- Opowiadanie: rinos - Vincent - Magia widziana przez klarowny płyn - Czesc 1

Vincent - Magia widziana przez klarowny płyn - Czesc 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Vincent - Magia widziana przez klarowny płyn - Czesc 1

Przez pierwsze dwa tygodnie od powrotu ze szpitala, razem z żoną usiłowaliśmy zajmować się dzieckiem sami. Sylwia uważała, że tak ważnego zadania nie można oddać obcej osobie. Nauczyłem się przewijać niemowlaka, i mimo przemożnego obrzydzenia robiłem to wielokrotnie. „To przecież mój cholerny syn!" – myślałem sobie wąchając dzziecięce odchody. – „Być może dożyję takich czasów, że to on będzie pomagał mi się wypróżnić?".

Taki rozwój wypadków nie był zbyt prawdopodobny biorąc pod uwagę moją fortunę.

 

W końcu także Sylwia wzięła pod uwagę naszą zamożność i wynajęliśmy nianię. Dwa tygodnie niedosypiania potrafią zmienić poglądy największego wroga służby. Przez te przeklęte dwa tygodnie nieomal przestałem pić. Jakkolwiek było to zdrowe, nie odpowiadało mi absolutnie.

 

Kiedy już wynajęliśmy nianię i wszystko zdawało się wracać do normy Sylwia ośmieliła się zaproponować:

– Skoro już udowodniłeś sobie, że możesz, to spróbuj to rzucić w ogóle.

Zamknąłem się wtedy w gabinecie, by obrażony schlać się w trupa. Nalewałem sobie kolejne szklaneczki z litrowej karafki tak długo, aż okazała się pusta.

 

Podczas tego rytualnego pijaństwa siedziałem trochę przy komputerze. W połowie karafki wirtualnie poderwałem jakąś Dolores39. Przez chwilę było miło, niestety pod koniec, ledwo bełkocząc, posprzeczałem się z nią o prawa wyborcze kobiet. No cóż: łatwo przyszło, łatwo poszło! Wyłączyłem komputer, by przy ostatniej szklaneczce wpatrywać się w otaczające mnie z trzech stron malarstwo Bondery. Pod koniec pogłaskałem hebanową rzeźbę po łysinie i z zaskoczeniem usłyszałem w głowie: „Akhali ma"!

 

Do dziś nie mam pewności, czy rzeczywiście to usłyszałem. Mój organizm wybrał ten właśnie moment by stracić przytomność.

 

***

 

Niania odeszła w niepamięć. Mój syn stał się zbyt duży by mieć nianię. Nadaliśmy mu imię Vincent Harker Junior. Imię było bardziej snobistyczne niż jakakolwiek myśl, która powstała w mojej głowie. Chłopak był Harkerem Juniorem, jednak my nazywaliśmy go po prostu Vik.

 

Pamiętam, gdy pierwszy raz poszedłem ze szczeniakiem na huśtawki. Pamiętam, jak podrzucałem go do góry! Uszczęśliwiony krzyczałem przy tym: Vik King! Vik Kig…

 

Jak się później okazało, był to jeden z moich błędów wychowawczych. Dzieciak zaczynał już mówić i moje brewerie spowodowały, że zaczął myśleć o sobie jako o Vikingu. O Viku, królu wszystkich innych dzieci. Mściło to się, gdy trzeba było wyjaśniać, żeby nie bił kolegów. Mściło się, gdy chodziło o presję wywieraną na koleżanki.

 

***

 

Nie jestem do końca pewny, czy robienie króla z mojego dziedzica było za to odpowiedzialne. Szczeniak miał 13 lat i na pewno własne przemyślenia. Posłaliśmy go do dobrej szkoły, jednak nie do snobistycznej. Ani Sylwia, ani ja nie chcieliśmy by wyrósł na małego zarozumialca. Pewnego dnia dostałem telefon. Dyrektorka uparła się, żeby przyszedł ojciec – nie matka – tylko ojciec! Zirytowało mnie to, oraz spowodowało, że przestałem się raczyć whisky. To był ten moment, kiedy człowiek sobie uświadamia, że koniec z popijaniem alkoholu.

 

Teraz byłem zmuszony do przerzucenia się na wódkę. Koniec z delektowaniem się! Musiałem przystać na trunek, który wystarczy wychylić w ciągu minuty. Małymi strzałami. Zagryzienie jakimkolwiek jedzeniem powinno zlikwidować aromat.

 

Przed spotkaniem z dyrektorką strzeliłem sobie dwie setki. Autoironicznie zastanowiłem się, kiedy przyjdzie czas na spirytus podawany dożylnie. Poważniej już uświadomiłem sobie, że jest to temat do przegadania z moim lekarzem. W ramach przygotowania do wywiadówki zjadłem połówkę wczorajszej pizzy. Nie chciałem w to angażować Sylwi, która była jedyną osobą w domu, potrafiącą jako tako gotować. To była jedna z nielicznych chwil, gdy pożałowałem, że nie zatrudniam kucharki.

 

Julian podwiózł mnie pod szkołę. Powstrzymał się przy tym od jakichkolwiek uwag. Owszem, prorokował wcześniej, że z małym mogą być jakieś kłopoty, nie wiedział jednak jakiego rodzaju. Cóż, w tej chwili ja też nie znałem rodzaju kłopotów, które wystąpiły z moim synem. Zostałem wezwany przez dyrektorkę szkoły, stawiłem się więc na placu boju by bronić mej latorośli!

 

Dyrektorka okazała się zadbaną kobietą pod pięćdziesiątkę. Ubrana w obcisłe, lateksowe spodnie prowokowała we mnie więcej, niż tylko rodzicielskie uczucia. Cóż, jestem zaledwie facetem i nieco na siłę musiałem przypominać sobie, że mam już wspaniałą żonę. Pokusa zaproszenia przełożonej mojego syna gdzieś, na sushi była silna. Wziąłem się jednak w garść by zająć stanowisko inne, niż ta kobieta chciała.

 

– Panie Harker. Pański syn demoralizuje swą koleżankę!

Dyrektorka przysiadła na biurku, krzyżując zgrabne nogi tuż przed moimi oczami. Zastanowiłem się przez chwilę, czy zdaje sobie sprawę, że teraz to ona demoralizuje mnie?

Odchrząknąłem, mając nadzieję, że robię to znacząco i słuchałem dalej o ekscesach mojego niemoralnego syna.

– Pański syn opowiada tej dziewczynie, że Bóg nie istnieje!

– Muszę przyznać, że i ja mam wątpliwości – odparłem spokojnie rozsiadając się na krześle petenta ustawionym przed biurkiem.

 

– Tu nie chodzi o pańskie wątpliwości! Ja sama nie jestem ślepo wierząca! Skierował pan syna do szkoły katolickiej i nie mogę pozwolić by pański syn, jakkolwiek liberalne poglądy pan mu wpoił, demoralizował inne dzieci!

 

Rzeczywiście, szkoła była katolicka. To Sylwia uparła się aby Vikowi wpajać moralność chrześcijańską. Musiałem się z nią wtedy zgodzić, że dowolna moralność jest lepsza niż jej całkowity brak. Nie pomyślałem wówczas, że wraz z moralnością szkoły katolickie sprzedają coś, co sam uważałem za garść przesądów.

 

– Muszę pana prosić by porozmawiał pan z synem! – dyrektorka odkleiła swój opięty lateksem tyłek od biurka i zaczęła przechadzać się tam i z powrotem.

 

Miło mi było spoglądać na to arcydzieło chirurgii plastycznej, jednak już mnie nie pociągała. Nie czułem do niej śladu sympatii. Teraz była tylko zagrożeniem dla mojego dziedzica.

 

– Powinien pan także spotkać się z ojcem dziewczynki. To bardzo bogobojni ludzie. Byli przerażeni, że jeden z naszych uczniów podważa wiarę ich córki!

 

Znałem Vika nie od wczoraj i byłem pewny, że podważając wiarę dziewczynki potrafił użyć przekonujących argumentów. Teraz, zdaje się, ojciec Vikinga musiał znaleźć przekonujące argumenty na swą obronę. Na tyle przekonujące, żeby rodzice dziewczynki nie upierali się przy złożeniu wniosku o wydalenie mego syna ze szkoły.

 

– Mała ma na imię Rebeca. Wydaje mi się, że jest zakochana w pańskim synu. Tu jest wizytówka jej ojca – dyrektorka wręczyła mi kartonik. – Proszę tego nie spieprzyć! – Uśmiechnęła się do mnie – Vik jest jednym z naszych lepszych uczniów.

 

***

 

Wsiadłem do swej limuzyny i podałem Julianowi adres pod który miał mnie zawieźć. Jeszcze zanim wsiadłem zadzwoniłem pod numer telefonu podany na wizytówce ojca Rebecki. Facet zgodził się, że zaraz do niego przyjadę porozmawiać i rozłączył rozmowę obcesowo. Przyjrzałem się wizytówce: chirurg plastyczny… Cóż, jak się ma syna trzeba rozmawiać nawet z takimi gnojkami. Gdyby nie to, że gnojki miewają atrakcyjne córki nie byłoby Romea i Julii. Kazałem się tam zawieźć. Po drodze, sięgając do barku wypiłem filiżankę herbaty z rumem. No co? Przecież to nie alkohol! Poza tym czułem wyraźnie, że przed spotkaniem z katolickim chirurgiem wymagam jakiegoś zabezpieczenia.

 

Służąca wpuściła mnie do środka. Stojący u góry schodów właściciel posesji skinął mi, żebym do niego dołączył. „Co za przemądrzały chuj – pomyślałem sobie – nawet nie zszedł na dół, by mnie powitać!"

 

Wiedziałem, że dobrze wybrałem czas na wizytę. Nasze dzieci wciąż były w szkole. Żony były tam, gdzie żony zwykle o tej porze bywają. Moja u jakiejś przyjaciółki, uprawiającej jogę. Jego żona u jakiegoś jogi uczącego ją uprawiać seks tantryczny. Nigdy nie twierdziłem, że wykonywany zawód ma wpływ na szczerość stosunków małżeńskich. Za to zawsze uważałem pozbawiony inteligencji snob skazany jest na zdradę małżeńską.

 

Gabinet chirurga – ojca Rebecki robił w pierwszej chwili przyjemne wrażenie. Dębowe biurko, ściany pełne książek. Biurko było całkowicie puste. Nie zauważyłem nigdzie komputera.

– Witam Panie Harker! – rozpoczął rozmowę chirurg plastyczny – widzę, że szuka pan wzrokiem komputere! Nie ma go tu! Jestem tradycjonalistą.

 

„Czyli nie umiesz posługiwać się komputerem!" – pomyślałem. Kątem oka przyjrzałem się książkom na ścianach. Nie było sensu czytać tytułów, ponieważ tworzące zacisze pracowni książki były plastyczną fototapetą! Brak komputera, atrapy książek… czy naprawdę musiałem wiedzieć jeszcze więcej o tym człowieku?

 

– Panie Harker – chirurg plastyczny odczuwał potrzebę mówienia. – Oboje z żoną jesteśmy zagorzałymi katolikami i pragniemy by nasza córka też wyrosła na kogoś takiego!

 

No tak, facet był bigotem, tej informacji jeszcze mi brakowało.

 

– Pańskli syn burzy tę wizję, korzystając ze słabości Rebecki do siebie!

 

Nie bardzo wiedziałem jak bronić naszych pozycji. W końcu odpaliłem: – Młodzież w dzisiejszych czasach wychowywana jest na popkulturze. Córka, taka jak wasza, zaczyna uważać się za wampirzycę. Zakochuje się w moim synu, któremu na brodzie rosną pierwsze kłaczki. Młodzi bawią się w miłość wampirzycy do wilkołaka. Niech się więc bawią! Gdyby tylko zaowocowało to jakimikolwiek PROBLEMAMI, ja za nie zapłacę. Zapłacę alimenty, zapłacę za skrobankę.

 

Chirurg zerwał się na równe nogi: – ja również będę płacił, jeżeli to będzie konieczne! – uniósł się honorem.

 

– Spokojnie – odparłem. – Widząc Pański księgozbiór biorę wszystkie koszta na siebie.

 

Niech nasze dzieci się bawią. Skoro teraz taka moda, że bawią się w wilkołaki i wampiry to niech tak i będzie. – Dokończyłem szykując się do wyjścia.

 

– Bardzo się cieszę, że nie ma pan uprzedzeń związanych z wyznawaną religia…

 

Opuściłem dom chirurga zadowolony, Kątem oka widziałem, że rozmówca otwiera i zamyka usta jak karp.

 

***

 

Po powrocie do swego gabinetu dużo myślałem jak pogadać z moim pierworodnym. Wiem, że nie powinienem pić przed taką konfrontacją, jednak strzeliłem sobie dwie setki wódki. To był przecież taki czysty płyn! Nie czułem bym obrażał tym kogolwiek. Dwie setki i wystarczy! Syn nic nie wyczuje.

 

Znał procedurę, wiedział, że po przyjściu ze szkoły ma zapukać do mego gabinetu i złożyć raport.

Tym razem nie zapukał. Nie było rapotu.

 

Za to abstrakcyjne malarstwo na moich ścianach oszalało. Trzy nienajlepiej namalowane obrazy abstrakcyjne, które kupiłem za ciężkie pieniądze zachowywały się jak żywe. Na każdym z nich pojawiła się złowroga twarz. W głowie słyszałem jak te twarze mówią zgodnie: Akchali NO Ma!

Koniec

Komentarze

Co to dziecinne odchody? Raczkujące i gaworzące kawałki stolca?

No i mamy jak widzę dalszy ciąg. Mam jakąś słabość do tej historyjki, cholera... To chyba przez to Akhali ma :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ja się doczepie do rozmowy ojca Vincentego z drugim ojcem.

"- Witam Panie Harker! - rozpoczął rozmowę chirurg plastyczny - widzę, że szuka pan wzrokiem komputere! Nie ma go tu! Jestem tradycjonalistą." => Ale, że co? Jak ktoś szuka komputera wzrokiem to jakoś się dziwnie patrzy? Powieki drgają, poci się i zaczyna wymawiać dziwne, szamańskie, zaklęcia? :D

A pierwszy komentarz po prostu mnie rozwalił.

Rinosie, odnoszę wrażenie, że pisujesz swoje teksty wyłącznie ku uciesze własnej oraz czytaczy, zupełnie nie zawracając sobie głowy szlifowaniem formy tego, co ci się spod klawiatury wymknie. Swoich „Widzeń przez płyny” chyba nie „leżakujesz”, tylko wrzucasz na zasadzie poczęstunku świeżymi bułeczkami, a może lepiej powiedzieć - grzańcem. Właściwie nie jest to zarzut, bo odkąd przestałeś wstawiać mikro-odcinki, a przerzuciłeś się na „kawałki” rozsądnej objętości, wynurzenia twojego ochlaptusa nabrały sensu i czytając je, naprawdę można się nieźle bawić. Skoro jednak nie traktujesz poważnie swojego pisania, zamieszczanie "łapankowych" uwag tyczących języka etc., nie ma sensu, toteż daruję sobie. Masz bardzo dobry, swobodny styl wypowiedzi. Zgrabne, naturalne i niewymuszone dialogi. Narrator – ironiczny, inteligentny, luzacki łajdak-alkoholik budzi sympatię, rozbawienie i zaciekawienie. Jeśli o mnie chodzi, do pełni szczęścia brakuje jedynie staranności w obróbce produktu finalnego. Piszesz tak dobrze, że nie wierzę, abyś przy którymś czytaniu sam nie wyłowił cudactw typu „imię bardziej snobistyczne niż jakakolwiek myśl”, „odchody dziecinne” zamiast dziecięce, „zagryzienie jakimkolwiek jedzeniem” – skoro i zupa jest jakimkolwiek jedzeniem, a do zagryzania się nie nadaje, itd.(Bardzo dużo itd.) Plus zaburzenie sensu niektórych zdań przez brak absolutnie niezbędnych przecinków. (Miałam sobie przecież darować podobne uwagi! Konsekwencja w realizacji postanowień nigdy nie była moją mocną stroną. Niestety.)

w baskerville: dzięki za dość przychylną opnię :) Przyjdzie cas, a będzie to cas zbierania Vincenta w spójną publikację, gdy tropił będę każdy przecinek i każdą niezręczność językową. Na razie jet to (przynajmniej mam taką nadzieję) napisane tak, by sprawiać autorowi frajdę na równi z czytelnikami. Tekst nie leżakował: to prawda. Powstawał jednak przez trzy weekendy, co pozwoliło mu dorobić się kilku przekonująco brzmiących dialogów i uniknąć popadania w pusty bełkot. Stara łem się także by szczegółów stanowiących o klimacie było wystarczająco wiele.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

No dobrze, ale ja chciałbym zapytać, co autor chciał przez to powiedzieć. No bo bez problemu rozpoznałem rozpoczęcie utworu, rozwinięcie także mi się ukazało. Ale zakończenie... urwało się na początku alkoholowego zwidu głównego bohatera. Brakuje mi rozwinięcia i zakończenia zakończenia. Najlepiej żeby wpleść w nie jeszcze coś fantasty, SF, lub cokolwiek, co uzasadniałoby istnienie tego tekstu na tymk portalu. Bo jak dla mnie, facet chory na alkoholizm, choćby nie wiem jak był bogaty i jakich by nie miał delirek, sam w sobie nie podpada pod ww. kategorie. Nie wstawiam oceny, nie ma co oceniać.

Tomasz, to stary cykl rinosa, który ciągnie się odcinkami, niczym moda na sukces i zazwyczaj kończy w takich właśnie chamskich momentach.
A to akurat początek, że tak powiem, drugiego sezonu :P Pierwszy nosił tutuł "Sztuka widziana przez złocisty płyn" o ile dobrze pamiętam.
Jak go przeczytasz, to powinno Ci się to tutaj w sensowną całoś ułożyć i zrozumiesz kto z kim i dlaczego.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

OK, sprawdzę. Dzięki za podpowiedź.
PS. "Moda na sukces"? To może ja swój cykl nazwę "Moda na elfa"? ;-)

"Sztuki" nie czytałem, ale widzę, że muszę nadrobić zaległości :) Jakkolwiek lubuję się w głębokich i zmuszających do przemyślań tekstach, najlepiej zawsze przeczytać sobie coś równie lekkiego (i jadącego alkoholem)... Chociaż fakt, troszkę nie czuję tu fantastyki. Pojawiało się coś niezwykłego w poprzednich odcinkach, jeśli mogę się zapytać? Tak z ciekawości :)

Nowa Fantastyka