- Opowiadanie: zygfryd89 - Bimber mamy

Bimber mamy

Moje debiutanckie opowiadanie na portalu.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Bimber mamy

Za domem Kiliana wiła się ścieżka. Kto ją wydeptał, pozostawało tajemnicą. Niewielu zapuszczało się w tę część miasta. Dróżka omijała drzewa małymi łukami, przypominając meandrującą rzekę, a nieco dalej prostowała się znienacka i prowadziła równolegle do asfaltowej, pełnej dziur drogi. Następnie znikała w lesie.

Kilian wykorzystywał ten zapomniany fragment świata jako skrót w swej rytualnej wędrówce do pracy. Pracował niedaleko, więc ani myślał dojeżdżać autem. Zdrowo i tanio – tak brzmiała jego dewiza.

Z półsnu, jaki zawsze towarzyszył mu w drodze do pracy, wyrwał go czyjś śmiech – głośny, obleśny, wstrętny. Na ten dźwięk Kilian stanął jak wryty. Nie zdziwiłby się bardziej, gdyby przemówił do niego ludzkim głosem jeleń. Był zimny i pochmurny poniedziałkowy poranek. Nikt normalny nie znosi się śmiechem o takiej porze w tak odludnym miejscu.

Rozejrzał się i dostrzegł bardzo dziwną scenę. Pośród drzew stał dwuosobowy, biały jak śnieg meleks. Siedziały w nim dwie nieprawdopodobnie rozbawione staruszki. Ujrzawszy mężczyznę, podjechały bliżej.

– Bimber mamy – rzekła siedząca za kierownicą. Była mała jak dziecko i bardzo otyła. Jej nos szpeciła krosta wielkości kulki winogrona, a rzadkie, białe włosy sterczały we wszystkich kierunkach na pomarszczonej głowie. – Tanio sprzedamy. Sześć złotych za liter.

– Nie, dziękuję – odparł uprzejmie.

– Kup pan, panie kochaniutki – rzekł druga kobieta, chuda babunia o długich, kręconych włosach. Pod jej nosem rósł szary wąsik, którym mogłaby zawstydzić niejednego nastolatka. – Taki duży mężczyzna z pewnością wypije nasz bimberek duszkiem. Jest pyszniutki. Zdrowy i tani.

– Nie piję alkoholu – stwierdził stanowcza.

– Ależ nie może być! – zdziwiła się mniejsza z seniorek.

– Nasz jest tak pyszny, że od razu pan zacznie – wtrąciła druga.

Aż ścisnęło go w żołądku. Nie miał ochoty przyznawać się dwóm obcym kobietom, że od trzech lat jest niepijącym alkoholikiem.

Większa z babć wyjęła z płóciennej torby plastikową butelkę po oleju (na której wciąż widniała etykieta z dorodnym słonecznikiem) i pomachała nią wesoło. Ciecz w środku była żółtawa i lepka. Kilian odniósł wrażenie, że być może staruchy chcą go oszukać, wcisnąć mu prawdziwy olej.

– Daje do głowy ten nasz samogon, co nie, Wieśka? – rzuciła wesoło. Obie roześmiały się głośno.

– Nie jestem zainteresowany. – Naprawdę nie był. Gdyby ktoś postawił przed nim butelkę porządnej gorzałki, pewnie musiałby stoczyć w swej głowie niemałą bitwę. Tego świństwa natomiast nie miał zamiaru tykać.

– Ojej, co się stało z pańską twarzą? – zapytała mniejsza z kobiet.

Kilian odruchowo podniósł dłoń, po czym uświadomił sobie, że babcia mówi o jego bliźnie.

– Wypadek – rzekł krótko i odszedł. Incydent, w którym niemal stracił życie. Był wtedy na samym dnie, lecz zdołał się odbić. Nie miał zamiaru zaprzepaścić ostatnich trzech lat życia z powodu wątpliwej jakości bimbru.

Staruszki jechały za nim jeszcze przez chwilę, nakłaniając do zakupu specjału. W końcu odpuściły. Lecz ich śmiech wciąż podążał za Kilianem, wywołując u niego gęsią skórkę.

 

***

 

Spotkał je ponownie, gdy wracał z pracy.

– Bimberek, szanowny młodzieńcze? – zapytała chuda staruszka. Tym razem to ona prowadził pojazd. – Sześć złotych za liter, jedenaście za dwa.

– Nie chcę tego świństwa – odparował, nieco rozdrażniony.

Na całe szczęście spomiędzy drzew nieopodal wyłoniła się dziewczyna, młoda, może dwudziestoletnia, zapewne zmierzająca pieszo na jedną z okolicznych zabaw. Meleks ruszył w jej kierunku, a Kilian wykorzystał okazję i oddalił się szybkim krokiem.

– Bimberek dla szanownej pani? – słyszał w oddali. – Tylko sześć złotych za liter.

 

***

 

Następnego dnia poczuł ulgę. Wędrował ścieżką, lecz nigdzie nie widział białego pojazdu. Nie słyszał żadnych śmiechów. Pewnie dręczą nieszczęśników w innej części miasta – pomyślał z uśmiechem.

I wtedy meleks wyjechał zza drzewa z takim impetem, że Kilian o mało nie wpadł pod koła. Stanął jak wryty.

– Co wy wyprawiacie! – krzyknął i przypatrzył się pojazdowi. Tym razem meleks był większy, czteroosobowy, również biały. Siedziały w nim cztery osoby. Dwie staruszki, które miał wątpliwą przyjemność poznać podczas wczorajszego dnia, babinka o zwariowanym spojrzeniu i cieniach pod oczami oraz staruszek, tak wynędzniały, że Kilian zachodził w głowę, jak wszedł do pojazdu o własnych siłach.

– Gorzałkę mamy – rzekł, ku zaskoczeniu Kiliana, starzec. – Prawdziwy bimber pędzony według starodawnej receptury – zachwalał energicznie.

– O mało mnie nie przejechaliście! – ryknął. – Tak się nie traktuje klientów.

– Przepraszamy – rzekła staruszka z ciemniami pod oczami. – Kupi pan bimber?

– Jeśli kupię, odczepicie się?

Roześmiali się głośno, jakby Kilian opowiedział wyjątkowo zabawny dowcip.

– Może – odparł staruszek. – Jeśli szanowny pan wypije. Bo my nie lubimy, jak się wylewa nasz wykwintny trunek do zlewu.

Poczuł dreszcze na plecach. Staruszek najwyraźniej przejrzał plan, który Kilian wymyślił wczoraj wieczorem na wypadek ewentualnego spotkania.

– Nic nie kupię! – ryknął i odszedł. – Geriatryczna mafia! Odczepcie się ode mnie.

Meleks ruszył i jechał tuż za nim. To banda starców – pomyślał. Nic nie mogą mi zrobić. Mimo to bał się. Ruszył biegiem, nie oglądając się za siebie.

 

***

 

Wracając z pracy, wybrał dłuższą drogę. Nie spotkał staruszków. Postanowił, że przez pewien czas zrezygnuje ze spacerów tamtą ścieżką. Jutro do pracy pojedzie samochodem.

 

***

 

Gdy zbliżył się do znajomej dróżki, zwolnił nieco i zaczął rozglądać się we wszystkich kierunkach. W aucie czuł się bezpiecznie. Jeśli pojawią się zwariowani sprzedawcy, doda gazu i zostawi ich w oparach spalin i ich nędznego bimbru.

– Gdzie jesteście, dranie? – szeptał do siebie, spoglądając przez boczne szyby.

Zahamował gwałtownie i uderzył głową o kierownicę. Droga była nieprzejezdna. Blokował ją meleks długi jak autobus. Wokół kłębiło się z dziesięcioro staruszków, głównie kobiet.

– Bimbermamy – rzekła jedna z kobiet, stojąca najbliżej okna samochodu.

– Miło mi, Kilian jestem – rzekł swym najbardziej złośliwym głosem i zaczął zawracać.

– Sześć złotych za liter!

– Zdrowo i tanio!

Odjechał z piskiem opon. Postanowił, że od dziś do pracy będzie jeździł inną drogą.

 

***

 

– Połóż się do łóżka – powiedział Ania, jego żona. – Ileż można sterczeć pod oknem? Czekasz na złodziei?

– One tam są – rzekł cicho.

– Kto?

– Bimbermamy. Staruszki sprzedające bimber. – Widział białą sylwetkę meleksa, który wił się wśród drzew niczym bardzo dziwna leśna zjawa.

– Co z tego? Pewnie chcą dorobić do emerytury.

– Nie sądzę.

 

***

 

– Posterunkowy Mateusz Kambiat, czym mogę służyć?

– Chciałbym zgłosić przestępstwo. Pod moim domem jacyś ludzie sprzedają nielegalnie wytworzone alkohole.

– Znaczy bimber?

– Tak, bimber.

– Proszę podać adres.

 

***

 

Jechał wolno, w każdej chwili gotów na ucieczkę. Radio grało cicho. Kilian wsłuchiwał się w nie, gdyż miał nadzieję usłyszeć dobrą nowinę. Niestety, jak dotąd nie podano żadnej wiadomości o rozbiciu gangu handlującego szemranym alkoholem. Ani jednej wzmianki o zamknięciu nielegalnej destylarni. Nic.

Ściszył radio i wzmógł uwagę. Jak dotąd niczego nie zauważył. Już rozgorzała w nim nadzieja, że policja rozpędziła to parszywe towarzystwo na cztery wiatry, gdy usłyszał śmiechy. Z wielu gardeł.

Meleks stał pod brzozą. Wokół niego zgromadził się spory tłum staruszków, na oko z połowa domu starców. Wszyscy otaczali starca w policyjnym mundurze. Mały, przygarbiony funkcjonariusz zaśmiewał się do rozpuku, pokazując swój służbowy pistolet. Wyglądał niczym celebryta otoczony przez fanów.

Niespodziewanie wymierzył w Kiliana, który padł na fotel i zasłonił uszy. Czekał na dźwięk wystrzału, na spadające odłamki szyby. Nie doczekał się.

Starcy otoczyli go niczym zombie z horroru.

– Sześć złotych za liter.

– Przepyszny. Stara receptura.

– Zdrowy i tani.

– Rozejść się! – ryknął – bo będę ruszał.

Odjechał z piskiem opon. Kątem oka dostrzegł, że potrącił jedną lub dwie osoby, lecz wcale się tym nie przejął.

 

***

 

W nocy zbudziło go pukanie. Na wpół przytomny doczłapał się do drzwi, po czym otrzeźwiał w jednej chwili.

Trzy bimbermamy uśmiechały się do niego z ciemności, oferując swój podejrzany wyrób. Zatrzasnął drzwi z taką siłą, że zbudził żonę.

– Kto to był?

– Domokrążcy.

– W nocy?

– Robią się coraz bardziej nachalni.

 

***

 

Rankiem wysłał Anię do jej matki. Nie mógł pozwolić, by staruszkowie skrzywdzili jego żonę. Sam będzie musiał stawić czoło swym problemom.

 

***

 

Gdy późnym wieczorem wrócił z pracy, zastał pod domem tłum koczujących starców. Wślizgnął się przez okno piwniczne. Wiedział, że ma dwa wyjścia. Kupi od nich alkohol i wypije, co z pewnością zaowocuje powrotem do choroby, albo dowie się, kim oni są i co tak naprawdę się dzieje.

Odrzucił pierwszą opcję. Uczynił tak wiele, by wyjść na prostą… Zrobił to dla Ani i dla siebie. Tak wiele go to kosztowało…

 

***

 

Uzbrojony w długi kuchenny nóż, drewnianą pałkę i zabytkowy rewolwer, który odziedziczył po ojcu, wyruszył na poszukiwanie odpowiedzi.

Zaparkował samochód obok ścieżki, a sam skrył się w zaroślach. Wypatrzenie meleksa nie było trudne, pojazd jaśniał pośród ciemności niczym księżyc na bezchmurnym nocnym niebie. Staruszkowie kluczyli pośród drzew, aż zatrzymali się nieopodal. Jedna z babinek opuściła pojazd i zastukała w szybę jego samochodu. Po chwili odjechali, zrezygnowani.

Plątali się pośród drzew pół nocy. Raz opchnęli butelkę jakiemuś podejrzanemu typowi, który zataczał się niedaleko drogi. W końcu się zwinęli. Kilian popędził do swojego auta, odpalił i ruszył za nimi.

Pojazd sunął pustą drogą z niemałą prędkością. Kilian trzymał się w bezpiecznej odległości, nie spuszczając oczu z roześmianej załogi staruszków. Meleks skręcił nagle w las i zniknął pośród drzew. Mężczyzna podążył za nim.

To była wciąż ta sama ścieżka, lecz tego fragmentu Kilian nie znał. Nigdy tu nie był. Gdyby spędził w okolicy dzieciństwo, pewnie mógłby jechać przez las z zamkniętymi oczami, niestety, przeprowadził się do obecnego domu ledwo dwa lata temu. Setki drzew przywodziły na myśl armię upiorów, która zastygła w oczekiwaniu na kolejny ruch mężczyzny. Szyszki trzeszczały pod kołami samochodu.

Meleks zatrzymał się obok drewnianej chatki. W jedynym oknie paliło się światło, a przez komin wydobywały się chmury dymu. Załoga opuściła żwawo pojazd, kilkoro z nich weszło do chatki, pozostali ruszyli na tył domu.

Kilian szerokim łukiem zaczął okrążać budynek. W końcu zatrzymał się, przerażony.

Z tyłu domu pośród cmentarzyska starych wiader, gumiaków, łopat i skrzyń siedział największy człowiek, jakiego Kilian widział w życiu. Nawet w tej pozycji był wyższy od otaczających go staruszków. Ręce miał grubości pni brzóz, brzuch tak ogromny, jakby właśnie połknął małego słonia, a czaszkę łysą i pomarszczoną. Był stary, Kilian dopiero po chwili to zauważył. Wydawał się starszy niż wszystkie bimbermamy razem wzięte. Jak tak otyły człowiek mógł dożyć tak sędziwego wieku?

Sprzedawcy zaczęli oddawać mu pokłony, jeden uklęknął. Monstrum otworzyło usta i przemówiło coś w obrzydliwym języku, którego Kilian nie znał ani nie rozpoznał. Starcy podchodzili do niego z butelkami samogonu, a olbrzym odkręcał kolejne zakrętki, wąchał i wydawał polecenia.

Nagle wielkolud podniósł rękę, co musiało być dla niego niemałym wysiłkiem, i wskazał przed siebie. Wszystkie babcie odwrócił głowę i dopiero wtedy Kilian zorientował się, że monstrum wskazuje na niego.

Zaczął uciekać. Sylwetki drzew zdawały się pędzić we wszystkich kierunkach, gdy manewrował po lesie. Starcy gonili go. Słyszał ich śmiech i głośne kroki. Biegł przed siebie, po chwili stracił orientację. Musiał się dostać do samochodu, lecz nie wiedział, gdzie go zostawił. Uciekał, jak szybko potrafił, lecz starcy byli coraz bliżej.

Dorwali go pod olbrzymią sosną. Było ich kilkunastu. Rozpoznał kobietę z wąsem, babcię z cieniami pod oczami i policjanta. Otoczyli go. Kilian stał pod drzewem sparaliżowany ze strachu. Przyszło mu na myśl tylko jedno rozwiązanie. Sięgnął do kieszeni.

– Sześć złotych za liter? – zapytał swym najsłodszym głosem.

Po chwili został sam, trzęsąc się z przerażenia i ściskając w ręku plastikową butelkę.

 

***

 

Był tak przerażony i zmęczony, że ledwo pamiętał, jak wrócił do domu. Na pewno znalazł samochód i odjechał. Opracował też plan, to akurat dobrze wbiło mu się w pamięć.

Wiedział, iż starcy zapewne obserwują dom. Postanowił, że zakradnie się do piwnicy, gdzie nikt nie będzie go obserwował. Wyleje zawartość butelki i napełni ją zwykłym sokiem jabłkowym. Później zasiądzie w fotelu, ostentacyjnie wypije trunek i położy się spać. Odegra swoją scenę.

 

***

 

Obudził się zupełnie zdezorientowany. Był ranek. Ania stała w drzwiach i spoglądał na niego z miną przypominającą burzowy dzień.

– Kiedy wróciłaś? – zapytał, siląc się na uśmiech.

– Co to? – zapytała, wskazując na stojącą przy łóżku butelkę. – Czy to ten bimber, o którym tyle wspominałeś?

Kilian poczuł, jak zamiera mu serce.

– Nie – odparł szybko. – To sok – dodał cicho. – Zwykły sok jabłkowy.

W jego głowie myśli wirowały jak szalone. Mało pamiętał z zeszłej nocy. Czy zrealizowałem swój plan? Czy zamieniłem trunki?

– Sok – powtórzyła. – Odkręć.

Zrobił to bardzo powoli. W jego głowie pojawiło się wspomnienie. Wstał w nocy. Po co? Nie pamiętał. To było coś związanego z bimbrem.

Odkręcił i powąchał.

Gdyby mógł, ucałowałby samego siebie. Trunek pachniał jabłkami.

– Sok – rzekł, posyłając jej wymowne spojrzenie.

Wypiła łyk i zaczęła go przepraszać. Machnął ręką na znak, że nic się nie stało i poszedł do kuchni. Karton jabłkowego napoju okazał się w połowie pusty. Byłem zbyt zmęczony, by pamiętać zamianę.

Chwycił karton i zbliżył do ust. Coś nie dawało mu spokoju. Pamiętał, że wstał w nocy i ruszył do kuchni. Co wtedy zrobił? Może coś zobaczył. Pociągnął łyk napoju i wszystko sobie przypomniał.

W nocy w kuchni ujrzał staruszkę, maluteńką, pomarszczoną bimbermamę, która wlewała sok do butelki po bimbrze, a bimber do kartonu.

Poczuł w ustach palący smak. Bardzo dobry – musiał stwierdzić. Mocny. Sześć złotych za litr to prawdziwa okazja. Pociągnął drugi łyk.

 

***

 

Niedaleko drogi wiła się ścieżka. Kto ją wydeptał, nie wiedziała. Okolica wydawała się odludna i nieco przerażająca. Daria nie zapuściłaby się tu nigdy z własnej woli, lecz nie miała wyjścia. Jej samochód zepsuł się pod samym lasem.

Ucieszyła się więc, gdy podjechał meleks, niewielki, dwuosobowy biały pojazd. Za kierownicą siedziała wysuszona staruszka, a po jej prawicy niewielki dziadziuś z okropną blizną na twarzy. Oboje śmiali się do rozpuku.

– Bimber mamy – rzekł do niej starzec.

– Nie, dziękuję – odparła z uśmiechem.

– Tylko sześć złotych za liter – dodał. – Zdrowy i tani. Tak brzmi nasza dewiza.

– Dobrze – rzekła w końcu. – Jeśli podwieziecie mnie do centrum.

– Wskakuj, panna – wysepleniła staruszka. – U nas nigdy dość osób na pokładzie.

Ruszyli z piskiem opon i zniknęli wśród drzew.

Koniec

Komentarze

Drużka  – dróżka, bo droga

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

O, rzeczywiście, dzięki.

– Bimbermamy – rzekła jedna z kobiet, stojąca najbliżej okna samochodu. – zjadło Ci spację

pomarszczoną bimbermamę, która wlewał sok do butelki po bimbrze,– końcówka czasownika

No dobrze, całkiem sympatycznie się czytało, ale jaki sens tego opowiadania? Że bimber zmienał ludzi w staruszków? I co z tego wynika? Przyznam szczerze, że gnałam do końcówki opowiadania bardzo ciekawa, co z tego wyniknie, ale … zawiodłam się.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Tam nie brakuje spacji. Bohaterka powiedziała te dwa słowa tak szybko, że stworzył z nich jedno, co zresztą podchwycił później główny bohater i zaczął tak nazywać swoich prześladowców. Co do samego opowiadania, zainspirowała mnie scena, którą kiedyś zobaczyłem, idąc ulicą. Może to wszystko wydawać się nieco bezsensowne, ale jakby spojrzeć pod odpowiednim kątem, można całą tę sytuację całkiem poważnie zinterpertować. Może ktoś na to wpadnie.

Zygfrydzie – rzeczywiście tak sobie pomyślałam, że może jednak tej spacji jednak nie barkuje, ale na wszelki wypadek zasygnalizowałam. Jeśli chodzi o opowiadanie – przeczytałam z zainteresowaniem. Lekko piszesz i fajnie. Mój zarzut jest jedynie taki, że rozmyła Ci się jakoś końcówka. Bo to, że byli akloholicy wpadają powtórnie w nałóg jest oczywiste. Bardziej wydaje mi się, że zależało Ci na uwypukleniu tego, że pijąc ten tajemniczy bimber stajemy się natychmiast starcami. Aha i jeszcze jedno – ten tajemniczy olbrzym produkujący bimber miał symbolizować nałóg?    

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Może nie nałóg, ale, powiedzmy, korporacje tudzież państwo i inne instytucje, które dorabiają się na takich ludziach.

OK, dzięki za wyjaśnienia.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki za opinię :)

     Odparowal, nie wyparował… Wyparowal ma inne znaczenie.

     Ciekawy tekst, ale – moim zdaniem – do rozwinięcia. Za dużo spraw pozostaje niewyjaśnionych.      Pozdrówko.  

Alkoholicy wychodzący z nałogu, trzeźwiejący i tacy, którzy od lat nie wypili nawet odrobiny alkoholu, będą alkoholikami zawsze. Nie ma byłych alkoholików. Nie wiem czy dobrze zrozumiałam Autora, ale odniosłam wrażenie, że wcale nie pomagamy trzeźwym alkoholikom wytrwać w ich postanowieniu, skoro alkohol jest wszędzie, dosłownie na wyciągniecie ręki.  

 

Na całe szczęście z pomiędzy drzew nieopodal wyłoniła się dziewczyna…Na całe szczęście spomiędzy drzew nieopodal wyłoniła się dziewczyna

 

…które miał wątpliwą przyjemność poznać podczas wczorajszego dnia – Myslę że wystarczy: …które miał wątpliwą przyjemność poznać wczoraj

 

Wokół kłębiło się z dziesięciu staruszków, głównie kobiet. – Skoro towarzystwo było mieszane, to: Wokół kłębiło się z dziesięcioro staruszków, głównie kobiet.

 

Zaparkował samochód nieopodal ścieżki (…) aż zatrzymali się nieopodal. (…) który zataczał się nieopodal drogi. – W krótkim fragmencie aż trzy powtórzenia.

 

Pociągnął łyk trunku i wszystko sobie przypomniał. – Sok jabłkowy nie jest trunkiem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za wszystkie poprawki.

Cieszę się, że mogłam pomóc. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanie może być. A wielkości kulki winogrona to jakie konkretnie? Bo widziałam takie od ziarnka grochu do dużej oliwki.

Babska logika rządzi!

Widzę, że wreszcie udało mi się trafić na dobry tekst. Podoba mi się twój pomysł, jak również sposób, w który go przedstawiasz. Tekst czyta się szybko i całkiem przyjemnie, ale uważam, że dużo by zyskał, gdyby został rozbudowany. Bo odnoszę wrażenie, że niektóre zagadnienia zostały potraktowane bardziej po łebkach, niż powinny.

Świetny tekst, mnóstwo humoru, bardzo dobry styl. Pisz, pisz!

Wow, bardzo mi się podobało, ma klimat, tak samo jak to opowiadanie "Przez dziurkę…". Fajny pomysł i napisane w taki sposób, że czytałam z ciarkami na plecach;)

Dziękuję :)

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, to moje pierwsze opublikowanie tu opowiadanie :) Nie spodziawełem się, że ktoś pokusi się o tę skamielinę :)

Ja czasem do Ciebie zaglądam, szczególnie, jak mam ochotę na coś horrorowatego ;)

Jesteś jednym z moich ulubionych autorów na tym portalu.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka