- Opowiadanie: Hanzo - Warzywa

Warzywa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Warzywa

WARZYWA

 

 

 

Błąd w sztuce…

Jezierski splunął z pogardą, kiedy zorientował się, że znienawidzone słowa znowu obijają się wewnątrz jego czaszki.

Wysuszona na wiór ziemia przyjęła łapczywie płyn. Aż dziw, że spomiędzy luźnych, brązowych grudek nie dobyło się siorbnięcie. Lepka od wysiłku i gorąca ślina zapadła się w spragnioną glebę.

Mężczyzna zamachnął się motyką i ciął w młody pęd jakiegoś badyla, które zapewne snuło makabryczne plany zawojowania ogródka. Ponawiał uderzenia, dopóki nie ujrzał podziabanych korzeni, przywodzących na myśl białe witki meduzy. Wygrzebywał pokaleczone szczątki intruza, zachodząc w głowę, jakim cudem chwasty nadal niestrudzenie uprzykrzają mu życie pomimo utrzymującego się od kilku dni, czterdziestostopniowego skwaru.

Po raz enty, odkąd zaczął uprawiać warzywa, pomyślał, że to nie jest wcale taka prosta sprawa, jakby się mogło wydawać.

Ale uspokaja. Daje poczucie spełnienia. Przynosi radość do znienawidzonego życia.

Wyprostował się i kontynuował obchód. Chwilę później spostrzegł kolejne badyle. Znowu rozpoczął unicestwianie rośliny od cięcia motyką.

Rozżarzone powietrze drżało nad pedantycznie równymi rzędami warzyw, co w jakiś dziwaczny sposób kojarzyło się z linią elektryczną wysokiego napięcia. Z nieskazitelnie czystego nieba lał się żywy ogień, oślepiający i jakby skwierczący: cichutko, na granicy zmysłów.

Jezierski pielił niezmordowanie. Gdy uporał się z chwastem, natarczywe słowa rozbrzmiały znowu w jego umyśle niczym zepsuta płyta.

Błąd w sztuce… Błąd w sztuce… Błąd w sztuce…

– Sam, kurwa, jesteś błąd w sztuce, zasrany kurduplu – wycedził gniewnie, wyobrażając sobie niewysokiego mężczyznę w elegancko skrojonym garniturze od Calvina Kleina.

Zasrany kurdupel siedział za skromnym biurkiem ustawionym w kącie klitki, którą nazywał szumnie swym gabinetem. Fałdy tłuszczu wylewały mu się z mankietów koszuli, a jajowata głowa lśniła spod przepoconych włosów zaczesanych tak, by zamaskować łysinę, co przynosiło wręcz odwrotny efekt. Jezierski nie pamiętał już nawet, jak nazywał się ten gruby konus, lecz jego słowa zapamiętał aż nazbyt dobrze.

Błąd w sztuce.

Bez dyskusji, bez apelacji, bez słowa sprzeciwu. Koniec genialnej, piętnastoletniej kariery najlepszego neurochirurga w kraju; faceta, który walczył o najbardziej beznadziejne przypadki; gościa, który niejednokrotnie ratował na sali operacyjnej nawet tych, mających szansę na przeżycie bliskie zeru; kolesia, któremu matki ze łzami w oczach dziękowały za to, że ich pociechy żyją. I chodzą, choć wszyscy prócz Jezierskiego zarzekali się, że chodzić nie będą. Bezdyskusyjny koniec. I wie pan co, panie Jezierski? Lepiej w tej sprawie nie grzebać, bo śmierdzi ona z daleka. Cuchnie wczorajszą, całonocną balangą, a dokładniej wódą i, jakby tu rzec, zapach wydaje się dobywać z pańskich ust, co może potwierdzić wiele osób, mijających pana feralnego dnia w szpitalu. Jeśli tego mało, proszę bardzo, na dokładkę, interesujący fakt z życiorysu denata – człowieka, któremu spierdoliłeś pan kręgosłup na sali operacyjnej. Wdowa po tym mężczyźnie to nie kto inny, jak pańska eks.

Eks! Kurwa, nieźle powiedziane, co? Jezierski parsknął zdegustowany.

Żeby to jeszcze ją pamiętał. Oblicze zlało się z mozaiką twarzy innych "eks", które liczyły na przejażdżkę Porsche, a ambitniejsze może nawet na wspólny wypad na jakąś prestiżową imprezę dla VIPów. Jezierski nigdy nie wszedł w relacje z jakąkolwiek kobietą na dłużej niż jedną noc. No, chyba że impreza przedłużyła się ponad dobę, lecz były to nieliczne, ekstremalne przypadki. Nie pamiętał Wiktorii i nie miał najmniejszego powodu, by umyślnie spartaczyć operację jej mężulka. Po latach zastanawiał się, czy miała przynajmniej ciasną. Nie pamiętał, choć miał nadzieję, że tak – w końcu przez tę sukę został udupiony na amen.

Przez nią i niepozornego, zasranego kurdupla, który zza swojej fortecy od Calvina Kleina zrelacjonował mu pamiętnego dnia zaistniałą sytuację w sposób sugestywny, jednoznaczny i chamski, zupełnie nielicujący z jego nijakim wyglądem. Odpuść Jezierski, zatwierdź błąd w sztuce, złóż podpis i odejdź z roboty, zanim ktoś dokopie się do prawdziwego gówna, bo wtedy może skończyć się gorzej. Ciesz się, że eks jest łakoma na hajs i woli wyłudzić od ciebie kasę, niż szukać sprawiedliwości. Doceń to i odejdź.

Nie docenił tego, lecz odszedł. Po długiej walce, stoczonej sam ze sobą na kanapie przed ogromnym płaskim telewizorem, gdzie siedział bity tydzień, zalewając się whisky w sztok, budząc się półżywy, patrząc na kalejdoskop dup w jakości HD i oddalając się jedynie za potrzebą.

Kiedy podpisywał wymówienie, dyrektorka szpitala doradziła, by kupił domek gdzieś na ustroniu, poświęcił się jakiemuś hobby, może ogrodnictwu, otworzył przychodnię, z czasem ustatkował się, bo nie jest już pierwszej młodości i żył spokojnie. Zrobił wystarczająco dobrego, aby zwolnić, a o pożegnalnym incydencie ludzie nie gadają zbyt wiele (jasne – pomyślał wtedy).

Częściowo usłuchał. Sprzedał apartament i Porsche, przeprowadził się do domku na zabitej dechami wichurze. Szybko zrozumiał, że pozbawiony prestiżowego wozu i z pierwszymi nitkami siwizny we włosach nie podupczy jak za dawnych lat, lecz znalazł szczęście tu, między ukochanymi warzywami. Wyhamował. Przychodnia przynosiła nienajgorsze dochody, bo po okolicy rozeszła się wieść, że "przyjechoł doktór ze miasta i dobrze lyczy". Czasem pomacał w robocie jakiegoś młodego cycka, a potem pielił w pocie czoła i pielęgnował warzywniak.

Z ogrodu był dumny jak cholera. Nigdy w życiu nie przypuszczałby, że ma smykałkę do warzyw.

Czy rozpamiętywał gościa, który zmarł na stole operacyjnym? Nie. Wspominał wiele rzeczy, ale tamtego faceta nie zrobiło mu się nawet nigdy żal. Pokrętło emocjonalne Jezierskiego znajdowało się w tym przypadku na profesjonalnej pozycji OFF. Ot, gdyby zacytować mędrca–kurdupla: błąd w sztuce. I tyle.

Błąd w sztuce…

Uderzył w spieczoną od żaru ziemię tak mocno, że poczuł igiełki bólu pod opuszkami palców. Stary odcisk pękł bezgłośnie, po drewnianym stylisku motyki pociekła ropa zmieszana z krwią i czymś przezroczystym, może wodą, którą bezlitosne słońce wyciskało ze wszystkiego co żywe.

Odrzucił na bok kolejny chwast, wyprostował się i potarł kark. Usłyszał trzaski niemłodego już kręgosłupa…

…i coś jeszcze.

Cichutki szmer, jakby ktoś skradał się za jego plecami.

W żyłach Jezierskiego zawrzała adrenalina. Obrócił się gwałtownie i uchylił do tyłu. W ostatniej chwili. Poczuł powiew wiatru na policzkach, zakończenie metalowego pręta przefrunęło dosłownie centymetry od jego twarzy. Drugie uderzenie, tym razem bekhendowe, sparował motyką. Kroplówka zaryła o ziemię, a on odskoczył o kilka kroków. Zmierzył napastnika wzrokiem.

Naga, chuderlawa sylwetka. Wystające żebra, nienaturalnie ostro zakończone kości miednicy, krzywe kolana. Niepewny krok, drżące z wysiłku ramiona, niemal widać dudniące serce. Czerwony jak ugotowany we wrzątku rak. Płaty skóry schodzą z całego ciała, nawet z twarzy. Malutki, zwiędły penis skryty w gęstwinie odbarwionych od słońca włosów łonowych. Kilka kępek żałosnej szczeciny w kolorze popiołu na głowie. Ze szkarłatnych jak u diabła oczu cieknie zielonkawa ropa. Pokrzywione, sczerniałe zęby ledwo trzymają się dziąseł. Sapie głośno, jakby dopiero uczył się oddychać. Wewnętrzne strony ud oblepione zaschniętym gównem.

– Przeoczyłem cię, chuju? – spytał Jezierski bardziej siebie niż potwora.

Nagi mężczyzna zaatakował. Resztką sił poderwał się do ostatniej szarży. Biegł koślawo, dzierżąc kroplówkę niby średniowieczny rycerz kopię.

Jezierski ominął go bez problemu i zdzielił motyką w głowę.

Łupnęło.

Mózg rozbryzgnął się wokół. Nagus zarzęził niby Neandertalczyk i padł na twarz. Impet wyszarpnął końcówkę przewodu wbitego w żyłę na zgięciu jego łokcia. Kroplówka poleciała nieco dalej i również upadła. Bezbarwny płyn ciurkał na ziemię, a zachłanna gleba piła łapczywie.

Jezierski wyszarpnął motykę z czaszki mężczyzny i kopnął go delikatnie w głowę. Kiedy ten się nie poruszył, zbadał puls.

Martwy.

Jezierski wyprostował się i rozejrzał po ogrodzie.

Na żółtej, jakby pustynnej ziemi leżało w równych rzędach około pięćdziesięciu ludzi. Przypominali czerwone kiełbaski skwierczące na patelni, obok każdego stała kroplówka. Wszyscy sparaliżowani. Jego hobby, jego ukochane warzywa.

Nie dostrzegł żadnego ruchu. Nie mógł uwierzyć, że przeoczył tego dupka. Postanowił zwiększyć dawkę mieszanki. Każdemu, może oprócz tych w zaawansowanej ciąży. To byłoby nieludzkie. Zatrzymał wzrok na wzdętym, krwistoczerwonym brzuchu, przypominającym pokrytą strupami purchawkę–giganta i stwierdził, że czułby się fatalnie, gdyby któreś z jego dzieci przypadkiem umarło. Tak nie można, to niehumanitarne. Ciężarne pozostaną przy starej dawce.

Powlókł się do domu po taczkę, by posprzątać. Pomimo czterdziestostopniowego skwaru zastanowił się, jak zimą ochroni warzywka przed mrozami. Szczególnie młode, nowalijki. Może zainwestuje w przyczepę słomy?

Jezierski kochał swoje hobby.

Swoje warzywka.

To go uspakajało.

Koniec

Komentarze

Zaskakujące zakończenie, znakomity pomysł! Gdy Jezierski został zaatakowany, pomyślałem: "no nie, kolejny mściwy zombiak", a tu taka niespodzianka. PS: No i idealny tekst na dobranoc. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

>> Jezierski splunął z pogardą, kiedy zorientował się, że znienawidzone słowa znowu obijają się wewnątrz jego czaszki. << – „Jezierski splunął z pogardą, zorientowawszy się, że znienawidzone słowa znowu obijają się wewnątrz jego czaszki”.

>> Sam, kurwa, jesteś błąd w sztuce, zasrany kurduplu << – „błędem” w sztuce byłoby lepiej.   No cóż, dobrze się czyta, to fakt. Zakończenie przyzwoite. Ale to trochę za mało jak na horror. Makabreska jak najbardziej.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

…Przeczytane. Nie podobało się. Jak na horror zbyt nijakie. Pozdrawiam bez emocji.

Hanzo, usuń ten dopisek "horror" z tytułu, bo niepotrzebnie zdradza czytelnikowi, co może go czekać; choć musze przyznać, że zakończenie, mimo ostrzegającego dopisku, i tak zaskakuje. Dobre. Nagus zarzęził niby Neandertalczyk i padł na twarz. – to znaczy jak?

Sorry, taki mamy klimat.

…Zgon pacjenta podczas operacji kręgosłupa to niewiarygodna rzadkość. Tu mógłby zawinić np. anestezjolog, ale nie neurochirurg.

Rzeczywiście, raczej makabreska niż horror. Jak na horror za mało napięcia. Ale napisane dobrze, przeczytałam z zainteresowaniem. Jedna, drobniutka uwaga, właściwie nieistotna, ale mnie zaklinowała się w głowie. Jak na kogoś, kto miał luksusowe Porsche i prestiżowy apartament, Jezierski za bardzo podkreśla, że kurdupel miał garnitur Calvina Kleina. To by znaczyło, że ma pod tym wzgledem kompleksy. A przecież w jego szafie zapewne wisiało kilka podobnych garniturów. :)

Nie wisiały, bo sprzedał wszystkie żeby mieć na Porshe i nie mógł sobie darować, że nie stać go na jedno i drugie jednoceśnie, o!

Sorry, taki mamy klimat.

Ale jak gadał z kurduplem, to jeszcze wisiały, mądralo, o! :)

Chociaż językowo nie jest idealnie to zakończenie rekompensuje pozostałe błędy. Bardzo dobry pomysł na taką krótką, potworną historyjkę.

Jeśli wisiały, to znaczy, że jeszcze nie nabył Porshe, o! :D

Sorry, taki mamy klimat.

Dzięki za wszystkie komentarze i uwagi! :) Dopisek usunąłem. Jeżeli chodzi o Calvina – miało to być w tonie drwiny ze strony Jezierskiego, może niekoniecznie wyszło. Jezierski miał w zamyśle uważać tamtego biurokratę za takie nijakie zero. Niewiarygodna rzadkość, ale jesteśmy na portalu fantastycznym, więc niewiarygodne rzadkości mają prawo zdarzać się w opowiadaniach. Co do braku emocji – przyjmuję na klatę. ;)  Zwykle piszę dłuższe teksty, tu jakoś skrępowała mnie być może idea zawarcia całej historii w szorcie i nie bardzo znalazłem miejsce na skupienie się na przeżyciach Jezierskiego, tudzież agresora. No, niestety. Dzięki raz jeszcze. :) Pozdrawiam wszystkich!

Podobało mi się. Zakończenie naprawdę zaskakujące, bardzo ciekawy pomysł. Tylko też trochę nie spodobało mi się porównanie "zarzęził niby Neandertalczyk" – rzężenie neandertalczyków w jakiś istotny sposób różniło się od naszego, czy coś…?

…Autorze, przypadkiem mam medyczne przygotowanie. Nie ma takiej możliwości aby neurochirurg przy operacji na kręgosłupie doprowadził do śmierci pacjenta. Chyba, że mu wbił lancet w potylicę, tchawicę, albo głęboko w serce. Co innego, gdybyś napisał, że poprzez błąd, sparaliżował chorego nieodwracalnie.

Cóż, kto wie co mogło tam się stać – może zapomniał biedaka zaszyć, czy coś takiego. ;) 

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Trochę jak Fasoletti, ale jednak odpowiednio mniej obrzydliwe ; ) Zaskakujące, nie powiem, ale mimo wszystko nie zostanę fanką tego tekstu. Ot, do poczytania.   Zgadzam się z tymi, którzy przytoczyli określenie "makabreska" oraz również nie rozumiem, dlaczego rzęrzenie Neandertalczyka jest inne niż współczesnego człowieka?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Rzeczywiście zaskakujące. I makabryczne

Przynoszę radość :)

Dzięki za komentarze! :) Fajnie, że udało się Was zaskoczyć, a co do Neandertalczyka, khem, mój błąd. Tak mi po prostu pasowało do narracji, rzeczywiście nie zastanowiłem się zbtyt długo nad tym nieszczęsnym porównaniem :/   Pozdrawiam!

Mnie początkowo warzywa kojarzyły się z warzywami i już widziałam zupę jarzynową, a tu okazało się, że zupa nie tylko z warzyw, ale i na kościach… ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka