- Opowiadanie: Myszogon - Niech żyje król! (2)

Niech żyje król! (2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niech żyje król! (2)

Barko wychynął spod szynkwasu, gdy ciche trzaśnięcie drzwi zawiadomiło go o przybyciu nowego gościa.

Podróżny miał na sobie szary, dziurawy płaszcz, okrywający całą jego szczupłą sylwetkę tak, że spod spodu wystawały jedynie znoszone buty. Przybysz otrzepał je ze śniegu i dyskretnie rozejrzał się po niemal pustym pomieszczeniu, zanim odrzucił obszerny kaptur.

Barko natychmiast rozpoznał swojego klienta. Bruzdy na nieogolonej, zmęczonej twarzy mężczyzny z roku na rok stawały się coraz głębsze, ale włosy wciąż miał smoliście czarne. Teraz przydługie kosmyki przylepiały mu się do czoła w brudnych, wilgotnych strąkach. Ponure, chłodne spojrzenie wąskich oczu dodawało mu lat, podobnie, jak zawsze przygarbiona sylwetka dająca wrażenie, że na jego barkach spoczywa jakiś wielki ciężar.

– Witaj, Barko – pozdrowił go Ergand, o ile to było jego prawdziwe imię. Nigdy nie mówił o sobie wiele, ale karczmarz nawet go lubił. Włóczęga zjawiał się tu mniej więcej raz do roku i czasem zostawał na kilka dni, zwykle w milczeniu pilnując własnych spraw. Nie sprawiał kłopotów, chociaż wyglądał, jakby wiecznie przed czymś uciekał. Zostawiał zawsze kilka monet w podzięce za przekazanie listu od jakiegoś swojego przyjaciela, mimo że od dłuższego czasu nawet nie czytał wiadomości.

– Masz coś dla mnie? – zapytał jak zwykle, ale tym razem Barko pokręcił głową przepraszająco.

– Przykro mi. Ostatni list dostałem ponad półtorej roku temu, już ci go dałem. Od tamtego czasu nie dostałem niczego nowego.

Po ustach Erganda przebiegł jakiś dziwny grymas, ale szybko zniknął za maską obojętności. Karczmarz zdołał jednak wychwycić błysk żalu i niedowierzania w jego szarych oczach.

– Może nie miał czasu – podsunął Barko, czując jakąś irracjonalną chęć pocieszenia mężczyzny.

– Może – potwierdził tamten, ale widać było jak na dłoni, że wcale w to nie wierzy. – Pokój na poddaszu jest wolny? – zapytał obojętnie.

– Tak. O tej porze jest tam dość zimno, większość gości woli pokoje na piętrze niżej.

– Nie przeszkadza mi to. Zostanę tam parę dni – oznajmił i położył na blacie kilka obitych monet, płacąc za wynajem z góry. – Mógłbyś zanieść mi tam coś do jedzenia?

– Oczywiście, zaraz wyślę dziewkę z gulaszem dla ciebie.

– I butelkę wina, jeśli łaska. Mocnego – dodał i ruszył po wąskich schodach na górę. Jego ramiona przygarbiły się jeszcze bardziej, jakby do niewidzialnego balastu, który nosił na barkach, przybyło kolejnych kilka funtów.

*

Światło kaganka rozlewało się złotawą plamą po niedużym pomieszczeniu. Od ukośnego sufitu ciągnęło chłodem, podobnie jak od jedynego, maleńkiego okna. Mroźny wiatr wdzierał się do środka przez nieszczelne framugi, ale przez brudną szybkę dało się dostrzec skrawek rozgwieżdżonego nieba. A niebo było tej nocy ładne, czyste i aksamitnie czarne, przyozdobione srebrną tarczą księżyca jak wojennym orderem.

Pokój za to do czystych nie należał, ale Siril go lubił. Mężczyzna starał się nie pojawiać zbyt często w tych samych miejscach, do osiadłego trybu życia nie zachęcała ani jego przeszłość, ani aktualny zawód. Ale tutaj przyjeżdżał co roku, chociaż pewnie to ostatni raz, kiedy tu zawitał. Znów poczuł nieprzyjemne ukłucie, gdy jego myśli powróciły do listu. Listu, którego nie dostał. Jeśli nie dostarczono żadnego od półtorej roku, to zapewne nie dostarczą już żadnego.

Nie dostarczą, bo nie ma go kto napisać.

Szybko porzucił niepotrzebne przemyślenia, spłukując gorycz w ustach paskudnym, przesłodzonym winem.

Pomieszczenie, w którym zwykł się zatrzymywać, nie zmieniało się prawie wcale przez kolejne lata. Stare krzesło zastąpiono niewygodnym, niskim zydlem, za to zamiast siennika postawiono wąskie łóżko. Podłoga z sękatych desek skrzypiała coraz głośniej, a żeliwne okucia stojącego w kącie kufra zaśniedziały jeszcze bardziej.

Wiatr zawodził głucho i wdzierał się w każdą szczelinę przejmując chłodem, w powietrzu unosił się wyraźny zapach kurzu oraz stęchlizny, a w leżących na posłaniu, burych kocach mole wygryzły mnóstwo dziur. Gulasz, który przyniosła służebna dziewka, wyglądał i smakował jak rzeczny muł, wino zalatywało siarką, a sama dziewka była brzydka jak noc.

Mimo to, Siril czuł się tu prawie jak w domu.

Zdecydowane, choć nienatarczywe pukanie wyrwało go z kontemplacji pustej do połowy butelki.

Zmarszczył brwi i przysunął miecz bliżej siebie, upewniając się, że jest dobrze zasłonięty kocami, ale w zasięgu ręki. Wprawdzie ludzie mający złe zamiary zwykle nie pukali – on nigdy nie pukał – a mimo to, niepokój ścisnął mu gardło.

– Proszę – wychrypiał, i drzwi uchyliły się z rozdzierającym skrzypieniem dawno nieoliwionych zawiasów.

– No nareszcie. Czekam na ciebie w tej norze już od dwóch tygodni.

Siril nie odrywał zaskoczonego spojrzenia od drobnej postaci, która bez pytania wparadowała do środka i przyciągnęła sobie niski stołek, siadając naprzeciwko mężczyzny.

– Nie bywam tu często – wyjaśnił w końcu, kiedy ochłonął trochę z zaskoczenia.

Szczur nie zmienił się zbyt wiele. Miał jeszcze bardziej kościstą sylwetkę, chytre ślepia w zapadłej twarzy wzbudzały jeszcze większą nieufność, a przerzedzone włosy przylepiły się do prawie nagiej czaszki. Zwinne, zwykle irytująco ruchliwe dłonie trzymał teraz wsunięte w szerokie rękawy podniszczonego ubrania.

– Ano, można powiedzieć, że dopisało mi szczęście. – Gość rozchylił wąskie wargi w uśmiechu i przez chwilę dało się dostrzec, że brakuje mu kilku zębów. – Cieszę się, widząc cię w dobrym zdrowiu.

– I nawzajem. Co tu robisz? – Siril spiął się, oczekując na odpowiedź. Po głowie kołatała mu się obawa, że Szczur postanowił osobiście przekazać wieść o śmierci Evanathiela.

– Musiałem się pofatygować, bo i tak nie czytasz listów. A tym razem to ważne.

– Evan…

– Ma teraz ważne sprawy na głowie, więc przejąłem zaszczyt bycia posłańcem – przyrwał Szczur z wyraźną ironią. Udał, że nie zauważył ulgi odbijającej się na twarzy przyjaciela i kontynuował. – Mogliśmy wysłać kogoś innego… ale wtedy byś nie przyszedł.

– Nie przyszedł gdzie?

– Na grób Tanedy w dwudziestą rocznicę. Evan chce zebrać wszystkich, którzy przeżyli z naszej szesnastki i przedstawić swój plan.

– Jaki plan? Czego plan? Kolejnego powstania? – parsknął Siril, a jego rozmówca tylko wzruszył kościstymi ramionami i uśmiechnął się chytrze.

– Nie wiem.

– Gówno prawda – żachnął się mężczyzna. – Ty zawsze wszystko wiesz.

– Racja. I wiem też, że jeśli coś jest cię w stanie tam przyciągnąć, to ciekawość.

– Nie jestem już dzieciakiem, który wyważa każde drzwi, żeby zobaczyć, co za nimi jest.

– Nikt z nas nie jestem tym, kim był. Ale coś z tego pozostało.

– Naprawdę fatygowałeś się tu i czekałeś na mnie bite dwa tygodnie, żeby mi to powiedzieć? Nigdy nie byłeś głupi. Wiesz, że nie pojadę.

Wiesz, że nie będę potrafił spojrzeć w oczy Evanowi, ani nikomu z pozostałych. Nie po tym, co się stało pod Mer Uven, nie po tym, co działo się później.

Jest jeszcze jedna kwestia, którą też chciałem poruszyć osobiście – odparł Szczur. Sięgnął po opróżnioną do połowy butelkę taniego wina. Brakowało mu dwóch palców, małego i serdecznego, a pozostałe miał dziwacznie zakrzywione, niczym szpony. Siril zagapił się na nie przez chwilę, w milczeniu obserwując, jak mężczyzna pomaga sobie drugą ręką, także zniekształconą, aby pociągnąć kilka łyków kiepskiego trunku.

– Znalazłem Elorę.

Serce Sirila stanęło na moment, żeby zaraz zacząć bić z zabójczą prędkością. Rozchylił usta, ale w głowie miał tyle pytań, że nie zdołał wydobyć głosu.

– Ma się dobrze. Jak na te czasy – powiedział Szczur spokojnie. Udawał, że ocenia bordowy kolor paskudnego wina, pozwalając przyjacielowi dojść do siebie i na powrót ukryć szalejące emocje. Może i bywał draniem, ale miał też wyczucie.

– Gdzie ona jest? – wykrztusił w końcu Siril, ale jego rozmówca pokręcił głową przepraszająco.

– Obiecałem, że ci nie powiem. Przykro mi, nie chciałem rozdrapywać ran… ale pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, że żyje i ma się nie najgorzej. To niewiele, ale tylko tyle mogę przekazać – kiedy to mówił, w jego zwykle chytrych oczach odbijały się szczerość i współczucie.

Siril skinął wolno głową i przetarł twarz dłońmi.

– Czy ona tam będzie? Przyjedzie na rocznicę?

– Wątpię – przyznał Szczur. – Ale to niewykluczone.

Mężczyzna prychnął i roześmiał się gorzko w odpowiedzi.

– Zawsze wiedziałeś jak zmusić ludzi do zrobienia czegoś, czego wcale nie chcą.

– To jeden z moich licznych talentów – potwierdził poważnie. – To znaczy, że się zjawisz?

– Nie wiem – westchnął Siril. – Nie wiem… czy dam radę.

– Powinieneś. Choćby tylko po to, żeby go wysłuchać. Żeby pokazać, że ci chociaż trochę zależy. Jesteś mu to winien. Jemu, Tanedzie, nam chyba trochę też. Ach, przy okazji. – Wsunął dłoń pod wierzchnie okrycie i wyciągnął list. Wręczył go towarzyszowi trzymając kopertę między szponiasto zagiętymi palcami. Siril od razu rozpoznał tani pergamin, jakim posługiwał się Evanathiel.

– Tego też nie przeczytasz? – zapytał Szczur, kiedy mężczyzna odłożył wiadomość na stoliku, obok licho tlącego się kaganka.

– Może później.

– Wciąż marny z ciebie kłamca.

*

Nadejście wiosny wcale nie napawało Sirila entuzjazmem. Wręcz przeciwnie, wpędzało go to w paskudny, ponury nastrój.

Noc była chłodna i wilgotna. Krzywy bruk wyłonił się spod śniegu, ostatnie, brudne zaspy, przycupnięte pod ścianami szarych kamienic, stopniowo malały. Odpadające od rynien sople roztrzaskiwały się na kamieniach jak kryształowe pociski, a nadmiar wody spływał do rynsztoków nieprzerwanym strumieniem. Towarzyszyły temu irytujące, monotonne odgłosy kapania i chlupotania.

Lavires było brzydkim miastem, niezależnie od pory roku. Wąskie ulice, budynki niechlujnie, krzywo ściśnięte, sprawiające wrażenie, jakby zaraz miały się zawalić. Trzymające się na słowo honoru szyldy poskrzypywały smętnie, strasząc koślawymi napisami i niezbyt udanymi rysunkami. Kurczące się połacie brudnego śniegu oraz rwący potok pełen śmieci i nieczystości, porwanych wraz z topniejącym lodem, bynajmniej nie dodawały scenerii uroku.

Ale Lavires, choć wyglądało jak groteskowy koszmar pijanego architekta, stanowiło dla Sirila odpowiednie miejsce.

Zdawałoby się, że duże miasta, gdzie stacjonowały liczne oddziały Straży Imperialnej niosły dla niego zagrożenie, ale okazało się wręcz przeciwnie. Tutejsi funkcjonariusze mieli znacznie lepsze rozrywki, niż przejmowanie się przestępstwami i Siril mógł w spokoju pracować.

Niemal od razu po przyjeździe trafił w odpowiednie miejsce, aby zasięgnąć języka. Karczma znajdowała się w piwnicy, od ścian z nagich cegieł ciągnęło chłodem, a niski strop dawał poczucie ciasnoty i duchoty. Pachniało dymem i stęchłą wilgocią. Przy okrągłych stołach tłoczyła się obdarta klientela, pieniądze i tajemnicze pakunki przechodziły z rąk do rąk, ktoś zaświecił monetami lub nożem i otrzymywał lękliwe wyszeptane informacje. Blady jak gips oberżysta o zapadniętych policzkach nie potrzebował wielu tłumaczeń. Kilka krótkich pytań i rzut oka na strój i broń Sirila, a potem lakoniczne „jutro”. I kiedy mężczyzna wrócił następnego dnia, do jego dyskretnego stołu w kącie przysiadł się szpakowaty jegomość. I tu też nie trzeba było wielu słów, parę niezbędnych detali i brzęk monet.

„Połowa teraz, połowa po robocie.”

I teraz Siril stał tu, w ciemnym, chlupoczącym jak wielki kocił zaułku. Jego ofiara zawsze wybierała tę trasę, wracając od swojej zamężnej kochanki do domu.

Siril stał, czekał i myślał.

Ludzie zwykle lubili wiosnę. Przynosiła jakąś nową nadzieję, porywała wszystkie stare śmiecie i nieczystości strumieniem wody z roztopów, obmywała świat jak nowo narodzone dziecię. Tylko, że zanim będziesz mógł pomachać tej rzece gówna na do widzenia, to chcesz, czy nie, znajdziesz się w niej po kolana.

Czy tak będzie, jeśli pójdzie na grób Tanedy? Czy wreszcie ta lodowa góra stopi się i zaleje go, aby w końcu spłynąć do rynsztoka? Czy też (kto) ugrzęźnie na zawsze w bagnie własnych błędów?

Wśród wciąż rozbrzmiewającego kapania i pluskania rozległ się dźwięk kroków. Na razie oddalony, lecz z każdą chwilą przybierający na sile.

Siril wsunął się głębiej w cień i wydobył garotę. Postukiwanie butów na bruku przybliżało się coraz bardziej, aż w końcu szczupła postać wkroczyła w zaułek.

Zabójca bezszelestnie wychynął z mroku za plecami ofiary i wyuczonym ruchem zacisnął pętlę. Młody chłopak charknął zaskoczony i spróbował się wyrwać, ale Siril bez trudu pociągnął go pod ścianę. Czekał cierpliwie aż młodzieniec przestanie się rzucać. Ten najpierw wyciągał ręce do tyłu, rozpaczliwie próbując dosięgnąć swojego oprawcy, potem w beznadziejnym geście zaczął drapać się po szyi, jakby myślał, że zdoła odciągnąć duszący go, wbijający się w skórę drucik. Towarzyszyło temu charakterystyczne rzężenie, gdy chłopak próbował złapać oddech, jednak nie na tyle głośne, by zagłuszyć uporczywe chlupotanie. W końcu ciało wyprężyło się, zadygotało i obwisło bezwładnie.

Siril jeszcze przez chwilę nie rozluźniał garoty, dla pewności, po czym upuścił zwłoki na bruk. Znowu po części ucieszył się, że jest w Lavires, bo na tym etapie, jego robota była już skończona. Nie musiał zajmować się trupem, nad ranem pewnie i tak znajdą się jeszcze dwa, albo i trzy kolejne.

Nikt się nie przejmował.

Zabójca zabrał pechowemu kochankowi sakiewkę z paroma drobniakami i ruszył w swoją stronę. Jakaś zbłąkana w nieuczęszczane rejony prostytutka posłała mu przestraszone spojrzenie, być może widziała całe zajście. Ale nie miało to znaczenia, bo nikt już nie donosił. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał mieć niczego wspólnego ze Strażą Imperialną.

Spędził noc leżąc bezsennie w wąskim łóżku, wpatrując się w niski strop nad głową i wsłuchując w nieustające ciurkanie wody. Na piersi czuł gorący ciężar listu od Evanathiela, którego tym razem nie wrzucił do paleniska, choć nie mógł się też zdobyć, aby go przeczytać.

Ostatnimi czasy tak skutecznie odcinał się od wszelkich myśli, że te, uwolnione nagle jak mulista rzeka przerywająca tamę, całkiem nim owładnęły. We śnie i na jawie prześladowały go obrazy – twarze dawnych przyjaciół, o oczach płonących wiarą i szaleństwem, polne kwiaty wręczane im przez młode dziewczęta o spojrzeniach pełnych nabożnego uwielbienia, wrogów padających pod ciosami ich sprawiedliwego gniewu.

Zakrwawionej, niebieskiej sukienki.

Wiwaty Talleńczyków mieszały się z wrzaskiem zarzynanych żołnierzy, z radośnie dzikim śmiechem towarzyszy, z jego własnym rykiem zwycięstwa. Usta na przemian przypominały sobie posmak krwi, wtedy słodkiej i uderzającej do głowy jak wino, i dotyk gładkiej, pachnącej dymem i lawendą skóry Elory.

Dwudziesta rocznica Rzeźni pod Mer Uven zbliżała się wielkimi krokami, a on z każdym dniem czuł, jakby mocniej zaciskał się uścisk na jego gardle.

Gdy noc z wolna ustępowała lepkiej szarości poranka, w nieustającą melodię plusków i chlupotów wdarło się rozdzierające miauczenie marcujących kotów. Zawtórowały temu przekleństwa i trzaskanie okiennicami, ktoś spróbował chyba ukrócić miłosne zapędy czworonogów, rzucając w nie czymś z okna, jednak bezskutecznie.

Nadchodziła wiosna.

 

Koniec

Komentarze

Za krótkie te fragmenty!

Infundybuła chronosynklastyczna

Podobało mi się, podobnie zresztą jak poprzednia część. Kolejną również chętnie przeczytam, a gdy tekst będzie zamknięty, postaram się napisać bardziej konstruktywny komentarz. Przy cztaniu wpadła mi w oko literówka: "teraz Siril stał tu, w ciemnym, chlupoczącym jak wielki kocił zaułku" no i przy okazji nie do końca łapię ideę chlupoczacego jak wielki kocioł zaułka – tam było błoto czy jakuzzi?;) Gdzieś masz (kto) w miejcu, w którym zastanawiałaś się chyba nad dookreśleniem podmiotu. Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dziękuję za komentarze, niestety wypadł mi wyjazd i przegapiłam możliwość edytowania tekstu ;c tak więc błędy zachowają się dla potomnych, ale i tak dzięki za wytknięcia, poprawię w orginale. Swoją drogą ładnie się załatwiłam z tym (kto),  może by nikt nie zauważył, a tak sama się poprawiałam i o tym zapomniałam xD

Co prawda akcja rozwija się bardzo powoli, ale zaciekawiasz mnie. Będę czekać na kolejny fragment.

Obawiam się, że nie wypisałam wszystkich zdań wymagających poprawienia.

 

„Podróżny miał na sobie szary, dziurawy płaszcz, okrywający całą jego szczupłą sylwetkę…” –– Skoro podróżny miał płaszcz na sobie, to odzież ta nie mogła okrywać cudzej sylwetki. ;-)

 

„Ostatni list dostałem ponad półtorej roku temu…” –– Co to jest półtorej roku??? Półtorej roku nie istnieje!!! Nigdy nie istniało!!! Nie wolno tak pisać ani tak mówić!!!

Było, jest i jestem przekonana, że zawsze będzie, tylko i wyłącznie półtora roku.

 

„Jeśli nie dostarczono żadnego od półtorej roku…” –– Już nakrzyczałam na Ciebie, więc teraz nie będę. ;-)  Ale pamiętaj, że musi być: Jeśli nie dostarczono żadnego od półtora roku

 

„…a żeliwne okucia stojącego w kącie kufra zaśniedziały jeszcze bardziej”. –– Nie znam się na metalurgii, ale wydaje mi się, że żeliwo zupełnie nie nadaje się na okucia kufra, w dodatku  jestem pewna, że żeliwo nie śniedzieje.

Śniedź, patyna «jasnozielony nalot na powierzchni przedmiotów z miedzi i jej stopów powstający pod wpływem czynników atmosferycznych lub wytwarzany sztucznie w celach dekoracyjnych»

 

„Gość rozchylił wąskie wargi w uśmiechu…” –– Wolałabym: Gość rozchylił w uśmiechu wąskie wargi

 

„…przejąłem zaszczyt bycia posłańcem – przyrwał Szczur z wyraźną ironią”. –– Literówka.

 

„Evan chce zebrać wszystkich, którzy przeżyli z naszej szesnastki i przedstawić swój plan”. –– Wolałabym: Evan chce zebrać tych wszystkich z naszej szesnastki, którzy przeżyli i przedstawić swój plan.

 

„Siril od razu rozpoznał tani pergamin, jakim posługiwał się Evanathiel”. –– Siril od razu rozpoznał tani pergamin, którym posługiwał się Evanathiel.

 

„…kiedy mężczyzna odłożył wiadomość na stoliku…” –– …kiedy mężczyzna odłożył wiadomość na stolik… Lub: …kiedy mężczyzna położył wiadomość na stoliku

 

Krzywy bruk wyłonił się spod śniegu…” –– Wolałabym: Nierówny bruk wyłonił się spod śniegu

 

„…bynajmniej nie dodawały scenerii uroku”. –– Może: …bynajmniej nie dodawały uroku i tak ponurej scenerii.


„…do jego dyskretnego stołu w kącie przysiadł się szpakowaty jegomość”. –– Wolałabym: …do jego stołu, dyskretnie ustawionego w kącie, przysiadł się szpakowaty jegomość.

 

„I tu też nie trzeba było wielu słów, parę niezbędnych detali i brzęk monet”. –– Wolałabym: I tu też nie trzeba było wielu słów, wystarczyło parę niezbędnych drobiazgów i brzęk monet.

 

„Ludzie zwykle lubili wiosnę. (…) obmywała świat jak nowo narodzone dziecię”. –– Czy

 nowonarodzone dzieci obmywają świat? ;-)

…obmywała świat, jakby był nowonarodzonym dziecięciem. Lub …obmywała świat, jak obmywa się nowonarodzone dziecię.

 

„Jakaś zbłąkana w nieuczęszczane rejony prostytutka…” –– Jakaś błądząca w nieuczęszczanych rejonach prostytutka

 

„Dwudziesta rocznica Rzeźni pod Mer Uven zbliżała się wielkimi krokami…” –– Jestem przekonana, że wielkimi krokami, bliżała się Dwudziesta rocznica Rzezi pod Mer Uven. ;-)

 

„…a on z każdym dniem czuł, jakby mocniej zaciskał się uścisk na jego gardle”. –– …a on z każdym dniem czuł, jakby mocniejszy uścisk na swoim gardle.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję bardzo za wyłapanie błędów. Kurczę, najgorzej, że wiele wynika ze zwykłej niechlujności, wstyd mi ;c No i skąd mi się rzeźnia wzięła, oczywiście,  że chodziło o "rzeź", a chyba nawet w poprzednim rozdziale też namiętnie pisałam rzeźnia, mam nadzieję, że nikt nie pomyślał, że pod Mer Uven to dobre mięsko można kupić ;] Naniosę poprawki do orginału, cieszę się, że mimo wszystko opowiadanie Cię zainteresowało :)

Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc. ;-) Przy okazji wnoszę poprawkę do mojej poprawki. Dowiedziałam się bowiem, że kufry jak najbardziej moga mieć żeliwne okucia. Czekam na ciąg dalszy. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ostatni list dostałem ponad półtorej roku temu Jeśli nie dostarczono żadnego od półtorej roku – zmroziło mnie to – fajnie i sprawnie piszesz, a nie potrafisz ustrzec się takiego byka! Nie rób tego więcej, jeśli nie chcesz stracić czytelnika. Mroźny wiatr wdzierał się do środka przez nieszczelne framugi, ale przez brudną szybkę dało się dostrzec skrawek rozgwieżdżonego nieba – dlaczego ale? Czyżby nieszczelne framugi czyniły szybę nieprzeźroczystą? Czy też mroźny wiatr zawsze gwarantuje nierozgwieżdżone niebo? Zły spójnik.   Poza tym ciekawe i dobre, czekam na kolejne fragmenty. Tylko  – litości – bez „półtorej roku”!

Sorry, taki mamy klimat.

Za błędy się oczywiście kajam, z pozytywnych stron – na pewno do końca życia zapamiętam, że mówi się "półtora roku"… z tym "ale" to sobie jakoś wymyśliłam, że jest tam, bo z jednej strony okno denerwuje, bo przez nie zimno, a zdrugiej jest fajne, bo ładne niebo widać, teraz jednak przyznaję, że to trochę zbyt pokrętna filozofia chyba xD No i oczywiście dziękuję za komentarz, zawsze miło usłyszeć jakiś odzew :)

Nowa Fantastyka