- Opowiadanie: Jankes97 - Łowcy - rozdział I i II

Łowcy - rozdział I i II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Łowcy - rozdział I i II

 

 

Spróbowałem swoim sił jeszcze raz i wysylam wam opowiadanie. Będę przesyłał co jakiś czas, dwa rozdziały, chyba, że się nie spodoba to se podaruje.

 

 

 

 

Łowcy

 

 

Rozdział I

 

 

Karczma ''Pod Pijanym Smokiem'' mieściła się w centrum miasta Imidris, na targu. Był wieczór i karczma była zapełniona gośćmi. Zabawa trwała od samego otwarcia gospody, wędrowny trubadur zagościł dzisiejszego wieczoru właśnie do niej. Ludzie śpiewali i nawet tańczyli do utworów i pieśni granych i śpiewanych przez grajka, a grał świetnie, śmiem twierdzić, że pierwszy raz zagościł tutaj tak świetny trubadur. Gospodarz i obsługa jak zawsze w pocie czoła przynosiła gościom zamówienie, zazwyczaj było to piwo i miód, bo już jest dawno po kolacji.

– Henselcie!!- wołał gospodarz do swojego pracownika.

– Już idę mistrzu!- odpowiedział młodzian i szybko znalazł się koło gospodarza.

– Cztery cytrynowe piwa do stolika numer pięć i sześć kufli miodu do stolika numer czternaście.

– Już się robi!- Henselt poszedł nalać do kufli zamówienie po czym zaniósł je do stolików gdzie goście oczekiwali swoich wymarzonych napojów.

Do gospody weszły właśnie dwie zakapturzone osoby, przeszły przez gromadę gości stojących wokół trubadura, a następnie udali się prosto do karczmarza

 

– Czy on już jest?– spytał jeden z nich gospodarza.

 

– Tak.– odpowiedział karczmarz i wskazał palcem ciemny kąt, gdzie siedziała podobna postać do nowo przybyłych. W tym kącie prawie nie było go widać, miał czarny płaszcz i kaptur założony na głowę, palił fajkę, dym unosił się przed jego twarzą, obok niego na stole stał kufel piwa. Zauważył idących w jego strony ludzi. Rozpoznał ich, zapewne czekał na nich.

 

– Witaj Eredanie.– powiedział jeden z przybyłych, drugi skinął głową.

 

– Witajcie Grahadzie i Athelu, spóźniliście się, pół godziny po umówionym czasie!

 

– Powiedzmy, że coś nas zatrzymało.– odpowiedział mu jasnowłosy mężczyzna, Athel.

 

– Jestem ciekaw, co? Ale mniejsza, jesteśmy tu w innej sprawie.– zmienił szybko temat Eredan. Eredan miał krótkie czarne lekko kręcone włosy, był wyższy od swoich towarzyszy, ale trochę, czasami niezauważalnie.

 

– Te wszystkie pogłoski o nim to prawda, wiemy gdzie jest.– zaczął Grahad.– Wiemy gdzie się znajduje jego kryjówka i powiem, że cholera łatwo nie będzie.

 

– To jednak plotki i gadanie ludzi nie były fałszywe, chyba pierwszy raz odkąd pamiętam.– Eredan rozbawionym tonem odpowiedział Grahadowi. W tym momencie do stolika podszedł gospodarz i przyniósł dwa kufle piwa, wziął położone monety i odszedł od razu nie wsłuchując się w rozmowę gości.

– Kiedy wyruszamy?– spytał Eredan po krótkiej chwili ciszy.

– Jeszcze trochę poczekajmy i dobrze się przygotujmy, poza tym do naszej drużyny chce zwerbować starego przyjaciela, który na pewno przyda nam się podczas tej wyprawy. Jeżeli mamy z niej wrócić to dobrego złodzieja chce mieć przy sobie.– powiedział Grahad.

– Czemu akurat złodzieja? Myślę, że okradając go w niczym nam nie pomoże, tym bardziej w walce.– odpowiedział mu Eredan.

– Jeszcze zobaczysz dlaczego akurat go wybrałem.

– Jestem ciekawy tak samo jak Eredan.– wtrącił się Athel.

– Oj, zobaczycie, za dwa dni pojedziemy do Złotej Gwiazdy, tam on prowadzi swoją złodziejską działalność. Myślę, że nie będziemy musieli go długo szukać, sam nas znajdzie.

– Ponoć tam jakiś dobry złodziej grasuje, jeszcze nikt go nie wykrył, a strażnicy miejscy dostają szału kiedy nie mogą zdążyć na miejsce rabunku i nakryć lub pojmać złodzieja.– odpowiedział Eredan.

– Byle kogo nie biorę na taką wyprawę, a on nadaje się znakomicie.

– No więc postanowione, jeżeli go znajdziemy lub on nas znajdzie to drużynę mamy w komplecie. Pytanie, czy się zgodzi?– powiedział Athel.

– Zgodzi się, dam sobie głowę urwać.– odpowiedział mu pewnym tonem Grahad.

– Chyba uciąć, to chciałeś powiedzieć.– rzekł rozbawiony Athel. Przez resztę wieczoru we troje siedzieli w tym ciemnym kącie popijając piwem i słuchając trubadura jak gra i śpiewa ze swym nowych chórem gości.

 

 

 

 

Dwa dni później we troje wyruszyli do Złotej Gwiazdy zwerbować towarzysza do wyprawy. Jechali już dzień, a drogi zostało jeszcze około trzech. Jechali przez Góry Błękitne, nazwa tej góry wzięła się z tego, że z każdego szczytu spływają strumienie wody w kolorze błękitnego, które w jednym punkcie się gromadzą i tworzą wodospad. Większość szlaków była wąska i prawie przy zboczach. Znajdują się tam także mosty kamienne pobudowane żeby ułatwić przeprawę przez góry dla wędrownych. Jest ich dokładnie osiem i jeden drewniany w opłakanym stanie, nie nadający się do użytku. Dwa dni później zjechali z gór. Postanowili odpocząć i rozłożyli obozowisko pod samym wejściem na szlak górski. Nie spieszyło im się, więc Grahad zarządził odpoczynek do wieczora, dopiero wtedy ruszą w dalszą drogę.

– A jeśli ten twój złodziej się nie zgodzi to co? Jedziemy na marne i tracimy czas.– powiedział Athel do Grahada.

– Już powiedziałem, że się zgodzi.

– Tak tak, mówiłeś, że sobie głowę urwiesz, sam ci urwę jeśli się nie zgodzi. Eredan w tym czasie poszedł nazbierać drewno do ogniska, ponieważ słońce już powoli zachodziło. Miał już wracać gdy usłyszał szelest w krzakach za swoimi plecami. Oparł drewno o chrust i powoli i w ciszy podchodził do „żywego krzaka''. Wyjął miecz z pochwy i uderzył końcówką miecza w krzaki.

– Ałaaa, cholera jasna!!! Niech cię szlag!!!- krzyknął zbulwersowany głos.

Eredan schował miecz do pochwy i wyciągnął z krzaków mężczyznę, który był przerażony.

– Coś za jeden i co tu robisz?– spytał Eredan.

– Emm, noo, yyyy… ja jestem… jjj… Javier, trubadur.– wybąkał mężczyzna.

– Trubadur powiadasz, skąd się tu wziąłeś i to w krzakach?

– Nooo, jakby tu nie skłamać…. jadę za wami przez góry.

– Jedziesz za nami?– spytał zbulwersowany i zdziwiony Eredan.

– No tak… bo ja nie miałem pojęcia jak przejechać przez te góry, więc postanowiłem pojechać za wami.

– No świetnie, ale nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie!

– Hemm… no tak, a jakie było pytanie?– spytał Javier.

– Pytałem… nie, nie ważne, nie chce wiedzieć. Pójdziesz teraz ze mną i bez dyskusji.

W tym momencie wziął trubadura za fraki i zawlókł do obozowiska gdzie siedzieli Athel i Grahad. Javier prosił cały czas żeby mu nie robić krzywdy, był przerażony. W końcu Eredan dotarł z powrotem do obozu.

– Patrzcie przyjaciele kogo znalazłem.– powiedział Eredan do towarzyszy.

– Miałeś przynieść drewno, a nie gościa, który zaraz narobi w gacie.– Athel zauważył jak trubadur trzęsie się jak galareta.

– Zaraz, to ten grajek, który grał wtedy w karczmie w Imidris tamtego wieczoru.– wtrącił Grahad.

– Faktycznie.– Athel wyjął fajkę z ust i zaczął się przyglądać grajkowi.– No panie Javier, żeś się teraz wpieprzył w poważne gówno.– kontynuował Athel.

– Jak to wpieprzył?– powiedział przerażonym tonem Javier. – No w takie poważne.– odpowiedział mu Athel.– Eredanie, idź z nim po jego konia i ekwipunek jaki miał, potem przyjdźcie tutaj. Eredan skinął głową i dał znak grajkowi żeby go zaprowadził tam gdzie ma swój dobytek.

– Ale jak to..? Co wy chcecie ze mną zrobić?!- wybąkiwał Javier.

– To się jeszcze okaże.– odpowiedział mu radośnie Athel.

Po około dwudziestu minutach oboje wrócili do obozowiska, grajek miał konia, a na nim pełno sakiewek które dla Athela bardzo charakterystycznie brzęczały, pieniędzmi, ale Athel nie zamierzał go okradać, ale miał zamiar postraszyć go co nieco. Oczywiście dało się też zauważyć zapakowaną lutnię. Eredan usiadł i pokazał grajkowi, że też ma usiąść. Zapanowała cisza, Grahad wiedział już co się święci. Koło niego siedział Athel, który palił dalej swoją fajkę. Na ognisku piekł się upolowany jeleń. Ciszę w końcu przerwał Athel.

– No więc mówisz panie Javier żeś jest trubadur.

– No… tak, wędrowny trubadur, śmiem twierdzić, że najlepszy.

– I najbardziej skromnym.– wtrącił Eredan.

– Sakiewki pełne złota mówią same za siebie Eredanie, zobacz ile ich ma.– powiedział Athel.

– Zauważyłem jak go tutaj przyprowadzałem, myślisz, że przeoczyłbym tego?– Eredan wiedział co się dzieje, więc z chęcią przyłączył się do zabawy.

– Zaraz, zaraz! Moje sakiewki zostawcie w spokoju, uczciwie uzbierane!!- Javier się oburzył.

– Patrz, widzisz, a jednak złoto ma.

– I jak go broni, ciekawie co by było jakby musiał bronić w inny sposób.

Grahad siedział cicho i słuchał jak towarzysze dogryzają biednemu grajkowi.

– Halo! Czy ktoś mnie w ogóle słyszy, moje złoto proszę zostawić w spokoju!

– Do czasu.– powiedział do Javiera Athel.

– Za godzinę ruszamy, robi się już ciemno na poważnie, więc dobry moment by już wyruszyć.– wtrącił się Grahad.

Potem już się nikt nie odzywał, zjedli pieczonego jelenia, poczęstowali gościa, który łapczywie pochłonął kawałek jaki dostał. Następnie Eredan zaparzył kawę i nalał do menzurek towarzyszy, kawa na drogę jest najlepsza. Trochę wypili przy ognisku, reszta na drogę. Menzurki utrzymają ciepło kawy jeszcze na wiele godzin, to były specjalne menzurki, które ciężko dostać i są na rynku strasznie drogie. Nadeszła pora wymarszu, Javier strasznie pilnował swoich sakiewek, ale nie potrzebnie, ponieważ z tego towarzystwa nikt nie miał zamiaru go okraść. Był też lekko zaskoczony uprzejmością tych ludzi co w tych czasach jest rzadkością.

– Dokąd ruszacie?– spytał trubadur.

– Do Złotej Gwiazdy.– odpowiedział mu Grahad.

– W sumie to też jadę w tym kierunku.

Nikt mu już nie odpowiedział. Droga ciągnęła się przez las, schodzili jeszcze z terenów górskich, jeżeli mieliby się obejrzeć za siebie ujrzeliby piękny widok gór, oraz ścieżki pomiędzy górami, a jeszcze dalej wodospad. Już na zwykłych szlakach spotykali wędrowców i innych przechodniów, a także liczne patrole zbrojnych rycerzy konnych. Ogłoszono stan alarmowy, ponieważ klany wschodnie stały się agresywne dla tutejszego monarchy i jest zagrożenie wojny, do tego wszystkiego jeszcze jedno bardzo poważne zagrożenie, ale o tym później. Przejechali przez wiele wsi zatrzymując się na rynkach kupując żywność, wodę i inne rzeczy. Javier cały czas im towarzyszył, chciał zatrzymać się na jedną noc w miejscowej oberży w jednej z miasteczek, ale pozostali nie chcieli się zatrzymywać, więc on także. Dziwne nieprawdaż? Tak jakby przyłączył się do kompanii, Eredan, Athel i Grahad nie mieli nic przeciwko jego towarzystwa…. do czasu. Nastąpił dzień szósty od wyjazdu z Imidris, podróż się przedłużyła. Nareszcie zobaczyli złote dachy miasta Złotej Gwiazdy, miasto mieszczące się na dość sporym wzgórzu, a na samym szczycie znajdowała się Hala Jarla, tam sprawował urząd i mieszkał wraz z rodziną zarządca miasta.

– Nareszcie jesteśmy!- powiedział Javier.

– No tak, też się cieszę.– Athel z fajką w ustach przemówił.

– Ja jestem ciekawy czy nasz bezcenny złodziejaszka się znajdzie.– wtrącił Eredan.

– Znajdzie, my go, albo on nas.– powiedział pewny siebie Grahad.

 

Rozdział II

 

 

Złota Gwiazda była pięknym miastem, na wzgórzu przy świetle księżyca wygląda jak wielka, piękna, święcąca gwiazda. Hala Jarla mieściła się na samym szczycie strzeżona przez gwardian, oddział wartowników i zarazem najlepszych żołnierzy Jarla. Po ulicach chodziła zwykła straż miejska. Miasto piękne, posiadające targowisko na dość sporym placu, nigdy tam nie świeci pustkami, ogromna Świątynia Midrasa, boga równowagi we wszech świecie i pokoju na ziemi, oraz dość spora Kaplica Akadosza, boga wojny i opiekuna wszystkich wojowników i żołnierzy, mu sądzić komu jest dane umrzeć w bitwie lub przeżyć. Nie mogło się obejść też bez wielkiej karczmy i jedynej w mieście, która wystarczała, by zadowolić wieczorami mieszkańców. Przez bramę przejechali właśnie czterej jeźdźcy, jeden mówi do drugiego.

 

– No to gdzie zaczynamy go szukać?– spytał Athel Grahada.

– Najpierw pojedźmy do karczmy, tam muszę porozmawiać z oberżystą.

– No to jedźmy.

Wjechali do stajni, która się mieści obok karczmy, powiedzieli stajennemu, że długą nie będą i wręczyli mu cztery monety, każdy zapłacił jedną za swojego wierzchowca. Weszli do środka, było mało gości, ponieważ jest południe, a większość pracuje w swoich warsztatach lub na okolicznych polach uprawnych. Grahad podszedł do jednego z obsługi i zapytał o oberżystę, ten skinął głową i poszedł do kuchni. Reszta usiadła sobie przy jednym ze stolików i zamówili miód u ślicznej kelnerki. Po chwili z kuchni wyszedł gruby oberżysta i zaczął rozmawiać z przybyłym, natomiast do stolika Athela, Eredana i Javiera dotarł miód. Grahad z oberżystą rozmawiał z jakieś piętnaście minut. Potem dosiadł się do towarzyszy.

 

– I co? O czym gadaliście?– spytał zaciekawiony Athel.

 

– O naszym złodzieju, wiem już gdzie on jest.– odpowiedział Grahad.

 

– Gdzie?– spytali jednocześnie Eredan i Athel.

 

– W więzieniu.

Po tych słowach nastąpiła cisza. Grahad dostał właśnie miód i upił sporą część zawartości kufla. Athel zapalił fajkę i rozsiadł się na krześle, a Eredan położył dłonie na twarzy, Javier jak zwykle nie wiedział o co chodzi.

 

– Jak to w więzieniu?!- przerwał ciszę Eredan.

 

– Podkablowali na niego i powiedzieli gdzie ma swoją kryjówkę. Straż urządziła tam pułapkę i go schwytali, ciężko było, ale schwytali.

– Cholera, i co teraz?– spytał Athel.– na marne tu przyjechaliśmy, co mu grozi?

– Powieszą go za trzy dni.– odpowiedział chłodno Grahad.– narozrabiał dużo i głosowanie w sprawie kary było jednoznaczne.

– No to po prostu świetnie.– Eredan w końcu się odezwał.

– Mógłbym wiedzieć o co chodzi bo nie jestem w temacie, macie kumpla, który jest w więzieniu?– spytał Javier, który w ogóle nie wiedział co się dzieje.

 

– Jakby ci to wytłumaczyć.– zaczął Grahad.– to może tak… słyszałeś kiedyś takim Bractwie o nazwie „Łowcy”?

 

– No tak… każdy o tym słyszał chyba. Bractwo na usługach naszego władcy.

– Właśnie, więc my tutaj we troje jesteśmy reprezentantami tego oto bractwa, do naszej wyprawy potrzebujemy tego oto człowieka, który siedzi w pace teraz.

– Do jakiej wyprawy?– wszyscy we troje popatrzyli na siebie i Eredan w końcu przemówił.

– Na smoka.

 

 

 

 

Wieczorem Athel i Eredan stali przed wejściem do więzienia i czekali aż Grahad z niego wróci. Stali tam już dobre czterdzieści pięć minut, ale po chwili wyszedł ze środka. Popatrzył na nich i pokręcił głową.

– Nie da rady nic zrobić, nawet żeby go zwerbować tylko na czas misji. Powiedziałem kim jesteśmy, ale to nam nic nie daje, nawet ten przywilej.

– No to kiedy mogę ci urwać głowę?– spytał rozbawionym tonem Athel.

– Poczekaj jeszcze, zamierzam go uwolnić z więzienia.

– Chyba oszalałeś, nie możemy się mieszać w sprawy tutejszych władz, a tym bardziej w prawo.– powiedział Athel.– ja się na to nie pisze.

– No masz racje, trochę mnie poniosło.

– Co robimy w takim wypadku?– spytał Eredan.

– Chyba sobie darujemy, jutro już ruszamy.– odpowiedział mu Grahad.

– Chodźmy teraz do karczmy, zgłodniałem.– powiedział Athel.

Z tymi słowy wszyscy skierowali się w stronę karczmy, po paru minutach byli już na miejscu. Siedział tam Javier, podeszli do stolika gdzie jadł kolacje i dołączyli do niego. Zamówili pieczonego dzika z pieczonymi ziemniakami, a do popitki piwo cytrynowe. Javier cały czas patrzył się na tego i na tamtego zaciekawiony gdzie byli i co robili, ale nie wytrzymał i przemówił.

– I co? Gdzie byliście, co robiliście?

– Byliśmy się dowiedzieć, czy nie da się nic zrobić w sprawie złodzieja, ale na próżno.– odpowiedział mu Grahad.– jutro już wyruszamy w nasze miejsce docelowe.

– Jadę z wami.

Po tych słowach Grahad, Athel i Eredan spojrzeli na tego co wypowiedział te słowa.

– Oszalałeś! To nie jest wyprawa dla grajka i raczej wybacz, ale w niczym nam się nie przydasz..

– Skąd wiecie? Może się przydam do czegoś.

– Ale jest to niebezpieczne, wiesz, walka ze smokiem to jednak nie jest sierpniowe święto łapania świń.– wtrącił Athel.

– No!Ale…!

– Żadne ale!.-odezwał się Grahad

– Chcecie iść na smoka w trzech?! Przecież do tego potrzeba armii! Co wy mu zrobicie?– próbował dalej ich przekonać Javier.

– Armii? Z której nic nie zostanie jak on zionie ogniem.– wtrącił Eredan.– lepiej jest zaatakować go w trzech z zaskoczenia, niż wbijać się do jego kryjówki z całą armią.

– No tak, macie racje, nie przydam się.– z tymi słowy Javier odszedł od stołu i wyszedł z karczmy.

– No trochę za ostro, a zaczynałem go lubić.– powiedział Athel.

– Rano ruszamy, lepiej chodźmy już spać i wypocząć na podróż.

Skończyli kolację i udali się do już zamówionych i przygotowanych pokoi.

 

 

Rano wstali szybko, Grahad poszedł zapłacić za nocleg i ruszył za towarzyszami do stajni. Po chwili odjechali i byli przy wschodniej bramie miasta, kierowali się już na swój cel. Wszyscy jeszcze raz, być może po raz ostatni obejrzeli się by ujrzeć piękną Złotą Gwiazdę. Zobaczyli, że z bramy galopuje w ich stronę jeździec. To był Javier.

– Jadę z wami, czy wam się to podoba, czy nie. Jak wrócę będę miał z czego pisać ballady i pieśni.– powiedział stanowczo Javier.

Wszyscy na te słowa uśmiechnęli się i jednak w czwórkę wyruszyli ku przygodzie. Droga była daleka i trzeba było z powrotem przeprawić się przez Góry Błękitne. O tej porze roku wysoko w górach były zamiecie śnieżne, na szczęście szlaki nie mieściły się tak wysoko. Jeżeli ktoś chciałby wyruszyć wysoko w góry to jest jedyna droga, ale niebezpieczna i podczas zamieci czasami niezauważalna. Cała czwórka po dwóch dniach wędrówki bezpiecznie dotarła na drugi koniec szlaku górskiego. Eredan podniósł dłoń do góry w geście zatrzymania wszystkich.

– Coś mi się tu nie podoba.– rzekł.

– Co takiego Eredanie?– odezwał się do niego Grahad.

– Czterech bandytów za drzewami po lewej, czterech po prawej. Czekają aż się do nich zbliżymy.

– Chyba sobie kpią teraz.– wtrącił Athel.

Javier siedział czujny w siodle i czekał na rozwój sytuacji.

– To na mój znak, a teraz powoli do przodu.– rzekł Eredan i poprowadził wszystkich do przodu.

Cała kompania w skupieniu ruszyła do przodu. Athel niepostrzeżenie przygotowywał swój łuk, Grahad szykował młot żeby nim szybko zareagować na znak Eredana. W tym momencie na drogę wyszło trzech mężczyzn.

– Stać! Płacisz albo umierasz.– powiedział najwyższy mężczyzna, który stał w środku.

– Doprawdy?– spytał go Eredan.

– Jesteś głuchy? Chyba się jasno wyraziłem.– w tym momencie z lasu wyszło ośmiu mężczyzn, których już szybciej zlokalizował Eredan. Nie mieli żadnych porządnych pancerzy, tylko jakieś poszarpane skórzane łachy, pałki i wyszczerbione miecze.

– To są chyba jakieś jaja teraz.– Athel rzekłszy to podjechał do Eredana.

– Jaja powiadasz śmieciu? Nas jest jedenastu, a was czterech!

Grahad został z tyłu i czaił się na tych czterech po lewej i pilnował Javiera.

– Do tego jeszcze macie jakąś brzęczy dupe, więc liczę trzech.– dodał bandyta.

– Dobra, koniec zabawy.– powiedział Athel.

Z tymi słowy Eredan wyjął małą kusze i strzelił w skroń bandyty, który z nimi rozmawiał, zapewne herszta. Athel w tym czasie założył dwie strzały na cięciwę i strzelił w zdezorientowanych rabusiów, którzy stali nad ciałem swojego herszta, po chwili padli jak muchy. Ośmiu pozostałych zorientowało się, że ich herszt i dwóch kumpli nie żyje. Rzucili się do ataku. Grahad zszedł z konia i zaatakował bandytów po lewej swoim młotem, pierwszemu roztrzaskał głowę, następnie musiał sparować cios drugiego, po sparowaniu zadał cios w głowę drugą końcówką młota i ogłuszył przeciwnika. Gdy trzeci przybiegał do Grahada, dostał strzałą w czoło i padł od razu na glebę, zapewne Athel postanowił wspomóc kompana. W oddali dało się słychać odgłosy walki Eredana z tamtymi. Grahad właśnie kończył z czwartym u siebie zadając mu cios w brzuch, ten się przewrócił i zwijał z bólu, ale na krótku, bo Grahad zmiażdżył mu głowę kiedy leżał. Podszedł do tego którego ogłuszył i wbił mu sztylet w gardło żeby zakończyć jego żywot. Wstał i zobaczył jak Eredan odcina głowę ostatniemu z bandy zbójów.

– Cholerne psy, wszędzie ich pełno ostatnio.– powiedział Athel.

– Ta jedenastka już raczej nigdzie nie pójdzie.– rzekł Eredan.– Javier jesteś cały?

– Tak tak, nic mi nie jest.– wysapał.– zesrałem się prawie w gacie ze strachu.

– No to świetnie jak prawie, a nie naprawdę.– rzekł Grahad.

– Jasne.– odpowiedział mu Javier.

W tym momencie ze szlaku górskiego zjeżdżał jeździec.

– Patrzcie, komuś się nieźle spieszy.– powiedział Athel.

Jeździec zbliżył się do nich i zatrzymał. Jego twarzy nie było widać, ponieważ maskował go kaptur. Po tym przemówił.

– No nareszcie was dogoniłem, jeszcze ci cholerni gwaridanie siedzą mi na ogonie, co tak się gapicie? Pomóżcie mi się z nimi rozprawić.– z tymi słowy zdjął kaptur i Grahad już wiedział z kim mają do czynienia.

– Joseph? Co ty tu robisz i jak?– spytał go.

– Potem ci powiem. Oo, jadą już!

Za zakrętu wyłoniło się tuzin jeźdźców, to byli gwardianie ze Złotej Gwiazdy.

– Cholera.– mruknął Athel. Zdjął łuk założył dwie strzały na cięciwy i wystrzelił, celnie. Dwóch pierwszych jeźdźców spadło z konia martwych. Znowu wystrzelił, kolejna dwójka padła jak kłoda na glebę. Wystrzelił teraz jedną strzałę i trafił jeźdźca w czoło. Zostało jeszcze siedmiu konnych. Joseph rzucił się do ataku, a za nim Grahad i Eredan, pogalopowali prosto na przeciwnika. Athel znów wystrzelił i trafił kolejnego z gwardian, tym razem prosto w usta. Doszło do walki wręcz. Eredan trafił w hełm jednego z jeźdźców, po chwili po jego policzkach spływała krew i żołdak osunął się z konia na ziemię. Grahad zabił dwóch przeciwników szybkimi ruchami, nie dając im w ogóle cienia szansy na sparowanie. Joseph rzucał nożami w szyje gwardian, którzy padali na ziemię. Po chwili widzieli tylko dwanaście koni, bez jeźdźców, które chodziły przy trupach swoim panów.

– Pięknie kurwa, zabiliśmy tuzin gwardian. Teraz to dopiero jesteśmy w dupie.– wysapał Athel.

– Jestem wam wdzięczny bardzo.– rzekł Joseph.

– Kim ty jesteś do cholery?– spytał go Athel.

– Kimś kogo szukacie i potrzebujecie.

– To jest Joseph, nasz złodziej ze Złotej Gwiazdy.– wtrącił Grahad.

– Joseph da Złota Gwiazda, zwany Lekka Ręka, do usług.

– To cwaniak, jak ci się udało zbiec z więzienia?– zapytał go Eredan.

– Mam kontakty nawet w lochach, rzucono mi klucz od celi i od wyjścia. W nocy strażnicy sobie popili i wszyscy zasnęli. Poderżnąłem im wszystkim gardła, a potem wyszedłem z lochów, ukradłem konia i wyjechałem z miasta, godzinę później miałem już tuzin gwardian na ogonie.

– Szybko się zorientowali co się stało.– powiedział Athel.

– Akurat potem była zmiana warty i na pewno zauważyli osiem poderżniętych gardeł.

– Nie musiałeś tego robić.– rzekł do niego chłodno Eredan.

– Źle mnie traktowali w tym więzieniu, to mieli nauczkę. Skłoniło mnie jeszcze bardziej do ucieczki to, że słyszałem, że ktoś mnie szukał w Złotej Gwiaździe. Od razu wiedziałem, że to ty mnie szukasz Grahadzie. Gdzie ruszamy tym razem?

– Słyszałeś może o tym co się dzieje na północy?

– Tak, ponoć wielkie pożary tam są, już słyszałem nawet bajeczkę o smoku.

Cała czwórka tamtych spojrzała po sobie.

– Joseph, właśnie o to chodzi, że to jest smok. Potwierdziliśmy to już ostatecznie.– rzekł Grahad do niego.

Nastąpiła cisza.

– Serio mówicie?

Wszyscy kiwnęli głowami.

– O cholera….Grahadzie wiedz, że jestem z wami i tak nie mam czego już szukać w Złotej Gwiaździe.

– No nie masz.– wtrącił Athel.

 

 

Koniec

Komentarze

Bylebyś te rozdziały zamieszczał w niezbyt odległych od siebie terminach.

Spoko, postaram się w niezbyt odległych.

97 w nicku to rok urodzenia? W takim razie tekst jest w normie. Nie podoba mi się tyko ciągłe powtarzanie "powiedział", "odpowiedział", "odparł" i tak dalej – naprawdę, istnieje sto innych sposobów na poinformowane czytelnika, że daną kwestię wypowiedział ten a ten bohater, i wcale nie trzeba używać do tego czasowników oznaczających mówienie (które, siłą rzeczy, zaczynają się powtarzać w kolejnych zdaniach, a to już błąd stylistyczny). Przykład: – Co mówiłeś? – Kragor wstrzymał konia i obejrzał się gwałtownie. Derek popędził wierzchowca, by zrównać się ze swoim panem. – Ano… – w zakłopotaniu potarł nos. – Po mojemu, to całkiem niepotrzebnie tę księżniczkę uratowaliśmy. – Niepotrzebnie?! – brwi rycerza podjechały wysoko do góry. Spojrzał na giermka. Derek skulił się, ale dzielnie kontynuował: – No bo jest… dziwna jakaś, tak po mojemu. Cięgiem tylko w niebo parzy. I mamrocze coś. I ten jej… kot… – głos chłopaka zamierał powoli, w miarę, jak Kragor coraz mocniej marszczył brwi. (to nie cytat, tak z marszu to wymyśliłam).

Nie rozdziela się przecinkiem "chyba że", tak samo niepotrzebny przecinek po "czas" (przedmowa). "Karczma 'Pod Pijanym Smokiem' mieściła się w centrum miasta Imidris, na targu. Był wieczór i karczma była zapełniona gośćmi." powtórzenie

"Zabawa trwała od samego otwarcia gospody, wędrowny trubadur zagościł dzisiejszego wieczoru właśnie do niej. Ludzie śpiewali i nawet tańczyli do utworów i pieśni granych i śpiewanych przez grajka, a grał świetnie, śmiem twierdzić, że pierwszy raz zagościł tutaj tak świetny trubadur." powtórzenia + można zagościć w czymś, a nie do czegoś

"Gospodarz i obsługa jak zawsze w pocie czoła przynosiła gościom zamówienie, zazwyczaj było to piwo i miód, bo już jest dawno po kolacji." pomieszały ci się czasy, poza tym "obsługa" naprawdę nie jest tu trafnym określeniem 

"– Henselcie!!- wołał gospodarz do swojego pracownika.

– Już idę mistrzu!- odpowiedział młodzian i szybko znalazł się koło gospodarza." znowu pomieszane czasy, brak spacji przed myślnikami (poza tym powinny być właśnie myślniki, a nie dywizy) i brak przecinka przed wołaczem "mistrzu"

"– Cztery cytrynowe piwa do stolika numer pięć i sześć kufli miodu do stolika numer czternaście." numery stolików? Serio? I piwo smakowe?

"– Już się robi!- Henselt poszedł nalać do kufli zamówienie [przecinek] po czym zaniósł je do stolików [przecinek] gdzie goście oczekiwali swoich wymarzonych napojów." Dalej nie mam siły sprawdzać, przykro mi. Kiedy w kilku pierwszych zdaniach roi się od błędów, zwyczajnie odechciewa się czytać. Poczytaj o regułach poprawnego zapisu dialogów i interpunkcji, możesz też spróbować znaleźć sobie betę od powtórzeń, bo w tej chwili jest bardzo kiepsko. Tutaj podrzucę ci kilka lików i postaraj się jakoś z tego skorzystać:

http://www.prosteprzecinki.pl/

http://www.ekorekta24.pl/proza/130-interpunkcja-w-dialogach-czyli-jak-poprawnie-zapisywac-dialogi

http://katalog-ocenialni.blogspot.com/search/label/Poradniki%20Poprawnej%20Polszczyzny To jest podstawa i bez wiedzy o języku polskim nie napiszesz dobrego opowiadania, bo ludzie, tak jak ja, odpadną na samym początku. Poza tym wrzucanie długiego opowiadania w częściach jest kiepskim pomysłem, bo czytelnicy niechętnie patrzą na coś takiego. Może lepiej potrenować na czymś krótszym? http://www.fantastyka.pl/10,56842667.html 

Spróbowałem swoim sił jeszcze raz i wysylam wam opowiadanie. Będę przesyłał co jakiś czas, dwa rozdziały, chyba, że się nie spodoba to se podaruje.

Podziękuję po takim wstępie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Streszczę, co napisała Niofomune i co dodałbym do Jej wpisu, w dwóch słowach: jeżu kolczasty…    Naprawdę pierwszym krokiem przyszłego pisarza musi być zawarcie dobrej znajomości z językiem polskim.

Nie wysyłaj kolejnych rozdziałów, proszę. Napiszę to, co już wiele razy powtarzałem – zamiast zabierać się za powieść, lepiej napisz najpierw poprawnie chociaż krótkie opowiadanie. Powyższy tekst jest słaby, a w większej ilości nie nadawałby się kompletnie do czytania.   Co mi się nie podobało: 1. tekst napisany niechlujnie, dużo literówek, 2. dialogi sztuczne jak chińskie zupki, 3. mieszasz czasy – często pół zdania jest w czasie przeszłym, a drugie pół w teraźniejszym, 4. opis walki tragiczny – kompletnie nierealny i zieje taką epickością, że może wywołać tylko uśmiech. 5. fabuła wydaje się nieprzemyślana i opiera głównie na życzeniowym prowadzeniu przez Autora. Zachowanie postaci jest naiwne i zupełnie nieprzekonujące (co się zresztą przejawia w dialogach). 6. nadopisowość – postaraj się opisach unikać zbędnych szczegółów, a także opisywania encyklopedycznego (jak opis Gór Błękitnych).   Jak na 16-latka to strasznej tragedii nie ma, ale dużo pracy przed Tobą, żeby napisać tekst, który będzie w miarę poprawny.   Pozdrawiam.

-.– tyle wam powiem i krzyż na drogę Jak piszecie już poprawki to starajcie się też pisać poprawnie, poloniści z koziej dupy.

Również kłaniam się nisko :*

Wracaj do nauki języka zamiast się oburzać.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Mam wrażenie, że spora ilość nowych użytkowników przychodzi tu tylko po (często niezasłużone) oklaski. Nie ma się co obrażać, tylko brać do roboty. Podpisuję się pod powyższymi sugestiami. Tekstu nie doczytałam. Ale to nie znaczy, że trzeba od razu rezygnować z pisania, tylko po prostu wziąć wskazówki do serca i dużo ćwiczyć. Samo się nie zrobi.

Achika, w podanym przykładzie masz błędy w zapisie dialogu ; P   Chyba nie mam co się wypowiadać, skoro autorowi nie zależy na ocenie tekstu. Mnie tym bardziej, szkoda czasu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

O, następny. Plaga jakaś.

Nowa Fantastyka