- Opowiadanie: walter_bez_mienia - Duży Książę

Duży Książę

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Duży Książę

 

Pozwolę sobie na kilka słów wstępu: opowiadanie stanowi nieśmiałą próbę nawiązania do pewnego epokowego dzieła literatury dziecięcej. Nie jest to z pewnością czysta fantastyka, lecz w treści występuje kot, który mówi.

 

 

 

Duży Książę

 

1.

Budzę się. Resztki snu mieszają się z rzeczywistością, tworząc surrealistyczny kolaż. Powoli zaczynam oddzielać rzeczy nierealne od realnych. Jeden z elementów otoczenia uparcie jednak nie chce się rozwiać. Leży rozkosznie obok i wpatruje się we mnie. To jest ona. Czyli jednak jest prawdziwa. Czyli to wszystko wczoraj wydarzyło się naprawdę. Wstaję i otwieram okno.

 

– Co robisz?

– Otwieram okno.

– Zamknij, nie lubię przeciągów.

 

Za oknem jest pełnia lipca. Za godzinę będzie nieznośny upał. Na razie jest tylko gorąco.

 

– Nie lubisz świeżego powietrza?

– Jestem naga, przeziębię się.

 

Zakrywa się kołdrą aż po uszy i zaczyna ostentacyjnie pociągać nosem.

 

– Mógłbyś podać mi wodę?

 

Butelka stoi obok niej na stoliku. Mogłaby ją sięgnąć bez wstawania. Przechodzę przez cały pokój i podaję jej wodę. Potem robię kawę. Ona w tym czasie okupuje łazienkę. Gdy wychodzi po godzinie, jej kawa jest już zimna. Robię jej drugą.

 

– Wiesz co… – mówi, mieszając w zamyśleniu kawę – chyba wolałabym coś zjeść.

 

Robię grzanki. Ona w tym czasie wdzięczy się do lustra.

 

– Podobam ci się?

– Jasne.

– A co najbardziej?

– Potrzebujesz dowartościowania?

 

Obraża się. Siedzi nadąsana, powoli skubiąc grzankę. Jest ładna. Nawet bardzo. I bardzo pusta. Piękne opakowanie, nieskrywające niczego.

 

– Odwieziesz mnie?

 

Zawożę ją pod adres, który mi podaje. Wyłączam silnik i patrzę jej w oczy. Jej wzrok umyka gdzieś obok.

 

– Zadzwonisz? – pyta.

– Zadzwonię.

 

Kłamię. Nie zadzwonię. Po co? Dostrzegam w kąciku jej oka małą łzę. Szybko odwraca głowę.

 

– To na razie.

– Cześć.

 

Patrzę, jak z wdziękiem odchodzi po chodniku. Jest pełna kuszącego seksapilu. Wydaje jej się, że dysponuje orężem zdolnym rzucać mężczyzn na kolana. Z pewnością mogłoby tak być, gdyby jeszcze używała go z rozsądkiem. Niestety, nie posiada tego daru. Na zawsze pozostanie tylko ofiarą.

 

 

2.

Na schodach zderzam się z prezesem wspólnoty mieszkaniowej.

 

– Nie było pana na zebraniu!

– Zgadza się.

 

Próbuję go ominąć. Nie jest to jednak takie proste. Łapie mnie za rękę.

 

– Chwileczkę, niech pan zaczeka. Przecież tak nie można. Jaki przykład daje pan innym? Po to są zebrania, żeby na nie chodzić. Przecież chciałby pan, aby w naszym budynku panował porządek?

– Między innymi za to płacę czynsz.

 

Usiłuję wyrwać rękę z jego uścisku. Jeszcze chwila, a mu przyłożę. Uwalnia moje ramię, lecz nadal zagradza sobą przejście.

 

– Proszę pana, surowo pana upominam, że ze względu na swoją postawę, może pan zostać zawieszony w prawach lokatora, a co za tym idzie, pańskie miejsce na społecznym parkingu zostanie przekazane komu innemu.

 

Po prostu stoję i patrzę. Po prostu patrzę. A w myślach kroję go na kawałki. Potrzebujesz mnie śmieciu i wydaje ci się, że wymusisz coś żałosną groźbą? Tylko ci się wydaje.

 

– Dobra. Możesz sobie wziąć to miejsce i wsadzić je w dupę swojemu synalkowi. I tak sprzedaję samochód.

 

Odpycham go i siłą robię sobie przejście. Gad nie daje jednak za wygraną.

 

– Ależ, co pan! No, co pan! Dogadajmy się. Niech pan mnie wysłucha. Możemy sobie nawzajem pomóc. Przecież tak naprawdę chodzi o czystą formalność. Wystarczy, że odbębni pan te kilka zebrań w roku i złoży kilka podpisów. Ja wszystko biorę na siebie. Zresztą… mogę zrobić pana moim zastępcą.

 

A więc wali z najgrubszych dział, byle tylko nakłonić mnie do współpracy. Odwracam się i patrzę w tę plugawą gębę, nie wiedząc, czy najpierw w nią napluć, czy co, czy jak…

 

– Ja – zastępcą? A co niby miałbym robić, jako taki zastępca?

 

Prezes w jednej chwili zmienia się znów w prezesa.

 

– Och, to poważne stanowisko. Bardzo poważne. Oczywiście bez nadmiernych obowiązków – te biorę na siebie. W pana gestii leżałoby tylko… hmm… takie tam… sprawy lokatorskie. Taka… ewidencja: kto jest za nami, a kto przeciw. Ale to naprawdę nic takiego, bo przecież, gdy pan będzie, to większość będzie z nami i będzie spokój. A spokój, proszę pana, jest najważniejszy. I dlatego jako prezes będę robił wszystko, by zaprowadzić ład i porządek oraz zlikwidować wichrzycielstwo. I wykorzystam do tego całą władzę, jaką posiadam.

 

Tego nie daje się już słuchać. Jest mi niedobrze. Bez słowa wchodzę na górę.

 

– Ja tylko proszę, żeby pan to przemyślał. A o ten parking… A czort z parkingiem, przecież mogę załatwić panu garaż. Z zaniżonym czynszem. Jest też kilka piwnic po niesolidnych lokatorach. Niech pan tylko przemyśli. Ja jutro przyjdę! Jutro!

 

Zamykam z trzaskiem za sobą drzwi.

 

3.

Dzwoni telefon. Kuzynka. Mój błąd polega na tym, że najpierw odbieram, a potem sprawdzam, kto dzwoni.

 

– No, nareszcie, ja już myślałam, że ty nie żyjesz, bo wydzwaniam do ciebie już, nie wiem, który raz i ciągle cię nie ma i nie ma, a ja mam tyle spraw do ciebie, no więc wyobraź sobie, że jest taki fantastycznie odjechany konkurs i można wygrać takie zajefajne gadżety, no, normalnie masakra, tam jest, słuchaj, koszulka z Bubą Elektrotubą i zawieszki i podwieszki i wywieszki i dowieszki i kubeczki i szklaneczki i śrubeczki i bzdeteczki i karteczki i szmateczki, pudełeczka i piłeczka, cacko z dziurką, kot na sznurku, a wszystko tylko za to, żeby uzbierać jak najwięcej klików, bo kto będzie miał ich najwięcej, to znaczy, że go wszyscy lubią, a wtedy dostanie to wszystko i jeszcze będzie mógł coś napisać od siebie do Buby Elektrotuby i dostać specjalnie od niej zdjęcie z jej podpisem i o niej gazetę i jej starą skarpetę, a może nawet buziaka wysłanego SMS-em, więc koniecznie kliknij, że mnie lubisz i powiedz wszystkim swoim znajomym, żeby też kliknęli, a oni niech powiedzą swoim znajomym, a tamci znajomi niech…

 

Odsuwam na chwilę słuchawkę od ucha, bo i tak w zasadzie nie rejestruję tego bełkotu. Po jakimś czasie słowotok cichnie, więc próbuję podjąć dialog.

 

– Słuchaj, a właściwie, po co ci te śmieci?

 

– No wiesz co, jak możesz, jakie śmieci, to jest Buba Elektrotuba, to jest szoł i trend i bajer i ful i joł i kul i jak się nie znasz, to nie komentuj, bo się nie znasz, a jak ja to zdobędę, to wszyscy w budzie normalnie odjadą i ja to muszę zdobyć i wszyscy będą widzieć, że ja to mam i powykręca ich z zazdrości i niech ich powykręca, bo ostatnim razem to mnie wykręcało, jak psiapsióła miała pół kredki od tańczącej Szwedki i wszyscy jej zazdrościli i pisali w jej profilu na enka i na gieelu i na efbeku i ja też chcę, bo ja nie jestem gorsza, tylko może lepsza nawet i jak będę miała ten kawałek tasiemki z blaszką i bimbaszką, to normalnie Ula i Zula i Ryła i Kiła dostaną zawału, a wszystkie chłopaki z budy będą się tylko ze mną umawiać i zawalać mi skrzynkę mejlami i …

 

Kalkuluję szybko, że najmniejszy nawet opór nie ma żadnego sensu, gdyż skaże mnie na dalszą batalię. Droga do zwycięstwa prowadzi przez poddanie.

 

– Dobra, słuchaj, prześlij mi linki do tych profili, to kliknę, gdzie trzeba. Podeślę też znajomym, żeby kliknęli.

 

– Łał, jaki ty cudowny jesteś i kochany i w ogóle i gdybyś nie był taki stary, to bym się z tobą normalnie ożeniła, no żartuję przecież, świntuchu, sobie tylko nic nie myśl, to ja zaraz ci to wszystko podeślę i napiszę jeszcze co i jak, tylko nie zapomnij jeszcze znajomym podesłać, bo normalnie jak tego nie wygram, to nie wiem, no nie wiem normalnie, bo już nakłamałam Uli, Sruli, Eli i Petroneli, że już to wygrałam, bo normalnie tak mi się zrobiło, no wiesz i musiałam coś powiedzieć, no i tak im powiedziałam, to teraz normalnie wszystko w twoich rękach, bo jak tego nie wygram, to nie wiem, co zrobię, albo coś jeszcze gorszego i będziesz miał mnie na sumieniu, to już kończę, bo pewnie chciałbyś prędko porozsyłać to swoim znajomym, to zaraz ci wyślę, to pa.

 

Odkładam telefon. Następnie ustawiam sobie na poczcie autorespondera o treści „Odebrałem, dzięki” i gaszę kompa. Ona i tak nie pozna, że to autoresponder. Podchodzę do okna. Na zewnątrz śmieciarze walczą z jakimś pozbawionym dwóch kółek kontenerem. Jeśli nie uda jej się wygrać tych gadżetów, to znajdę dla niej na śmietniku bardzo podobne. Tak podobne, że koleżanki w niczym się nie połapią.

 

 

4.

Znajduję go tam, gdzie zawsze go można znaleźć. Pod sklepem. Żebrze o kilka groszy, żeby uzbierać na cokolwiek, co da się wlać do wiecznie spragnionego gardła. Cokolwiek z procentami. Na ogół omijam go, nie patrząc w jego stronę. Nie chcąc, by mnie rozpoznał. Teraz jednak podchodzę wprost do niego. Patrzy na mnie z nadzieją. Chyba niepotrzebnie obawiałem się wcześniej, że może mnie rozpoznać. Widzi we mnie jedynie potencjalnego dawcę drobniaków.

 

– Panie dobry, z dziesięć groszy chociaż, to już na nalewkę by stykło. Taki upał, a wypić nie ma co…

 

Przynajmniej nie ściemnia, że na bułkę dla wnuczki. Mówię mu, żeby poczekał, a sam wchodzę do sklepu i kupuję dziesięć piw. Gdy wychodzę i każę mu iść ze sobą, patrzy na mnie z niedowierzaniem, połączonym ze strachem. Uspokajam go, że mam z nim do pogadania. Ciekawość i pragnienie biorą górę. Idziemy zająć miejsce pod drzewkiem.

 

– Palko, ty mnie nie pamiętasz, co?

 

Ręka z uniesioną butelką zastyga. Po chwili odstawia na wpół wypite piwo.

 

– Wiesz co, ja już nie chcę tego piwa. Nie wiem, kim jesteś, ale nikt mnie tak nie nazywał od ćwierć wieku, więc najlepiej idź swoją drogą, a ja pójdę swoją…

 

Gadanie. Pójdzie. Akurat. I poniesie w ustach smak piwa, na które stać go pięć razy do roku. Tłumaczę mu, że przyjeżdżałem tu na wakacje do kuzyna i kilka razy robiliśmy wspólny wypad nad jezioro. To go uspokaja. Podnosi znów piwo. Szczerze mówiąc, to gdybym nie wiedział, że to on, to raczej na pewno nie rozpoznałbym go na ulicy. Zmienił się bardzo. I to wcale nie licząc od czasu, gdy siedzieliśmy w jednej szkolnej ławce. Zmienił się przez ostatnie kilka lat. Kilka razy go pobito, bo komuś podpadł. Ledwo go odratowano. Pozszywany, kulawy – nędzne resztki człowieka. Ja z pewnością nie zmieniłem się tak bardzo. Być może tylko udaje, że mnie nie poznaje. Jego rzecz. Nie zależy mi specjalnie.

 

– Jestem pijakiem, ale uczciwym pijakiem. Alkoholikiem z zamiłowania. Kiedyś próbowałem się leczyć, ale to już przeszłość. Teraz powiedziałem sobie, że zdechnę z butelką w gębie. Zdechnę, robiąc to, co kocham. Tylko picie ma jakiś sens. Sprawia, że czujesz się lepszy, zdrowszy, weselszy…

– Chyba że upijesz się na smutno.

– Co ty! Ja w życiu się nie upiłem na smutno! To już by był koniec świata normalnie. Ja zawsze piję po to, żeby być wesoły. Smutny to ja mogę być tylko wtedy, kiedy nie mam co wypić. Jakbym choć raz upił się na smutno, to albo bym się zajebał, albo poszedłbym z marszu na odwyk. Ale taki już konkretny. Ale to bez sensu gadanie, bo ja zawsze jestem wesoły, gdy wypiję. Obojętnie co, czy piwo, czy nalewkę, czy wódę. Jak wypiję, to po prostu kocham świat. Ludzi trochę mniej, bo to świnie, ale świat tak. Spójrz na mnie. Co widzisz? Wrak człowieka, nie? Z czego on może się cieszyć? Ale ja mam z czego się cieszyć. Jak już będę zdychał, to jedyne, czego mi będzie szkoda, to tego, że nie wypiję już więcej. A najbardziej kocham piwo. Nie ma nic lepszego na świecie. Po piwie, to już czuję się normalnie jak w raju. Wszystko nabiera takich kolorów radosnych. Człowiek dostrzega rzeczy, na które normalnie nie zwraca uwagi…

 

Wykład o wyższości picia nad trzeźwością trwa i trwa… Wokół zaczynają pojawiać się rzeczy, na które normalnie nie zwracam uwagi. Na przykład wyłaniający się zza budynku po drugiej stronie ulicy funkcjonariusze straży miejskiej. Pozostawiam Palka z resztą piw w torbie. Niech ma swój raj…

 

5.

Wchodzę do pokoju, w którym stoi jedno biurko. Obok biurka, na krześle siedzi pani. Przed nią na biurku stoi komputer. Nie wiem, czy mnie widzi, bo nie unosi głowy, nie zdradza się nawet mrugnięciem. Jest całkowicie odcięta od świata, zrośnięta z klawiaturą, po której jej palce tańczą w zawrotnym tempie. Jej oczy rejestrują tylko obraz z monitora, który w tej chwili stanowi dla niej jedyną rzeczywistość.

 

-Dzień dobry…

 

Niestety, zagłusza mnie drukarka, która właśnie rusza z jazgotem i zaczyna wypluwać z siebie kartki pełne długich ciągów cyfr. Towarzyszy temu akompaniament zgrzytów, pisków, stukotu i wszelakiego rumoru innego. Czekam więc na jakiś moment ciszy. Mijają minuty, a drukarka wciąż wydaje z siebie mieszaninę punk rocka i trash metalu. Stoję, bo łudzę się nadzieją, że każda następna sekunda będzie ostatnią. W głowie coraz bardziej dojrzewa idea, by wyjść, nie załatwiając mojej sprawy. Załatwiając za to inną: pieprznąć drzwiami, tak żeby ten impuls do niej jednak dotarł. Nagle drukarka milknie.

 

– Dzień dobry.

 

Dłoń nad klawiaturą zastyga nagle. Druga dłoń, trzymająca jakieś kartki gubi je. Rozsypują się po podłodze. Spojrzenie odkleja się od ekranu monitora i z rezygnacją spoczywa na mnie. Schylam się i zbieram kartki. Mam teraz w ręku kartę przetargową.

 

– Jak już je pan pozbiera, to proszę je wrzucić do kosza.

 

I rozpoczyna się kolejny zawrotny taniec po klawiaturze. Kim jestem? Kim ja, do cholery, jestem?

 

– Czy mogłaby pani poświęcić mi chwilę?

 

Jednak istnieję. Wzrok ponownie spoczywa na mnie. Nieważne, że jadowity. Ważne, że patrzy i widzi.

 

– O co chodzi? Nie widzi pan, że jestem zajęta?

– Przyniosłem formularz…

– Dobrze, proszę go tu położyć.

– Ale nie wiem, czy dobrze jest wypełniony.

– Proszę iść do punktu informacyjnego.

– Jest zamknięty. Skierowano mnie do pani.

– Kto pana skierował?

– Taka pani… z pokoju…

 

Wzrok patrzy na mnie z odrazą pomieszaną z politowaniem.

 

– Proszę pokazać ten formularz.

 

Dłoń bierze ode mnie moją sprawę. Wzrok ślizga się po rubrykach. Druga dłoń coś kreśli i zaznacza.

 

– W rubryce 17A/3 należy przepisać sumę z rubryki 4B.1 pomniejszoną o różnicę sum z rubryk 5A8 i 12/1/6. W związku z tym wszystkie pozostałe wartości są błędne. W rubrykach 16G i 18 D/9/Q należało podać wartość początkową. Ponadto rubrykę 14F wypełniają tylko emerytowani wojskowi, którzy brali udział w działaniach zbrojnych z użyciem broni chemicznej, podczas których zginęło nie mniej niż 14,5 mieszkańca na kilometr bieżący wybrzeża…

 

-Słucham?

 

Zaczyna mi się kręcić w głowie.

 

– Do jakich celów składa pan ten kwestionariusz?

– Żeby zarejestrować nową wycieraczkę pod drzwiami.

– Wobec tego trzeba będzie wypełnić jeszcze dotatek 115/K/4c-56, załącznik d-1-k-67/OO99 w kolorze niebieskim, suplement XYZ/666/HGW oraz, jeśli chce pan otrzymać zaświadczenie pocztą na podany adres, to jeszcze dwa formularze potwierdzające potwierdzenie potwierdzenia miejsca zamieszkania wraz z szesnastoma dodatkami, dwudziestoma załącznikami i dwoma tysiącami sześćset czterdziestoma ośmioma suplementami. A teraz proszę mi nie przeszkadzać, bo mam jeszcze do przepisania sto czterdzieści siedem milionów liczb pomnożonych przez kwadrat odległości pomiędzy Jowiszem a ul. Mickiewicza w Puławach, wyrażonej w nanosekundach świetlnych…

 

Biedna, zapracowana kobieta. A jednak mimo to mi pomogła…

 

6.

– Może chcesz jeszcze trochę herbatki?

 

Ciotka stawia na stole talerz z upieczoną przez nią szarlotką. Wujek siedzi w fotelu, wpatrzony w telewizor i zmienia co chwila pilotem kanały.

 

– Nic tu nie ma.

 

Następny kanał.

 

– Nic tu nie ma.

 

Następny kanał.

 

– Nic tu nie ma.

 

Kiedyś ciotka z wujkiem mieli czarno-biały telewizor z pokrętłem z boku do zmiany kanałów. Do wyboru były tylko dwa programy, nadające po kilka godzin dziennie. Wujek zmieniał kanały dwa do trzech razy na dzień. Czasem zdarzało mu się poinformować otoczenie, że nic, według niego, tam nie ma. Pomimo tego jednak oglądano to „nic”. Potem dorobili się radzieckiego telewizora kolorowego z czterema przyciskami. Pojawiły się również pierwsze programy poza jedynką i dwójką. Planeta wujka zaczęła kręcić się coraz szybciej. Mniej więcej co godzina wstawał, by przełączyć kanał. Coraz częściej również zdarzało się, że „nic tam nie było”. Kolejnym etapem był telewizor z ośmioma przyciskami. Wujek musiał sobie przysunąć fotel nieco bliżej, bo było mu trochę niewygodnie co kilkanaście minut chodzić przez cały pokój, żeby przełączyć kanał. Potem wkroczyła już era pilotów i telewizji kablowej. Wujek nie musiał już obejmować telewizora. Fotel powrócił na swoje miejsce. Kanałów było najpierw kilkanaście. Potem trzydzieści. Potem pięćdziesiąt. Teraz jest ponad sto.

 

– Nic tu nie ma.

– To ja już będę uciekał, wujku.

– A gdzie cię tak goni? Nic tu nie ma…

– Mam jeszcze parę spraw.

– No, trudno. Odwiedź nas jeszcze kiedyś. Ciotka szarlotkę zrobi. Nic tu nie ma…

– No to… do widzenia.

– No, cześć, cześć… nic tu nie ma…

 

7.

Wymyśliłem sobie we śnie Boga. Siedział na wielkim, złocistym fotelu i miał długą, siwą brodę. Wyglądał naprawdę bardzo dostojnie i poważnie. No i minę miał taką, jakby wszystko o wszystkim wiedział. Byłem bardzo ciekaw odpowiedzi na kilka nurtujących mnie kwestii. Podszedłem więc bliżej i zapytałem wprost.

 

– O co w tym wszystkim, do ciężkiej cholery, chodzi?

 

Spojrzał na mnie swoimi mądrymi i starymi oczami, uśmiechnął się dobrotliwie i odrzekł.

 

– Nie wiem jeszcze. Mam wciąż za mało danych. Widzisz, rozesłałem po świecie swoich archaniołów, jakieś kilka tysięcy lat temu, ale żaden mi jeszcze nie złożył raportu. Musimy czekać, niestety…

 

Wzruszyłem ramionami i obudziłem się.

 

 

8.

Siedzę na ławce w parku i ukradkiem popijam piwo. Muszę uważać, żeby nie zostać ukaranym za zbrodnię przeciwko ludzkości przez specjalnie do tego celu wyszkolone brygady komandosów, które przeczesują cały park w sześcioosobowych grupach, w poszukiwaniu mnie i mojego piwa. Dostrzegam bezpańskiego kota, który wyłonił się zza drzewa. Usiadł nieopodal i gapi się na mnie. Mam przy sobie reklamówkę z zakupami. Wyciągam kawałek kiełbasy i rzucam mu. Kot podchodzi, obwąchuje kąsek i zjada. Rzucam następny. I jeszcze jeden. Za każdym razem bliżej. W końcu kot jest już przy moich nogach. Dotykam jego sierści. Nie ucieka. Zaczyna ocierać się o moje nogi. Oddaję mu resztę kiełbasy. Po zakończonym posiłku wskakuje mi na kolana i zaczyna mruczeć. Spoglądam na zegarek. Mój czas już minął. Muszę wracać. Delikatnie spycham kota z kolan, zabieram reklamówkę i chcę odejść.

 

– Dlaczego to zrobiłeś?

 

Odwracam się gwałtownie, lecz oprócz kota nikogo w pobliżu nie ma.

 

– Dlaczego mnie nakarmiłeś? Dlaczego wziąłeś mnie na kolana? Dlaczego mnie głaskałeś?Dlaczego zrobiłeś mi nadzieję na to, że może wreszcie spotkałem kogoś, kto się mną zaopiekuje? Dlaczego zafundowałeś mi kolejne rozczarowanie? Dlaczego po prostu nie zlekceważyłeś mnie? Czy wiesz, że lepiej by było, gdybyś nawet rzucił we mnie kamieniem? Wziąłbym cię po prostu za jednego z tych skurwysynów, którzy nazywają siebie ludźmi. Dlaczego zrobiłeś wszystko, żebym cię pokochał, a teraz porzucasz mnie, raniąc mi serce?

 

Odchodzę. Po kilkudziesięciu krokach odwracam się. Kot wciąż siedzi na tym samym miejscu i patrzy na mnie. Przyśpieszam kroku.

 

9.

Trzymam w ręku książkę z dzieciństwa, lecz nie potrafię jej już otworzyć. Dlaczego wszystko stało się takie inne?

 

 

 

 

 

EPILOG

A żmija? Nie było żmii.

I całe szczęście.

Koniec

Komentarze

Wciągnęło mnie bez reszty, mimo że staram się nie podzielać irytacji, pesymizmu i ogólnego zmęczenia bohatera. Różnie to wychodzi, ale się staram. Monolog kuzynki, rady urzędniczki, wujek "nic tu nie ma" – no świetne po prostu. Rewelacyjnie opisane, z wielką lekkością. Rzadko nie męczą mnie słowotoki. Te mnie wkręciły. Podobało mi się, bo się bardzo dobrze czytało. Chociaż dość smutne to tak naprawdę.

Świetne. Bardziej kojarzy mi się z "Ferdydurke" niż z książką Saint-Exupery’ego. Zgadzam się, że czysta fantastyka to to nie jest. Powiedziałbym nawet, że smutne, jak mało tu fantastyki. Cieszę się jednak, że wrzuciłeś na portal tę groteskę, bo podobała mi się bardzo. A najbardziej ubawiły mnie "rozmowa" z kuzynką, formularz i komandosi.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Rwany styl. Nie lubię. Dialogi. Sztuczne. Jakaś głębia? Fabuła? Symbolika? Gdzie? Sens? 

Niezwykle głęboka myśl, szybująca ponad poziomami pojmowania przeciętnego czytelnika, skłania do milczenia na temat.   Trzy fragmenty, wymienione przez ochę, są rzeczywiście, jak dla mnie, niezłe, ale całość… – hm – mało spójna?

Pora zatem zabrać się do obrony pracy :) ocha

Dziękuję za miłe słowa. Tak, to opowiadanie jest smutne, ale takie miało być. Jeroh

… właściwie jak wyżej :) Z tym, że nie czytałem Ferdydurke. Natomiast każdy ponumerowany fragment opowiadania nawiązuje do jakiegoś rozdziału Małego Księcia. Powiązania te są mniej lub bardziej luźne – adekwatnie do rzeczywistości. Achika

Rwany styl… na ten zarzut odpowiem, gdy będzie poparty jakimś uzasadnieniem. Dialogi sztuczne? Warto na to spojrzeć z innej strony: są celowo przejaskrawione. Tym samym oczywiście sztuczne :) Fabuła? Symbolika? No cóż… Trudno polemizować w tym momencie z kimś, kto najwyraźniej Małego Księcia nie czytał :) AdamKB

„Niezwykle głęboka myśl, szybująca ponad poziomami pojmowania przeciętnego czytelnika, skłania do milczenia na temat” – mam nadzieję, że to komplement :). Jeśli zaś chodzi o spójność… Mój bohater, w odróżnieniu od Małego Księcia nie odbywa podróży na Ziemię, która to podróż jest swoistym spoiwem jego przygód. Podróż mojego bohatera, to codzienny marsz przez realia życia, odzwierciedlający podobieństwa z przygodami Małego Księcia. Może i faktycznie powinienem dać temu jakąś myśl przewodnią… No trudno – nie dałem :)

Muszę częściowo rozczarować Ciebie, Autorze. Przyczyna prosta: pomimo zachowania pewnych paraleli z "Małym Księciem" Twój "Duży Książę" odległy jest, z punktu widzenia tych, którzy oryginał czytali tak dawno temu, że już praktycznie niczego nie pamiętają, o półtora roku świetlnego. Gdyby nie Twoja uwaga na wstępie, w życiu bym tych scen nie skojarzył z panem Antoine'em. Napisałeś groteskosatyrę, lub odwrotnie, satyrogroteskę – poza ostatnią sceną – mocno osadzoną w "tu i teraz", i to przesłania możność skojarzenia z wzorem. Ale, przyznaję, napisałeś całkiem całkiem…   

Moja wina polega na tym, że zbyt głęboko wierzę w czytelność zastosowanych podobieństw i odnośników. Ale nic to! Wciąż się uczę i wyciągam wnioski :) Przed śmiercią zdążę jeszcze napisać coś bardziej uniwersalnego. Niestety, moja codzienność, to teksty marketingowe, czyli copywriting :)

Gwoli jasności. Bardziej groteska niż przypowieść – o to mi chodziło, gdy wspomniałem "Ferdydurke" w kontrze do "Małego Księcia", o nic więcej. Że rozdziały korespondują z tymi z Exupery'ego, tego nie zauważyłem, bo też nie mam MK tak żywo (i tak ściśle) w pamięci. Ale wierzę na słowo. Niezależnie od nawiązań – w moich oczach Twój tekst broni się jako zbiór zabawnych scenek, które w krzywym zwierciadle karykatury pokazują obraz naszej miałkiej codzienności. Uwidaczniają pewne absurdy. Czy to jest odkrywcze, głębokie i czy wznosi się nad poziomy – kurde, nie wiem. Ale powtórzę, że bardzo mi się podobało :-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

*współpokazują obraz

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Jeszcze raz dzięki, bo to buduje :) Ja po prostu zapomniałem, że o Małym Księciu wszyscy wiedzą, tylko mało kto pamięta, co tam faktycznie jest :)

Ładnie napisane, to wszystko co mogę powiedzieć. Jeszcze jeden czy dwa podobne fragmenty i mam wrażenie, że zrobiłoby się to nudne. Przeczytałam bez specjalnej przykrości, ale spodziewanej przyjemności także nie zaznałam.  

 

„Wystarczy, że odbębni pan te kilka zebrań w roku…” –– Wystarczy, że odbębni pan tych kilka zebrań w roku

 

„Zamykam z trzaskiem za sobą drzwi”. –– Czy drzwi można także zamykać z trzaskiem przed sobą? ;-) Może: Trzaskając drzwiami, zamykam je za sobą.

 

„…i zawalać mi skrzynkę mejlami i …” –– Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

„Znajduję go tam, gdzie zawsze go można znaleźć. Pod sklepem. Żebrze o kilka groszy, żeby uzbierać na cokolwiek, co da się wlać do wiecznie spragnionego gardła. Cokolwiek z procentami. Na ogół omijam go, nie patrząc w jego stronę. Nie chcąc, by mnie rozpoznał. Teraz jednak podchodzę wprost do niego. Patrzy na mnie z nadzieją. Chyba niepotrzebnie obawiałem się wcześniej, że może mnie rozpoznać. Widzi we mnie jedynie potencjalnego dawcę drobniaków”. –– Czy w tym fragmencie specjalnie jest tak dużo zaimków?

 

„Zmienił się przez ostatnie kilka lat”. –– Zmienił się przez ostatnich kilka lat.

 

„Wobec tego trzeba będzie wypełnić jeszcze dotatek…” –– Literówka.

 

„Wujek siedzi w fotelu, wpatrzony w telewizor i zmienia co chwila pilotem kanały”. –– Wolałabym: Wujek siedzi w fotelu, wpatrzony w telewizor i co chwilę pilotem zmienia kanały.

 

„Mniej więcej co godzina wstawał, by przełączyć kanał”. –– Mniej więcej co godzinę wstawał, by przełączyć kanał.

 

„Dlaczego mnie głaskałeś?Dlaczego…” –– Brak spacji po znaku zapytania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmmm. Czytałam "Małego Księcia" i nawet mi się trochę spodobał, ale to było zbyt dawno, żebym pamiętała szczegóły. Do tego, co uznałam za najważniejsze, odwołania nie znalazłam. Ale napisane bardzo dobrze. Słowotok kuzynki i porady urzędniczki – wspaniałe.

Babska logika rządzi!

>> Resztki snu mieszają się z rzeczywistością, tworząc surrealistyczny kolaż. << – „Fragmenty snu mieszają się z rzeczywistością, tworząc…”   >> Powoli zaczynam oddzielać rzeczy nierealne od realnych. << – „Powoli oddzielam rzeczy nierealne od realnych”.   >> Leży rozkosznie obok i wpatruje się we mnie. << – „Leży rozkosznie obok, wpatrując się we mnie”.   >> To jest ona. Czyli jednak jest prawdziwa. Czyli to wszystko wczoraj wydarzyło się naprawdę. Wstaję i otwieram okno. << – powtórzenia

 

 

Otwieram okno. – powtórzenie

>> Za godzinę będzie nieznośny upał. Na razie jest tylko gorąco. << – czym się różni NIEZNOŚNY UPAŁ od GORĄCA ?!   >> Butelka stoi obok niej na stoliku. Mogłaby ją sięgnąć bez wstawania. << -– MOGŁABY JĄ SIĘGNĄĆ ? „Butelka stoi obok niej na stoliku. Mogłaby po nią sięgnąć bez wstawania   >> Przechodzę przez cały pokój i podaję jej wodę. Potem robię kawę. Ona w tym czasie okupuje łazienkę. Gdy wychodzi po godzinie, jej kawa jest już zimna. Robię jej drugą. << – zdanie-śmietnik: powtórzenia, opis oczywistych czynności. Zaimki.

>> – Wiesz co… – mówi, mieszając w zamyśleniu kawę – chyba wolałabym coś zjeść. << – zamyśliła się, mieszając kawę.

 

 

>> Siedzi nadąsana, powoli skubiąc grzankę. Jest ładna. Nawet bardzo. I bardzo pusta. Piękne opakowanie, nieskrywające niczego. << – Chodzi o grzankę, że jest ładna? Czy o kogo lub o co?   >> Jej wzrok umyka gdzieś obok. << – A szybko umykał?

 

 

>> Dostrzegam w kąciku jej oka małą łzę. << – A są duże łzy?   *** Przyznam się, że z trudem doczytałem do końca. Dla mnie jest jakieś nawiązanie do znanej książki, ale w stylu, w jakim jest napisane to opowiadanie, jest bardzo nużące. Nudne. Pomysł bardzo ciekawy.  

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

regulatorzy   „Wystarczy, że odbębni pan te kilka zebrań w roku…” –– Wystarczy, że odbębni pan tych kilka zebrań w roku… Uważam, że moja forma jest poprawna. Użyłem zaimka wskazującego w bierniku, a nie w dopełniaczu. Odbębni pan (kogo, co?) TE kilka zebrań.   „Zamykam z trzaskiem za sobą drzwi”. –– Czy drzwi można także zamykać z trzaskiem przed sobą? ;-) Oczywiście, że można zamknąć drzwi z trzaskiem przed sobą – co w tym niewykonalnego? To zdanie nie zawiera najmniejszego błędu.   „…i zawalać mi skrzynkę mejlami i …” –– Zbędna spacja przed wielokropkiem. Zgadza się.   „Znajduję go tam, gdzie zawsze go można znaleźć. Pod sklepem. Żebrze o kilka groszy, żeby uzbierać na cokolwiek, co da się wlać do wiecznie spragnionego gardła. Cokolwiek z procentami. Na ogół omijam go, nie patrząc w jego stronę. Nie chcąc, by mnie rozpoznał. Teraz jednak podchodzę wprost do niego. Patrzy na mnie z nadzieją. Chyba niepotrzebnie obawiałem się wcześniej, że może mnie rozpoznać. Widzi we mnie jedynie potencjalnego dawcę drobniaków”. –– Czy w tym fragmencie specjalnie jest tak dużo zaimków? Może odrobinę przesadziłem :)   „Zmienił się przez ostatnie kilka lat”. –– Zmienił się przez ostatnich kilka lat. Zmienił się przez (co?) OSTATNIE kilka lat. Użyłem znowu poprawnej formy. Biernik. Ale łatwo go pomylić z dopełniaczem, więc wybaczam :)   „Wobec tego trzeba będzie wypełnić jeszcze dotatek…” –– Literówka. Zgadza się.   „Wujek siedzi w fotelu, wpatrzony w telewizor i zmienia co chwila pilotem kanały”. –– Wolałabym: Wujek siedzi w fotelu, wpatrzony w telewizor i co chwilę pilotem zmienia kanały. Ja też wolałbym to, czy tamto… Ale w tym zdaniu nie ma błędu.   „Mniej więcej co godzina wstawał, by przełączyć kanał”. –– Mniej więcej co godzinę wstawał, by przełączyć kanał. Jak wyżej – po prostu forma alternatywna.   „Dlaczego mnie głaskałeś?Dlaczego…” –– Brak spacji po znaku zapytania. Zgadza się.   Podsumowując: dopraszam się przeanalizowania i publicznego przyznania mi racji :)

Finkla   Dzięki! Twoje zdanie cenię sobie szczególnie. I jeszcze raz: mea culpa! Odświeżyłem sobie Małego Księcia i jak ten naiwny pomyślałem, że wszyscy go mają doskonale w pamięci. Nauczka na przyszłość: żadnych więcej rozrachunków z rzeczami już napisanymi :)

Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na takie wyróżnianie, ale nieważne. Dlaczego nie chcesz więcej odwoływać się do klasyki? Przecież to niezłe teksty niekiedy były! Ja osobiście lubię rozpoznawać takie nawiązania. Bo wiesz – to podnosi czytelnikowi samoocenę. Tylko, no właśnie, trzeba załapać. Może odrobinę przeceniłeś odbiorców. Każdy kojarzy "być albo nie być", ale rzadko kto potrafiłby zacytować jakąś kwestię Ofelii.

Babska logika rządzi!

mkmorgoth >> Resztki snu mieszają się z rzeczywistością, tworząc surrealistyczny kolaż. << – „Fragmenty snu mieszają się z rzeczywistością, tworząc…” Wersje zamienne – obie poprawne.

>> Powoli zaczynam oddzielać rzeczy nierealne od realnych. << – „Powoli oddzielam rzeczy nierealne od realnych”. Jak wyżej.

>> Leży rozkosznie obok i wpatruje się we mnie. << – „Leży rozkosznie obok, wpatrując się we mnie”. Jak wyżej.

>> To jest ona. Czyli jednak jest prawdziwa. Czyli to wszystko wczoraj wydarzyło się naprawdę. Wstaję i otwieram okno. << ---powtórzenia

Otwieram okno. – powtórzenie Powtórzenia zamierzone. Są takie, naprawdę :) I wówczas nie są błędami.   >> Za godzinę będzie nieznośny upał. Na razie jest tylko gorąco. << – czym się różni NIEZNOŚNY UPAŁ od GORĄCA ?! No jak z dzieckiem, po prostu… A czym różni się 27 stopni od 37? Dziesięcioma stopniami różnicy. Ech…

>> Butelka stoi obok niej na stoliku. Mogłaby ją sięgnąć bez wstawania. << -– MOGŁABY JĄ SIĘGNĄĆ ? 

Butelka stoi obok niej na stoliku. Mogłaby po nią sięgnąć bez wstawania Tak, mogłaby JĄ sięgnąć! Kogo, co? Biernik. Radzę częsćiej korzystać ze słownika. >> Przechodzę przez cały pokój i podaję jej wodę. Potem robię kawę. Ona w tym czasie okupuje łazienkę. Gdy wychodzi po godzinie, jej kawa jest już zimna. Robię jej drugą. << – zdanie-śmietnik: powtórzenia, opis oczywistych czynności. Zaimki. Ten powyższy argument też się nadaje do śmietnika. Które zdanie??? Opis oczywistych czynności – czy opowiadanie ma się składać wyłącznie z dialogów i przemyśleń? Zaimki… A co w nich złego?

>> – Wiesz co… – mówi, mieszając w zamyśleniu kawę – chyba wolałabym coś zjeść. << – zamyśliła się, mieszając kawę. Po prostu wersja alternatywna. Ani lepsza, ani gorsza.

>> Siedzi nadąsana, powoli skubiąc grzankę. Jest ładna. Nawet bardzo. I bardzo pusta. Piękne opakowanie, nieskrywające niczego. << – Chodzi o grzankę, że jest ładna? Czy o kogo lub o co? Tak, chodzi o grzankę :) No dobrze, tu akurat mogłem to inaczej ulepić :)

>> Jej wzrok umyka gdzieś obok. << – A szybko umykał? Dość szybko.

>> Dostrzegam w kąciku jej oka małą łzę. << – A są duże łzy? Tak, są. Przyznam się, że z trudem doczytałem do końca. Dla mnie jest jakieś nawiązanie do znanej książki, ale w stylu, w jakim jest napisane to opowiadanie, jest bardzo nużące. Nudne. Pomysł bardzo ciekawy. Jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził :)

Finkla Po prostu zauważyłem, że oceniasz szczerze, nie wdając się w nadmuchiwane dyrdymały. A w kwestii pisania nawiązującego… Chyba po prostu mam dość liczenia na cud, że wszyscy złapią o co chodzi. I nie jest to absolutnie wina wszystkich, tylko moja.

Za poniższą uwagę wpiszesz mnie na listę wrogów, Autorze, ale jakoś to przeboleję.   Nie bądź aż tak bardzo pewny siebie w polemikach z komentującymi.   

Nie wpiszę Cię na listę wrogów. Natomiast domagam się uzasadnienia. 

A może to miało oznaczać: nie podskakuj, kurduplu, bo choćbyś miał zasobą wszelkie racje, to i tak nic nie wskórasz, bo tutaj rządzimy my? O to chodzi? Mam nie być pewny siebie, tylko z pokorą przyjmować każdą krytykę? Nawet jeśli ta krytyka bywa bezdennie głupia? A jak mi się nie podoba, to droga wolna? 

>> Butelka stoi obok niej na stoliku. Mogłaby ją sięgnąć bez wstawania. << -– MOGŁABY JĄ SIĘGNĄĆ ? 

Butelka stoi obok niej na stoliku. Mogłaby po nią sięgnąć bez wstawania

Tak, mogłaby JĄ sięgnąć! Kogo, co? Biernik. Radzę częsćiej korzystać ze słownika.   ---> poszedłem za Twoją radą, chociaż nie do mnie ją adresowałeś. Oto rezultat:  ona DC. jej a. niej (np. do niej), B. ją a. nią (np. na nią), N. nią, Ms. niej (Słownik ortograficzny PWN). Wniosek: Tobie też przyda się częstsze korzystanie ze słowników markowych. Biernik ma dwie formy…     ---> Teraz co samego sięgania. Bezokolicznik nie ma tu zastosowania. Czasownik niedokonany też nie współgra z treścią zdania, domyślnego stwierdzenia o skutkach znajdowania się butelki w zasięgu ręki. Tak więc zastosowanie miałaby, jako najsensowniejsza, forma dokonana. Dosięgnąć. Sięgała / sięgnęła i dosięgła.   ---> wynikowo zdanie powinno brzmieć: > mogłaby jej dosięgnąć bez wstawania. < Ale nie jestem skrupulatem, niech będzie "bliżej Ciebie", czyli > mogłaby po nią sięgnąć bez wstawania. <   Na analizy pozostałych przypadków nadmiernie kategorycznych opinii nie mam czasu. Chęci też nie mam, to robota dla piszących, nie dla czytelników…

To jest czepianie się nic nie znaczących szczególów. Biernik użyty przeze mnie jest w tym przypadku akceptowalny. Być może nie najkorzystniejszy, lecz niestanowiący bezwzględnego błędu. Użyłem formy potocznej. Owszem: nie salonowej. Jeżeli będziemy się szarpać z takimi duperelami, to największe dzieła literatury moglibyśmy posłać do diabła, bo żadne nie jest od nich wolne.

Wiele już razy pisałem – i nie tylko ja to czyniłem – że wszelkie uwagi w komentarzach są tylko uwagami i propozycjami, ponieważ:   – czytelnicy mają niezbywalne i niezaprzeczalne prawo zwracania uwagi na wszystko, na co uwagę zechcą zwrócić, na przykład na konstrukcję utworu, na wyrazistość postaci, budowę zdań i tak dalej, i dalej, oraz prawo wypowiadania się w tych sprawach;   – autorzy mają niezbywalne i niezaprzeczalne prawo do olewania dowolnych uwag dowolnych osób na dowolne tematy, związane z tekstem, i dowolnego ich komentowania.   A największych dzieł nie poślemy do diabła, bo są właśnie największymi dziełami i nieco inna jest w nich proporcja "duperel" do objętości i ważności treści…  :-)   Dziękuję za uwagę, życzę przyjemnych snów.

Walterze bez mienia, przykro mi, ale będziesz musiał zadowolić się oświadczeniem, że moje uwagi nie są niczym więcej, jak tylko sugestiami i zupełnie nie musisz się nimi przejmować. O kształcie opowiadania decyduje wyłącznie Autor, tylko od Autora zależy, jakich zdań użyje w swoim tekście. Jeśli uważasz, że mój komentarz nie jest Ci do niczego potrzebny, bo i tak wiesz lepiej, po prostu go zignoruj. Mam wrażenie, że poświęciłam Twojemu opowiadaniu dostatecznie dużo czasu i nie powinieneś dopraszać się dodatkowych analiz. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wobec tego ja się wtrącę. Mam nadzieję, że nie obrazi się ani zacna Regulatorzy, ani Autor. Dwie uwagi z komentarza Regulatorów: 1. „Wystarczy, że odbębni pan te kilka zebrań w roku…” –– Wystarczy, że odbębni pan tych kilka zebrań w roku… 2. „Zmienił się przez ostatnie kilka lat”. –– Zmienił się przez ostatnich kilka lat. Walter się nie zgadza. To jak w końcu powinno być? Otóż wszystkie cztery zdania są poprawne. Regulatorzy preferuje wersję, do której sam jestem przyzwyczajony ("tych kilka", "ostatnich kilka"). Jednak niektórzy mogą być przyzwyczajeni i przywiązani do wersji Waltera i mają prawo używać właśnie jej – nie łamią w ten sposób reguł usankcjonowanych przez słowniki. Przy czym Mirosław Bańko dowodzi, że między rzeczonymi wersjami występuje subtelna różnica znaczeniowa: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=54

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Wreszcie coś konstruktywnego :) Ja rozumiem – wytknąć komuś błąd, jeśli on faktycznie istnieje. Natomiast wyliczanie przemądrzałym tonem błędów, które tak na prawdę błędami nie są, to trochę takie jest… jakby to delikatnie ująć… "ździebko za bardzo dobrze osadzone" (to jest cytat – kto wie, ten wie).

Szanowna regulatorzy! Jesteś niczym bezduszna, urzędnicza machina (przypominająca nieco urzędniczkę z mojego opowiadania). Wytknęłaś mi błędy. Ja odpowiedziałem i wytknąłem Ci Twoje. Twoją odpowiedzią było co? Że poświęciłaś mi już dość czasu? Troszkę na wysoko ten nosek, za wysoko. 

Jest jednak między nimi subtelna różnica.   :-)  To też cytat.  Kto to rozumie, ten zrozumie.  :-)   Jasne, że regulatorzy poświęciła Tobie dość czasu, Nawet, jak widzę po Twojej ostatniej odpowiedzi, za wiele. Jak i ja, nawiasem dodam. Ale to jest również zabawne, jeśli pod odpowiednim kątem na rzecz spoglądać…

Eee tam. Lipa na kółkach. Dobra, ja też poświęciłem chyba na tę dyskusję już odpowiednio dużo czasu.

Walterze, rozumiem Cię, ale błędy to słowo, które bywa czasem nadużywane na tym forum. A Regulatorzy, trzeba jej to oddać, zawsze podkreśla, że uwagi, którymi się dzieli, są zaledwie sugestiami (od siebie dodam, że zazwyczaj bardzo cennymi). I wykonuje mrówczą pracę.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

I mam nadzieję, że w ferworze dyskusji(?) nikt mi nie wytknie tego "bywa czasem".

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

"Jest jednak między nimi subtelna różnica.  

:-)  To też cytat.  Kto to rozumie, ten zrozumie.  :-)"   Czy ktoś się domyśli, co Adam miał na myśli? ;-) Obawiam się, że jeśli nawet, to i tak nie będzie pewien, czy domyślił się właściwie :-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Bańko, jak sądzę. Tylko, że subtelne różnice nie są niczym więcej, jak tylko subtelnymi różnicami. I to byłoby tyle w temacie. Lub jak kto woli: i to by było tyle w temacie – ot, subtelna różnica.

No – przyłączę się do opinii poprzedników. Tekst jest niezły w szczególe, natomiast ogół nieco rozczarowuje. Mi za to najbardziej przypadła do gustu scenka z zarządcą budynku.

I po co to było?

Chyba pozostanę póki co przy szortach… Najwyraźniej nie mam ręki do dłuższych form :)

Forma jaką przyjąłeś, Autorze, niestety mi tutaj nie pasuje.  Dialogi zdecydowanie mogłyby stać na wyższym poziomie; próba, o której piszesz we wstępie, w moim odczuciu nie wyszła za najlepiej. Pozdrawiam.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka