- Opowiadanie: mrozik130 - Legendy Intris - Krąg Ciemności

Legendy Intris - Krąg Ciemności

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Legendy Intris - Krąg Ciemności

 

 

Cześć wszystkim :) Proszę o obiektywne opinie, konstruktywną krytykę i wyrozumiałość, albowiem nie jestem doświadczony w pisaniu. Opowiadanie mimo sporej historii, jest niestety dość mocno skondensowane. Mam nadzieję, że ta wielka lub niewielka chaotyczność nie będzie wam aż tak bardzo przeszkadzać. Miłej lektury :)

 

 

 

 

 

KRĄG CIEMNOŚCI

 

– …wtedy rycerz uwolnił piękną królewnę i pokonał złego potwora, który mieszkał w jaskini pod górą. Uratowana królewna z wdzięczności padła rycerzowi do stóp i obmyła swymi łzami jego rany. Przez wiele dni jechali na złoto grzywiastym koniu przez dzikie łąki i lasy, aż w końcu, nieoczekiwanie rycerz upatrzył w królewnie swą ukochaną. Niestety wiedział, że musi ją odwieźć do jej przyszłego męża, księcia, który mieszkał w wielkim zamku na drugim końcu Intris. Kiedy nareszcie dotarli, rycerz został obsypany złotem, a królewna wyszła za mąż za bogatego księcia. A potem… – Mężczyzna siedzący na krawędzi drewnianego łóżka urwał, widząc, że jasnowłosa dziewczynka zamknęła oczy. Po cichu wyszedł z izby i spojrzał na zarys osoby stojącej przy kamiennym kominku.

 

– A potem piękny rycerz został pozbawiony głowy, bo jak się okazało łoże księcia nie było pierwszym do którego zawitała niecnotliwa królewna. Sam książę miał sześćdziesiąt lat, był łysy, pryszczaty, a od płodzenia bękartów na jego plecach wyrósł garb – powiedziała osoba i odwróciła się. Była to brązowowłosa kobieta w młodym wieku, o rozjarzonych błękitem oczach.

 

– Kiedyś pozna i takie bajki. Tylko że wtedy dowie się… że to nie bajki, ale życie – odpowiedział mężczyzna. Był ubrany prosto i skromnie, jednak błysk w jego oczach zdradzał, że nie został wychowany w chłopskiej rodzinie. – Dziękuję, że przybyła Pani… Pani Enuen. Nie wiemy co robić, ze strony króla Tergaldu nie mamy żadnego wsparcia… zostaliśmy sami.

 

– Przejeżdżałam tędy, choć zwykle nie zapuszczam się tak bardzo na południe. Wyczułam, że coś się stało, coś zwabiło mnie tu, lecz nadal nie wiem co. – Dziewczyna usiadła na krześle przy kominku i spojrzała przenikliwie na mężczyznę. Ten spochmurniał jeszcze bardziej i wbił smutny wzrok w płonące w kominku drwa.

 

– Od… od jakichś dwudziestu dni dzieją się dziwne rzeczy w naszej wiosce i w okolicy. Zaczęło się od zniknięcia Aldeny, młodej dziewczyny z krańca wioski. Słuch po niej zaginął droga Pani. Mijały dni, a dziewczyna nie wracała. Organizowaliśmy z chłopami poszukiwania. Chodziliśmy to po polach, a to do Puszczy Bruhnen, która tu nam pod oknami się rozciąga.

 

– I?

 

– I właśnie… właśnie nic. Po kilku dniach nastawialiśmy się już na odnalezienie ciała. A trudno to o wypadek? Myśleliśmy, że może gdzieś przewróciła się w lesie i nóżkę złamała albo wpadła do strumienia. Są też dzikie zwierzęta… Ach… mniejsza z tym. W końcu zaprzestaliśmy poszukiwań, bo i po co było się łudzić. Taak… ale to był dopiero początek. Doszło do kolejnych zniknięć. Najpierw dwóch synów kowala, jeden po drugim. Wyszli wieczorem nazbierać opału.

 

– Nie wrócili – domyśliła się Enuen.

 

– Niestety. Następnym był Alron, syn mojego brata, myśliwy. Nie powrócił z łowów. Pomyśleliśmy, że może jakaś bestia osiedliła się w tych terenach. Mieliśmy też powody by tak przypuszczać. Jeden z młodych drwali także zniknął. Udaliśmy się, tam gdzie pracował ostatniego dnia przed zniknięciem. Ziemia była zalana krwią. To wyglądało tak jak gdyby coś go tam rozszarpało na strzępy. Krwiste ślady prowadziły do puszczy.

 

– Gdzie znaleźliście te ślady?

 

– Na starej wycince przy leśnym strumieniu. Pani Enuen! Na naszą wioskę spadło fatum! Okolica zrobiła się mroczna, jakby padł na nią jakiś złowrogi cień. Nikt już teraz sam nie zapuszcza się na dzikie łąki czy w leśne ostępy. Nawet gościńcem do Tergaldu wszyscy boją się poruszać. Jesteśmy tu uwięzieni. Chłopy mówią, że w nocy coś wyje pod ich oknami, że jakiś cień krąży wśród chat, wśród drzew. Jeden ceglarz, młody chłopak zamknął się w swojej chacie dwa dni temu i nie chce wyjść. Boi się, że będzie następny. To jakaś straszna klątwa!

 

– Szczerze w to wątpię. Zamiast mojej pomocy, przydałaby się wam raczej pomoc zabójcy potworów. Może to jakiś wilkołak zalęgł się gdzieś w pobliżu. Bo jeżeli to wszystko, to nie wiem czy cokolwiek mogę poradzić.

 

– Jest jeszcze mój syn, Dagrim! On – Mężczyzna opadł na drewniane krzesło.

 

– Zaginął? – zapytała z niepokojem Enuen.

 

– Nie. Jest tutaj… Tylko że… on… on… stracił mowę.

 

– Kiedy?

 

– Wtedy gdy zaczęły się pierwsze zniknięcia. Pani Enuen, nie wiem czy to może być prawda, ale niektórzy mówią, że przyczyną tych wszystkich okropieństw jest Przybysz z Zachodu.

 

– Kto taki? – Enuen podniosła brwi w zdziwieniu.

 

– Zjawił się tutaj, osiem dni po zniknięciu Aldeny; wypytywał nas… interesował się… węszył.

 

– Gdzie on teraz jest?

 

– Pojechał… pojechał na zachód, wzdłuż Bruhnen. W te miejsca do których nikt się nie zapuszcza.

 

– A co tam jest?

 

– Pani Enuen, niech Pani nie myśli, że my prości ludzie nic nie wiemy. Prócz mnie i mojego syna nikt w tej wiosce nie ma żadnego wykształcenia, ale każdy zna legendy, każdy słyszał o was, o was, którzy przemierzacie w światłości ten świat, którzy macie wielką magię. Ale tam nawet i wy nie możecie jechać. Tam mieszkają – mężczyzna rozejrzał się z niepokojem i ściszył głos – oni.

 

– Co za „oni”? – Zniecierpliwiła się Enuen.

 

– Te kreatury, humświstami je ludzie nazywają. Nikt nie wie kim oni są. Mają wioskę na brzegu jeziora przy zachodnim krańcu puszczy. Tam pojechał Przybysz z Zachodu. Mówił, że będzie szukał śladów. Nie uwierzyliśmy. Czy pomoże nam Pani? – Mężczyzna wstał i spojrzał błagalnie na ciemnowłosą kobietę, w której oczach odbijały się płomyki ognia tańczące w kominku.

 

– Powinnam wracać do Nordrycji, ale pomogę. Zrobię co w mojej mocy. Eh, no nic – westchnęła – trzeba będzie pojechać na zachód. Może uda mi się spotkać tego „przybysza”. Przeczekam tu noc i wyruszę w drogę.

 

– Niech Pani uważa. W nocy dzieją się najgorsze rzeczy. Piekielne jęki rozbrzmiewające w okolicy nie pozwolą Pani zasnąć.

 

– To się okaże.

 

*

 

Ciemne chmury zakryły niebo i w jednej krótkiej chwili deszcz runął z łomotem na ziemię. Długie brązowe włosy, mieniące się odcieniem kasztanu zalśniły od kropelek wody. Enuen wsiadła na konia i odwróciła się.

 

– Chłopcze! Czy jest jakiś szlak wiodący stąd na zachód? – zapytała młodzieńca, który stał niedaleko, wpatrzony w niebo. Spojrzał na nią; nie odpowiedział.

 

– Ty jesteś Dagrim, syn sołtysa? – zapytała, a chłopak po chwili kiwnął głową. Miał średniej długości kruczoczarne włosy i tak samo ciemne przenikliwe smutne oczy. – Czy wiesz którędy będę mogła bezpiecznie przejechać na zachód?

 

Chłopak patrzył na nią długą chwilę, aż w końcu wyciągnął rękę i wskazał kierunek palcem.

 

– Dziękuję – odpowiedziała i ruszyła galopem.

 

Rzeczywiście, we wskazanym przez chłopaka kierunku rozciągała się stara zarośnięta droga. Enuen minęła ostatnie zabudowania wioski i czym prędzej ruszyła na zachód. Po jej prawym boku niedaleko kołysały się drzewa Puszczy Bruhnen, największego skupiska leśnego w centralnej części kontynentu. Oddzielała ona niejako trzy krainy: Issynię, od południowego zachodu, Tergald z Pyrią od północy oraz Merdrycję od północnego zachodu. Przy północnym krańcu puszczy rozciągał się wielki gościniec, dość często uczęszczany przez kupców i podróżników. Jednak obszary położone na południe od puszczy były całkowicie dzikie i niezbadane. Enuen zastanawiała się nad tymi wszystkimi zniknięciami. Może to tylko wilki, pomyślała. Albo jakiekolwiek inne zwierzę. Raczej na pewno. Jakiemu człowiekowi chciałoby się mordować wieśniaków. Cóż oni mogli znaczyć? Chyba, że elfy… Bzdura! Wojna elfów z ludźmi dawno się skończyła, nie mieliby po co mordować, jeżeli ludzie nie wkroczyli na ich ziemie.

 

Nie za bardzo miała ochotę tworzyć wersje wydarzeń. Po prostu, jeżeli miałaby się czegoś dowiedzieć o całej sprawie, to tylko tam gdzie nikt z wioski nie odważyłby się wyruszyć. Może te rzekome istoty z osady będą coś wiedzieć, pomyślała. A może to oni za tym stoją? Może tak, a może nie.

 

Jechała szybkim tempem, a wiatr smagał ją po twarzy. Słońce wschodziło coraz wyżej rozświetlając zachmurzoną okolicę. Enuen przekroczyła most na rzece i po dwóch godzinach dostrzegła coś co przypominało otoczoną drewnianą palisadą osadę. Dojechała do bramy wioski, po czym zeskoczyła z konia i rozejrzała się. Ogrodzenie miało mniej więcej ponad dwa metry wysokości. Widocznie istoty z osady boją się ataku ze strony ludzi, pomyślała Enuen. I słusznie. Po ludziach można spodziewać się wszystkiego. – Zastukała w drewnianą konstrukcję bramy. Niemalże natychmiast otworzył się w niej mały otwór z którego wyjrzały równie małe okrągłe oczka.

 

– Wpuść mnie, proszę. Nie mam złych zamiarów. – powiedziała Enuen i schyliła się by zajrzeć do szczeliny. Szparka jednak natychmiast zatrzasnęła się.

