- Opowiadanie: arya - Ogień Ilith

Ogień Ilith

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Ogień Ilith

Stojąc na krawędzi wydawało jej się, że dostrzega w oddali białe, strzeliste wieżyczki Minas Tirith. Białe miasto było jej ojczyzną. Tam się wychowała i tam zostawiła całe swoje życie. Dom, matkę, brata.

 

Zmrużyła oczy, ale ukochana wizja rodzinnego grodu okazała się stromym szczytem. Od domu, serca Gondoru, dzieliły ją dziesiątki ośnieżonych, nieprzyjaznych gór. Dobrze o tym wiedziała, kiedy zdecydowała się pojechać z ojcem-dowódcą na Wieczne Czuwanie. Razem z nimi do Kalenhad, czwartej wieży sygnalnej Gondoru, przybyło trzech żołnierzy. Mieli na zmianę trzymać całodobową straż przy stosie, pilnując by oliwa nie zamarzła, a gotowa pochodnia płonęła dzień i noc. Pół roku minęło już odkąd objęli pieczę nad posterunkiem. Przez ten czas nic się nie działo. Prawie nic..

 

Ilith spojrzała na wschód. Daleko za górami błękit nieba przesłaniały czarne chmury. Mordor. Skóra cierpła jej za każdym razem, kiedy patrzyła w tamtą stronę. Na początku ciemniejsza plama na horyzoncie przywodziła na myśl jedynie opary mgły, były prawie niewidoczne. Od jakiegoś czasu jednak, z dnia na dzień, ciemność nad Mordorem pogłębiała się. Dziewczyna przypuszczała, że już wkrótce Sauron wypędzi swe oddziały na żer. Ziemie Gondoru miały spłynąć krwią ludzi.

 

Ilith schowała do skórzanej torby marne resztki nadgniłych, znalezionych w topniejącym śniegu pod drzewami ziół. Nie zamierzała wracać z pustymi rękami, ojciec nakazał jej przynieść wszystko, co znajdzie. Poprawiła zawieszony na ramieniu mały, jesionowy łuk i zaczęła schodzić ze skarpy.

 

***

 

Nadchodziła wiosna. Ilith nie mogła w to uwierzyć, a jednak ptaki zaczynały śpiewać swe pieśni, jakby śmiejąc się z grozy sauronowego mroku, czającego się za górami. Była już prawie na szczycie, na którym wieki temu postawiono Kalenhad, gdy spośród świstu wiatru jej ucho wyłowiło pierwszy swojski dźwięk. Dźwięk, przy którym ostatnio zasypiała i budziła się. Który towarzyszył jej podczas codziennych ćwiczeń z ojcem. Dźwięk uderzenia stali o stal.

 

Przyspieszyła kroku, chętna dołączyć się do treningu. Wieża sygnalna rosła z każdym krokiem. Nie było w niej nic niezwykłego. Zbudowana z szarych kamieni, w niczym nie przypominała Wieży Czat w Minas Tirith. Stos ułożono na samej górze Kalenhad, dokąd prowadziły schody biegnące poza murami budowli, na zewnątrz. Wewnątrz były skromne, małe kwatery. Wokół wieży rozpościerał się kawałek w miarę równego, skalistego podłoża. To tutaj zwykli ćwiczyć szermierkę. I to tutaj właśnie toczyła się walka. Pięciu mężczyzn przeciwko ośmiu mniejszym przeciwnikom.

 

Orki, pomyślała w pierwszej chwili Ilith. Błyskawicznie sięgnęła po łuk i naciągnęła cięciwę. Dystans jednak okazał się zbyt duży dla tak małej broni i pierwsza strzała nie doleciała do celu. Porwał ją wiatr. Dziewczyna postąpiła parę kroków do przodu, ponownie naciągając cięciwę. Strzała z brzdękiem pofrunęła ku orkowi i odbiła się od napierśnika, nie czyniąc mu krzywdy. Ilith zaklęła. Trzeci pocisk przeszył gardło wroga, czerwona posoka splamiła nieskazitelnie biały śnieg. Wtedy ją dostrzegli. Dwoje, uzbrojonych w topory orków odłączyło się od grupy, biegnąc w jej stronę. To nie orki, zdała sobie nagle sprawę Ilith. To krasnoludy. Ich wypolerowane zbroje lśniły w blasku słońca. Sługusy Mordoru, zrozumiała, widząc czerwone oko wymalowane na hełmach. Sięgnęła po kolejną strzałę i wówczas kątem oka zauważyła odległe, lecz świetnie widoczne języki, skąpane w barwach czerwieni.

 

– Ogień – szepnęła zatrwożona. To oznaczało jedno: wojnę. Gondor wzywał pomocy. – Ogień! – wrzasnęła.

Krzyk rozniósł się po małej równinie. Widziała jak jej ojciec zgrabnie odbija cios krasnoluda i odwraca głowę ku Min-Rimmon. Słyszała, jak krzyczał do żołnierza, by przekazał sygnał. Jednakże mężczyzna walczył zawzięcie, otoczony przez nieprzyjaciół. Pozostałych trzech leżało w śniegu bez życia, wokół ich ciał rosła rubinowa plama.

 

Bez zastanowienia naciągnęła cięciwę po raz kolejny. Gęsie pióra musnęły jej policzek. Jeden z pobliskich krasnoludów padł martwy na ziemię, z oka sterczało mu smukłe drzewce. Ilith w ostatniej chwili uchyliła się przed zamachem topora drugiego nieprzyjaciela, po czym rzuciła się biegiem w kierunku wieży. Po drodze odrzuciła łuk, dobywając sztyletu. Odziany w ciężką zbroję krasnolud nie mógł za nią nadążyć. Jednak zostawiała za plecami jednego, przed sobą mając ich pięciu. Ojciec walczył z dwoma, podobnie jak ostatni pozostały przy życiu żołnierz. Piąty stanął przed nią, zagradzając dojście do schodów. Sługa Saurona uśmiechnął się paskudnie, ukazując parę złotych zębów. Powiedział coś do niej, jednak Ilith nie zrozumiała ani słowa, nie znała innego języka niż wspólny. Krasnolud wzruszył ramionami podnosząc topór. Słyszała krzyki ojca, pieśń stali i świst wiatru, a nawet zdawało jej się, że słyszy trzaski ognia płonącego na Min-Rimmon.

 

Uskoczyła przed pierwszym ciosem, nie zadając sobie trudu bezsensowną próbą obrony sztyletem. Nie dam się zabić, postanowiła. Nie dzisiaj. Krasnolud ponownie zamachnął się ciężkim orężem. Ilith unikała ataków jednego po drugim, nie mając szansy do kontrataku. W końcu w akcie desperacji zrobiła jedyną rzecz, która jej pozostawała.

 

Rzuciła sztyletem, celując w twarz. Ostrze z całym impetem uderzyło prosto w wymalowane na hełmie oko. Krasnolud zachwiał się, zasłona opadła ze szczękiem. Wykorzystując jego chwilowe zdezorientowanie, Ilith wskoczyła na schody, przeskakując barierkę i pognała na górę, stawiając stopę na co drugim stopniu. Zza pleców dobiegały ją miotane na wietrze wyjątkowo paskudne przekleństwa. Drewniane schody zaskrzypiały pod dodatkowym ciężarem. Dziewczyna zerknęła przez ramię. Krasnolud najwyraźniej odzyskał orientację i wspinał się w ślad za nią. Jest za wolny, zdążę. Zdyszana pokonała ostatni szczebel i podbiegła do stosu. Wszystko było przygotowane, tak jak być powinno.

 

Ostatkiem sił szarpnęła za łańcuch, utrzymujący wiaderko oliwy nad stosem i chwyciła płonącą pochodnię. Kalenhad zabłysło, niczym drugie słońce nadziei, niosąc błagania Gondoru do Halifirien i składając jego los w ręce Rohańczyków.

Koniec

Komentarze

Pomijając fakt, że nie wiem, jak można pomylić orka z krasnoludem, to na moje oko na razie postaralaś się najbardziej :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Witaj!

Hmm... Niezłe. Dobry pomysł i fajne wykonanie. :) Podobało mi się, to jedno z najlepszych konkursowych opowiadań!

Pozdrawiam
Naviedzony

Kalenhad zabłysło, niczym drugie słońce nadziei, niosąc błagania Gondoru do Halifirien i składając jego los w ręce Rohańczyków.
Ha! Tak to było, ale w filmie!
Zapraszam do mojego tekstu :-)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

A teraz na serio, słówko o stylu: moim zdaniem bardzo ładnie napisane.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dziękuję za komentarze ;)

Świetna robota! Bardzo dobry, sprawnie napisany tekst, który idealnie wpisuje się w klimat Śródziemia. Jedna mała uwaga: Rohańczyków zmieniłabym na Rohirrimów :) Też dam 5, a co!

Pozostawiam szczególy, o których pisze beryl, na bok. Sam nie pamiętam, jak było w książce. Nie przypominam sobie jednak, żeby krasnoludy były kiedykolwiek po stronie Cienia. One wręcz zostały niemal doszczętnie wymordowane przez orki i im podobne stwory. Wolałbym, gdybyś darował sobie silenie się na oryginalność i zamiast krasnoludów, umieścił jako napastnitów tradycyjne orki.
Tym nie mniej, twój utwór najbardziej, według mnie, oddaje ducha tolkienowskiego świata i jest najciekawszy. No i wkład w historię jest niewątpliwy. Gdyby nie zapaliła stosu, wszystko mogłoby być inaczej.
 Pomijając brak kilku przecinków, nie zauważyłem błędów. Z przeczytanych dotąd tekstów (czytam chronologicznie od dołu listy), najbardziej mi się podoba. Daję 5.

Wreszcie coś dobrego, poza tym zgrzytem z krasnoludami, sługusami Mordoru, i "Rohańczykami". Wreszcie w swym tekście ktoś opowiadaniem zadaje jakieś pytanie, wprowadza wątpliwości, tu akurat: co by było, gdyby któryś ze stosów nie został zapalony. Ogólny pomysł na piątkę.

Hmmm. Tego wątku w ogóle nie pamiętam.

Czy sztylet trafiający w hełm to naprawdę taka przeszkoda dla walczącego?

Babska logika rządzi!

Trudno mi odnieść się do treści, bo nie znam założeń konkursu. W tekście jest trochę usterek, nieco psujących przyjemność czytania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka