- Opowiadanie: michal3 - Zegarek

Zegarek

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Zegarek

Zegarek

 

Nerwy zawładnęły całym moim ciałem, przez co ciężko było utrzymać ostry jak brzytwa skalpel. Nie dość, że pierwszy raz w życiu miałem w dłoni ten mały nożyk, to jeszcze czekała mnie operacja, którą musiałem przeprowadzić na samym sobie. Zapewne niejednemu człowiekowi strach odjąłby władzę w dłoniach. Gdybym chociaż mógł posłużyć się prawą ręką, ale jak na złość, to właśnie ją miałem ciąć. Z drugiej strony, pewnie nic by to nie zmieniło.

 

Nie mogłem tego zrobić, stres zaczął przechodzić w panikę. Czułem stróżki potu na calutkim ciele. Jedynym wyjściem wydawało się działanie szybkie i zdecydowane, zanim przegram wewnętrzną walkę i wycofam się z tego śmiertelnie ryzykownego przedsięwzięcia.

 

Wziąłem dwa głębokie oddechy, aby chodź trochę się uspokoić. Nie pomogło. Ciągle się trząsłem, jak wulkan, który zaraz eksploduje.

 

Zegarek pokazywał dwie godziny i trzynaście minut.

 

Teraz albo nigdy.

 

Napiąłem wszystkie mięśnie, wziąłem zamach lewą ręką i wbiłem skalpel tuż przy krawędzi zegarka, głęboko, ostrze zniknęło w skórze. Ból był niesamowity, ale adrenalina robiła swoje. Nie nawykłem do takiego typu uczucia, nikt nie nawykł.

 

Ciało zaczynało odmawiać posłuszeństwa, ale wziąłem drugi zamach i błyskawicznie zadałem kolejny cios, tym razem po drugiej stronie. Nie chciałem pozwolić, aby strach mnie obezwładnił. Ostrze wbiło się w kość. Krzyknąłem, a przed oczyma zrobiło mi się ciemno. Lekko się zachwiałem, podtrzymałem się lewą ręką ściany, aby nie upaść.

 

Spod skalpela, ciągle wbitego w moją rękę, jak rzeka spływała szkarłatnoczerwona krew. Dopiero teraz sobie uświadomiłem, że gdzieś tam są żyły i tętnice, że tak naprawdę cały mój bunt może zakończyć się rychłym niepowodzeniem.

 

Czyżby czekała na mnie śmierć przez wykrwawienie?

 

Jack, nie myśl o tym.

 

Kolejny zamach. Ból. Chłód. Dreszcze. Poczułem słony smak potu na języku. Splunąłem na ścianę białą flegmą.

 

Ironia losu. Przez całe życie nikt mnie nie pobił, nigdy nie złamałem żadnej części ciała. Moje ciało było wolne od jakichkolwiek uszkodzeń fizycznych, a teraz to… Byłem w szoku, że w ogóle dałem radę wytrzymać już trzy uderzenia.

 

Serce waliło jak oszalałe, pompowało litry krwi. Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu, aby trochę uspokoić kołatanie w klatce piersiowej. Przede mną ostatni tego typu cios.

 

Zaraz po ostatnim uderzeniu skalpelem zemdlałem.

 

 

Punktualnie o godzinie szóstej obudziłem się rześki i wypoczęty, jak co dzień. Dziesięć sekund po przebudzeniu zegarek wgrał na ośrodek pamięci dzisiejszy plan dnia, który zaprogramowałem w poniedziałek na cały obecny tydzień. Najważniejszym punktem był lunch z Johnem, na którym przyjaciel miał mi zreferować procedurę „Impulsu”, pilnie strzeżoną tajemnicę Rady, ujawnianą osobom, na których ma być zastosowana.

 

Spokojnie podniosłem się z łóżka. Poczekałem, aż wizualizacja sypialni się wyłączy, i ruszyłem do łazienki. Od podłogi biło przyjemne ciepło.

 

Poranek nie prezentował się zbyt zachęcająco: chłodny i silny wiatr oraz bardzo obfity deszcz. Widocznie decyzją Rady uruchomiono złożony proces nawodniania pól rolniczych położonych parę kilometrów na północ od miasta. Od kilku dni temperatura utrzymywała się na poziomie dwudziestu trzech stopni, co nie sprzyjało uprawom, a przecież trzydziestodwumilionowa metropolia musi skądś czerpać niezbędne pożywienie. Jako, że handel dawno już zamarł, w związku z licznymi wojnami prowadzonymi z innymi Polis, należało skupić się na innym sposobie dostarczania żywności. Szkoda, że traktaty pokojowe nie były przestrzegane, a transporty, nawet te nadziemne i poziemne, często atakowane. Ryzyko było duże, z czasem przestało się opłacać, ale na przestrzeni kilku lat powstały kilometry szklarni i pól zapewniających mieszkańcom konieczny do przeżycia pokarm. Poradzono sobie nawet ze zmianami klimatycznymi, w głównej mierze z globalnym ociepleniem uznawanym jeszcze dwieście lat temu za mit.

 

Liczyłem na lepszą pogodę, nie chciałem brać osłony przeciwdeszczowej, chociaż szczerze powiedziawszy nie uważałem, aby słoneczny poranek miał cokolwiek zmienić. Najpierw praca, a potem krótka i przyjemna rozmowa z przyjacielem. Byłem lekko podekscytowany, co było dla mnie zaskakujące, gdyż zegarek z reguły niwelował wpływ hormonów na ciało. Widocznie emocje były wyjątkowo silne.

 

Wszedłem do łazienki. Poczekałem, aż program włączy aplikację i stanąłem przed lustrem. Spojrzałem najpierw na swoje odbicie, skupiając się na krótkim i szorstkim zaroście, którego zaraz się pozbędę, a potem na srebrno-grafitowym kevlarowym zegarku, pierwszy raz tego dnia.

 

Urządzenie pokazywało jedenaście godzin i dwadzieścia siedem minut.

 

Mnóstwo czasu przede mną.

 

 

Obudził mnie ogromny ból z tyłu głowy, ale równie dobrze mogła to być prawa ręka. Moje ciało wysyłało sprzeczne komunikaty, przez co ciężko było mi zlokalizować źródło tego nieprzyjemnego uczucia. Na szczęście LED-owa żarówka w latarce jeszcze się nie przepaliła, dzięki czemu mogłem skończyć zabieg przy w miarę dobrej widoczności. Lepszej niż absolutna ciemność.

 

Nigdy nie cierpiałem na klaustrofobię czy nyktofobię, ale co tu dużo mówić – w takiej sytuacji, w jakiej się znalazłem każdy najmniejszy szmer paraliżował, wręcz obezwładniał. Dwa czy trzy razy zamierałem na kilka minut licząc, że cały czas jestem sam. Umysł potrafił płatać figle. Spokojnie sięgnąłem do kieszeni spodni i wyciągnąłem dwie tabletki przeciwbólowe. Nie miałem wody, połknięcie ich stanowiło niemałe wyzwanie. Ledwo przeszły przez wysuszone do cna gardło. Zapiekło.

 

Rozejrzałem się jeszcze raz po wnętrzu obskurnego pomieszczenia, w którym się przypadkiem znalazłem. Nędzna i wilgotna piwnica w opuszczonym domostwie na skraju miasta. Kto by pomyślał, że są jeszcze takie miejsca na mapie, że Rada nie zdecydowała się wyburzyć wszystkich opuszczonych mieszkań? Obdrapany tynk odsłaniający czerwone cegły, kilka dębowych beczek z resztkami podejrzanej fioletowej substancji i jeden zdechły, wyleniały już szczur. Nigdy bym nie pomyślał, że ten obiecująco zapowiadający się dzień, będzie takim koszmarem.

 

Próbowałem się podźwignąć, opierając się na zdrowej ręce, delikatnie, gdyż prawa zdecydowanie nie nadawała się do jakiegokolwiek wysiłku. Czerwona od krwi i opuchnięta wyglądała tragicznie. Jakby wybuchł mi na przedramieniu mały wulkan.

 

A przecież czeka mnie jeszcze druga faza. Nie mniej bolesna.

 

Wytarłem skalpel o koszulę, chwilowo nie myśląc o żadnych zarazkach, ani innych drobnoustrojach. Zakażenie mogło spowodować moją śmierć na przestrzeni nie tyle miesięcy, co dni, a nawet godzin. Jednak sukces uczyniłby mnie w pełni wolnym. Może i stałbym się wrogiem numer jeden dla Rady, ale na chwilę obecną nie miało to najmniejszego znaczenia. Musiałem próbować, po tym, co usłyszałem. Jeżeli ceną miała być śmierć – w pełni to akceptowałem.

 

Wpierw jednak musiałem uwolnić się od tego przeklętego przez wszystkich bogów ustrojstwa. Przykładając skalpel do skóry, zobaczyłem, że zegarek pokazuje godzinę i pięćdziesiąt trzy minuty. Byłem zszokowany, musiałem być nieprzytomny przeszło dwadzieścia minut. Czas uciekał nieubłaganie, a przecież nie mogłem wykluczyć kolejnej utraty świadomości.

 

W myślach natomiast cały czas rozpamiętywałem dzisiejszy dzień…

 

 

Moje mieszkanie położone jest w Nowej Oazie, dzielnicy stosunkowo młodej, wybudowanej ponad dziesięć lat temu, zamieszkałej przez bogatych i wpływowych. Ewentualnie trzeba było mieć nie lada znajomości, aby wpisać się na listę oczekujących na przydział. Jednak dzięki Johnowi już po czterech latach dostałem wymarzony dom, z ogrodem, którym nigdy nie miałem czasu, ani ochoty, się zajmować. Kształtem i kolorem przypominał pudło stosowane przy przeprowadzkach. Budynek, niemal kwadratowy z każdej strony, z brązowej cegły oraz płaskim dachem, był wyznacznikiem najnowszych trendów architektonicznych.

 

Na progu, jak co dzień, leżała gazeta, którą codziennie przeglądałem w porze lunchu. Wiedziałem jednak, że w dzisiejszym dniu nie będę miał na to czasu. Szkoda. Lubiłem czytać o nowych ustawach i rozporządzeniach uchwalanych przez Małą Radę, organ pomocniczy zajmujący się wdrażaniem nowego prawa na terytorium miasta. Tylko w tym tygodniu wprowadzono dwa interesujące akty prawne: ustawę regulującą transport międzykorporacyjny i rozporządzenie obniżające wiek reprodukcyjny do 35 lat.

 

Moje rozkojarzenie, wynikające z dzisiejszego spotkania, dało o sobie znać, gdy szedłem w kierunku tuby komunikacyjnej. Otóż szedłem w złym kierunku. Przede mną była tuba skierowana ku przedmieściom, a nie ku centrum. Następnie straciłem cenne minuty czekając w długiej kolejce poruszającej się ślimaczym tempem.

 

Jakby tego było mało, po dotarciu do niknącego w chmurach wieżowca, gdzie pracuję, wysiadłem nie na tym piętrze, co zawsze. Nie czekając na windę szybko wbiegłem po schodach, dzięki czemu zdążyłem na czas przyłożyć zegarek do terminala wejściowego. Każdy pracownik jest zobowiązany do stawiennictwa na czas wskazany w umowie. Karą za każdą minutę spóźnienia jest odejmowanie kwadransa z zegarka.

 

Okrutne? Słuszne?

 

Nie wiem.

 

Jednak nigdy się nie spóźniłem.

 

W czasach, gdy obradowało Pierwsze Zgromadzenie jednogłośnie zdecydowano, że każdy obywatel Polis ma poddać się obowiązkowi pracy, bez możliwości zwolnienia, nawet w ekstremalnych przypadkach – wtedy po prostu dostosowywano stanowisko pracy pod wykonującego. Naturalnym było, że naczelnym zadaniem Rady stało się wyznaczanie miejsca wykonywania zawodu odpowiedniego do zdobytego wykształcenia. Niektórym przypominało to ustroje socjalistyczne z połowy XX wieku, jednak ich głos sprzeciwu nic nie znaczył. Większość społeczeństwa była zadowolona z takiego rozwiązania. Przynajmniej oficjalnie.

 

Po ukończeniu Wyższej Szkoły Prawa zostałem przydzielony do pracy w kancelarii. Od trzydziestu dwóch lat, dzień w dzień, wykonywałem swoją pracę polegającą na udzielaniu porad klientom, pochodzącym z innych Polis. Rozbieżności prawne były całkiem spore, nieraz dramatyczne, a konflikty pomiędzy klasami rządzącymi uniemożliwiały ujednolicenie pewnych regulacji.

 

Około trzech lat temu przyszła do mnie kobieta, która chciała zawrzeć związek małżeński ze swoim partnerem. Problem polegał na tym, że zegarek ją odrzucił, przez co miała zostać wydalona z Polis. Niestety w takich przypadkach jestem bezradny.

 

Na umówione spotkanie z Johnem przyszedłem spóźniony trzydzieści trzy sekundy. Rzadko mi się zdarza tak duże spóźnienie, ale byłem wybitnie rozkojarzony od momentu wyjścia z domu. Na szczęście bez problemu odnalazłem niewielką kawiarenkę, ukrytą pomiędzy wieżowcami. Prezentowała się nad wyraz urokliwie, architekturą przypominała restauracje z początku XXI wieku. Łuki przy wejściu ozdobione były bluszczem, kierowały klientów do niewielkiej, wolnej od dymu, salki, gdzie można było uraczyć się najlepszą kawą w Polis.

 

Na lunchu zjawiłem się pierwszy, co mnie ucieszyło. Mogłem skończyć przeglądać zaczętą rano gazetę. Z Johnem umówiłem się w małej kawiarni przy wieżowcach korporacyjnych WatchCo. Firma ta od lat zajmuje się produkcją zegarków. Jest w pełni podporządkowana Radzie.

 

John zasiadał w Radzie od dwudziestu jeden lat, co czyniło go najmłodszym członkiem. Musze przyznać, wielce nieobiektywnie, iż zarazem był jednym z ambitniejszych pracowników służących społeczeństwu Polis. Odwiedzał wiele pomniejszych firm służąc pomocą, dopytując się niezbędne zmiany legislacyjne, aby ludziom żyło się łatwiej. Może i grał na pokaz, ale widać, że jest szczery i zainteresowany problemami wszystkich.

 

Siedząc i czytając czułem lekkie napięcie. Zamówiłem mrożoną herbatę u uroczej kelnerki, mniej więcej dwudziestopięcioletniej. Chyba puściła do mnie oko, ewentualnie przeszkadzała jej rzęsa. W moim przypadku bardziej prawdopodobna wydawała się druga opcja.

 

Procedura „Impulsu” był dla ogromną tajemnicą dla wszystkich. Aby dowiedzieć się czegokolwiek, twój zegarek musiał pokazywać dokładnie pięć godzin do momentu Zero. Wtedy przeważnie zaczyna się spotkanie z członkiem Rady. Obojętnie kim jesteś, gdzie jesteś, a także co robisz – wszystko będzie wytłumaczone przez jednego z grupy najważniejszych osób w Polis.

 

Moje szczęście polegało na tym, że miałem w Radzie przyjaciela.

 

Moje przekleństwo polegało na tym, że miałem w tej Radzie przyjaciela.

 

 

Mocno zacisnąłem pięść na skalpelu, jak pięcioletnie dziecko trzymające łyżkę przy jedzeniu. Chciałem pozbyć się zegarka, a zarazem bałem się, że zadanie mnie przerośnie. W końcu przyszedł czas na zrobienie odpowiedniego nacięcia, w miejscu gdzie skóra łączy się z mechanizmem.

 

Zegarek jest osadzony w przedramieniu na około dwa centymetry, wystawało tylko kilkadziesiąt milimetrów. Nakłucia skalpelem na pewno zrobiłem głębsze, dzięki czemu będę mieć możliwość włożenia w nie palców i wyjęcia zegarka. Mój plan krystalizował się coraz bardziej.

 

Zagryzając zęby na kawałku materiału oderwanego ze spodni, przygotowałem się na kolejną porcję nieziemskiego bólu. Najpierw wsadziłem ostrze, pewnie i bezpośrednio w zadaną na samym początku ranę. Oczy zaszły mi łzami. Zacząłem delikatnie, acz zdecydowanie przesuwać skalpel w kierunku drugiego nakłucia. Nie wiem czy to moje ciało nawykło, ale po chwili ból zaczął słabnąć. Chociaż byłem bliski utraty przytomności, wiedziałem, że czasu mam coraz mniej i, że nie mogę teraz zemdleć. Nie zważając na stróżkę krwi wytrwale przesuwałem ostrze przy krawędzi zegarka.

 

Pod koniec cięcia po raz kolejny zobaczyłem czarne plamki przed oczyma, znowu musiałem podtrzymać się lewą ręką. Przy utracie równowagi skalpel wypadł mi z dłoni. Krew z ostrza zmieszała się z piachem i kurzem. Schyliłem się, podniosłem potrzebne mi urządzenie oraz wytarłem o koszulę, która była mokra od potu, a w pewnych miejscach i od krwi.

 

Umieściłem skalpel w kolejnej ranie i znowu zacząłem ciąć. Wydawało mi się, że trwa to godziny. Czas potrafi płatać figle, gdy narażamy swoje życie.

 

Zwymiotowałem niemal natychmiast jak doszedłem do trzeciego nakłucia. Poczułem dziwną pustkę w brzuchu oraz ogień w przełyku. Żałowałem, że nie zabrałem ze sobą chociaż butelki wody. Wstrętny smak w ustach wpędzał mnie w coraz większą depresję.

 

Nie uda mi się.

 

W ustach miałem gorzki smak wymiocin, a ich intensywny zapach zaczął unosić się po całym pomieszczeniu. Zapewne zwymiotowałbym jeszcze raz, gdybym miał czym.

 

Udało mi się już w połowie oddzielić zegarek od skóry. Efekt mojej pracy wyglądał jak krwawy uśmiech, chociaż posoki wcale nie było tak dużo jak się początkowo spodziewałem. Czułem się mocno osłabiony, ale determinacja dodawała mi sił. Wziąłem kolejny przeciwból.

 

Godzina i czterdzieści jeden minut.

 

Wyścig z czasem nabierał rumieńców.

 

Lekko podważyłem zegarek, zobaczyłem splot cieniutkich, elastycznych i metaliczno-czerownych kabli. Było ich więcej niż się spodziewałem. Najgorsze, że nie miałem pojęcia, który gdzie prowadzi. Miałem świadomość, że przecięcie niewłaściwego kabla grozi natychmiastowym Impulsem, ale po tym, co powiedział mi John, wolałem umrzeć, niż dłużej nosić to demoniczne ustrojstwo.

 

Jak można było zdecydować się na instalowanie zegarków? Czy nikim nie targały wątpliwości? Dylematy moralne? Nie wiem czy decyzje podjęto jednomyślnie, ale strach pomyśleć, co mogło spotkać tych, którzy głosowali przeciw… Wiem, że ciężko wyznaczyć granicę między wolnością, a podporządkowaniem, ale cel nie zawsze uświęca środki.

 

Przystąpiłem do przecinania skóry między trzecim a czwartym nakłuciem. Ból się wzmógł, w uszach zaczęło szumieć, traciłem równowagę. Łapanie oddechów przychodziło coraz trudniej ze względu na smród potu i wymiocin. Wyczuwałem również coraz intensywniejszy zapach moczu. Widocznie przy którejś utracie przytomności straciłem kontrolę nad pęcherzem.

 

Udało się przeciąć. Udało się nie zemdleć. Kolejny mały sukces.

 

Teraz kilka minut odpoczynku i będę mógł przystąpić do przecięcia ostatniego fragmentu łączącego zegarek z moją skórą. Nie wiem co zrobię potem, ale to naprawdę nieistotne. Pewnie ucieknę z Polis, w kierunku Gór Kambryjskich.

 

Cóż innego mi pozostało?

 

Godzina i dwadzieścia minut.

 

Miałem jeszcze godzinę i dwadzieścia minut, kiedy skończyłem oddzielać zegarek od skóry. Efekt mojej pracy wyglądał zarazem tragicznie, jak i fantastycznie. Czułem satysfakcję, ale również lęk i strach. Wspiąłem się na wyżyny samozaparcia, udowodniłem, że umysł może pokonać ciało.

 

Przede mną tylko wyjęcie mechanizmu.

 

Niezwykle ukontentowany postanowiłem trochę odpocząć i nie zemdleć. Usiadłem i oparłem się mokrymi od potu plecami o zimną ścianę. Natychmiast przeszył mnie dreszcz. Czułem, że dostałem gorączki. Wyjąłem z kieszeni paczkę tabletek przeciwbólowych. Nigdy nie lubiłem faszerować się farmaceutykami, gdyż po nich czułem się otępiały, a wolałem zachowywać świeżość umysłu. Jednak teraz nie miałem innej możliwości. Wziąłem kolejne trzy tabletki i przełknąłem śliną. Poczułem jak stają mi w gardle, ale kolejna porcja plwociny przepchnęła je do żołądka.

 

Chciało mi się pić. Przyłożyłem język do zimnej ściany, jednak nie mogłem trafić na żadną, nawet najmniejszą kropelkę wody. Zrezygnowany zamknąłem oczy i nie wiedzieć dlaczego pomyślałem o… ogródku, którym nigdy się nie zajmowałem. Chyba zaczynałem majaczyć.

 

Siedziałem tak jeszcze piętnaście minut ciężko dysząc, zanim tabletki zaczęły działać. Skupiłem się na tym, co powiedział mi John, zacząłem podsumowywać swoje życie, a nawet chciałem uronić kilka łez, ale byłem bardzo odwodniony.

 

Nie chciałem dopuścić do siebie myśli o niepowodzeniu. Wiedziałem, że tylko dzięki maksymalnej determinacji skończę to, co zacząłem. Byłem coraz bliżej mety. Widziałem już nagrodę.

 

Wtem usłyszałem odgłos czyichś kroków. Ktoś bez wątpienia schodził po schodach.

 

Ogarnęła mnie panika.

 

Znaleźli mnie.

 

 

John przyszedł ubrany w rytualny strój członka Rady – biały trójczęściowy garnitur, zwieńczony krawatem zawiązanym w węzeł windsorski, mający symbolizować upadek poprzedniej cywilizacji. Warto nadmienić, że na czarno ubierają się tylko w dzień swojej śmierci.

 

Aby zostać uhonorowany mianowaniem na przedstawiciela Rady, twój zegarek, który zostaje wszczepiony w chwili narodzin, musi pokazywać co najmniej milion pięćdziesiąt jeden tysięcy dziewięćset dwadzieścia godzin, co się równa stu dwudziestu latom życia. Mnóstwo czasu na nabycie wiedzy niezbędnej do rządzenia.

 

Sam moment zainstalowania jest bardzo bezpieczny, a przez lata był dopracowywany do perfekcji. Lekarz delikatnie nacina przedramię dziecka i przykłada zegarek, który „zapuszcza korzenie”. Najdłuższa nitka trafia do mózgu, jednak najważniejsza jest ta trafiająca do serca. To ona nadaje impuls w momencie wybicia godziny Zero.

 

Aktualizacja zegarka trwa minutę. Na szczęście nieznane są w historii przypadki, aby ktoś próbował wyrwać dziecko i uciec. Każdy obywatel Polis ma świadomość dobrodziejstw jakie niesie ze sobą korzystanie z zegarka. Po upływie sześćdziesięciu sekund mechanizm pokazuje, ile zostało nam czasu. Nierzadko zdarza się, że na wyświetlaczu widnieje godzina albo dwie. Jednak według Interpretatorów bardziej okrutne jest, gdy można odczytać przykładowo siedem czy osiem tysięcy godzin. Przecież przez ten niecały rok rodzice muszą wychowywać dziecko mając świadomość jego rychłej śmierci. Można postarać się o kolejne dziecko, jednak nie ma żadnej gwarancji, że dostanie więcej czasu.

 

Sam proces inicjacji na członka Rady rozpoczynany jest w wieku czterdziestu lat, i tak naprawdę żaden obywatel Polis nie wie, na czym on właściwie polega, wszystko odbywa się w wielkiej tajemnicy. Ja również nie mam pojęcia, chociaż mój przyjaciel należy do Rady już od tylu lat. Wiem tylko, że do jego kompetencji należy podejmowanie decyzji, które ważą na losach naszego miasta.

 

Rada postanawia między innymi o wybuchu wojny czy zawarciu pokoju, ale również kontroluje produkcje zegarków, wyszukuje pracę dla obywateli, dba o zaopatrzenie w świeżą i zdrową żywność, a także tworzy prawo.

 

Najpoważniejszą zbrodnią, karaną bezwzględną izolacją w Rotundzie, a po procesie śmiercią, jest próba pozbycia się zegarka.

 

Obydwaj zamówiliśmy po mrożonej kawie, miejscowej specjalności. Muszę przyznać, że John zrobił na mnie korzystne wrażenie. Pomimo spóźnienia, krótkiego poflirtowania ze śliczną kelnerką, która mnie obsługiwała, czego trochę mu zazdrościłem, i skorzystania z toalety na drugim końcu kawiarni, w momencie, w którym usiadł, mój zegarek wyświetlił równo pięć godzin.

 

– Jak się miewasz Jack? – mój przyjaciel zaczął kompletnie niezobowiązująco. – Czy świadomość tych kilku godzin, które ci zostały nie wpływa źle na Twoje samopoczucie? – Po czym szeroko się uśmiechnął.

 

Tyle było z kurtuazji. Zero udawanej troski. Już drugie pytanie kierowało naszą rozmowę ku zagadnieniom związanym z procedurą „Impulsu”.

 

– Może moje słowa cię zaskoczą, ale od rana mam takie dziwne przeczucie – zrobiłem krótką przerwę. – Że coś się dzisiaj wydarzy w moim życiu. I wiesz co? Mam przecież stuprocentową rację, śmierć przecież jest bardzo niecodzienna.

 

Starałem się jakoś odciąć od docinki przyjaciela, ale niespecjalnie udanie to wyszło. John natomiast słysząc moje słowa uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wąs pod jego nosem przybrał nietypowy kształt. Cieszę się, że to właśnie on został oddelegowany do rozmowy ze mną.

 

– No dobra, moglibyśmy tak cały dzień. Co chcesz wiedzieć? – Po czym przedstawiciel Rady oparł się wygodnie plecami o oparcie krzesła, założył rękę na rękę i przybrał poważny wyraz twarzy. Nie zapominając o wypiciu łyka kawy.

 

Bez wątpienia było to dobre pytanie. Kłębiły mi się w głowie setki spraw, o których chciałem wiedzieć coś więcej. Jednak żadna myśl nie mogła przebić się na tyle, abym mógł ją zwerbalizować.

 

Moje przeciągające się milczenie przerwał John, wyraźnie zdziwiony moim zakłopotaniem.

 

– Jako, że nie mamy całego dnia pozwól, że zacznę od krótkiej lekcji historii. Ale najpierw przyłóż swój zegarek do mojego.

 

Bezzwłocznie wykonałem jego polecenie. Jak mi później powiedział miało to na celu trzy istotne rzeczy: po pierwsze uaktywnił zagłuszasz mowy, tak więc nikt postronny nie mógł nas usłyszeć, po drugie, puścił sygnał do mojego mózgu, który miał na celu uniemożliwienie mi rozmowy na temat procedury „Impulsu” z innymi osobami, i wreszcie po trzecie, sprawił, że mój zegarek zatrzymał się na czas rozmowy. Mieliśmy tyle czasu do wykorzystania, ile tylko mógłbym sobie zażyczyć.

 

– Produkcja zegarków rozpoczęła się na dobre w 2231 roku, o czym wie każdy wykształcony obywatel. W pierwszym roku wszczepiono go przeszło pięciu milionom ludzi naszego Polis. Początkowo postanowiono wszczepiać je tylko ochotnikom, jednak dzięki wyraźnie zaobserwowanemu wzrostowi wydajności, decyzją nr 7402D/2232, już po pięciu latach miał go każdy. Społeczeństwo było zachwycone: można było wgrać na zegarek praktycznie każdą informację, z czasem zaczął nawet leczyć przyczyny najpowszedniejszych chorób. Zastępował pamięć, a poza tym udostępniał zasoby już się na nim znajdujące, takie jak plan miasta. Wiedza była na wyciągnięcie ręki, każdy to doceniał.

 

Jednak to, co zapoczątkowało rewolucję w naszym Polis zdarzyło się przeszło pięćdziesiąt lat wcześniej. Musisz wiedzieć, że George Schumann stworzył pierwszy zegarek na specjalne zlecenie nowopowstałej Rady. Zanim jednak mógł się pochwalić sukcesem spotykało go niekończące się pasmo rozczarowań. Miej świadomość, że było to w czasach, gdy jeszcze istniało niewolnictwo, więc nikt z wolnych ludzi nie ucierpiał. Schumann szybko odkrył, że największym problemem było działanie zegarka jak pasożyt, jedynym ratunkiem wydawała się być amputacja. Niestety, przy ucinaniu kończyny naruszany był przewód łączący mechanizm z sercem, co prowadziło do przepłynięcia Impulsu i natychmiastowej śmierci. Ciągły rozwój technologii stopniowo pozwalał niwelować trudności. Oczywiście pierwsza osoba, która przeżyła została natychmiastowo odizolowana. W warunkach laboratoryjnych była dokładnie obserwowana. Naukowców ciekawiło jakie zmiany zajdą w mózgu tego wybranego przez los człowieka. Pamiętaj, że tajemnica musiała być dochowana za wszelką ceną.

 

Prace nad doskonaleniem działającego już mechanizmu trwały kolejne dziesięć lat. Przewody z czasem trafiały nie tylko do mózgu oraz serca, ale także każdej kończyny i ważniejszego organu. Kiedy udało się już ustabilizować instalowanie zegarka, zaczęto prace nad jego bezpiecznym usunięciem. Tutaj niestety ponieśliśmy totalną klęskę. Nie odnotowano przypadku skutecznego pozbycia się zegarka z ręki. Wszystkie próby zakończyły się śmiercią pacjentów. Prace trwają po dziś dzień. Jest nawet specjalny sektor zajmujący się tylko tym problemem.

 

Zapytasz, dlaczego Rada zleciła powstanie tego typu urządzenia? Wydawałoby się, że odpowiedź jest prosta – przeludnienie. Ale wiesz co? To tylko mamienie oczu niczego nieświadomym ludziom. W czasie, gdy mechanizm dokonuje aktualizacji, która odbywa się zaraz po zainstalowaniu na ręce dziecka, trwa również obliczanie tak zwanego Algorytmu Życia. Musisz wiedzieć, że Schumann był także wybitnym matematykiem. Całe swoje życie poświęcił dwóm sprawom: zegarkowi oraz równaniu na długość życia ludzkiego. Dlatego tylko Rada wie, jak dokładnie działa to, co nosisz na prawym przedramieniu. Przeciek takich informacji mógłby wywołać bunt, a nawet rewolucję. Zastanawiamy się nawet czy nie sprzedać technologii innym Polis, oczywiście za grube pieniądze.

 

Schumann wymyślił to sobie tak: zegarek na podstawie dnia urodzenia, analizy genotypu, połączeń neuronów i innych informacji szacuje, ile czasu będzie człowiek żył. Nie wiemy czy obliczenia są krzywdzące czy nie, bo tak naprawdę nikomu nie zależało, aby się o tym przekonać. Właściwie nawet nie wiadomo czy to możliwe, ale mogłoby się okazać, że nie musisz umierać w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat, może byś dożył setki. Dla nas to nieistotne, bo zegarek daje znacznie większe możliwości.

 

Musisz wiedzieć, że Rada została założona zaraz po Drugiej Wojnie Energetycznej i rozpadzie Unii Europejskiej. W tamtych burzliwych czasach wystarczyło się zorganizować i przekonać wojsko do wsparcia, aby zagarnąć władzę na długie lata. Najwybitniejsi ludzie tamtych czasów siedli więc razem, zapewne w jakimś zadymionym pomieszczeniu, i zdecydowali, aby skłonić się ku prostemu, ale zarazem skomplikowanemu w realizacji pomysłowi. Czytając dzieła Jeremy’ego Bentham’a, znanego filozofa angielskiego, można było znaleźć wzmiankę o Panoptikonie, okrągłym więzieniu. Dzięki owalnemu kształtowi można było obserwować wszystkich znajdujących się w nim więźniów. Wystarczyło przebywać w jego centrum. Rada poszła krok dalej. Po co ograniczać się do pomieszczenia, skoro całe miasto może być takim Domem Nadzoru? Nie dziwiłeś się nigdy dlaczego siedziba Rady jest w centrum Polis? Tak na dobrą sprawę, aż dziw bierze, że nikt nie wpadł na to wcześniej. A może po prostu nie pozwoliła na to ówczesna technologia? Na cóż, ku naszej radości, dopiero nam się powiodło.

 

Zegarek to nie tylko technologiczna zabawka. To urządzenie umożliwiające totalną kontrolę nad noszącym. Bunt nigdy nie wybuchnie, bo prowodyr zostanie potraktowany Impulsem, kiedy zacznie realizować swój misterny plan. Zamieszki nigdy nie wykroczą poza lokal organizatora, bo Wielki Nadzorca, Szef WatchCo., dostanie informację o tym i pośle Impuls.

 

Proste i skuteczne.

 

Tak drogi przyjacielu, Panoptikon został zrealizowany.

 

 

Ostrożnie się podniosłem, byłem strasznie osłabiony, a kroki, które było słychać coraz wyraźniej, obezwładniały mnie jeszcze bardziej. Chwyciłem pewnie skalpel, aby ewentualnie wykorzystać go jako broń, gdyby intruz nie miał dobrych intencji.

 

Kto to mógł być?

 

To na pewno John, musiał widzieć moje wzburzenie, gdy opowiadał mi historię zegarka, założenia Rady i Panoptikonu. Widocznie mnie śledził. Byłem zbyt nieostrożny. Szlag! Jedno małe gapiostwo z mojej strony i wszystko poszło na marne.

 

Czułem jak napinają mi się wszystkie mięśnie. Spod zegarka zaczęła intensywniej wypływać krew, która zdążyła już trochę zakrzepnąć. Wszystko wróciło. Po raz kolejny. Nie wiedziałem jak mam się bronić, kiedy ledwo stałem na nogach. Rzucić skalpelem?

 

Trzeba szybko podejmować decyzję. Najpierw schowam się za jedną z beczek, a potem zobaczę co dalej.

 

Jednak kroki ucichły.

 

Patrzyłem na klamkę i czekałem, aż osoba będąca po drugiej stronie ją naciśnie i wejdzie do pomieszczenia. Jednak nic takiego nie następowało. Zaczął mnie ogarniać wewnętrzny niepokój. Została mi jeszcze godzina i cztery minuty. Czas leciał nieubłaganie.

 

Po kolejnych dwóch minutach postanowiłem nie czekać dalej, podniosłem się i zacząłem iść w kierunku drzwi z wyciągniętym skalpelem w lewej ręce. Kroki stawiałem powoli, jak najciszej, aby intruz nie usłyszał, że zbliżam się do niego.

 

Położyłem już rękę na klamce, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie. Upadłem na plecy opuszczając skalpel.

 

Dałem się podejść jak dziecko. Kompletnie bezbronny i zdany na łaskę, leżałem i czekałem na ostateczny cios.

 

Który nie nadszedł.

 

Na progu stał wiekowy mężczyzna, to na pewno nie był John, którego poznałbym z całą pewnością po sylwetce. Osoba, która stała w progu miała ponad sto trzydzieści lat, więc był to członek Rady. Stał przede mną gładko ogolony facet, z długimi białymi włosami i patrzył na mnie… z podziwem? Nieraz widziałem ten wzrok u moich klientów, kiedy uzyskiwałem coś, z czym oni już się pogodzili, że utracą.

 

Był ubrany w czarny garnitur.

 

– Jak ci idzie Jack? – obcy mężczyzna odezwał się pierwszy. – Widzę postępy… Wybacz, że się nie przedstawiłem. Mów mi Tim. Albo nie. – Zaczął energicznie kręcić głową. – Ben, wolę Ben.

 

Patrzyłem szczerze oniemiały. Jego obecność była dla mnie totalnie zaskakująca. Specjalnie wybrałem porzucone domostwo w opuszczonej dzielnicy miasta, aby mieć pewność, że nikt mi nie przerwie. Nie wiem jak tu trafił i dlaczego, ale mniejsza o to, w końcu odwiedził mnie członek Rady… w dniu swojej śmierci. Ciekawe ile czasu mu pozostało.

 

Po chwili Tim, a raczej Ben, odezwał się ponownie. Wyglądał na zatroskanego, ale i czujnego. Musiał zobaczyć leżący obok jego stopy zakrwawiony skalpel.

 

– Powiedz mi szczerze, co masz zamiar teraz zrobić?

 

Zrobił krok w moim kierunku podając mi wyciągniętą rękę. Nie wiedziałem czy ją złapać czy też próbować się bronić. Co prawda był starcem, ale straciłem trochę krwi i nie ustałbym bez podparcia pięciu minut. Tylko, że Ben swoją spokojną postawą sprawił, że agresywne myśli przestały mnie nachodzić. Jedyne przed czym mogłem się bronić to przed trudnymi pytaniami.

 

Chwyciłem go lewą ręką i podciągnąłem się w górę. Spojrzałem mu prosto w szare oczy, po czym zapytałem kim do cholery jest.

 

Bałem się.

 

– Sądziłem, że jesteś bardziej domyślny. – Najpierw się skrzywił, a potem odwrócił. Po chwili zaczął chodzić po pomieszczeniu jakby czegoś szukając. – Jak ci się przedstawiłem? A, tak, Ben. Fajne imię. Zawsze mi się podobało. Żałuję, że nie można zmieniać imion, trzeba by to zmienić. – Kolejna porcja irytującej ciszy. – Jestem szefem WatchCo. i na moim komputerze przed godziną zaczęły wyświetlać się niepokojące informacje dotyczące obywatela 6T397/00, czyli ciebie.

 

W momencie, w którym usłyszałem kim jest pomyślałem sobie, że moja śmierć jest kwestią nie godziny, jak pokazywał zegarek, a kilku minut. Człowiek, przez wielu uznawany za najpotężniejszego w Polis, stał tuż przede mną. Nie sądziłem, że istnieje system podający dokładną lokalizację każdego mieszkańca. Nic dziwnego, że tak łatwo mnie znalazł.

 

– Widzę, że już się domyśliłeś, iż każdy zegarek ma wbudowany lokalizator. Niestety, zasięg jest ograniczony. Jak sam wiesz budynek ten jest blisko murów zewnętrznych, przez co są niewielkie czarne dziury. Co nie zmienia jednak faktu, że kiedy ty siedziałeś tutaj i majstrowałeś przy mechanizmie, nasz komputer poinformował nas, że nie może cię znaleźć. Było to dziwne, a zarazem oczywiste, gdy zobaczyłem, ile czasu pozostało tobie do śmierci. Ktoś mógłby pomyśleć, że przyszedłeś tutaj spokojnie umrzeć, ale coś takiego się nie zdarza. Nie jesteś pierwszym, który chce zdjąć zegarek. Co prawda dane te są nieoficjalne, ale wiedz, że wszyscy zmarli rażeni Impulsem. Niestety, nie możemy pozwolić, aby taka próba odbyła się bez osoby monitorującej. No, ale na szczęście są bardziej tradycyjne metody odnajdywanie ludzi…

 

– W takim razie tylko dlatego jeszcze żyję? – Chciałem zabrzmieć hardo, ale wyszedł mi co najwyżej alt. – Jesteście ciekawi czy mi się uda?

 

– Nie Jack, wiemy, że ci się nie uda, ale chcemy, żeby w końcu komuś się udało. Potrzebujemy tego rozwiązania. Jestem tutaj, bo chcę ci pomóc.

 

 

– Wyrzuty sumienia? Nigdy. Wewnętrzny konflikt moralny? Nie u mnie. Powątpiewanie? Ale niby dlaczego? Jestem po drugiej stronie barykady, potrafię czerpać z tego profity, a poza tym nikomu nie dzieje się krzywda. Dbamy o wszystko. Każdy wygrywa.

 

Musisz zrozumieć, że tak naprawdę zegarek jest błogosławieństwem. Darem dla ludzi. Przedłużeniem nas samych. Życie jest uporządkowane, zero niepotrzebnej spontaniczności. Każdy ma pracę, jedzenia ostatnimi laty nie brakuje, gospodarka prężnie się rozwija, każdy ma dostęp do wiedzy. Nasi przodkowie mogli tylko o tym pomarzyć. My tym żyjemy.

 

Cena? Jaka cena? Czego? Nowe czasy wymagają odmiennych i odważnych metod. Zawsze tak było. Trzeba podjąć konieczne ryzyko. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę i wygraliśmy, nasze rządy są wyznacznikiem sprawiedliwości na całym świecie. Nie ma kraju, który, by się z nami nie liczył. Postęp, przyjacielu, postęp i rozwój. Wzbudzanie strachu nie może być skuteczną metodą, nigdy nie było. Zwycięzców nikt nie osądza, nie zapominaj o tym.

 

Chyba nie przepadasz za historią, ale pozwól, że coś ci opowiem. W XVI wieku Starych Tysiącleci, w czasach gdy największą atrakcją było oglądanie nieba przez teleskop, wydano przełomowe, jak dla mnie, dzieło. Autor, bodajże Thomas, nazwiska nie pomnę, zarysował ciekawą wizję Państwa, niezwykle, notabene, ironiczną, oczywiście z perspektywy czasu – Utopii. Jednakże dla niego była to tylko mrzonka, coś niemożliwego do zrealizowania, nie-miejsce. I miał tego świadomość.

 

Otwórz oczy Jack! Byłeś kiedykolwiek chory? Wiesz co to znaczy „cieknący nos”? Zegarek automatycznie monitoruje stan twojego zdrowia, a jak stać cię na wersję rozszerzoną, to nawet i wyleczy każdą chorobę znaną współczesnej medycynie. Wiesz, że jeszcze w XXI wieku choroby, takie jak zapalenie płuc, zabijały miliony osób rocznie? A morderstwa? Powiedz mi, widziałeś kiedyś ciało tak zmasakrowane, że nie dało się rozpoznać płci ofiary? Coś za coś, Jack.

 

Rada od lat, niezmordowanie i uczciwie, sprawuje swe rządy, oparte na kontroli każdego obywatela Polis, ale co więcej – przekazuje część władzy nowym pokoleniom mieszkańców. Ściśle wyselekcjonowanym ludziom. Nie ma przypadku, że tak mała część społeczeństwa dożywa odpowiedniego wieku – to elita elit. A mimo chorobliwej ambicji wielu przedstawicieli Rady, nie ma żadnego ryzyka tyranii. Ręka rękę myje, jak mawiali nasi przodkowie. Nie widzisz tego wszystkiego? Cena, którą ludzie płaca jest niewielka, żeby nie powiedzieć żadna. Spokój. Dobrobyt. Szczęście. Nasze Polis jest idealnym miejscem do życia i po prostu nie możemy pozwolić, aby zniweczyć to wszystko. Człowiek jest z natury zły… Tak, więc nie rób takiej krzywej miny. To prawdziwy zaszczyt móc być świadkiem czegoś większego od nas samych…

 

Muszę przyznać przyjacielu, że znosisz to wszystko bardzo dzielnie. Albo świetnie udajesz. Chociaż nie mam porównania, bo informacje, które tobie przekazałem w większości są tajne, nigdy nikomu o tym nie mówiłem. Miałbym problemy, gdyby ktoś z Rady się o tym dowiedział. Ale przecież nikt się nie dowie, prawda?

 

Chcesz coś jeszcze wiedzieć? Chociaż, gdyby to mnie ktoś przekazał takie rewelacje, to pragnąłbym jak najszybciej stąd uciec i wszystko przemyśleć. Ale na zakończenie mam ostatnią już ciekawostkę. Zastanawiałeś się kiedyś jak działa zegarek?

 

Zacznijmy może od materiału. Widzisz, obudowa jest zrobiona w całości z kevlaru. Trzeba było zdecydować się na metal maksymalnie niezniszczalny, ale zarazem elastyczny. Jednak dopiero w środku mamy do czynienia z czymś niesamowitym. Mógłbym powiedzieć, że to superinteligentne oprogramowanie napisane przez genialnych matematyków, ale nie oddawałoby to nawet połowy przełomowości rozwiązań zastosowanych w zegarku. Napędzany jest energią słoneczną, którą oczywiście magazynuje, inaczej w ciemnym pomieszczeniu od razu, by się wyłączał, a zarazem zachowuje się niczym prawdziwa roślina. W końcu nie bez powodu mówimy o „zapuszczaniu korzeni”. Kable trafiają nie tylko do mózgu czy serca, ale również do wątroby, nerek i wszystkich kończyn. Musisz przyznać, że to niesamowite. Do dziś nie potrafię pojąc jak człowiek stworzył coś tak… inteligentnego.

 

Baza danych jest ciągle aktualizowana i wysyłana bezprzewodowo z WatchCo. Osiągane są naprawdę satysfakcjonujące rezultaty. Setki tysięcy równolegle działających algorytmów umożliwia właściwie wszystko. Szukasz banku? Podajesz ulicę i po kilku milisekundach już wiesz gdzie iść. Zapomniałeś ważnej informacji? Baza danych zegarka jest przeogromna. Ale to akurat doskonale wiesz. Niestety nie należę do działu technicznego, który zrzesza kilkuset najinteligentniejszych ludzi z Polis, więc nie wytłumaczę dokładnie każdego szczegółu. Musisz jednak wiedzieć coś jeszcze: w siedzibie głównej Rady znajduje się jedyny cyborg w mieście, na którym działa oprogramowanie z zegarka, trochę zmodyfikowane rzecz jasna. Najlepsze jest to, że Alfa-Jeden nie ma najmniejszego problemu z przejściem Testu Turinga. Kolejne zwycięstwo nauki! Nic dziwnego, że religia została wykorzeniona już dawno.

 

He, wykorzeniona – pasujące słowo, nie uważasz?

 

Tak się zastanawiam czy powiedziałem już wszystko, ale chyba tak. Naprawdę miło było odbyć tę rozmowę w tak szczególny dla ciebie dzień. Świetna kawa, urocza kelnerka, a teraz przyłóż swój zegarek do mojego i będziemy się mogli rozstać. Każdy pójdzie w swoją stronę.

 

 

Ben nie tracił mojego cennego czasu. Wziął latarkę z podłogi i przyłożył ją do mojej prawej ręki.

 

– Weź skalpel i podważ zegarek. Widzisz ile tam jest kabli? Zapewne nawet nie wiesz, które przeciąć, prawda?

 

Nie wiedziałem, ale na pewno nie zaczął bym od tych najgrubszych. Ben tłumaczył dalej.

 

– Zacznijmy od tego, że poprzecinam wszystkie przewody, poza tymi idącymi do mózgu i serca. Tylko przecięcie tych dwóch spowoduje twój natychmiastowy zgon. – Wziął skalpel z mojej ręki, chwycił zegarek kciukiem i serdecznym palcem lewej ręki, delikatnie podniósł, po czy zaczął ciąć. Ręka mu nawet nie zadrżała. Zacząłem podejrzewać, że nie pierwszy raz dokonuje podobnej operacji.

 

– Pozwól, że coś ci wytłumaczę Jack. – Ewidentnie coś mu leżało na sercu. – Musisz wiedzieć, że wszystkim w Radzie zależy na twoim sukcesie. Wielu z nas jest w doskonałej kondycji psychicznej i fizycznej, a jednak… umieramy. Nie wiem, co by było, gdyby nie zegarek. – Zrobił krótką przerwę. – Jak uda ci się pozbyć tego przeklętego mechanizmu…

 

Zapadła cisza. Nie musiał kończyć zdania, bym zrozumiał, co chce dalej powiedzieć. Zacząłem czuć się manipulowany. John wytłumaczył mi, że nigdy nikomu nie powiodło się usunięcie zegarka. Mój sukces byłby porażką całego Polis. Czyżby jedynym wyjście było niepowodzenie?

 

A chciałem wrócić do domu i spokojnie umrzeć.

 

Mój entuzjazm zaczął słabnąć. Nieuchronność porażki, wybór pomiędzy złem, a… mniejszym złem. I na dodatek ciągły ból oraz pragnienie, źle wpływały na procesy myślowe.

 

Po chwili zostały już tylko dwa kable, ten skierowany do serca, i drugi do mózgu. Problem tylko: co teraz? Absolutnie nie można było ich ruszyć, gdyż doprowadzi to do natychmiastowego ustania akcji serca.

 

Sytuacja patowa.

 

Naprawdę nie chciałem umierać. A zostało tylko pięćdziesiąt jeden minut. Dwa kable, tylko dwa kable. W kółko to powtarzałem. Słowa te rozbrzmiewały w moich myślach niczym dzwon. Tylko, że niczego to nie zmieni.

 

– Słuchaj uważnie Jack. – Ben chwycił mnie za ramiona i spojrzał władczym wzrokiem. – Już bardziej tobie pomóc nie mogę. Musisz wiedzieć, że wszelkie próby WatchCo. zmierzające do odłączenia zegarka kończyły się fiaskiem. Powiem więcej. Wiele osób, które decydowały się na to bez naszej wiedzy, a przynajmniej tak myślały, również nie potrafiły uporać się z Impulsem. Liczne próby amputacji na różnej wysokości ramienia, podłączanie sztucznego serca, które miało pompować krew, a nawet włamania do zegarka, wszystko to spełzło na niczym.

 

Słowa zarówno Johna, jak i Bena sprawiły mi dzisiaj niesamowity ból. Okazało się, że cały ten dzień, całe moje życie, to jedna wielka manipulacja. Byłem zły. Nie, byłem wściekły. Życie, które wiodłem, mogło wyglądać zupełnie inaczej. Może nie byłoby tak perfekcyjne, ale byłoby moje, od początku do końca.

 

Po jeszcze niedawnym zmęczeniu nie było ani śladu. Poczułem przeczący logice inspirujący przypływ energii. Okazało się, że czegokolwiek nie zrobię – najprawdopodobniej zginę.

 

Rozwścieczony włożyłem palce w cztery nakłucia zrobione na początku, chwyciłem zegarek i szarpnąłem z całej siły.

 

 

Ultracichy helikopter leciał pomiędzy drapaczami chmur nie wydając jakiegokolwiek dźwięku. Niewidoczny dla ludzi patrzących z perspektywy ulicy, a nawet tych stojących w okach wieżowców. Mgła była gęstą, a ponadto w ostatnich dniach wzmógł się smog, co tylko sprzyjało tajności całej akcji.

 

Śmigłowcami latali tylko najważniejsi ludzie w Polis.

 

Pilota zdziwiła komenda wylotu o tak późnej porze do opuszczonej dzielnicy. Co więcej pasażerami nie byli wcale przedstawiciele Rady, a lekarze. Lot, łącznie z lądowaniem, zajął ledwie kwadrans. W ciągu kolejnych pięciu minut przyniesiono na noszach niemłodego już mężczyznę, można by rzec, w średnim wieku. Tuż za nim przyszedł szef WatchCo., który natychmiast zażądał komunikatora, aby skontaktować się z bazą. Po włożeniu słuchawek zaczął niezwykle nerwową rozmowę. Do uszu pilota docierały tylko słowa wypowiadane przez jedną stronę, ale to wystarczyło, że zaczął się niepokoić.

 

Ben nie wiedział, że pilot go słyszał.

 

– Przeżył.

 

– Nie wiem jakim cudem, lekarze robią co mogą, by go odratować.

 

– Potrzebny jest nam żywy.

 

– Lecimy już do bazy.

 

– To dobrze, stół operacyjny będzie niezbędny. Stracił sporo krwi.

 

– Czegoś nie przewidzieliśmy.

 

– Nie wiem. Muszę się zastanowić.

 

Przez chwilę było słychać tylko pracę śmigieł i silnika.

 

– Mam jedną koncepcję. Zegarek nie zaatakował, bo nie musiał się bronić. Wyrwał go jego właściciel. Ponadto kable odpowiadające za Impuls nie zostały przecięte, a wyrwane, to musi być kluczowe. Należy jeszcze zwrócić uwagę na pracę mózgu, z którym zegarek jest bezpośrednio połączony. Widocznie wysoki poziom determinacji wpłynął jakoś na cały ten proces.

 

– A masz inny pomysł?

 

– Będziemy błądzić, dopóki tego nie potwierdzimy. A musimy się dowiedzieć, co dokładnie się stało.

 

– Zobaczymy.

 

– Zaraz lądujemy.

 

– Tak, zlikwidować zaraz po wylądowaniu.

 

– Do zobaczenia.

 

 

Obudziłem się punktualnie o godzinie szóstej, jednak czułem niesamowity ból głowy, co nigdy mi się nie zdarzyło. Wiedziałem również, że coś mi się śniło, jednak nie mogłem przypomnieć co dokładnie. Było to bardzo dziwne, gdyż opcję snów wyłączyłem będąc jeszcze dzieckiem. Ciągłe koszmary powodowały stany lękowe.

 

Dziesięć sekund po przebudzeniu zegarek wgrał na ośrodek pamięci dzisiejszy plan zajęć. Najważniejszym punktem dnia był lunch z szefem kancelarii, w której pracowałem. Miałem nadzieję, że chodzi o długo wyczekiwany awans, ewentualnie podwyżkę.

 

Szybko podniosłem się z łóżka. Zamroczyło mnie, więc usiadłem jeszcze na chwilę. Następnie ruszyłem do łazienki. Nie czekałem, aż wizualizacja się wyłączy.

 

Dzień zapowiadał się wspaniale. Promienie słońca wpadały do pokoju, wywołując uśmiech na mojej twarzy. Czułem się szczęśliwy.

 

Dokładnie tak wyobrażałem sobie ten dzień.

 

Wszedłem powoli do łazienki. Stojąc przed lustrem spojrzałem najpierw na siebie, a potem na zegarek, pierwszy raz tego dnia.

 

Pokazywał dwieście siedemnaście tysięcy trzysta godzin i osiemnaście minut.

 

Mnóstwo czasu przede mną.

Koniec

 

Koniec

Komentarze

     "Czułem stróżki potu na calutkim ciele." Nieśmiertelne są te kobiety, pilnujące dymu / potu / krwi...

Przeczytałam to opowiadanie już wczoraj, ale nie mogłam się zdecydować na komentarz. Z jednej strony - fajny pomyśł (już było na tym portalu podobne w temacie opowiadanie, a ja ggdzieś czytałam w niemieckiej  literaturze "Die Zeitbefristeten - ograniczeni czasem), czyl pomysł fajny, ale nie całkiem nowy. Wykonanie zaś niedopracowane - sporo błędów, literówek i tego, co zawsze. Za dużo, jak dla mnie, technicznych szczegółów, które mnie znużyły.

Poza tym brakuje mi oddzielenia jakimiś gwiazdkami poszczególnych części - gubiłam się trochę i musiałam czytać początkowe zdania nowych akapitów po dwa razy, żeby zorientować się, w którym momencie się znajduję. Dało to efekt chaotyczności. 

W sumie przeczytałam zaciekawiona, ale nie do końca usatysfakcjonowana. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Mniej więcej dwadziescia pięć lat to nie tak znowu wiele...  

Dystopie tego rodzaju z reguły zawierają jeden błąd. Polega on na tym, że jakieś tam urządzenie kontroluje człowieka, steruje nim i tak dalej --- ale pomimo tak wielkiego wpływu na osobnika to wspaniałe urządzenie jakimś dziwnym trafem pozwala, przynajmniej niektórym ludziom, na zbuntowanie się. Luka w oprogramowaniu, niedoróbka technologiczna? Myślę, że ani to, ani to. Wybieg ze strony autorów, żeby --- wbrew logice --- ułatwić sobie pisanie... Druga sprawa. Odmierzanie czasu do "zera". Do czego to komu potrzebne? Osobie kontrolowanej na pewno nie... Drogami jej życia steruje ktoś z zewnątrz i tylko temu komuś ta informacja może być naprawdę potrzebna. Natomiast stresowanie ludzi informacją o czasie, pozostałym do "zera", jest kolejnym wybiegiem autorów --- żeby usprawiedliwić wspomniany wcześniej bunt.  

Sztampa jak diabli. Niestety.

Pomysł nie najgorszy, ale na kolana nie rzucił. Wykonanie, moim zdaniem, mogłoby być zdecydowanie lepsze. Jest sporo różnych błędów i mało czytelnych czasami zdań. Długość opowiadania także nie jest jego zaletą. Podobnie jak Bemik, przez techniczne sprawy brnęłam, a wolałabym móc swobodnie o nich czytać. Mam nadzieję, że lektura Twojego kolejnego opowiadani dostarczy mi więcej przyjemności.  

 

…przez co ciężko było utrzymać ostry jak brzytwa skalpel. – Ciężkie jest coś, co dużo waży. Ja napisałabym: …przez co trudno było utrzymać ostry jak brzytwa skalpel.

 

Wziąłem dwa głębokie oddechy, aby chodź trochę się uspokoić. – Dokąd trzeba trochę chodzić, by się uspokoić? ;-)

Winno być: Wziąłem dwa głębokie oddechy, aby choć trochę się uspokoić

 

Lekko się zachwiałem, podtrzymałem się lewą ręką ściany, aby nie upaść. – To dobrze, że ściana była bardzo uczynna i podała Jackowi swoją jej lewą ręką, by się podtrzymał ;-)

Powtórzenie.

 

…nigdy nie złamałem żadnej części ciała. – Nic dziwnego, zazwyczaj łamie się kości, nie ciało. ;-)  

 

…prowadzonymi z innymi Polis, należało skupić się na innym sposobie… – Powtórzenie.

 

…nawet te nadziemne i poziemne, często atakowane. – Ja napisałabym: …nawet te nadziemne i naziemne, często atakowane.

 

…ale na przestrzeni kilku lat powstały kilometry szklarni i pól zapewniających… Domyślam się, że były to kilometry kwadratowe, bo chyba nie bieżące… ;-)  

 

Byłem lekko podekscytowany, co było dla mnie zaskakujące… –  Powtórzenie.

 

…przez co ciężko było mi zlokalizować źródło tego nieprzyjemnego uczucia. – …przez co trudno było mi zlokalizować źródło tego nieprzyjemnego uczucia.

 

Próbowałem się podźwignąć, opierając się na zdrowej ręce, delikatnie, gdyż prawa zdecydowanie nie nadawała się do jakiegokolwiek wysiłku. – Powtórzenia.

 

Moje mieszkanie położone jest w Nowej Oazie, dzielnicy stosunkowo młodej, wybudowanej ponad dziesięć lat temu, zamieszkałej przez bogatych i wpływowych. – Moje mieszkanie położone jest w Nowej Oazie, dzielnicy stosunkowo młodej, wybudowanej ponad dziesięć lat temu, zamieszkanej przez bogatych i wpływowych.

 

…dostałem wymarzony dom, z ogrodem, którym nigdy nie miałem czasu, ani ochoty, się zajmować. Kształtem i kolorem przypominał pudło stosowane przy przeprowadzkach. – To zrozumiałe, ogród wymaga pracy i poświęcenia; zaniedbany może przeistoczyć się, pod względem kształtu i koloru, nawet w paskudne pudło. ;-) 

 

Budynek, niemal kwadratowy z każdej strony, z brązowej cegły oraz płaskim dachem… – Budynek to nieco osobliwy, bo ma niemal kwadratowe każde strony z jednej brązowej cegły oraz płaskim dachem. ;-)  

 

Na progu, jak co dzień, leżała gazeta, którą codziennie przeglądałem… – Czy to była wciąż ta sama gazeta? Pewnie Jack znał ją na pamięć. ;-)

Powtórzenie.

 

Lubiłem czytać o nowych ustawach i rozporządzeniach uchwalanych przez Małą Radę, organ pomocniczy zajmujący się wdrażaniem nowego prawa na terytorium miasta. – Powtórzenie.

 

…rozporządzenie obniżające wiek reprodukcyjny do 35 lat. – …rozporządzenie obniżające wiek reprodukcyjny do trzydziestu pięciu lat. Liczby zapisujemy słowami.

 

…gdy szedłem w kierunku tuby komunikacyjnej. Otóż szedłem w złym kierunku. – Powtórzenie.

 

Około trzech lat temu przyszła do mnie kobieta… – Ja napisałabym: Jakieś trzy lata temu przyszła do mnie kobieta

 

…dopytując się niezbędne zmiany legislacyjne… – …dopytując się o niezbędne zmiany legislacyjne

 

Nie zważając na stróżkę krwi wytrwale przesuwałem ostrze przy krawędzi zegarka.– A tutaj, do pań pilnujących potu, dołącza dozorczyni krwi. ;-)

Winno być: Nie zważając na strużkę krwi

 

…podniosłem potrzebne mi urządzenie oraz wytarłem o koszulę – Jakim cudem wytarłem o koszulę znalazło się na podłodze? Cieszę się jednak, że zostało podniesione. ;-)  

 

…splot cieniutkich, elastycznych i metaliczno-czerownych kabli. – Nie wiem, czy kable były metaliczno-czarowne, czy metaliczno-czerwone. A może właśnie takie, jak napisał Autor. ;-)  

 

Wiem, że ciężko wyznaczyć granicę między wolnością… Wiem, że trudno wyznaczyć granicę między wolnością

 

…strój członka Rady – biały trójczęściowy garnitur… – …strój członka Rady – biały trzyczęściowy garnitur

 

Na szczęście nieznane są w historii przypadki, aby ktoś próbował wyrwać dziecko i uciec. – Dlaczego, i skąd, ktoś miałby wyrwać dziecko a potem uciec? ;-)  

 

Starałem się jakoś odciąć od docinki przyjaciela…Docinek jest rodzaju męskiego. Winno być: Starałem się jakoś odciąć od docinka/docinków przyjaciela

 

Wąs pod jego nosem przybrał nietypowy kształt. – Gdyby wąs był w innym miejscu, nie pod nosem, to i jego kształt byłby bardziej typowy? ;-)  

 

Wąs pod jego nosem przybrał nietypowy kształt. Cieszę się, że to właśnie on został oddelegowany do rozmowy ze mną. – Ja też byłabym zachwycona możliwością rozmowy z wąsem, w dodatku mającym nietypowy kształt. ;-)  

 

Po czym przedstawiciel Rady oparł się wygodnie plecami o oparcie krzesła… – Powtórzenie.

 

założył rękę na rękę i przybrał poważny wyraz twarzy. – Ja napisałabym: …założył ręce… Lub: …splótł ręce

 

Moje przeciągające się milczenie przerwał John, wyraźnie zdziwiony moim zakłopotaniem. – Powtórzenie.

 

Jako, że nie mamy całego dnia pozwól, że zacznę od krótkiej lekcji historii. – Ja napisałabym: Jako że nie mamy całego dnia, zacznę od krótkiej lekcji historii.  

 

Schumann szybko odkrył, że największym problemem było działanie zegarka jak pasożyt… Ja napisałabym: Schumann szybko odkrył największy problem, zegarek działał jak pasożyt…

 

…zacząłem iść w kierunku drzwi z wyciągniętym skalpelem w lewej ręce. – Ja napisałabym: …zacząłem iść w kierunku drzwi, trzymając skalpel w wyciągniętej  lewej ręce.

 

Upadłem na plecy opuszczając skalpel. – Pewnie miało być: Upadłem na plecy upuszczając skalpel.

 

…kiedy uzyskiwałem coś, z czym oni już się pogodzili, że utracą. – Ja napisałabym: …kiedy uzyskiwałem coś, o czym oni już myśleli, że to utracą.

 

Podajesz ulicę i po kilku milisekundach już wiesz gdzie iść.Podajesz ulicę i po kilku milisekundach już wiesz którędy/dokąd iść.

 

Nie wiedziałem, ale na pewno nie zaczął bym od tych najgrubszych.Nie wiedziałem, ale na pewno nie zacząłbym od tych najgrubszych.

 

Liczne próby amputacji na różnej wysokości ramienia… – Ja napisałabym: Liczne próby amputacji ramienia na różnej wysokości

Niewidoczny dla ludzi patrzących z perspektywy ulicy, a nawet tych stojących w okach wieżowców. – Czy wieżowce miały oka, jak rosół? ;-) Czy może ludzie stali w oknach?

 

Mgła była gęstą, a ponadto w ostatnich dniach wzmógł się smog… – Ja napisałabym: Mgła była gęsta, a ponadto w ostatnich dniach smog był bardziej stężony/skondensowany/intensywny…

 

Pilota zdziwiła komenda wylotu o tak późnej porze do opuszczonej dzielnicy. – Ja napisałabym: Pilota zdziwiła komenda wylotu do opuszczonej dzielnicy, o tak późnej porze.

 

Wiedziałem również, że coś mi się śniło, jednak nie mogłem przypomnieć co dokładnie. – Ja napisałabym: Wiedziałem również, że śniłem, jednak nie mogłem sobie przypomnieć, co dokładnie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cóż --- mam podobne zdanie jak regulatorzy. Pomysł jest ciekawy, ale tekst dość toporny i trzeba się przezeń przebijać z wysiłkiem. Gdybyś go nieco skondensował i poprawił, zdecydowanie ułatwiłbyś czytanie.

pozdrawiam

I po co to było?

Zaliczyłbym opowiadanie do grona tych, które wieszczą niechcianą, ale też nieuchronną przyszłość. Moim zdaniem wszystko zmierza właśnie w tym kierunku. Mam nadzieję, że urządzenia tego rodzaju nie będą wprowadzone za mojego życia. Ale kiedyś będą na pewno.

Opek mi się podobał

#homar Zmobilizowałeś mnie, aby dodać kolejne opowiadanie Dzięki

Work smart, not hard

Hmmm. Chyba już kiedyś to czytałam, ale najwidoczniej nie skomentowałam. Twoje zegarki skojarzyły mi się z komórkami. Coraz więcej funkcji przejmują…

Czułem stróżki potu na calutkim ciele.

Ojjj. Dlaczego nie poprawiłeś wytkniętych błędów, skoro już jest możliwość edycji?

Babska logika rządzi!

Czułem stróżki potu na calutkim ciele.

Widzę, że przez sześć lat nic się nie zmieniło :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka