- Opowiadanie: NatSa - Kochany

Kochany

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kochany

To będzie trzeci tekst mojego autorstwa, ale pierwszy pod tym nickiem. Trochę się zastanawiałam nad tym tekstem, poprawiałam i zmieniałam, aż w końcu postanowiłam oddać go pod ocenę innym, którzy być może będą mieli bardziej obiektywne spojrzenie i zwrócą uwagę na coś, czego ja nie dostrzegam (albo nie chcę dostrzegać :)).

Dlatego wszelkie opinie będą mile widziane. Tymczasem życzę przyjemnego czytania.

 

Biegł. Wszystko było ruchem, ulotną smugą, wrażeniem obiektów rozmazanych w pędzie. Tylko on i przestrzeń pokonywana z zawrotną prędkością. Nic się nie liczyło, nie miało do niego dostępu, nie mogło go zranić. Kiedy biegł. Niestety, nawet jego mięśnie, pomimo że przyzwyczajone do wysiłku i długich pogoni, musiały kiedyś odpocząć. Czuł jak słabnie, jak każdy kolejny metr stanowi coraz większe wyzwanie. Musiał się zatrzymać. Musiał, a wtedy wszystko wracało. Znów słyszał krzyki i zawodzenie swoich bliskich, widział ich krew wsiąkającą w świeży śnieg i życie uciekające z matowiejących oczu. Nie mógł nic zrobić. Był sam, a przeciwników było wielu, zbyt wielu. Czuł narastający w piersiach ból i rozpacz. Znów został sam. Teraz, kiedy myślał, że znalazł swoje miejsce, że w końcu los się do niego uśmiechnął. Zebrał w sobie cały ten ból i wkrótce powietrze przeszyło długie, rozpaczliwe wycie, stopniowo zmieniające się w krzyk.

***

Obudził się i odruchowo sięgnął do budzika, wyłączając go na kilka sekund przed uruchomieniem się dzwonka. Powoli uniósł się i przetarł twarz, odganiając resztki snu. Miał poranione dłonie. Odrzucił kołdrę i z rezygnacją spostrzegł, że nie tylko dłonie, ale i resztę ciała pokrywają drobne rany i skaleczenia. Wstał i poszedł pod prysznic. Po piętnastu minutach i kilku niewybrednych przekleństwach, ubrał się i wyszedł do pracy.

***

Ten dzień dłużył się niemożliwie i wydawało się, że południe dawno już minęło. Tymczasem zegar w sali konferencyjnej wskazywał dopiero jedenastą. Spojrzał na twarze wszystkich zgromadzonych w niej osób. Siedzieli tam, zadowoleni z siebie i czekali na przyjście dyrektora, a raczej dyrektor, która pojawiła się jak zwykle lekko spóźniona i otoczona wianuszkiem asystentów. Odprawiła ich skinieniem dłoni i zwróciła się do swoich najlepszych menadżerów z wystudiowanym uśmiechem.

– Witam panów po weekendzie i gratuluję udanego zamknięcia poprzedniego tygodnia. – Zebranych przy stole sześciu mężczyzn jeszcze bardziej spęczniało z dumy i samozadowolenia. Tylko on patrzył i słuchał w spokoju – Najlepsze wyniki osiągnął dział kierowany przez Krzysztofa – pani prezes zwróciła się w jego stronę i z błyskiem w oku kontynuowała – Było mi bardzo przykro, kiedy się dowiedziałam, że nie będziesz nam towarzyszył podczas weekendowej wyprawy. Wszystkim nam brakowało twojego towarzystwa, prawda panowie? – zwróciła się do swoich menadżerów, którzy posłusznie zaczęli wyrażać ubolewanie nad jego nieobecnością. Pani prezes przerwała im jednak, ciągnąc dalej swoim dźwięcznym głosem – Mam jednak nadzieję, że w tym tygodniu z równym entuzjazmem zajmiemy się realizacją kolejnych celów. Zacznijmy od…

Krzysztof przestał słuchać. Cotygodniowe spotkania w normalnych warunkach go nużyły. Dziś miał ochotę przeskoczyć przez stół i rzucić się tej wiedźmie do gardła. Wiedziała o tym, bo bacznie go obserwowała, a widok narastającej w nim furii wyraźnie ją bawił.

Spotkanie skończyło się pół godziny później. Jako jeden z pierwszych znalazł się przy drzwiach, jednak nie dane mu było uwolnić się od niej tak łatwo.

– Krzysztofie, czy możesz zaczekać? Chciałabym zamienić z tobą kilka słów – powiedziała swoim słodkim i jednocześnie nieznoszącym sprzeciwu głosem. Kiedy reszta wyszła z sali, podeszła do niego i zamykając drzwi powiedziała:

– Jak minął weekend? Naprawę mi ciebie brakowało – uniosła dłoń do jego twarzy, jednak on natychmiast się odsunął.

– Dobrze wiesz jak minął, bo był twoją zasługą. To ty mi to zrobiłaś! – z trudem panował nad narastającą wściekłością.

– Ależ kochany, dobrze wiesz, że tylko się z tobą droczę – znów podeszła do niego, a w jej oczach tańczyły niebezpieczne iskry. – Jeśli tylko zechcesz, znów możesz stać się normalnym, w pełni nad sobą panującym chłopcem. Moja propozycja jest nadal aktualna – uśmiechnęła się zalotnie.

– Ty przeklęta wiedźmo! – krzyknął – Myślisz, że po tym wszystkim, co mi zrobiłaś, tak po prostu zmienię zdanie? Że zapomnę o Nadii i zostanę twoją kolejną zabawką?

– Nie chcę, żebyś był moją zabawką skarbie. Jesteś kimś o wiele dla mnie ważniejszym.

– Tak jak pozostali? – rzucił z pogardą – Myślisz, że nie wiem, że sypiasz z nimi wszystkimi? Są jak pieski, cieszące się z każdego ochłapu, jaki im rzucisz, z każdego skrawka uwagi. Ale ja taki nie będę!

– Oczywiście, że nie będziesz. Kochany, oni są tylko… no cóż, ponieważ ty mną wzgardziłeś musiałam sobie znaleźć kogoś, kto mnie obdarzy choćby cieniem uczucia. Ale to nie wystarczy. Tylko ty możesz mi dać to, czego pragnę – jej głos był niski i kuszący, a otulający ją zapach perfum słodki i otępiający – Pomyśl, – mówiła – skoro mogłam zabrać ci tak wiele, ile mogę ci dać w zamian.

– Niczego od ciebie nie chcę – powiedział z mocą akcentując każde słowo. – Możesz mnie męczyć, ale mnie nie złamiesz.

– Pani dyrektor… och przepraszam – asystentka, która otworzyła drzwi konferencyjnej, cofała się w popłochu.

– Jeszcze wrócimy do tej rozmowy skarbie – powiedziała do niego, a następnie zwróciła się do asystentki – o co znowu chodzi? – i wyszła z pokoju, zostawiając go samego.

Odetchnął głęboko, próbując się uspokoić.

***

Kiedy zaczął tu pracować, wydawało mu się, że spełniły się jego marzenia. Niemal zaraz po studiach trafił do dużej, odnoszącej międzynarodowe sukcesy firmy, z miejsca obejmując stanowisko młodszego menadżera. Po pół roku był szefem działu i radził sobie coraz lepiej. Do tego atmosfera pracy, przynajmniej z początku, wydawała mu się niesamowita. Pozostali szefowe działu byli w podobnym co on wieku i z podobnymi doświadczeniami. Szybko znaleźli kontakt. Do tego wyjazdy integracyjne, wyjścia na lunch. No i cotygodniowe narady z głównym dyrektorem. Izabela, nie mógł zaprzeczyć, była piękną kobietą. Smukła, na oko trzydziestoletnia, z łagodnie opadającymi wokół twarzy lśniącymi, czarnymi włosami, miała najbardziej fascynujące, intensywnie niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widział. Nawet oczy Nadii, którą kochał bezgranicznie, wydawały się przy nich do pewnego stopnia blade i pozbawione wyrazu. No i głos. Izabela miała niesamowity, głęboki i zmysłowy głos, a wrażenia te potęgowała, niezmiennie podkreślając swoje pełne usta, szminką w kolorze czerwonego wina. Piękna szefowa, dobra atmosfera, coraz to nowe sukcesy. I tylko Nadia czuła się tym wszystkim zaniepokojona. Nie dziwiło jej, że, oprócz niego, na stanowiskach szefów działów pracowali sami mężczyźni, że w ogóle, w firmie pracowali prawie sami mężczyźni. Dziwiło ją, że wszyscy byli jednakowo młodzi, zdolni i inteligentni, a do tego każdy jak z okładki i, oprócz Krzysztofa, każdy bez partnerki. Dziwiło ją, że szefowa jej narzeczonego tak wiele wagi poświęcała wspólnym wypadom, na które mogli jechać tylko oni, bez osób towarzyszących. Nie chodziło o to, że Nadia była zazdrosna. Była pewna jego uczuć i oddania. Byli tacy sami, dzielili swój własny świat. Jednak w zachowaniu szefowej Krzysztofa było coś niepokojącego, tak jakby miała do czynienia z królową szerszeni i jej armią oddanych żołnierzy. Na początku bagatelizował obawy swojej narzeczonej. Tłumaczył jej, że to dla nich szansa, że niedługo będzie ich stać na taki ślub o jakim zawsze marzyła i na wspaniałą podróż poślubną, że kocha tylko ją i żadna, nawet najpiękniejsza szefowa, nie jest w stanie tego zmienić. Miesiąc po tej rozmowie przestał być jednak taki pewien.

Zaczęło się od wyjazdu na narty do zimowego domku – jak o nim mówiła Izabela, a który był raczej posiadłością zdolną pomieścić trzydzieści osób i obsługę. Po całym dniu spędzonym na stoku i kolacji, którą podano w głównej jadalni, cała grupa spędziła wieczór przy ogromnym, kamiennym kominku popijając drinki i paląc cygara, hojnie dostarczane na życzenie właścicielki. Izabela była tego wieczoru w doskonałym humorze, a okazywanie go dodatkowo umacniało jej pozycję w centrum zainteresowania towarzystwa. Do pokojów rozeszli się dobrze po północy. Idąc do swojej sypialni czuł, że jutro może żałować tej ostatniej szklaneczki, ale postanowił się tym nie martwić i poddając się temu przyjemnemu kołysaniu szybko zatopił się w pościeli. Był już na granicy półsnu, kiedy usłyszał, jak drzwi jego pokoju się otwierają. Niechętnie uniósł powieki i zobaczył zbliżająca się w jego kierunku postać. Kiedy była już niemal na wyciągnięcie ręki, poczuł obezwładniający, słodki zapach perfum i nie miał już wątpliwości, że osobą, zmierzającą do jego łóżka jest Izabela. Poruszył się, chcąc usiąść, ale ona przysiadła już na łóżku i powstrzymała go gestem dłoni.

– Witaj kochany. Chciałam sprawdzić, czy niczego ci nie trzeba. – powiedziała cichym, delikatnie zachrypniętym głosem.

– Nie, wszystko jest w porządku – odpowiedział, nie dając po sobie poznać zdziwienia – Jak zwykle zadbałaś o wszystko, dziękuję.

– Cieszę się, że jesteś zadowolony – odparła z uśmiechem, gładząc palcami jego skroń. – Lubię dbać o swoich pracowników. Dzięki temu, mam nadzieję, że i oni będą dbać o mnie – powiedziała, a po chwili, tuż przy jego uchu, wyszeptała – zadbasz o mnie kochany? Nie pozwolisz mi zmarznąć?

Zamarł, nie wierząc temu co słyszy. Zamroczenie snem i alkoholem spłynęło z niego w momencie. Odsunął się od niej i starając się nadać swym słowom możliwe spokojne brzmienie powiedział:

– Izabelo, jesteś piękna i jestem ci wdzięczny za wszystko, ale mam narzeczoną. Poza tym nie chciałbym… to nie stosowne. Nie chciałbym, aby ucierpiała twoja reputacja…

Izabela zaśmiała się cicho i dźwięcznie.

– Wiedziałam, kochany, że jesteś dobry i wierny. Cieszy mnie to. – powiedziała wstając z jego pościeli – Cieszę się, że mam cię przy sobie. Twoja lojalność jest naprawdę nieoceniona i sprawia, że warto poczekać. Do następnego spotkania – to mówiąc, wyszła z pokoju równie cicho, jak się w nim pojawiła.

Następnego dnia, patrząc na nią, z wdziękiem czarującą całe towarzystwo, uznał, że wczorajsza noc po prostu mu się przyśniła. Znowu spędzili niemal cały dzień na stoku i do domu wrócił późnym wieczorem. Nadia spała.

***

Zacisnął pięści i wyszedł z sali konferencyjnej, zmierzając do swojego gabinetu. Po drodze, przechodząc obok gabinetu Rafała, usłyszał strzępek rozmowy. Rafał rozmawiał z kimś o ostatnim wyjeździe.

– … no mówię ci, nie wiem, jak ona to robi, ale wybrała niesamowicie. Jak jej się udało to zorganizować…

– Absolutna racja. Ale już dawno pokazała, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych.

– Ale wilki! Stary, one są pod ochroną – dziwił się rozentuzjazmowany Rafał.

– Ochrona czy nie, Izabela wie, jak zapewnić nam wrażenia z najwyższej półki…

Nie słuchał dalej. Przyspieszył kroku i wpadając do gabinetu zatrzasną za sobą drzwi. Ta suka! Powinien się domyśleć, że to także jej sprawka. Czując, że nie może już dłużej nad sobą panować, nacisnął guzik intercomu.

– Pani Moniko – rzucił – wychodzę i do końca dnia mnie nie będzie.

– Czy coś przekazać pani dyrektor? – zapytała sekretarka.

– Nie. Sam jej powiem. W odpowiednim czasie – dodał, ale tego sekretarka już nie mogła słyszeć.

***

Dwa dni po jego powrocie z wyjazdu na narty, Nadia zaczęła się źle czuć. Bolała ją głowa, była rozdrażniona, ospała i miała nudności. Początkowo nie chciała nic mówić Krzysztofowi, ale kiedy zemdlała podczas spaceru, nie pozwolił się zbyć i umówił ją na wizytę do lekarza. Miał nadzieję, że to ciąża. Okazało się, że jego nadzieje nie mogły być dalsze od prawdy. Po serii badań i zabiegów diagnoza, jak wyrok, była jednoznaczna: guz mózgu, nieoperacyjny. Przez pierwsze dwa dni w to nie wierzył, chodził jak w malignie. Przez dwa następne miotał się, wściekły na cały świat, na nią, na lekarzy. Sytuacja pogarszała się z dnia na dzień. Nadia trafiła do szpitala. Kilka dni później, zapadła w śpiączkę. W piątek, przed kolejnym planowanym wyjazdem, Izabela przyszła do jego gabinetu.

– Jak się czuje narzeczona? – zapytała, zamykając za sobą drzwi.

– Jest w szpitalu, w śpiączce – odpowiedział automatycznie, nawet na nią nie patrząc.

– Przykro mi – powiedziała podchodząc do niego – Chciałbyś jej pomóc?

– Co to za pytanie! – wykrzyknął, podnosząc na nią wzrok – Wszystko bym oddał.

– Wszystko? – pytająco przekrzywiła głowę, a jej oczy zdawały się jarzyć niebezpiecznym blaskiem – Naprawdę wszystko?

– Tak, wszystko – odpowiedział z mocą, wpatrując się w nią intensywnie. Izabela zaśmiała się dźwięcznie, odchyliwszy do tyłu głowę.

– A gdybym ci powiedziała, mój kochany, że wystarczy, żebyś mnie pokochał?

– O czym ty mówisz? Nadia ma raka…

– Ma, ale może nie mieć, tak jak kilka tygodni temu. Nie uważasz, że choroba rozwinęła się u niej zaskakująco szybko?

– Nie rozumiem… – zaczął, podnosząc się z fotela, ale w tym momencie, za sprawą jednego gestu, Izabela z powrotem usadziła go na miejscu. Poczuł, że nie może się ruszyć

– Oczywiście, że nie rozumiesz – powiedziała uśmiechając się drapieżnie – Nikt nie lubi zdradzać swoich tajemnic od razu, sam coś o tym wiesz. Ale nie sądzisz chyba, że to wszystko – wskazała gestem jego gabinet – że cała ta firma działałaby tak po prostu? Bez żadnej, hmm… drobnej pomocy? – Patrzył na nią oniemiały. To czyste szaleństwo – pomyślał, ale wykrztusił tylko – co chcesz przez to powiedzieć?

– Mój drogi, sądziłam, że jesteś bardziej domyślny – powiedziała, pstryknięciem palców zapalając stojącą na jego biurku świeczkę – prezent od Nadii.

– Jesteś wiedźmą? – wyksztusił, nie wierząc, że to mówi.

– Wolę określenie czarownica, ale owszem. No cóż, dziewczyna musi sobie jakoś radzić w życiu.

– Co zrobiłaś Nadii?! – krzyknął, kiedy dotarł do niego sens jej wcześniejszych słów. – Co jej zrobiłaś?

– Och… nic wielkiego. Mały urok, ot, wszystko.

– Dlaczego? Nic ci nie zrobiła, nie znasz jej nawet.

– Ale znam ciebie. I chcę ciebie mieć – powiedziała, czułym gestem gładząc go po policzku. – Wtedy, kiedy do ciebie przyszłam, zrozumiałam, że jesteś kimś o wiele bardziej wyjątkowym, niż sądziłam. Zrozumiałam też, że dopóki ta twoja Nadia będzie przy tobie, nigdy mi nie ulegniesz. Och, oczywiście mogłabym rzucić na ciebie jakiś urok, ale to by nie było to samo – zbliżyła swoją twarz i będąc na granicy tuż przed pocałunkiem wyszeptała – chcę, żebyś sam mi się oddał.

– Zwariowałaś – wyszeptał w odpowiedzi. – Kompletnie zwariowałaś!

– Tak sądzisz? Sprawdźmy zatem. Pozwól, że złożę ci pewną propozycję. Zdejmę urok z twojej ukochanej narzeczonej, ale w zamian ty zostaniesz ze mną. Na dowód, że mówię poważnie, dam ci jeden dzień, żebyś mógł z nią porozmawiać. Wybudzę ją ze śpiączki.

– To nie możliwe. Jesteś szalona!

– Być może, ale może lepiej zadzwoń do szpitala – powiedziała, podając mu telefon.

– Halo? Panie Krzysztofie, właśnie mieliśmy do pana dzwonić. Pani Nadia się obudziła i chce pana widzieć.

– Zaraz będę – powiedział i odłożył słuchawkę.

– Widzisz kochany? Daję ci jeden dzień na rozważenie mojej propozycji. A teraz wybacz, mam jeszcze kilka spotkań – wyszła z jego gabinetu, a on poczuł, że znów może się ruszyć. Nie czekając pojechał do szpitala.

Była blada, tak przerażająco blada, że z trudem ją poznawał. Kiedy tylko przekroczył próg sali, w której leżała, podniosła powieki i uniosła w jego kierunku dłoń. Chwycił ją w rozpaczliwym geście.

– Nadia, najdroższa…

– Cii… – przerwała mu. Mówiła tak cicho, że z trudem rozróżniał słowa – ja wiem. Wszystko wiem.

– Wyzdrowiejesz, zobaczysz – powiedział z mocą, ale ona tylko pokręciła głową.

– Nie, nie wyzdrowieję i oboje to wiemy. Nie możesz jej na to pozwolić. Nie możesz pozwolić jej wygrać. Ja wiem. Przyszła do mnie, kiedy byłam w śpiączce. Nie pozwól jej, żeby wygrała – mówiła szybko, jakby się bała, że nie zdąży powiedzieć mu wszystkiego.

– Znajdę jakiś sposób, zobaczysz – zapewnił, a ona uśmiechnęła się do niego blado.

– Jesteś wspaniałym człowiekiem. Poradzisz sobie. Przetrwasz to – urwała, a aparatura, do której była podłączona, zawyła przeraźliwie. Nagle w pokoju znalazło się mnóstwo osób. Krzysztof został odsunięty od jej łóżka. Pielęgniarki i lekarze coś do siebie krzyczeli. Nie słuchał tego. Wyszedł i pojechał przed siebie.

Nie wiedząc jak i kiedy, dotarł rozciągającej się za wschód od miasta puszczy, stanowiącej rezerwat i ostoję dla chronionych gatunków. To był prawdziwy dom jego i Nadii. Tutaj się wychowywali, otoczeni miłością rodziny. Podjechał tak blisko drzew, jak tylko mógł, a później puścił się biegiem w głąb lasu. Jego idealnie skrojony garnitur – prezent od Izabeli – szybko zamienił się w strzępy porozwieszane na ostrych gałęziach. Biegł zupełnie na to nie zważając, pochłonięty coraz bardziej chaotycznymi rozmyślaniami. Oczywiście wiedział, że on, Nadia i ich licząca 12 osobników wataha, nie są jedynym nie ludzkim gatunkiem. Chociaż nigdy nie spotkali innych długowiecznych, naiwnie byłoby sądzić, że są tu jedyni. Nie sądził jednak, że kiedykolwiek przyjdzie mu się zmierzyć z wiedźmą. Był pewien, że sam sobie nie poradzi i że musi poprosić starszych o pomoc. Kiedy podjęli decyzję o przeniesieniu się do miasta i kontynuowaniu życia w ludzkiej postaci, starszyzna stada była bardzo rozczarowana. Nadia, jako córka pary rządzącej, miała przejąć po rodzicach przywództwo nad stadem, jednak jej upór i chęć podążania własną ścieżką przezwyciężył opór rodziców. Byli jednak na tyle zranieni decyzją córki, że na jakiś czas przenieśli się ze stadem na odleglejsze łowiska. Jak zatem teraz miał ich prosić o pomoc? Kiedy ich córka, a jego ukochana, przez ich wspólną decyzję straciła życie z rąk wiedźmy? Nie miał już jednak wiele do stracenia. Musiał pomścić jej śmierć, a tylko wiedza starszyzny mogła mu dać odpowiednią siłę i narzędzia.

Znalazł ich na południowo – wschodnim krańcu puszczy. Jeszcze zanim ich zobaczył miał pewność, że wiedzą, co się stało. Wiedzą i podzielają jego chęć zemsty. Na moment znów poczuł się częścią wspólnoty. Jednak czas uciekał, a on musiał się wiele nauczyć. Skupił się zatem całkowicie na tym, co miała mu do przekazania starszyzna. Przez trzy dni słuchał, ćwiczył i zbierał składniki niezbędne do dokonania zemsty. Pod koniec trzeciego dnia zjawili się myśliwi.

***

Teraz też jechał przed siebie, szybko, prawie nie zważając na przepisy. Wiedział dokładnie co musi zrobić, ale miał niewiele czasu. Myśli mknęły przez jego głowę. Teraz to już nie ważne – pomyślał – jak dowiedziała się kim jestem. Zapłaci za wszystko.

Po pół godzinie dotarł do położonej za miastem, w niewielkim parku, na uboczu, niewielkiej, secesyjnej willi. Zaparkował kawałek dalej i z bagażnika wyciągnął niewielką torbę. Po kilku minutach był już w rozległym holu. Wyciągnął telefon.

***

Była zadowolona z przebiegu dzisiejszego dnia. Wszystko zdawało się zmierzać w pożądanym przez nią kierunku. Jej ukochany, pozbawiony swojej żałosnej narzeczonej i jeszcze bardziej żałosnych braci, został sam. Może i jest teraz na nią trochę zły, ale to minie. W końcu zrozumie, że tylko ona może mu dać prawdziwe szczęście.

– Co do cholery – mruknęła, widząc na podjeździe przed swoją willą jednego z firmowych mercedesów. Który z tych idiotów ośmiela się tu przyjeżdżać? – myślała gniewnie.

Zaparkowała przed wjazdem i złorzecząc pod nosem, szybkim krokiem poszła w kierunku domu. Drzwi frontowe były otwarte. Weszła, czując narastającą irytację.

– Rafał? – zapytała – Tomaszek? Jest tu kto? – Powoli szła holem, w kierunku biblioteki. Wiedziała, że zapraszanie tych nieszczęsnych chłopców do siebie nie było najlepszym pomysłem. Musi przestać tak łatwo ulegać swoim słabościom. W miarę jak zbliżała się do drzwi biblioteki, dostrzegła pojawiające się pod nimi błyski światła. Kominek? Hmm… może ten wieczór nie jest jeszcze stracony – pomyślała i uśmiechając się do siebie weszła do pokoju.

Panował tam półmrok. Zasłony w oknach były zaciągnięte, a jedyne światło padało od ognia płonącego na kominku. Powietrze przesycał ciężki, nie dający się do końca przeniknąć zapach. Jakby mieszanka ziół i czegoś jeszcze, czego nie mogła w tej chwili rozpoznać… Z samym ogniem też było coś nie tak.

– Jesteś – usłyszała męski głos, który nie należał jednak ani do Rafała ani do Tomaszka. Poznała go od razu.

– Jestem kochany i jak widzę, ty również. Zdecydowałeś się przyjąć moją propozycję? – Jej uśmiech stał się wyraźniejszy. Nie mogła od niego oderwać wzroku. Stał tam, nieopodal kominka. Był prawie nagi, a jego skóra lśniła. Włosy miał lekko zmierzwione, a blask rzucany przez tańczące płomienie, nadał jego pięknej twarzy nieco dziki wyraz. Oczy mu lśniły. Tak właśnie zawsze go sobie wyobrażała.

– Nie do końca – powiedział.

Dopiero w tym momencie zrozumiała co jest nie tak. Krew. Jego skóra lśniła od krwi, a nie dającym się do tej pory zidentyfikować zapach, był zapachem palonego mięsa. Zaczęła się cofać, ale potknęła się o coś, co kiedyś, sądząc po zegarku, było najprawdopodobniej Tomaszkiem. Chciała krzyknąć, ale nie zdążyła. Jej krtań przeszyły zęby stalowoszarego wilka.

Koniec

Komentarze

(...)  a nie dającym się do tej pory zidentyfikować zapach, był zapachem palonego mięsa. 

---> a nie dającym się do tej pory zidentyfikować zapachem był zapach palonego mięsa.  

---> a nie dający się do tej pory zidentyfikować zapach był zapachem palonego mięsa.  

Jej krtań przeszyły zęby stalowoszarego wilka.  

---> niespecjalnie leży w kontekście.    

To tylko jako dowód doczytania do końca.  

------------------------------   

Mam wrażenie, iż coś podobnego już tu czytałem.

Zdaje się, że było to opowiadanie w jakiś sposób kojarzące mi się z Walentynkami.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Znalazłam - Walentynki autorstwa Piwak - jeśli oczywiście myślimy o tym samym opowiadaniu

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

To chyba najgorsze, co mogłam usłyszeć - że to już gdzieś było.
Ale dziękuję.

NatSa - z reguły wszystko gdzieś już było. Nie przejmuj się.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Rzuciłem tylko okiem.

A ja jednak przeczytałam do końca. To jednak inne opowiadanie. Masz kilka potknięć (nie ważne - powinno być nieważne) i chyba gdzieniegdzie zły zapis dialogów, ale w sumie jest nieźle.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jak dla mnie --- za dużo dziwolągów jak na tak krótki tekst, tym bardziej takich schematycznych i raczej --- co tu dużo mówić --- przez to mało klimatycznych.

Jeden akapit = jedna myśl. Musisz unikać monstrualnych bloków tekstu, które są umiarkowanie zdatne do przeczytania.

Technicznie nie jest źle, ale całość raczej mi się nie podobała.

pozdrawiam

I po co to było?

Dobrze się czytało :) 

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka