- Opowiadanie: Zoee - Misiaczki atakują! (FANTAŚCI 2013)

Misiaczki atakują! (FANTAŚCI 2013)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Misiaczki atakują! (FANTAŚCI 2013)

Nieśmiało wrzucam tu pierwszy tekst. Jest on absurdalny i zupełnie niepoważny. Mam nadzieję, że ktoś się przy nim chociaż uśmiechnie. :) I nikt nie obrazi, gdyż w tekście pojawiają się nie tylko forumowicze, ale i redaktorzy…

 

 

 

W przytulnej knajpce „4 Alternatywy” przy skwerku im. Stanisława Anioła (róg ulic Szczęśliwej i Depresyjnej) siedziało kilkoro aspirujących młodych twórców. Wszyscy zerkali nerwowo na laptopy i obgryzali paznokcie, bowiem zbliżało się ogłoszenie wyników Literackiego Konkursu Wszechczasów.

Napięcie rosło. Nikt już ze sobą nie rozmawiał. Wszyscy pili tęgo i łypali kwaśno na sąsiadów, świadomi, że każdy z nich wysłał tekst, a więc jest potencjalnym konkurentem. Uśmiechy stały się nieszczere, a ze słów „ależ oczywiście, na pewno wygrasz, świetnie piszesz!” kapał ocet.

Nagle rozdzwoniła się czyjaś komórka. Wszyscy zamarli. Beryl odstawił szklankę i z zabójczym opanowaniem sięgnął do kieszeni.

– Oho! – mruknął, zerkając na ekran. – Redakcja dzwoni!

Rozsiadł się nonszalancko i odebrał.

– No i jak tam idzie ogłaszanie wyników? – rzucił luzacko. Po chwili na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz. – Przesunięte? Ale jak to, przecież miały być na dzisiaj… Niespodziewani goście zawitali do redakcji? _Mc_, zaczekaj, mówisz tak chaotycznie, że nic nie rozumiem.

– No tak – westchnęła ocha. – Gość w dom, Bóg w dom.

– A gość w redakcję, wkurw u konkursowiczów – dorzucił domek, zgrzytając zębami.

– Zaraz, zaraz, strajk? Jaki znowu strajk? Okupacyjny?! – Beryl podniósł głos. – Przecież nie jesteśmy w stanie wojny! Mówią, że nie wyjdą, dopóki nie… Eee, momencik, chyba się przesłyszałem. Co wam wlazło do redakcji?

Dalsza część rozmowy odbyła się w formie urywanych i bezsensownych okrzyków.

– No dobra. – Beryl już ochłonął. – Jasne, że możecie na nas liczyć. Zbieramy się i już do was jedziemy.

Odłożył telefon i potarł dłonią czoło.

– Jest problem – mruknął. – I to poważny. _Mc_ wzywa nas na odsiecz. Tuż przed formalnym ogłoszeniem wyników konkursu do redakcji wdarła się grupka… białych niedźwiedzi.

Brajt parsknął w talerz.

– Przecież to znany stereotyp, że w Polsce białe niedźwiedzie ulicami chodzą. Może chodziło o białe myszki?

– Tak, z pewnością łatwo jest pomylić mysz z niedźwiedziem – stwierdził ironicznie beryl. – Nikomu nic się nie pomyliło. W redakcji siedzi grupa bardzo wkurzonych białych misiaczków. Czy też misiaczków w stanie białej gorączki, nie dosłyszałem. W każdym razie siedzą tam i wrzeszczą coś o niesprawiedliwości, dyskryminacji niedźwiedzi, jakichś odrzuconych tekstach. I twierdzą, że nie opuszczą redakcji, dopóki nie spełni się ich postulatów.

– Czyli są skłonni do negocjacji! – ucieszyła się ocha. – To brzmi rozsądnie. A jakie są ich warunki?

– Tego nie powiedzieli. Ich zdaniem redakcja jest do nich uprzedzona, więc odmawiają jakichkolwiek rozmów. Dlatego zadzwonił _mc_. Mamy udać się do redakcji z misją pokojową i dobrym negocjatorem.

– Nie rozumiem, czemu miałoby to przeszkodzić w ogłoszeniu wyników – sarknął domek. – Jeden wrzuca wyniki na stronę, reszta zagaduje natrętów i odwraca ich uwagę.

– Byłoby to możliwe – odparł beryl – gdyby nie fakt, że goście rozsiedli się na biurkach. Spróbuj ogłosić wyniki, jak ci taki misiaczek zadkiem na klawiaturze usiądzie. No dobra, ferajna, zbierać się, ruszamy!

Wszyscy zaczęli się zbierać – dał się słyszeć hurkot odsuwanych krzeseł, dźwięk odstawianych szklanek i talerzy. Ocha spakowała się najszybciej i podejrzliwie przyglądała się berylowi i jego kombinacjom nad plecakiem. W końcu nie wytrzymała.

– Słuchaj – zagaiła. – Czy to ma być misja pokojowa, czy odsiecz?

– Absolutnie pokojowa – odparł beryl. – Naczelny życzy sobie, aby nie doszło do żadnych przepychanek.

– To dlaczego wrzuciłeś do plecaka kilka noży? – dociekała ocha.

– Myślałem, że to oczywiste. Nie wiemy, jak długo potrwa cała akcja. A jeśli zgłodniejemy? Czym będziemy rozsmarowywać masło na chlebie, palcami? Bardzo niehigieniczne. A jak będziemy mieli ochotę na jakąś kanapkę, powiedzmy taką na ciemnym pieczywie, z salami, serem, odrobinką cebulki, plasterkiem pomidorka, kiszonym ogóreczkiem i kapką majonezu, to wypadałoby mieć czym pokroić to wszystko.

– Ty to masz głowę! – ucieszył się domek. – Domowej roboty smalczyku też jakoś nie wypada wyjmować ze słoika palcami. Tak się składa, że zaplątał mi się w plecaku taki słoiczek. – Uśmiechnął się błogo. – Pyszny smalczyk, z cebulką i skwarkami…

– A gdyby tak dodać do tego korniszony, również domowej roboty… – dołączył się brajt.

– Plus talerz ciepłego żurku z chrupiącymi grzankami i kawałkami kiełbasy…

– Albo pierś z indyka w sosie czosnkowym…

Wszyscy nagle zaczęli patrzeć na beryla, który mrugał, mrugał i w końcu się poddał.

– No dobrze! – stwierdził. – Może jednak lepiej przekąsić coś zawczasu. Człowiek głodny to człowiek zły.

Wszyscy radośnie rzucili się do stołu.

– Zamawiamy! – krzyknął domek.

 

 

Rozdzwoniła się komórka beryla. Ten odebrał, starając się nie przewrócić kieliszka muscovado.

– Tak?

– Gdzie wy jesteście? – Rozpaczliwy jęk _mc_ był tak głośny, że usłyszeli go wszyscy obecni.

– Lecim, pędzim – zapewnił beryl, nabierając na łyżeczkę odrobinę tiramisu. – Po prostu, eee, dzieje się tu coś dziwnego. Jak tylko wychodzimy z knajpy, wpadamy w jakąś niezwykłą pętlę czasoprzestrzenną i znów wracamy do stolika. Ale nie bójcie żaby, zaraz znajdziemy jakąś drogę okrężną.

– Pospieszcie się! – zawył redaktor prozy polskiej i się rozłączył.

Ocha chwyciła się za głowę.

– Coś ty nawygadywał? Czasoprzestrzeń? Kto przy zdrowych zmysłach uwierzy w coś takiego?

– A czemu mieliby nie uwierzyć? – Beryl spokojnie kończył swój deser. – Przecież to redakcja „Nowej Fantastyki”, a nie „Szarej Prozy Życia”. Zresztą jakby mi się białe misie, ups, zrymowałem, wdarły na chatę, to bym we wszystko uwierzył. No, nie patrz na mnie z takim wyrzutem. Posilimy się, pójdziemy do redakcji i załatwimy sprawę na cacy.

 

 

– Oni się wcale nie spieszą. – Z oczu _mc_ biły pioruny. – Siedzą w knajpie i piją.

– Rany, dlaczego ty lecisz takimi stereotypami? – pokręcił głową malakh. – To, że literaci, nie od razu znaczy, że piją.

– To nie stereotyp. Moje podejrzenia wzbudził okrzyk, który doleciał mnie z oddali: „Co za cholera zaiwaniła korkociąg, zębami mam otwierać?”

Teraz i z oczu malakha zaczęły lecieć iskry.

– I w dodatku tłumaczą, że nie mogą wyjść z knajpy, bo czasoprzestrzeń im się zakrzywia. Tiu, tiu, tiu. Już ja im pokażę. Już ja im zakręcę czasoprzestrzeń w baranie rogi! – ogłosił redaktor.

 

 

Wesoła ferajna wytoczyła się z knajpy i wyruszyła do redakcji pieszo. Aby nabrać animuszu, wszyscy chórem wyrykiwali „Dixie”, a przechodnie rozstępowali się przed nimi jak Morze Czerwone. Na samym czele szedł beryl, prując w przód niczym Scarlett O’Hara do Ashleya Wilkesa.

Tuż przed budynkiem redakcji aspirujący literaci zatrzymali się i przetarli oczy ze zdumienia, albowiem na małym dziedzińcu zobaczyli coś, czego wcześniej tam nie było – ogromną fontannę. Co więcej, w fontannie stał okręt. Żagle trzepotały w podmuchach lekkiego wietrzyku, wiosła unosiły się na wodzie. Pierwszy ocknął się domek; to nie był odpowiedni moment na podziwianie widoków. Cała grupa weszła po schodach, a najodważniejszy, czyli beryl, zadzwonił do drzwi.

– Gdyby zaatakowano nas już od progu, to pamiętajcie, robimy tak, jak na Titanicu! – ogłosił.

– Czyli mamy zbiec po schodach i utopić się w fontannie? – zapytał ze zgrozą domek. – Myślisz, że to pomoże?

– Nie – zaszczękał zębami beryl, któremu udzieliła się groza sytuacji. – Tak jak na Titanicu, kobiety i dzieci przodem.

Drzwi się otworzyły, ale zamiast rozwścieczonego białego niedźwiedzia pojawiła się w nich Zoee, redakcyjna asystentka. Na widok gości westchnęła z ulgą i czym prędzej wciągnęła wszystkich do środka.

– Jak dobrze, że już jesteście – oznajmiła. – Tutaj dzieją się rzeczy straszne. Spokojnie, nikt nie zginął.

– Jak na miejsce objęte strajkiem okupacyjnym, jest tu dość… pusto – zauważyła ocha, rozglądając się po korytarzu, a następnie zerkając przez uchylone drzwi do jednego z gabinetów.

– Bo dopiero co wszyscy poszli do gabinetu naczelnego – poinformowała Zoee. – Jeszcze kwadrans temu była tu dzika awantura, bo miśki nie chciały wypuścić z redakcji Dukaja. Przyszedł, aby omówić serię zapowiadanych felietonów, a tu taki wstyd, istna szarpanina przy drzwiach…

– Dukaj przyjechał do Warszawy? – rozentuzjazmowała się grupa.

– Przyjechał, a raczej przypłynął. Galerą. Nie widzieliście? Przecież zaparkował w fontannie. Spryciarz jeden, wiedział, że fontanna znajduje się poza strefą płatnego parkowania.

– Co to za dźwięk? – zmarszczył brwi brajt. – Brzmi tak, jakby ktoś płakał.

Zoee spoważniała.

– To dj Jajko – westchnęła; w oczach zakręciły jej się łzy. – Biedaczek…

Cała grupa weszła do jednego z gabinetów. Dj Jajko siedział na krześle i zanosił się od płaczu.

– Co mu się stało? – szepnęła współczująco ocha.

– Pamiętacie tę chryję z komiksami do podpisania? Tymi, o które tak dzielnie walczył? – zniżyła głos Zoee. – No więc dzisiaj udało mu się je wreszcie zdobyć. Podpisane jak należy.

– Czyli płacze ze szczęścia! – uradowała się ocha.

– Nie, z rozpaczy, bo jak jechał do redakcji, to mu torbę z komiksami ukradli w tramwaju.

Wszystkim zrobiło się ogromnie przykro. Nie chcąc być świadkami załamania biednego człowieka, wycofali się do kolejnego gabinetu. Tutaj ziało pustką: na dwóch biurkach walały się stosy papierów, puste kubki po kawie oraz zmiażdżone w pył resztki klawiatur.

– To co robimy? – przeszedł do rzeczy domek. – Jaki jest plan działania?

– Zrobię listę uczestników akcji – zaofiarował się beryl. – Dobra lista to podstawa! Zoee, byłaby szansa na odrobinę kawy?

– Szansa by była, gdybyście tej kawy przynieśli w termosie – odcięła się Zoee. – A że odpowiednio nasączony kawą redaktor to redaktor zadowolony, możecie sobie wyobrazić, jacy podkurzeni tu wszyscy chodzą. Nie mogłam nawet wyskoczyć na zakupy, bo dopiero co odblokowali nam drzwi. Kawy nie ma. Herbaty nie ma, mineralnej też nie ma. Do jedzenia też nic nie ma. Biurowa Lodówka też świeci pustkami. Czy teraz dotarła do was groza sytuacji?

Dotarła. Ktoś jęknął, ktoś krzyknął, komuś zaparło dech. Każdy, kto pracował kiedykolwiek w biurze, zna fenomen Biurowej Lodówki. Jest to takie urządzenie, do którego wszyscy gorliwie wkładają produkty żywnościowe, ale niczego z niego nie wyjmują. Dokładając nowy produkt, upychają poprzednie daleko w głąb. W związku z tym średnio raz do roku ktoś z szefostwa wydaje rozkaz posprzątania w lodówce. Obowiązek ten spada zazwyczaj na jakiegoś praktykanta albo osobę najmłodszą stażem. Cała akcja odbywa się przy zachowaniu największych środków ostrożności – reszta personelu trzyma się z daleka od kuchni, obstawiając zakłady, co ciekawego znajdzie się w lodówce w tym roku. Zmutowane ze starości ogórki o trzech oczach? Przekwitła sałata, wydzielająca śmiercionośne opary? Zmurszała kiełbasa, która chętnie owinęłaby swe pęta wokół szyi sprzątającego?

– Tam były flaczki, które w latach dziewięćdziesiątych przyniósł Maciej Parowski – poinformowała poufale Zoee. – Objął stanowisko redaktora naczelnego i chciał to jakoś uczcić. Nie wiem, kto to zjadł, ale flaczków nie ma. A ja chodzę po gabinetach i patrzę, kto z redaktorów zrobi się zielony na twarzy.

Nagle do gabinetu wszedł malakh. Wyglądał na bardzo zmęczonego, czemu nikt się zresztą nie dziwił. Każdy z gości przywitał się z nim, wstrzymując przy tym oddech, by nie dawać poznać głodnemu redaktorowi, że grupa ratunkowa jest po sutym obiedzie i deserze, podlanymi najlepszymi gatunkami wina.

– Zoee… – zwrócił się malakh znękanym tonem do asystentki.

– Aj, zapomniałam!

Coś błysnęło, huknęło. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała Zoee, pojawiła się Cindy Crawford.

– Jezus Maria! – wrzasnął ktoś.

– Tylko bez takich! – Cindy ostrzegawczo błysnęła oczami. – Bardzo tego nie lubię!

– Ale… co to było? – jęknął brajt.

– A to wam nie mówiłam? – zdziwiła się Cindy. – Jestem metamorfagiem. A takie zmiany mam zapisane w umowie o pracę. No, wiecie, na życzenie redaktorów zmieniam się w kogo tylko chcą. Malakh zamówił sobie Cindy Crawford, więc jak z nim rozmawiam, robię „pyk” i wszyscy są zadowoleni. Dlatego bardzo was proszę, bez „Jezus Maria”, bo wtedy sama już nie wiem, czy Jezus, czy Maria. „Matko i córko” też bym prosiła odpuścić. A za „o Boże” utłukę na miejscu.

– Ojej… – westchnęła ocha. – To chyba musi być bardzo męczące, takie ciągłe zmienianie się?

– E tam, dla mnie żaden problem. Najgorzej jest rano, jak wszyscy przychodzą jednocześnie. Wtedy można oszaleć.

– Zoee. – Malakh czekał cierpliwie. – Niszczarka znowu się zapchała. Mogłabyś ją opróżnić?

– Już, już, migusiem.

– Jesteś aniołem – westchnął redaktor. – A was, moi drodzy, zapraszam do gabinetu naczelnego. Sprawa ogólnie ma się tak: białe niedźwiedzie wdarły się tu przemocą i skarżą się na dyskryminację. Twierdzą, że od jakiegoś czasu wysyłają do nas teksty i żaden z nich nie doczekał się odpowiedzi.

– Trzeba im było powiedzieć, że jeśli poprzysyłały same gnioty, to nikt im tego nie wydrukuje – odezwał się brajt.

Malakh zmierzył go spojrzeniem spode łba.

– Zasugerować ważącemu jakieś pół tony, rozwścieczonemu niedźwiedziowi, że pisze do chrzanu? Świetnie, brajt, zatem idziesz przodem. Jak miło widzieć właściwego człowieka na właściwym miejscu.

Pod brajtem ugięły się nogi.

– Nie jest tak źle – pocieszyła go Cindy. – One nie są agresywne, są tylko dość mocno rozżalone. Trzeba z nimi pogadać, jakoś sprawę załagodzić. Dobra, niech was malakh zaprowadzi, ja idę do sklepu.

I opuściła redakcję, uprzednio wracając do swojej dawnej postaci.

 

 

Czwórka nieco spłoszonych literatów weszła do gabinetu redaktora naczelnego. Całe kolegium redakcyjne siedziało na krzesłach pod ścianą – resztę pomieszczenia zajmowała piątka niedźwiedzi. Na widok wchodzących z ich gardeł wyrwały się groźne pomruki. Jeden z nich podniósł łapę, uciszając pozostałe.

– Widzę, że przybyli nasi negocjatorzy – odezwał się basem.

– Pan mówi po polsku! – wykrzyknęła zdumiona ocha.

Niedźwiedź zrobił skromną minę.

– Moja rodzina z dziada pradziada biegała po ulicach Krakowa. Dopiero kilka pokoleń wstecz przeniosła się na Arktykę.

– Czego od nas oczekujecie? – kontynuowała ocha, orientując się jednocześnie, że wszyscy panowie zrobili kilka kroków w tył. Zapewne dlatego, aby jej nie przeszkadzać. – Rozumiem, że czujecie się zawiedzeni, iż żadne z tekstów nie znalazł uznania w oczach redakcji.

– Owszem – przytaknął niedźwiedź. – Jest to podejrzana sprawa. Nasze społeczeństwo bardzo interesuje się fantastyką. A ponieważ jest wśród nas spora polska grupa, wysyłamy nasze teksty od początków ukazywania się pisma. Skoro jednak od trzydziestu lat żaden z nas nie doczekał się odpowiedzi, uznaliśmy, że trzeba tę sprawę wyjaśnić na miejscu.

– Rozumiem – odparła ostrożnie ocha. Spodziewała się znacznie bardziej wkurzonych niedźwiedzi, ale najwidoczniej złość zdążyła już im opaść. – Porozmawiajmy w takim razie o wysyłce tekstów. Czytali panowie FAQ, w którym zawarte są wszelkie wytyczne dotyczące ich nadsyłania?

– Czytaliśmy, a jakże – odparł niedźwiedź. – Jednak nie mamy w zwyczaju korzystać wiele z Internetu. Preferujemy wysyłki tradycyjne i tak też zrobiliśmy. Teksty były drukowane i wysyłane pocztą.

– Słowo honoru, że nie dostaliśmy żadnej przesyłki z Arktyki – odezwał się _mc_. Stojący obok redaktor Parowski pokiwał głową.

– To niemożliwe! – obruszył się niedźwiedź. – Gołębia Poczta nigdy nie zawodzi! Nakrapiane Jasie to najbardziej wytrzymały na złe warunki pogodowe gatunek gołębi! Przedrą się przez nawałnice, pioruny, tornada i cyklony! W dawnych czasach użytkowane były w celach wojennych!

– Chyba jako pokarm dla wojska – nie wytrzymał domek. – Przenoszenie lekkich meldunków trudno nazwać celem wojennym.

– I tu się mylisz, młody człowieku. – Niedźwiedź spojrzał na niego srogo. – Pozostaje mi jedynie ubolewać nad obecnym poziomem szkolnictwa i wiedzy historycznej. Nakrapiane Jasie odegrały znaczącą rolę w bitwie pod Grunwaldem!

– Czyli wygrana Polaków to zasługa gołębi? – spytał brajt, usiłując nie wybuchnąć śmiechem. – A jakaż to zasługa, jeśli mogę zapytać? Latały sobie nad armią krzyżacką i dekoncentrowały wojsko, robiąc… no, to, co zazwyczaj robią gołębie? A może powłaziły Krzyżakom za koszule i tym ich zdekoncentrowały?

– Ech – westchnął zdegustowany niedźwiedź. – Rzecz jasna, że nie. Armia polska jeździła na nich wierzchem.

Wszyscy wybałuszyli oczy.

– A jak się wam wydaje, czym była husaria? Opancerzonymi końmi ze sztucznymi skrzydłami? Oczywiste, że to były Nakrapiane Jasie. Co za przekłamania historyczne… Notabene przyczynił się do tego pan Sienkiewicz, świetny pisarz i prekursor polskiej fantastyki. Któregoś dnia siedział sobie, dumał, dumał i wydumał: „A gdyby tak zamiast gołębi kazać polskiej armii jeździć na koniach?”

– A duże są te Nakrapiane Jasie? – spytał słabym głosem beryl.

– Jak pół tego gabinetu. I to jest właśnie dziwne. Nie ma mowy, aby nikt nie zauważył dobijającego się do okna Nakrapianego Jasia z przesyłką.

W tym momencie _mc_ pobladł, przesunął się w kierunku brajta i zaczął go szturchać łokciem.

– O matko – jęknął. – Ja już wiem, co się stało.

Zaczął mówić półgębkiem.

– Po sąsiedzku mieszka jeden facet z na oko dziesięcioletnim synem. Kiedyś wpadłem na obu wychodząc z pracy, chwilę pogadaliśmy. Dzieciak akurat obchodził urodziny, i zgadnij, co mu kupił kochający tatuś? Wiatrówkę! Smarkacz miał ochotę postrzelać sobie do gołębi, a to podobno któreś pokolenie z kolei, pasjonujące się strzelaniem…

Brajt załamał ręce.

– No to już po nas – jęknął.

– Niekoniecznie. – Redaktor zaczął już odzyskiwać zimną krew. – Przepraszam bardzo! Nie wiem, doprawdy, co mogło się stać z nadesłanymi tekstami, ale wierzę na słowo, że zostały one wysłane. Czy byliby panowie tak uprzejmi podesłać je nam ponownie? Daję słowo honoru, że każdy z nich przeczytam osobiście.

– Bardzo dziękuję! – rozpromienił się niedźwiedź. – I nie ma potrzeby ponownej wysyłki. Na wszelki wypadek wydrukowaliśmy je od nowa. Wszystkie, co do jednego! Ciężarówki powinny być na miejscu lada chwila.

Twarz redaktora prozy polskiej przybrała odcień zieleni.

– No to chyba wiemy, kto miał oskomę na flaczki – szepnął domek do ochy.

Niedźwiedź, jak się okazało, miał bardzo dobry słuch.

– Ach, flaczki? Obawiam się, że to ja je zjadłem. Zerknąłem do lodówki, a one tak smakowicie wyglądały…

– Nie szkodzi! – rozległ się chóralny okrzyk. – Niech idą na zdrowie!

– Oby, oby. Bo przyznam, że jakoś mi tak na żołądku nie bardzo…

W tym momencie do gabinetu weszła Zoee. Jak zwykle, w odpowiednim momencie.

– Widzę, że rozmowa zakończona – powiedziała z uśmiechem. – W takim razie zapraszam do gabinetu obok. Jest kawa, herbata, są i kanapki.

Wszyscy z ulgą opuścili gabinet, rzucając się wygłodniale na kanapki z szynką i rozkoszując zapachem świeżo parzonej kawy. Zapanowała atmosfera ogólnego spokoju i radości. Myśl o ciężarówkach tekstów do przeczytania odpłynęła w niebyt – najpierw posiłek! Ludzie i niedźwiedzie jedli, pili i rozmawiali w przyjaznej atmosferze. Jedyną osobą o skwaszonej minie była Zoee, która dowiedziała się, kto zjadł flaczki redaktora Parowskiego i miała szczerą nadzieję, że niedźwiedzie opuszczą redakcję, zanim łakomczuch zdąży się pochorować. Humoru nie poprawiła jej informacja, że flaczki zostały zjedzone razem ze słoikiem.

– W takim razie zabieramy się powoli do czytania – oświadczył _mc_, gdy wszyscy już się najedli. – Piąta ciężarówka właśnie zajechała na podwórze!

– Hę? Chwileczkę, już teraz? – zapytał domek. – A co z konkursem? Ogłoszenie wyników miało być dzisiaj!

Aspirujący literaci popatrzyli z wyczekiwaniem na twarz redaktora.

– Ależ oczywiście! – uśmiechnął się _mc_. – Miały być i będą! Problem w tym, kochani, że możecie na nie czekać rok!

Wszystkim zrzedły miny.

– Ale jak to…? – załkał ktoś rozpaczliwie.

– Zwyczajnie! Wyniki ogłosimy dzisiaj, problem w tym – tu oczy redaktora podejrzanie zalśniły – że czasoprzestrzeń, w której się tu znajdujemy, jakoś dziwnie zakręca. Tak więc to, co zostanie ogłoszone dzisiaj, dotrze do was za rok! Strasznie mi przykro, że musicie tyle czekać, ale warto – tak po przyjacielsku i z dobrego serca powiem, że jedno z was znalazło się na podium! Nie, nie, absolutnie nie mogę zdradzić, kto. Będą wyniki, to się dowiecie!

Malakh wydał z siebie stłumione parsknięcie. Czwórka konkursowiczów wyglądała, jakby miała się zaraz popłakać.

– Do diabła! – skomentował w końcu beryl.

Zoee poderwała się z krzesła.

– Do diabła? Diabła? A proszę bardzo, chcecie, to macie! – wykrzyknęła.

Po czym trzasnęła kopytami, krzesząc iskry.

 

Koniec

Komentarze

D o b r e.

Bardzo dobre.

Zoee - jesteś jedną z osób, na których tekst czekałam, bo byłam (i wciąż jestem) zwyczajnie ciekawa, jaki by był. No i się doczekałam - bardzo mi się spodobał:). I to nie tylko dlatego, że występuję w nim w roli bohaterskiego głosu zdrowego rozsądku :). 

I to mimo, że zazwyczaj nie przepadam za wesołymi tekstami pisanymi na wesołe konkursy.

A teraz jestem jeszcze ciekawsza Twoich "normalnych" tekstów. Może się doczekam :).

Pisz, pisz. I publikuj, publikuj. :)

Można się wczytać.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Piękne. :-)

Babska logika rządzi!

Dobre, dobre. I znów zgrzytam zębami z zazdrości. Świetna wyobraźnia, warsztat językowy no i styl. Jak dla mnie, 1-sze miejsce. Ale poczekamy, poczekamy... :) Pozdrawiam.

Bardzo  mi się spodobała "opowiadaniowa" Zoee. Czyżby leciutko autoironiczny autodystansik? Jeśli tak, udanie zaprezentowany.

Ha! Niezłe! "Lookam" do profilu... :)

Ej, dlaczego mi się wydawało, że miałaś jeszcze jakieś... No nie, teraz to do przyszłego wstawienia. Trzeba poczekać, ech.

Pozdrawiam!

O rety, dziękuję serdecznie za komentarze - cieszę się, że się spodobało. Póki co to mój jedyny tekst opublikowany tutaj - ale drugi jest w pisaniu, mniej więcej w połowie. I to już będzie pisane na poważnie ghost story. :)

Czy autoironiczny dystans, trudno mi stwierdzić - nie wiem, czy umiem oddać swój charakter, bo po raz pierwszy jestem bohaterką własnego tekstu :)

Ooo, Zoee, pracujesz w redakcji!? Nie brzmisz, jakby miała to być fikcja literacka;-) Ładnie napisane, bystro, zabawnie, bardzo zabawnie! No i zrozumiałaś założenia konkursu... i te... różnice między redakcją a Lożą;-) Oczywiście nie mówię, że nie rozróżniam! Co to to nie! Nie ważne. Ogólnie: bardzo mi się podbało! Wyrazy szacuneczku;-) Pa!

Za chwilę siadam do czytania. :) Ale od razu jedna uwaga. Jeśli to opowiadanie ma być wiarygodne, to....

beryl powinien być po stronie misiaczków!

 

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

O, ghost story na serio! Już się nie mogę doczekać...

Strasznie mi głupio wypisywać uwagi pod tak fajnym opowiadaniem, ale skoro zauważyłam… Mam nadzieję, że robię to po raz pierwszy i ostatni. ;-)

 

„Na samym czele szedł beryl, prując w przód niczym Scarlett O’Hara do Ashleya Hamiltona”. –– Jeśli Twoja Scarlett O’Hara jest tą samą, o której ja myślę, to powinna pruć do Ashleya Wilkesa.

   

„…grupa ratunkowa jest po trzydaniowym obiedzie i deserze, podlanym najlepszymi gatunkami wina”. –– Osobiście wolałabym zjeść obiad jednodaniowy, bez deseru, za to podlany winem najlepszego gatunku.

 

„Nie ma mowy, aby nikt nie zauważył Nakrapianego Jasia z przesyłką za oknem”. –– A może: Nie ma mowy, aby nikt nie zauważył za oknem Nakrapianego Jasia z przesyłką.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Legia dziady, Widzew dziady, Wisła dziady, Fornalik dziad, Fantastyka.pl dziady parchate!!! Moderator wart nie więcej niż pół funta kłaków! Jako ze od kilku miesięcy bezskutecznie domagam się od serwisu likwidacji mojego konta i notorycznie moje mejle z prośbą o to są ignorowane, to zmuszony jestem do dywersji. Według regulaminu serwisu użytkownik, który nie stosuje się do zasad, może mieć zlikwidowane konto. Zmuszony więc jestem do takich głupawych treści, aby moje konto zostało zlikwidowane. Proszę tylko autorów, aby moich tzw. komentarzy nie brali so siebie.

beryl powinien być po stronie misiaczków!


:)

Tym bardziej, że lubi flaczki, choć niekoniecznie 20letnie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

"Fantastyka.pl dziady parchate!!! Moderator wart nie więcej niż pół funta kłaków!" -- taki szorcik na konkurs Fantaści. :) Ciut pozaregulaminowy...

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nie uśmiałam się. Może nie kumam jakichś prywatnych żartów. Ale warsztatowo bardzo, bardzo dobre :)

https://www.martakrajewska.eu

Ale zaje-fajne opowiadanko. Dalej Zoee, czekam na kolejne!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Regulatorzy, wielkie dzieki! Nie wiem, jakim cudem przechrzciłam Ashleya na pana Hamiltona. Można to wytłumaczyć chyba faktem, że Scarlett miała wokół siebie zdecydowanie zbyt wielu panów :P no i jeden pomylił mi się z drugim...

Zoee, Karol Hamilton, brat Melani, był pierwszym mężem Scarlett. Żył krótko, bo umarł szybko. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No wlaśnie. Wstyd się przyznać, ale ja niedawno oglądałam "Przeminęło z wiatrem" po raz któryś, a tu taka wtopa... :)

Co tu dużo mówić, dołączyłaś do grona piszących w naprawdę dobrym stylu! Fajnie, że wyciągnęłaś na wierzch smaczki takie jak: nasączony kawą redaktor ;) 

Prokris, bardzo dziękuję :) Jak się czyta takie komentarze, to od razu chce się jeszcze bardziej pisać ;)

Byłam, przeczytałam. Smutas ze mnie, najwyraźniej, nie zostałam rozbawiona. Poziom abstrakcji jest dla mnie jednak nieco za duży.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Bardzo fajne opowiadanie.

Nowa Fantastyka