestanie dalszej wędrówki będzie bezcelowe. Mag westchnął i zszedł na dół po drabinie. Na dole czekał kupiec, oświetlając świeczką panujący mrok. Melchior wskazał kosturem na otwarty właz przez który sączyła się słaba poświata. Kupiec kiwnął głową. Mag zatrzasnął drewnianą pokrywę i odwrócił się do Wąsacza, przybierając srogi wyraz twarzy.

 

– A więc, czy dowiem się czemu zostałem tu sprowadzony?

 

Kupiec ignorując pytanie, burknął w odpowiedzi tylko coś w rodzaju „nie tutaj” i szybkim krokiem ruszył wzdłuż tunelu. Po chwili obrócił się, dając magowi znak by dalej za nim szedł i zniknął za zakrętem. Melchior musiał narzucić szybsze tempo by nadążyć za swoim „przewodnikiem”. Okazało się, że wbrew pozorom był on w zdecydowanie lepszej kondycji od maga i nie mógł to być pierwszy raz jak przeczesywał podziemne tunele. Wtem blask światła niesionego

przez kupca w oddali, zatrzymał się. Melchior przypatrywał się jak jego przewodnik niecierpliwie obmacuje ręką ścianę obok, szukając czegoś. Nagle kupiec wydał z siebie tryumfalny okrzyk i szarpnął za coś co musiało być ukryte w murze. Po tunelu rozszedł się dźwięk szczęknięcia jakiegoś mechanizmu. Zapadła cisza. Chwila napiętego oczekiwania zakończyła się wybuchem ojczystych, staro-korikańskich bluzgów które wypłynęły z ust łysego.

 

Mężczyzna zaczął szarpać za uchwyt/przedmiot (czy co też tam było w tej ścianie), po czym zamaszyście palnął się w czoło najwyraźniej przypominając sobie o czymś. Zaczął gorączkowo przeszukiwać kieszenie spodni, jednak sądząc po ilości bluzgów jakie z siebie wyrzucał, Melchior stwierdził, że nie może znaleźć tego czego szuka. Kupiec starał się skierować płomień świecy tak by dała mu światło, niestety wyślizgnęła mu się z dłoni i rozpadła z plaskiem na podłodze, pozostawiając tunel w całkowitych ciemnościach. Melchior delikatnie stuknął swoim kosturem w podłoże. Rozległo się ciche syknięcie po czym stary korytarz zalała fala błękitnego światła. Kupiec zasłonił oczy oślepiony gwałtownym rozbłyskiem.

 

Nigdy się nie przyzwyczają. Chwilę zajęło nim kupiec oswoił się z panującą jasnością. Odsunął trwożnie rękę i pytającym wzrokiem spojrzał na promieniującą błękitnym blaskiem chmurkę wiszącą pod sufitem. Melchior nic nie powiedział, zamiast tego spojrzał wymownie na rękę kupca którą ten trzymał w kieszeni.

 

Po krótkiej chwili jaką łysy poświęcił na ponowne przeszukanie zawartości spodni, w jego ręce pojawił się mały pordzewiały klucz. Mężczyzna przykucnął pod ścianą, poświęcił chwilę na przestudiowaniu jej budowy, po czym umieścił klucz w małym zagłębieniu poniżej i przekręcił. Wyprostował się i pociągnął za nieregularny kamień wystający z muru. Kamień wyskoczył do przodu, po czym na powrót schował się w ścianę. Ponownie rozległo się szczęknięcie

mechanizmu. Od muru odpadły strużki kurzu. Łysy cofnął się parę kroków. Melchior z zaciekawieniem obserwował co dzieje się ze ścianą. Ku jego zdziwieniu mur zaczął powoli odsuwać się do tyłu, tworząc przejście, wystarczająco szerokie by mogła przez nie przedostać się jedna osoba. Kupiec gestem zachęcił go do wejścia. Melchior zawahał się.

 

Miał obawy, że bariera ochronna którą roztoczył wokół siebie gdy zobaczył łysego i którą systematycznie wzmacniał od momentu gdy postanowił za nim iść, może rozsadzić całe przejście ale na szczęście nic takiego się miało miejsca.

 

Znaleźli się w średniej wielkości pokoju, pod ścianą stało stare łóżko, naprzeciwko stołek z poustawianymi pustymi butelkami po winie, parę ścier w zamierzeniach mających zapewne udawać dywany oraz wydrążone zagłębienie w jednej ze ścian będące prowizorycznym paleniskiem. Jednakże, w przeciwległej ścianie pokoju Melchior dostrzegł kolejne drzwi zapewne prowadzące zapewne do kolejnych tuneli. Łysy przystawił do stołka dwa stojące pod ścianą taborety i gestem poprosił maga, by usiadł . Chyba, źle go oceniłem - pomyślał mag. Kupiec schylił się (Melchior po chwili się zorientował, że był to swego rodzaju ukłon).

 

– Nazywam się Bangar mości Panie Magu, chciałem ci złożyć najszczersze podziękowania wynikające z uratowania mojego życia.

 

Miło, ale raczej nie zaciągałby mnie pod ziemię tylko z tego powodu. Dał to Bangarowi do zrozumienia, robiąc groźną minę. Zakłopotany kupiec zaczął powoli kontynuować swoją wypowiedź.

 

– Wiem, że tacy jak ty odwiedzają miasta takie jak Hardok tylko z ważnych powodów – spojrzał Melchiorowi w oczy – Zaznaczam, że nie interesują mnie one, jednak jeżeli Mości Magu zadałeś sobie tyle trudu by ukryć się pod tą stertą szmat(docenił mój wysiłek, miłe) sądzę, że twoja wizyta nie jest oficjalna i nikt z władz w mieście nie powinien o niej

wiedzieć.

– Czy ja dobrze rozumiem, czy też ty chcesz mnie szantażować?– na opuszkach palców Melchiora zatańczyły błękitne ogniki. A tak miło się zaczynało.

– NIE! Nigdy bym śmiał, uratowałeś moje życie Mości Panie Magu. Chciałem ci tylko powiedzieć, że mogę ci zaoferować pomoc INNYCH miastowych władz w razie potrzeby. Działanie opatrzności czy też podstęp?

– I z tego powodu zaciągnąłeś mnie do podziemi?

– Tutaj mamy możliwość porozmawiania na osobności, bez obawy, że ktoś nas usłyszy.

 

Melchior powiódł wzrokiem po tunelu w którym się znajdowali.

 

– Więc zeszliśmy podziemnym przejściem i postanowiliśmy rozmawiać, wiedząc, że nad

nami znajduje się miejski rynek, a z włazu który nas tu sprowadził w każdej z chwili, mogą skorzystać typy podobne tobie.

 

– Dokładnie!

– Nie uważasz, że mam prawo ci nie ufać?

 

Kupiec uderzył się w pierś.

 

– Możesz mi ufać mości magu. Uratowałeś moje życie, więc należy ono teraz do ciebie. W moich stronach to jeden z najświętszych i najważniejszych paktów jaki może się zrodzić między ludźmi.

 

Melchior zmierzył kupca taksującym spojrzeniem. Wygląda jak dzika bestia, ale zdaje się, że intencje ma czyste. Błękitne ogniki znikły z jego palców.

– Zdaję się, że wszyscy jesteśmy tylko pionkami w rękach ślepego losu – wsparł się na kosturze – Potrzebuję informacji, wszystkiego co tylko się da, nowo przybyli do miasta, bogacze, powiązani z kastą kapłanów, wysoko postawieni urzędnicy i temu podobni. Chcę wiedzieć kto rozdaje karty. Szukam kogoś kto według moich źródeł pojawił się w mieście stosunkowo niedawno. Do tej pory powinien już zebrać znaczące wpływy, niebezpieczny i

przebiegły człowiek, dążący, że tak powiem, po trupach do celu. Zapewne stara się ukryć swoje działania ale coś mogło do was dotrzeć. Nasuwa ci się na myśl ktoś kto mieściłby się w tych kategoriach?

 

Kupiec pokręcił głową

 

– A jesteś w stanie zorganizować spotkanie z handlarzem informacji który da mi to czego pragnę?

 

Kupiec skinął głową.

 

– Dobrze. Jest coś jeszcze. Muszę mieć gdzie spać. Nic wystawnego, karczma na uboczu najlepiej w jakieś biedniejszej dzielnicy, żadnych ciekawskich, zależy mi na pełnej anonimowości. Aczkolwiek jeżeli mam nawiązać współpracę z twoimi…zleceniodawcami? – kupiec pokręcił niepewnie dłonią z lewej na prawą stronę – w każdym razie, miejsce znajdujące się pod jurysdykcją jednej z waszych „władz” byłoby mile widziane. – Melchior nie był do końca przekonany, czy postępuje dobrze stawiając wszystko na jedną kartę, ale postanowił do maksimum wykorzystać okazję która się nadarzyła.

– Znajdzie się takie miejsce?

Twarz kupca rozjaśnił szeroki uśmiech:

– Owszem, znajdzie.

***

 

„Zajazd u cioteczki Dorotki” był średniej wielkości drewnianym budynkiem położonym we wschodniej części Hardoku zwanej przez mieszkańców „Deskowiskiem”. Dwupiętrowym budynkiem zarządzała Ciotka Dorotka, którą Melchior wcześniej widział na targu, oraz jej dwie siostry. Okazało się, że kobiety wcale nie są tak naiwne jak mag sądził.

 

Siostrzyczki były powiązane z jedną z głównych organizacji podziemia Hardoku zwaną „Mątwą”. Ich przybytek służył za punkt przerzutowy wielu wspólników organizacji którzy napytali sobie biedy w mieście i musieli szybko zniknąć, bądź tymczasowo przeczekać aż sytuacja się uspokoi. Melchior miał zostać jednym z gości zajazdu. Bangar poprowadził go przez sieć podmiejskich tuneli, które były połączone z wieloma domami „zaprzyjaźnionych” z podziemiem mieszkańców Harodku. Melchior i jego przewodnik wyszli na powierzchnię ukrytym przejściem znajdującym się w uliczce obok zajazdu. Starzec miał cichą nadzieję, że będzie miał możliwość zmycia z siebie smrodu jaki do niego przywarł w kanałach miejskich, ale wolał ją zachować dla siebie, żeby nie zapeszyć.

 

Bangar wprowadził go do budynku tylnym wejściem. Znaleźli się w małym korytarzyku z wyjściem na klatkę schodową. Melchior wspiął się na stopnie podążając za kupcem. Nagle przystanął wpół kroku i wytężył słuch. Ze schodów poniżej, prowadzących zapewne do piwnicy dało się słyszeć niepokojące jęki. Bangar zauważył co go trapi. Wzruszył ramionami i burknął „to w końcu piwnica”. Melchior postanowił, że nie będzie się już niczemu dziwić. Weszli na piętro. Kupiec poprowadził maga w głąb korytarza i otworzył drzwi znajdujące się na końcu po prawej stronie.

 

Melchior ogarnął wzrokiem wnętrze pokoju. O dziwo całkiem przytulny. Ściany w ciepłym czerwonym kolorze, eleganckie szerokie łóżko pokryte bordową narzutą, szykowna komoda stojąca obok. Naprzeciwko łóżka na ścianie, wisiał obraz przedstawiający nagą kobietę w dość dwuznacznej pozie. Mag zmarszczył brwi, domyślając się czym tak naprawdę jest zajazd, ale zachował tę wiedzę dla siebie. Na dzisiaj miał dość wrażeń, a perspektywa położenia się na

bordowej wykładzinie była wystarczająco kusząca. Bangar zostawił starca samemu sobie i opuścił pokój. Mag natychmiast roztoczył w pomieszczeniu magiczną barierę. Zgodził się na propozycję Bangara, co nie znaczy, że ufał mu całkowicie. Nawet jeżeli intencje kupca były szczere, nigdy nie można mieć pewności choćby do ciotki Dorotki. Nazajutrz Melchior miał się spotkać z Racisem, człowiekiem będącym jednym z przywódców miastowego podziemia. Bangar poszedł właśnie ustalać szczegóły spotkania. Starzec zdawał sobie sprawę, że nie na co dzień zdarza się aby członek Pierwszego Kręgu Magów ucinał sobie towarzyską pogawędkę z mafijnym bossem i wszystko

trzeba było należycie przygotować.

 

Położył się na łóżku i zamknął oczy chcąc nacieszyć się panującą ciszą. Jak miło. Nagle rozległ się wrzask. Melchior podskoczył na łóżku chwytając w ręce leżący obok kostur. Wsłuchał się w ciszę która ponownie zapanowała w całym przybytku. Po chwili z korytarza dało się słyszeć miarowe stukanie i pojękiwanie. Stuk, chwila ciszy, stuk i jęk. Podniósł się z łóżka i powoli ruszył w kierunku drzwi. Przystawił ucho do drewnianej powierzchni. Cisza. Po chwili usłyszał przeciągły jęk po czym na schodach rozległ się łomot. Potok przekleństw. Coś sturlało się ze stopni robiąc

raban na całym piętrze. Uchylił drzwi i ujrzał ciotkę Dorotkę napinającą swoje tęgie ciało w próbie ponownego wciągnięcia tajemniczej rzeczy z powrotem na piętro. Wydała z siebie zduszony krzyk po czym tajemniczy obiekt łupnął na ziemię u jej stóp. Kobieta otarła pot z czoła, po czym jakby wyczuwając spojrzenie Melchiora zaczęła się rozglądać dookoła.

 

– Krystyna! – powiedziała nerwowym szeptem.

– Czego? – z pokoju po przeciwległej stronie korytarza wysunęła się głowa bliźniaczo podobna do głowy Doroty. Jej spojrzenie natrafiło na czarny wór leżący u progu schodów. – Aa

Spod czarnego worka wyciekała powoli czerwona plama.

 

Krystyna obeszła ciało i chwyciła je z drugiej strony. W akompaniamencie jęków i sapań, kobiety uniosły w powietrze zwłoki nieznanego Melchiorowi nieszczęśnika i zniknęły w pokoju, trzaskając przy tym drzwiami. Starzec wycofał się w głąb pomieszczenia i z powrotem usiadł na łóżku. Strach pomyśleć jaka może być trzecia siostra…Hardok. Dlaczego do cholery musiałem trafić akurat tutaj?

***

Koniec

Komentarze

Od razu zaznaczam, że jest to fragment czegoś "większego"(Dwa początkowe wątki z dłuższego opowiadania/mini noweli, moich wypocin). Zależy mi na tym by ktoś powiedział czy chociaż daje się to czytać bez większego bólu :) Z góry dziękuję za opinie.

Wiesz, co sprawia ból? Formatowanie tekstu (zapewne obca Tobie jest umiejętność ustawienia formatu strony, marginesów, nie wiesz, do czego służy klawisz "Enter"), braki spacji, kropek na końcu zdań, mieszanie dywizów z półpauzami… Byłoby miło z Twojej strony, gdybyś najpierw zrobił z tym porządek, bo teraz czytanie powoduje oczopląs.

darthrevanku, zastanów się także, czy na pewno czytelnikowi potrzebne jest dopowiedzenie, że bohater szukał czegoś w kieszeniach akurat swoich spodni, albo że bawił się kieliszkiem w swojej dłoni, albo że w fałdach właśnie swojego brzucha mógł coś ukryć. To wynika z kontekstu i zbędne jest:) Zajrzę tu jeszcze jak przejrzysz tekst, przede wszystkim pod kątem usterek technicznych. Jeszcze jedna uwaga ogólna: z fragmentami napisanymi absolutnie beznadziejnie sąsiadują u Ciebie ustępy zaskakująco dobre. Ciekawe wrażenie:) A, no i masz sporo powtórzeń.

Nie mam zamiaru bawić się Twoim opowiadaniem i przytaczaniem poszczególnych błędów, ponieważ każde zdanie wymaga poprawy i przemyślenia. Niemalże w każdym zdaniu występuje niespotykana ilość zaimków. Proponuję w wolnym czasie, byś poczytał sobie o zaimkach i ich zastosowaniu, oraz kiedy są przydatne, a kiedy zbędne.  Następną uwagą odnośnie tego tekstu, która bardzo rzuca się w oczy, to  występujące tzw. zjawy, czyli osoby pojawiające się znikąd, np. urzędnik, gość, beczka… itp. Kolejnym błędem jest ciągłe powtarzanie opisu tej samej czynności.  Niestety, muszę z przykrością napisać, że czytanie tego tekstu sprawia ogromny ból. To już nie chodzi o złe formatowanie tekstu, ale o nadmiar podstawowych błędów. Ten tekst to katastrofa. Do poprawy masz wszystko. 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Zgodzam się jeżeli chodzi o  zaimki(Ok, przyznaję się, występują nagminnie, jakbym traktował ewentualnego odbiorcę jako jednostkę o małym ilorazie inteligencji, za co przepraszam) a także brak kropek, który to w gruncie rzeczy dopiero teraz dostrzegłem, ale a pro po formatowania…Tekst musiałem przeknowertować do pdf, a potem z pdf skopiować w tutejszy edytor, wyszedł jak zapis z notatnika, ale naprawdę nie było to moją intencją. I tak uznałem to za najlepszą z opcji ponieważ dla przykładu, przy kopiowaniu z openoffica bądź worda tekst był cały "pokropkowany" (myślniki zmieniły się w kopki, jedynie akapity były rozdzielone odpowiednio), co wyglądało jeszcze bardziej irracjonalnie niż stan obecny.A jeżeli chodzi o "zjawy". Hm, osoby znikąd, akurat z tym się jeszcze nie spotkałem, gdyż przytoczone przez Cb mkmorgoth'cie przykłady, odnoszą się do jednej postaci, mianowicie urzędnika Mathiasa, który to szczyci się dość sporą tuszą, przez co jest określany w myślach przez Edwarda per "Beczka". Może się teraz ośmieszam, albo po prostu nie zrozumiałem dobrze przekazu. W każdym razie, dziekuję za konstruktywną krytykę, jest ona o wiele bardziej wartościowa niż udawane zachwyty znajomych, postaram się popracować nad licznnie popełnianymi błędami :)

Ok, napisałem wyżej trochę gorzkich żali a pro po edytora tekstu, ale przysiadłem na chwilkę i udało mi się doprowadzić tekst do bardziej czytelnej postaci :)

Wiesz, bólu może jako tako nie odczułam, ale nie czytałam tego z jakimś wielkim zaciekawieniem. Od razu zaznaczam, że jak dotąd przeczytałam tylko tę pierwszą część z Edwardem i urzędnikiem Mathiasem i tylko do niej chciałabym się odnieść :) Na początek może taka zasada, która panuje w języku polskim, o której nie wiem czy wiedziałeś– "nie" z przymiotnikami piszemy razem, także "NIEMOŻLIWE", a nie "NIE MOŻLIWE" no i "NIEWAŻNE" ,a nie "NIE WAŻNE". Pamiętaj o tym i czytaj uważnie kilka razy tekst nim go opublikujesz, bo takie z pozoru głupie błędy obniżają jakość Twojego opowiadania! Kolejna rzecz, która nieprawdopodobnie rzuca się w oczy i jak widzę w komentarzach nie tylko ja to zauważyłam: Jest tu jak dla mnie przerost formy nad treścią.Za bardzo roztkliwiasz się nad rzeczami nieistotnymi. Podejrzewam, że pewnie chciałeś oddać klimat tej sytuacji i nabudować jakieś napięcie, ale w Twoim wypadku niekiedy działało to wręcz odwrotnie,  a Edward z winem będzie mi się śnił po nocach przez wiele tygodni :) To dobrze, że tak opisywałeś wnętrze i ich zachowania, bo to tylko sprawia, że czytelnik jest w stanie lepiej dostrzec obraz, który Ty sobie wyobraziłeś i chcesz go przekazać, jednak niektóre czynności/zachowania jak słusznie zauważył tintin są zwyczajnie niepotrzebne. To nie zachęca czytelnika, a z czasem te czynności są już powtarzane do obrzydzenia. Podsumowując– nagrody literackiej za tę pierwszą część nie dostaniesz :) Nie jest jakoś tragicznie, ale nie jest też wystarczająco dobrze. Zabrakło mi tutaj konkretnych wydarzeń, akcji, o zakończeniu nie piszę, bo wspomniałeś, że przedstawiasz sam początek. Spróbuj może na podstawie tej części ułożyć plan wydarzeń, a sam zobaczysz, ile jest tam zbędnej treści! powodzenia!

Nowa Fantastyka