- Opowiadanie: VojtasB - Wściekły pies

Wściekły pies

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wściekły pies

 

Nic nie wskazywało na to, by dzisiejszego dnia miało się zdarzyć coś, co złamałoby codzienną rutynę. Rafał miał świadomość, że wydarzenia sprzed trzech lat nie dadzą o sobie zapomnieć. To prawda, że często czuł pragnienie, żeby spotkało go coś niezwykłego, coś co urozmaiciłoby nudną codzienność.

 

Dziś jednak o tym nie myślał. Tego dnia uwaga Rafała była skupiona na codziennych troskach. I takie dni się zdarzają.

 

Wchodził właśnie na szkolny parking przed II Liceum Ogólnokształcącym w Bolesławcu myśląc o zdjęciu swojego zbyt ciężkiego jak na jego kręgosłup plecaka. Pedro wspominał kiedyś o tym, że jest ustawa o dozwolonej wadze plecaka, Rafał nie wiedział, jaka to waga, ale był pewien jego plecak poważnie ją przekracza.

 

Wiatr wiał, a jesienna kurtka nie miała dostatecznie wysokiego kołnierza, żeby ochronić twarz i szyję nietęgiego nastolatka, toteż nastolatek ów po raz kolejny przeklinał siebie za to, że znowu wstał zbyt późno, żeby ubrać się jak należy i nie spóźnić się na autobus do szkoły. Przez to po raz kolejny nie miał na sobie szalika.

 

Codzienne rozmyślania nad marnością ludzkiego, a zwłaszcza swojego żywota, jakie odbywał Rafał podczas marszu do szkoły zwykle bywały przerywane wejściem do szkoły, spotkaniem z kolegami i rozmową schodzącą na inne tematy.

 

Tym razem jednak uwagę Rafała przykuła grupa ludzi zebranych na parkingu szkolnym przed wejściem. Zmęczenie marszem i dźwiganiem nieustawowo ciężkiego plecaka było wciąż silne, ale nieodparta chęć użalania się nad swoim losem ustąpiła ciekawości i racjonalnemu myśleniu: „Wytrzymałem taki kawał drogi to i dam radę zapytać, co się stało”. Wprawdzie zaraz potem pojawiła się negacja: „Przecież, jeśli to coś wartego uwagi, to i tak dowiem się później, a jeśli się nie dowiem, to znaczy, że warte uwagi nie było” Jednak Rafał zdążył już zaczepić kolegę.

 

– Cześć Cyryl!

 

Cyryl nie odpowiedział, tylko wyciągnął dłoń w stronę Rafała. Wymienili skomplikowany uścisk dłoni. Humor poprawił się nieco Rafałowi, bo udało mu się przejść uścisk bez pomyłki. Pierwszy dzisiejszy sukces. Początek dnia nie taki zły.

 

– Co to za widowisko? – zapytał Rafał, gdyż obaj stali na uboczu, a przez zbiorowisko nie sposób było cokolwiek zobaczyć.

 

– Woźnego zajebali! – odpowiedział Cyryl bez wahania

 

– No żeby nie czasem! – Rafał niewątpliwie uznał tę informację za żart

 

– No poważnie mówię. Zaraz przyjadą pały.

 

Rafał nie ciągnął tematu. Po pierwsze dlatego, że postawił na logikę – jeśli Cyryl sobie robi jaja to zaraz i tak wszystko będzie jasne, a jeśli mówi prawdę to zaraz powstanie jeszcze większa rozjebunda. Po drugie dlatego, że naprawdę był już zmarznięty i zmęczony dźwiganiem tego plecaka.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Podkomisarz Andrzej Wilczyński jechał na miejsce zbrodni z pośpiechem i tak dużym w porównaniu do tego, z jaką rezygnacją podchodził zazwyczaj do życia. Stał się zgorzkniały, odkąd wywalili go z wojewódzkiej. Kiedy usłyszał, że ciało woźnego znaleziono poważnie zmasakrowane wiedział, że niebawem przyjdzie ktoś z góry i przejmie pałeczkę. Dlatego teraz dostał motywacji. Owszem była w tym chęć pokazania innym, że nie jest skończonym nieudacznikiem. Ale chciał przede wszystkim udowodnić sobie, że nie ustępuje ważniakom siedzącym we Wrocławiu. To był dla niego ratunek. Miał depresję. Powrót do pracy mógł poprawić jego samopoczucie. Mógł dodać mu siły, żeby dalej żyć chociażby ciągnąć do emerytury. Chciał znowu czuć adrenalinę towarzyszącą śledztwu. Chciał czuć złość wobec przestępcy i tę nieodpartą chęć wsadzenia go za kratki.

 

Na miejscu był już oddział mundurowych zabezpieczających miejsce zbrodni.

 

Oddział. Szumnie powiedziane. Czterech funkcjonariuszy, dwóch z nich odpędzało gapiów, których było niemało(w końcu to szkoła), jeden rozwijał charakterystyczną pasiastą taśmę.

 

Ostatnim z nich była kobieta, robiła zdjęcia różnych ujęć denata, niewidocznego dla innych, gdyż niemal w całości przykrytego białym całunem.

 

Niby wszystko gra. Bo w końcu Bolesławiec to Warszawa i nie tak łatwo zebrać w minutę oddział niebieskich, ale to co się tu działo było dla Wilczyńskiego nie do strawienia.

 

Znał wszystkich obecnych gliniarzy, więc nikt go nie zatrzymywał. Nie musiał okazywać legitymacji.

 

– Czy tobie Grzesiu przypadkiem nie odjebało? – zwrócił się słodkim głosem do policjanta z taśmą – Trzeba było jeszcze mniejszy kwadracik owinąć to by Kaśka zdjęcia robiła zza taśmy!

 

– Wilku, ale co ty się denerwujesz?

 

– Nie co się denerwujesz, tylko weź żesz, kurna owiń cały parking, a przynajmniej dotąd, gdzie jeszcze belfry nie wjechały! A wy – zwrócił się do dwóch pozostałych – weźcie oczyśćcie parking z tego tłumu! Do środka niech wejdą!

 

Jeden z zachęconych krzykiem do pracy zajął się wypraszaniem publiczności prawdopodobnie spragnionej teatru z efektami specjalnymi. Drugi natomiast musiał się zająć kobietą która najwidoczniej doznała panicznego ataku histerii i głośno płacząc próbowała dostać się bliżej przykrytego denata przez taśmę, którą posterunkowy Grzesio jeszcze nie skończył w pośpiechu ogradzać parkingu.

 

– To żona? – Wilczyński skierował pytanie do robiącej zdjęcia Kasi

 

– Ktoś ze szkoły zawiadomił rodzinę – Kasia podniosła wzrok znad wizjera aparatu i pokazała swoje wielkie bladoniebieskie oczy patrząc z pod grzywki koloru ciemny blond na zmęczoną twarz Wilczyńskiego – Miło, że na mnie nie krzyczysz tak jak na nich. – uśmiechnęła się

 

– Jak dotąd tylko ty wykonujesz swoją pracę jak należy. – Ponurą twarz Wilczyńskiego na chwilę rozjaśnił lekki uśmiech. – Daj zajrzeć pod spód. – powiedział kucając

 

– Faceci to by tylko pod spód chcieli zaglądać… – Wciąż uśmiechała się, kiedy podnosiła nieco wyżej całun, którym przykryte były zwłoki

 

– Tobie wszystkiego kojarzy się z seksem?

 

– Tylko kiedy ty jesteś w pobliżu…

 

Wilczyński uśmiechnąłby się szerzej, gdyby nie widok, którym uraczyła go koleżanka z pracy. Woźny leżał na plecach w kałuży krwi, ze zdeformowaną ponad połową twarzy. Połamana kość policzkowa z lewej strony wystawała na zewnątrz. Nos był przesunięty w prawo i całkowicie stracił jakikolwiek regularny kształt. Szczęka była zmiażdżona, a jej lewa połowa była wgnieciona w środek twarzy. Lewa noga była urwana powyżej kolana razem z nogawką. Z kikuta sterczały końcówki ścięgien i nerwów. Tętnice już nie krwawiły.

 

– Dobry rzeźnik… – stwierdził Wilczyński.

 

– Jego lewe zęby wbiły się w prawy policzek. Nie wiem czy siła upadku z najwyższego piętra tej szkoły byłaby do tego wystarczająca. Ale na pewno nie skoczył. Nie upadłby tak daleko, a nie ma tu nigdzie śladów ciągnięcia ciała.

 

Wilczyński po raz kolejny był pod wrażeniem zmysłu obserwacji posiadanego przez Kasię.

 

– A noga?

 

– Albo nadepnął na poniemiecką minę, albo po mieście grasuje niedźwiedź. Inaczej nie potrafię tego wytłumaczyć. To był kawał chłopa, a ta noga nie jest ucięta tylko urwana.

 

– Domyślam się, że nikt jeszcze nie został przesłuchany?

 

– Kto miał to zrobić?

 

Wilczyński popatrzył z niesmakiem na nieudolne wysiłki kolegów.

 

– Odpuść chłopakom. Pierwszy raz do trupa przyjechali.

 

– Jasne… Idę pogadać z dyrekcją. Dopilnuj reszty.

 

– A tak swoja drogą… – Kasia zatrzymała go, kiedy już miał iść do szkoły – Mówisz, że jako jedyna dobrze dziś pracuję… To może w końcu zasłużyłam, żebyś zaprosił mnie na obiad?

 

Wilczyński przypomniał sobie, że kiedyś Kasia oddała mu przysługę. Obiecał, że zabierze ją za to na obiad, ale ciągle to odkładał, ze względu na nadmiar pracy, albo na zmęczenie.

 

– Taki widok z pewnością wzmaga apetyt – powiedział spojrzeniem wskazując na przykryte ponownie zwłoki – Ale chyba czeka nas sporo pracy.

 

– Gdybyś był mi winny pieniądze zaczęłabym doliczać procenty.

 

– Do obiadu też można dodać procenty.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Nikomu nie został dany dzień wolny od szkoły. Ani od losu ani od dyrekcji. Mimo to nikt nie miał wątpliwości, że dzisiejszy dzień w II Liceum nie będzie w każdym aspekcie zgodny z planem. Jeszcze przed pierwszą lekcją głównym, jeśli nie jedynym tematem rozmów było znalezione ciało woźnego. Jeżeli nawet rozmowa schodziła na inne tematy to zawsze zaczynała się od zwłok na parkingu.

 

Chociaż każdy miał świadomość, że zdarzyła się rzecz przykra (niektórzy ryzykowali nawet określenie „tragedia”), to humor Rafała znacznie się poprawił. Wydarzenie smutne-niesmutne, w każdym razie ciekawe. Ludzie od dawna narzekają, że w mieście nic się nie dzieje, no to się wydarzyło. I to nieźle się wydarzyło. Zabito woźnego.

 

– Nie woźnego! – rzekł stanowczo Marek opierając się o barierkę obok schodów na korytarzu szkolnym – Tylko konserwatora! Zawsze to podkreślał.

 

– To akurat był woźny. Słyszałem, że nieźle go poharatali… – powiedział Rafał próbując sprowokować kolegów do podzielenia się informacjami

 

Cyryl połknął haczyk.

 

– No… Ty, normalnie – jego reakcja była tak żywiołowa, że omal nie zburzył sobie postawionych na żel włosów – kuuurwa! Urwali mu nogę, a z mordy to mu kotlet zrobili!

 

– Urwali mu nogę? – Twarz Anety wykrzywił grymas obrzydzenia pomieszanego ze współczuciem

 

– Podobno to wyglądało – wtrącił się Twardziel – jakby napadł na niego niedźwiedź.

 

– Ale skąd niedźwiedzie w Bolesławcu?

 

– Może przyszły tu z Czernej – Marek zarechotał chwytając nieprzychylne spojrzenia Anety i Twardziela. Oboje Mieszkali w Czernej.

 

– Marek – w głosie Anety słychać było zarówno pretensje jak i rozbawienie – Nie wiem czego ty chcesz od Czernej.

 

– Ja to bym od Czernej niczego nie chciał! – stwierdził Cyryl mimo, że niepytany

 

– Wiocha, gdzie psy dupami szczekają – określił Marek

 

– I białe misie mówią „dobranoc”. – dodał Rafał

 

Wszyscy skorzystali z okazji do pośmiania się z Czernej i jej mieszkańców. Nikomu nie przeszkadzało, że tylko Marek jest w tym towarzystwie mieszkańcem Bolesławca. Reszta to element napływowy.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Zwłoki właśnie pakowano do karawanu, kiedy Wilczyński wychodził ze szkoły po rozmowie dyrektorką i pracownikami. Przy karawanie stała Kasia z rękami opartymi na biodrach i aparatem zawieszonym na szyi. Była dość lekko ubrana – jedynie dżinsy i szary golf. Ten widok połączony z nagłym atakiem zimnego powietrza po wyjściu ze szkoły sprawił, że Wilczyński zadrżał i zapiął pod szyją swoją czarną skórzaną kurtkę. Skończył czterdziestkę parę lat temu, ale zazwyczaj sprawiał wrażenie jakby był zgrzybiałym emerytem. Kasia zupełnie odwrotnie – była młodsza od Wilczyńskiego, a pozytywne podejście do życia optycznie ujmowało je jeszcze paru wiosen.

 

– O sekcji zwłok możesz zapomnieć – powiedziała Kasia zamykając drzwi karawanu – rodzina się nie zgadza.

 

– Rodzina – Wilczyński spojrzał jak karawan odjeżdża – Czyli ta histeryczka?

 

– Co zrobisz, nic nie zrobisz. Straciła męża. Nie mieli dzieci. Czego dowiedziałeś się w szkole?

 

Twarz Wilczyńskiego wykrzywił uśmiech. Pytanie zabrzmiało jak słowa matki kierowane do ucznia podstawówki.

 

– Ktoś wpadł na pomysł, żeby przyozdobić szkołę i woźny miał malować z konserwatorem jakieś drzwi. Nasz odpowiadał za klucze więc wychodził ostatni. Nikt nie wie, o której wyszedł. Nauczyciele go lubili, uczniowie też. Nie miał wrogów. Ktoś obejrzał jego samochód?

 

– Stoi tam i czeka i czeka na ciebie.

 

Kasia ruchem głowy wskazała czerwoną Fiestę stojącą w najdalszym miejscu parkingu od wejścia do szkoły. Wilczyński westchnął.

 

– Nie ma rady…

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Na lekcji polskiego nauczycielka streszczała lekturę, którą klasa miała przeczytać do końca tego tygodnia odbierając tym samym resztki nadziei na to, że obowiązek nie będzie całkowicie pozbawiony przyjemności. Rafał robił co w jego mocy, żeby nie słuchać i mieć możliwość poznania treści lektury podczas samodzielnego czytania. Zazwyczaj w tej sytuacji myślał o niebieskich migdałach – byle nie słuchać. Tym razem jednak postanowił pogadać z siedzącą obok Zochą. Wciąż miał nadzieję dowiedzieć się czegoś na temat wydarzenia dnia.

 

– Ale jak oni mogli mu urwać nogę? – Rafał próbował kierować rozmowę w stronę zabójstwa

 

– Może bombą żarówkową? – Podsunęła złośliwie Zocha

 

Kiedyś Rafał spekulował z Zośką, które znajdzie skuteczniejszy sposób, żeby zabić to drugie. Zośka wymyśliła, że kiedy pewnego dnia, Rafał będzie sam, zdołowany wracał ze szkoły, ona wyskoczy z zza rogu, obleje go benzyną i rzuci na niego zapałkę. On natomiast miał wcześniej włamać się do jej domu i w jej lampce nocnej wkręcić żarówkę wypełnioną benzyną. Ponoć taki bajer miał się nazywać „bomba żarówkowa”.

 

– Nie wiem skąd bomba żarówkowa wzięłaby się na parkingu szkolnym. I kto by ją podłożył.

 

– Ty. Ty wiesz jak ona działa.

 

– Każdy wie jak ona działa.

 

– Bo ty im powiedziałeś. Mają cię za psychopatę. Jesteś głównym podejrzanym.

 

– No. Jeszcze mnie wsadzą.

 

– Może tam zostaniesz doceniony

 

Rafał spojrzał pytająco na Zochę.

 

– Dopiero tam byłbyś ideałem piękna – wyjaśniła – Nie to co tu…

 

– Rafał – do rozmowy wtrąciła się polonistka – Nie gadaj!

 

Rafał uznał, że nie dowie się z rozmowy niczego ciekawego, więc postanowił się przymknąć i zająć rozmyślaniem. Rozmyślaniem dlaczego wina zawsze spada na niego.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

W samochodzie woźnego nie znalazło się nic wartego uwagi. A w każdym razie Wilczyński nie znalazł niczego, co mogłoby naprowadzić go na trop mordercy. Adrenalina i chęć rozwiązania sprawy walczyła ze zmęczeniem. Adrenalina zagłuszyła zmęczenie tylko na chwilę. Potem wróciła rutyna. Zabawne jak szybko potrafi wrócić rutyna nawet po tak długiej nieobecności. Znowu pojawiły się rozmowy z rodziną. Zbieranie gównianych informacji z chaotycznych zeznań, które do niczego nie prowadziły. Znowu pojawiły się trudności. Żona nie zgadza się na sekcję zwłok. Znowu Wilczyński miał ochotę pierdolnąć to wszystko w piździec.

 

Ale nie. Nie zrezygnował bo wiedział, że to może być jedyna okazja, żeby nie zostać na zawsze nieudacznikiem. Żeby nie uważać siebie samego za nieudacznika. To była wystarczająca motywacja.

 

Do prosektorium udał się razem z Kasią. Na stole, który gdyby nie jego sposób użycia można by nazwać operacyjnym, leżał nagi woźny do połowy przykryty białym całunem. W przeciwieństwie do tego, co można było zobaczyć na parkingu, tutaj była grobowa cisza i nikt nie chował martwego ciała przed gapiami. Teraz woźny bardziej przypominał typowego trupa. Był biały, sztywny i prawdopodobnie zimny. Lekarz ostatniego kontaktu wygłosił zwięzły referat o stanie znalezionych zwłok. Musiał ograniczyć się do oględzin więc nie powiedział wiele, czego wcześniej nie zauważyła Kasia.

 

– Zginął od uderzenia tępym narzędziem. Jednak ten, kto mu przywalił albo miał siłę czołgu, albo katował go przez kilkadziesiąt minut. Facet jednak zginął na miejscu. Na jego ciele nie ma innych śladów przemocy ani walki. Noga – lekarz uniósł kawałek całunu i odsłonił kikut – została usunięta już po śmierci. Kość jest zmiażdżona, podobnie jak część mięśni, co wskazywałoby na ucięcie nogi siekierą. Ale obok ran ciętych i szarpanych widać też kilka kłutych co wskazuje, że noga mogła zostać odgryziona.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Wizyta u babci jak zwykle się przedłużyła. Rafał zdawał sobie sprawę, że w domu czeka sporo roboty, ale zawsze zakładał, że jeszcze zdąży się pouczyć. Poza tym bardzo nie lubił, kiedy czegoś się od niego wymagało i korzystał z wszelkich możliwości, żeby obowiązków uniknąć. I tak mimo, że była już późna pora wahał się czy nie ‘zahaczyć’ jeszcze o coś, zanim wróci do domu. Po głowie krążyły mu różne myśli, ostatecznie najbliżej było chyba kino. Nie mógł wyjść od babci nie przyjmując paru groszy w prezencie, którymi można wesprzeć kulturę, ale nie znał nawet repertuaru na dzisiaj.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

To był ciężki dzień dla podkomisarza Wilczyńskiego. Nie dość, że sprawa, o której marzył od tak dawna, okazuje się znacznie trudniejsza, niż się wcześniej zdawało, to jeszcze wisi nad nią widmo przejęcia przez wojewódzkich.

 

Wilczyński mimo skrajnego zmęczenia uznał, że z nerwów i tak nie będzie w stanie zasnąć, a jutro rano musiał być wyspany. Znalazł więc siłę, aby wyciągnąć z szafki nocnej butelkę wódki i kieliszek. Z drugiej wyjął butelkę koncentratu soku pomidorowego, a z lodówki sos tabasco.

 

Postawił kieliszek na stole w kuchni. Patrząc na bałagan panujący w swoim mieszkaniu, Wilczyński był pod wrażeniem. W jego mieszkaniu znajdowało się znacznie więcej rzeczy niż mogłoby się wydawać, że się zmieści. „To nie do wiary – pomyślał – że tyle śmieci można trzymać w jednym miejscu”

 

Ale nie o sprzątaniu teraz myślał. Po jego głowie krążyły teraz najróżniejsze myśli związane ze sprawą. Myśli, którymi był zmęczony jak i całym dniem. Chciał je wyrzucić i pójść wreszcie spać.

 

Nalał do kieliszka wódki. Nie do pełna. Około trzy czwarte. Sięgnął po sok malinowy. Wlał odrobinę do kieliszka. Czerwona ciecz spadł na dno po czym wzburzona lekko zniosła się do góry.

 

Wilczyński lubił obserwować tę grę barw… Patrzeć jak nieskazitelna przezroczystość wódki zostaje zakłócona. Jak gęsty sok spada, po czym odbija się, żeby powoli osiąść na dnie. Kiedy już osiadł, Wilczyński dolał dwie krople sosu tabasco.

 

Podniósł kieliszek z drinkiem i wypił. Nie popijał. Weszło gładko. Idealny napój po przyjściu z piździawki do słabo ogrzewanego mieszkania. Podobno jakoś się nawet nazywa. Jakie to ma znaczenie… Myśli Wilczyńskiego uspokoiły się. Poczuł, że jest mu cieplej.

 

Mimo to był bardzo zmęczony. Poszedł spać. Nie sprzątnął.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Rafał szedł przez park w stronę kina zastanawiając się czy opłaci się mu się nadrabiać tyle drogi. Kiedy w twarz uderzył mu kolejny zimny podmuch wiatru, zaczął żałować, że nie poszedł do domu. Przechodził obok remontowanego budynku, kiedy w ciemności zobaczył szybko poruszający się kształt. Z daleka wyglądał jak zabłąkany pies. Duży pies – wilczur. Z bliska jednak był jak na psa zbyt duży. Miał ponad półtora metra wysokości. Stanął obok rusztowania. Podniósł się i stanął na dwóch tylnich łapach. To dodało mu prawie metr wzrostu. Wystarczyło, żeby strącić kilka metalowych rur z rusztowania. Potwór przypominał wilka o zwiększonych gabarytach. Miał wydłużony pysk, szpiczaste uszy, wilcze łapy. Był wąski w talii i szeroki w barkach. Cały owłosiony. Wyglądał jak karykatura kulturysty.

 

Jednym słowem: Wilkołak.

 

Warknął na Rafała. Sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał się na niego rzucić.

 

Rafał gdzieś w zakamarkach pamięci odszukał informację o tym, że patronem ludzi zaatakowanych przez wilkołaki jest Święty Mikołaj. Przypomniał sobie okazjonalną modlitwę. Wydawała mu się śmieszna, ale nie miał nic do stracenia. Zaczął recytować.

 

 

Święty Mikołaju,

Weź klucze do raju

 

Działało, wilkołak się skulił. Cofnął się kilkanaście metrów. Zaskamlał. Rafał podniósł jeden ze strąconych prętów z rusztowania nie przerywając modlitwy.

 

 

Zamknij pysk psu wściekłemu

I wilkowi borowemu

 

 

 

Postawił wszystko na jedną kartę. Zamachnął się i rzucił celując w wilkołaka. Trafił w bok. Nie przebił go. Jedynie drasnął. Wilkołak zawył. Uciekł w nieznanym kierunku.

 

– No i proszę! – podsumował Rafał

 

Rafał znów miał szczęście. W jednej chwili przestało mu być zimno. Zrezygnował z pójścia do kina. Uznał, że pora wezwać Gabriela.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Kiedy Wilczyńskiego obudził łomot wibrującej nokii, leżącej na drewnianej szafce, był jeszcze bardziej zmęczony niż kiedy się kładł.

 

Podniósł telefon i nacisnął intuicyjnie przycisk odebrania, nie patrząc kto dzwoni. Przyłożył telefon do ucha.

 

– Co jest? – powiedział

 

Przez chwilę słuchał, co mówi osoba po drugiej stronie, po czym rozłączył się bez słowa. Uniósł się z wysiłkiem godnym niewolnika poganianego batem w kieracie, łóżko zaskrzypiało.

 

– Kurwa mać!

 

Zaklął Wilczyński, gdy poczuł gwałtowny ból w boku. Położył dłoń na obolałym miejscu i zaczął rozmasowywać. Musiał się gdzieś wczoraj uderzyć.

 

Poszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Osoba, którą zobaczył po drugiej stronie przypominała bardziej znalezionego na parkingu woźnego, niż żywego człowieka. Był niemal kredowo blady. Miał sine worki pod oczami, jeszcze większe niż miał Al Pacino w „Bezsenności”. Rzadkie, czarne niegdyś, obecnie siwiejące już włosy były lekko tłuste i w nieładzie.

 

Nie miał siły się golić, zwłaszcza, że nie widział w tym szans na poprawę swojego wizerunku. Umył więc z wysiłkiem zęby. Nie zjadł śniadania, chociaż głód ssał go w środku niczym wielka pijawka.

 

Założył koszulę. Zarzucił swoją skórzaną kurtkę i wyszedł na zewnątrz. Natychmiast uderzyło go zimno. Albo wiał jeszcze silniejszy wiatr niż wczoraj, albo tylko on to mocniej odczuwał. Wsiadł do trzynastoletniego forda i pojechał na miejsce świeżo odkrytego przestępstwa.

 

Przy ulicy Chopina, obok nieczynnego kina Orzeł stały już dwa radiowozy. Kasia – jak wczoraj – robiła zdjęcia zakrytemu dla reszty ciału. Za nią stał i obserwował facet bez munduru, około trzydziestki. Wysoki, blondyn, krótko ostrzyżony. Ubrany w modną przed trzema laty kurtkę z futrem przy kapturze. Nosił ją rozpiętą, a pod spodem miał zapiętą do połowy bluzę z kapturem. Tym razem funkcjonariusz Grzesio owijał miejsce zbrodni taśmą w odpowiednich odległościach.

 

Kiedy Wilczyński zbliżył się do ciała, zatrzymał go inny mężczyzna. Nieznacznie niższy od Wilczyńskiego, przed trzydziestką, krótko ostrzyżony, w okularach.

 

– Podkomisarz Wilczyński? – zapytał

 

– Tak, a ty coś za jeden? – odpowiedział i od razu zadał pytanie Wilczyński

 

– Podkomisarz Arkadiusz Kulesza, a to – wskazał na blondyna – komisarz Mariusz Bauer z Komendy Wojewódzkiej Policji. Przejmujemy tę sprawę.

 

– Gówno tam przejmujecie! – zburzył się Wilczyński – Z jakiej racji?

 

– Po mieście grasuje seryjny morderca to sprawa dla Wojewódzkiej.

 

– Seryjny? Skąd wiecie, że to ten sam sprawca, co w wypadku tamtego woźnego? W ogóle to co tu mamy?

 

Wilczyński przeszedł na druga stronę trupa i zajrzał pod białe płótno. To ciało wyglądało znacznie lepiej niż wczorajsze. Nie tylko dlatego, że to była kobieta. Miała poderżnięte gardło i… to wszystko. Nie była zmasakrowana, nie urwano jej żadnej części.

 

– Niczego jej nie brakuje? – zapytał Wilczyński

 

– Brakuje torebki – odpowiedziała Kasia – Co za tym idzie nie ma portfela, telefonu, ani dokumentów. Ale mam nadzieję, że nie będzie problemów z ustaleniem tożsamości.

 

– To w końcu nieduże miasto – dodał blondyn przedstawiony jako komisarz Mariusz Bauer z Komendy Wojewódzkiej – to miała w ręku – komisarz Bauer pokazał foliową torebkę z łańcuszkiem w środku, na którym zawieszony był duży wisiorek w kształcie liter „LG” – Prawdopodobnie zerwała to sprawcy, kiedy się broniła. Wie pan do kogo mogło to należeć?

 

– Do Leszka Gawrona – odpowiedział bez wahania podkomisarz Wilczyński – pseudonim Lelo. Okoliczny łobuz. Jeśli ma miejsce jakiś rozbój to zazwyczaj on jest zamieszany. Obecnie ma wyrok w zawiasach.

 

– No się je odwiesi – Bauer uśmiechnął się chowają torebkę z wisiorkiem – Teraz będzie miał na głowie dwa morderstwa.

 

– Jak to dwa? – Wilczyński zaprotestował – Przecież tych dwóch osób nijak nie mogła zabić jedna osoba! Tam, z faceta zrobili kotlet mielony i urwali udko na deser, a tu jest zwykły napad rabunkowy!

 

– Nie ma czarów, panie komisarzu…

 

– Podkomisarzu.

 

– Że niby nagle w mieście jest zjazd morderców z całego kraju? Daj pan spokój. Przymkniemy Gawrona, znajdziemy narzędzie i sam się przyzna do obu zabójstw. Zbieramy się.

 

– No chyba sobie jaja robisz, jeśli chcesz wszystkie trupy wrzucać do jednego worka!

 

– Panie podkomisarzu, – powiedział Bauer spokojnie – Pan już nie pracuje nad tą sprawą. Teraz to nasza sprawa.

 

– A ciąg kichę, gówniorzu!

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Rafał nie poszedł dziś do szkoły. Tak jak polecił Gabriel, udał się do parku, gdzie wczoraj spotkał potwora. Gabriel już czekał na niego spacerując wokół miejsca, w którym wczoraj pojawił się wilkołak.

 

Gabriel niewiele zmienił się przez ostatnie trzy lata. Nadal wyglądał ja emerytowana gwiazda rocka. Był na oko przed sześćdziesiątką. Miał długie czarne włosy przyprószone siwizną. Ciemną karnację skóry. Był wysoki i chudy. Miał na sobie czarną skórę jak amerykański harleyowiec z lat osiemdziesiątych.

 

– No i co się tak patrzysz, jakbyś ducha zobaczył – powiedział na przywitaniu – Stealth over wealth! Kamuflaż jest najważniejszy

 

– No raczej – odpowiedział Rafał – Wtapiasz się w tłum jak ja pierdziu!

 

– Wezwałeś mnie, więc liczę, że to naprawdę poważna sprawa.

 

– No przecież mówię. Wilkołak jest w mieście!

 

– Jesteś pewien, że to Wilkołak?

 

– No, kurna, miał zęby, miał pazury! Był wysoki na dwa metry, futrzasty… No ja nie mogę, przecież tyle chyba już umiem, żeby wilkołaka rozpoznać!

 

– Ponoć było ciemno…

 

– No nie rób se jaj z pogrzebu!

 

– Dobra już dobra. Z tego co mówiłeś to wygląda na to, że woźnego zabił też wilkołak. To znaczy, że grasuje gdzieś między tym miejscem, a okolicą twojej szkoły. Dobrze byłoby wyciągnąć trochę informacji od oficera prowadzącego sprawę. Znajdź tego gliniarza i popytaj go.

 

– Że jak? I co mam mu powiedzieć, że to wilkołak? Na pewno mi uwierzy i powie wszystko co ustalił!

 

– Dobra. Zostaw to! Sam go znajdę. Wczoraj pogoniłeś wilkołaka, więc został głodny. Prawdopodobnie dziś w nocy znowu się tu pojawi. Trzeba urządzić na niego jakąś zasadzkę. Swoją droga nieźle ci poszło.

 

– Jestem dzieckiem szczęścia!

 

– Ale nie przeszkadza ci się to użalać nad sobą. Będzie trzeba jakoś pieska obezwładnić i zaciągnąć w ustronne miejsce.

 

– Zabiłyby go srebrne kule?

 

– Powinny, jeśli wziąłbyś odpowiedni kaliber. Ale nie umiesz strzelać to raz, a dwa to przecież nie chcesz go zabić. W sumie to sam powinieneś się nim zająć.

 

– A kiedy będę w stanie to robić?

 

– Jeszcze sporo nauki przed tobą.

 

– Nie dość, że muszę zajmować się taką robotą, to jeszcze walisz mi takie teksty.

 

– Nie mów, że cię to nie bawi – Gabriel uśmiechnął się jeszcze szerzej niż wcześniej – są ludzie, którzy za cholerę nie chcieliby robić tego co ty, ale nie jesteś jednym z nich. Obaj to wiemy. No dobra! My tu gadu gadu, a robota czeka. Znajdź jaką miejscówkę, żeby ulokować wilkołaka, a ja pozbieram informację.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Zuchy z wojewódzkiej szybko zdobyły nakaz rewizji i natychmiast udały się do mieszkania Leszka Gawrona. W środku znaleźli nóż, na którym jeszcze były ślady krwi. Niewątpliwie była to krew ofiary. Z morderstwem na Chopina wojewódzcy automatycznie przepisali Gawronowi morderstwo na Dolnych Młynach, przy szkole.

 

Wilczyński mógł tylko patrzeć na absurdalne dochodzenie i bezsensowne uzasadnienia policjantów na połączenie ze sobą dwóch niepowiązanych morderstw.

 

To było zbyt męczące dla i tak zmęczonego Wilczyńskiego. Postanowił udać się do podrzędnego baru i zamówić swojego ulubionego drinka. Na dworze było zimno. Bardzo zimno, a ostry wiatr smagał twarz. Nie mógł się już odczekać swojego kielicha.

 

Mężczyzna za barem spytał kulturalnie zmarzniętego Wilczyńskiego co podać.

 

– Kieliszek wódki – odpowiedział policjant – z odrobiną soku malinowego, i dwiema kroplami sosu tabasco.

 

Barman nie miał problemu ze składnikami, więc zabrał się do przyrządzania zamówienia. Wilczyński w tym czasie zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. Poczuł jak dym wchodzi mu do płuc. To go jednak nie uspokoiło. Barman postawił kieliszek na barze i wlał odpowiednią ilość wódki przez specjalny nalewak. Następnie dolał odrobinę soku i na koniec dwie krople tabasco.

 

Wilczyński obserwował mieszające się ciecze, które mimo wzburzenia nie zamieniły się w jedną konsystencję. Kiedy warstwy się uspokoiły podniósł kieliszek i już miał wypić.

 

– Wściekły pies!

 

Te słowa odwróciły jego uwagę. Miał nadzieję, że to do niego. Od rana ma ochotę komuś przywalić. Jeśli to do niego to w końcu miał pretekst do dania upustu swym zwierzęcym instynktom.

 

Odwrócił powoli głowę w kierunku, z którego dobiegł go głos. Słowa powiedział dojrzały mężczyzna. Około szczęśćdziesiątki. Długowłosy. Ubrany na czarno. Patrzył na Wilczyńskiego i uśmiechał się.

 

– Słucham? – odpowiedział wciąż trzymając kieliszek w górze

 

– To co pan pije – odpowiedział długowłosy – nazywa się wściekły pies. Dobry wybór. Idealne po zimnym spacerze. – Mężczyzna usiadł za barem i zwrócił się do barmana – proszę to samo co dla tego pana. – następnie znowu odwrócił się w stronę Wilczyńskiego – Mogę?… – zapytał, a po chwili dodał, gdy Wilczyński nie załapał o co chodzi – Papierosa?

 

Wilczyński wyciągnął w kierunku przybysza paczkę niebieskich viceroyów. Zamierzał podać mu ogień.

 

– Nie trzeba – zaprotestował mężczyzna – mam swój.

 

Wyciągnął starą metalową zapalniczkę i zapalił swojego viceroya. Barman w tym czasie przygotował wściekłego psa również dla niego. Długowłosy uniósł swój kieliszek.

 

– No, napijmy się! – powiedział

 

– Zdrowie – odrzekł Wilczyński

 

Obaj wypili swoje wściekłe psy. Jak przystało na prawdziwych mężczyzn żaden nie popił. Nie mieli zresztą czym. Poczuli słodycz soku. Potem pieczenie sosu tabasco, a na koniec przyjemne ciepło zaczęło się rozchodzić po ich zmarzniętych ciałach.

 

– W ogóle to Gabriel jestem! – przestawił się przybysz

 

– Andrzej.

 

Obaj zaciągnęli się swoimi viceroyami

 

– Ciężki dzień? – zapytał Gabriel

 

– Do dupy – stwierdził Wilczyński

 

– Barman, jeszcze raz to samo!

 

Wilczyński skinął głową, że również sobie życzy powtórkę.

 

– Opowiadaj! – rzekł Gabriel – Może coś poradzimy.

 

Barman nalewał kolejne wściekłe psy.

 

– Gówno tam poradzimy. Po mieście grasuje jakiś rzeźnik, a ja nic nie mogę zrobić.

 

– Nie zwalczysz całego zła na świecie. – Gabriel uniósł swój kieliszek – Zdrowie.

 

– Zdrowie.

 

Opróżnili swoje kieliszki. Kolejna porcja ciepła rozeszła się po ich trzewiach. Machnęli na barmana, a ten bez pytania przygotował po następnym drinku.

 

– Skurwysyny zabrali moją sprawę – kontynuował swoje żale Wilczyński

 

– To chuje! – twarz Gabriela wykrzywił uśmiech. Zaczął już sączyć swoje źródełko informacji.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Rafał postanowił jednak pójść do szkoły. Rozejrzał się za najbliższą kryjówką i miał nadzieję, że o to chodziło Gabrielowi, bo nie raczył uściślić swoich wymagań. W tej sytuacji Rafał cały czas był gotów na zbesztanie. Mimo, że zrobił wszystko z pełnym poświęceniem(ile poświęcenia można włożyć w szukanie meliny)to nie zajęło mu to wiele czasu, więc z nudów uznał, że pójdzie do szkoły mimo, że opuścił kilka pierwszych lekcji. W szkole wciąż słychać było echa wczorajszego wydarzenia. Podsycała je policyjna taśma rozpięta wokół parkingu i odrysowane kredą kontury leżącego ciała.

 

Przez cały czas jednak Rafał myślał o wieczornej akcji. Cały czas po głowie chodziło mu polowanie na wilkołaka.

 

 

 

Kiedy wieczorem przyszedł do parku, Gabriel stał pod drzewem rozglądał się najwyraźniej bez obaw, mimo że było już ciemno. Wiedział, że wilkołak nie zaatakuje tak wcześnie. Koło jego nóg leżała wojskowa torba w kolorze zgniłej zieleni.

 

– No to co? – zapytał ze zniecierpliwieniem Rafał – rozkładamy sprzęt?

 

– Nie tak wcześnie – odparł Gabriel – Chadzają jeszcze tędy ludzie. Poczekamy aż będzie bardziej pusto.

 

– A jak będzie za późno?

 

– Nie bój się, nie będzie.

 

– Dowiedziałeś się czegoś?

 

– Wczoraj popełniono morderstwo. Policja złapała sprawcę i oskarżają go o zabicie twojego woźnego.

 

– Skąd to wiesz?

 

– Będziesz w moim wieku to będziesz wiedział, jak się zdobywa informacje.

 

Około godziny dwudziestej pierwszej w parku nie widać już było żywej duszy. Rafał zaczął już bez udawania narzekać na zimno. Gabriel rozpiął swoją torbę i wyciągnął z niej części strzelby.

 

– No co to ma być? – zapytał zdziwiony Rafał

 

– Będziesz robić za przynętę. Mam ze sobą szamańskie pierdoły, które zwabią wilkołaka. On podejdzie, jak zobaczy ciebie. Ty odmówisz modlitwą, to go zatrzyma. Wtedy ja go trafię środkiem usypiającym. Zaciągniemy go do kryjówki, którą znalazłeś i tam… uleczymy.

 

– Zwariowałeś? A jak mnie trafisz? Przecież jest ciemno!

 

– Nie bój nic… Przecież jesteś dzieckiem szczęścia.

 

– Fajnie. A będą jakieś świece?

 

– Nie. – odparł Gabriel – Ogień odstrasza wilki.

 

Rafał pomyślał o świecach i przypomniały mu się wydarzenia, które miały miejsce trzy lata temu, kiedy poznał Gabriela. Tym razem to on miał być w centrum.

 

Gabriel złożył strzelbę i załadował. Przymierzył i wycelował przed siebie. Zabezpieczył i przewiesił przez plecy. Następnie wyjął z plecaka dwie figurki pogańskich bogów. Jedna przypominała człowieka z głową wilka. Druga nagą kobietę w towarzystwie wilka. Oprócz tego wyciągnął łapkę zwierzęcia i parę innych drobiazgów mających zwabić wilkołaka. Ustawił je przy ławeczce, na której usiadł Rafał.

 

Sam natomiast zaczaił się parę metrów dalej ze strzelbą. Wiedział, co robi. Stanął od zawietrznej. Przybrał pozycję myśliwego. Mógł oczywiście przewidzieć, że wilkołak zrobi coś, czego plan nie uwzględnił…

 

Mógł, ale nie przewidział.

 

Rafał nie usiadł na ławeczce, bo deski były zbyt zimne, żeby mógł znieść siedzenie na nich. Spacerował wokół niej cały czas powtarzając sobie słowa modlitwy, której zauroczony wilkołak tak się boi. Cały czas trząsł się zimna do tego stopnia, że zapominał o strachu.

 

Jego rozmyślania nad beznadziejnością sytuacji w jakiej się znalazł zostały przerwane hukiem wystrzału. Obejrzał się w kierunku, w którym czaił się Gabriel. I już wiedział co jest grane. Wilkołak zamiast rzucić się na Rafała, upatrzył sobie Gabriela. Skoczył na niego, a Gabriel upuścił strzelbę. Ta wypaliła. Pech chciał, że tym razem przypadek nie sprawił, iż pocisk trafił wilkołaka. Strzelba leżała obok, a z tego co wiedział Rafał był w niej jeszcze jeden nabój.

 

– Ja pierdolę! – zaklął Rafał

 

Wilkołak już miał uderzyć Gabriela swoją wielką łapą, robiąc z jego twarzą to co zrobił z twarzą woźnego. Kiedy Rafał zaczął wrzeszczeć słowa modlitwy, wilkołak skulił się i spojrzał na Rafała. Rafał uniósł strzelbę przestając na chwilę powtarzać słowa modlitwy. Wtedy wilkołak rzucił się w jego kierunku.

 

Rafał wycelował. Wiedział, że ma jeden nabój i, że błąd nie zostanie wybaczony. Ma jedną szansę. Wilkołak stojąc w odległości dwóch metrów skoczył na Rafała.

 

Rafał wystrzelił i upadł na plecy.

 

Zamknął oczy. Zastanawiał się czy spudłował i powalił go wilkołak, czy trafił i przewrócił go odrzut strzelby. Rozejrzał się i stwierdził, że znów miał szczęście. Wilkołak leżał bez ruchu, a Gabriel otrzepywał swoje spodnie.

 

– No nieźle… – powiedział – znowu miałeś szczęście.

 

– I znowu za ciebie musiałem wykonać czarną robotę…

 

– No w końcu nie mogę cię niańczyć. Musisz się czegoś nauczyć.

 

– A mogę poprosić o zmianę nauczyciela?

 

– Niestety… – Gabriel rzucił Rafałowi swoja torbę – Pozbieraj moje klamoty, a ja zwiążę naszego pieska.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

To nie była pobudka, o jakiej marzył Wilczyński. Kiedy otworzył oczy znajdował się na jakimś zadupiu, oparty o mur – nie wiadomo do jakiego należący budynku. Siedział na ziemi, na której rosły jeszcze resztki trawy. W zasięgu jego wzroku walały się pety i butelki po piwie. Zwyczajna melina.

 

To co szczególnie uwierało Wilczyńskiego to związane ręce i nogi. Nad nim stał Gabriel – facet, którego wczoraj poznał w barze, a obok stał jakiś gówniarz i gapił się na związanego policjanta.

 

– No proszę – powiedział Gabriel – Tego bym się nie spodziewał, panie komisarzu…

 

– Podkomisarzu – warknął Wilczyński – i co to ma w ogóle, kurwa, być?

 

– A no widzisz. Panie podkomisarzu. Ktoś panu wykręcił numer i rzucił na pana klątwę.

 

Wilczyński nie przerwał wywodu. To co słyszał brzmiało tak absurdalnie, że nie chciało mu się nawet sprzeczać.

 

– Za dnia – kontynuował Gabriel – żyje pan sobie na tyle normalnie, na ile może żyć człowiek pańskiego pokroju – Wilczyński zastanawiał się, dlaczego nagle Gabriel przeszedł z nim na pan – Jednak przez kilka ostatnich nocy zamienił się pan w coś, co potocznie określa się mianem wilkołaka. Pańskie ciało przybrało postać nieco większego wilczura. Wyrosły panu zęby i pazury. Pana jedynym celem było zabijanie. Być może przypadkowe, być może ktoś panem kierował.

 

– Mam w to uwierzyć? – zapytał Wilczyński. Był zmęczony i wkurwiony. Siedział w niewygodnej pozycji i miał ogromną ochotę przywalić komuś w łeb, ale mimo to nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmiechu. Cała absurdalność tej sytuacji po prostu go bawiła.

 

– Dobrze by było – odpowiedział Gabriel – wtedy uniknęlibyśmy zachodu związanego z udowadnianiem, że jest jak jest i przeszlibyśmy do zdejmowania uroku.

 

– Myślę, że jednak się poświęcę i poznam dowody.

 

– Słuchaj – Gabriel znów przeszedł na ty – A myślisz, że czemu kładziesz się spać wcześnie, a budzisz się zmęczony? To typowe dla lunatyków! A myślisz, że skąd masz ranę w boku, której nie miałeś dzień wcześniej!

 

– Nawet jeśli jestem lunatykiem… – „a nie jestem” dodał Wilczyński w myślach – to nie muszę być wilkołakiem!

 

Gabriel wyciągnął z kieszeni małe drewniane pudełeczko okute srebrem z odlanymi na wieczku srebrnymi symbolami.

 

– Czy wiesz co to jest? – zapytał

 

– Papierośnica po dziadku? – odpowiedział pytaniem Wilczyński

 

– To jest filakterium. Oszczędzę ci nudnych opisów na temat tego jak zostało przygotowane. Powiem tylko, że musiała zostać odprawiona nad nim sesja modlitw i rytuałów. To co musisz wiedzieć to to, że pozwoli ci ono zachować świadomość podczas przemiany w wilkołaka.

 

Gabriel uniósł wieczko pudełka i wyciągnął z torby małe metalowe szczypce. Sięgnął do głowy Wilczyńskiego i jednym szarpnięciem wyrwał kilka włosów.

 

– Auu… Kurwa! – zaklął Wilczyński

 

– Nie jęcz teraz – mruknął Gabriel – Potem będzie bardziej bolało.

 

Włożył kosmyk świeżo wyrwanych, nieco tłustych włosów do pudełeczka.

 

– Prosta metoda, a patrz jaka skuteczna! – zamknął wieko – Część ciebie przed przemianą zamknięta w filakterium. Teraz rozwiążę ci ręce. Po chwili zobaczysz, że twoje ciało się zmienia. Wówczas od razu przystąpię do zdejmowania klątwy. Pasuje?

 

– Dawaj!

 

Gabriel zdjął Wilczyńskiemu metalowe linki z przegubów.

 

– Srebro powstrzymuje przemianę. Srebrna kula mogłaby cię zabić, gdybyś był przemieniony, ale równie dobrze można by ci odciąć głowę. Też by zadziałało.

 

Wilczyński zaczął rozmasowywać nadgarstki, w których powracało krążenie. Zobaczył jak wierzchy jego rak zaczynają porastać włoskami. Dłonie zmieniają kształt. Zaczynały przybierać wygląd psich łap. Poczuł silne mrowienie w brzuchu! Po chwili zmieniło się w palący ból. Skulił się jak dziecko w łonie matki. Obraz zaczął się rozmazywać. Jego ciało ulegało metamorfozie. Czuł to. Czuł jak każdy fragment jego ciała przerasta w coś, czego on sobie nie wyobrażał. Chciał wrzasnąć z bólu. Ale z jego gardła wydobyło się jedynie wycie.

 

Ból zagłuszył wszystko, co działo się wokół. Docierały do niego tylko strzępy głosu Gabriela.

 

– Ujrzyj Krzyż Pana….

 

Ośrodek bólu przemieścił się z brzucha do głowy. Wilczyński chwycił się za głowę rekami, które teraz przypominały wilcze łapy.

 

– …Odstąpcie wrogowie…

 

Poczuł, jak traci kontrolę nad swoim ciałem.

 

– … bo przywołuję Twe Imię…

 

Głos, który słyszał był nie od zniesienia. Kłuł jego uszy. Przenikał go głowy. Sprawiał mu ból.

 

– … Zaprzestać siać przerażenie…

 

Poczuł, że traci resztki sił. Opada na ziemię. Nic już nie widział. Docierały do niego ostatnie słowa Gabriela.

 

– Przez Chrystusa Pana Naszego Amen!

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Nie wiedział, jak długo był nieprzytomny. Ale chyba niedługo. Kiedy otworzył oczy Gabriel wciąż jeszcze był zasapany po odprawianych egzorcyzmach.

 

– No… – powiedział Gabriel, kiedy już odzyskał oddech – To można teraz pogadać. Dobrze się czujesz?

 

– Chujowo, ale żyję – odpowiedział Wilczyński

 

– To dobrze. A więc masz wrogów z szamańskimi ciągotami?

 

– Od groma, ale jakoś nikt nie przychodzi mi do głowy.

 

– Jeżeli jest tak jak myślę, to były dwie możliwości. Albo ty byłeś przypadkową ofiarą i ktoś cię używał do załatwiana swoich porachunków, albo ktoś chciał załatwić ciebie, a ty atakowałeś przypadkowych ludzi. Te pierwszą opcję myślę, że można odrzucić bo nie sadze, żeby ktoś miał na pieńku z woźnym i jednoczesne z Rafałem. A w ogóle – wskazał na Rafała – To jest Rafał

 

– Cześć – Rafał uniósł prawą dłoń w geście przywitania – Może to był ktoś ze szkoły?

 

– Zamknij mordę jak ja mówię – powiedział wciąż tym samym tonem Gabriel – To nie mógł być jak sugeruje Rafał ktoś ze szkoły. Bo czemu z nas dwóch zaatakowałby mnie zamiast niego? Są też inne możliwości. Ktoś mógł sto lat temu rzucić klątwę na twoją rodzinę, albo inne takie. Ale wątpię, żeby się sprawdziły. Filakterium ci zostawię. Może cię uchronić przed rzuceniem kolejnego uroku. Sam mógłbym je gdzieś zapodziać, a jeśli idzie o twoją dupę, to będziesz go lepiej pilnował.

 

Wilczyński wziął pudełko z rąk Gabriela. Było pięknie wykonane. Zastanawiał się ile takie cudo może być warte i gdzie zostało zrobione.

 

– Kim ty jesteś do cholery? – zapytał

 

– Pracuję na rzecz społeczeństwa. Podobnie jak ty. I żeby nie było – dodał – Kogokolwiek zabiłeś pod postacią wilka, to nie twoja wina. Jeśli żal ci tamtego woźnego to możesz wysłać kwiaty na jego pogrzeb. To wszystko.

 

– Ale co ty sobie myślisz? – zburzył się Wilczyński – Przecież gość nie żyje i policja szuka zabójcy!

 

– Zabójcy szukają wojewódzcy – stwierdził z uśmiechem Gabriel – i mają już kozła ofiarnego. Już oni się postarają, żeby sprawa została zamknięta. Dlatego idź do domu, prześpij się i postaw w końcu koleżance obiecany obiad. To na razie – podał dłoń Wilczyńskiemu, a ten ją uścisnął – na nas już czas. Dobranoc.

 

Rafał również uścisnął dłoń Wilczyńskiego i poszedł za Gabrielem.

 

Wilczyński przez chwilę zastanawiał się gdzie właściwie jest, ale po chwili zorientował się i odnalazł drogę do domu. Po powrocie zdjął tylko buty i położył się do łóżka. Wreszcie mógł liczyć na to, że się wyśpi.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

– No jego mać, człowieku!

 

To jedyne słowa, jakie wypowiedział Rafał na widok maszyny, którą sprawił sobie Gabriel.

 

– Kiedy kupiłeś motor?

 

– To nie jest motor. To jest harley – odpowiedział Gabriel cytując dwóch klasyków jednocześnie

 

Wsiadł na harleya i odpalił.

 

– Powiedziałeś – zaczął Rafał – że moim przeznaczeniem jest wypędzanie demonów i te sprawy. To niby kto ma mnie tego nauczyć?

 

– Przeznaczenie samo cię odnajdzie. Nie bój nic.

 

– To do kiedyś tam!

 

– Do następnego! – odpowiedział Gabriel i odjechał w sobie tylko znanym kierunku. Rafał mógł się go jedynie domyślać

 

 

 

 

 

Epilog

 

 

 

Wilczyński wreszcie znalazł czas i siłę, żeby zaprosić koleżankę na odkładany już od Bóg wie kiedy obiad. Oczywiście zgodnie z obietnicą doliczył do niego procenty. Wszystko poszło na tyle gładko, że Kasia zaprosiła Wilczyńskiego do siebie. Kiedy weszli do jej mieszkania Kasia od razu zaprowadziła go do salonu.

 

– Poczekaj na mnie chwilę. Zrób sobie drinka – wskazała staroświecki drewniany barek i wyszła.

 

Wilczyński postanowił zrobić sobie wściekłego psa. Ale wcześniej rozejrzał się po salonie. Był urządzony w staroświeckim stylu. Po prawej stronie barku stała mała biblioteczka. Wilczyński wyciągnął jedną z książek. Na półce zobaczył figurkę przedstawiającą nagą kobietę w towarzystwie wilka. Przypomniał sobie, że dokładnie taką samą pokazał mu wcześniej Gabriel. Otworzył trzymaną książkę. W środku znalazł opisy szamańskich rytuałów. Wszystko dokładnie zilustrowane. Były w niej ryciny przedstawiające akty kanibalizmu. Krojenie ludzkich ciał. Przemiany ludzi w zwierzęta.

 

Wtedy Wilczyński zdał sobie sprawę, że w całym mieszkaniu pełno jest zwierzęcych trofeów i indiańskich zabawek. „Czy to możliwe?” pomyślał „Czy ona mogła rzucić urok?”

 

– Przejrzałeś mnie! – głos Kasi wyrwał go z zamyślenia

 

Kasia stanęła w drzwiach ubrana w seksowną podomkę.

 

– Dobrze kombinujesz. – powiedziała najwyraźniej rozszyfrowując jego myśli – To ja rzuciłam na ciebie urok. Już od dawna mam na ciebie ochotę. A ty wciąż nie mogłeś mnie zaprosić na ten obiad. – podeszła bliżej i wzięła do ręki figurkę – I w końcu znalazłam sposób, żeby cię usidlić.

 

Odłożyła figurkę i objęła Wilczyńskiego za szyję.

 

– Zginął człowiek. – Powiedział Wilczyński

 

– Zawsze są ofiary…

 

Kasia przycisnęła swoje usta do ust Wilczyńskiego. Poczuł jej język rozchylający jego zęby. Wilczyński nie protestował. Wiedział, że teraz nic nie poradzi. Znał inne sposoby na ukaranie mordercy, gdy nie można mu udowodnić winy. Znał te metody. Podrzucenie narkotyków. Zdobycie nakazu rewizji i zostawienie gdzieś w domu narzędzia zbrodni z nierozwiązanej sprawy. Znał te metody.

 

Miał czas, żeby je zastosować. Miał jeszcze czas.

Koniec

Komentarze

Od jednego wściekłego psa zawsze lepsze dwa wściekłe psy albo jeszcze więcej:) ale  wtedy lepiej żadnych kobiet!

Bez rzucania aż takiego uroku nie mogła uwieść Wilczyńskiego? Łagodniejsza klątwa nie wystarczyłaby? Poza tym Wilczyński nie ma szans na wzięcie odwetu na osobie, która ma go pod całkowitą kontrolą – w zakończeniu Kasia czyta myśli…   Przykro mi, nie kupuję, za wiele życzeniowości jak dla mnie.

szoszoon – true story. Takie same wnioski można wyciągnąć po lekturze. AdamKB – Skąd wniosek, że Kasia ma Wilczyńskiego pod całkowitą kontrolą? Skąd pewność, że czyta w myślach? Skąd pewność, że odwet został dokonany?

Tak czy owak: Dzięki za uwagi.

Mam podobne wątpliwości jak AdamKB. Nie kupuję tej historii. Dodam również, że mogłeś zrobić jakiś research przed zabraniem się za tekst, bo sposób opisania śledztwa, rozważania głównego bohatera w tym temacie tudzież logika "znalezienia kozła ofiarnego" są oderwane od rzeczywistości i naciągane. Ale napisane nienajgorzej. Raził mnie brak dużej ilości przecinków.   Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka