- Opowiadanie: Tenuv - Płomień Wybaczenia opowiadanie I "Kim Jesteśmy"

Płomień Wybaczenia opowiadanie I "Kim Jesteśmy"

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Płomień Wybaczenia opowiadanie I "Kim Jesteśmy"

Prolog:

Płomień gniewu, rozpalony,

Serca i dusze pochłania.

Blask krwawy obwieszcza

Czas nienawiści, czas krwi.

Płomień potężny, nieugaszony

Któremu ludzie pokłony biją

Niczym potężnemu Bogu.

Z tym płomieniem w życie idąc

Bogactwo i sławę zdobywasz,

On rozpala Twą dumę i ambicję.

Z tym płomieniem żyjesz i umierasz.

Depcząc innych na swej drodze

W bestię zmieniasz się krwawą.

Wybaczenie, współczucie, litość

Obce stają się dla Ciebie.

Nienawiść i gniew

Pustkę w tobie zapełniają.

I nie ma dostępu do twej duszy

Jasny płomień wybaczenia

Ty, nienawiści oddany niczym matce,

Głuchy na wołania bólu

Ambicją chorą zaślepiony

Gniewem kierowany, nim przesiąknięty

Zapomniałeś, kim jesteś, straciłeś siebie.

Demonem się stałeś, cierpienie i ból

Niesiesz tam, gdzie się pojawisz.

Upadłeś tak nisko, sam siebie przekląłeś

Jesteś już tylko gniewem i ambicją.

Nikim się stałeś, martwy za życia.

 

 

Opowiadanie I:

„Kim jesteśmy”

 

Pustynia Aaram’dil, blisko jej północnej granicy. Do niedawna ruchliwy szlak handlowy, łączący Orem, krainę bogatych miast-państw, z nadmorskimi królestwami Migar, Asgar i Nifhe. Ruch i handel ustały tutaj dwa miesiące temu, gdy w okolicy pojawili się dziwni bandyci, noszący drewniane maski o prostym wyglądzie. Dowodził nimi niejaki Ebidil, podobno potężny mag, według nielicznych ocalałych nawet demon. Zaatakowanych zbójcy, w zależności od nastroju, zabijali, lub obcinali im stopy i dłonie. W drugim przypadku zostawiali ich na śmierć w męczarniach, z upału i braku wody. Nie wędrował już tędy praktycznie nikt, bowiem zapuszczanie się w te rejony było jednoznaczne z samobójstwem. Pustynne słońce wysuszało ciała ofiar, a obkurczająca się na nich skóra nadawała im straszny, upiorny wygląd.

 

Jedynym wędrowcem tutaj była wysoka, śniadoskóra brunetka o długich do pasa włosach i kobiecych kształtach, ubrana w wiązane, krótkie czarne spodnie i sznurowaną z przodu kamizelkę, odsłaniającą zgrabny, płaski brzuch. Jej oczy o czerwonych tęczówkach miały pionowe źrenice, niczym u kota. Dziewczyna szła pewnie, niosąc w ręku dziwną broń o długim drzewcu z drewna hebanowego. Zakończony był z jednej strony szerokim, zakrzywionym ostrzem, a z drugiej rubinem w złotej oprawie.

 

Towarzyszył jej dziwny stwór, podobny do długiego, czterookiego węża. Jego grube na około łokieć, czarne cielsko zdobiła czerwona pręga, biegnąca przez środek pleców. Tędy też biegł rząd kolców. Jego szczęki były uzbrojone w dwa rzędy wygiętych do tyłu, ostrych zębów.

 

– Nieco tu strasznie – dziewczyna minęła trupa, leżącego twarzą do góry. Był nagi – zbójcy zabierali wszystko, co miało jakąś wartość. Wyschnięta skóra opinała się na kościach, a sine oczy patrzyły w niebo. W brzuchu miał wyjedzoną sporą dziurę – zapewne była to robota sępów.

 

– Przyznaję, Lanierdi – odparł stwór – Ludzie to bestie. Rozumiem walkę o terytorium, o rewir. Ale po co męczyć przeciwnika? Nie wystarczy, że wie, kto tu jest silniejszy?

 

– Po co? – wzruszyła ramionami – Dla chorej satysfakcji, Rinim. Żeby udowodnić samemu sobie swoją męskość przez zabicie kupca, który nigdy w życiu nie miał w ręku broni. Albo też z nienawiści do niewiernych. Albo i jedno i drugie.

 

– Dziwne i chore. Im zwierzyna słabsza, tym mniejszą mam satysfakcję z polowania.

 

– Bo jesteś demonem, nie człowiekiem.

 

– Lanierdi, twoja matka była człowiekiem, pamiętaj o tym… – urwał i zaczął smakować powietrze, wysuwając rozwidlony język.

 

– Rinim? – wciągnęła powietrze, węsząc. Zapach rozgrzanego pisaku, koni, ludzi i krwi… Wyostrzyła zmysły. Usłyszała z zachodu tętent koni. Gdy spojrzała tam, zobaczyła dwunastu konnych w czarnych ubraniach i czarnych turbanach. Ich twarze skrywały drewniane maski z wyciętymi prostokątnymi otworami na oczy, usta i nos. Broń była standardowa dla wojowników z tego rejonu – zakrzywione szable o rozszerzającej się klindze.

 

– Mają dobre konie – zauważyła – Będą tutaj za chwilę. Jak myślisz, uniknąć walki, czy poczekać na nich?

 

– A co ty wolisz? Skoro ci bandyci sprawiają tyle kłopotu, to pewnie wyznaczono za nich odpowiednio wysokie nagrody – machnął ogonem, wzbijając tuman pyłu.

 

– To do mnie przemówiło – uśmiechnęła się, obracając broń w palcach – Poczekamy. Lubię pieniądze, które można łatwo zdobyć. A przy okazji pomożemy trochę biednym kupcom – dodała, wymawiając słowo biednym z ironią.

* * *

 

Tak, jak myślała, zbójcy podjechali i otoczyli ich. Żebyśmy nie mogli uciec… – pomyślała, nieco tym rozbawiona. Gdyby ci głupcy byli rozsądni, sami by uciekli. Cóż, ich sprawa, nasza nagroda.

 

– Stójcie – jeden z nich zsiadł z konia. Z posłuszeństwa pozostałych Lanierdi wywnioskowała, że jest dowódcą. Nie było tego widać ani po jego ubiorze, ani po broni. Na jego szyi wisiał naszyjnik z małych, dziwnie podłużnych czaszek, podobnych nieco do ludzkich. – Demony, jak widzę – wyciągnął miecz. Na serdecznym palcu mężczyzny Lanierdi zauważyła pierścień z ciemnozielonym szmaragdem. Taki odcień nie był normalny dla tego rodzaju kamieni – Przekleństwo tego świata – dodał z obrzydzeniem – Widzicie to? – wskazał na naszyjnik – Kiedyś trafiliśmy na całą ich rodzinę. Osobiście zabiłem ich rodziców.

 

– Łotr! – odparła, wstrząśnięta – Nic wam pewnie nie chcieli zrobić!

 

– Zrobić? – zaśmiał się – Plugawicie ziemię samym faktem waszego istnienia. Powinno się was wytępić, niczym robactwo – ruszył w jej stronę i skinął ręką. W powietrze uniosła się chmura ziarenek piasku, które pomknęły w stronę dziewczyny z szybkością, przy której wbiłyby się w ciało, niczym igły.

 

– Co to było? – zamachnęła się bronią i rozproszyła piasek jednym ciosem – Jesteś zbyt… – urwała. Zamachnęła się, celując w bark przeciwnika i trafiła. Oręż odbił się jednak, niczym od niewidzialnej bariery. Ledwo utrzymała go w ręku.– Czarodziej chędożony… – zadała kolejny cios, lecz skutek był ten sam. Tym razem mężczyzna skinął ręką w jej stronę. Poczuła, jak jakaś niewidzialna siła ciska nią na piasek.

 

– Giń, demonia suko! – zamachnął się szablą, lecz Rinim wszedł mu w drogę. W konsekwencji broń ześlizgnęła się po twardych łuskach demona – Na ciebie przyjdzie kolej, nie pchaj się – uniósł węża w powietrze siłą woli i cisnął nim o piasek. Tamten wił się, rycząc, lecz nie mógł się uwolnić z magicznego uścisku.

 

– Rozumiem – wstała, uśmiechając się – Dobry z ciebie czarodziej, przyznaję. W takim razie porozmawiamy inaczej… Płoń! – powiedziała do broni. Rubin na końcu rękojeści zalśnił krwawym blaskiem – Posmakuj potęgi samego Iseraxtila, mego ojca – uderzyła. Przeciwnik ustawił broń, by zablokować cios. Rozległ się huk i szabla pękła a dowódca upadł, rzucony impetem – Wiesz, kim on był? – przyłożyła ostrze do gardła maga. Reszta zbójców próbowała ją zaatakować, lecz jej przyjaciel zajął się nimi natychmiast. Wpadł między nich, rozrzucając ich i rozgniatając, niczym kukły ze słomy.

 

– Iseraxtil… – wyjąkał tamten, przerażony – On…

 

– Tak. On zabił sześciu najpotężniejszych magów z Zakonu Czyścicieli – zadała cios. Ostrze przebiło barierę, ciało i kość, niczym masło – A to jest Płomień Gniewu, jego broń – spojrzała w oczy przeciwnika, pełne bólu i przerażenia. Nie wyciągnęła klingi z rany, więc żył jeszcze – I jak? Tym razem nie trafiłeś na rodzinę słabych demonów z dziećmi, łotrze – wyjęła ostrze z rany – Idź do piekieł Ratiru, bo na to zasługujesz! – obróciła się od niego. Rozbójnik zadrżał, zwymiotował krwią i umarł.

 

– Widzę, że sobie poradziłeś – powiedziała do Rinima, rozglądając się. Wszyscy zbójcy leżeli, martwi. Demon za to był cały brudny od krwi – Mogłeś zrobić to estetyczniej – pokręciła głową – Chyba nie wyobrażasz sobie, że w tym stanie wpuszczą cię do Ji’ib. Gdybyś na przykład zionął ogniem, byłoby dużo lepiej.

 

– Wybacz, poniosło mnie nieco. Wiesz przecież, że instynkt czasem przejmuje nade mną kontrolę. A ten czarodziej rozjuszył mnie tymi swoimi sztuczkami.

 

– Wiem – westchnęła – W porządku… Jeziora to chyba tutaj nie znajdziemy… – urwała, bowiem nagle zalała ją fala piasku. Demon zaczął tarzać się w nim.

 

– Co ty… – potrząsnęła głową, wytrzepując ziarenka z włosów – Rozumiem – kiwnęła głową – Mogłeś mnie przynajmniej ostrzec.

 

– Przepraszam. I jak? – wyprężył się dumnie. Krew zniknęła, za to piasek dookoła był zabarwiony na czerwono.

 

– O wiele lepiej, Rinim – poklepała go po boku – Teraz nie zamkną przed nami bramy miejskiej z przerażenia.

 

– Aż tak strasznie wyglądałem? – spytał, zmartwiony.

 

– Przecież powiedziałam, że nie ma sprawy – podeszła do ciała herszta i zdjęła z jego palca pierścień. Z bliska klejnot wyglądał, jakby przemieszczały się w jego wnętrzu kłęby dziwnej, zielonej mgły – Ciekawe, co to… Czuję od niego silną magię. Może to on był źródłem siły tego człowieka?

 

– Bogowie – Rinim spojrzał na pierścień i cofnął się, sycząc głośno – To jeden z pierścieni Iurxala! W żadnym wypadku go nie zakładaj, Lanierdi. Jakim cudem dostał się w ręce człowieka?

 

– Pierścieni Iurxala? – zdziwiła się, oglądając przedmiot – Nie rozumiem… Kto to był?

 

– Demon – odparł – Ja… Nie mówiłem ci tego. Iurxal był potężnym demonem, siłą niewiele ustępował twojemu ojcu. Był też szaleńcem, opętanym żądzą krwi i potęgi. Wiele demonów uważa ludzi za gorsze, podrzędne istoty ale on… – zadrżał – Gdy wędrowałem z Iseraxtilem, widziałem… Trudno to opisać. On nie mordował ludzi. Robił z nich zwierzęta, ogłupione strachem. Nienawidził rasę twojej matki, uważał, że należy ich zlikwidować, oczyścić z nich świat. To samo robił z demonami, które stały po ich stronie. Pięciu najpotężniejszych pokonał i umieścił ich moc w pierścieniach z klejnotami, które od tej pory nosił. Exer, Uanna, Rane, Wadir i Darih. Rubin, szmaragd, ametyst, opal i diament. Twój ojciec pokonał go, lecz sam umarł z utraty sił i z ran, miesiąc po twoich narodzinach. Mi polecił, żebym opiekował się tobą i twoją matką. Demon, który za spokój ludzi oddał życie…

 

– Myślałam, że zmarł po pokonaniu magów… – zdziwiła się.

 

– Nie. Sześciu pokonał miesiąc wcześniej. Nie mogli go nawet tknąć, a co dopiero mówić o zabiciu. Iurxal chciał to wykorzystać, by ostatecznie wytępić ludzi. Zbierał armię demonów, pokrzywdzonych przez nich i planował rozpocząć wojnę. Twój ojciec pragnął pokoju między ludźmi i demonami, więc nie stawał po żadnej ze stron, jak widać. Dla niego bestialstwo i szaleństwo było bestialstwem i szaleństwem. Niezależnie, czy dotyczyło jednych, czy drugich.

 

– Dlaczego… – spojrzała na niego, zszokowana – Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym?

 

– Widzisz… On mnie prosił, żebym ci nie mówił. To było dla niego straszne, walczyć z kimś ze swojej rasy… Ludzie tak nie mają, gdy zabijają się wzajemnie, nie obchodzi ich, że są jednym gatunkiem, rasą. Ale więzi między demonami, nawet tymi, które się nie znają, są o wiele silniejsze – spojrzał na nią uważnie, ruszając – Teraz nie miałem wyboru, musiałem ci to powiedzieć. Wybacz…

 

– To nie twoja wina – ruszyła z nim – obiecałeś i dotrzymałeś obietnicy tak długo, jak mogłeś… Ale czemu zabronił ci mówić o tym nawet mnie? Przecież jestem jego córką, Rinim!

 

– Nie wiem, Lanierdi – pokręcił łbem – Nie wiem. Tego nawet mi nie powiedział.

 

– Przecież to jeszcze lepiej o nim świadczy, czyż nie? Demon, który do tego stopnia potrafił przekroczyć samego siebie… Nie rozumiem tego w ogóle.

 

– Ja też. Ale teraz mamy ważniejszy dylemat… Twój ojciec kazał mi dać pierścienie twojej matce, Nidenie. Gdy czuła, że nie wygra z chorobą, połknęła je. Zmarła następnego dnia, jej ciało spalono a prochy pochowano w lesie Arr na wschodzie, gdzie po raz pierwszy spotkała Iseraxtila. Miałaś wtedy cztery lata. Jeżeli ten mag ma jeden z nich, to gdzie są pozostałe?

 

– Przypuszczam… – zmarszczyła brwi – Może dlatego ci zbójcy są tak potężni. Przecież oni przyszli podobno ze wschodu, prawda?

 

– Jeżeli tak, to czemu nie zdobyli miasta? Z mocą Pięciu dokonaliby tego z łatwością. Nie musieliby napadać na kupców.

 

– Racja… Niemniej, to dziwne. Mając pod ręką miasto, które mogliby zdobyć, nie robią tego… Coś mi tu nie gra.

 

– Mi też. Cóż, to chyba nie nasza sprawa. Wzajemne rozgrywki ludzi między sobą prawdę mówiąc niewiele mnie obchodzą – uniósł się w powietrze i ruszył w stronę majaczących w oddali murów miasta.

* * *

 

Bramy miejskiej pilnowało dwóch muskularnych strażników, ubranych w jedwabne, brązowe spodnie, spięte pasami i skórzane kamizelki, wzmocnione blachą. Na głowach mieli czerwone, wysokie czapki, ozdobione na środku rubinami. U pasa wisiały im szerokie szable, takie same, jak te rozbójników. Gdy Lanierdi i Rinim przeszli obok nich, spotkali się tylko z podejrzliwymi spojrzeniami. Prawo Ji’ib mówiło jednoznacznie, że ludzie i demony mają być traktowani na równi a za nieprzestrzeganie tej zasady groziły wysokie kary. Nie wszyscy Jibińczycy się z tym zgadzali, jednakże ich szacunek dla prawa nie pozwalał im go łamać. Poza tym dziewczyna i jej towarzysz nie wyglądali na takich, co by się dali poniewierać – wygląd Rinima i broń Lanierdi zniechęcały wręcz do jakiejkolwiek nieuprzejmości.

 

– Pięknie tutaj – rozejrzała się. Wzdłuż równych, prostych i czystych ulic stały wysokie budynki z piaskowca, wytworzonego z piasku pustyni przez tutejszych magów. Między nimi przechadzali się ludzie różnych ras i narodowości a nawet demony, nie wszystkie o ludzkich kształtach. Ji’ib słynęło z tolerancji dla odmienności – nikt nie musiał się tutaj bać o życie tylko dlatego, że wyznaje inną religię, czy należy do innej rasy. Oczywiście, taka polityka opłacała się miastu – jego potęga i bogactwo rosły z roku na rok. Mało kto odważyłby się wtargnąć za mury, za którymi mieszkały setki demonów. Poza tym, ich zdolności magiczne i siła przynosiły wymierny zysk – I atmosfera jakaś taka inna. Nikt nie patrzy na nas jak na dziwadła.

 

– Zauważyłem – uśmiechnął się, ukazując czarne, lśniące, piłkowane i zakrzywione do tyłu zęby. Dziewczyna nie wzdrygnęła się, bowiem była przyzwyczajona do tego widoku jednakże staruszka, którą mijali, aż odskoczyła z przerażenia – Ale nadal się boją.

 

– Nie dziwię im się. Mógłbyś nie odsłaniać zębów, gdy się uśmiechasz? Ja jestem przyzwyczajona ale inni faktycznie mogą się bać.

 

– A Ixer Xatnal, Płomień Gniewu? Przecież też według ludzkich kryteriów wygląda strasznie.

 

– Widzisz, owszem – kiwnęła głową – Tyle, że ja wyglądam prawie jak człowiek, Rinim. Mój wygląd sam w sobie jest dla nich mniej straszny. A twój kojarzy im się z wężami, smokami i innymi niebezpiecznymi, drapieżnymi istotami. Gdy pokazujesz zęby, wzmacniasz to wrażenie. Nieważne, czy sam jesteś pokojowo nastawiony, czy nie, to nie ma nic wspólnego z tobą.

 

– Ludzie są dziwni. Z mojej perspektywy nie wyglądają wcale estetycznie. Dziwne, owłosione istoty z wyrostkami po obu bokach ciała i na jego dole, bez łusek, kolców ani ogona. Do tego prawie całkowicie owalna głowa i oczy, umieszczone z przodu. A sami czepiają się mojego wyglądu.

 

– Cóż, to chyba kwestia wzorca piękna – uśmiechnęła się – Co innego liczy się jako piękne dla nich, a co innego dla twojego gatunku. Czasem te wzorce są różne nawet w obrębie jednego gatunku.

 

– Ci strażnicy? – spytał, lekko rozbawiony – Masz rację, są kobiety, które byłyby nimi zachwycone.

 

– Właśnie. Dla mnie to góry mięsa bez rozumu ale wielu dziewczynom by się podobali.

 

– Z tego, co widziałem, ten najemnik, którego spotkaliśmy w Rinrze, był zgodny z twoim wzorcem piękna – odparł lekko uszczypliwym tonem – Niir, demon. Wysoki, szczupły brunet, traktował cię z szacunkiem i szarmancko… Mi też zabłysnął inteligencją, muszę przyznać.

 

– Przestań – zarumieniła się lekko – On… to było tylko chwilowe zauroczenie. Owszem, polubiłam go, ale żeby coś więcej…

 

– Opowiadałaś o nim przez cały dzień – zaśmiał się warkotliwie.

 

– Powiedziałam, żebyś przestał! – prawie krzyknęła – Wybacz. Po prostu… Zmieńmy temat. Gdzieś tu musi być gospoda, jestem głodna jak… – urwała, gdy ktoś klepnął ją od tyłu w ramię – Co do… – oniemiała. Spojrzała prosto w twarz wysokiego bruneta o szczupłej twarzy, włosach, spiętych w długą do ramion kitkę i lekkim zaroście. Znów jej uwagę przykuły jego szmaragdowe, pełne głębi i siły oczy o pionowych źrenicach – Ee… – cofnęła się lekko – Przepraszam… To… – poczuła, jak oblewa się rumieńcem, niczym trzpiotka. Serce zaczęło jej gwałtownie trzepotać a w myśli wdarł się chaos. Czy on to słyszał? – pomyślała, zawstydzona – Jeśli tak… To klęska!

 

– Miło mi cię znów spotkać, Lanierdi – uśmiechnął się, całując ją w wierzch dłoni – Witaj, Rinim – spojrzał na węża – Ciebie też miło widzieć.

 

– Wzajemnie – demon skłonił lekko łeb – Nie spodziewaliśmy się tego – spojrzał, rozbawiony, na przyjaciółkę. Nie była już aż tak czerwona na twarzy, jednak pozostał jej lekki rumieniec.

 

– Myślałem, że zarobię trochę na tych zbójcach z okolic Uniru. Nagroda była całkiem wysoka, czterysta ukh… Nic dziwnego, że ktoś już się z nimi rozprawił. Chyba jakiś demon, jak my albo silny mag. Widziałem dziurę w ziemi, głęboką na jakieś dziesięć stóp. Czegoś takiego nie zrobiłby zwykły czarodziej… Cóż, bywa – wzruszył ramionami – Najwyżej trochę ograniczę wydatki, wiele mi nie trzeba. Przyszedłem tutaj, bo słyszałem o tych rozbójnikach. Wypytałem się trochę, dają za nich siedemset jadu.

 

– Siedemset? – zachwyciła się – Nie dziwię się, w końcu wolą zapłacić tyle, niż tracić kolejne tysiące. Cóż – spojrzała na niego wyzywająco – W takim razie masz w nas rywali, bo też przybyliśmy tu dla nagrody.

 

– Możemy się podzielić wypłatą – odezwał się Rinim – Jeżeli Lanierdi…

 

– Ja… – spojrzała na Niira niepewnie – Cóż, po trzysta pięćdziesiąt…

 

– Osobiście zadowolę się tym – powiedział z uśmiechem – Was jest dwoje, mogę nawet wziąć dwieście pięćdziesiąt.

 

– Zgoda – kiwnęła głową, odwzajemniając uśmiech – Dziękuję, to miło z twojej strony.

 

– Taki, jak mówiłem, mi niewiele potrzeba. Więc umowa stoi, to będzie dla mnie przyjemność – spojrzał jej prosto w oczy – Z naszą siłą to będzie łatwe.

 

– Właśnie – odparła, starając się oderwać wzrok od jego oczu – Jest pewien problem… – wyjęła z sakwy pierścień – Oni korzystają z mocy Pięciu. Zabiłam jednego z nich i odebrałam mu ten pierścień.

 

– Szmaragd – uniósł brwi – Uanna, Pani Wiatru… – zaszkliły mu się dziwnie oczy, jakby miał zacząć płakać – Schowaj go – odwrócił wzrok – To…

 

– Była ci bliska? – domyśliła się dziewczyna.

 

– Skąd to wiesz? – zdziwił się – Przecież nic nie powiedziałem.

 

– Wyglądałeś, jakbyś miał się popłakać – spojrzała na niego uważnie – Ci, którzy są dla nas obcy, nie budzą w nas takich emocji.

 

– Jesteś spostrzegawcza – westchnął – Więc dobrze. Odpowiem, kim ona dla mnie jest jeżeli ty mi powiesz, kim jesteś.

 

– Nie rozumiem, o co ci chodzi – uciekła wzrokiem. No, tak. Skoro pokonałam moc jednego z najsilniejszych demonów… Psiakrew, niepotrzebnie mu mówiłam.

 

– Rozumiesz. Uanna była jednym z najsilniejszych demonów. Żeby pokonać jej moc, nie wystarczy należeć do jej rasy. Zwłaszcza, jeśli jest się w połowie demonem, Lanierdi. Do tego twoja broń… Wyczuwam w niej potęgę.

 

– Ha – zaśmiała się – No, masz. Trafił swój na swego… Dobrze, powiem ci. Ale najpierw chodźmy się gdzieś najeść i napić, umieram z głodu a woda skończyła mi się jakąś milę stąd.

 

– Dobrze. Znalazłem dobrą karczmę, Rozgrzana Wydma.

 

– Proszę? – uniosła brwi, rozbawiona – Co to za rodzaj karczmy? Gdzie ty chcesz mnie zabrać?

 

– To dobry lokal na poziomie. Właściciele chyba nie mieli inwencji co do nazwy ale to wszystko. Nic zdrożnego tam nie ma, uwierz mi.

 

– Niech będzie, że ci wierzę – odparła z figlarnym uśmiechem – Brak inwencji… Cóż, rozumiem.

 

– O co ci chodzi?

 

– Nie, o nic, drogi Niirze – popchnęła go naprzód, chichocząc – Prowadź. No, już. Nie wstydzisz się chyba kiepsko dobranej nazwy, co?

* * *

 

Rozgrzana Wydma faktycznie była karczmą na dobrym poziomie. Podłogę pokrywały solidne, dębowe deski. W sporej sali stały stoły i krzesła, rzeźbione w węże, co Rinim natychmiast zauważył. O tej porze nie panował tam zbytni tłok, więc wąż nie miał problemu z poruszaniem się. Zresztą, wielkość bramy i niektórych mebli wskazywała na to, iż zadbano o komfort wszystkich gości, niezależnie od ich rozmiarów.

 

– Całkiem miłe miejsce – Lanierdi rozejrzała się po sali – A te meble… Faktycznie, nie dbają tutaj o rasę. To miłe po podróży przez kraj tak nieprzyjazny demonom, jak Migar.

 

– Nie przypominaj mi o tym – odparł Rinim – Mieliśmy spokój tylko dlatego, że się nas bali. A ta ich fałszywa życzliwość… Myślałem w końcu, że zwymiotuję – machnął ogonem – Do tego musiałem polować w pobliskim lesie, bo nie chcieli mnie wpuścić do żadnej karczmy. Na dodatek okazało się, że to była własność króla – prychnął – I poszczuli mnie psami. To znaczy, próbowali. Bo te tchórze rzuciły się do ucieczki zaraz, jak mnie zobaczyły – zaśmiał się – ale smakowały dobrze, przynajmniej się najadłem. W końcu należały do samego Arvta Sokole Oko, musiał je dobrze karmić.

 

– Arvt? – odparł Niir – To zwyczajny pyszałek i pijak. Ja bym go nazwał raczej Przepite Oko, niż sokole.

 

– Dobre – Lanierdi parsknęła śmiechem – Nasz król Arvt Przepite Oko oświadczył, co następuje… – wszyscy wybuchnęli śmiechem – To chyba obraza majestatu… – dodała, uspakajając się.

 

– Majestatu? Dla mnie to żaden majestat – odparł mężczyzna.

 

– Jakże to, Niirze – odezwał się wąż – Nie widzisz ogromu jego majestatu, jaki to urósł podczas licznych biesiad i uczt, które zaszczycił swą obecnością ten wspaniały człowiek i wielki władca? – jego komentarz spowodował kolejny wybuch śmiechu.

 

– Naprawdę was polubię – odetchnął Niir, podchodząc do lady. Stała przy niej niska, lecz hojnie obdarzona przez naturę brunetka o długich włosach i szczupłej twarzy. Patrząc na nią, wydawało się, że spory biust za chwilę wyskoczy z dekoltu długiej do kolan, bordowej sukienki – Witam – skłonił się lekko. Zdziwienie Lanierdi wywołał fakt, że oczy nie uciekły mu ani na moment – Poproszę… Lanierdi, czego sobie życzysz?

 

– Wybacz – odparła – Ale sama sobie kupię.

 

– I tak mi potem musisz oddać, więc się nie martw. Tak będzie wygodniej.

 

– Ach – odparła, lekko obrażona – Powiedziałam, że sama sobie kupię. Mi będzie tak wygodniej, Niir.

 

– Ale o co ci chodzi? – zdziwił się – Będzie wygodniej…

 

– Więc rób tak, jak jest wygodniej – wzruszyła ramionami – oddam ci, nie martw się – dodała odrobinę oschłym tonem – Poproszę kufel wina S’duil. Pełen. I coś z wieprzowiny, w miarę taniego.

 

– Ja poproszę jakieś mięso – dodał Rinim – Najlepiej surowe, jeśli można.

 

– Rozumiem – karczmarka spojrzała na niego z lekkim przestrachem, lecz poza tym niczego po sobie nie pokazała – Mamy dania, dostosowane do gustów różnych istot.

 

– Wspaniale – kiwnął łbem – Więc poproszę wołowinę, w miarę dużo. I wodę do picia.

 

– Dobrze – powiedział Niir – Więc ja poproszę to samo, co Lanierdi – uśmiechnął się do karczmarki, patrząc jej w twarz. Wywołało to u niej rumieniec, połączony z zachwyconym uśmiechem.

 

– To znaczy, surową wołowinę? – spytała miłym głosem.

 

– Nie – westchnął – Lanierdi to ta dziewczyna.

 

– Ach, przepraszam – odparła, zawstydzona – Faktycznie… Proszę wybrać stołek, zaraz dostaną państwo zmówienie.

 

– W porządku – odparł życzliwie – Dziękuję – skłonił się.

 

– Dziękuję – odparła, jeszcze bardziej zachwycona, po czym weszła do pomieszczenia za nią.

 

– Podobasz się kobietom – zauważyła półdemonka z nutą ironii.

 

– Przywykłem – wzruszył ramionami – To nawet jest miłe. Widzieć uśmiech na twarzy dziewczyny… Kobiety są najpiękniejsze wtedy, gdy się uśmiechają. A najsmutniejszy widok to dziewczyna, która płacze.

 

– Masz ciekawy stosunek do kobiet – uśmiechnęła się – A jeśli kobieta płacze ze szczęścia?

 

– Masz zamiar to zrobić? – spytał Rinim z nutą złośliwości.

– Przymknij się – chwyciła za jego szczęki i zamknęła je – Zaczynasz bredzić.

* * *

 

Wieś Nier na północy Asgaru, u podnóża góry Utu – najwyższego szczytu Gór Utunde. Mroźny, zimowy wieczór, charakterystyczny dla tych rejonów. Jak zwykle o tej porze, mieszkańcy chronią się w swoich niskich chatach z sosnowych bali, ogrzewani ciepłem kominków. Nikt więc nie zauważył dziwnego wędrowca w długim płaszczu z brązowej skóry i wysokich do pół łydki butach. Nie widzieli też jego długich do pasa, czarnych włosów ani żółtych oczu z pionowymi źrenicami.

 

Mężczyzna podszedł do jednej z chat i uniósł ręce w górę, rozkładając je. Dom zapłonął żywym ogniem, rozległy się krzyki domowników. Gdy wybiegli na zewnątrz, wszyscy pozostali zdążyli już wyjść z domów. Demon skinął ręką i ludzie, para z małą córeczką, padli na ziemię, martwi.

 

– Niech wyjdzie – powiedział z upiornym uśmiechem – Ta, która was chroni. Wyzywam ją do walki. Inaczej zabiję was wszystkich – spojrzał w twarz wysokiego, umięśnionego mężczyzny, ubranego w wełniany kożuch i skórzane spodnie. Gdy ich oczy się zetknęły, tamten wrzasnął przeraźliwie i przewrócił się. Wieśniacy zaczęli płakać i przeklinać. Do martwego podbiegła niska, lekko pulchna blondynka. Kilku mężczyzn rzuciło się na przeciwnika. Demon wyciągnął rękę przed siebie. Wystrzeliły z niej strumienie czerwonego światła, wijąc się, niczym węże i tnąc atakujących, niczym masło.

 

– Wołałeś mnie! – nagle tłum się rozstąpił i uspokoił. Wyszła z niego wysoka kobieta o białych włosach i bladej cerze, ubrana w skórzane spodnie, włożone w wysokie do kolan buty i lnianą koszulę, przepasaną brązowym pasem – Nie myśl sobie, że nie odpowiem na twoje wezwanie – spojrzała mu w twarz z wściekłością – Łotrze. Wiem, że zabiłeś Exera. Mało ci krwi? – zatrzymała się na chwilę, walcząc z czarem przeciwnika, po czym ruszyła naprzód – Spróbuj więc własnej! – uniosła rękę i wskazała na niego. Potężny podmuch powietrza rzucił nim o ziemię. Zaatakowała błyskawicznie drugi raz. Siła ciosu człowiekowi złamałaby mostek, jednakże Iurxal wypuścił tylko gwałtownie oddech. Gdy rzuciła się na niego, uderzając tym razem pięścią, uniósł prawą dłoń. Kobieta wyleciała na kilka metrów w górę i zatrzymała się, lewitując. Powietrze wokół demona nagle zafalowało a przyglądających się temu chłopów uderzyła fala gorąca.

 

– To wszystko? – tamten złożył ręce i rozłożył je gwałtownie. Potężna fala uderzeniowa zmiotła wieśniaków i wybiła szyby w oknach – W takim razie teraz moja kolej – znów wskazał dłonią na Uannę, potem na ziemię. Demonka uderzyła w nią z impetem, rozległ się trzask łamanych kości. Usiłowała wstać, lecz tylko krzyknęła z bólu.

 

– Ty… – powiedziała, płacząc z bólu – Co z tobą jest? Nie masz sumienia, łotrze?!

 

– Sumienie? – podszedł do niej i przykucnął nad nią. Wieśniacy uciekli we wszystkie strony, niczym przerażone zwierzęta – I kto to mówi? Stoisz po stronie istot, mordujących nas bez sumienia. Jakie sumienie pozwala ci być zdrajczynią własnej rasy? – chwycił ją za włosy i uniósł, wstając. Zacisnęła zęby, lecz nie dała po sobie poznać bólu – Widzisz to? – pokazał jej pierścienie, które miał na palcach prawej ręki. W rubinie jednego z nich poruszała się dziwna, czerwona mgła – To Exer, zdrajczyni – przytknął do jej czoła pierścień na palcu serdecznym, ten ze szmaragdem – Dołączysz do niego – uśmiechnął się, gdy krzyknęła z bólu.

 

Ból całego ciała był niczym w stosunku do tego. Miała wrażenie, że klejnot wysysa jej duszę, wyrywa ją z cielesnej powłoki. Po chwili nie czuła już i nie widziała niczego. Pozostała tylko jej świadomość, poczucie samej siebie. Razem z bólem ciała zniknęły wszystkie jej odczucia. Dalej był niebyt i ciemność.

* * *

 

Dwa dni później, ta sama wioska. Wysoki, śniady brunet w czarnym płaszczu z kapturem klęczy nad zamarzniętym ciałem kobiety. Domyśla się, kto ją zabił. Wie, że nie odpuści, dopóki nie zemści się na Iurxalu.

 

Matko – pomyślał z rozpaczą, gładząc jej włosy – Dlaczego cię opuściłem? Wybacz, myślałem, że zdążę… – otarł twarz z łez. Niir, gdy usłyszał o polowaniu na Pięciu, pospieszył na pomoc swojej matce. Wiele ich różniło, opuścił ją z powodu tych różnic. Jednakże w takiej sytuacji nie mógł jej zostawić samej, wiedział, że Uanna będzie potrzebować wsparcia. Przybył jednak za późno. Wioska była zniszczona, jej mieszkańcy martwi. A on nigdy nie będzie mógł pokazać swojej matce, jak bardzo ją kocha, pomimo wszystko…

* * *

 

Jasny, wiosenny dzień. Niebo nad Oodi, wsią przy wschodniej granicy Asgaru i Migaru, rozświetlają, oprócz Engi i Iuny, dwóch bliźniaczych słońc, płomienie pożaru. Wiją się wśród nich ludzie, czy raczej to, co z nich zostało. Przerażone zwierzęta, których umysły zniszczył potężny demon, oszalały z nienawiści.

 

Z wioski wychodzi Iurxal, zadowolony z siebie, z tego, że pozbył się kolejnych robaków, toczących tą ziemię. Wie, że teraz, gdy zdobył moc Pięciu, nic już go nie powstrzyma. Nic, z wyjątkiem jednego demona. Iseraxtila, Pogromcy Magów. Tego, który w pojedynkę zabił sześciu najpotężniejszych Czyścicieli. Z jego ręki zginęło wielu popleczników Iurxala, pragnących wytępienia ludzkiego robactwa. Był najgorszym zdrajcą i najpotężniejszym z nich. Jego broń, Ixer Xantal, Płomień Gniewu, siała zamęt w szeregach wrogów. Nie było siły, zdolnej ją zatrzymać ani pancerza, którego by nie przebiła.

 

Teraz mamy równe szanse – spojrzał na ostatni pierścień, z diamentem – Moc twoja i Ixera Xantala przeciwko mocy mojej i Pięciu Zdrajców… Co to będzie za ironia, gdy cię pokonam – uśmiechnął się do siebie – Nareszcie pozbędę się wszystkich zdrajców. A na ciebie czeka – spojrzał na złoty pierścień z czarnym diamentem, który nosił na palcu wskazującym, razem z tym, w którym zamknął moc Uanny – Osobny pierścień. Z twoją mocą i bronią będę prawie wszechmocny, Iseraxtilu – skinął ręką w stronę wioski. Ziemia zadrżała i zaczęła się zapadać z potężnym hukiem, pochłaniając płonące zgliszcza i mieszkańców. Po chwili na miejscu wioski został plac świeżo wzruszonej ziemi – Niesamowite… – pomyślał z podziwem – Oto moc Dariha, Pana Materii… Prawie żałuję, że przegrał. Był chyba najtrudniejszym przeciwnikiem.

 

Nagle wyczuł moc dwóch demonów. Jeden z nich nie był specjalnie silny, od jego energii wyczuwał młodość i brak doświadczenia… Za to drugi wręcz emanował siłą, prawie przytłaczającą potęgą. Czuł też trzecią moc, lecz nie mogła ona pochodzić od istoty żywej, była zbyt stała i zwarta. Zupełnie, jakby…

 

– Znaleźliśmy cię, Iurxalu – usłyszał głęboki, silny głos. Wysoki, białowłosy mężczyzna o niebieskich oczach z pionowymi źrenicami szedł przez plac, na którym chwilę temu znajdowała się wioska. Towarzyszył mu długi na jakieś półtora metra demon, podobny do czarnego węża z krwistoczerwoną wstęgą na grzbiecie – To twój koniec.

 

– Zobaczymy – tamten uśmiechnął się, patrząc mu w oczy. Spróbował wniknąć do jego umysłu, lecz natrafił na potężną barierę. To nic, spodziewał się tego – Przyda mi się twoja broń i siła – ruszył w jego stronę – A twojego towarzysza wchłonę sam. To jeden z Ritgu, prawda? Jego pancerz mi się przyda.

 

– Nie wchłoniesz ani jego, ani mnie – skierował w stronę przeciwnika trzymaną w ręku broń o dziwnym, szerokim ostrzu – Nie zamierzam pozwolić, by więcej istot przez ciebie cierpiało. Płoń! – powiedział do Ixera, po czym dał znak towarzyszowi, by się ukrył.

 

Klejnot zapłonął czerwonym blaskiem, który ogarnął całą broń a potem jej właściciela. Iseraxtil błyskawicznie zadał cios, lecz chybił. Podmuch powietrza rzucił nim na kilka metrów w górę, zanim zdołał się zatrzymać.

 

– Prawie – Iurxal wyciągnął ręce przed siebie, posyłając ku niemu falę ognia. Powietrze dookoła zafalowało od gorąca.

 

– Z ust – przeciwnik ustawił Ixera w gardzie, rozpraszając ogień – Mi to wyjąłeś – skierował ostrze na niego. Płomienie buchnęły we wskazanym kierunku, lecz liznęły tylko ciało demona, nie robiąc mu krzywdy – Ten płomyk to wszystko, na co cię… – urwał. Nagle jego prawą rękę i broń pokryła warstwa lodu. Nim zdążył go roztopić, dostał znowu strumieniem ognia. Poczuł silny ból na całej skórze i spadł na ziemię. Tylko bariera ochronna Ixera uratowała go przed spłonięciem ale i tak czuł, że ogień go poparzył. Na szczęście nie na tyle poważnie, żeby nie mógł się zregenerować.

 

– Zaskoczony? – Iurxal skoczył naprzód, zadając mu cios pięścią. Trafił jednak w ziemię, wybijając w niej sporą dziurę – Jednak mnie nie zawodzisz… – gdy przeciwnik zamachnął się Ixerem, chwycił jego ostrze bez najmniejszego problemu. Następnie pchnął, odrzucając Iseraxtila razem z jego orężem – Więc będę musiał walczyć naprawdę – znów uderzył. Tym razem jego dłoń otoczyły płomienie. Trafił, łamiąc mostek demonowi. I nadział się na klingę jego broni. Ostrze przebiło go na wylot.

 

– To ja… – zakaszlał tamten i wypluł krew – Zadaję to pytanie – uśmiechnął się, mimo straszliwego bólu – Zaskoczony? – spojrzał mu prosto w twarz.

 

– Niemożliwe… – zacharczał Iurxal, przerażony – To… Tak łatwo…

 

– Możliwe – zamknął oczy, czując, że odpływa, po czym je otworzył – Rinim – spojrzał na węża – Wiesz, co masz robić. Daj to… – zakaszlał krwią – Ixera… Lanierdi. Pierścienie… Nidena. Nie mów Lanierdi… o walce – mimo jasnego dnia, stawało się coraz ciemniej.

 

– Iseraxtil… – demon podpełzł do niego i uniósł łeb. Jeśli ktoś sądzi, że istota o takim wyglądzie nie mogłaby okazywać uczuć, myli się głęboko. Rozpacz Rinima była widoczna na pierwszy rzut oka – Dlaczego…

 

– Przykro… mi – mężczyzna mógł już tylko słyszeć głos przyjaciela – Rinim, ufam ci. Żegnaj. Opiekuj się… – resztką sił połączył się z energią Ixera – Pomóż mi – pomyślał – Proszę… Zabierz go ze mną!

 

Gdy Iseraxtil wydał ostatni dech, jego przeciwnik zadrżał i zamachał rękami, jakby tonął. Diament znów rozbłysnął, intensywniej, niż zwykle i zgasł. Ciała obu demonów zamieniły się w proch. Broń opadła na ziemię.

 

– Iseraxtil… – Rinim chwycił drzewce Ixera w zęby – Przysięgam, że cię nie zawiodę – skłonił łeb – Będę je chronił, choćbym miał zapłacić za to życiem, przyjacielu. Byłeś wielkim demonem… Nie z powodu twojej mocy ale serca.

* * *

 

– Niesamowite – skomentował Niir – Taki zbieg okoliczności… – pokręcił głową ze zdumieniem – Uważam, że nie ma czegoś takiego, jak los, że każdy go sam sobie tworzy. Ale to…

 

– Właśnie – Lanierdi odstawiła kufel z głośnym stukiem – Skoro Uanna była twoją matką… – wyjęła z sakiewki pierścień – Nie mogę go dłużej zatrzymywać. Nie mam prawa – położyła go przed mężczyzną – Należy do ciebie.

 

– Dziękuję – uniósł przedmiot i obejrzał uważnie – Matka… – westchnął, gładząc palcem klejnot – Mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczy, że ją opuściłem.

 

– Idiota – skomentowała dziewczyna, patrząc mu w twarz.

 

– Słucham? – zdziwił się – O co ci chodzi? Możesz mi wyjaśnić?

 

– O to, że jesteś idiotą – odparła, lekko rumiana – Jak myślisz, co by było, gdybyś przybył na czas? Skoro on był tak potężny, jak by się to skończyło?

 

– Ale – spojrzał na nią, oniemiały – Opuściłem ją, nie było mnie…

 

– Tak? A jak myślisz, co ona by wolała? Żebyś walczył i zginął? Bo skończyłoby się śmiercią i jej i twoją, Niir. Myślisz, że chciałaby tego?

 

– Ja… – poczuł, jakby otworzyło mu się w mózgu coś, co od dawna było zamknięte – Lanierdi, dziękuję – pokręcił głową, śmiejąc się – Cały czas się gnębiłem a ty…

 

– Nie ma za co – uśmiechnęła się, opierając brodę na dłoni i patrząc na niego – Naprawdę. Po prostu nie lubię patrzeć na idiotów.

 

– Czasem pozostajemy ślepi przez wiele lat – skomentował Rinim, owinięty wokół stołu – Aż ktoś wstrząśnie nami i otworzy nam oczy – uniósł łeb i spojrzał trojgiem oczu na mężczyznę. Uśmiechnął się, pamiętając jednocześnie o przestrodze przyjaciółki.

 

– Racja – kiwnął głową – Lanierdi – spojrzał na nią niepewnie – Wszystko w porządku?

 

– Pewnie – wzruszyła ramionami – Wyglądam jakoś dziwnie?

 

– Nie, spokojnie. Naprawdę ci dziękuję, czuję się, jakby ciężar spadł mi z piersi.

 

– Powiedziałam, nie ma za co – przeciągnęła się – Jednak nie jesteś idiotą, bo to przyjąłeś… – dodała wesoło – Najadłam się, ugasiłam pragnienie… I poznałam przy okazji ciekawego człowie… demona.

 

– To miło, że uważasz mnie za ciekawego – spojrzał na nią uważnie. Wydawała się trochę inna, bardziej rozluźniona, niż przedtem – Dziękuję za pierścień – nałożył go na palec serdeczny – Od tej pory będę go nosił zawsze przy sobie. Teraz odzyskanie pozostałych jest dla mnie sprawą osobistą.

 

– Dla nas też – odparł wąż – Nie po to Iseraxtil oddał życie, żeby ludzie teraz niszczyli się wzajemnie mocą Pięciu.

 

– Ale wypłatę przyjmiemy – dodała dziewczyna, wstając – Pięćset jadu piechotą nie chodzi.

 

– Czterysta pięćdziesiąt – poprawił ją Niir, uśmiechając się.

 

– A co ja powiedziałam? Ach, pięćset… – chwyciła broń – Wybacz, pomyliło mi się o pięćdziesiąt.

 

– Uznam to – spojrzał na nią wymownie, wstając – Za pomyłkę, Lanierdi.

 

– Mhm – kiwnęła głową, ewidentnie zawstydzona – Cóż, dziękuję. To to wino, trochę się przeceniłam…

 

– Masz rację – pokiwał głową, śmiejąc się – Masz rację.

 

– Niir – klepnęła go w ramię – Znalazłeś tutaj jakiś dobry zajazd na nocleg?

 

– Tak, dwie przecznice stąd. Nazywa się Piaski Czasu.

 

– Ładna nazwa – odparła – Tym razem dobrze dobrana. Nie to, co Rozgrzana Wydma. Prawda, Rinim?

 

– Mi to obojętne, i tak będę spał na zewnątrz – ruszył za nimi, wijąc się w powietrzu – Ale nazwa faktycznie miła dla ucha.

* * *

 

Lanierdi weszła do pokoju i padła z rozkoszą na łóżko. Nareszcie – pomyślała, szczęśliwa. Po trzech dniach wędrówki przez pustynię miała juz dosyć sypiania na piasku. Na szczęście przed nocnym zimnem chroniły ją gorące ciało Rinima i bariera ochronna Ixera. Było to jedno z wielu, oprócz walki, zastosowań tej broni. Wreszcie mogła się porządnie najeść i napić… No i poznałam kogoś ciekawego – pomyślała o Niirze. Po ich rozstaniu w Rinrze myślała, że juz nigdy się nie zobaczą. Właściwie… Nie, nie miało to dla niej większego znaczenia. Był szarmancki i miły, to prawda. Inteligentny, całkiem przystojny… Ale nie na tyle, żeby wzbudzić w niej jakąś fascynację. Mimo to, cieszyła się, że to nie koniec. Ale to była tylko sympatia. Dobrze się rozumiemy. Mamy podobne poczucie humoru, obydwoje jesteśmy inteligentni… – westchnęła. Obraz niesamowitych, szmaragdowych, pełnych głębi oczu, pojawił się w jej umyśle. – Mogłabym patrzeć w nie… – otrząsnęła się – Chyba wypiłam o kilka łyków za dużo – otworzyła oczy – Opanuj się, Lanierdi. Ledwo go znasz. On wcale nie jest jakiś wyjątkowy. Po prawdzie, to przeciętny mężczyzna. Tylko trochę bardziej inteligentny i sensowny – wcale nie było lepiej. Złapała się na tym, że myśli o jego i jej przeszłości, o tym, ile ich łączy – Zbójcy… – spróbowała skierować swoje myśli na inny tor – Jeżeli mają te pierścienie… To nie będzie takie proste. Ale jego pierścień… – zaklęła w myślach – Nie myśl o nim, głupia – skarciła sama siebie – Ale on też ma pierścień. To stawia nas w lepszej sytuacji… Stracili już jeden, więc nie są tak silni. Swoją drogą, ciekawe, jaka jest jego moc… – jęknęła i obróciła się na brzuch, podpierając brodę na splecionych dłoniach – To będzie mieć znaczenie w walce… Muszę go spytać – poczuła, jak sama perspektywa rozmowy z nim napawa ją radością. Po prostu był pierwszym mężczyzną, z którym czuła, że ma coś wspólnego… – do tego stopnia zatopiła się we własnych myślach, że serce jej podskoczyło do gardła, gdy usłyszała pukanie do drzwi.

 

– To ja, mogę wejść? – usłyszała głos Niira. Serce wróciło na swoje miejsce i zaczęło trzepotać radośnie.

 

– Tak – nie potrafiła stłumić radości w głosie – Proszę, Niir – usiadła na łóżko – Jest otwarte.

 

– Nie da rady – klamka poruszyła się kilka razy – Chyba jednak zamknęłaś.

 

– Tak? Wybacz… – wstała i otworzyła towarzyszowi – Jakaś jestem roztrzepana… – wpuściła go, lekko zakłopotana – Zapomniałam, że zamknęłam drzwi – zaśmiała się nerwowo – Proszę, usiądź – wskazała łóżko.

 

– Nie mogę usiąść, dopóki ty nie usiądziesz – pokręcił głową.

 

– Przestań – usiadła i poklepała miejsce koło niej – Siadaj, nie jestem żadną księżniczką…

 

– Dla mnie – usiadł koło niej – Każda kobieta to potencjalnie księżniczka. Bywa, że potem zmieniam zdanie o niej.

 

– Ach… – odparła, zachwycona – A… Ile razy ci się to zdarzyło?

 

– Kilka razy. Znałem kilka kobiet, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego. I do których nie żywię większego szacunku.

 

– A co zrobiły?

 

– Jedna z nich okradła mnie z nagrody za zlikwidowanie bandy demonów. Mieliśmy się podzielić po równo, ale ona uciekła… Przedtem żywo okazywała swój zachwyt mną, komplementowała moją inteligencję i szarmanckość. To nie kradzież zraziła mnie do niej, w każdym razie nie najbardziej. Ale mniejsza o to. Nie żywię do niej nienawiści, ani gniewu. Po prostu wiem, kim jest.

 

– Rozumiem… – uciekła nieco oczami – Czy ty… do kogokolwiek czułeś kiedyś nienawiść? Nie wyglądasz na kogoś…

 

– Do siebie – spojrzał na nią, uśmiechając się – Ale spotkałem bardzo miłą dziewczynę, która uświadomiła mi jej bezsens.

 

– A kim była?

 

– Nie pamiętasz? – zdziwił się.

 

– Ach – poczuła, że się rumieni – Dziękuję, to miłe… To po prostu… Było dla mnie oczywiste – starała się ze wszystkich sił nie patrzeć w jego oczy – Jeśli ci pomogłam, cieszę się z tego.

 

– Nie wiesz, jak mi pomogłaś, Lanierdi. Czuję się, jakbym wychodził z mroku na światło.

 

– Miło wiedzieć – twarz jej płonęła, dołączyły do niej uszy – Widzisz… To doskonale, że przyszedłeś.

 

– Naprawdę? Miło to słyszeć.

 

– To znaczy, bo ja chciałam moc… – w głowie miała totalny chaos – Znaczy, wiedzieć. Znaczy…

 

– Chciałaś wiedzieć – domyślił się – Jaką mam moc?

 

– Tak – ze wstydu miała ochotę zapaść się w materac – Dokładnie…

 

– Na pewno nie wypiłaś za dużo? – spytał z troską – Jesteś jakaś dziwna. Masz rozpaloną twarz.

 

– Nie mam! – prawie krzyknęła – To znaczy… Przepraszam. Powiesz, jaką masz moc, czy nie?

 

– Lanierdi, zachowujesz się co najmniej dziwnie – spojrzał na nią uważnie – Co się dzieje?

 

– Nic złego, Niir – pokręciła gwałtownie głową – Wszystko dobrze. Daj mi chwilę odetchnąć. Opowiedz tymczasem o swoich zdolnościach.

 

– Przecież widzę, że coś się dzieje. Nie możesz się wypowiedzieć… – urwał, gdy spojrzała na niego z wściekłością.

 

– Czy twoja szarmanckość i dobre wychowanie obejmują także dopytywanie się o to, co nie jest twoją sprawą?

 

– Wybacz – cofnął się lekko – Nie chciałem cię urazić…

 

– Nie uraziłeś, nic się nie stało. To ja przepraszam – westchnęła – Ale… Wolę ci nie mówić. To nic poważnego – uśmiechnęła się.

 

– Cieszę się. Jeśli potrzebujesz, możesz liczyć na mnie, Lanierdi – odwzajemnił jej uśmiech – Władam powietrzem tak, jak moja matka. Może nie jestem tak silny, jak ona ale coś tam potrafię.

 

– Mógłbyś na przykład zgromadzić wodę z powietrza w jednym miejscu i zamrozić ją?

 

– Wodę albo samo powietrze – kiwnął głową – Potrafię w ten sposób zamrozić kilku przeciwników na raz.

 

– Ilu?

 

– To nie ma znaczenia. Gdybym miał rozgrzać powietrze, byłby większy problem, bo musiałbym dostarczyć mu energii. Przy zamrażaniu sam ją pobieram, więc nie tracę sił, wręcz przeciwnie.

 

– Dobre – ucieszyła się – Ale dlaczego tak?

 

– Widzisz, żeby rozgrzać powietrze, muszę dostarczyć mu energii, wprowadzając je w ruch, więc sam ją tracę. Zamrażając je, pobieram energię, spowalniając tym samym jego ruch. To prawo dotyczy każdej materii. Im szybciej poruszają się cząstki, z których się składa, tym jest gorętsza i odwrotnie.

 

– A – pokiwała skwapliwie głową – Wiedziałam o tym, przecież to oczywiste… Swoją drogą, masz chyba sporą wiedzę o swoim żywiole.

 

– Inaczej wstydziłbym się kłamać, że nim władam – wzruszył ramionami – Tych, którzy nazywają się władcami żywiołów, jest sporo. W praktyce kończy się na tym, że wszystko, co potrafi zrobić na przykład władca ognia, to rozpalić ognisko. Albo zabiera się za coś, na czym się nie zna i doprowadza do pożaru lasu czy wioski. Wiedza o danym żywiole to niezbędne minimum, żeby nim władać, najlepiej jest też znać relacje między nim a czterema pozostałymi. Inny niezbędny element to opanowanie. Im trudniejszy w kontroli jest żywioł, tym więcej uważności i opanowania trzeba. Przy powietrzu i ogniu najmniejsza utrata kontroli może skończyć się katastrofą. Kiedyś uratowałem pewnego nieszczęśnika, któremu wydawało się, że włada ogniem. Miał tyle poparzeń, że gdyby nie to, iż umiem uzdrawiać rany, odszedłby z tego świata. Sam zemdlałem zaraz po tym, jak mu pomogłem. Gdyby trafił na ludzkiego uzdrowiciela, byłoby po nim. A i tak pozostały mu blizny… Dosyć o mnie – uśmiechnął się – Opowiesz mi coś o swojej mocy i o Ixerze Xantalu? Jeśli to nie jest problem dla ciebie.

 

– A, mogę – poprawiła włosy – Widzisz… Jako półdemon, jestem tylko silniejsza od zwykłego człowieka. Władam magią, ale chyba nawet gorzej, niż ludzie… Najczęściej korzystam z mocy Xantala, chociaż niewiele o niej wiem. Potrafi złamać każdą magię i ochronić mnie przed nią, mogę nim kruszyć skały i przecinać najtwardsze pancerze. Gdy go używam, mam też większą siłę, niż zwykle… Ale to wszystko. Rinim powiedział mi kiedyś, że to, co potrafię rozbudzić, to zaledwie ułamek pełnej mocy Ixera, z której korzystał mój ojciec. Kiedyś próbowałam z niej skorzystać, ale nic to nie dało. Czułam, jakby ta broń blokowała mi dostęp do niej, pozwalając na używanie tylko tego ułamka. Może dlatego, że jestem w połowie człowiekiem… – westchnęła smutno – W każdym razie nawet ta cząstka mocy to wiele… – spojrzała na jego dłoń z pierścieniem – Próbowałeś czegoś?

 

– Tutaj? – zdziwił się – Wyobrażasz sobie skutki? Wolę nie używać czegoś, o czym nie mam do końca pojęcia w miejscu, gdzie jest tylu ludzi. Zwłaszcza, jeśli jest w tym zamknięta siła mojej matki. Gdybym stracił kontrolę, mógłbym zmienić pół miasta w ruiny. Spróbuję zajrzeć w jego moc przed snem, żeby się zorientować, jak nią władać.

 

– Swoją drogą, zbójca, który to miał, nie był zbyt silny. Gdy użyłam Xantala, pokonałam go z łatwością.

 

– Mógł po prostu nie wiedzieć, jak tego używać. Z biegiem czasu odkryją pewnie coraz więcej możliwości tych klejnotów. I tego się właśnie boję. Nie mając pełnej wiedzy, ba, nawet pojęcia o magii, mogą stracić kontrolę. Pół biedy, gdyby sami się zniszczyli, wtedy przynajmniej byłby spokój. Problem w tym, że mogą sprowadzić zagładę też na miasto i okolice. Materia, woda, ogień i Ruun, Podwójna Siła… Wyobrażasz to sobie? Mogłoby się nie skończyć na Ji’ib.

 

– Wiesz, że o tym nie pomyślałam? – wzdrygnęła się – To oznacza, że musimy się pośpieszyć… Zanim ci głupcy doprowadzą do katastrofy – wyjrzała przez okno – Nie wydaje ci się, że coś się tam porusza? – zmarszczyła brwi – Jakby półprzezroczysta sylwetka… – Gdy to powiedziała, ruch ustał. Widziała jednak nadal dziwny, przezroczysty kształt, podobny do sylwetki dziecka.

 

– Nie – podszedł do okna – Chyba nikogo tam nie ma…– otworzył je i wyjrzał, mrużąc oczy – Musiało ci się… – błyskawicznym ruchem chwycił kształt oburącz i wciągnął go do środka. Iluzja znikła. Zobaczyli dziwne, owłosione stworzenie, przypominające sylwetką człowieka, jednak wzrostu pięciolatka i straszliwie chude. Rzuciło się na niego, wyciągając z palców dłoni ostre pazury. Niir jednak jednym ruchem ręki posłał je pod przeciwległą ścianę. Jeden błyskawiczny ruch później trzymał demona oburącz za gardło. Tamten wił się i wymachiwał chudymi rękoma, próbując go dosięgnąć, lecz nie mógł nic zrobić. W końcu wbił pazury w ramię przeciwnika. Mężczyzna syknął z bólu i rzucił nim o podłogę, po czym przykucnął, przygniatając stwora brzuchem do ziemi. Ze zranionego ramienia pociekła stróżka krwi – Skąd się tutaj wziąłeś? – spytał zdecydowanie, ignorując ranę.

 

– Nie mogę powiedzieć – wydusił tamten skrzekliwym głosem – Nawet, gdybym mógł, to bym… – urwał, gdy demon przycisnął go mocniej. Spróbował zaczerpnąć powietrza, lecz nie pozwalała mu na to ściśnięta klatka piersiowa.

 

– Teraz możesz? – gdy puścił, stwór wziął gwałtowny wdech – Czy nadal nie?

 

– Zabij mnie, a nie powiem – odparł dumnie – Jakem Onor.

 

– Rozumiem – odparł, uśmiechając się złowieszczo – Wiesz, władam powietrzem, potrafię także uzdrawiać.

 

– No i co z tego?

 

– Daj mi, proszę, dokończyć. Mógłbym rozgrzać powietrze w twoich płucach, parząc je. Potem uzdrowić je i znów poparzyć. Tak w nieskończoność – gdy tamten wzdrygnął się, Niir pokiwał głową – Nie zabiłbym cię w ten sposób, jednakże umiesz chyba wyobrazić sobie towarzyszący temu ból? – spytał obojętnie.

 

– Nie zrobisz… – urwał. Poczuł narastające ciepło w klatce piersiowej – Nie… – spróbował się wyrwać, lecz oprawca trzymał go mocno – Nie, błagam! – załkał, przerażony – Nie chcę, błagam!

 

– Więc powiesz? – Niir schłodził powietrze – Czy nie? – znów je rozgrzał, jednak nie do tego stopnia, żeby wywołać ból.

 

– Nie!

 

– Sam wybrałeś… – mały demon zaczął tracić dech z gorąca.

 

– Dobrze! – odparł, płacząc ze strachu – Powiem, tylko przestań!

 

– To mów teraz.

 

– Zbójcy… Przysłał mnie ich przywódca – powiedział roztrzęsionym głosem – On… Nie, nie mogę…

 

– Naprawdę? – demon uniósł brwi – Więc wybierasz…

 

– Przestań się z nim cackać – odezwała się Lanierdi – Poparz go raz, gdy doświadczy, jaki to ból, powie wszystko.

 

– Przestań – spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się porozumiewawczo, gdy zrozumiał – Nie chcę tego robić. Przecież to tortury.

 

– Nic mu się nie stanie a nauczy go to moresu – wzruszyła ramionami – Chyba, że jesteś mamisynkiem i nie zdobędziesz się na to. Pamiętaj, że nie lubię miękkich mężczyzn. Czy może mam od ciebie odejść na zawsze? Pamiętaj, że nigdzie nie znajdziesz takiej kobiety, mój drogi.

 

– Masz rację – westchnął – Cóż… Musi zrozumieć, że ma do czynienia z elitą demonów – znów rozgrzał powietrze – Teraz powiesz wszystko.

 

– Nie!!! – zawył Onor – Błagam, nie! Przywódca zbójców… To radny miasta, Nelud bel Aghir! – załkał – Zabiją mnie…

 

– O, poskutkowało – uniósł brwi, zaskoczony – Cóż za nowina… Wiesz pewnie coś więcej.

 

– On… Jeden z nas rozpoznał pierścień i Ixera Xantala, w tej karczmie. Pan Nelud opłaca nas, pracujemy dla niego. Ci zbójcy… To opłacani przez niego nomadzi, Ralibowie. Pięciu radnych ma pierścienie, oni są hersztami. Właściwie czterech, jednego z nich zabiła ta kobieta.

 

– Rozumiem… Jak oni się nazywają?

 

– Nie mogę… – gdy znów poczuł ciepło w płucach, zadrżał – Ulib bel Aghir, brat Neluda, ten zabity. Tan bel Uubi, Ibin bel M’dub i Hadi bel I’nenda. Błagam, nie wiem nic więcej…

 

– Na pewno?

 

– Na pewno wie – odparła Lanierdi – Tylko chce uciec. Chce nas oszukać – podeszła do stwora i przykucnęła przy nim – Może – między jej palcami pojawił się płomień – Warto by go inaczej przesłuchać – przysunęła płomień bliżej oczu Onora – Co myślisz? – spojrzała na Niira.

 

– Musimy go torturować? Mi wygląda na to, że nie wie nic więcej. To zwykły szeregowy… A motywów, kierujących szanownymi radnymi, łatwo się domyśleć. Nie potrzeba do tego tortur.

 

– Niech ci będzie – wzruszyła ramionami – Wiemy dostatecznie dużo… Jak chcesz, możesz go puścić. Mam dziś dobry nastrój.

 

– Więc dobrze – zszedł z przeciwnika – Uciekaj, póki ona nie zmieni zdania. Bo jeszcze mnie zmusi, żebym cię gonił po dachach.

 

Mały demon nie czekał ani chwili, jednym susem znalazł się na parapecie, skąd uciekł, skacząc po dachach, niczym kot.

 

– Z czego się śmiejesz? – spytał Niir, gdy dziewczyna wybuchnęła śmiechem.

 

– Nic… – wzięła głęboki oddech, żeby ochłonąć – Po prostu… Wyobraziłam sobie ciebie… – parsknęła znów śmiechem – Skaczącego po dachach… – śmiech przeszedł w perlisty chichot – Niir Dachołaz…

 

– Wszystko w porządku? – spytał, lekko zaniepokojony – Masz coś zbyt dobry humor, Lanierdi.

 

– W doskonałym – pacnęła plecami na łóżko – Lepiej nie mogłam trafić… Nieważne. Doskonale się rozumieliśmy – usiadła, uśmiechając się do mężczyzny – Naprawdę nam uwierzył… I pomyśleć, że ledwo się znamy.

 

– Masz rację – usiadł koło niej – Wyszłaś na bezwzględną i bez sumienia…

 

– Przestań – żachnęła się – Nie mogłabym patrzeć, gdybyś go torturował. Chyba… Nie mógłbyś? – spytała z nadzieją w głosie.

 

– A jak myślisz? – uniósł brwi – Na kogo ci wyglądam?

 

– Nie mógłbyś – odparła radośnie – W końcu, gdybyś był takim łotrem, to nie… nie zainteresowałabym się tobą. To znaczy – dodała, lekko rumiana – Jako człowiekiem. Znaczy, demonem. Znaczy, ciekawą osobą. Bo ja… Polubiłam cię, Niir, od razu. Bo…

 

– Spokojnie – uśmiechając się serdecznie, położył jej dłoń na ramieniu – Też cię polubiłem, Lanierdi. Jesteś ciekawą dziewczyną, do tego bardzo ładną . Jest we mnie dużo życzliwości dla ciebie, z przyjemnością będę z tobą wędrował, gdy to wszystko się skończy. Ale jako przyjaciel.

 

– O nic więcej mi nie chodziło! – cofnęła się gwałtownie, jakby jego dłoń parzyła – Jeżeli ty masz jakieś… Z czego się śmiejesz?! – wściekła się, widząc, jak demon zanosi się śmiechem.

 

– Wybacz, nie chciałem cię urazić – odetchnął – Po prostu… Słyszałem waszą rozmowę. Ale z grzeczności nie mówiłem o tym.

 

– Słyszałeś? – spojrzała na niego, przerażona – Przepraszam, Niir, ja nie chciałam…

 

– Za co przepraszasz? Nawet bez tego domyśliłbym się twojego… hm, afektu. Z mojej strony możesz liczyć na przyjaźń i wsparcie – spojrzał jej prosto w oczy – Ale na razie na nic więcej. Chociaż… Nie wykluczam, że w przyszłości może to się przerodzić w coś więcej. Lecz, póki co – wyciągnął do niej dłoń – Możemy być po prostu towarzyszami i przyjaciółmi – uniósł brwi, uśmiechając się.

 

– Ja… – spojrzała mu w twarz, lekko czerwona – Dziękuję – uścisnęła jego dłoń z radością – Za szczerość, Niir. I za szansę. To bardzo cenne. Który mężczyzna powiedziałby coś takiego…

 

– Ja jestem Niir– odparł – Nie żaden któryś mężczyzna, Lanierdi. Jestem sobą i staram się być nim jak najlepiej.

 

– Nie znam cię prawie w ogóle… – powiedziała, wciąż trzymając jego dłoń, od której biło jakieś niesamowite ciepło i spokój – Ale wydaje mi się, że jesteś nim bardzo dobrze – gdy zorientowała się, co robi, puściła go błyskawicznie – Wybacz. Ja…

 

– Jeśli chcesz, możesz potrzymać moją dłoń – uśmiechnął się – Nie widzę w tym nic złego.

 

– Nie, nie trzeba – machnęła ręką – Właściwie, to nie poznałam nigdy kogoś takiego, jak ty. Rinim… To bardzo dobry przyjaciel, ufam mu bardziej, niż sobie. Jest solidny, mądry i ma dobre serce… Ale, rozumiesz, chodzi mi o…

 

– Mężczyznę – dokończył za nią – A co, jeżeli powiem, że nie spotkałem nigdy takiej dziewczyny, jak ty?

 

– Wtedy – odparła, rumiana – Spłonę rumieńcem – westchnęła – Musisz mi to wybaczyć.

 

– Nie ma czego wybaczać – wzruszył ramionami – Tak po prostu jest. Chyba pasujemy do siebie.

 

– Tak jakby… Niir, czy możesz… – przysunęła się do niego – Nie – wróciła na miejsce – Nieważne – pisnęła, gdy ją przygarnął – Co ty robisz? – spytała, przylegając do niego – Puść mnie!

 

– Mogę – uśmiechnął się – Oczywiście, że mogę.

 

– Dziękuję – oparła głowę o jego ramię – To… Też jest dla mnie cenne. Rozumiesz.

 

– Tak, jak dla mnie, Lanierdi. Co do radców i spisku… Trzeba powiedzieć o tym Rinimowi. Zabiliśmy brata głównego radnego, nie puści nam tego płazem.

 

– Racja. Musielibyśmy uderzyć pierwsi, żeby zyskać na czasie… Niemniej, dzisiaj chyba już nic nam nie grozi. Gdyby zaatakowali w gospodzie, spowodowałoby to zbyt duży rozgłos. Myślę, że będą nas śledzić i wykorzystają okazję, gdy będziemy sami… To oznacza, że muszę nosić wszędzie ze sobą Ixera Xantala – westchnęła – Cóż, trudno.

 

– Słyszałem, że on nie pozwala się nawet dotknąć nikomu oprócz tego, kto nim włada. Jeżeli będziemy się trzymać razem, chociażby we dwoje, nic nam nie grozi. Wiedzą, że mam pierścień a on jest zdecydowanie bardziej poręczny od twojej broni. Po to wypuściłem tego Onora, żeby wiedzieli, że nie wystarczy nasłać na nas trochę silniejszych magów. Muszą wszystko dobrze zaplanować, a to daje nam przynajmniej kilka dni czasu. Za to my możemy wyprawić się na pustynię w poszukiwaniu zbójców. Na ile dobry węch ma Rinim?

 

– On? Tak samo doskonały, jak ja. Potrafię wyczuć ludzi z odległości kilku kilometrów.

 

– Pozazdrościć – kiwnął głową.

 

– Albo i nie. Jeżeli to banda zbójców, którzy nie myli się od miesięcy… Nie chciałbyś wtedy mieć mojego węchu, uwierz mi.

 

– Wierzę ci… Cóż, chodźmy znaleźć twojego przyjaciela – gdy chciał wstać, przytrzymała go – Coś się dzieje?

 

– Nie – przylgnęła do jego ramienia – Posiedź tak ze mną jeszcze chwilkę, Niir.

 

– Widzę, że to polubiłaś – zaśmiał się serdecznie – Dobrze, nie ma problemu. Jemu i tak niewiele może zagrozić.

* * *

 

– Rozumiem – powiedział wąż, gdy opowiedzieli mu wszystko – Ci dranie… Pewnie część zysków zatrzymywali dla siebie. Potem zyskaliby jeszcze więcej na podwyżce cen towarów, argumentując, że Ji’ib też przecież poniosło straty z powodu zbójców. Plan prawie genialny – wysunął rozdwojony język – Tylko jak znaleźli grób i te kamienie?

 

– Mogli wyciągnąć informacje od ludzi z wioski – odparł Niir – Jak daleko jest stąd do niej?

 

– Tirna leży nad Morzem Północnym, na samym krańcu Migaru – Lanierdi pokręciła głową – Trzeba by przewieźć pierścienie przez trzy granice, Migaru z Asgarem, Asgaru z Nifhe i Nifhe z Federacją Wolnych Miast Oremu. Taka podróż kupcom zajmuje około trzech miesięcy. Radni są powszechnie znanymi osobami, nie ma możliwości, żeby w tym czasie nikt ich nie rozpoznał. Do tego, to głównie kupcy z tych trzech krajów przyjeżdżają tutaj, więc obecność jibińczyków nie uszłaby uwadze ludzi. Mogliby zmienić ubiór, zapewne, jako ludzie wykształceni, mówią płynnie w tych trzech językach. Jednak nie mogliby ukryć swojej karnacji. Ponieważ, jako demony, poruszamy się szybciej, niż oni, usłyszelibyśmy cokolwiek o oremczykach, wędrujących na północ.

 

– Może ktoś dostarczył im pierścienie – powiedział Niir, opierając się o mur miasta. Spotkali się bowiem za bramą, żeby nikt ich nie mógł podsłuchać – Jakiś kupiec… Chociaż to palcem na wodzie pisane. Woleliby sami udać się w podróż, niż zaufać jakiemuś kupcowi. Gdyby przywłaszczył sobie pierścienie, z ich planów zostałyby nici.

 

– Racja… Musiałby to być ktoś, kto porusza się szybko i komu ufają – dziewczyna zmarszczyła brwi – No tak – pacnęła się w czoło – Przecież mają na swoich usługach demony.

 

– Mówisz o Onorach? – domyślił się mężczyzna – Wykluczone. Istoty ich pokroju jeszcze bardziej rzucałyby się w oczy, niż oremczycy. Taki demon musiałby przypominać do złudzenia człowieka. A ludzkie demony są zbyt silne, żeby ktokolwiek zmusił je do uległości. Nie potrzebują ochrony ani pieniędzy radnych. Wątpię też, żeby którykolwiek z nich oddał im dobrowolnie pierścienie.

 

– Na dodatek – dodał Rinim – Musiałby wiedzieć, gdzie pochowano Nidenę. Wieśniacy nie ufają demonom, a Iseraxtil był wyjątkiem, sam zdobył ich zaufanie.

 

– Psiakrew – zaklęła Lanierdi – Ale przecież skądś je mają… Chyba, że ten demon… – oczy rozszerzyły jej się z przerażenia – Nie, bogowie… – zadrżała – To niemożliwe, prawda? – spojrzała na towarzyszy z nadzieją – Skąd demon miałby wziąć się w Tirnie… Musiałby wiedzieć przed przybyciem o pierścieniach, przybyć specjalnie w tym celu – poczuła, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa – Nie… – oparła się o mur. To nie mogła być prawda… Ci ludzie, wśród których się wychowała, którzy traktowali ją jak swoją… – Błagam, powiedzcie, że to niemożliwe! Chociaż, że wziął sobie te pierścienie i poszedł…

 

– Prawie – odparł Niir smutno – Prawie niemożliwe. Niestety, tylko prawie – spojrzał na nią z troską – Rozumiem cię doskonale.

 

– Tirnańczycy nie pozwoliliby nikomu obcemu dotrzeć do grobu twojej matki – powiedział wąż – Jeżeli tak było… – zwiesił łeb – Przykro mi, Lanierdi.

 

– Nie… – pokręciła głową – Ale wciąż prawdopodobieństwo, że to demon, jest prawie zerowe – uśmiechnęła się, lecz w oczach wciąż miała strach – Więc nie ma o co się bać…

 

– Chyba – Niir podszedł do dziewczyny i przytulił ją. Czuł, jak stara się trzymać, jak drży w środku – Lanierdi… – westchnął, gdy wtuliła się w niego. Wyczuł od niej potężny strach i rozpacz – Nie mógłbym cię okłamać. Ale nie panikujmy, to nie jest jeszcze pewne… – urwał. Od strony miasta dobiegł ich potężny huk i krzyki ludzi.

 

– Co to było? – puściła go natychmiast i pobiegła w stronę źródła hałasu. Rinim i Niir pobiegli za nią.

 

 

* * *

 

Zatrzymali się przed sporym budynkiem, stojącym przy murze, dokładnie po drugiej stronie od miejsca, w którym przed chwilą rozmawiali. Czy raczej przed dymiącymi zgliszczami, które z niego zostały. Resztki marmurowych schodów i kolumn wyglądały, jakby coś je stopiło, miejscami były rozżarzone do czerwoności. Dookoła walały się stopione kawałki piaskowca, kilkoro ludzi i demonów leżało na ziemi, jęcząc. Cokolwiek rozsadziło ten budynek, nie mogło być powiązane z żadną ludzką magią. Miejsce wybuchu otaczał tłum gapiów, musieli przepychać się przez nich siłą.

 

– Na bogów – Lanierdi aż zdębiała z wrażenia – Co… Co to było?

 

– To siedziba Rady Ji’ib – powiedział Niir, nie mniej wstrząśnięty – Na szczęście otacza ją magiczna osłona… Gdyby nie to, ucierpiałaby cała dzielnica – zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał się, jakby wpadł na ścianę – Z powodu wybuchu przestała przepuszczać kogokolwiek.

 

Nagle rozległ się przeszywający, piskliwy dźwięk, powtarzający się w cyklach po trzy razy. Tłum zaczął się rozstępować, ustępując miejsca pięciu jeźdźcom, ubranym w białe stroje z kapturami.

 

– To strażnicy Ji’ib – powiedział Niir – Szybko zareagowali… wskazał ręką na jednego z nich, jadącego na samym przedzie. Na jego piersi widniała złota brosza, przedstawiająca pięcioramienną gwiazdę, wpisaną w okrąg – Jen bel Kubi, dowódca.

 

– Rozejść się – powiedział Jen ostro – Zajmiemy się tym – spojrzał na ruiny. Nawet on nie potrafił ukryć szoku – Bogowie… – pokręcił głową – Zbadajcie to pogorzelisko – powiedział do żołnierzy. Ci zsiedli z koni i posłusznie ruszyli w stronę ruin, przechodząc przez barierę bez problemu.

 

– Przepraszam – Lanierdi odezwała się do wysokiego staruszka w czarnym turbanie, trzymającego się bardzo dobrze, jak na swój wiek – Radni… Czy byli w środku?

 

– Właśnie trwały obrady – odparł spytany – Bogowie, to tragedia, rozumie panienka? Wszystkich siedmiu radnych… I wszyscy pracownicy ratusza.

 

– Rozejść się, opuśćcie to miejsce – powiedział dowódca strażników, unosząc do ust drewnianą tubę – Każdy, kto tu zostanie, będzie oskarżony o utrudnianie postępowania.

 

– Idziemy – powiedział Rinim – Nie warto… To na pewno robota demona. Wracajmy do … – urwał, gdy zobaczył, że Niir pochyla się – Coś się stało?

 

– Spadło mi coś – mężczyzna ruszył za nimi – Już idę.

* * *

 

– Skoro to demon… – gdy weszli do Rozgrzanej Wydmy, Lanierdi usiadła przy pierwszym stoliku – Ale nie wiemy, czym się kierował… Niir, co robisz? – spojrzała na niego, zdziwiona. Demon usiadł i zamknął oczy, po czym wyciągnął coś z kieszeni spodni – Niir?

 

– Poczekaj – uciszył ją gestem ręki.

 

– Dobrze, wybacz…

 

– Już wiem – powiedział po chwili – Było pięciu radnych… – ściszył głos – I jakiś ludzki demon – pochylił się do pozostałych – Nie wiem dokładnie… – pokazał im trzymany w dłoni kawałek skały – Wyczytałem to w śladach energii. Są nieco zamazane z powodu wybuchu, ale udało mi się. Ten demon wściekł się na nich… Odebrał im pierścienie i rozsadził ratusz. Wyłapałem jakieś słowa, coś jakby: Jesteście do niczego, ja się tym zajmę. Potem uciekł… Chyba na zachód – spojrzał smutno na dziewczynę – Przykro mi… Sądząc po tym, co zrobił w ratuszu… – rozłożył ręce i przełknął ślinę – Wieśniacy nie mieli szans. To jakiś potężny demon, silniejszy chyba ode mnie.

 

– Nie… – Lanierdi nagle oklapła w krześle – Tylko nie… – po jej twarzy pociekły łzy – Oni… Kochałam ich… – pokręciła głową – Niir – spojrzała na niego z nadzieją oczami lśniącymi od łez – To nie jest pewne, prawda?

 

– Musiał wiedzieć o pierścieniach – powiedział mężczyzna – Skoro wiedział… Udał się na pewno do wioski – spojrzał na dziewczynę ze współczuciem – Naprawdę mi przykro, Lanierdi…

 

– Rozumiem… – pokiwała głową, płacząc – Ten łotr… Jak on mógł? Całą wioskę, tak po prostu…

 

– Potrzebujesz, żebym cię wsparł? – spytał, obserwując ją.

 

– Jeśli możesz… – odparła niepewnie – Ale nie wiem…Tak przy…

 

– Ludziach? – wzruszył ramionami – Nie wypada mówić, gdzie mam ich zdanie.

 

– Dziekuję – podeszła do niego i usiadła mu na kolana, tuląc się – Jesteś… – pociągnęła nosem – Jesteś wspaniały, Niir. Naprawdę.

 

– Po prostu nie mogę patrzeć, jak płaczesz – przytulił ją – Lanierdi… Sam nie wiem, co ci powiedzieć. Rozumiem cię doskonale.

 

– Nic nie mów – odparła – Po prostu mnie przytul, to wszystko.

 

– Dobrze. Po prostu cię przytulę, Lanierdi.

* * *

 

– Niir… – powiedziała Lanierdi następnego dnia, gdy wychodzili przez główną bramę – Ja… Naprawdę jestem wdzięczna losowi za to, że cię spotkałam.

 

– Może tak miało być – uśmiechnął się – Kto wie… Może jednak los istnieje w jakimś stopniu. Może ktoś miał odebrać nagrodę za zbójców, a ja miałem spotkać ciebie. Współczuję mu.

 

– Dlaczego? – zdziwiła się.

 

– Wybierając między nagrodą a tobą… Wybrałbym ciebie, Lanierdi. Nieważne, jak wysoka byłaby zapłata. Przyjaźń takiej dziewczyny, jak ty, jest bezcenna.

 

– Umiesz prawić komplementy – spojrzała na niego, uśmiechając się.

 

– Mówię je prosto z serca – spojrzał jej w oczy – Jak się czujesz? – spytał z troską.

 

– Widzisz… – posmutniała – Nadal to przeżywam. Pewnie nigdy nie zapomnę… Ale już mi nieco lepiej. To dzięki twoim przytuleniom – spojrzała na niego figlarnie.

 

– Cudotwórca – skomentował Rinim z nutą ironii – Czy to element magii uzdrawiającej?

 

– Nie licz na to – spojrzała na węża – Że ciebie też przytuli.

 

– Ani mi to w głowie – parsknął. Z jego nozdrzy wydobyły się dwa niebieskie płomyki – To gdzie teraz idziemy?

 

– Na zachód – wskazała dłonią – Skoro demon poszedł w tym kierunku…

 

– Lanierdi – odezwał się Niir – Dwie sprawy. Po pierwsze, to jest południe. Zachód jest tam – wskazał kierunek – Po drugie, co zamierzasz zrobić, gdy go spotkasz? Jest dla nas zbyt silny, może nawet dorównuje siłą Pięciu. Do tego ma ich moc.

 

– Zobaczymy. Zamierzam najpierw znaleźć sposób na obudzenie pełnej siły Ixera Xantala – machnęła bronią – Gdy mi się to uda… Właśnie, jak twój pierścień?

 

– Zajrzałem w jego moc. Musiałbym poćwiczyć, ale powinienem nauczyć się nad nią panować.

 

– Doskonale. Póki co, pozostaje nam unikać spotkań z tym łotrem i nauczyć się panowania nad pełną mocą naszego oręża.

 

– Pestka – skomentował Rinim.

 

– Właśnie. Pestka – wzruszył ramionami Niir – To łatwiejsze, niż nauczyć się kierunków… – syknął z bólu, gdy uderzyła go pięścią w żebra – Za co, Lanierdi?

 

– Za kierunki, Niir.

 

– Ale on miał rację – powiedział wąż – Ha – zaśmiał się, gdy zacisnęła pięść – Mnie nie uderzysz, mam pancerz.

 

– Znalazł się mądry – parsknęła.

Koniec

Komentarze

noszący drewniane maski o prostym wyglądzie. Trochę to niezgrabne. Lepiej "prostym kształcie" straszny, upiorny wygląd. straszny=upiorny, to zbędne powtórzenie. Towarzyszył jej dziwny stwór, podobny do długiego, czterookiego węża. Ale my nie znamy żadnego długiego czterookiego węża, do którego można porównać tego stwora. Więc "o  wyglądze" byłoby lepiej. Żeby udowodnić samemu sobie swoją męskość przez zabicie kupca, który nigdy w życiu nie miał w ręku broni. Pokraczne zdanie. Ludzie tak nie mają, gdy zabijają się wzajemnie, nie obchodzi ich, że są jednym gatunkiem, rasą. "ludzie tak nie mają" to kolokwializm, nie pasuje to stylistyki. "Ludzie tak nie czują" byłoby lepiej. Mi wygląda na to, że nie wie nic więcej. Od "mi" nie zaczyna się zdania. "Mnie".

– Nie mógłbyś – odparła radośnie – W końcu, gdybyś był takim łotrem, to nie… nie zainteresowałabym się tobą. To znaczy – dodała, lekko rumiana Rumiane to może być jabłko. Rumiana dziewczyna to permanentna cecha cery. Chodziło ci o "zarumieniona". Błędów jest więcej. Powinieneś popracować nad językiem. Może za wcześnie, żeby brać się za pisanie. Wątek miłosny był bardzo naiwnie stworzony, a dialogi sztuczne, trochę dziecinne.

Goldengate – dzięki za wskazanie błędów:) Przyznaję, niezbyt trafnie dobrałem niektóre słowa, oczywiście to poprawię. Nie we wszystkim się jednak z Tobą zgadzam: 1. "O wyglądzie" – napisałbym to właśnie, gdybym wiedział, jak ów czterooki wąż wygląda:) Poza tym, dla mnie to nie ma takiego znaczenia. 2. Od "mi" nie zaczyna się zdania. "Mnie" – okay, więc napiszę "Mnie to tak nie wygląda" – brzmi, jakby to mówiła nie Lanierdi ale jakaś niepiśmienna chłopka:/  Poza tym, ona nie jest robotem z zainstalowanym w głowie słownikiiem poprawnej polszczyzny ale żywą postacią. Wskaż mi, proszę, osoby które przestrzegają powyższej zasady:) To samo się tyczy poprawności stylistycznej. 3. Straszny, upiorny – to wyrazy co najwyżej bliskoznaczne, nie oznaczają tego samego. Można być strasznym, lecz nie upiornym:) 4. "Ludzie tak nie czują" jest chyba jeszcze bardziej pokraczne – chodzi nie tylko o czucie ale też o postępowanie:) 5. Naiwny wątek miłosny – oczywiście, wszyscy zakochują się w ten sam sposób;) Poza tym, Lanierdi i Niir to postacie nieprzeciętnie inteligentne, podobnie widzą świat, odczuwają i myślą. Ona nareszcie trafiła na mężczyznę, z którym ma coś wspólnego, podobnie on. Trudno, żeby między takimi ludźmi… hm, osobami;) nie zaistniało żadne uczucie. To właśnie jego inteligencja, sposób bycia i widzenia świata ją przyciągnęły. Do tej pory żaden facet nie dorastał jej do pięt:) Znam miłość od pierwszego wejrzenia na przykładzie moich własnych rodziców co nie znaczy że byli naiwni a wręcz przeciwnie. 6. Sztuczne dialogi – gdybym wprowadził zmiany, które wymieniłeś w powyższych punktach, wtedy byłyby sztuczne i podręcznikowe:) Kończąc – z całym szacunkiem, jeżeli Twoje kryteria są tak sztywne to w ogóle cud, że jakakolwiek książka przypadła Ci do gustu. Świat nie jest robiony przez kalkę z jedynie słusznych wzorców:) Przemyśl:) Pozdrawiam:)

Jest jakaś koncepcja, jest trochę błędów. Zapis dialogów do poprawy. Stróżka krwi. Wspominasz o pięciu żywiołach. W standardzie są cztery. Może powinieneś je wymienić? To drobiazg, ale przeszkadzała mi mnogość imion na literę "I". Jakieś takie były podobne do siebie i ich nosiciele mi się plątali. I naprawdę byłeś przy tym, jak Twoi rodzice zakochali się od pierwszego wejrzenia?! Jak?! Przepraszam, ale NMSP. ;-)

Babska logika rządzi!

Wygląda na to, a nie "mi wygląda na to".  Na początku idzie "mnie". Tutaj w ogóle nie pasuje. Ale serio, jak coś może być podobne do czegoś, co nie wiesz, jak wygląda? Ludzie tak nie robią, ludzie tak nie postępują, ludzie są inni. Istnieje kilkanaście sposobów, którymi można opisać to lepiej niż kolokwializmem. Wątek miłosny jest naiwny, bo dialogi są naiwne. On jej daje kosza, zanim ona coś zaproponuje, potem on daje jej szansę, czułam się zażenowana, czytając to.

Nie dotrwałem do zakończenia – wysiadłem , niestety, przy rozmowie bohaterki z panem demonem, w którym się  panna demon podkochuje. Wcześniej kilka razy podkreślałeś wysoką inteligencję demonów; niestety ich rozmowy i reakcje trzymają poziom właściwy dla wymiany zdań przeciętnie rozwiniętych gimnazjalistów. Wypowiedzi jakimi raczą nas postacie są wyjątkowo naiwne, a ich spostrzeżenia przypominają wyważanie, otwartych od pokoleń, drzwi. Natomiast kreowany świat wydał mi się interesujący, wspólne miejskie życie ludzi i demonów jest fajnym pomysłem, scena walki z magiem nawet wciągająca. Z drugiej strony np. pomysł z odebraniem komuś mocy i zamknięciem jej w pierścieniach/kamyczkach/wisiorkach/amuletach – wtórny do bólu, niestety. Gdybyś nie rozwlekał niby-romantycznego wątku i nie wmawiał czytelnikowi, że demony są wyjątkowo inteligentne, co stoi w jawnej sprzeczności z naiwnością cechującą ich wypowiedzi, byłoby – moim zdaniem – znacznie lepiej. Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Pomysł całkiem, całkiem, ale wykonanie raczej słabe. Popracuj nad warsztatem i dużo czytaj, a wkrótce będzie lepiej.   Pozdrawiam

Mastiff

Powiem szczerze nie czytałem, więc po co komentarz jak innie się rozpisali. Zwłaszcza autor z tłumaczeniem siebie. Czytałem początek. Ty na serio napisałeś o platynowej blodynce masz na myśli siwiejącą, platyna bardziej z srebrnym się kojaży. Mi na początku zdania to nie chodzi o słownikówą mechaniczną poprawność, tylko o normy ortografi. Wądki romantyczne, cóż popraw to. Zaznaj miłości, nos od kompa autorze i poznaj miłość swoją. Znajdz dziewczynę, tylko nie z włosami platynowymi chyba że dojrzałe kobiety wolisz. Pozdro

Nowa Fantastyka