- Opowiadanie: damego - Siedem czerwonych plam

Siedem czerwonych plam

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Siedem czerwonych plam

 

 

– Ciekaw jestem co takiego tam się dzieje, że wzywają podobno najlepszego pedagoga w Warszawie? – Czerwony wpatrywał się w Dubnickiego przeżuwając gumę. – Jeśli mamy do czynienia z terrorystami albo psychopatami, nie lepiej wziąć po prostu negocjatora?

 

– Więc wy też niczego nie wiecie? – Dubnicki obserwował członków oddziału. – Czemu was nie poinformowali?

 

– Dowiemy się wszystkiego na miejscu – odparł Buldog, mężczyzna o grubym głosie. – Nie ma co się przejmować, ze wszystkim sobie poradzimy. Choć przyznam, że to dziwne. Zwykle przed wyruszeniem przedstawiają nam całą sytuację.

 

Samochód zmniejszył prędkość i przejechał przez próg zwalniający.

 

– Pewnie nasz pedagog już narobił w portki – odparł Adolf, siedzący w rogu.

 

Kilku policjantów zaśmiało się. Na czole Dubnickiego wystąpił pot, choć kominiarka zasłaniała niemal całą jego twarz. Oddychał jednak wolno, starając się zapanować nad zdenerwowaniem.

 

– Dubnicki, spokojnie – powiedział Czerwony. – Potrzeba nam trochę rozluźnienia przed akcją. Nie denerwuj się. Znasz może jakiś kawał?

 

– Mam dość słabe poczucie humoru…

 

– Nie przyjmuję tego do wiadomości. Rzucaj jakimś kawałem. Może być nawet suchy.

 

– Dobra, mam jeden o słoniu.

 

– Słuchamy panowie.

 

– No więc – zaczął Dubnicki. – Pewien mężczyzna wybrał się na wycieczkę do Afryki. Chodził z grupą po Safari…

 

Samochód zatrzymał się.

 

– Dobra panie pedagogu, dokończysz po akcji – Czerwony poklepał Dubnickiego po ramieniu. – Ruszamy chłopaki.

 

Wszystkie drzwi ciężarówki otworzyły się i oddział SPAP-u wyszedł na zewnątrz. Ustawili się w szeregu.

 

– Dobra chłopaki, słuchajcie – przed oddziałem stanął dowódca Nawrocki. – Otrzymałem właśnie szczegółowe informacje od komisarza Damięckiego, który zajął się tą sprawą. Nie zaznajamiałem was z nią, gdyż sam niewiele wiedziałem. To co za chwilę wam powiem, wzbudzi zapewne śmiech, ale tak naprawdę sprawa jest śmiertelnie poważna. Jak widzicie znajdujemy się pod centrum handlowym. Niemal wszyscy zostali stąd ewakuowani, gdyż wybuchły pożary w kilku sklepach. Początkowo sądziliśmy, że ktoś podłożył ładunki wybuchowe, ale świadkowie wszystko nam wyjaśnili. Pożar wznieciło pewne dziecko. Teraz uwaga. Wznieciło go podobno dotykając różnych rzeczy w sklepach.

 

Policjanci popatrzyli na siebie. Kilku zaśmiało się pod nosem. Niektórzy dość głośno.

 

– Tak przypuszczałem – Nawrocki spuścił wzrok. – ZAMKNĄĆ MORDY! To poważna sprawa. To dziecko nie tylko wznieciło pożar, ale przyczyniło się również do śmierci trzech osób. Dalej wydaje wam się to takie śmieszne? Słuchajcie. Przyjmujemy zeznania świadków z dystansem. Mogą być w szoku i wygadywać bzdury. Chłopiec mógł użyć jakiejś łatwo palnej substancji. Teraz do rzeczy. Ukrył się w podziemiach. Naszym zadaniem jest schwytanie chłopca. Zadecyduję, czy użyjemy lakrymatorów i kajdanek. Tylko żadnego bicia pałkami, już nie wspominając o strzelaniu. Jeśli zajdzie taka potrzeba, obezwładnimy chłopca gołymi rękami.

 

– Jacyś zakładnicy? – zaśmiał się Adolf.

 

– Bawi cię to? – oburzył się Nawrocki. – Nie wiemy tego na sto procent, ale świadkowie nie widzieli aby kogoś zatrzymał. Jeśli ten dzieciak zdolny był do podpalenia trzech sklepów i zabicia trojga ludzi, to mógł kogoś uprowadzić. Najgorsze jest to, że nie wiemy na jego temat zbyt wiele. Z zeznań świadków wiemy, że jest w wieku od ośmiu do dziesięciu lat, ma krótkie blond włosy i ubrany jest w czerwoną kurtkę z czarnymi paskami. Nie wiemy czy ma rodziców, a jeśli ma, to nie wiadomo gdzie są. Nie są też znane nam motywy działania tego dzieciaka, ani to, jak naprawdę udało mu się wzniecić pożar.

 

– Skąd wiadomo, że schował się w piwnicach? – zapytał Czerwony.

 

– Świadkowie widzieli, jak dzieciak zniknął za drzwiami prowadzącymi do podziemi – wyjaśnił dowódca. – Panie Dubnicki, mam nadzieję, że obejdzie się skuwania dzieciaka. Ma pan za zadanie dotrzeć do tego chłopca, niech pan wykorzysta swoje umiejętności. Może chłopiec przeżywa jakąś traumę, może jest na coś chory.

 

– Tak jest.

 

– Jeszcze parę spraw – kontynuował Nawrocki. – Nie lekceważmy tego chłopca. Często coś niewinnego tylko na pozór takie jest. Dzieciak może mieć przy sobie jakąś broń, kto wie. Żaden ze świadków nie widział, by ktoś działał z tym chłopcem, więc przypuszczalnie jest sam, ale nigdy nic nie wiadomo. Kiedy już go złapiemy i przyprowadzimy, w kajdankach lub bez, odwieziemy go na Targówek, potem to się zobaczy. Teraz sam przebieg akcji. Piwnice nie są zbyt rozległe, składają się tylko z jednego poziomu. Są to dwa korytarze przecięte na krzyż. Na dole znajduje się kilka większych pomieszczeń, ale wszystkie prócz chłodni są zamknięte, więc chłopak znajduje się albo tam albo w którymś korytarzu. Zaznajomiłem się z planami. Ja i Czerwony idziemy na przedzie, za nami pedagog. Za nim Buldog i Pszczoła. Reszta chłopaków osłania nas. Jakieś pytania?

 

Wszyscy milczeli.

 

– Dobra, idziemy – dowódca założył kominiarkę. – Powiedziałem, żeby włączyli światło w całej piwnicy, więc noktowizory nie będą potrzebne.

 

Ruszyli w stronę drzwi. Kiedy dowódca znalazł się tuż przy nich, automatycznie rozsunęły się. Oddział wkroczył do środka.

 

Dubnicki znał to centrum, ale nie wiedział, gdzie znajduje się wejście do piwnic. Zjechali ruchomymi schodami na niższy poziom i Nawrocki poprowadził wszystkich w stronę jednego z korytarzy. Znajdowały się w nim wejścia do toalet, zaś trzecie drzwi prowadziły do podziemi.

 

Otworzyli je i zaczęli po cichu schodzić w dół. W końcu dotarli do kolejnego przejścia. Nawrocki wyciągnął miniaturową kamerę na długim kablu i wsunął ją pod drzwi. Wyjął z bocznej kieszeni kamizelki tablet.

 

– W korytarzu głównym jest czysto – zaczął obracać kamerką. – Idziemy do skrzyżowania. Jeśli nigdzie nie będzie dzieciaka, zmierzamy do chłodni.

 

– Spodziewa się pan, że chłopak będzie napierdalał w nas z procy? – zapytał Adolf.

 

– Stul pysk.

 

Zwinął kamerkę i schował wszystko do kieszeni. Otworzył drzwi i oddział wszedł do środka starając się nie robić hałasu. W powietrzu unosił się niemiły zapach spalenizny.

 

– Nasz chłopak znów coś podpalił – odparł Nawrocki. Zatrzymali się przy skrzyżowaniu korytarzy. Okazało się, że oba są puste.

 

– Więc chłodnia – dowódca dał znak do ruszania.

 

Zatrzymali się tuż przy wejściu do niej. Drzwi były otwarte, wejście zasłonięto zaś swobodnie zwisającymi kawałkami grubej folii. Zapach spalenizny był tutaj ostrzejszy.

 

– Niech pan zacznie rozmawiać z tym dzieckiem – szepnął Nawrocki.

 

Dubnicki zamienił się z Czerwonym miejscami, by być bliżej drzwi.

 

– Chłopcze jesteś tam?! Jak masz na imię?! – zawołał. Nie uzyskał odpowiedzi. – Nie bój się! Gdzie są twoi rodzice?

 

Rozległ się głośny śmiech. Nie powinien on przerazić dorosłych mężczyzn, a jednak było w tym dziecięcym głosiku coś, co powodowało, że każdy policjant odsunął się o krok od drzwi. Kilku zacisnęło dłonie na granatach dymnych.

 

Dubnickiego przeszył dreszcz. Pracując w szkole oswoił się z krzykami i śmiechem dzieci, ale dźwięk roznoszący się po korytarzu wzbudzał w nim lęk.

 

– Chłopcze, co cię tak bawi? – zapytał łagodnie pedagog, kiedy śmiech umilkł. – Nie bój się mnie, powiedz!

 

Wciąż nie było odpowiedzi.

 

– Chłopcze, wyczuwam spaleniznę. Czy jesteś w niebezpieczeństwie? Proszę, odpowiedz, nie zrobię ci krzywdy.

 

– Niech wejdzie tylko pan.

 

Poruszali się niemal bezszelestnie, więc uznali, że chłopiec musiał domyślić się, że wysłano do niego cały oddział.

 

– Chłopcze, wchodzę nie mając żadnej broni. Chcę porozmawiać.

 

– Dobrze.

 

Dubnicki ominął Nawrockiego i odsuwając zasłonę z folii wszedł do środka. Znalazł się w dość wielkiej chłodni, w której znajdowało się mnóstwo pudełek. Leżące pod przeciwległą do wejścia ścianą kartony i folie płonęły, a tuż przy ognisku stał chłopiec w czerwonej kurtce. Na posadzkę padał jego ogromny cień.

 

– Jak masz na imię chłopcze? – powtórzył swe pytanie Dubnicki, podchodząc bliżej. – Ja nazywam się Eugeniusz.

 

– Nazwano mnie Erazm – odpowiedział chłopiec. – Choć wolałbym, aby mówiono na mnie Wiktor. Zbliżone do Wiktoria. Zwycięstwo.

 

– Będę więc zwracał się do ciebie Wiktor, dobrze?

 

– Może być.

 

– Wiktorze, powiedz mi, co tutaj robisz?

 

– Wpływam na materię. Rozpaliłem ognisko.

 

– Jak to robisz Wiktorze? Jak zapalasz rzeczy?

 

– Dotykam ich.

 

– Jak to możliwe? Dotknąłeś ich zapalniczką? Zapałkami?

 

– Nie. To moje dłonie.

 

– Pokażesz mi, jak to robisz?

 

Chłopiec odwrócił się. Dubnicki zatrzymał się, czując na sobie dziecięcy wzrok. W spojrzeniu Wiktora było coś potwornego, choć była to zwykła dziecięca twarz. Chłopiec podszedł do najbliżej stojącego kartonu i dotknął go dłonią. Pudełko w mgnieniu oka stanęło w płomieniach. Dubnicki uśmiechnął się, choć tak naprawdę wyczyn Wiktora napawał go przerażeniem.

