- Opowiadanie: M.Bizzare - Nocą, miłość i podatki

Nocą, miłość i podatki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nocą, miłość i podatki

Od dłuższego czasu nie zaglądałem już na stronę NF (od której zacząłem przecież zabawy z pisaniem), nie mówiąc już o jakimkolwiek udzielaniu się. Zdarzyło się jednak tak, że ostatnio, przy jakiejś okazji, przeszukiwałem swoje stare teksty i natknąłem się na nigdy nie publikowaną historyjkę o burdelmistrzu Gorgio – przyjemne odkrycie, bo jeden z tekstów z tego cyklu pomógł mi kiedyś zadebiutować w Wydaniu Specjalnym. Oddaliłem się od takich klimatów, ale pomyślałem, że szkoda, by tekst zaginął na wieki w tzw. szufladzie. Postanowiłem więc wrzucić to tutaj, w imię starych czasów ;) Opowiadanie jest bezpośrednią, chociaż luźną kontynuacją poprzednich („Koszty egzotyki”, „Togi, truposze i pożycie intymne” oraz „Honor gnomów”), które wciąż egzystują w otchłaniach tej witryny; nie odbiega też od nich stylem – przeszło jednak onegdaj wiele korekt, więc różni się jakością pisania, bo to się jednak zmieniło odrobinę, mam nadzieję, że lepsze. Nic wielkiego, ale może komuś spodoba się takie NF-retro.

 

Marek Grzywacz

 

 

 

 

Gorgio Atolomescu, burdelmistrz sławnego i niesławnego jednocześnie, a przy okazji jedynego w królestwie Wędrownego Domu Uciech, był skupiony do granic możliwości. Wykonywał najważniejszą czynność w swoim życiu. No, może trzecią najważniejszą. Drugie miejsce, po zastanowieniu się, przyznałby pogłębionym relacjom z płcią przeciwną, a pierwsze, bezapelacyjnie, liczeniu monet. Trzecie, ale równie zaszczytne, zajmowało to, co właśnie robił. Strzyżenie wąsów. Spojrzał uważnie w lustro. Jeszcze pół paznokcia i lewa strona będzie idealna, pomyślał.

Za burdelmistrzem trwała krzątanina. Namioty rosły w górę, panienki przywdziewały wcięte na biodrze suknie z dekoltami. Za chwilę na środek łąki miał wyjść herold, by zacząć wychwalać ich usługi. Jednak Gorgio nie myślał w tej chwili o profitach. Stał przy zwierciadle zawieszonym na boku swojego prywatnego wozu. Szykował się do ostatecznego cięcia.

I wtedy, gdy wykonywał ten najważniejszy ruch, z tyłu ktoś krzyknął:

– Szefie!

Wyprowadziło go to z równowagi. Na tyle, że ręka mu się omsknęła. Odciął zbyt dużo wąsa. Zrobił się cały czerwony, odwrócił się gwałtownie i wrzasnął:

– Kto śmie!?

Okazało się, że śmiał Moliden, krasnoludzki prawnik i rachmistrz w jednym. Osoba, dzięki której rachunki burdelu były bardziej przejrzyste, niż woda w basenach Jego Królewskiej Mości. Moliden też poczerwieniał, ale od wytężonego wysiłku fizycznego związanego z biegiem.

– Uduszę cię, ty partacki konusie! Ty… Ty… urzędniczyno jeden! – Z ust Gorgio padła najgorsza obelga, jaką potrafił sobie wyobrazić.

– Szefie, ja przepraszam! Nie przerwałbym. Zdecydowanie bym nie przerywał! Ale sprawa jest nagła. Pilna, rzekłbym nawet! – Karsnolud wypluł z siebie potok słów.

– Jaka sprawa pod słońcem jest na tyle istotna, że moje wąsy są przez nią o pół paznokcia za krótkie! Obciąłem cały paznokieć!

– On tu jest – wyszeptał trwożliwie Moliden.

– Jaki on? – zapytał Gorgio, wciąż jeszcze grożąc podwładnemu myśliwskim nożem, jedynym ostrzem godnym dotykać jego twarzy.

– Jonas A. Traum. – Prawnik już szykował unik.

– Ten Jonas Traum?

– We własnej osobie.

Gorgio spojrzał na Molidena. Widział strach w jego oczach. Zobaczył, że wszyscy wkoło zamarli. Pojął, że trzecia najważniejsza rzecz w jego życiu musi zaczekać.

Pojawił się powiem pierwszy najstraszniejszy koszmar na liście burdelmistrza.

– Narada nadzwyczajna przy wozie Scorpinii! Wszyscy, którzy mają łeb na karku, za pięć minut! – krzyknął.

 

Scorpinia, wyjątkowo atrakcyjna wiedźma i mistrzyni magii odmładzającej, wyszła przed wóz po południowej drzemce. Jakież było jej zdziwienie, gdy zobaczyła przed nim wcale spore zgromadzenie.

W tłumku znaleźli się Figg i Snag, dwaj ochroniarze, których brak ogłady i pomyślunku równał się tylko szerokości ich barków. A także gryzipiórek Moliden. Na uboczu stał prosty umysłowo, acz wierny sługa Nils, półelf-sierota. Wypatrzyła też kilku pomocników oraz woźniców. Listę zebranych zamykały członkinie nieformalnego grona, które można by określić „kurwią starszyzną”, a więc faworyta szefa, Maribel, tajemnicza elfka o pseudonimie Kwiat Poranka, bliźniaczki Aldibe oraz Gundina, jedyna krasnoludzka prostytutka w całym królestwie.

W centrum tego cyrku panoszył się oczywiście Gorgio. Wydawał głośno polecenia, a minę miał zdecydowanie z gatunku tych, które zwiastowały nieprzewidziane komplikacje.

– Co tu się dzieje? Won mi stąd, dziady i jawnodajki! Słońce blokujecie i klientów straszycie! – powitała ich z właściwą sobie gościnnością.

– O, świetnie. Jest i najstarsza panienka w burdelu – stwierdził Gorgio.

Scorpinia wybałuszyła oczy. Ogarnęła ją wściekłość. Mogła i sprzedawać swe zwodnicze wdzięki, by zdobywać fundusze na eliksiry odmładzające, ale swoją godność miała. Nikt nie będzie jej wypominał wieku, a na pewno nie przy ludziach.

– Jak śmiesz? Podejdź tu tylko, brązowy na ryju chamie! Zaraz ci rogi przyprawię albo żabim skrzekiem zaduszę!

– Powściągnij się. – Gorgio nie przestraszył się gróźb. – Mamy poważniejsze sprawy!

– Co? – Scorpinia już miała na końcu języka słowa zaklęcia.

– Jonas Traum.

Na dźwięk tego miana wiedźma zastygła w bezruchu. A potem odwróciła się do grupki plecami i ruszyła z powrotem ku wozowi.

– Gdzie idziesz? – spytał Gorgio.

– Nagłe wiosenne porządki – odpowiedziała. – Mam parę zaklętych dekoktów, które natychmiast trzeba wyrzucić.

 

Tłumek pracowników i potencjalnych klientów rozsunął się. Przybysze zatrzymali się tuż przed burdelmistrzem. Tak blisko, że poczuł śmierdzący oddech zmęczonych koni. Orszak prowadził mężczyzna w sile wieku, choć z siwiejącymi włosami. Wams i skórzane portki miał czarne, rękawice także, buty lśniły wypolerowaną czernią. Nawet koń był kary. Oczy jeźdźca, też koloru nocnego nieba, zaczęły uporczywie przypatrywać się Gorgio. Pociągłą twarz zdominowały ogromne wargi i spora blizna pod lewym okiem. Po jednej stronie siodła dyndała solidna, złota buława. Po drugiej wypchany słomą, szmaciany kotek. Przybysza otaczali strażnicy miejscy, nie prezentujący się jednak tak majestatycznie.

– Jonas A. Traum, agent specjalny Skarbu Królewskiego – przedstawił się nieproszony gość, a jego głos brzmiał jak szum wiatru, przelatującego przez zapomniane krypty. Z powodu powikłań po grypie, a nie ogólnej mroczności osobnika.

– Daruj sobie, Traum. Poznałbym cię nawet ze związanymi oczyma. Unosi się nad tobą smród twojego urzędu.

– Uprzejmy jak zawsze, Atolomescu. Widzę, że nieźle ci się wiedzie. Wiele nowych wozów, wiele nowych dam.

– A ja widzę, żeś zdziecinniał. – Gorgio wskazał kotka przy siodle.

– Daruj. To prezent od córki!

– Ehe… – mruknął burdelmistrz i puścił oczko do strażników. Jeden z wojów nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Traum spojrzał nań groźnie, po czym wrócił do rozmowy.

– Atolomescu, widzę, że ty z kolei promujesz nową modę. Z jednej strony krótszy wąs, z drugiej dłuższy. Jakież to… postępowe.

W burdelmistrzu aż się zagotowało, ale nie spuścił z tonu, by nie okazać słabości:

– Traum, możesz zawrócić. Nie ma tu nic, w co mógłbyś wsadzić swój haczykowaty nochal. Wszystko zgodnie z prawem, to moja dewiza!

– Nie bądź taki pewny siebie, stary oszuście. To, że trzy razy ci się udało, to przypadek. Dzisiaj będzie inaczej.

– Wątpię. Ale skoro nalegasz, mój pracownik zacznie od pokazania ci papierów i rozliczeń. Moliden! – ryknął Gorgio.

Krasnolud podbiegł z naręczem dokumentów. Stanął przed orszakiem Trauma, wziął głęboki wdech i rozpoczął przemowę:

– Witam szanownego urzędnika królewskiego, a zarazem biegłego w prawie kolegę. Na początku chciałbym przedyskutować niedawne poprawki w Kodeksie Handlowym, w kontekście zapisów ksiąg rachunkowych Wędrownego Domu Uciech…

Gorgio oddalił się ostrożnie, licząc na słynny słowotok pracownika. Prawie udało mu się skryć za najbliższym wozem, gdy usłyszał Trauma:

– Nie myśl, że twój wygadany karzeł zatrzyma mnie na długo. Zaraz zacznę przeszukiwać, a uwierz, w tym jestem dobry. Wydobędę najmniejszy świstek papieru, który świadczyłby o twoich ciemnych interesach! Policzymy się!

Gorgio zignorował Jonasa. Musiał jak najszybciej znaleźć tego obiboka Nilsa.

 

Zagłębiali się w las, gęsty i nieczęsto nawiedzany przez spacerowiczów. Raczej przez różne stwory, które na owych hipotetycznych wędrowców dybały. Pora dnia była jednak ich sprzymierzeńcem. Za jasno, by nocne potwory wyłaziły, ale i za cieniście pod koronami drzew, by gnębiły ich istoty lubiące słońce. Szli więc pewnie, ale zachowując czujność. Gorgio przodem, wypinając brzuch i wyszukując wzrokiem ścieżek. Nils z tyłu, taszcząc na plecach wypełniony po brzegi wór. Wokoło śpiewały ptaki. Burdelmistrzowi wydawało się, że latające paskudztwa szydzą z niego swoim trelami. Zastanawiał się, czy to mogło potoczyć się gorzej? Jak zwykle… Gdy pragnął jedynie spokoju i utargu, pojawiały się problemy.

– Szefie, nie możemy tego po prostu tu ciepnąć? – dopytywał Nils. – Idziemy już w cholerę czasu, a ja się tak spocił, że mi nawet onuce zawilgotniały.

– Będziemy ciepać dopiero, jak każę! To musi zniknąć na dobre, inaczej po nas!

Półelf milczał chwilę, ale postanowił drążyć temat:

– Czemu szef się boi tego pacana? Przecie to zwykły poborca podatkowy, tak?

– Ja się nie boję, Nils. Ja jestem zapobiegawczy. Traum to ktoś więcej niż poborca. – Gorgio wpadł w śmiertelnie poważną tonację. – Wyposażono go w specjalne uprawnienia od samego króla. Jeśli znajdzie coś, co nie zostało poprawnie opodatkowane, coś, za co w ogóle nie zapłaciliśmy, albo, chrońcie bogowie, coś nielegalnego, możemy położyć głowy na katowskim pieńku.

– Niemożebne. Aż tak?

– Traum to nie poborca podatkowy – potwierdził. – To wcielone, najczystsze Zło!

Ponownie zapadła cisza. Nils nie zamierzał jednak odpuścić.

– A jak to się szefie stało, że ten Traum jest pana nemo… Nemi… No, takim zaciętym wrogiem? – spytał.

– Nemezis, to słowo, które ci z pustego łba wypadło. A jeśli chodzi o Jonasa, cóż, mamy za sobą pewien nieprzyjemny zatarg.

– Znaczy?

– Kiedy interes zaczynał się rozkręcać, działałem nieco bardziej… stacjonarnie. W Devenie, znaczy się. – Gorgio rozrzewnił się, brzmiąc w tym zdecydowanie nieswojo. – Pewnego jesiennego wieczoru dostałem anonimowe zamówienie. Ktoś potrzebował pięciu panienek na jakieś świętowanie. Goniec nie wykazał się jednak szeroko pojętą rozwagą i wykapował swojego zleceniodawcę. Doniósł, że to agent Skarbu, a takich każdy szanujący się człowiek interesu nie znosi jak cierpkiego wina. Postanowiłem, że zrobię skurczybykowi małą niespodziankę.

– Jaką? – Ciekawość Nilsa przewyższyła jego znużenie.

– Wysłałem mu dziewuchę, która noc wcześniej dzieliła łoże z jaszczuroczłekiem.

– Co w tym takiego strasznego? – zadziwił się półelf.

– Wiesz, matołku, co to jest jaszczurczy syf?

– Nie za bardzo – przyznał.

– I lepiej, żebyś nie wiedział, bo na zawsze odwidziałoby ci się wyprowadzać Małego Nilsa na spacery – podsumował burdelmistrz. – Stój! – przykazał nagle podwładnemu.

Przed nimi wystrzeliwało w górę ogromne drzewo, z pniem grubszym niż udo ogra. Jego korzenie wystawały ponad ziemię, oplątując ciasno niewysoki wzgórek, na którym usadowiła się roślina. A między ich brązowawą plątaniną widniał niewielki wylot Jama. Nie zdołali dostrzec, co znajduje się w jej wnętrzu.

– Bogowie nam to zesłali! – Gorgio, po raz pierwszy tego dnia, wyraźnie się rozchmurzył.

– Dziurę pod drzewem? – zapytał półelf, zrzucając z pleców ciężki worek.

– Jak zwykle trzeba ci wszystko tłumaczyć. – Burdelmistrz pokręcił głową. – Traum jest upartym sukinkotem, ale nie aż tak szalonym, by przeszukać wszystkie nory w okolicznych lasach. Wrzucimy cały majdan tutaj, to zostanie w jamie na wieki, a my zyskamy święty spokój!

– Jest pan pewny, szefie?

– Jak tego, że słońce wschodzi na wschodzie, Nils. Wyjmuj po kolei i pakuj do środka. Byle głęboko!

Nils pochylił się nad otworem. Wrzucał po kolei wszystkie rzeczy, które Gorgio uznał za potencjalne przyszłe dowody przeciwko Wędrownemu Domowi Uciech. A więc drogie alkohole, które pokątnie zakupiono podczas postoju w Bimderveg. Za nimi wpadły do jamy dwa futra zdjęte ze zwierząt, które kłusownicy ustrzelili w królewskim lesie. Kilka woreczków półlegalnych środków antykoncepcyjnych, kilka innych z przemyconymi z dalekich krajów przyprawami. Fikuśne buty Gorgio, które miał na sobie tylko raz. I wreszcie kilkanaście buteleczek eliksirów Scorpinii. Stara cwaniara regularnie kłamała w papierach, żeby nie wstrzelić się w wyższy próg podatku od magii. Nawet grosz nie wpadł do królewskiej kiesy za obrót tymi wywarami, ani z tytułu zakupu przepisów. Większość czarodziejów łże w swoich zeznaniach podatkowych i każdy głupi o tym wie. Jednak tamci nie mają na głowie szalonego mściciela z niezbyt ograniczona władzą w garści.

Niebawem wszystko trafiło pod drzewo. Nilsowi ręce opadały ze zmęczenia, praca okazała się bynajmniej nielekka.

–Wracamy – stwierdził Gorgio, który cały ten czas zajmował się wyłącznie paleniem fajki. – Trzeba przyznać, ta nora jest głębsza niż lochy w Devenie. Może powinniśmy tu zwalić resztę naszych śmieci?

Nils skrzywił się. Wywodził się od przyjaznych przyrodzie elfów, więc reagował źle na dzikie wysypiska. Jego protesty nie miałby jednak krzty sensu.

Przecież racja zawsze była przy szefie.

 

Gorgio siedział przy skleconym byle jak stole, we wnętrzu jednego z namiotów, które Moliden z przekąsem zwał „kopulacyjnymi”. Burdelmistrz nigdy nie rozumiał tego określenia, bo baraszkowanie nie kojarzyło mu się z żadną kopułą. Jednak w tej chwili nie zaprzątały mu głowy językowe dziwactwa prawnika. Popijał słodkie wino i czekał na swojego prześladowcę. Niezbyt długo. Płótno przy wejściu rozsunęło się i w namiocie pojawiła się postać w czerni.

– Dosiądź się – zaproponował Gorgio, uśmiechając się szeroko. Spostrzegł bowiem, że Traum robi taką minę, jakby ktoś napoił go octem. Agent Skarbu usiadł na zydlu naprzeciwko burdelmistrza.

– Masz szczęście – zaczął Jonas. – Na razie nie znaleźliśmy nic. Ale to nie koniec. Widzę to w twym uśmieszku, który nieudatnie maskuje tchórzostwo. Tu coś jest. Coś, co może ciebie wykończyć.

– Daruj sobie wyniosły ton, Traum. Może lepiej odwołałbyś swoje tresowane małpoludy i dał mi zarobić? Jestem człowiek pracujący, a nie krążący w kółko i szukający dziury w całym, jak ty.

Jonas zaśmiał się.

– Dobre farmazony prawisz, Atolomescu. Doprawdy, boki zrywać. Niemniej, jutro ponawiam poszukiwania. Masz jedną noc na rachunek sumienia. Naturalnie, zostawiam straże, żebyś się nie wymknął, jak wcześniej.

Burdelmistrz przeklął w duchu. Czyżby ten przechera zdobył się na wysłanie swoich kundli do lasu? Nagle we wnętrzu namiotu zrobiło się bardzo gorąco, więc bez zastanowienia rozpiął kamizelę.

– Czy ty nigdy nie odpoczywasz, Traum? – spytał. – A może chcesz sobie pofolgować? Jestem gościnny, zapraszam. O ile łuski zeszły ci już z… witalnego w tych względach instrumentu.

Jonas nieco zbladł. Skrzywił się.

– Nie myśl sobie, że jesteś bezkarny, Atolomescu. Zabiję cię, prędzej czy później. Zgodnie z literą prawa, ale dopilnuje, by wybrano niesłychanie długą i bolesną metodę egzekucji. Jakieś rozwieszanie jelit na słupach czy karmienie ciebie twoimi własnymi członkami, nie wiem. Zresztą, zostawmy to wybujałej wyobraźni katów królewskich.

– Zobaczymy, Traum – odparł Gorgio i wzniósł kielich w parodii toastu.

 

Burdelmistrz przebierał się, skrapiał się perfumami. Co prawda zaprosił w gości zwykłą prostytutkę, ale miał zasady. Klasę trzeba demonstrować, szczególnie przy pracownikach. Wypiął się dumnie przed zwierciadłem. Potem wypuścił powietrze i westchnął. Wizyta adwersarza pozbawiała go animuszu, ale musiał odreagować ten niepokój. A już starożytni wiedzieli, że walkę ze stresem najlepiej podjąć w łóżku.

Bycie zarządcą Wędrownego Domu Uciech miało wiele zalet. Jedną z nich stanowił bogaty wybór kobiet, oddających się szefowi za darmo i w większości całkiem chętnie, zważywszy na przywileje, jakimi zwykł obdarzać faworyty. Gorgio prędko zrezygnował z wzbogacania życia seksualnego i od wielu miesięcy odwiedzała go jedna kobieta. Maribel, panienka ze swoimi latami na karku, ale piękna jak skarbczyk pełen złota. Nie wiedział, czy to uroda, czy może jakieś specyficzne przywiązanie, ale od dłuższego czasu regularnie pojawiała się w jego wozie.

Raz jeszcze spojrzał w lustro. Czegoś brakowało.

Kapelusz! Dobry kapelusz jest najlepszym wyznacznikiem elegancji i męskości. No, może oprócz butów ze znakomitej skóry. I kabzy pełnej monet. Lecz obecnie wystarczyło nakrycie głowy. Wybrał ze swojej małej szafy coś odpowiedniego, z szerokim rondem i z wetkniętym niebieskim piórem. Położył kapelusz na stoliku i zaczął czesać przerzedzające się, ale całkiem zadbane włosy.

Usłyszał pukanie do drzwi.

Maribel? Nie, poprawił się, za wcześnie. Otworzył. Nikt nie czekał na schodkach podstawionych do wozu. Rozejrzał się. W większości pojazdów światła już pogaszono, w okolicy panowała cisza. Było jasno, na niebie świecił miesiąc. Gorgio zszedł na trawę. Spojrzał w lewo, w prawo. Ani żywej duszy.

Złapał się za wąs, co zwykle wspomagało go przy intensywnym myśleniu.

– Ki diabeł? Głupie żarty…

Jeszcze chwilę obserwował otoczenie, a gdy uświadomił sobie, że rzuciło mu się na uczy, wrócił do wozu.

Aby dokonać szokującego odkrycia

Jego gustowny kapelusz zniknął ze stołu.

 

Poranek w obozie okazał się wielce nerwowy. I to nie dlatego, że lada moment do akcji miał wkroczyć Traum. Podobnych kradzieży nakrycia głowy incydentów przydarzyło się tej nocy znacznie więcej. Pokrzywdzeni zebrali się pod wozem burdelmistrza i wykładali swoje krzywdy rozespanemu szefowi.

Molidenowi zginął srebrny wisior z emblematem młota. Owo narzędzie było atrybutem boga prawników, Juslegisa, więc krasnolud traktował go jak relikwię. Jednej z bliźniaczek zaginęły perłowe kolczyki, które dostała niegdyś od nadgorliwego klienta. Z namiotu Snaga zniknął spory kawałek bursztynu, jedyna pamiątka po jego świętej pamięci chłopskiej macosze. Wreszcie Kulawy, woźnica i nieformalny kucharz taborowy, stracił trzy laski cynamonu, bezcenne w tych trudnych dla kupiectwa czasach.

Gorgio wysłuchał wszystkich podwładnych, choć tupał nogą ze zniecierpliwienia.

– Moi kochani – odezwał się, gdy ostatnia zrozpaczona duszyczka zakończyła swoje łkania. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by złodziej został zdemaskowany jak najrychlej.

Dokładnie wtedy na środek obozu wjechał orszak Trauma. Gorgio zaklął szpetnie.

– Ale teraz przepraszam – dodał. – Do naszego królestwa zawitała właśnie upierdliwie bzycząca mucha. Rozejść się!

Nie minęła sekunda, a Gorgio i Jonas mierzyli się już wzrokiem.

– Dzień dobry, Atolomescu! Mam nadzieję, że ostatni dobry dla ciebie.

– Mam kiepski poranek, więc zejdź mi z oczu i zajmij się wąchaniem za kontrabandą, mógłbyś?

Traum uśmiechnął się znacząco. A potem zmienił temat:

– Słuchaj, mój strażnik przysnął wczoraj na służbie. Spraliśmy go za to, ale okazało się, że zgubił złoty sygnet. Masz tu jakiś kieszonkowców lub inne szczury?

– Nie wiem. Mi też coś zginęło. Szczerze mówiąc, podejrzewałem twoich pachołków.

Spojrzeli na siebie jeszcze raz, marszcząc jednocześnie czoła.

– Cóż – odrzekł w końcu Jonas. – Wydaje się, że przy okazji nabawiliśmy się niestety i wspólnego problemu. Jakie to degradujące…

 

Dzień mijał powoli. Wojacy Trauma nadal straszyli klientów, ale nie zdołali też nic znaleźć. Zaś ludzie, których Gorgio zagonił do szukania tajemniczego złodzieja, nie wpadli na żaden warty uwagi trop.

Sprawy prezentowały się naprawdę ponuro.

Pod wieczór okazało się, że w istocie jest jeszcze gorzej. Traum zapowiedział, że od tej chwili, aż do końca kontroli, będzie sypiał na terenie obozu.

Gorgio nie wiedział czy się modlić, czy się rozpić. Wybrał oba rozwiązania.

 

Specyficzny dźwięk wyrwał burdelmistrza z pijackiego snu. Jakby szuranie, albo coś w rodzaju tuptania po drewnianym podłożu. Otworzył jedno oko. Przewrócił się na bok, lecz w ciemnościach nie dostrzegł niczego. Opuścił więc powieki.

Drzwi do wozu trzasnęły ogłuszająco.

Gorgio zerwał się na równe nogi. Wygrzebał w szufladzie magiczną kulę, która natychmiast rozjaśniła otoczenie mdłym światłem. Wnętrze kwatery było puste, nie licząc rzecz jasna mebli. Opuścił swój domek na kołach.

Ani śladu intruza.

Drugi raz, to nie przypadek, dedukował, ale co to za zaraza? Duchy? Skrzaty? Czy, bogowie chrońcie, cholerne gnomy? Ruszył przed siebie, rozglądając się na boki.

Wtedy usłyszał dziwny odgłos, jakby głośne, urywane skrzeczenie. Albo kaszel kogoś z wyjątkowo cienkim, irytującym głosem. Na domiar złego, dźwięk dochodził od strony namiotu, w którym spał agent Skarbu.

Pochylił się i zaczął dreptać ostrożnie. Podpatrzył ten manewr u elfich traperów. Wprawdzie oni używali go w leśnych ostępach, ale Gorgio słusznie uznał, że i w tej sytuacji może być przydatny.

Nieopodal namiotu nieomal runął na ziemię. Potknął się o mały, kulisty przedmiot, pozostawiony przed samym wejściem do wozu noclegowego Trauma. Złapał równowagę, po czym podniósł przeszkodę.

Buteleczka. Z jakimś zielonkawym dekoktem, choć światło magicznej lampki mogło mylić oczy. Źrenice Gorgio rozszerzyły się.

Nie dbając już o ewentualny hałas, pobiegł do swojego wozu.

Kiedy zaryglował się w środku, zapalił świece. Spojrzał ponownie na mętną ciecz. Do butelki dołączono poszarpaną kartkę papieru. Skupił wzrok i zaczął czytać:

 

J.A. Traum,

To prezent dla ciebie. Buteleczka ta wpadła mi w ręce, gdy wyrzucił ją do lasu niejaki Atolomescu. Mam nadzieję, że to pomoże.

Polecam się na przyszłość. S. T.

Do cna rozwścieczony, Gorgio rzucił list na drewniany blat.

 

Nils usadowił się na pieńku i czekał, strwożony. Burdelmistrz krążył wokół niego jak drapieżny ptak. Upiornie zły, a gdy był zły, zwykle kończyło się to źle dla innych.

– Jeszcze raz pytam: komu mówiłeś o naszej wycieczce do lasu?

– Nikomu! Przyrzekam! Nawet nie myślałem o niej, ani troszeczkę!

–To skąd kartka? Mnie się nie zdradza! A może sam to wykoncypowałeś, co? Za mało ci płacę? Wędrówka z burdelem ci obrzydła?

– Szefie! – Półelf przeszedł w rozpaczliwe tony. – Czy choć raz cię zawiodłem?

– Nie wiem, ale zaraz się tego dowiem, ty…

– Przepraszam, panowie. – Do ich uszu dotarł kobiecy głosik. Odwrócili się, by ujrzeć Kwiat Poranka, odzianą w zaskakująco skromna sukienkę. Szpiczastoucha dziewczyna patrzyła na nich uważnie niezwykłymi, dwukolorowymi oczyma. Obok niej stał młody chłopaczek, pełniący funkcje herolda Wędrownego Domu Uciech. Przytaszczył ze sobą całkiem pokaźny worek.

– Czego chcesz? – warknął Gorgio. – Nie widzisz, że rozmawiamy?

– Ja chyba w tej samej sprawie. – Wydawało się, że Kwiat w ogóle nie boi się pracodawcy, co w tym interesie nie wliczało się w zakres pożądanych cech pracownic. – Znalazłam coś.

– To znaczy? – Udało jej się zbudzić lekkie zaciekawienie szefa. – Wysyp! – rozkazała wielkopańsko heroldowi.

Na kobierzec trawy wypadły, kolejno, wisior Molidena, bursztyn Snaga, perłowe kolczyki bliźniaczki, sygnet z podróbki złota i kapelusz Gorgio.

– A gdzie cynamon? – zastanowił się burdelmistrz.

– Znaleźne to święte prawo – odparła elfka, składając wargi w figlarny półuśmieszek.

– Gdzie to było?

– Rano poszłam z Maribel wykąpać się w jeziorku. Gdy wróciłam do wozu, zastałam to rozłożone, dosyć estetycznie, na moim łóżku.

– A może przypadkiem sama to zawinęłaś, a teraz zwracasz z poczucia winy?

– Żartuje szef!? Po co mi te bambetle? – Położyła dłonie na biodrach. Nils spojrzał Grogio przez ramię, ponieważ elfka wyprężyła się buńczucznie, przez co nawet w takiej sukience wyostrzył się zarys jej mocno przyciągających wzrok piersi. Burdelmistrz trzepnął sługę w bok głowy, nie odwracając się nawet.

– Powiedzmy, że ci wierzę. Kto mógł to zostawić?

– Nie mam pojęcia. Ale znalazłam coś jeszcze. – Kwiat wyciągnęła dłoń. Trzymała w niej wymiętoloną karteczkę. Gorgio zabrał jej papierek i zaczął czytać na głos.

 

Kochanie moje! Najpiękniejsza pod księżycem istoto! Twe blade lico jest jak oblicze miesiąca. Cóż muszę zrobić, by pieścić twe cudowne ciało? Wyzwolę cię spod władzy wąsatego łachmyty i na zawsze będziemy razem. Lecz teraz zostawiam ci jeno te dary, obiecując świetlaną przyszłość. Na zawsze.

 

Zatrzymał się, gdyż tu tekst się urwał. Podrapał się po głowie.

– Co to za brednie? – spytał.

– Nie wiem. Ja stąd idę, niech szef się tym zajmie, w końcu szef jest taki mądry – Jej ostatnia wypowiedź była oczywiście podszyta ironią, ale Gorgio nie wychwycił tego w zamyśleniu.

Kwiat Poranka i herold oddalili się. A burdelmistrza coś tknęło. Wyjął z kieszeni spodni inną kartkę papieru. Przyłożył oba listy do siebie.

Identyczne pismo.

 

Forpoczta składała się ze Skaga i Figga, ich potężne cielska odganiały bowiem ciekawskich. Za nimi sunęli Nils i Gorgio. Cała czwórka uzbrojona w myśliwskie strzelby, które pożyczono od miejscowych miłośników strzelania do zajęcy. Ich własną broń zamknięto pod kluczem na czas przeklętej kontroli. Jednak Gorgio ani myślał czekać. Po okolicy krążyła tajemnicza istota, która nie tylko zgrywała kapusia i amanta, ale mogła też dybać na osobiste, bezcenne życie burdelmistrza. Nie pozwalało mu to siedzieć na rzyci i czekać, aż rozwiązanie samo się znajdzie, choć Gorgio preferował właśnie tę strategię.

– Gdzie kręcą się szpicle Trauma? – zapytał Nilsa.

– W okolicy wozów z zaopatrzeniem. Sam agent jest u Molidena, bo brodaty musiał z nim odbyć naglącą a wyczerpującą rozmowę na temat podatku od hurtowego skupu bielizny damskiej. Powinno być spokojnie.

Mijali kolejne wozy, ale tajemniczego złodzieja, tudzież zdrajcy, tudzież zalotnika nie wypatrzyli. Gorgio czuł w kościach, że skurczybyk ich obserwuje. Skoro chciał go wydać, to zapewne wciąż szukał okazji. Czyli gdzieś tam myszkował.

Przechodzi między błękitnym wozem bliźniaczek Aldibe a ciemnobrązowym Gundiny, kiedy burdelmistrz usłyszał znajomy dźwięk. Szuranie albo tuptanie. Jego słuch jeszcze nie przyporządkował temu właściwego opisu słownego, ale brzmiało to tak, jak tamtej nocy. Gorgio zatrzymał szeptem grupę poszukiwawczą:

– Stać, barany.

Dwóch ochroniarzy wyhamowało, czubami butów ryjąc koleiny w ziemi. Spojrzeli na szefa. Tymczasem Nils zaczął nasłuchiwać, korzystając z przewag swych długich uszu.

– Pod wozem krasnoludki – oznajmił cicho.

– No, to na co czekasz? Nachyl się i wal we wszystko, co się poruszy. Cichaczem się nachylaj, cichaczem. Nie spłosz gagatka.

Gorgio odsunął osiłków gestem. Półelf przyklęknął, a potem położył się na ziemi. Wymierzył. Przymknął jedno oko. Zaraz wystrzelił z hukiem i przysłoniła go chmura siwego dymu.

Usłyszeli warknięcie. A potem tupot szybkich nóżek.

– Na wszystkich bogów podziemi! – zaklął głośno Nils.

– Co? – wrzasnął Gorgio, porzucając konspiracyjne tonacje.

– Trafiłem, ale bestyja tylko syknęła i spieprzyła, gdzie raki zimują! Po walnięciu z takiej odległości!

– Co to było? – dociekał nerwowo burdelmistrz.

– Coś niewielkiego, większe od szaraka i chyba dłuższe… Nie wiem, pod wozem jest raczej ciemno. Jakiś zwierz, jego mać.

– Tobie to siły umysłowe kompletnie uleciały? Szukamy przestępcy, a nie strzelamy sobie do wiewiórek! Kto ci pozwolił marnować amunicję? Wiesz, ile mnie kosztowało wypożyczenie strzelb na takim zadupiu?

– Szefie, radziłbym to jednak zbadać.

– Czemu?

– Czuję zapach krwi – Półelf niechętnie demonstrował, że ma trochę bardziej wyczulone zmysły niż ludzie. To musiało być coś istotnego. – I nie jest to zwyczajna krew.

 

Prowizoryczna grupa poszukiwawcza porzuciła przeczesywanie obozowiska i niedługo wszyscy zebrali w wozie wiedźmy, w duchocie i ciasnocie. Ledwo pomieścili się pomiędzy księgami, egzotycznymi pamiątkami w rodzaju czaszki wampira czy ogonka bazyliszka, oraz licznymi skrzyniami i szafkami ze składnikami potrzebnymi do warzenia czarodziejskich mikstur.

Scorpinia wąchała chusteczkę, którą półelf unurzał w krwi zwierzęcia. Potem oblała ją jakimś niebieskim płynem. Ze skrawka materiału buchnął dym, a plama posoki zabarwiła się na jasnofioletowo.

– Mamy konkretnie przerąbane – wymamrotała wiedźma.

– Znaczy się? – Niepokój Gorgio sięgał szczytów.

– Ta krew nie jest ani ludzka, ani zwierzęca. Jest i człeka, i bestyji.

– A konkretniej?

– Myślę, że mamy do czynienia z magiczną chorobą, zwaną przez mędrców lykantropiją.

– Wilkołak? – jęknął Nils, po czym przełknął głośno ślinę.

– Głupi ty, czy tylko udajesz? Jak wilkołek wepchnąłby się pod nisko zawieszony wóz? – wrzasnęła wiedźma, aż półelf dosłownie się skulił. – Wbrew nazwie kondycji, lykantropija nie ogranicza się do ludzi-wilków. Nasz podejrzany może zmieniać się w inne zwierzę, dopóki jest, no… Jest ono z gatunku futerkowych.

– Dobrze mówisz – wtrącił Gorgio. – Ja osobiście słyszałem nawet o gangu bobrołaków, które budowały na rzekach żeremia wielkości przeciętnego zamku książęcego. Ale, wracając do rzeczy… Jak się pozbyć potwora?

– Zależy od gatunku, a tego Nils określić nie zdołał. Po samej krwi ja też nie potrafię. Standardowe byłyby srebrne kule, podejrzewam. Mogłaby pomóc też jemioła albo tojad.

Gorgio podrapał się po czubku głowy. Zastanawiał się, skąd miałby wytrzasnąć pociski ze srebra.

– Można by – odezwał się ni stąd, ni zowąd Figg – tego… Jak mu… wiedźmoluda nająć?

– Że co? – spytali chórem zebrani, oprócz Snaga, który tępo wpatrywał się w wampirzy czerep.

– No, eee, wiedźmolud to je taki wojownik, który walczy ze potworami. Nosi miecze na plecach, a wzmacnia się żłopaniem eliksirów i takich.

– Wiesz co, stwierdziłbym, że naczytałeś się bredni, ale ty przecież nie potrafisz nawet czytać! – zrugał osiłka Gorgio.

– Nie – przerwała Scorpinia. – Figg ma trochę racji. Istotnie, niegdyś istniał zakon najemników o takim mianie. Ale już nie istnieje.

– Jak to? – zapytał Nils.

– Zostali wybici przez niezadowolonych klientów. Widzisz, taki łowca potworów miał w zwyczaju tydzień przygotowywać się do starcia. W interesujący sposób. Mianowicie, wypijał całą gorzałkę, wyjadał wszelkie zapasy i chędożył wszystkie znajdujące się w pobliżu dziewki. Klientela zdecydowała, że po stokroć wolą mieć trochę potworów w okolicy, niż takiego wojownika w bliskości żarcia i córek. Więc wiedźmoludów wyrżnięto do nogi.

– Musimy sobie poradzić sami. – Gorgio dopowiedział puentę. – Dobra, wszyscy na zewnątrz, ale migiem! Muszę pogwarzyć jeszcze z wiedźmą w cztery oczy!

 

Kiedy pracownicy wynieśli się z wozu, Gorgio rozsiadł się w wygodnym fotelu, którego oparcie wieńczyły dwie mosiężne czaszki.

– Moja droga przyjaciółko… – powiedział.

– Jesteś przymilny. Aż tak źle? – Scorpinia natychmiast zrozumiała.

– Może być bardzo. Dlatego zdradzisz mi tajemnicę zawodową.

– Jaką?

– Naturę wszystkich dekoktów, których pozbyłem się dla ciebie. Co do jednego.

Scorpinia zaczęła gładzić swoje włosy dłonią o długich paznokciach, pomalowanych na błyszczącą czerń. Odezwała się po dłuższym namyśle:

– Dwie mikstury usuwające włosy spod pach. Upokarzające, ale prawdziwe. Jeden eliksir dobrego humoru. Ze cztery wywary z oka traszki, dobre na zakwasy. Balsam na oparzenia, mikstura rewitalizująca, absynt. Eliksir miłości, lek na katar, środek na pryszcze…

– Stój! Eliksir miłości? Co to jest?

– A, tylko takie drobne wspomaganie. – Wiedźma uśmiechnęła się nieznacznie. – Po jego wypiciu dana istota napełnia się szczerą i wielką miłością do pierwszej napotkanej osoby. Wiesz, mawiają, że miłość cielesna jest przyjemniejsza, gdy uprawiasz ją z kimś, kogo kochasz wzniośle i prawdziwie. Myślałam, że ten dekokt będzie popularnym dodatkiem, jeżeli zaoferujemy go klientom.

– Ile toto może działać?

– Po skonsumowaniu uczucia magia rozwiewa się.

– A jeśli nie doszło do ten-tego?

– Cholera wie. Jeśli nie dopuszczono zauroczonego do wybranki, rozłąka, która często wzmacnia wszak uczucie, może znacznie wydłużyć także działanie wywaru.

Gorgio złapał się za wąs. Wiedział już wszystko. Tajemniczy przeciwnik znalazł jego śmieci w lesie, a następnie nieopatrznie wypił jeden z wywarów. Popędził ukarać wandala, a zobaczył przypadkiem Kwiat Poranka. I bum, niechęć do śmiecącego połączyła się z wielką miłością do prostytutki.

Niezłe tarapaty.

– Teraz trzeba będzie zastawić sidła. – Burdelmistrz mruknął do siebie.

 

Jak i poprzednie, ta noc zdawała się nietypowo cicha. Chmury przysłoniły księżyc w pełni, więc było też ciemnawo. Gorgio oddychał ciężko, wciśnięty między dwa wozy. W okolicy, w prowizorycznych kryjówkach, rozstawili się jeszcze Nils i jeden z woźniców, uzbrojeni w wypożyczone strzelby. Gorgio z żalem zrezygnował z pomocy ochroniarzy, gdyż tłumoki robiły więcej hałasu niż krasnoludzcy żołnierze na przepustce.

– O bogowie, jak ja cierpię! Czemuż, ach czemuż jestem tak uciskana!? – Z wozu pośrodku obozowiska dobiegł kobiecy głos. Kwiat Poranka wykazywała się kompletnym brakiem talentu aktorskiego. Gorgio wiedział, że to raczej marne, lecz musieli jakoś zwabić potwora. Sprawdził, czy ma pistolet w zasięgu ręki. Plan miał poważną wadę. Udało się zdobyć tylko trzy srebrne kule, po jednej na każdego.

Burdelmistrz dostał nieomal zatrzymania serca, gdy Nils klepnął go w plecy.

– Co ty tu robisz? – wyszeptał gniewnie. – Miałeś być na posterunku.

– Ktoś tu idzie.

Rzeczywiście, na placyk wyznaczony przez wozy i namioty wkroczyła Maribel. Chwiejnie, była nieco zawiana.

– Co ona tu robi? Miała być w miasteczku, u klienta – zdziwił się Gorgio.

– Widocznie bidak szybko skończył.

– Kto pozwolił jej się tu pałętać? W naszej pułapce?

– Ano, szef kazał nikogo nie wtajemniczać.

Burdelmistrz zaklął w myślach.

– Kwiatuuuszku, śpisz? – nawoływała Maribel.

– Czemu pani tak krzyczy? – Jakiś męski głos odpowiedział na to wezwanie. Gorgio rozpoznał go z przerażeniem. Traum!

Z ciemności wyłonił się agent Skarbu Królewskiego. Dla burdelmistrza oznaczało to, że miarka się przebrała. Błyskawicznie wyskoczył z kryjówki i zaczął wrzeszczeć:

– Co wy tu wszyscy robicie? To moja zasadzka!

– Zasadzka? Jaka zasadzka? – Zdziwił się Traum.

– Moja!!!

– Gorzej z tobą, Atolomescu!?

– To co tu robisz?

– Dostałem kartkę od informatora. Kazał tu przybyć. Po coś, co dowodzi twojej winy!

Zanim doszło do rękoczynów, usłyszeli znane Gorgio szuranie. Ku ogólnej konsternacji zgromadzonych, spod wozu elfki wygramolił się dorodny, szaro-czarno-biały stwór.

Borsuk. Stał przed nimi zwyczajny jaźwiec.

– Ki diabeł? – Wszyscy spytali chórem.

Zwierzę wydało z siebie groźny pomruk.

– To on! – oświeciło Gorgio. – Walcie!

Padły trzy strzały. Wszystkie chybione, i to bardzo. Trzy dziury po kulach ozdobiły wóz, a ze środka dobiegł krzyk zamieszkującej go elfki. Borsuk wydawał się niewzruszony. Pokazał im jedynie rząd ostrych kłów.

Jak na komendę, zebrani wycofali się i zbili się w jedną grupkę.

– Co teraz? – Nils odważył się odezwać.

– Nie mamy czym go zabić! – zabiadolił woźnica.

– Jak groźne są borsuki? – Maribel postanowiła uzupełnić swoją wiedzę o świecie przyrody w najmniej dogodnym momencie.

– Ugryźć może – wyjaśnił pospiesznie Traum. – Albo i wściekły być!

Borsuk warknął bojowo. Wtedy chmury postanowiły, że nadszedł czas na dramatyzm i rozpierzchły się, uwalniając oblicze miesiąca. Zgromadzeni wstrzymali oddech. Zwierze stanęło na tylne łapy, a potem zaczęło rosnąć, i to w zastraszającym tempie. Oczy stwora zapłonęły czerwienią. Mięśnie pod futrem zrobiły się wielkie jak bochny chleba. Borsuk osiągnął już wzrost nieomal równy wysokości wozu.

Bestia ryknęła głośno.

– Borsukołak! – zapiszczał Traum. Wskazał palcem potwora, po czym upadł na ziemię. Zemdlał z nadmiaru wrażeń.

A nazwana już maszkara ruszyła na pracowników burdelu. Ci przytulili się do siebie, skazani na pewną śmierć. Zdesperowany woźnica spróbował szans z normalnym pociskiem. Trafił w ramię borsukołaka. Stwór zatrzymał się, spojrzał na ranę, a ta zasklepiła się natychmiast. Gorgio mógłby przysiąc, że pysk stwora ułożył się w parodię uśmiechu.

Maribel nagle chwyciła burdelmistrza w pasie.

– Jak mamy umrzeć… – wykrztusiła drżącym głosem i pocałowała szefa w usta. Burdelmistrz wybałuszył oczy ze zdziwienia.

Potwór szedł ku nim niespiesznie, jakby delektował się bezsilnością ofiar.

Nagle, z zaskakującą szybkością, od grupki oderwał się Nils. Zaszarżował na lekko zaskoczonego borsukołaka. Bestia machnęła łapą, a cios odrzucił półelfa w tył. O dziwo, po odważnym nie została mokra plama. Natychmiast wstał, choć z widocznym bólem. Wyjął coś z kieszeni portek. Potwór obrócił się i każdy widział, że stworzenie z koszmaru pała rządzą krwi. Nils zaatakował ponownie. Tym razem wbił jakiś przedmiot w brzuch borsukołaka. Natychmiast odskoczył i odturlał się na bok.

Maszkara zaskomlała. Z jej podbrzusza sterczał srebrny widelec. Krwawiła okrutnie. Gorgio przetarł oczy, pociągnął mocno za wąs. Tego nikt by nie przewidział.

Potwora zaczęła się kurczyć, futro opadało z jej ciała warstwami. Pysk zniknął, sylwetka wyprostowała się. Po chwili na miejscu borsukołaka stała całkiem niepozorna dziewczyna.

– Dobra! Poddaję się! – krzyknęła.

 

Gorgio zamknął się z pojmaną dziewoją w swoim wozie. Siedziała na łóżku, a on obserwował ją uważnie. Miała z dziewiętnaście wiosen. Trochę chudawa, ale poza tym normalna. Niemalże. Tęczówki jej oczu były matowe, a krótkie włosy ciemne, ale z białym paskiem na samym środku. Trzymała się za ranę na brzuchu. Przestał mierzyć ją wzrokiem i spytał prosto z mostu:

– Czemu chciałaś mnie zniszczyć?

– Budzę się rano – odparła – otwieram ślipia, a w mojej norze walają się jakieś graty. Ledwo wyszłam spod ziemi, mogliście mnie tam zamknąć na wieki! Kto wyrzuca śmieci do cholernej borsuczej nory, idioci?

– Zaraz… To ty mieszkasz pod ziemią? Nie powinnaś zmieniać się w to coś wyłącznie nocą, w świetle miesiąca?

– Phi. Niby wędrownik taki, a wie o świecie tyle, co nic. Likantrop, taki jak ja, może przybrać kształty zwierzęcą, gdy tylko sobie życzy. Działanie księżyca umożliwia nam połączenie obu w… coś w rodzaju mieszanki wybuchowej.

– A powiedz mi, panno mądralińska… Jak jesteś taka rozumna, to czemuś piła nieznany dekokt?

– Myślałam, że to gorzałka – wyjaśniła już mniej zuchwale i zarumieniła się.

– I co potem? Czemu chciałaś wydać mnie Traumowi?

– Bo więzisz moją miłość, złoczyńco. Przez ciebie krucha istota musi się parać tak odrażającym zawodem. Póki istniejesz, śmieciarzu i sadysto, nie mamy przyszłości!

– Pomerdało ci się, borsuczku. Kwiat Poranka nie ma nic przeciwko swojej profesji. Jest mi posłuszna zasadniczo z własnej woli. Poza tym, nie mogłaś zwyczajnie kupić nocki?

– Uczucia nie da się kupić! – krzyknęła.

– Tak, jasne. Słodkie i typowo nastoletnie.

Zamilkli. Gorgio splótł palce obu dłoni.

– Mam propozycję – zmienił wątek. – Rozejmu, jeżeli interesuje cię coś takiego. My wyrzucimy śmieci gdzie indziej. Ty nie piśniesz słowa Traumowi.

– I co mi po tym? Moja piękność nadal będzie poza zasięgiem mych ramion…

– Na to też znajdzie się rada. Za twoje krzywdy, powiedzmy, dostaniesz za darmo tyle czasu z Kwiatem Poranka, ile tylko chcesz. Będziesz mogła wyrazić swoje uczucia w dowolnej pozycji. Umowa?

Wpatrywała się chwilę w twarz burdelmistrza.

– Umowa. – Wyciągnęła rękę. – Możesz mi mówić Sylwia. Sylwia Tasso.

 

Spotkali się na granicy zwijającego się powoli obozu. Jonas Traum trzymał za uzdę karego wierzchowca. Patrzył nienawistnie na Gorgio.

– Znowu ci się udało, Atolomescu. Winszuję, ale wierz mi, kiedyś zobaczę cię w gościnie u kata!

– Aha – burknął burdelmistrz. Nie chciało mu się gadać.

– Że też musiałem stracić przytomność! Miałeś prawdziwą bestię w obozie, do cholery! Czuję, że to mogłoby cię pogrążyć…

– Wmawiaj sobie. Omdlał żeś jak panienka. Poza tym, żadnej potwory nie było. Nikt nic nie widział, nikt nic nie wie. Przyśniło ci się, staruchu.

Traum odwrócił się. Dosiadł konia.

– Jeszcze się spotkamy – rzucił poważnie.

– Tja, z pewnością. – Gorgio splunął, celując w miejsce, gdzie przed momentem stał agent Skarbu. – Zawsze powracasz. W końcu jesteś duchowym ojcem tego miejsca.

Ostatnie stwierdzenie, choć zaskakujące, miało w sobie więcej niż odrobinę prawdy. Gdyby Jonas nie sprawił, że Gorgio musiał wynieść się z Deveny, Wędrowny Dom Uciech nigdy by nie powstał, a sam burdelmistrz pozostałby na zawsze podrzędnym, miejskim rajfurem.

 

Spora grupa pracowników Wędrownego Domu Uciech, choć głównie płci męskiej, zebrała się przy wozie należącym do Kwiatu Poranka. Co parę chwil, podejrzanie regularnie, z pojazdu dobiegała seria jęków rozkoszy tak przekonujących, że robiło się gorąco od samego słuchania. Gorgio też usadowił się jak najbliżej.

– Jeszcze! – Usłyszał elfkę. Zaraz pojawiły się dźwięki wskazujące na to, że „jeszcze” właśnie nastąpiło.

– Trzeba jej przyznać, niezła jest. Nawet bardzo, rzekłbym. Całkiem musi być sprawna. Nie słyszałem, żeby żadna z naszych panienek jęczała tak pod klientem. Nawet, gdy odwiedziła nas drużyna bokserska minotaurów – trajkotał Moliden.

– Trzeba przyznać – zgodził się Gorgio. – Szkoda, że nie mamy maga. Mógłby to zarejestrować i zbilibyśmy fortunę na sprzedaży szklanych kul z… zebranym materiałem. To może być nowa branża. – myślał na głos. A potem, już nie otwierając ust, rozważał inny pomysł. Słodka dziewoja, która potrafi zmienić się w potężną bestię? Znał zwyrodnialców, którzy ustawialiby się kolejkami. Poza tym Sylwia cechowała się niewątpliwie urodą i dobrze… dogadywała się z Kwiatem Poranka.

Zaczął kalkulować, czy opłaca mu się zatrudnienie nowej dziewczyny.

 

Gorgio trzymał w ręku butelkę, z której popijał raz po raz. Analizował wszystko, co wydarzyło się przez ostatnie dni.

Doszedł do wniosku, że nie wyszedł na tym źle. Przeżył spotkanie z podatkowym mścicielem oraz, prawdopodobnie, zyskał nową atrakcję, która przyniesie spory utarg. Co najważniejsze, nauczył się czegoś, a edukację sobie cenił. Poprzysiągł, że nigdy, przenigdy nie wyrzuci już niczego do lasu, choćby musiał pożreć nie do końca legalne dobra.

Pozostało parę problemów. Jak Maribel. Rozumiał, że strach wyzwala różne emocje. Ale pocałunek? To wbrew etyce zawodowej. Jak uczyła Vivi Varde, zwana „boginią dziwek”, prostytutka nigdy nie powinna całować w usta. Ani dać się całować w usta.

Oprócz tego, wąsy były teraz za krótkie. Ale z tym niewiele mógł zrobić.

Z rozmyślań wyrwało go pukanie do drzwi.

– Wejdź! – odpowiedział bez wahania. Był to Nils, po którego zresztą sam posłał.

– Co życzysz, szefie?

– Dobrze się spisałeś.

Oczy Nilsa zapaliły się. Takie słowa zwykle oznaczały dodatek finansowy.

– Ale jest jeden niepokojący szczegół, który musimy wyjaśnić. Skąd w twojej kieszeni znalazł się mój srebrny widelec?

Gorgio uśmiechnął się złowieszczo. Naprawdę nie lubił złodziejaszków.

Koniec

Komentarze

Fajne. Lekkie, przyjemne, rozrywkowe, nieco perwersyjne. Zostało trochę literówek, gdzieś tam powtarzało Ci się nakrycie głowy.

Babska logika rządzi!

Takie sobie, nie najgorsze, w sam raz do poczytania przed snem. Jestem zdumiona zwierzeniem Autora, że tekst przeszedł wiele korekt. Nie wierzę. Okazuje się także, że samo leżakowanie, nawet w latach liczone, nie wsparte lekturą, na jakość opowiadania raczej nie wpływa.  

 

„…panienki przywdziewały wcięte na biodrze suknie z dekoltami”. –– Na jednym biodrze? Na drugim pewnie suknie były obficie drapowane? A może panienki miały po jednym biodrze… ;-)  

 

„…zapytał Gorgio, wciąż jeszcze grożąc podwładnemu myśliwskim nożem, jedynym ostrzem godnym dotykać jego twarzy”. –– Dlaczego twarzy podwładnego można dotykać tylko ostrzem noża myśliwskiego? ;-)  

 

„Prawnik już szykował unik”. –– Nie wiem, czy unik można przygotować. Może: Prawnik już robił unik.

 

„Nikt nie będzie jej wypominał wieku, a na pewno przy ludziach”. –– Pewnie miało być: Nikt nie będzie jej wypominał wieku, a na pewno nie przy ludziach.

 

„Nawet koń był kary. Jego oczy, też koloru nocnego nieba, zaczęły uporczywie przypatrywać się Gorgio. Pociągłą twarz zdominowały ogromne wargi i spora blizna pod lewym okiem”. –– Cóż takiego było w Gorgio, że tak zafrapowało konia o oczach koloru nocnego nieba? Pociągła twarz konia nie dziwi, ogromne wargi też nie, ale przykro mi, że miał bliznę. ;-)

 

„Po jednej stronie siodła mężczyzny dyndała solidna, złota buława”. –– Czy to był mężczyzna osiodłany? ;-)  

 

„Stanął przed orszakiem Trauma, wziął głęboki oddech i rozpoczął przemowę…” –– Stanął przed orszakiem Trauma, wziął głęboki wdech i rozpoczął przemowę… Lub: Stanął przed orszakiem Trauma, głęboko odetchnął i rozpoczął przemowę

 

„Burdelmistrzowi wydawało się, że latające paskudztwa szydzą z niego swoim trelem”. –– Wszystkie paskudztwa jednym trelem?

 

„…który cały ten czas zajmował się wyłacznie paleniem fajki”. –– Literówka.

 

otno przy wejściu rozsunęło się…” –– Literówka.

 

„Burdelmistrz przebierał się, skrapiał się perfumami”. –– Wystarczy: Burdelmistrz przebierał się, skrapiał perfumami.

 

„Molidenowi zginął srebrny wisior z emblematem młota. Owo narzędzie było atrybutem boga prawników, Juslegisa, więc krasnolud traktował je jak relikwię”. –– Jeśli dobrze zrozumiałam, Moliden jak traktował wisior z emblematem, jak relikwię.  dlatego drugie zdanie winno brzmieć: Owo narzędzie było atrybutem boga prawników, Juslegisa, więc krasnolud traktował go jak relikwię.

 

„Gorgio wysłuchał wszystkich podwładnich…” –– Literówka.

 

„Masz tu jakiś kieszonkowców lub inne szczury?” –– Masz tu jakichś kieszonkowców lub inne szczury?  

 

„Pochylił się i zaczął dreptać ostrożnie. Podpatrzył ten manewr u elfich traperów. Wprawdzie oni używali w leśnych ostępach, ale Gorgio słusznie uznał, że i w tej sytuacji może być przydatny”. –– Skoro elfi traperzy używali w lasach, dlaczego Gorgio, biorąc z nich przykład, dreptał ostrożnie, zamiast też sobie poużywać? ;-)  

 

„Złapał równowag, po czym podniósł przeszkodę”. –– Literówka.

 

„Jak wilkołek wepchnąłby się pod nisko zawieszony wóz?” –– Literówka.

 

„Nasz podejrzany może zmieniać się w inne zwierze…” –– Literówka.

 

„Jak na komendę, zebrani wycofali się i zbili się w jedną grupkę”. –– Jak na komendę, zebrani wycofali się i zbili w jedną grupkę.

 

Zwierze stanęło na tylne łapy…” –– Literówka.

 

„…Wędrowny Dom Uciech nie nigdy by nie powstał…” –– Coś tu się przypałętało. ;-)

 

  „Nie słyszałem, żeby żadna z naszych panienek jęczała tak pod klientem”. –– Nie słyszałem, żeby któraś z naszych panienek jęczała tak pod klientem.

 

„Poza tym Sylwia cechowała się niewątpliwie urodą…” –– Wolałabym: Poza tym Sylwia cechowała się niewątpliwą urodą

 

„Gorgio trzymał w reku butelkę…” –– Literówka.

 

Doszedł do wniosku, że nie wyszedł na tym źle”. –– Powtórzenie. Może: Skonstatował, że nie wyszedł na tym źle.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za literówki – niestety, to było wiele korekt autorskich, a wiadomo, że takie nie są najlepszej jakości (żebyś widziała pierwotną wersję, swoją drogą, najwięcej literówek wpadło w… ostatniej korekcie). W paru punktach się nie zgadzam, ale i tak sporo wypatrzyłaś – dzięki za dobrę oko, popoprawiałem!

Cieszę się, że mogłam pomóc, choć moje uwagi to zaledwie sugestie. ;-) Tylko Autor decyduje o kształcie swojego opowiadania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się :) Poszperałam, bo mnie zainteresowałeś; Niedobre literki to Twoje literki? 

Tak, literki są moje, Dawida Kaina, Kazimierza Kyrcza Jr. , Darka Barczewskiego, Karola Mitki i Krzyśka Maciejewskiego. To działalność zdecydowanie kolektywna (na tyle, że nie wyóżniamy kto czym się zajmował ;) ii oczywiście serdecznie zapraszam do przeglądania.

P.S. Sorry za literówki – mój komputer jest umierający i dzieją się różne dziwne rzeczy :)

Bizarre, mail dostępny w profilu dziala? Mam interesik :)

Działa, wal śmiało.

Nowa Fantastyka