- Opowiadanie: majatmajaja - Przypadek Ank

Przypadek Ank

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przypadek Ank

Ank”

 

Ona:

 

Pamiętam pierwszy dzień badań.

Skóra, którą zastałam przyobleczona, wpijała się nieznośnie i stykała z nieosłoniętymi przewodami. Gdy wszczepiali gruczoły, czułam ból, jakiego nie da się opisać.

Czułam – to było najdziwniejsze.

 

 

 

On:

 

Podniosłem głowę i zauważyłem pole kukurydzy, złocące się pomiędzy spalonymi resztkami traw. Popiół, skwar i nieznośny zapach planety dławił i zalegał w płucach. Byliśmy przekonani, że od dawna nikogo tu nie było.

– I co? Macie? – usłyszeliśmy w słuchawce.

– Jeszcze nie – odpowiedziałem.

Tomek miał nadzieję, że powiększy swoją botaniczną kolekcję. Zawsze interesował się zbieraniem roślin, znajdywał je, dokładnie zabezpieczał i szpanował przed pasjonatami na międzygalaktycznych konwentach.

– E, ja też nic nie widzę – westchnął, grzebiąc pęsetą w zniszczonej glebie.

Kobieca ręka zerwała jedną z kolb. Wielkie, teraz nieco szerzej otwarte oczy przyglądały się łuszczącym płatom rośliny. Ściągnęła usta w dzióbek i schowała kukurydzę do podręcznej torby.

– Chcę spróbować jak smakuje. Chyba mogę? – powiedziała, widząc nasze zdziwione miny.

– Idziemy? – Spojrzałem na licznik. – Zaraz powinniśmy być na miejscu.

– Ile jeszcze? Pić mi się chce – wypaliła Danuta, ostentacyjnie wzdychając. – Dacie wody?

Niechętnie rzuciłem manierkę.

– Nie wypij wszystkiego, to ma nam wystarczyć do…

– Halo, halo? Dwa trzy zero? – rozbrzmiało w słuchawce i wbiło się w uszy z głośnością plutonicznej parady – równie głośno i mocno. – Uważajcie, jakiś obiekt wylądował na Termie trzy kilometry na zachód od waszego położenia. Nie możemy zidentyfikować statku. Powtarzam. Trzy kilometry na zachód od waszego położenia wylądował obiekt. Nie możemy zidentyfikować statku.

Danka przestała pić i spojrzała z obawą w stronę niewielkiego lasu. Tomek rozejrzał się po okolicy. Nie usłyszeliśmy żadnego hałasu lądowania, a nasze urządzenia nie poinformowały o dodatkowych gościach na wymarłej planecie. Radary wydawały się być niezłomne, nasze uszy, komunikatory – też.

– Dwa trzy zero. Przyjęliśmy. Jakie polecenia?

– Nie zbli… się, powtarzam, nie… się – zatrzeszczało. Ktoś wyraźnie próbował zakłócić sygnał.

– Dwa trzy zero, proszę powtórzyć.

– Chyba chodzi im… – zaczęła, ale uciszyłem ją nerwowym gestem. Nikt nie kontynuował przekazu. Tomek sprawdził linie, grzebiąc chwilę w ustawieniach łącza – bez skutku. Bardzo wyraźnie widzieliśmy, że z małego ekraniku zniknął napis o aktywnym połączeniu.

Przez moment milczeliśmy, stojąc jak słupy soli. W napięciu i skupieniu przyglądaliśmy się miganiu małej, żółtej kropki, która oznaczała zakończenie transmisji. Pik, pik, pik. Kobieta skrzyżowała ręce na piersi, czekając na cud, który niebawem miał nadejść.

– Szlag by to!

– To co robimy? – zapytała.

– Nie zatrzymujemy się – odpowiedziałem szybko. – Za ile dojdziemy do Spektrum?

– Za jakieś piętnaście minut.

– No to dobra – zwróciłem się do przyjaciela. – Idź pierwszy.

 

Nie byliśmy jeszcze u celu, a szliśmy z dobre pół godziny. Tylko sapanie, kroki i trzaski mąciły niezręczną ciszę, dając poczucie odbywania swobodnej rozmowy, której tak bardzo potrzebowaliśmy: TrachtyrszurAle mnie łeb napiernicza. Ech hy Mnie też.

Przełknąłem ślinę.

– Już blisko – zaczął.

– Ile?

Byłem zmęczony. Perspektywa kolejnej, niewiadomo jak długiej wyprawy przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Po chwili jednak usłyszałem upragnione słowo:

– Jesteśmy.

Spektrum – centrum tutejszej, niedawno wymarłej cywilizacji – wyglądało tak, jak sobie wyobrażałem. Wielka, teraz prawie szkieletowa budowla witała gości szerokimi drzwiami. Choć niewiele zostało z emalii, filigranów i wysadzanych kamieni, mogłem przysiąc, że nigdy w życiu nie widziałem czegoś bardziej fascynującego: pnącze, które przysłaniało część muru, zdając się oblepiać całe wejście i mocne, hebanowe kolumny z na wpół roztopionym, przypalonym szkłem.

– No nie – westchnąłem, podchodząc nieco bliżej.

Danka wzruszyła ramionami i całym ciężarem oparła się na jednej z konstrukcji. Patrzyłem i podziwiałem. Przywiędłe kwiaty, które wiły się nad naszymi głowami, pocierały płatkami o barki, zaczepiając i kusząc, żebyśmy przystanęli. Dałem za wygraną.

– Mam! – zawołał nagle Tomek.

– Co? – odburknąłem zdenerwowany.

Z dumą ukazał niewielką roślinkę.

– Phy. Co to jest? Mech?

– Nie do końca – uśmiechnął się.

– Pokaż. – Podszedłem.. – To co to jest, jak nie mech?

– Nieważne, za dużo by gadać. Ale leczy.

– Leczy powiadasz?

– No.

– Niby jak?

– Z tego małego kolegi robi się napary, albo jakieś mazie… Słyszałem o takim gościu, który wykombinował niezłą Felinówkę, i oczywiście, leczył nią co popadnie. Psy, koty, żonę…

– Felinówkę?

– No. Bo to są Feliny. Kurcze, nie pamiętam jak je nazywaliśmy… No, kurcze! Niedawno rozmawialiśmy o nich z Luckiem, no, jak im tam…

– Nieważne, leczy – urwałem i wróciłem do oglądania.

– Trzeba coś wykombinować z łącznością. – Danka zabrała głos i przeszła się po okolicy.

– No. Będziemy musieli wrócić do kapsuł i wysłać jakiś sygnał alarmowy czy coś. Chyba, że poczekamy na odzyskanie kontaktu.

 

Penetrowaliśmy całe centrum. Nie było śladu ludzi, tylko popiół i puch. Do dupy z taką Termą. Bardzo mocno wierzyłem, że kolejna legenda stanie się częścią prawdziwego świata – naukowego i rzeczywistego. Nie, ktoś tu musiał być, zawsze są.

– No to co, mit obalony? – Poprawił pasek z pojemniczkami. – Nie wiem jak wy, ale ja jestem za wróceniem do stacji.

– Nie, Tomek, nie ma mowy. Ktoś w końcu wylądował na Termie. Co prawda nie wiemy, kto to, ale może akurat?

– Pewnie krewni przyszli odwiedzić groby, czy coś.

Kobieta zrobiła kwaśną minę.

– A przypadkiem nie są co piątek? Te transporty bliskich?

– Właśnie – dodałem. – A dzisiaj mamy… – Spojrzałem na okienko z aktualną datą i dniem tygodnia. – Środę. Nie mieliby się tu jak dostać.

Podrapał się po głowie i westchnął.

– Dobra, tylko musimy dać znać, że zostajemy.

– No, brawo – skwitowała, kucnęła i wyciągnęła podręczne narzędzia. – Tylko gorzej w praktyce, co? Mógłbyś tak nie stać i mi pomóc? – zwróciła się do mnie.

– A, tak, tak. – Zacząłem majstrować przy zapiętym na ręce urządzeniu. Przeklinałem co jakiś czas i złościłem się na podłość tych – zdaniem sponsorów – niezawodnych komunikatorów.

– Ciekawe kto to, nie? – zaczął Tomek.

– Kto? – spytała, zbita z tropu Danka.

– No ci ze statku.

– Do dupy! – splunąłem, rzucając zegarkiem. Nie roztrzaskał się.

– W sumie nic o nich nie wiemy – kontynuował. – Tylko tyle, że mamy się do nich nie zbliżać, tak słyszałem.

– No, mieliśmy. Też słyszałam.

– Właśnie dlaczego? Nie przeraża was to? Że niby kim są?

– Nie – zaczęła zgryźliwym tonem. – Nie może być teraz nic gorszego, jak gdybanie, co zrobią. Nic nie zdziałamy, dopóki nie skontaktujemy się ze stacją. Tyle w temacie.

Cisza jaka zaległa, przyprawiła mnie o drganie rąk. Miałem jakieś niepokojące przeczucie, że o czymś zapomniałem, o czymś niezwykle ważnym.

– Trzeba poszukać jakiegoś miejsca do spania – powiedziałem.

Naprawdę było już znacznie mroczniej niż parę godzin temu. Niebieska gwiazda, jeszcze niedawno oświetlająca część planety, zachodziła powoli. Purpurowe wstęgi otoczyły szczyty wyższych drzew, przepasując je i przystrajając nocną, wieczorną kreacją. Wydawało mi się, że kiedyś to widziałem.

 

– Już wiem, gdzie możemy rozbić bazę. – Wróciła po pięciu minutach, taszcząc długą płachtę.

– Co to jest? – spytałem.

– Zadaszenie.

– Co? Jaja sobie robisz?

Spojrzała na mnie spode łba. Zdenerwowała się i rzuciła materiał.

– Jarek, a ekwipunek? Nie lepiej przespać się w kapsułach? Przynajmniej bezpieczniej będzie – wtrącił Tomek.

– W kapsułach? – zapytałem z ironią.

– Nie mówię, że będzie źle na świeżym powietrzu, tyle, że trochę rozsądniej.

– Pękacie? – zabzyczała jak mucha, podchodząc nieco bliżej. Jej wyskubane, cienkie brwi wydały się wznosić aż po same włosy, przez co wyglądała trochę jak dmuchana lalka. Dopiero teraz zauważyłem, jak bardzo jest nienaturalna. Skóra, którą wcześniej brałem za aksamitną, była przesadnie błyszcząca, jakby gumowa. Oczy, zdawały się świecić błędnymi ognikami. – W trójkę, w głuszy, niedaleko dziwnych ludzi, albo – wzięła głęboki wdech – nieludzi…

Spojrzeliśmy po sobie.

Pierwsza opcja wydała się straszniejsza.

– Jarek, może wyślemy Dankę po zapasy, a my rozbijemy obóz?

– Ktoś te rzeczy musi przynieść, a Danka nie uniesie zbyt wiele.

– Pieprzenie. Kobieta niby nie uniesie tyle co facet? Od kiedy? Wiele razy z wami wygrałyśmy. Pamiętacie tę olimpiadę z trzy tysiące czterdziestego czwartego roku?

– Ta.

– Idę – powiedziała.

Uśmiechnęła się i powstała z klęczek. Milczeliśmy, wodząc wzrokiem za odchodzącą, kobiecą pupą.

Tomek po chwili dodał z niezwykłą powagą:

– Ale dupę to ma boską.

 

 

Rozkładaliśmy jakieś prowizoryczne posłania z liści. Chcieliśmy choć na chwilę poczuć się jak legendarny Bear Grylls – wielki patron naszego programu telewizyjnego: “Obalić prawdę, potwierdzić fikcje”. Międzygalaktyczna stacja HPG puszczała najczęściej “lajkowane” i mainstreamowe odcinki z kanału. Raz odtworzyli film o dowodach na nieistnienie Boga, drugim razem – historię “Załogi Black”, która podobno, wessana przez czarną dziurę, miała niejako przeżyć, unosząc się w przestrzeni przez nieskończony czas. Podobno wylatywali co jakiś czas z innego wymiaru i niszczyli zabłąkane sterowce. Byli postrachem dla najmłodszych – dla dorosłych sposobem na podporządkowanie niesfornych dzieciaków. Udowodniliśmy, że nic takiego nie istnieje i wszystko z tym związane jest wyssane z palca.

– Ej, nie boisz się? – zacząłem. – Podobno tutaj straszy.

Przewrócił oczami i zbliżył się do ognia.

Słyszeliśmy syki i trzaski. Palenisko żarzyło się jasną czerwienią. Ciemność, oblewająca całą powierzchnię Termy, zdawała się siadać na naszych plecach i uroczo kpić z idiotów, którzy zaszyli się w środku niezbadanej do końca planety. Wiatr bawił się znalezioną płachtą.

– Jarek? – zaczął smętnym głosem.

– Hm?

– Jak myślisz, ktoś umierał i przez cały czas widział ten materiał? Miał przed oczami, nie myślał o dzieciakach, rodzinie, tylko jak ten debil gapił się na to?

Westchnąłem i spojrzałem na przyjaciela.

– Myślę, że nie miał czasu się przyglądać – odpowiedziałem, dobity pompatycznością pytania.

Milczeliśmy.

Po prawej stronie coś zahuczało, jakby sowa w połączeniu z ludzkim głosem. Nie zdziwiliśmy się, to całkiem normalne dla tego klimatu.

– Myślisz, że jest im dobrze?

– Komu?

Cisza. Domyślałem się, o kim mówił.

– Pewnie tak – spojrzałem na smutną twarz przyjaciela. – Ba, co tam, na pewno! Pamiętasz ten odcinek o Bogu?

– No, pamiętam. I?

– Widzisz, udowodniliśmy, że jest coś takiego, więc pewnie już tam są i czekają. Pani Barbara przygotowała ci tę zupę, tę dobrą, z rabarbarem.

– Albo z brokułami.

Milczał przez moment, jednak po chwili zapytał:

– Ile można iść do kapsuł…? Powinna już wrócić.

– Danka? W sumie daleko to było. Ile? Z dwa kilometry? Dwa i pół?

– No, gdzieś tak.

– Sama chciała.

– Może, ale przyznaj, trochę ją nakręciliśmy.

– Troszeczkę – zaśmiałem się.

– Może sobie coś zrobić, późno jest.

– Ty się o nią boisz?

Krótka cisza.

– No, ty nie?

Zrobiło mi się głupio, faktycznie, powinienem się bać.

Rozległy się trzaski i kolejne pohukiwania.

Temperatura zaczęła gwałtownie spadać. Czuliśmy, że zimno przeniknęło skórę, a ręce skostniały. Byliśmy zmuszeni wyciągnąć przytroczone do torb śpiwory. Gdy wchodziliśmy do cieplutkich otoczek, igrając z poczwarek, mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w domu, a specjaliści przeprowadzający ćwiczenie zaraz oznajmią, że skończyliśmy symulacje i możemy zaparzyć kawę. Jedyną wyraźną różnicą pomiędzy rzeczywistością a symulacją był załoga – w laboratoryjnych okolicznościach stawali się niezwykle wyluzowani i spokojni, teraz byli nieco spięci i nerwowi.

– Jarek, chyba po nią idę.

– Co? – wymamrotałem. – A która jest?

– Pierwsza.

– Już? Ile jej nie ma?

– Będzie z trzy godziny.

Spojrzał na biały, wijący się nad głowami dym. Przetarł piekące oczy i szepnął coś do siebie.

– Nie, serio, chyba po nią idę – wypalił głośniej. Wstał niepewnie i wypełzł ze śpiwora.

– Matko, czekaj – westchnąłem i przeczołgałem się w stronę plecaka. Wyciągnąłem zegarek ze schowka i poprawiłem słuchawkę. Spróbowałem jeszcze raz nadać sygnał i skontaktować się z koleżanką.

– Halo? Danka? Halo, halo, dwa trzy zero, tutaj Jarek. Słyszysz mnie?

Rozległy się tylko trzaski i zakłócenia.

– Cholera.

– Chodźmy.

 

Nie chcieliśmy gasić ogniska, płomień miał wskazać drogę do obozu. Wzięliśmy plecaki, Tomek wyciągnął kompas i ustalił kierunek drogi. Na nasze szczęście latarki jeszcze działały. Nie powiem, nie przepadałem za nocnymi wycieczkami w las i pola. Najchętniej usiadłbym na dupie, marzył o wschodzie gwiazd i może nawet zasnął, wszystko, byleby nie iść w ciemność.

Co chwila czułem lekkie kłucia, dotykając chaszczy i przechodząc nad zwalonymi konarami drzew. Miałem wrażenie, że w oddali widziałem jak coś się porusza, raz z prawej strony, a raz z lewej.

Rozległ się trzask i niewyobrażalnie głośny skrzek.

Wzdrygnąłem się.

– Cholera! Ile jeszcze?

– W takim tempie za jakieś pięć minut powinniśmy dojść do kapsuł. – Poprawił okulary. – A jej nadal nie ma, Jarek.

Cisza.

– Pilnuj kierunku.

Minęliśmy znajome Spektrum. Teraz nie wydawało się takie piękne i majestatyczne jak za dnia. Straszyło konstrukcją i dziwnym, upiornym klimatem.

– Po… cy. Halo? Khy. Tu Dan… Czy sły… mnie? – usłyszeliśmy nagle jakieś szepty w słuchawkach. – Oni tu s… Jestem w ich… kah. Jestem… Słyszy… e?

– Halo?! Danka? – Tomek podskoczył i spojrzał nerwowo na zegarek. – Gdzie jesteś? Co się stało?!

– Po…cy. Halo? Jestem na wschód od… Na jakimś statku.

– Danka! Coś przerywa. Jacy oni?! Gdzie ten statek? – spytałem.

Spojrzeliśmy po sobie z przerażeniem.

Rozległ się nieznośny, niewyobrażalnie głośny pisk rozłączanego połączenie.

Kolejne migotanie kropki. Cisza i pot spływający z drżących karków.

Pik, pik, pik.

Las stał się jeszcze bardziej obcy i nieprzyjazny, w głowie tłukło się milion wyobrażeń – przerażających i nieludzkich.

– I co…? – wyszeptał, gapiąc się na urządzenie i szukając jakiegokolwiek cienia szansy na ponowienie transmisji.

– N-nie wiem.

Atmosfera zgęstniała. Widziałem mokre policzki przyjaciela i zaciśnięte, blade wargi, które szukały myśli, jakiegoś pomysłu, żeby bez przeszkód poruszyć się i zmusić do działania całe ciało.

– Na wschód od, nie dokończyła – zmieniłem ton na bardziej rzeczowy i zdecydowany. – Czyli możliwe, że albo na wchód od Spektrum, albo na wschód od bazy. Nie może być inaczej, ewentualnie od kapsuł… – odchrząknąłem. – Możliwe, że od kapsuł.

– Więc?

– Podaj kompas. – Zabrałem okrągły przedmiot. – Wschód, to będzie… Tam. – Pokazałem palcem plamę czerni. Tomek powiódł za nią jasnym strumieniem latarki: liście, jakieś drzewo i para złotych ślepi.

Nie zdążyliśmy zareagować. Usłyszeliśmy skrzek. Coś odskoczyło i szybkim susem znikło za kotarą chaszczy. Staliśmy jakiś czas i w napięciu czekaliśmy, aż to coś znowu wyłoni się z mroku, gotowi na ewentualną ucieczkę lub strzał. Na szczęście nic takiego się nie stało. Docisnąłem słuchawkę i ponownie spróbowałem skontaktować się Danutą.

– Halo, tu Jarek, hej, słyszysz mnie?

Bacznie obserwował moją reakcje, żeby w razie czego, pobiec w ustalonym kierunku albo odczytać azymut. Jednak bardzo dobrze zdawaliśmy sobie sprawę, że człowiek płynący nurtem zdarzeń, zapomina o tak dokładnym wyznaczaniu drogi. Kobieta wiedziała co najwyżej, jakie obiekty mija.

– Słyszysz coś? – pyta w końcu.

– Nie, ale musimy iść.

– Gdzie? Czekaj, jakbym był nią, to… Dobra, dajmy na to, że doszła już do tych kapsuł i coś ją spotkało. – Przerwał znacząco i przetarł spocone czoło. – Czyli mogła mieć na myśli tylko kapsuły, ale czekaj, nie, skąd w ogóle wiedziała, w jakim kierunku ją ciągną? Bo przyjmijmy, że ją zaciągnęli.

– Koło Spektrum orientowaliśmy się mniej więcej, gdzie leży jaki biegun, więc oznaczenie wschodu przyszłoby jej całkiem łatwo. Za to nie w okolicy kapsuł. Tam nie przeczesywaliśmy terenu tak dokładnie… No chyba, że wiedzieliśmy, jak mamy iść, żeby dojść do Spektrum. Na zachód. Cholera jasna!

– Nie mamy czasu.

– Jasne, chodźmy.

Zacisnął szczękę. Zdesperowany, z rozszerzonymi, niespokojnymi oczami, dał się pochłonąć mrocznemu wyobrażeniu.

 

 

 

Ona:

 

Mam wrażenie, że cały świat wiruje. Ktoś coś mówi. Odgłosy zlewają się z brzęczeniem opuszczanych narzędzi. Słyszę niepokojące buczenie, stłumione szepty i rozmowy. Widzę plamy – niewyraźne, wybielone, jakby rozpuszczone detergentem – które pochylają się co chwila, pojawiają się i znikają z zasięgu wzroku.

Próbuję sobie przypomnieć, co się stało i gdzie właściwie jestem. Nie czuję bólu ani strachu, w sumie jest mi dobrze.

– Pani Ank – mówi ktoś. – Pani Ank, słyszy mnie pani? – Mamroczę coś cicho i próbuję odpowiedzieć, ale drętwy język odmawiają posłuszeństwa i wydaję z siebie tylko nic nie znaczące pomruki. Jednak nie jestem pewna, kim jest Ank.

– Zaraz powinna odzyskać świadomość.

– Ja-a… – szepczę.

– Udało się – uśmiecha się sympatycznie. – Danuto?

Teraz poznaję, kto to.

Nagle wszystko sobie przypominam. Konkurs, inny wymiar, i poprzednie, nudne życie robota kuchennego.

– Gdzie reszta?

– Na Termie – odpowiadam mimo woli.

– Czemu jeszcze nie wracają? Zasiedzieli się, czy co?

– Nie wiem, zbliżają się do statku, więc pewnie za niedługo będą.

Teraz żałuję, że wróciłam. Żałuję tego narzeczonego, któremu obiecałam dwójkę dzieci i którego, w sumie, zaczynałam kochać. Matkę i Ojca, którzy nie byli, a zdawali się istnieć od początku.

I pomyśleć, że kiedyś chciałam się zabić.

 

 

 

On:

 

Nic nie opisze tego, jak ciężko było iść w ciemności, zbliżając się do niebezpieczeństwa. Już po dziesięciu minutach do mózgu docierały ostrzeżenia, że coś nam grozi, że przecież nielogicznym jest wędrówka w niewiadomą stronę, gdzie prawdopodobnie czeka śmierć.

Już nie baliśmy się dzikich zwierząt i potworów, podsycanych wyobraźnią – teraz śmiesznych i błahych – strach już dawno przybrał rzeczywistą i namacalną formę.

Zauważyliśmy w końcu. Wylądował niedaleko skałek, przerażająco blisko Spektrum. Chwyciłem broń. Jeszcze nigdy nie miałem okazji skorzystać z niej w plenerze, teraz byłem zmuszony.

– Halo? Danka? – szepnąłem. Nikt nie odpowiedział.

Tomek kręcił nerwowo głową na wszystkie strony.

– Latarka, wyłącz – nakazałem.

Posłuchał.

– Idziemy.

 

 

 

Ona:

 

To buczenie, które wcześniej słyszałam, okazało się być dźwiękiem automatu. Podchodzę do niego – już o własnych siłach – z dziwną chęcią na czarną kawę. Strasznie zmarzłam po drodze, a czekanie trwa znacznie krócej w towarzystwie ciepłego napoju. Naciskam guzik i obserwuję jak płyn wlewa się powolutku do niewielkiego, plastikowego pojemniczka.

– Ank? – słyszę wesoły, syntetyczny dźwięk. – Kochanie, co tam u ciebie? Gratulacje wygranego konkursu! Jak było? Fajnie być ludziem? Ale mam nadzieję, że nie wyrzekłaś się korzeni, co? A, właśnie! Nadal latasz za tamtym opiekaczem z licealnej stołówki? Nie uwierzysz, ale gagatek podpalił pół szkoły przez te popisy! Nie uważam, że jest to partia dla ciebie…

– Cześć Hello – mruknęłam.

– …nieporządny taki, nie zapewni utrzymania, bóg wie komu odsprzeda grzałkę. A ten odkurzacz? Wiesz, ten z Highystreed, idealny złotko.

– Dzięki za kawę.

– Już idziesz? Przecież miałam ci jeszcze opowiedzieć o…

Odchodzę.

Dla Tomka i Jarka kupię, gdy już przyjdą, po co ma im stygnąć? Dziwne, że przed wyprawą nie czerpałam przyjemności ze zmysłu smaku. Siadam na fotelu i zdejmuję kapcie. Widzę, że moje brudne, ciężkie buty, które niedawno nosiłam, stoją koło łóżka i czekają na kolejne użycie. Nie mogę ich teraz włożyć, tu, w kokpicie panują ścisłe zasady, do których muszę się dostosować.

Widzę, jak przez małe okno sączą się wieczorne promienie słońca, zalewając całe, szare pomieszczenie statku. Od razu wydaje się, że jest cieplej.

Czuję. Zmieniłam się. Czerpię radość z widoku.

 

 

On:

 

– Widzisz to co ja? – spytał, stojąc w osłupieniu.

– Ta-ak.

– Co to do jasnej cholery jest?!

– Nie wiem… – odpowiedziałem i podszedłem nieco bliżej. Czułem lekkie, zimne podmuchy i wibracje. Bariera zmieniała co jakiś czas kolor – z zielnego, po granatowy i intensywnie czerwony – błyskając wyładowaniami elektronów. Kiedyś słyszałem o podobnych cudach, ale wieki temu, na studiach, kiedy któryś z kolegów po pijaku snuł teorie o ich zastosowaniu.

– Spali cię! Nie podchodź!

– To brama wymiarowa, nie widzisz?

– Brama wymiarowa? Jaja sobie robisz?!

Prychnąłem z irytacją, zatapiając się w drżącej tafli.

 

 

 

Ona:

 

Dotarli, w końcu.

Widzę jak cząsteczka po cząsteczce pojawiają się na łóżku. Na początku trudno odróżnić, który jest którym. Zauważyłam, że jest cicho. Dziwnie, jak na to, jak wielka sprawa się dzieje. Teraz wyraźnie widzę zarośniętą, ludzką twarz Jarka i okulary Tomka, tam, gdzie jeszcze przed chwilą nie było praktycznie niczego. Faktycznie, udało się. Podróżowaliśmy między wymiarami!

Uśmiechają się do mnie, radośni, że znaleźli zagubioną koleżankę. Robert podchodzi i podaje im odpowiedni środek. Przez chwilę gapią się na własne odbicie w oszklonej szafie. Smutnieją. Wiem, że powróciły im wszystkie wspomnienia.

– Dobra, idźcie do swoich pokoi. Za niedługo zajmę się dostosowaniem was do pracy, a, i za jakąś godzinę stawcie się na defragmentację.

– Defragmentację? Ale przecież zapewnialiście, że wygrani dostaną życie człowieka, jego ciało, oczy, usta…

– Nie, nie. Nie do końca tak się umawialiśmy. Podpisaliście umowę z której jasno wynika, że prawda, dostaniecie ciało, ale na j a k i ś c z a s, bez możliwości pełnego decydowania o swojej przyszłości. I tak za długo byliście ludźmi. Nie wiem, co powie Pan Maksymilian, ale sądzę, że zaczęliście czuć. No a wiecie, co to oznacza.

Spoglądam kątem oka na kolegów. Tomek, zdziwiony, próbuje coś powiedzieć. Jarek ze spuszczonym wzrokiem nic nie mówi.

 

***

 

Sięgam po leżącą na stole, jaskrawą ulotkę.

Widniejąca na niej piękna, ledowa lampa informuje o konkursie pracowni T.A.L.K, w którym braliśmy udział. Zawsze chciałam wyglądać tak jak ona – smukła, wydajna i energooszczędna. Teraz mam tylko ochotę wrócić do poprzedniego życia. Troszeczkę dłużej pobyć Danką pracującą w najpopularniejszym programie telewizyjnym, feministką i niedoszłą mistrzynią w skoku o tyczce. Nigdy nie uznam tej, co jest teraz, za prawdziwą Ank. Ank została na Termie i niesie zapasy z kapsuł.

Koniec

Komentarze

wpijała i nieznośnie stykała się z kopiącymi przewodami - czy można stykać się nieznośnie? że powiększy swoją botaniczną kolekcjeliterówka Nie ważne, leczy – urwałem i wróciłem do oglądania – ehm Mógłbyś tak nie stać i mi pomógł? – zwróciła się do mnie. – pomóc Niebieska gwiazda, jeszcze niedawno oświetlająca całą planetę, powoli gasła, ulatując ponad niebo – jak to "ponad niebo"? Możesz mi wytłumaczyć? unosząc się w przestrzeni przez nieskończony okres czasu. - tak, jestem uczulony, sam "czas" nie wystarcza? Czuliśmy, że zimno przeniknęło skórę, ręce skostniały, nosy poczerwieniały.– w sumie fajna sprawa – czuć kolory Coś odskocz i szybkim -literówka Mamroczę coś cicho i próbuję odpowiedzieć, ale drętwy język odmawiają posłuszeństwa i układa się w nic nie znaczące pomruki – nu, coś nie tak tu jest Widzę, że moje brudne, ciężkie buty, które niedawno nosiłam, stoją koło łóżka i czekają na kolejne użycie. Nie mogę ich teraz ubrać, - butów się, #@$@#, nie ubiera!   Maju, zakończenie ciekawe, a to już sporo. Za to całe opowiadanie, jak na mój gust, przegadane! Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Poprawiam. Wielkie dzięki!

"Niebieska gwiazda, jeszcze niedawno oświetlająca całą planetę, powoli gasła, ulatując ponad niebo – jak to "ponad niebo"? Możesz mi wytłumaczyć? " – nie potrafię:( Bubel jak się patrzy.

Jak dla mnie, odrobinę za bardzo chaotyczne. Ale poczepiam się tego, co zrozumiałam. Kopiące przewody… A miały ciężkie buciory czy na bosaka były? Jeśli chodzi o prąd, to spróbuj to jakoś zmienić. I ta gwiazda. Jeśli oświetla całą planetę, to planeta musi być wewnątrz gwiazdy. Ewentualnie sfera Dysona przerobiona na zwierciadło, ale nie wiem, czy to by zadziałało. I gwiazda gasła, a nie po prostu zachodziła? Bo takie gaśnięcie to powinno dosyć długo trwać.

Babska logika rządzi!

" A miały ciężkie buciory czy na bosaka były? Jeśli chodzi o prąd, to spróbuj to jakoś zmienić. " – pomyślę i spróbuję zmienić.

Co do "gaśnięcia", taki miałam zamysł, ale wiem, kurcza, że musi mieć to jakieś przełożenie w astronomii i fizyce. Faktycznie, gwiazda nie mogła oświetlać całą planetę, jakoś… ogarnę. Dzięki!

Hej;-) Ogólnie ciekawe – inne, niż wszystkie – jakoś tak zazwyczaj czytając coś Twojego, czuję się zaskoczona pomysłowością. Akcja nie toczy się czybko, choć środek nabiera tempa, kiedy Danka nie wraca – ta scena wciągła. Podobały mi się te skrzeki w lesie – jak to mnie;-) Styl fajny, swobodny, dobrze mi się czytało. Znalazłam tylko: – We fragmencie narracji JEGO, która była prowadzona w czasie przeszłym jest zdanie: "Gdzie ten statek? – pytam." – I jakaś literówka: "zdecydowany. – czyli możliwe, że albo na wchód od " Pozdrawiam! I czekam aż napiszesz o miłości – obiecałaś;-) Sethrael – to co się robi z tymi butami?;-) Ja też zawsze ubieram. Trzeba wkładać, założyć, czy coś? Serio pytam.

Agato!;) Obiecałam i słowa dotrzymam. O miłości, to będzie o miłości. Wiesz (albo nie wiesz?) jak o niej lubię pisać! Błędy – poprawiam! Buty? Chyba "zakładać", przynajmniej tak poprawiłam. Dziękuję za komentarz, jak zawsze! Ahoj!

Trzeba wkładać, założyć, czy coś? Serio pytam. – TAK! :)

Sorry, taki mamy klimat.

     Jeżeli wprowadza się tytuły rozdziałów / akapitów, to po co gwiazdki? Nadmiar grzybków w jeden barszcz, wcale nie ułatwiajacy czytania.      Pozdrówko. 

Dzięki, Sethrael, codziennie coś nowego, postaram się pamiętać – nie ubierać butów;-)

Ani kurtek, spodni itp. Generalnie ubrań się nie ubiera :D

Sorry, taki mamy klimat.

Jesteś wywrotwcem! Sethrael;-) Ciekawa teoria. Ale, cóż, wierzę, jestem bardzo wyuczalną osobą. I pokorną.

Rogerze, chciałam przez to troszkę ułatwić odbiór, bo przy dodaniu np. samego "Ona", "On", będzie się myślało, że wydarzenia następują bez większej przerwy czasowej, przynajmniej ja bym tak pomyślała. Choć z drugiej strony…  chyba masz racje, zmieniam:) Pozdrawiam.

" Ale, cóż, wierzę, jestem bardzo wyuczalną osobą. I pokorną." Jak były już agatyzmy, to mogą być i Sethretyzmy (i jak to zacnie brzmi, prawie tak jak Agaty)!

Są też uMajenia;-)

no ba!

Jest całkiem nieźle. Gdyby jeszcze nieco uporządkować i odrobinę skrócić, byłoby jeszcze lepiej. Choć mnie i tak się podobało.  

 

„Popiół, skwar i nieznośny zapach planety dławiłzalegał w płucach”. –– Popiół, skwar i nieznośny zapach planety dławiły i zalegały w płucach.

 

„Wielkie, teraz nieco szerzej otwarte oczy przyglądały się łuszczącym płatom rośliny”. ––  Wolałabym: Wielkie, teraz nieco szerzej otwarte oczy, patrzyły na łuszczące się liście rośliny. Płaty (pochwy liściowe) nie łuszczyły, one łuszczyły się.

 

„…rozbrzmiało w słuchawce i wbiło się w uszy z głośnością plutonicznej parady…” –– Co to jest  plutoniczna parada?

 

„Radary wydawały się być niezłomne, nasze uszy, komunikatory – też”. –– Mam wrażenie, że miało być: Radary wydawały się być niezawodne, nasze uszy, komunikatory – też. Niezłomny –– «niedający się zwyciężyć»

 

„Nie byliśmy jeszcze u celu, a szliśmy z dobre pół godziny”. –– Nie byliśmy jeszcze u celu, a szliśmy  dobre z pół godziny.

 

„Perspektywa kolejnej, niewiadomo jak długiej wyprawy…” –– Perspektywa kolejnej, nie wiadomo jak długiej wyprawy

 

„Choć niewiele zostało z emalii, filigranów i wysadzanych kamieni…” –– Nic dziwnego, że niewiele zostało z ozdób, skoro wysadzano kamienie. Nie wiem tylko, czym i dlaczego kamienie zostały wysadzone. ;-)  

 

„Danka zabrała głos i przeszła się po okolicy”. –– Domyślam się, że Danka, w towarzystwie głosu, poszła na spacer po okolicy. ;-)  

 

„Nie było śladu ludzi, tylko popiół i puch”. –– Skąd w tym centrum wziął się puch i czemu nie został jeszcze rozwiany? ;-)  

 

„Byliśmy zmuszeni wyciągnąć przytroczone do torb śpiwory”. –– Byliśmy zmuszeni wyciągnąć przytroczone do toreb śpiwory.

 

„Gdy wchodziliśmy do cieplutkich otoczek, igrając z poczwarek…” –– Co to znaczy igrać z poczwarek?

 

„Jedyną wyraźną różnicą pomiędzy rzeczywistością a symulacją był załoga…” –– To załoga był jeden?! ;-)  

 

„Tomek wyciągnął kompas i ustalił kierunek drogi”. –– Wolałabym: Tomek wyciągnął kompas i ustalił kierunek marszu.

 

„…nie przepadałem za nocnymi wycieczkami w las i pola”. –– …nie przepadałem za nocnymi wycieczkami do lasu i na pola. Lub: …nie przepadałem za nocnymi wycieczkami przez las i pola.

 

„Co chwila czułem lekkie kłucia, dotykając chaszczy i przechodząc nad zwalonymi konarami drzew”. –– Wolałabym: Gdy dotykałem chaszczy i przechodziłem nad zwalonymi konarami drzew, co chwila czułem lekkie ukłucia.

 

„Rozległ się nieznośny, niewyobrażalnie głośny pisk rozłączanego połączenie”. –– Powtórzenie, literówka. Może: Rozległ się nieznośny, niewyobrażalnie głośny pisk urwanego połączenia.

 

„…wyszeptał, gapiąc się na urządzenie i szukając jakiegokolwiek cienia szansy na ponowienie transmisji”. –– …wyszeptał, gapiąc się na urządzenie i szukając cienia jakiejkolwiek szansy na ponowienie transmisji.

 

„Widziałem mokre policzki przyjaciela i zaciśnięte, blade wargi, które szukały myśli, jakiegoś pomysłu…” –– Naprawdę widział, jak mokre policzki i blade wargi szukały czegoś? Jak policzki i wargi wpadają na pomysł? ;-)  

 

„Podaj kompas. – Zabrałem okrągły przedmiot”. –– Raczej: Podaj kompas. – Wziąłem okrągły przedmiot.

 

„Coś odskoczyło i szybkim susem znikło za kotarą chaszczy”. –– Kotara zazwyczaj zwisa z pewnej wysokości, chaszcze nie. Może: Coś odskoczyło i szybkim susem znikło za parawanem chaszczy.

 

„No chyba, że wiedzieliśmy, jak mamy iść, żeby dojść do Spektrum”. –– No chyba, że wiedzieliśmy, którędy mamy iść, żeby dojść do Spektrum.

 

„Zacisnął szczękę”. –– Zacisnął szczęki. Jednej szczęki nie można zacisnąć.

 

„Odgłosy zlewają się z brzęczeniem opuszczanych narzędzi”. –– Czy narzędzia brzęczą żałośnie, bo czują że pozostaną same, całkiem opuszczone… ;-) Pewnie miało być: Odgłosy zlewają się z brzękiem upuszczanych narzędzi.

 

„Nie wiem, zbliżają się do statku, więc pewnie za niedługo będą”. –– Nie wiem, zbliżają się do statku, więc pewnie niedługo/niebawem będą.

 

„Matkę i Ojca, którzy nie byli…” –– Matka i ojciec nie są nazwami własnymi. W tym zdaniu tylko matka wielką literą, bo po kropce.

 

„Nic nie opisze tego, jak ciężko było iść w ciemności…” –– Nic nie opisze tego, jak trudno było iść w ciemności

 

„…że przecież nielogicznym jest wędrówka w niewiadomą stronę…” –– …że przecież nielogiczna jest wędrówka w niewiadomą stronę… Lub: …że przecież nielogiczne jest wędrowanie w niewiadomą stronę

 

„Już nie baliśmy się dzikich zwierząt i potworów, podsycanych wyobraźnią…” –– Dzikie zwierzęta i potwory nie sycą się wyobraźnią. Może: Już nie baliśmy się dzikich zwierząt i potworów, podsyłanych przez wyobraźnię

 

„Dziwnie, jak na to, jak wielka sprawa się dzieje”. –– Powtórzenie. Może: Dziwnie, zważywszy na to, jak wielka sprawa się dzieje.

 

Za niedługo zajmę się dostosowaniem was do pracy…” –– Niedługo/niebawem zajmę się dostosowaniem was do pracy

 

„…dostaniecie ciało, ale na j a k i ś c z a s, bez możliwości…” –– …dostaniecie ciało, ale na  j a k i ś c z a s, bez możliwości… Przy rozstrzelonym druku przydają się dodatkowe spacje. Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dzięki! Już niestety nie da się nanieść poprawek, ale tak czy siak, zapoznałam się z błędami. Poprawię u siebie, osobiście:)

Wiem, że tu już nie można, ale nie jestem w stanie poprawić wszystkich opowiadań w dniu, w którym sie ukażą. Przykro mi. Ważne, że możesz poprawić u siebie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pewnie:)

Tak szczerze, nie do końca pojmuję, co tak właściwie dzieje się w tym opowiadaniu. Rozumiem tajemniczość, niedomówienia i pozwolenie, by czytelnik sam doszedł do tego, co kryje się między wierszami. Mi niestety się nie udało. Choć być może to tylko moja wina.  Zgadzam się z przedmówcami, że tekst jest przegadany. Gdyby to była sensowna ekspozycja przez dialogi, byłbym to w stanie zrozumieć, ale bohaterowie w dużej części gadają o niczym, co trochę rozprasza i odciąga uwagę od głównej nici fabularnej. Na gadanie o niczym można sobie pozwolić w powieści, gdzie jest miejsce i czas na budowanie relacji między bohaterami i rozwijanie wątków pobocznych. Opowiadanie jest zbyt krótką formą na takie rzeczy. Poza tym, tekst jest niesymetryczny – jeśli już wprowadzasz zmienne punkty narracji na zasadzie "ona", "on" (co jest fajnym pomysłem, swoją drogą), niech poszczególne fragmenty będą mniej więcej porównywalnej długości. Nie wygląda to najlepiej, jeśli przez większość tekstu prowadzisz fabułę z punktu widzenia bohatera, a potem nagle stosujesz małe przeskoki między nim, a nią. Albo jedno, albo drugie.  No, ale mimo uwag, które poczyniłem, tekst uważam za udany. Wiadomo, można zmienić kilka elementów, nad kilkoma popracować, ale mimo wszytsko czytało się go w miarę sprawnie.

vyzarcie: Nie wiesz jak się cieszę, że ktoś jeszcze tu zajrzał. Długo to pisałam, a skutki i tak są grubo takie sobie. Z niedomówieniami. Próbuję i próbuję, i jeszcze raz próbuję, żeby wszystko było jasne, ale nie do końca… wychodzi niestety jak zwykle – czyli mało kto łapie, o co w tym biega. Jedyną chyba osobą, która w stu procenta wie, co chciałam powiedzieć, jest mój brat. Co wcale nie świadczy dobrze o moim tekście. Przegadanie… ech, wiem:( Bałam się, że w to wpadnę. Na siłę starałam się wszystko wyjaśnić. Dialogami o niczym – bo fakt, czasami są luźne i niezobowiązujące – chciałam jakoś urealnić postacie, które też zaczynają czuć i powoli się "uczłowieczają", dopiero później Ank to widzi (i właściwie tylko ona tak na dobrą sprawę w pełni pojęła). Będę oczywiście nadal ćwiczyła. Zwłaszcza nad tą piekielną ortografią (!), interpunkcją i PRZEJRZYSTOŚCIĄ – w pełnym tego słowa znaczeniu. Trzymaj kciuki. Przydadzą się. Pozdrawiam.

Nie wydaje mi się, że powinnaś pracować nad przejrzystością tekstu. Teraz tekst można interpretować na kilka sposobów (ja przynajmniej mogę na co najmniej dwa), szkoda byłoby zabić potencjalne interpretacje wyjaśnianiem wszystkiego po kolei. Jeśli czytelnik ma mózg, powinien go używać. ;) Podobało mi się. Finał rodem z cyberpunka, pewna nuta refleksji o znaczeniu "bycia człowiekiem" – lubię takie klimaty. Styl jest przejrzysty, dobrze się czyta, dłużyzn nie zauważyłem. Może dlatego, że sam w moich tekstach również uczłowieczam bohaterów, opisując mnóstwo dialogów bez pozornego znaczenia? Ogólnie – całkiem dobry tekst. Lubię To! :)

ABEKING-u, sama już nie wiem jak mam pisać, więc macham na to ręką i próbuję jak najlepiej potrafię – a z tym, że różnie wychodzi, nic nie poradzę. Pewnych "umiejętnościowych" rzeczy nie przeskoczymy:-) Dzięki, że wpadłeś, bracie abstrakcji i – najważniejsze – doczytałeś do końca, a to się bardzo chwali.   

Nie było to takie trudne – tekst  nie jest na tyle długi, by jego lektura sprawiała trudność. Poza tym lubię takie nieoczywiste historie, ale o tym już wspomniałem. :) Masz rację, pisanie jak się najlepiej potrafi jest najrozsądniejszym rozwiązaniem – przynajmniej nie żałuje się czasu spędzonego nad klawiaturą. Ważne, że próbujesz pisać nieszablonowo, to właśnie takie teksty pchają literaturę naprzód. ;)

Sama nie wiem, czy to dobrze. Wiesz, jeśli znowu przesadzimy w drugą stronę, powstanie ala kubizm – czyli w moim mniemaniu coś ohydnie brzydkiego, choć faktycznie – sensownego i postępowego w myśleniu. Tego bym nie chciała, bo Pabla w codziennym wydaniu nigdy nie lubiłam i nigdy nie polubię;-) Z literaturą byłoby podobnie. 

Oczywiście, są pewne granice. Przeczytałem ostatnio jeden z tomików poezji Tomka Pułki, mimo najszczerszych chęci, zrozumiałem zaledwie parę wierszy; cała reszta wydała mi się bezsensownym bełkotem, stawiającym raczej na oryginalną formę, nie treść. Mimo to, pisanie niejednoznacznej, trudnej w odbiorze prozy nie jest zbrodnią samą w sobie. Majstrowanie w fabule, zatajanie pewnych wątków i motywacji, i zmuszanie czytelnika do samodzielnego rozgryzania problemu nie jest zbrodnią samą w sobie. Dopiero zbyt duże gmatwanie tekstu grozi niezrozumieniem. Na razie nie jest źle, Twoje teksty wciąż da się zrozumieć (albo tak mi się tylko wydaje, że zrozumiałem ;p), do miana literackiego Picassa jeszcze Ci daleko. ;) A tak między nami, też go nie lubię. Dowolny obraz Salvadora rozkłada go na łopatki. ;)

Literatura to ciężki orzech do zgryzienia; każdy widzi ją i rozumie na swój sposób.  No, Salvador jest całkiem niezły, choć wolę Polskiego Beksińskiego lub Bienika. Jak coś walną, to ino roz. Schiele też jest genialny – mistrz kontrowersji – artysta nowego stanu ducha, przynajmniej moim zdaniem. A wiesz, że masz coś w spólnego z Dalim? W twórczości?   

Doceniam geniusz Beksińskiego, lecz nie oglądam jego dzieł zbyt chętnie. Mam melancholijną naturę, a jego obrazy działają na mnie zbyt depresyjnie, bym zachwycał się nimi dla przyjemności. Wolę prace Siudmaka, zwłaszcza szkice ołówkiem. Realizm przedstawienia ludzkiej sylwetki, refleksyjny charakter dzieł, symbolika poszczególnych elementów – oglądam, oglądam i napatrzeć się nie mogę. O Schiele'u czytałem w jakimś awangardowym magazynie literackim. Do tej pory jakoś nie interesowałem się jego twórczością, teraz zapoznam się z jego pracami. Aż boję się spytać, cóż takiego mam wspólnego z jednym z największych malarzy XX wieku. To chyba za wysokie progi, jak na ocenę mojej twórczości. ;)

ABEKING-u, wyobraźnie. Połączenie sprzecznie niepasujących ze sobą rzeczy, dziwnych i właśnie – abstrakcyjnych :-) Siudmak jest dobry, fakt. Też wolę wydania rysunkowe, choć IMO okładka: "Płyńcie łzy moje, rzekł policjant" jest po prostu świetna. Ale, za długo bym mogła rozpływać się nad niektórymi twórcami, lepiej zamilknę już w tym temacie. Dodam tylko, że sztuka idzie w dobrym kierunku – tak myślę – oglądając niektóre prace studentów po ASP. Po prostu mniam!  Mam nadzieję, że literatura także, choć szczerze; sama nie jestem do końca pewna.    

O proszę, tego się nie spodziewałem. Publikowałem w zinach, antologiach i na różnych portalach, a dopiero teraz usłyszałem taki oryginalny komplement. Dzięki! ;) W ogóle okładki książek Dicka są bardzo dobre. Moimi ulubieńcami są "Valis", "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha" i "Świat Jonesa" są genialne.Choć lepsze byłby w wydaniu czarno-białym. Ciężko stwierdzić, czy przed szeroko pojętą sztuką rysuje się jakakolwiek świetlana przyszłość. Studiując na politechnice, spotkałem ludzi, których wrażliwość na sztukę była tępa niczym brzytwa bezrobotnego golibrody. A jeśli "inteligenckie elity" będą tępe, to jaką sztukę będą promować? Z literaturą jest dość szczególnie. Choć czytałem fantastykę, obecnie odchodzę raczej w stronę mainstreamu. Mam dość czytania historyjek w kółko mielących te same banały, tylko w nowych aranżacjach. Niby w mainstreamie jest to samo, ale tam łatwiej trafić na naprawdę oryginalną wizję tekstu. Pisaną nietypowym językiem, trudną w odbiorze…

No i tu potwierdza się zasada: każdy widzi tekst na swój sposób. Naprawdę? Na politechnice? Oj tam, na pewno uogólniasz – założę się, że jest tam więcej osóbek, które potrafią dużo dostrzec i zachwycić się, przechodząc obok dobrego dzieła.  Wolisz mainstream? A to mnie zaskoczyłeś – nowe podejście do starych tematów? Może, ale nie wiem, czy łatwiej trafić na pisaną nietypowym językiem, lub będącą trudną w odbiorze – moim zdaniem jest kompletnie na odwrót. Choć fakt, może moje pojęcie hipsterstwa wygląda zupełnie inaczej niż u Ciebie. I tu wróciliśmy do pierwszego zdania…

A co z tym ma wspólnego hipsterstwo? Nie szukam nietypowych książek, by się popisywać przed obcymi lub zgrywać oczytanego snoba/buraka. Szukam takich lektur, by poznawać nowe sposoby wyrażania myśli chodzących mi po głowie, i by w przyszłości pisać jak najdolrzalszą i bogatą znaczeniowo prozę. Dla hipsterskiego szpanu nie szukałbym AŻ tak niszowych poetów i prozaików. ;) Oczywiście, większość mainstreamu to nic nie warte głupoty. Jednak czasem można znaleźć autorów, których można czytać bez żalu. I generalnie jest ich więcej, niż pisarzy fantastyki. Generalnie granica między jednym, a drugim pojęciem jest naprawdę cienka. Ostatnio sam mam wątpliwości, co tak naprawdę piszę. Fantastykę, mainstream, awangardę? Ech, te dylematy pseudo-artysty. ;p

Zawsze myślałam (może i błędnie), że hipsterstwo jest przeciwieństwem mainstreamu. " Nie szukam nietypowych książek, by się popisywać przed obcymi lub zgrywać oczytanego snoba/buraka." – i chwała Ci za to. Znam dużo osób, które tak robią… Choć mogą, w końcu mają wolną wolę i tak dalej. To jakiego, ABEKINGU-u, polecasz autora, należącego do tego nurtu? Z chęcią kiedyś zajrzę, jak już odhaczę parę innych, obiecanych książek do przeczytania. "Generalnie granica między jednym, a drugim pojęciem jest naprawdę cienka. Ostatnio sam mam wątpliwości, co tak naprawdę piszę. Fantastykę, mainstream, awangardę? Ech, te dylematy pseudo-artysty." – pseudo, a może już nie pseudo? Któż jest godzien to osądzać?

Dajmy już spokój z tymi ksywami, Andrzej jestem. ;) Z tego, co dobrze się orientuję, przeciwieństwem mainstreamu jest awangarda, fantastyka zaś znajduje sie całkiem na uboczu. Przynajmniej w teorii. Ciężko mi polecić konkretnego autora. Jednym z pierwszych autorów, których polubiłem, był Jerzy Pilch. Od razu trafiła do mnie subtelna ironia, której pełno w jego utworach. Twardoch swoją "Morfiną" wbił się jak lodołamacz w środowisko, również polecam jego utwory, zarówno ten, jak i "Wieczny Grunwald" czy "Tak jest dobrze". Czytam dużo prasy literackiej, takiej jak "Lampa", "Twórczość", lubelski "Akcent". Jednak w tym przypadku dopiero poznaję panujące tam mody, style i tendencje, trudno mi polecać konkretne gazety. Piszę dopiero od dwóch lat, czytam współczesną prozę od trzech. Jeszcze wielu autorów mam do poznania. Ostatnio zaintrygowała mnie twórczość Andrzeja Turczyńskiego. Niedługo zamówię parę jego zbiorów opowiadań, zobaczę, czy przeżyję atak tak przeintelektualizowanej prozy. ;)

Okey, Andreju (chyba ładniej brzmi od zwykłego Andrzeja – uwielbiam rosyjski, choć nie umiem nim władać), zapisałam sobie w miejscu, gdzie znajdują się wszyscy poleceni. Matko, jaka to długa lista… Przeintelektualizowanej, mówisz? A może to Ty nie jesteś wystarczająco inteligentny do rozumienia jego tekstów? Oczywiście teraz się zgrywam, ale w sumie może tak być. Sama wiele razy twierdzę, że coś jest bełkotem takim, o, dla samego szpanowania przedstawieniami wysokolotnych idei, wysublimowanych słów. A może jesteśmy kompletnie głupi? To my czegoś nie rozumiemy? Czy może autor próbuje ukryć i podać czytelnikom wiadome, już dawno przetrawione przez nich refleksje? Ja tak mam z Coelhem, który opisuje rzeczy oczywiste – przynajmniej w moim odczuciu. Choć np."Mały Książę" jest trochę inny. Uroczy i wielopłaszczyznowy, jakiś ciekawszy i mniej banalny. Tak czy kwak, życzę miłej lektury. Twój imiennik nie ma prawa pisać źle, no nie?

Zawsze istnieje ryzyko, że nie zrozumiejemy danego tekstu. Ale w takim przypadku należy po prostu "poćwiczyć interpretację" i będzie okej. Miałem tak z Dukajem. Na początku nie rozumiałem prawie niczego z jego książek. Teraz już nie mam problemu, by rozkoszować się jego talentem. :) "Mały Książę" wiele zyskuje dzięki formie baśni. Dzięki temu wszystkie jego prawdy od razu stają się mniej oklepane. Oczywiście, że Andrzeje mogą pisać źle lub słabo. Pilipiuk na przykład. ;)

Ja tam nadal nie rozumiem Dukaja – nie rozumiem, ale podziwiam. Jak mawiał mój kolega; do Dukaja niekiedy trzeba po prostu podrosnąć. W miarę łatwo czytało mi się Extense… Myślę, że coś tam zrozumiałam – coś. Nie wiem, dlaczego jadą tak po Pilipiuku – dobra, może nie jest pisarzem wysokich lotów, ale okropnym twórcą też nie jest. Moim zdaniem bardzo mocno nadrabia pomysłami i prostym humorem. Myślę, że właśnie dzięki nim zyskał taką popularność.

"Nie wiem, dlaczego jadą tak po Pilipiuku". – Z zazdrości :P

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Tak, to na pewno z zazdrości.

Pisałem bez ironii. A Ty? Bo już nie wiem :-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Wiesz, Jerohu, lubię "Rzeźnika Drzew" – i to by było na tyle z całej Jego twórczości. Za wariacją na temat Wędrowycza nie przepadam, nie wpasowuje się w moje poczucie humoru. Z innymi pozycjami też mi jakoś… nie po drodze. Pomimo to jest bardzo porządnym gościem; takim swojskim, "na zakwasie". Do wszystkiego doszedł ciężką pracą, więc po co ta nagonka? Facet próbuje utrzymać rodzinę, pisząc przy tym bardzo przeciętnie, no ale cóż, bida w kraju, to każdej roboty trzeba się imać.

A, sory, w skrócie: po części z ironią, a po części nie.

OK.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Wiesz, jeśli już teraz starasz sie pisać w oryginalny, niepowtarzalny i autorski sposób – dorośniesz do Dukaja szybciej, niż myślisz. ;) Zresztą ja szybko złapałem jego styl pisania, a nie jestem w jakikolwiek sposób zaawansowany wiekiem. ;p

Cóż, ja jestem na pewno młodsza od Ciebie. Jeszcze nie teraz dane mi jest zrozumieć… "Wiesz, jeśli już teraz starasz sie pisać w oryginalny, niepowtarzalny i autorski sposób – dorośniesz do Dukaja szybciej, niż myślisz. " – Andreju drogi, nie przesadzasz?

Po lekturze przygód Zdzicha powinnaś wiedzieć, że lubię przesadę. Ale nie tym razem. ;) Miałem na myśli, że jeśli starasz się pisać niejednoznaczną prozę, łatwiej będzie Ci zrozumieć niejednoznaczność w jego tekstach. Wbrew pozorom nie wszystkie jego teksty są trudne.

A co do wieku – eee tam, to tylko parę lat różnicy. ;)

Wroniec nie jest – dlatego go przeczytałam. Jest też krótki, nie to co Król Bólu. Ach ten Dukaj, nic tylko próbować czytać, i próbować, i próbować… aż pojawi się wyczekiwane "łał". Podobno zawsze się pojawia.

Ja po przeczytaniu "Portretu nietoty" dopiero po pół roku zrozumiałem, o co mu chodziło. Nigdy nie jest za późno na wielkie "łał". A Król Bólu to genialny zbiór, dawno nie czytałem równie urozmaiconego i dopracowanego zbioru opowiadań…

Króla Bólu naprawdę próbowałam. I powiem nawet, że pierwsze opowiadanie mnie zaciekawiło. Niestety widocznie nie na tyle, żeby je skończyć. Nie dam za wygraną. Na pewno przeczytam, jeśli tak polecasz. A ile Ci zajęło "połknięcie" takiego całego zbioru?

Linię oporu czytałem przez trzy dni (oczywiście nie non stop ;)). Przeczytałem pierwsze strony, wciągnęło mnie i nie puściło do końca. Ogólnie poszczególne teksty czytałem od 5 godzin do 4-5 dni. Doliczając wszystkie przerwy pewnie w miesiąc się uwinąłem. Ale bardzo szybko czytam, więc nie jestem najlepszym przykładem przeciętnego czytelnika. ;) A Linia oporu to naprawdę świetny utwór. Najlepszy w całym zbiorze, według mnie.

Hmmm, to mi się trafiłeś, kurcza ;-) Podzielę Twoje wyniki przez dwa, albo jeszcze lepiej trzy i wyjdzie "po Majowemu". Linia oporu, powiadasz? Kusisz, oj kusisz. A Król leży jakieś cztery metry ode mnie i woła. Może dzisiaj będzie mi szeptać do poduszki? Później zwalę na Ciebie całe niewyspanie. Zobaczysz!

Haha, nie musisz się aż tak spieszyć. Nie zniósłbym świadomości, że pozbawiłem Cię tak cennego dobra, jakim jest sen. ;p

Nie, będę musiała pomnożyć Twój wynik. Aż tak szybko nie czytam. Dotknęłam twardego, opasłego Króla i wymiękłam. Dzisiaj jednak nie wpędzę Cię w poczucie winy.

Uff, co za ulga. ;) O tej porze lepiej już dać sobie spokój z Dukajami i do snu poczytać jakąś mangę lub inny komiks. :)

Komiks. To jest myśl! Posiadasz jakieś pod ręką? Lubisz? Ja mam Blacksad-a, więc mam wszystko czego potrzebuję. Znasz? Szybko pójdzie. Kreska wspaniała, tekst dosyć prosty. Nic jednak nie przebije Miecza Nieśmiertelnego.    

Aż nie wierzę w to, co przeczytałęm… Ty TAKŻE lubisz Miecz Nieśmiertelnego? :D O rany, nie jestem sam na świecie!!! :D Pod ręką żadnego nie mam, wszystkie 130 tomików zostało w domu, nie było jak ich zabrać na stancję. :/ Ale z internetem pod ręką zawsze się znajdzie coś do czytania…

Ojej! Masz aż 130 tomów? Zazdroszczę!;-) Ja znalazłam tylko 22 – w empiku, wieki temu. Widziałam też na aukcjach, ale zawsze wtedy nie miałam kasy, żeby je zakupić, kurcza. Kreska to mistrzostwo! Historia też niczego sobie. Dla mnie manga na wysokim poziomie, nie taka, którą teraz produkują – yaoi, yuri i inne potworki… Ano, internet do dobra rzecz! Jak się nie ma, to się czyta.

Ja też nie mam wszystkich tomów wydanych w Polsce – na 22 mam 16, myślę nad kolejnymi trzema… Tak, styl Samury poraża realizmem, zarówno w tym tytule, jak i innych jego autorstwa. Szkoda, że polskie wydawnictwo nie wyda go do końca, cóż, trzeba bedzie poszukać innych źródeł lektury. Jakie jeszcze lubisz tytuły?

A widzisz, ja zrozumiałam, że MN jest aż 130, więc poraziłeś mnie na samym początku. Mang? Dużo ich nie jest, bo zdecydowanie wolę zwyczajne komiksy (Thorgale i inne bajki). Całkiem fajny jest Death Note. Wciągający. Całkiem fajne są Red Dada i Cafe de Flore (tu najbardziej za kreskę), Do FMA też mam jakiś sentyment. A Ty pewnie mógłbyś tak do nocy?

Nieee, MN skończył się na 30 tomach. Przez 130 tomów to nawet najlepsza fabuła nie zmotywowałaby mnie do czytania. ;) 130 tomów mają wszystkie mangi, które posiadam. Ale jest to trochę tytułów. Bez przesady że do nocy, aż tak bardzo nie lubię mówić o sobie i swoich zainteresowaniach.Skromny jestem. ;p

Wiesz, gdyby to zależało od skromności… Napisałeś którąś? A może byłeś rysownikiem? Jak nie, to spoko, nie wyjdziesz na "gbura". No, to by było prawie dwa – trzy razy Naruto, a to i tak już jest niezły tasiemiec.

Nowa Fantastyka