 

– No cóż… zbyt gościnni to oni nie są, pomyślała, lecz po chwili brama otworzyła się i wyleciały z niej dwa niewielkie, sięgające jej do piersi stworzenia. Były pokryte brązowym futrem, przypominały odrobinę gryzonie. Może dlatego właśnie nazywano je humświstami, ponieważ mogły przypominać skrzyżowanie humanoida z górskim świstakiem. Oba humświsty stanęły szybko po dwóch stronach Enuen. Jeden powiedział coś w jakimś niezrozumiałym języku. Zrozumiała z tego tyle, że ma iść przed siebie, nie zadawać pytań i nie robić problemów. Bez żadnego gadania poszła drogą wskazywaną przez małe istoty, nie wiedziała bowiem, czy owe humświsty tak jak niektóre inne ludy, nie są przypadkiem amatorami nabijania głów niechcianych intruzów na pale. Myśl o tym, że mogłaby dołączyć do tutejszej „wystawy” przyprawiła ją o mdłości.

 

Mijała po drodze drewniane chatki, z których wyglądały oczęta małych stworzonek. Na samym końcu wioski, prawie przy brzegu jeziora stała największa chata do której humświsty zaprowadziły Enuen. W środku czekał na nią kolejny humświst. Jednak ten był nieco wyższy od innych, miał szare futro, a jego głowę przyozdabiały kolorowe pióra. Mruknął coś do tych którzy przyprowadzili tu dziewczynę, po czym opuścili oni chatę. Spojrzał Enuen prosto w oczy.

 

– Szuka czego? – zapytał dość zduszonym wysokim głosikiem.

 

– Mówisz we wspólnym. Już się bałam, że nie dogadam się tu z nikim.

 

– Szuka czego? – Ponownie zadał pytanie siwy humświst.

 

– Szuka – odpowiedziała Enuen. – Informacji o zaginięciach w wiosce przy puszczy oraz o człowieku który udał się w te okolice.

 

– Czeka – odpowiedział krótko humświst i podszedł do odwróconego ku małemu palenisku fotelowi. Zaczął coś szeptać do osoby która siedziała na tym fotelu, tyłem do Enuen. Po chwili humświst spojrzał na nią.

 

– Dowie się – powiedział i wyszedł z chaty. Enuen zbliżyła się do paleniska by zobaczyć osobę siedzącą w fotelu.

 

– W końcu przybyłaś, a już myślałem, że się Ciebie nie doczekam – powiedział znajomy głos osoby, która wstała z fotela i uśmiechnęła się.

 

– Moris ven Gavenhald – westchnęła Enuen, uśmiechnęła się po czym rzuciła się w ramiona człowieka.

 

– Dobrze Cię widzieć Enuen! – zaśmiał się mężczyzna, którego głos był ciepły i przyjazny. Miał ciemne, długie włosy pozaplatane w drobne warkoczyki. Jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost. – Nareszcie nie będę musiał sam walić w ten cholerny bęben, może podegrasz mi coś na skrzypeczkach. – Poklepał mały futeralik zawieszony na plecach dziewczyny.

 

– Przyjemności na potem Moris. Lepiej mi powiedz co tu robisz. I dlaczego na mnie czekałeś? Skąd wiedziałeś, że tu przybędę?

 

– Humświsty mi powiedziały. A one dużo wiedzą, mają dar jasnowidzenia. Ja pewnie jak i ty, zainteresowałem się sprawą zniknięć ludzi z wioski. Myślałem, że tu się czegoś dowiem, ale dowiedziałem się niewiele.

 

– Co konkretnie? Obiecałam tym ludziom pomóc.

 

– Kapłan humświstów mówił, że coś się pojawiło w okolicy. Jakiś potwór, upiór, widmo albo inna cholera. Mówił, że krzyki które słychać każdej nocy dochodzą z Bruhnen, z kamiennego kręgu. Miałem to zbadać.

 

– To czemu jeszcze tego nie zrobiłeś?!

 

– Kazali mi czekać na Ciebie. Kapłan humświstów chyba zwątpił w moje umiejętności.

 

– Więc musimy się tam udać. Może właśnie w tym miejscu znajdziemy odpowiedź.

 

– Jak nie sprawdzimy, to się nie dowiemy, cholera! – odparł żywo Moris. – Wyjechalibyśmy w nocy.

 

– Masz jakiekolwiek amulety, chroniące od magii?

 

– A jakże! Nie pamiętasz? Cały czas trzymam ten stary okrągły z niebieskim oczkiem w środku. Już nie raz rzycie nam poratował, na przykład wtedy w Czerwonym Lesie pełnym upiorów. Dobrze, że go miałem, bo inaczej teraz w najgorszym wypadku gryźlibyśmy ziemię.

 

– Ano tak – odparła Enuen. – Znajdzie się tu dla mnie jakieś łóżko? Chciałbym trochę odpocząć, sporo przejechałam ostatnio.

 

– Znajdzie się, znajdzie. Nawet bardzo wygodne… i… duże łóżko – zamruczał Moris patrząc wyzywająco na Enuen. Dziewczyna uśmiechnęła się.

 

– Moris… spieprzaj.

 

 

 

*

 

– Nic nie widać w tej głuszy! Oba księżyce pochowały się za chmurami.

 

– Moris, nie jęcz tylko mów jak jechać!

 

– Humświsty radziły przy każdym rozwidleniu dróg odbijać w prawo, inaczej wyjechalibyśmy na północny kraniec puszczy – odpowiedział i machnął wodzami, by odrobinę pospieszyć leniwego i ospałego konia. Nagle!!!… gdzieś w oddali rozległ się ponury jęk, krzyk rozpaczy i żalu, który na wskroś przeszył serca dwójki jeźdźców mrożącym strumieniem chłodu. Enuen rozejrzała się przerażona.

 

– Każdej nocy słychać to w okolicy – powiedział Moris.

 

– Ten głos dobiega jakby ze środka lasu, z tego nieujarzmionego mroku. Z każdym krokiem coraz bardziej wydaje mi się, jak gdybyśmy przenikali coraz głębiej do serca ciemności – szepnęła Enuen i wytężyła wzrok, by móc odnaleźć kontury ścieżki, którą jechali. Zerkała raz po raz na smutne korony drzew, przez które bezskutecznie próbował się przebić blask księżyców pochowanych za gęstymi chmurami. Dziewczyna rozglądała się na boki, próbując odnaleźć źródło tych krzyków. Choć wcześniej miała wrażenie, że dobiegają one z głębi puszczy, teraz mogłaby przysiąc, że piekielne jęki dolatują do jej uszu ze wszystkich stron. Wydawało jej się, że czasem widzi między drzewami smukłą postać jakiejś dziewczyny, która snuła się wśród podszytu zerkając smutno na obcych przybyszów. Wkrótce zrobiło się chłodno, tak, że z ust Enuen i Morisa zaczęła wylatywać biała para. Okolicę okryła gęsta mgła, zdająca się opatulać swym płaszczem nagie i zimne drzewa. Po godzinnej jeździe wśród ciemności w końcu zobaczyli…

 

– Kamienny krąg! – stwierdziła Enuen patrząc na okryte w mroku potężne menhiry, każdy stojący w odległości metra od drugiego. Na środku znajdował się kamienny stół. Na każdym kamieniu wyryte były runy, zdające się jaśnieć delikatnie niebieskawym światłem. Enuen i Moris zsiedli z koni, które odeszły gdzieś w cień drzew w poszukiwaniu trawy.

 

– Dawne ludy modliły się tutaj i składały ofiary – powiedział Moris i rozejrzał się patrząc badawczo na okolicę. Enuen uśmiechnęła się delikatnie, bo nie chciała mu mówić jak głupio wygląda robiąc poważne miny.

 

Okolica kamiennego kręgu sprawiała wrażenie jak gdyby działały tu jakieś nieznane moce. W promieniu pięciu kroków od menhirów nie rosło ani jedno źdźbło trawy, a drzewa porastające dookoła polany były dziwnie powykręcane, niektóre z nich wyrastały z pni, a jeszcze inne rosły podwójnie tak blisko siebie, że zrastały się, a czasem nawet zaplątywały tworząc spirale. Zza chmur, które przegonił zimny północny wiatr, wyłoniły się dwa księżyce: niebieski Celebris i różowa Luna. Magiczne runy na kamieniach rozgorzały jeszcze mocniej błękitem. W zamglonym powietrzu panował niepokój.

 

– Tu się stało coś strasznego – szepnęła Enuen, nasłuchując upiornych wyć i krzyków. Zdawało jej się jak gdyby krzyczała młoda dziewczyna – Moris? – Enuen rozejrzała się, bo straciła kompana z oczu. Dopiero wiele metrów od niej, za mgłą przy granicy polany z lasem dostrzegła cień jego postaci, stojącej nieruchomo. Już wiedziała, że coś znalazł. Szybko podbiegła do niego, zatrzymała się, pokierowała swój wzrok w tym samym kierunku w którym patrzył on. Zgroza! Przed nimi w niewielkim dole leżało czterech mężczyzn… czterech martwych mężczyzn. Ich ciała były zmasakrowane, jak gdyby poharatało je jakieś ostrze.

 

– To oni – wymamrotała w szoku Enuen. – Ci, którzy zniknęli.

 

– Ciii, ktoś tu idzie! – szepnął Moris i oboje natychmiast schowali się za grubym drzewem tuż obok dołu z ciałami. Z pobliska dochodził dźwięk czyichś ciężkich kroków, słychać było nieprzyjemne szuranie. Z mgły za kręgiem wyłonił się jakiś kształt ciągnący po ziemi, coś co przypominało ciało. Enuen i Moris zerknąwszy zza drzewa i upewniwszy się, że ten który ciągnie ciało jest człowiekiem a nie jakąś krwiożerczą bestią, wyszli z ukrycia. Zobaczył ich! Zatrzymał się, a oni ujrzeli jego twarz.

 

– Dagrim! – zawołała zdumiona Enuen, patrząc na niego i na ciało młodego mężczyzny, które leżało pod jego stopami. – Dlaczego? – chłopak opuścił wzrok, a w powietrzu znów krzyknął gdzieś w oddali głos.

 

– Oni.. oni… ją zabili. – Bardzo ciężko i bardzo powoli powiedział – Zabili! – krzyknął, a echo rozniosło się na wszystkie strony.

 

– Powiesz nam wszystko – rzekła stanowczo Enuen, a Moris spojrzał na nią z podziwem, bo nigdy nie widział tak władczego wzroku.

 

– Aldena… – zaczął Dagrim, a w jego głosie słychać było łkanie. – Aldena wyszła do puszczy jak zwykle wieczorem, by nazbierać kwiatów i ziół. Chłopaki z wioski, starsi ode mnie o kilka lat byli już po pracy, siedzieli gdzieś na skraju puszczy Zauważyli ją, jak sama wchodzi do lasu. Zaraz potem dyskretnie poszli za nią. Ja ruszyłem ich tropem. Gdy Aldena przyszła tu, do kamiennego kręgu wyskoczyli z ukrycia i przestraszyli ją. Myślała, że to tylko głupi żart, ale im bynajmniej nie żarty były w głowach. Zaczęli się do niej dobierać. Ona krzyczała, próbowała się wyrwać. Chciałem wyskoczyć, pomóc jej… ale czułem, jak całe moje ciało ogarnia paraliż i odrętwienie… oni… – Z oczu chłopaka spłynęły łzy.

 

– Mów Dagrim – powiedziała spokojnie Enuen patrząc z litością i współczuciem na młodego chłopaka.

 

– Zgwałcili ją! – wyszlochał Dagrim. – Zgwałcili, a później wzięli linę i powiesili ją na drzewie. Śmiali się, żartowali. Gdy zobaczyli, że ona nie żyje, odeszli z powrotem do wioski. Nie mogłem na to patrzeć. Gdy odzyskałem władanie w ciele, zdjąłem jej zwłoki i pochowałem w pobliżu. Kopiąc jej grób postanowiłem, że… że zabiję ich wszystkich! Co do jednego! – krzyknął. Odpowiedziało mu głuche echo. – Ten był ostatni. On wiedział, że to go czeka. Gdy zabiłem tamtych, on ukrył się w domu.

 

– Uważasz, że śmierć ich wszystkich była potrzebna? – Zmrużył oczy Moris, patrząc surowo na chłopaka. – Co to zmieni? Zadałeś tylko ból ich matkom i ojcom. Kto teraz zajmie się starcami, skoro zabrakło ich synów. – wykrzyknął niemalże i spojrzał za siebie na ciała. – Ich trzeba pochować, jak ludzi!

 

– To nie ludzie. To potwory – powiedział Dagrim z goryczą w głosie.

 

– Tak, czy inaczej – zaczęła Enuen – bez względu na to, co zrobili należy im się pochówek. Będziesz musiał powiedzieć wszystko w wiosce. Oni tam nadal mają nadzieję na ich powrót. Zajmiesz się rodzinami tych chłopaków. Twój ojciec tobie pomoże. To dobry człowiek. – Enuen rozejrzała się. – Jest jeszcze coś. Dusza tej dziewczyny nie może odnaleźć spokoju. Nie może dostać się na drugą stronę, na łono Heliona. Jej duch krąży gdzieś tutaj, woła, krzyczy, przeżywa każdej nocy, codziennie tą straszną historię od początku, jeszcze raz. Musimy jej pomóc.

 

 

 

 

 

*

 

Z przytroczonych do koni juków, Moris zdjął dwa pokrowce. Z jednego wyjął swój średniej wielkości bęben, wykonany z czarnego drewna; z drugiego pokrowca wyciągnął parę skrzypiec wraz z kolczastym smyczkiem, które przekazał Enuen. Stanęli w środku okręgu, a Dagrim przyglądał im się z boku. Po chwili Moris zaczął wybijać rytm na grubej membranie bębna. Do rytmu przyłączył się dźwięk skrzypiec. Enuen poczęła wyśpiewywać formuły, które miały przywołać do nich zmarłą Aldenę, a następnie odesłać ją do świata istot niematerialnych. Krzyki wokół polany dobiegające z puszczy ucichły, jak gdyby ktoś chciał wysłuchać smutnej pieśni. W jednej chwili zawył głośny wiatr, a mgła opadła na ziemię. Wśród nich pojawiła się biała istota, o białej skórze, białych włosach, w białej sukience. Jedynie z jej zimnych pustych oczu płynęły łzy, które mieniły się blaskiem krwistej czerwieni. Aldena spojrzała na Dagrima, który padł na kolana wybuchając gorzkim szlochem.

 

– Jesteś wolna. Żadne okowy ni łańcuchy nie trzymają Cię tu Aldeno. Przebacz swoim oprawcom i odejdź tam, gdzie Twoje miejsce. – wyśpiewała Enuen patrząc duchowi dziewczyny prosto w pełne kropel krwi oczy. Białe widmo zakołysało się w powietrzu, uniosło dłonie ku górze i zniknęło. – Spoczywaj w pokoju – szepnęła Enuen a dźwięk bębna i skrzypiec umilkł wśród wysokich głazów.

 

 

 

*

 

Gdy przyszedł świt nadal czuwali nad jej grobem, obok stało pięć innych świeżo usypanych mogił. W milczeniu prosili bóstwa o spokój dla ich dusz.

 

– Czymże jesteśmy, my istoty żyjące na tym świecie? – rzekła cicho Enuen.

 

– Jesteśmy jak małe dziecko pozostawione na pastwę losu. Głośne, wrzaskliwe, a nic nie znaczące. Jak ciemna mogiła, wśród leśnych ostępów, o której pamięć przepadnie bezpowrotnie. Ni kamień, ni marmur, ni spiż nie ocalą nas. Zostanie tylko pył, zimny piasek, który może polecieć w górę ku gwiazdom lub na zawsze pogrzebać się w prochu ziemi, w kręgu nieprzeniknionej ciemności – odparł cicho Moris, a warkocze jego ciemnych włosów opadły mu na twarz. Niebo rozjaśniło się od blasku Słońca, które było schowane jeszcze gdzieś za drzewami. Przyszedł nowy dzień.

 

Wkrótce oboje wskoczyli na konie i udali się na zachód, zaś Dagrim poszedł na południowy wschód, w kierunku wioski. Wiedział, że czekają go ciężkie chwile, być może zostanie nawet rozszarpany przez rodziny zamordowanych. Nie bał się. Czuł skruchę w sobie, lecz jednocześnie po nocnych wydarzeniach jak gdyby doznał ulgi. Młodzi mężczyźni z wioski zostali pochowani. Aldena odzyskała spokój. Jedynie w sercu Dagrima, głęboko na dnie pozostała wielka przeraźliwa pustka, która miała nie wypełnić się już nigdy, aż do jego ostatnich dni. Zmarł po kilku miesiącach w wieku osiemnastu lat.

 

*

 

Leżeli na brzegu czystego, dużego jeziora patrząc na zachodzące za odległymi pagórkami Słońce. Obok nich rozciągał się niedługi, drewniany pomost, na którym siedział z wędką stary humświst.

 

– Cieszę się, że byłaś tam ze mną – powiedział Moris i uśmiechnął się patrząc w zaróżowione, wieczorne niebo. – Sam nie odprawiłbym duszy tej dziewczyny.

 

– Widać, tak musiało być, że się tu zjawiłam – odparła Enuen. Moris odwrócił głowę w jej kierunku i spojrzał na jej uszy.

 

– Po co się ukrywasz? Pochodzenie to żaden wstyd, nawet tu na południu wśród ludzi.

 

– Może i tak – powiedziała smutno Enuen i zdjęła sztuczne nakładki z uszu, odsłaniając swoje spiczaste, elfie uszy. – Ale w ten sposób gdy ludziom jest potrzebna moja pomoc, nie oddzielają się ode mnie barierą nieufności, która pozostała jeszcze po wojnie. Traktują mnie jako jedną z nich. Ludzie mają swoje wady, większe czy mniejsze. – Moris zaśmiał się.

 

– Oj tak. Ach. A co teraz planujesz?

 

– Wracam na północ do Nordrycji. Przyszły tam niespokojne dni. A Ty Moris?

 

– Znasz mnie… będę wszędzie tam, gdzie dzieje się coś ciekawego. Pojadę na zachód, odwiedzę parę burdeli. Przez te eskapady w dzicz, narobiłem sobie zaległości.

 

– Ah Moris – Enuen uśmiechnęła się. – Ty się nigdy nie zmienisz.

 

– I całe szczęście – odparł ze śmiechem, uniósł ręce ku niebu, a w jego otwartych dłoniach zmaterializowała się błękitna kula światła, która poleciała ku górze, by rozświetlać swym blaskiem wieczorne niebo. Wkrótce Słońce schowało się całkowicie za ciemnymi pagórkami na widnokręgu. Na firmamencie pojawiły się dwa blade księżyce, gdzieś w oddali zawyły wilki, a ponure chmury okryły okolicę kręgiem ciemności.

Koniec

Komentarze

Nie jest źle. Powinno być "ach" zamiast "ah". Niekiedy brakuje przecinków. Fabuła mnie specjalnie nie porwała. Ludzie mierzą czas księżycami. W porządku. Ale, skoro na ich planecie są dwa, to ile to jest "dwadzieścia księżyców"? Dziesięć dni? Półtora roku? Zazgrzytały mi metry. To typowo ziemska miara. Na innej planecie powinni używać czegoś innego. Może przelicz na kroki albo łokcie czy stopy? Tyle konstruktywnej (mam nadzieję) krytyki. W ramach wyrozumiałości: językowo całkiem przyzwoicie. :-)

Babska logika rządzi!

Dziękuję za uwagi. Mniej więcej postarałem się naprawić wskazane błędy :)

Zgadzam się z Finklą, językowo przyzwoicie, czyta się bez porażąjących zgrzytów, co do fabuły, to w zasadzie nic obłędnego, trochę Sapkowskiego, trochę czarów marów, historia jakich wiele, ale poprowadzona od początku do końca, co nie każdemu jakoś się udaje. Cóż, pisz dalej i staraj się korzystać z własnej wyobraźni, to ceni się najbardziej :)

P.S. Ładny obrazek, skąd to? :)

GOOGLE :P

Nowa Fantastyka