 

– To niebywałe – odparł pedagog. – Wiktorze… nie powinieneś wracać do domu? Tutaj jest ponuro…

 

– Mój powrót do domu jeszcze trochę potrwa – chłopak wpatrzył się w ognisko. – Tutaj jest dość przyjemnie. Materia tego wymiaru jest bardzo plastyczna, lubię na niej pracować.

 

Dubnicki pomyślał, że w normalnych warunkach bez wątpienia potraktowałby wypowiedź chłopca jako zapożyczenie z jakiegoś filmu, bądź książki, lub oznakę jakiegoś zaburzenia psychicznego. Widząc jednak, czego dokonał Wiktor nie był pewien, jak traktować dzieciaka.

 

– Kim jesteś? – uznał, że to pytanie będzie najodpowiedniejsze.

 

– Tego akurat pan nie pojmie – odpowiedział chłopiec.

 

– Wyjaśnij mi. Spróbuję.

 

– Nie ma pan ku temu predyspozycji. Zasób waszych słów nie jest w stanie opisać mojej istoty. Pan i reszta ludzkości, to tylko bryły materii o specyficznej budowie. Jak wszystko inne wpływacie na materię, lecz wpływ ten jest znacznie ograniczony przez różne czynniki.

 

Dubnicki niewiele z tego rozumiał.

 

– Powiedz mi Wiktorze, dlaczego podpaliłeś sklepy? Dlaczego wyrządziłeś ludziom krzywdę?

 

– Bo mogę.

 

– Oczywiście, że możesz, ale po co to zrobiłeś?

 

– Przyczyną mojego postępowania nie jest ani chęć zemsty, ani głupota, ani też chęć zabawienia się. To są kategorie w jakich myślicie wy, ludzie. Nabyliście ograniczeń. Oddzieliliście dobro od zła, to co właściwe, od tego co niewłaściwe. To jest charakterystyczne dla waszego wymiaru. Dla mnie nie ma to znaczenia. Formuję materię jak tylko chcę i to co dla was wydaje się złem, piekłem, czy jakkolwiek inaczej to nazywacie, dla mnie jest tylko aktem zmiany. Martwicie się o to, że wasi bliscy zamieniają się w popiół, ale tak naprawdę nic nie ginie. Ulega jedynie przeistoczeniu w coś innego.

 

Dubnicki nie wiedział co o tym sądzić. Jego filozofia życia była niezmienna od wielu lat. Mieć pracę, rodzinę, kogoś kogo można kochać i kto odwzajemnia to uczucie. Potrafić odróżniać dobro od zła. Po śmierci iść do nieba albo piekła.

 

– Chłopcze – zaczął po chwili. – Wnioskuję, że nie pochodzisz z tego świata…

 

– Tak naprawdę niczego pan nie wnioskuje – przerwał mu Wiktor. – To tylko gadanina, chce pan zyskać moje zaufanie. Podpaliłem karton własną dłonią, ale widać, że to nie wystarczy, potrzeba oczywiście naukowego wytłumaczenia. Wy ludzie jesteście często niedowiarkami. Jest pan skłonny określić mnie jako chorego umysłowo, bądź niezwykle podatnego na informacje pochodzące z mediów. W tej rzeczywistości nie poniosę kary więzienia, gdyż jestem akurat dzieckiem. Dzięki temu zyskam więcej czasu…

 

– Jak to zyskasz więcej czasu?

 

Chłopak dotknął dogorywającego kartonu i ogień zgasł całkowicie.

 

– Minie trochę czasu, zanim w pełni rozwinę swoje umiejętności – odpowiedział. – Będę miał mniej kłopotów z waszej strony. Gdybym był dorosłym człowiekiem, musiałbym wciąż uciekać, aż w końcu dopadlibyście mnie i zabili. Nie zdążyłbym rozwinąć w pełni swych umiejętności, musiałbym zaczynać od nowa w innym ciele, a to znów by trochę trwało. Nie mam wiele czasu. Dziecka nikt nie skrzywdzi w tym kraju…

 

Jak bardzo się mylisz, pomyślał Dubnicki.

 

– Po co pragniesz się rozwijać? I dlaczego nie możesz tego robić z dala od ludzi?

 

– Rozwijam się po to, by stworzyć większy chaos – usłyszał odpowiedź. – Nie mogę tego robić z dala od was, gdyż jesteście mi potrzebni. Dlatego nie uciekłem od razu. Wiedziałem, że prędzej czy później wyślą do piwnicy oddział. Muszę poznać najlepiej jak tylko potrafię materię, nad którą będę pracował.

 

– Wyjaśnij mi, po co tworzyć chaos?

 

– Taki jest priorytet mego ludu, robimy to od zawsze. Sami szukamy odpowiedzi na pytania, dlaczego potrafimy postępować tak, a nie inaczej, oraz dlaczego musimy tak postępować. Nawet wy ludzie macie jakieś cele. I wy również szukacie odpowiedzi na takie same pytania. Ja i mój lud sądzimy, że z czasem, robiąc to co robimy, dojdziemy do prawdy.

 

– Wiesz dobrze Wiktorze, że będziesz musiał pójść za chwilę ze mną. Nie wiem skąd pochodzisz, ale obecnie znajdujesz się na Ziemi. W Polsce. A tutaj zgodnie z prawem zostaniesz umieszczony na jakiś czas w szkole specjalnej. Do czasu wyjaśnienia całe sprawy. Najpierw pojedziemy na komisariat. Znajdziemy twoich rodziców i…

 

Chłopiec znów się zaśmiał.

 

– Sądzi pan, że oni wciąż żyją?

 

Dubnicki milczał.

 

– Ciągle nie wierzy pan nawet to co widział na własne oczy. Rozumiem to. Oddział może wejść do środka.

 

Dubnicki nie musiał ich wołać. Oddział SPAP-u wszedł do środka i stanął tuż za pedagogiem.

 

– Myślę, że ten chłopiec pójdzie po dobroci, nie trzeba go skuwać – odparł Nawrocki, po czym podszedł do Dubnickiego i położył mu dłoń na ramieniu. – Pana robota zakończona. Obyło się bez…

 

Syk.

 

Następny.

 

Kolejny.

 

Czwarty, piąty, szósty. Siódmy.

 

Dubnicki złapał się za ramię. Jeszcze przed chwilą czuł na nim dłoń dowódcy SPAP-u, teraz na ramieniu została tylko niewielka plama krwi. Pedagog odwrócił się i poczuł jak ostatni posiłek podchodzi mu do gardła. Na niebieskiej posadzce rozciągało się siedem czerwonych plam. To co dawniej było jedną z jednostek SPAP-u zamieniło się w breję z krwi, niewielkich kawałków kości i resztek ubrań oraz wyposarzenia. Dubnicki zdarł z głowy kominiarkę i zwymiotował na pozostałości po dowódcy. Dopiero po chwili dotarło do niego, że wciąż stoi żywy. Odwrócił się, wycierając usta.

 

– Teraz pan wierzy we wszystko co powiedziałem – Wiktor uśmiechnął się. Z jego nosa wypływała strużka krwi.

 

– Ja chyba śnię. Dlaczego… dlaczego mnie oszczędziłeś? Dlaczego wciąż tu do cholery stoję? Na co czekasz?!

 

– Pozwalam panu żyć – odparł Wiktor, zmierzając powoli w stronę wyjścia. – Będzie musiał się pan tłumaczyć z tego co tu zaszło. Z pewnością nikt nie uwierzy, że dziecko zamordowało siedmioro mężczyzn. Ludzie zwrócą uwagę na te śmierci i skupią się na pożarach. Uznają to po prostu za zwarcia lub wybuchy bomb podłożonych przez jakieś ugrupowanie. Oczywiście ważną rolę odegrają zeznania świadków. Może ktoś zacznie szukać dziewięcioletniego blondyna w czerwonej kurtce…

 

Chłopak zdjął kurtkę, zapalił ją i odrzucił.

 

– Ale przecież w tym kraju może być takich wielu – kontynuował, wycierając krew spod nosa. – Tak czy inaczej ważna będzie sprawa morderstwa siedmiu policjantów. Jeśli powie pan prawdę, nikt w to oczywiście nie uwierzy. Kiedy wasz wymiar sprawiedliwości będzie działał, ja będę pozbywał się moich słabości.

 

– Nie rób tego.

 

– Słychać w pana głosie groźbę. Lecz jest pan w stanie zagrozić mi jedynie słowami. Jeszcze pan o mnie usłyszy, panie Dubnicki. I zobaczy pan wiele rzeczy.

 

Nie przypominał sobie, by przedstawiał się z nazwiska.

 

– Czytanie w myślach. Wzniecanie ognia. Zabijanie myślą… czy jesteś Szatanem? Lub Bogiem?

 

– W oczach ludzi będę z pewnością którymś z nich – odpowiedział chłopiec. – Lecz nie jestem żadnym. Sam poszukuję Boga. Dla pana jest to istota wszechmocna, dla mnie są to odpowiedzi na wszelkie pytania.

 

Chłopiec odwrócił się i opuścił chłodnię. Dubnicki stał jeszcze przez jakiś czas, wpatrując się pozostałości po oddziale. Nagle wyobraził sobie świat jako wielką piaskownicę do której wchodzi dziecko. Buduje w niej zamki, formuje domki, burzy to wszystko i zasypuje piaskiem plastikowe żołnierzyki.

 

Aż w końcu wpada na pomysł, by zalać piaskownicę wodą.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wszelkie uwagi mile widziane. W zamyśle mam napisanie kolejnych opowiadań powiązanych z tą historią, jednak potrzebuję jakiegoś odzewu.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem, ale bez większycych emocji. Powieści tudzież opowiadań o chłopcach/dziewczętach, które potrafiły czynić różne dziwne rzeczy siłą woli lub w inny sposób, przeczytałem niemało. Może dlatego Twój tekst niczym mnie nie zaskoczył. Nie podoba mi się konstrukcja tekstu, a konktretnie zbyt mało opisów.   Pozdrawiam

Mastiff

Nagle wyobraził sobie […] wielką piaskownicę do której wchodzi dziecko. Buduje w niej zamki, formuje domki, burzy to wszystko i zasypuje piaskiem plastikowe żołnierzyki.   Sam najlepiej posumowałeś swój tekst. Obecnie przedstawia się jak piaskownica, a w niej bawiące się w niepojęty dla nas sposób dziecko. Pozostaje mieć nadzieję, że więcej i ciekawiej będzie we wspomnianych przez Ciebie dalszych opowiadaniach z tej serii.

Przeczytałem i uważam, że nie jest złe. Poprawnie napisane (poza karygodnym błędem, jakim jest napisanie słowa "wyposażenie przez "rz": To co dawniej było jedną z jednostek SPAP-u zamieniło się w breję z krwi, niewielkich kawałków kości i resztek ubrań oraz wyposarzenia), choć wieje nieco sztampą. Poza tym tekst przypomina jeden, wielki dialog, praktycznie brak jakichkolwiek opisów, co również trochę razi. Tak czy inaczej czekam na kolejne Twoje opowiadania!

Ciekawa jestem, co możesz wymyślić

Przynoszę radość :)

Zgadzam się z Bohdanem, takich historii było sporo i było też sporo lepiej opisanych. U ciebie jakoś tak nudnawo, żadnych zwrotów akcji, niczego prócz suchego dialogu między Wiktorem a Dubnickim. Trudno, żeby taka rozmowa wzbudziła emocje ;) 

Nowa Fantastyka