- Opowiadanie: cyphrae - Obserwator; cd 1

Obserwator; cd 1

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Obserwator; cd 1

 

Nie zwróciłem uwagi na wiele rzeczy. Umknęło mojej uwadze zdanie: „Może tu, a może gdzieś indziej…” Zaraz po tym, jak zdeptałem słuchawkę dowiedziałem się, że mam wracać do swoich i najpierw postarać się zaobserwować świat, w którym żyję. Nie było już czasu na pytania, więc wskoczyłem na skuter i poprzez pustkę kosmosu popędziłem na statek.

 

Obserwowanie „swojego świata” nie jest wcale takie proste. Idąc chodnikiem nie zwracamy uwagi na otaczające nas szczegóły. Umykają nam dziury w chodniku, nowy plakat na witrynie, czy faktura kory drzewa. Czasem jakieś nieoczekiwane zdarzenie przywołuje nas do rzeczywistości. Pisk opon ruszającego samochodu sprawia, że spoglądamy w stronę źródła dźwięku. Zapamiętujemy kolor auta, czasem jego markę. Jednak wówczas, gdy nic szczególnego się nie dzieje jesteśmy odklejeni od rzeczywistości. Nurzamy się w przeszłości lub spoglądamy w przyszłość, tracąc przy tym bezpowrotnie teraźniejszość, którą ja właśnie miałem odnaleźć.

 

Przestałem latać. Miałem dosyć. Zrozumiałem, że uciekanie od życia jest bzdurą. Po przylocie spędziłem kilka dni z tajniakami. Tym razem nie udało się zataić spotkania. Rejestratory nie zostały wszak wyłączone. Powiedziałem jak było i o dziwo nie wydawali się zaskoczeni. Musieli już wcześniej zetknąć się z takimi sprawami. Otrzymałem naganę za niestosowanie procedur i na tym się skończyło. Moja rezygnacja została przyjęta bez problemów.

 

Jak zawsze po powrocie trafiłem w pustkę. Znajomi… Owszem miałem znajomych. Co to jednak za przyjaciel, którego nie ma latami. Kolega pójdzie z tobą na piwo, poopowiadasz mu o kosmosie, ale poza tym brak punktów zaczepienia. Ci na Ziemi mają swoje życie, całkiem inne niż twoje. Żony, dzieci, domy, pracę, kredyty. Spotykają się na grillu z innymi „normalnymi” ludźmi. Przyglądasz się temu i widzisz, że nie pasujesz. Nie rozumiesz tych trosk codziennych i jakkolwiek cieszysz się swoją wolnością od niezliczonych obowiązków, to jednak podskórnie wiesz, że to co robisz, to nie jest prawdziwe życie. Jasne, przez kilka minut w tygodniu fajnie jest być samemu. Gdy słuchasz, jak twój kolega uzgadnia z żoną termin wyjścia na piwo, to jesteś szczęśliwy, że ciebie to nie dotyczy, jednak przez większość czasu zazdrościsz im tej ich realności istnienia. Musiałem dokonać wyboru, czy chcę w tym wszystkim uczestniczyć, czy może wystarczy mi jeśli skromnie stanę trochę z boku. Zdecydowałem się na to drugie.

 

Zacząłem więc słuchać uważnie, przyglądać się wszystkiemu. Poświęcałem więcej uwagi smakowi jedzenia i zapachowi kobiet. Przyznać muszę, że pierwszy raz ujrzałem złożoność otaczającego mnie świata. To zupełnie tak, jakby poprzez fakt skupienia się na czymś, rzecz ta stawała się coraz bardziej złożona. Zwykle widzimy jedynie powierzchowną formę przedmiotu. Ja jednak zacząłem dostrzegać ostrość krawędzi, głębię kolorów i niepowtarzalność faktur, zapach, niekiedy smak. Byłem naćpany rzeczywistością.

 

Smutkiem napawało mnie to, jak wiele przegapiłem dotychczas. Starałem się jednak nie tracić czasu na żale, a żyć chwilą, bo zdałem sobie sprawę, że aktualny moment jest wszystkim. Mądrość wieków stała za mną, bo czyż bycia „tu i teraz” nie propagowali już starożytni mędrcy?

 

I choć nie od razu wyzbyłem się nawyku roztrząsania tego co było, choć niełatwo przychodziło mi odrzucanie marzeń o przyszłości, to jednak bardzo się starałem. Systematycznie, dzień po dniu, coraz bardziej wrastałem w biegnącą chwilę. Stawałem się magiem. Chociaż może jeszcze nie. Magiem spróbowałem stać się nieco później, siedząc nad filiżanką wyśmienitej kawy.

 

W międzyczasie znalazłem przyjaciela. Trudno to może określać w kategoriach takiej zwykłej młodocianej przyjaźni, ale coś w tym było. Ja miałem wówczas czterdzieści lat, on… Nie wiem. Chyba ze sto. Mieszkaliśmy w tym samym bloku, w tej samej klatce schodowej. Gdy ja nabrałem zwyczaju siedzenia godzinę dziennie w pobliskim parku, on robił to już od lat. Zaczęło się to tak, że na koniec biegania siadałem sobie na ławce, by odpocząć przed pójściem do domu. Patrzyłem na kwiaty, ptaki i wodę spadającą z fontanny. Tak się złożyło, że kiedyś naprzeciwko mnie wylądował wróbel i zaczął mi się przypatrywać. Długo lustrowaliśmy się spojrzeniami, aż w końcu nie wytrzymałem i roześmiałem się. On przekrzywił głowę. Następnego dnia pojawił się znowu. Chociaż wróble zwykle wydają się być identyczne, to ten miał na samym środku łebka białą centkę, co pozwoliło mi odróżniać go od pozostałych. Przylatywał zawsze, gdy siadałem na którejkolwiek ławce i darzył mnie podobnym zainteresowaniem, jakie ja okazywałem jemu. Tak mi się przynajmniej wydaje. Czy ktoś przypatruje się wróblom? Pewnie mało kto. Trzeba jednak powiedzieć, że to małe zwierzątko budziło moją radość. Wróble nie umieją przebierać nogami. Po prostu podskakują. Lubiłem sobie wyobrażać, że ten umie chodzić i taki obraz sprawiał, że się śmiałem. Wróbel kręcił wówczas głową, jakby chciał powiedzieć że jestem niespełna rozumu. Zacząłem mu w końcu mówić „cześć” na powitanie i pożegnanie. On zaś oswajał się ze mną coraz bardziej i chodził tuż przy moich nogach. Któregoś dnia ptaszek zdecydował się na „przełamanie lodów” i wylądował na moim kolanie. Nie chciałem go spłoszyć, jednak nie mogłem oprzeć się chęci pogłaskania go. Pozwolił mi. Wtedy usłyszałem:

 

– Cudowne stworzonko, nieprawdaż?

 

Uniosłem głowę i ujrzałem bardzo starego pana na wózku inwalidzkim. Nie na takim zwykłym wózku. To był pojazd elektryczny i dodatkowo pełen jakiegoś dodatkowego sprzętu. W oczy rzucała się duża butla z tlenem.

 

– Dzień dobry – powiedziałem. – Rzeczywiście fascynujący ptaszek.

 

– Świat jest fascynujący… – zauważył.

 

– O tak. Właśnie zacząłem to odkrywać.

 

Uśmiechnął się, pokiwał głową i odjechał.

 

Znałem go „z widzenia”, był w końcu moim sąsiadem. Nie wymieniliśmy jednak dotąd ani jednego słowa, poza grzecznościowymi powitaniami w windzie. Coś jest w tych wielkich blokach takiego, że grupując ludzi w jednym miejscu, czynią ich jednocześnie samotnymi. Nigdy chyba tego nie zrozumiem, ale patrząc na ogromny blok mam zawsze wrażenie, że panuje w nim samotność.

 

– Co pan właściwie robi codziennie w parku? Przyjeżdża pan dotlenić się? – zapytałem przy którymś spotkaniu.

 

Uśmiechnął się szeroko. Często się uśmiechał.

 

– Obserwuję – rzekł z nutą tajemniczości w głosie.

 

„Cóż innego mi pozostało?” dodałby ktoś na jego miejscu. On jednak był inny. Nigdy nie sprawiał wrażania, że czegoś mu w życiu brakuje, że coś mu odebrano.

 

– Ja też – stwierdziłem zgodnie z prawdą.

 

Patrzyliśmy na świat milcząc. Przerwałem tą ciszę (wcale nie krępującą) pytając:

 

– Od dawna pan obserwuje?

 

– Od bardzo dawna…

 

– I do jakich wniosków pan dochodzi?

 

– Poza tym, że świat jest piękny i niesamowity, to do żadnych – stwierdził.

 

Popatrzyłem na niego, a mój wyraz twarzy nie był chyba zbyt mądry, więc staruszek wyjaśnił:

 

– Nie próbuję „dochodzić” do jakichś wniosków, staram się być wolnym od oceniania, po prostu patrzę sobie… Kimże ja jestem, by ferować sądy?

 

Popatrzyłem na niego z uznaniem. Był prawdziwym obserwatorem. Ale czy był też „takim” obserwatorem?

 

Opowiedziałem mu kiedyś o tym, jak to wyobrażam sobie chodzącego wróbla. Śmiał się do rozpuku.

 

Zdobyłem się wówczas na pytanie o to, jak w jego sytuacji udaje mu się zachować pogodę ducha?

 

– W mojej sytuacji? – zdziwił się – Ja jestem w bardzo wygodnej sytuacji. Wszyscy ludzie wciąż uciekają. Ciągle się boją. Dla mnie życie już dawno odebrało wszystko, czego utraty mógłbym się lękać. Jak nie masz nic, to nie masz czego bronić… Przestajesz się bać. Zachorowałem, gdy byłem dzieckiem. Narządy wysiadały jeden po drugim. Szczęściem w nieszczęściu było to, że medycyna potrafiła już zastępować je urządzeniami. Wożę więc ze sobą te wszystkie „organy”. Oddychają za mnie, tłoczą krew, jedzenie pompują wprost do żył… A ja patrzę sobie w spokoju na świat.

 

Spodziewałem się łez w jego oczach, jednak ujrzałem uśmiech na pomarszczonej twarzy. Nie wiedziałem co powiedzieć, ale wyręczył mnie:

 

– Nie ma tu nic do powiedzenia. Jest jak jest. Ot i cała prawda o świecie.

 

– Próbuję się tego uczyć…

 

– A po co próbować? Albo coś weźmiesz, albo nie. Ktoś kiedyś powiedział najważniejsze słowa, jakie kiedykolwiek słyszałem: „jeśli chcesz być szczęśliwy – to bądź!”.

 

– Kto?

 

– Nie pamiętam, ale chyba jakiś Rosjanin.

 

– Aha… Mądre – zauważyłem.

 

Patrzył na mnie przez kilka sekund. Potem powiedział:

 

– Powiedziałem to już wielu osobom, ale ty jesteś pierwszy, który nie zaczął drążyć. Inni mówią zawsze, że jak to? Że tak po prostu? Przecież tamto, siamto i owamto… Ty nie… Chyba ci się uda, chłopcze…

 

– Chłopcze?! – zaśmiałem się.

 

– Nie chciałem urazić – starszy pan chyba się wystraszył, że powiedział coś nietaktownego.

 

– Nie, nie, nic z tych rzeczy, – sprostowałem – tylko że mam czterdzieści lat i nikt już tak do mnie nie mówi.

 

– Czterdzieści… – powtórzył takim tonem, jakby chciał powiedzieć, że to jakaś abstrakcyjnie mała liczba.

 

Minął rok od mojego powrotu z gwiazd i ku własnemu zdumieniu nie dopadła mnie potrzeba ucieczki. Odnalazłem się w ziemskiej oczywistości. Nie musiałem pracować. Odłożyłem dosyć na spokojne życie. Nie byłem żadnym krezusem, jednak posiadłem wolność od trosk finansowych dnia codziennego. Obserwowałem i robiłem to na pełen etat. W każdej chwili mojego życia starałem się być obecny i czerpać z poszczególnych sekund ile tylko się da. Byłem w tym coraz lepszy. Uzyskiwałem wolność. Czy poszczególnym chwilom czegoś brakuje? Czy potrzebują wspomnień, dążeń? Jeśli oderwać je od wszelkich kontekstów stają się idealne w swej prostocie. Żyłem. W końcu!

 

Nie uciekłem całkowicie od ludzkiej przypadłości do fantazjowania. Zastanawiałem się czasem, czy sprawdzam się jako obserwator i czy w związku z tym dane mi będzie robić coś nowego, podjąć jakieś jeszcze wyzwanie? Potrafiłem już jednak powiedzieć sobie z uśmiechem: „jest jak Jest”. I tyle. Staruszek nauczył mnie tego.

 

Rzadko ktoś do mnie dzwonił. Dźwięk telefonu stał się dla mnie obcy i zaskakujący. Podrywał mnie na równe nogi.

 

– Jacek? – w słuchawce usłyszałem głos Piotra.

 

Uświadomiłem sobie, że to już trzynasty miesiąc, jak się nie widzieliśmy.

 

– Cześć! – powiedziałem.

 

– Co tam? Jak leci?

 

– Wszystko dobrze – odpowiedziałem szczerze – Co u was?

 

– Właśnie będziemy uciekać – poinformował mnie – nie zdecydujesz się?

 

– Nie. Dzięki za pamięć. Z kim lecicie? Kto jest kapitanem? – zainteresowałem się.

 

– Jarek. Awansował. Pół roku kursu, egzaminy i teraz leci w swój pierwszy kapitański rejs. A my z nim.

 

– Fajnie! Będzie świetnym kapitanem.

 

Byłem przekonany, że będzie. Znałem go od lat i mogłem to ocenić.

 

– Czym się zajmujesz? – dopytywał Piotr.

 

– Chodzę sobie, patrzę…

 

– Filozofujesz?

 

– Można tak to nazwać – przyznałem.

 

– I nie ciągnie cię „do nieba”? Nie masz już dosyć wszystkiego?

 

– Nie mam. Wręcz przeciwnie.

 

– Zmieniłeś się… – zauważył.

 

– Owszem.

 

Rozmowa nie kleiła się. Odniosłem wrażenie, że głos Piotra jest matowy, bez życia. Słowa mojego znajomego staruszka, mimo, że wypowiadane cicho brzmiały jak dzwon, słychać w nich było radość całego jestestwa. A Piotra? Cóż… Odległy, pusty dźwięk… Jakby z głębin kosmosu. Na zakończenie powiedział:

 

– Żyjesz już w jakimś innym świecie i nie rozumiem cię. Muszę jednak powiedzieć, że słysząc twój głos jestem pewien, że coś odnalazłeś. Mam rację?

 

– Tak – potwierdziłem.

 

Piotr zwrócił uwagę na mój głos w chwili, gdy ja myślałem o jego.

 

– Trzymaj się – powiedział.

 

– Bezpiecznego lotu. Odezwij się po powrocie.

 

– Oczywiście! Za trzy lata. Odmeldowuję się panie kapitanie!

 

– Wracajcie zdrowi!

 

Płakałbym kiedyś rzewnymi łzami po takiej rozmowie. Teraz cieszyłem się, że zostaję. Jasne, na statku też byłoby sporo do obserwowania, ale ja czułem, że powinienem być na Ziemi. Przynajmniej na razie.

 

Nasza cywilizacja stara się uciekać od śmierci. Nie rozmawiamy o niej, staramy się nie myśleć. Oglądamy pięknych, wiecznie młodych celebrytów. Kupujemy drogie kremy i wstrzykujemy sobie chemię. Tak, jak miarą przygotowania się do ślubu są stroje młodych i weselników, tak miarą nieprzygotowania naszej cywilizacji do spotkania z tym co ostateczne staje się brak strojów na tą okazję. Na pogrzebie staruszka wszyscy byli ubrani elegancko, ale to te same stroje, które założyliby do opery.

 

– Powinienem był umrzeć dawno temu – powiedział kiedyś. – Gdybym urodził się trochę wcześniej, tak by się zapewne stało. Medycyna nie potrafiłaby utrzymać mnie przy życiu. Znalazłem się jednak na świecie we właściwym czasie. Los dał mi szansę żyć długo. Wiem, że wielu ludzi unika kontaktu ze mną, bojąc się głosu kogoś, kto stoi nad grobem. Ale ja nigdy tak się nie czułem. Wręcz przeciwnie. Nie przemawiała przeze mnie nigdy mądrość wieczności. Zawsze miałem świadomość tego, że każdy dzień mojego życia jest dniem odebranym śmierci i każdy dzień, w miarę możliwości oczywiście, starałem się przeżyć, jakby to było największe święto.

 

– Myślę, że nauczył mnie pan tego – odpowiedziałem wówczas.

 

– A więc było warto – zachichotał.

 

Śmiał się z byle powodu. A już najbardziej wówczas, gdy powinien był płakać. Odszedł podobno we śnie, spokojnie. Świat nie miał sumienia doświadczać go już bardziej.

 

Po pogrzebie przyjaciela poszedłem na kawę. Wśród wielu drobiazgów, których nauczyłem się odkąd przestałem być kapitanem była też umiejętność smakowania jedzenia i picia. Usiadłem na krzesełku przed kawiarnią. Lubiłem tam chodzić, bo kawę podawali wyśmienitą. Nie najlepszą może na świecie, ale naprawdę bardzo dobrą. Coś mnie wtedy podkusiło. Zachciało mi się espresso. Najlepszego z najlepszych. Czując całym sobą biegnącą chwilę wyobraziłem sobie, że właśnie takie piję. Przepłukałem delikatnie usta, a potem przełykałem lekko rozchylając wargi. Zmieniłem ścieżkę rzeczywistości. To był najsmaczniejszy napar wszechczasów. Zrobiłem kolejny krok, o czym miałem dowiedzieć się za chwilę.

 

– Czarujesz?

 

To była ona! Pani z UFO!

 

– Mogę się przysiąść? – zapytała.

 

– Oczywiście! – poderwałem się z krzesła.

 

Usiadła. Podszedł kelner. Również poprosiła o kawę.

 

– Nie pomyliłam się co do ciebie.

 

– Nie rozumiem…

 

– Wiedziałam, że nie poprzestaniesz na patrzeniu. Minął ledwie rok, a ty zaczynasz czarować – zauważyła.

 

– To z kawą, to… – jąkałem się.

 

– To właśnie o to chodzi. Próbuj tak często, jak tylko możesz.

 

Kiwnąłem głową, dając do zrozumienia, że postaram się. Zmieniłem temat.

 

– Staruszek. Czy on także był jednym z nas?

 

– Każdy jest jednym z nas. Każdy jest w jakimś sensie obserwatorem. Z tych wszystkich obserwacji tworzy się obraz całości…

 

– Nie o to mi chodzi. Czy też był…

 

– …nie – weszła mi w słowo.

 

– Bo myślałem…

 

– Był wspaniałym obserwatorem. Dzięki niemu mamy na przykład obraz wróbla z białą centką… Nie każdy jednak ma taką szansę, jak ty. Nie każdy próbuje pójść dalej. Ty właśnie spróbowałeś.

 

– No tak, ale czy to nadal obserwacja? Czy to już nie jest tworzenie innych rzeczywistości? – dopytywałem.

 

Zaśmiała się.

 

– Tworzenie? A skąd wiesz ile alternatywnych rzeczywistości istnieje? Może właśnie zaobserwowałeś coś, co już i tak istniało?

 

– Aha… – udawałem, że wszystko jest jasne.

 

– Nie musisz rozumieć, wystarczy, że będziesz robił nadal to, co właśnie zrobiłeś.

 

– Zawsze będzie się udawało?

 

– Prawie nigdy. Przynajmniej na początku. Potem częściej i częściej. Pójdę już.

 

– Jeszcze chwilka – poprosiłem.

 

– Słucham?

 

– Jak pani ma na imię.

 

– Ewa.

 

– Miło mi. Ja jestem Jacek.

 

– Wiem – zaśmiała się.

 

– Chciałem jeszcze zapytać o staruszka.

 

– Tak?

 

– Gdzie on teraz jest?

 

– Nie mogę… Jeszcze nie…

 

– Ale chociaż…

 

-…naprawdę nie mogę – znowu mi przerwała. – Powiem ci tylko, że nie narzeka.

 

– Dzięki… – wyszeptałem.

 

Cdn……

Koniec

Komentarze

Powiem tak: przeczytałem to opowiadanko przed poprzednią częścią i wydało mi się naprawdę fajne. Później ją także przeczytałem, i... ten tekst na tym stracił. Niezamierzone niedopowiedzenia dodały światu, który stworzyłeś, wiele uroku. W moim odczuciu stałoby się najlepiej, gdybyś nie pisał już dalszego ciągu, a także zapomniał, że napisałeś poprzednią część... :-)

 

Błędów, jak praktycznie w każdym opowiadaniu tutaj, trochę jest. Nie na tyle, żeby odbierać przyjemność z czytania... poza tym jednym punktem:

"Pomyślałem sobie, że fajne jest to, iż Piotr pomyślał o moim głosie w chwili, gdy ja myślałem o jego."

ironiczny podpis

Rzeczywiście, to bardzo niefortunne zdanie. Trochę je zmieniłem. Jeśli chodzi o pierwszą część, to zgadzam się z Twoimi i innymi uwagami. Najbardziej chyba z tym, że początek był w porządku, a potem gorzej. Co do kolejnych części, to chyba jednak będą. Piszę równolegle coś innego, ale mam pewien problem z moim bohaterem: nie daje mi spokoju...

Podobało mi się. Bardzo głębokie. "Odklejenie od rzeczywistości" mnie urzekło. Skoro Issander sugeruje, że początku czytać nie należy, to nie będę. :-)

PS Czy ten Rosjanin naprawdę istniał?

Babska logika rządzi!

Dzięki za pochwałę. Rosjanin istniał. Nazywał się Lew Tołstoj :-), a pierwsza część powinna chyba kiedyś zostać napisana od nowa. Może gdy przybędzie części i jeśli będzie szansa, że stworzą spójną całość, to początek napiszę jeszcze raz. Tak na koniec.

Uuuu. No to wstyd mi. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko napisać, że Tołstoj stoi na półce i czeka na swoją kolejkę. Bułhakow i Dostojewski go ubiegli i tak wyszło. :-(

To czekam na pozostałe części.

Babska logika rządzi!

Nie da się przeczytać wszystkiego... Niestety. Życie jest za krótkie.

Ale pewne rzeczy wypada.

Babska logika rządzi!

Przeczytałam. Pamiętam z grubsza, o co chodziło w pierwszej części, która raczej nie przypadła mi do gustu. I tę przeczytałam bez zgrzytów, ale znużyła mnie lekko. Dla fanów filozofowania, owszem, się nada, jak dla mnie jednak za dużo tu przemyśleń, przegadania, i nic się nie dzieje, do niczego to wszystko (na razie przynajmniej) nie prowadzi. Nie mój typ.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nie należę do fanów "filozofowania", ale przyznaję, że kilka fragmentów budzi pewną zadumę.  
Kontynuuj Waść, ale strzeż się przynudzania przydługimi "refleksjami" --- powodzenia.

Dzięki i mam nadzieję, że uda się nie przkroczyć tej granicy pomiędzy snuciem opowieści, a przynudzaniem :-)

I mnie ta część bardziej przypadła do gustu. Czytało się, mimo usterek, znacznie lepiej i teraz mogę tylko żałować, że nie ma dalszego ciągu.

Szkoda tylko, że przyjaciel bohatera pozostał anonimowy…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka