- Opowiadanie: Red Jacket - Podwieczorek

Podwieczorek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Podwieczorek

 

Czasami wydawało mu się, że życie jakie wiedzie pozbawione jest sensu. Mijające dni zlewały się w monotonny ciąg, ciężko było o orientację kiedy kończył się jeden a zaczynał następny. Pomocne w rachubie okazywały się regularne posiłki. Śniadanie, obiad, podwieczorek, kolacja. Podwieczorek, to dobre dla przedszkolaków. Nie szkodzi, lubił podwieczorki. Zwykle były to kanapki; uwielbiał takie z dwóch kromek kiedy jedną smarował dżemem a drugą masłem orzechowym. Ewentualnie mógł zadowolić się jakimś owocem.

 

On, bo o nim mowa, nieświadomie potarł podbródek. Wypadałoby się ogolić, zarost przyjemnie drapał skórę dłoni. Owłosienie twarzy również pomagało odnaleźć jakiś rytm w mijających dobach. Takie życie bez konkretnych celów, bez jakiejś pasji czy zainteresowań bywało przygnębiające. Pewnie już dawno zatraciłby się w apatii gdyby nie ona. Przecudna istota, widywał ją codziennie o różnych porach. Za każdym razem było to przeżycie niezmiennie ekscytujące. Przystawał na chwilę, serce gwałtownie przyspieszało jakby miało zamiar pogruchotać żebra, na chwilę zapominał o oddychaniu i wpatrywał się urzeczony w jej zielone oczy. Ona, równie niezmiennie uśmiechała się do niego czasami kłaniając się lekko. Nigdy jednak nie wykonał wobec niej żadnego przyjaznego gestu. Nigdy nie zamienili słowa, nie przywitali się nawet. Ta jedna rzecz spędzała mu sen z powiek, każdej nocy wyrzucał sobie w myślach tchórzostwo. Dlaczego znów się do niej nie odezwał? Przecież niczym nie ryzykował. Tak bardzo nienawidził monotonii, która zdominowała jego życie. Lecz kiedy w końcu miał szansę przełamać marazm nie potrafił się odważyć. Gdyby uznała go za natręta, mogłaby przestać się do niego uśmiechać, on mógłby przestać ją widywać. Straszna perspektywa. Gdyby został zaakceptowany wtedy ona mogłaby stać się częścią jego smutnej codzienności. Jeszcze straszniejsza perspektywa.

 

Nie zmienia to faktu, że codziennie miał problemy ze snem, budził się w przepoconej pościeli i nie mógł się skoncentrować. Wszystko przez jej łagodną twarz, którą widział zawsze kiedy przymknął powieki. Wszystko przez tysiące scenariuszy rozmów z nią. Nigdy żadnego nie wprowadził w życie, a mimo to nie mógł przestać ich układać.

 

Siedział przy białym stoliku i powolnymi ruchami spożywał kolację. W zamyśleniu przytknął kubek ledwie ciepłej już herbaty do ust. Zwilżył zaledwie wargi i odstawił go na miejsce. Po raz setny machinalnie potarł podbródek.

 

– Witam, często tu panią widuję. – Echo odbiło się od ścian pustego pokoju. Niemalże wystraszył się własnego głosu.

 

– Cześć, wyjątkowo pięknie dziś wyglądasz. – Z rezygnacją pokręcił głową. – Zbyt bezpośrednio, zbyt obcesowo.

 

– Hej! Nazywam się… Nie! Nie! Nie! Wszystko bez sensu, zupełnie nie tak. – Wypróbowywał różne kwestie kręcąc się na krześle i przybierając coraz to inne nonszalanckie pozy. Nieważne jak to zabrzmi, decyzja została podjęta. Kiedy następnym razem zobaczy Ją, nie pozwoli aby po prostu przeszła obok.

 

Z pietyzmem pościelił łóżko i położył się aby złapać trochę odpoczynku. Po raz pierwszy od bardzo dawna spał spokojnie. Śnił o niej, uśmiechała się łagodnie.

 

 

 

Od rana był lekko niespokojny. Mimo wysiłków nie potrafił nad tym zapanować, co chwila nerwowo przebierał palcami. Po wielokroć przestawiał i porządkował rzeczy, które wcale już tego nie wymagały. W głowie miał kilka wersji rozmowy, którą miał przeprowadzić. Różniły się w zależności od sytuacji jaką mógł zastać, od potencjalnego humoru rozmówczyni i temu podobnych czynników. I właśnie kiedy tak przechadzał się nerwowo po pokoju, pogrążony w rozmyślaniach – stało się. Zobaczył ją gdy stała w progu, o mało nie przewrócił się z wrażenia. Wpatrywała się w niego z ciekawsko przechyloną głową, złote loki opadały olśniewająca kaskadą na białe ramiona. Nie potrafił przezwyciężyć suchości w gardle. Cisza przedłużała się niebezpiecznie. W momencie kiedy już miała się odwrócić i odejść udało mu się z wysiłkiem odchrząknąć

 

– Czczcześć. – Nie zabrzmiało to specjalnie pewnie, po tym jednym słowie odetchnął z ulgą.

 

– Witaj. – Jej głos brzmiał nawet cudowniej niż mógł się spodziewać. Nagle zniknęły nie wiadomo gdzie wszystkie wyćwiczone kwestie, ulotniła się pewność siebie. Patrzył jej w oczy i czuł wzbierającą panikę.

 

– Ja umm… zastanawiałem się czy ty, czy może przypadkiem… – Nie potrafił nawet ułożyć jednego sensownego zdania.

 

– Tak? – W jej oczach widać było wesołe iskierki, z zaciekawieniem patrzyła na rozmówcę.

 

– więc zastanawiałem się czy lubisz dżem?

 

– dżem?

 

– Tak, dżem. Dżem i masło orzechowe. – Nagła fala gorąca zalała mu twarz. – Bo jeśli lubisz, to dziś miałem zamiar zjeść kanapki na podwieczorek i mogłabyś zjeść je ze mną…

 

– Kanapki z dżemem i masłem orzechowym, tak? – powiedziała z lekko zaskoczoną miną.

 

– Jeśli lubisz…

 

– Ależ uwielbiam! – Zaśmiała się perliście. – I zjem je z tobą z najwyższą przyjemnością.

 

– Wspaniale, naprawdę wspaniale – dukał jednocześnie szarpiąc kołnierzyk koszuli – w takim razie do zobaczenia. Złotowłosa pomachała na pożegnanie i zniknęła równie zaskakująco jak się pojawiła. Z trudem oddychając oklapł na podłogę. Jego twarz pokryła czerwień w odcieniu kwitnącej piwonii.

 

– Jesteś idiotą, ale idiotą skutecznym – powiedział sam do siebie – nie wiem jak ci się udało. Kanapki? Idiota

 

Stał przy blacie pogrążony w całkowitym skupieniu. Nie smarował kromek chleba, on zmagał się z materią. Był w tym momencie kanapkowym artystą, był jak kuchenny Michał Anioł. To musiały być najlepsze kanapki znane światu skoro ona miała ich skosztować. Ułożył na półmisku zgrabną chlebową wieżę, którą następnie zaniósł na przystrojony stół. Obrus aż lśnił bielą, półmisek, dwa mniejsze talerzyki, filiżanki i oczywiście imbryk z herbatą– wszystko w należytym porządku. Jeszcze tylko świeca, umieścił ją w centrum kompozycji. Przyjrzał się krytycznie swemu dziełu, precyzyjnym ruchem przesunął talerzyk kilka centymetrów w lewo. Taak, teraz było idealnie.

 

Spojrzał na odbicie w lustrze. Nie był pewien czy poznaje mężczyznę, na którego patrzy. Zmęczona twarz i takie samo spojrzenie, włosy pozbawione dawnego blasku. Nie był ani stary ani tym bardziej młody. Jeszcze kilka lat temu powiedziałby o sobie bez wahania– O proszę! To dopiero przystojny facet. Dzisiaj był ledwie wypłowiałym odbiciem siebie z przeszłości. Niewiele mógł jej zaoferować, co gorsza wiedział o tym. Może miał nadzieję, że to właśnie ona pomoże mu odnaleźć to co zgubił w samym sobie.

 

Stał więc, ubrany w najlepszy garnitur nie wiedząc jak się zachować, nie wiedząc co powiedzieć. Po prostu czuł, że zbliża się coś ważnego. Stał więc i czekał na dzwonek.

 

Ding-dong! Słysząc dźwięk drgnął lekko i ruszył w kierunku drzwi. Chwycił za klamkę, wziął głęboki wdech i otworzył. Stanął bokiem bo wydawało mu się, że tak powinien postąpić dżentelmen. Przeszła obok niego wywierając wrażenie większe niż kiedykolwiek. Wyglądała oszałamiająco, ubrana w zwiewną czerwoną sukienkę i czarne szpilki. Pachniała lawendą, przynajmniej tak mu się zdawało. Stanęła naprzeciw wysuwając jedną nogę lekko do przodu; piękną nogę należałoby dodać z kronikarskiego obowiązku.

 

– Cudownie wyglądasz – powiedział przyglądając się jej. W odpowiedzi spuściła jedynie wzrok uśmiechając się skromnie.

 

– Zapraszam do stołu, tędy. – Wskazał kierunek dłonią i pozwolił jej pójść przodem. Z gracją, odeszła w stronę stołu. Szedł za nią obserwując jej hipnotyzujące biodra. Odsunął dla niej krzesło i pozwolił aby usiadła, zajął miejsce naprzeciw. Spojrzeli sobie w oczy i poczuł jakąś niesamowitą więź.

 

 

 

Uśmiechając się przyjaźnie podniosła kanapkę do ust. Wyglądała na rozbawioną całą sytuacją. Przez chwilę jedli w milczeniu przypatrując się sobie wzajemnie.

 

– Smakuje ci? – zapytał lekko zdenerwowanym tonem.

 

– To mało powiedziane – odpowiedziała szybko – są pyszne.

 

– Wiesz, cieszę się, że tutaj jesteś. – Zaczął niepewnie. – Chciałem cię zaprosić od dawna, ale nie miałem odwagi. Widując cię każdego dnia nabierałem pewności, że jesteś wyjątkową osobą.

 

– Mówiąc szczerze czekałam od dawna aż zdecydujesz się do mnie odezwać.

 

– To nie było wcale tak łatwe jak mogłoby się wydawać. Onieśmielasz mnie, jesteś najpiękniejszą kobietą jaką widziałem w życiu. Mogłabyś mieć przecież każdego mężczyznę, poza tym z pewnością zasługujesz na najlepszego. Lepszego ode mnie. Jednak musiałem spróbować. Jestem tobą oczarowany, twoim spojrzeniem, sposobem w jaki się poruszasz, uśmiech który…

 

– Zaczekaj! – przerwała mu niespodziewanie – nie rozpędzaj się, muszę ci coś powiedzieć.

 

– Tak? – Poczuł nagle wzbierającą falę niepewności.

 

– Musisz wiedzieć, że jestem mężczyzną. – Słowa zawisły w powietrzu jak złowrogie ostrze. Najpierw zaśmiał się serdecznie, jednak wpatrując się w jej twarz zaczął zdawać sobie sprawę, że ma do czynienia z wariatką.

 

– Nie ma się z czego śmiać, jestem mężczyzną – powiedziała dobitnie.

 

– Jesteś pewna, że nie jesteś kobietą? – mówił powoli i wyraźnie, jakby zwracał się do dziecka.

 

– Całkowicie.

 

– W takim razie przykro mi, że to ja muszę ci to zakomunikować, ale jesteś szalona. Jesteś kobietą i to najbardziej kobiecą kobietą spośród znanych mi kobiet! Rozumiesz?! – Zaczynał tracić nad sobą kontrolę. Mówił coraz głośniej i gwałtownym ruchem odrzucił nadgryzioną kanapkę.

 

– To jest dla mnie trudne, nawet nie wiesz jak bardzo, ale z naszej dwójki to ty jesteś szalony… przykro mi – mówiła zimnym spokojnym głosem patrząc mu prosto w oczy. – Zachowaj spokój, proszę.

 

– To niedorzeczne – odpowiedział oburzony odruchowo kręcąc głową.

 

– W takim razie, powiedz mi czy wiesz gdzie się obecnie znajdujesz?

 

– Oczywiście – prychnął poirytowany – jestem w… przecież jestem… jestem w domu? – wyszeptał rozglądając się po pomieszczeniu jak gdyby był tu pierwszy raz.

 

– Znajdujesz się w szpitalu psychiatrycznym, w pokoju nr.134 – mówiła powoli i spokojnie – a ja jestem doktor Jakub Prokop, zajmuję się twoim przypadkiem od ponad roku. Lekarz czekał na jakąkolwiek reakcję pacjenta, z którym jadł kolację. Nie doczekał się.

 

– Jesteś tutaj dlatego, że żyłeś przez osiem lat w związku homoseksualnym, samo w sobie nie jest to niczym złym. ty jednak żyłeś w przekonaniu, że twój partner jest kobietą. Kiedy przestał sobie z tym radzić przyszliście na terapię. Cierpisz na schizofrenię paranoidalną, jesteś przy tym niesamowitym przypadkiem. Czasami w poznanych mężczyznach widzisz kobiety, co więcej są to wyidealizowane obrazy płci przeciwnej powstałe w twojej wyobraźni. Nie jesteśmy jeszcze w stanie powiedzieć co powoduje te zaburzenia ani tym bardziej nie potrafimy ich zatrzymać. Dlatego pozostajesz w odosobnieniu, dla własnego bezpieczeństwa. Rozumiesz?

 

– Nie – odpowiedział natychmiast – to zwyczajnie niemożliwe, nie wierzę ci.

 

– Oto karta twojej choroby. – Lekarz wyciągnął białą teczkę ponad zastawionym stołem. – Masz prawo do niej zajrzeć. Drżącymi rękoma wyciągał papiery. Całe kartki zapisane maszynopisem. Litery, słowa i zdania wirowały pacjentowi przed oczyma. Przerażony czytał poszczególne fragmenty. 14 kwietnia 2008, Pacjent zostaje zakwaterowany w celi jednoosobowej nr.134. 1 lipiec 2008, Wzmożone dawki leków psychotropowych nie przynoszą efektów, nie stwierdzono reemisji schorzenia. Wrzesień 2010, terapia szokowa nie przynosi oczekiwanych rezultatów (…) konfrontacje z poszczególnymi obiektami zainteresowań chorego pozostają bez efektów. Październik 2011, (…) z przykrością stwierdzam, że po pielęgniarzu Kalinie przyszedł czas na mnie, pacjent widząc w lekarzu prowadzącym atrakcyjną kobietę rozpoczyna zaloty. W miarę lektury jego twarz coraz bardziej bladła, spoglądał na lekarza umęczonym wzrokiem. Papiery wypadły ze zdrętwiałych palców i rozsypały po stole. Złotowłosa wyglądała na autentycznie zmartwioną, szybkimi ruchami zbierała rozrzucone kartki. Z przedniej kieszeni kitla wyciągnęła długopis i zapisała kilka zdań w karcie choroby.

 

– Obiecuję ci, że robimy wszystko co w naszej mocy. – Lekarz odezwał się cicho wstając od stołu.– Masz moje słowo, pomożemy ci. Pacjent nie reagował patrzył jedynie tępo w przeciwległą ścianę ciągle kręcąc głową.

 

– Przykro mi. – Doktor powiedział to cicho, jakby do siebie. Mówił zamykając drzwi celi nr.134. stanął w oświetlonym jarzeniówkami korytarzu i ciężko oparł się o żelazne drzwi. Biedny Krystian pomyślał. Zaglądał przez wizjer do sali, w której pacjent nazywany w szpitalnych kuluarach ‘macho’ ukrył twarz w dłoniach. Jego ciałem wstrząsał niekontrolowany szloch, nie potrafił poradzić sobie z natłokiem informacji. Lekarz wiedział, że kiedy jutro przyjdzie do niego na obchód pacjent nazwie go znowu Złotowłosą i będzie wpatrywał się w ociężałą sylwetkę doktora, jakby ten był Klaudią Schiffer.

 

 

 

Jakub Prokop ruszył nienaturalnie oświetlonym korytarzem, czekał go dalszy obchód, wpisywanie notatek do kart poszczególnych pacjentów. Z każdym dniem lekarz tracił przekonanie do swojej pracy, wydawało mu się, że nikomu właściwie nie pomaga. Coraz to nowe metody leczenia, indywidualne podejście do poszczególnych przypadków, śledzenie najnowszych nowinek z dziedziny psychologii. Wszystko na nic. Wariaci wciąż byli wariatami i wcale nie mieli zamiaru znormalnieć ani o jotę. Bo jak tu się nie podłamać skoro Stalin z Sali nr. 141 ogłosił poważnym tonem, że udaje się do daczy w obliczu postępującej ofensywy nazistów. Po tym oświadczeniu tradycyjnie już dokonał próby pogryzienia lekarza. Pani Maria przyjęta przed rokiem w stanie klinicznej depresji dokonała kolejnej próby samobójczej, tym samym skazując się na dłuższy pobyt w odosobnieniu. Klęski i porażki można by mnożyć, niestety mało kto opuszczał ostatnimi czasy mury szpitala. Może zwyczajnie lepiej być niespełna rozumu w obliczu świata, który już dawno zwariował. Ludzie od zawsze wykazywali niesamowite zdolności adaptacji w różnych warunkach. Możliwe, że coraz nowsze choroby psychiczne są tylko objawem tej postępującej adaptacji.

 

 

 

Doktor Prokop mieszkał na terenie szpitala. Był dobrym lekarzem, chciał być blisko pacjentów. Jego pokój był raczej skromny, proste szpitalne łóżko, heblowany stół a przy nim niezbyt wygodne krzesła. Gości nie miewał, więc dwa w zupełności wystarczały. Niemal pod sam sufit piętrzyły się stosy kart pacjentów i notatek lekarza. Siedział przy blacie ciężko opierając się na łokciu, zajęty wypełnianiem dokumentacji kiedy usłyszał, że ktoś naciska klamkę. Tchnięty nagłym niepokojem odwrócił się gwałtownie. Dopiero co skończył obchód, był więc pewny, że wszyscy pacjenci są zamknięci w salach. Co jeśli nie przekręcił klucza w którychś drzwiach? Czy człowiek , który stoi przed drzwiami może być niebezpieczny?

 

Do pomieszczenia pewnym krokiem wszedł młody mężczyzna. Pociągła przystojna twarz, zadbane i błyszczące od brylantyny włosy, elegancki garnitur. Zdecydowanie nie wyglądał na wariata. Bez słowa obszedł Prokopa i usiadł na wolnym krześle. Jego przenikliwe oczy zdawały się wwiercać w sylwetkę starego lekarza.

 

– Kim pan jest?! – Głos Prokopa zdradzał zdenerwowanie. – I co ma, do cholery, oznaczać to wtargnięcie. Dłonie przybysza uniosły się w uspokajającym geście.

 

– Spokojnie. – Odezwał się melodyjnym głosem. – Nie ma potrzeby się unosić, panie Jakubie.

 

– Doktorze – odpowiedział twardo – jestem Doktor Jakub Prokop. Jeśli pan się nie przedstawi i nie wyjaśni tego najścia będę zmuszony zadzwonić po ochronę. – Rozejrzał się lecz nigdzie nie mógł dostrzec telefonu, co tylko spotęgowało jego poirytowanie.

 

– Mamy trochę wspólnego. Ja również jestem lekarzem, nazywam się doktor Krystian Firlej. Zgadza się nawet specjalizacja, różni nas tylko jeden szczegół.

 

– Ciekawe jakiż to szczegół, wprost umieram z ciekawości. – Jakub postanowił grać w grę dziwnego gościa.

 

– Pan jest na emeryturze. Przymusowej emeryturze powinienem dodać. Właściwie jest pan moim pacjentem. Jednym z ciekawszych przypadków. Każdego dnia wyrusza pan na obchód tak jakby wciąż był ordynatorem psychiatrii. Prowadzi pan nawet dokumentację medyczną dziesiątków pacjentów, którzy egzystują jedynie w pańskiej wyobraźni. – Wskazał na stosy papierów pod ścianami. – Niesamowita dokumentacja i materiał badawczy pańskiego przypadku. Jakub Prokop rozejrzał się z niepokojem po swoim skromnym pokoju. Rzeczywiście znajome pomieszczenie zaczęło wydawać mu się niebezpiecznie podobne do cel pacjentów, których odwiedzał każdego dnia. Chciał zadzwonić na dyżurkę ochrony, bądź do któregoś z lekarzy asystentów jednak wciąż nie dostrzegał nigdzie telefonu. Powoli podszedł do schludnych stosów papierów. Z przerażeniem dostrzegł, że w niczym nie przypominają standardowych szpitalnych bloczków. Były to najzwyklejsze kartki w kratkę zapisane jego chwiejnym charakterem pisma. Spojrzał w dół, zauważył, że jego kitel jest dziwnie podobny do białego szlafroku. Nagle zachichotał histerycznie, jakby zrozumiał puentę jakiegoś usłyszanego przed laty dowcipu.

 

– Tak, Taaak, tak – odezwał się cicho nie patrząc w stronę gościa – teraz w końcu rozumiem, wiem jak czuł się macho każdego dnia.

 

– Kto taki? – Brew przybysza powędrowała wysoko.

 

– Nie ważne panie doktorze. Teraz wiedziałbym może jak mu pomóc.

 

– Na razie musi pan pomóc samemu sobie, doktorze. – Głos młodego lekarza pobrzmiewał smutkiem.

 

– Pomóc? Wszystko jest kwestią dostosowania się. Adaptacji, wie pan o czym mówię? – Wzrok Prokopa był mocno nieobecny. – Świat zwariował. Ja tylko dotrzymuję kroku, czym jest normalność panie doktorze? Obawiam się, że nasza specjalizacja nie ma już racji bytu. Świat nie potrzebuje więcej psychiatrów. Niech pan nie staje okoniem, niech pan pozwoli nam wszystkim spokojnie zwariować.

 

– Przykro mi słuchać tego co pan mówi, doktorze Prokop.

 

– Pana rzecz. Nikt nie zabroni panu walki z wiatrakami. – Ruszył śpiesznym krokiem w stronę wolnego krzesła, dysząc ciężko ogarnięty szałem przyciągnął je do Krystiana Firleja. Usiadł tuż przed młodym lekarzem i nachylił się mocno, jakby zamierzając wyjawić jakąś tajemnicę. Firlej zachował kamienną twarz i nie cofnął się nawet o centymetr. Stykali się niemal nosami.

 

– Czy ma pan, doktorze Firlej, jakąkolwiek gwarancję?

 

– Słucham?

 

– Skąd pewność, że jest pan normalny?

 

 

Koniec

Koniec

Komentarze

Och, no cóż, dobrnęłam do końca, sporo błędów w zapisie dialogów m.in., skupię się na treści... Ciekawe. Dobre zakończenie. Ale nie porywa.

Dialogi to rzeczywiście moja słaba strona. Często mam wrażenie, że jakakolwiek dłuższa forma tekstu, układanie fabuły lekko mnie przerasta. Od czegoś w każdym razie zacząć trzeba ;)

Gdyby nie błędy, które w znaczny sposób utrudniały lekturę, to mogłoby być dobre opowiadanie. Obok katastrofy w zapisie dialogów leży interpunkcja, poza tym sporo powtórzeń i zaimkoza.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Autorze, piszesz fajnie. Ale z doświadczenia Ci powiem, że jeśli będziesz codziennie wrzucał po opku, to komentujący zamiast przeczytać wszystkie Twoje teksty, wybiorą sobie jeden i skupią się na innych piszących. A Ty wystrzelasz się w ciągu miesiąca, znudzi Ci się serwis i przez rok tu nie wrócisz. To nic osobistego, taką sugestię dostaje każdy, kto na starcie wrzuca kolejne opowiadania dzień po dniu. Przemyśl to. :)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

zgadzam sie z brajtem, takie wrzucanie tekstow mija się z celem. Drogi autorze "Cię" z małej rozmowa nie list xD

Opowiadanie nawet sympatyczne, ale czytajac je mam wrażenie oglądania Anime:)

pozdrawiam

 

Mogłeś powiedzieć gdzie to "Cię" się wkradło to jeszcze bym zdążył zedytować :P Akurat po tym tekście planowałem przerwę, teraz musze się zająć poprawkami pewnego monumentalnego (jak na mnie xd) tekstu. Te trzy pierwsze miniaturki poszły niemal równocześnie niejako na dobry początek, może teraz ktoś zapamięta chociaż mój nick.

Co do tego wrażenia czytania anime to mnie zaskoczyłeś. Szczerze mówiąc nie przepadam za mangą i anime, wydają mi się zbyt infantylne :P

Aha znalazłem i poprawiłem. Kilkukrotnie w jednym dialogu, ciekawe.

Co do dialogów: zajrzyj w temat, przyklejony w Hyde Parku, porady dla piszących, oraz w FAQ odszukaj poradnik dialogowy Mortycjana.  

Co do tekstu: niespecjalnie przekonuje mnie imaginowanie sobie wystrzałowej piękności przez homoseksualistę, ale skąd mamy wiedzieć, jakimi drogami chadzają myśli schizofreników. Pod koniec obawiałem się, że Firlej też okaże się pacjentem, ale na szczęście przerwałeś ten łańcuszek; nie dająć odpowiedzi, ale przerwałeś, i dobrze, bo by się nudno zrobiło...

O matko, a ja nawet jednego błędu nie dostrzegłam, tak się wczułam w tekst. Ale więcej w tym mojej winy, niż zasługi autora, po prostu lubię opowiadania o wariatach. Ale Ty masz pomysły Red Jacket, a niech Cię! :) Na Twoim miejscu poprawiłabym błędy i dodała co nieco naukowego bełkotu o adaptacji. Sama nie wiem, chyba ten tekst naprawdę jest dobry, ale brak mu czegoś, takiego elementu powagi i kotwicy w rzeczywistości, za szybko i mimo wszystko, za przyjemnie się go czyta. Mógłbyś go trochę obciążyć. Zdecydowanie dobry tekst. Aż się ożywiłam!

Nie wiem czy to celowe czy przypadkowe, ale w jakiś sposób domyśliłam się, gdzie rozgrywa się akcja. A z reguły domyślna nie jestem. 

Dzień po zamieszczenie opowiadania poprawiłem część błędów w dialogach, korzystałem z poradników zamieszczonych na tym portalu. Na pewno masa byków została w opowiadaniu, chociaż na pewno czyta się teraz przyjemniej :) Cieszę się, że trafiłem w Twój gust z tematyką.

Nowa Fantastyka