- Opowiadanie: RogerRedeye - Jastrząb

Jastrząb

Poprawiona i nieco skrócona wersja starego tekstu. Druga ilustracja przedstawia jednego z głównych bohaterów tej opowieści - jastrzębia zwyczajnego.  

Piękny ptak drapieżny - o jeszcze chyba nie do końca zbadanych możliwościach... 

W lutym 2014 r. opowiadanie zostało opublikowane na portalu "Herbatka u Heleny", a następnie w sieciowym miesięczniku literackim "Herbasencja" z marca 2014 r.

Bardzo ciekawe, pięknie edytowane i prężnie rozwijające się wydawnictwo...

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

regulatorzy, Użytkownicy

Oceny

Jastrząb

 

Martwa strzyga miała spieczone usta, wyszczerzone kły, bezsilnie zastygłe ręce z potężnymi szponami i wyraz cierpienia na twarzy. Chude ciało, przebite piką, wisiało na pniu sporej brzozy, utrzymywane przez drzewce oręża.

Hart trącił tors niepozornego potwora ostrzem włóczni. Pokiwał głową.

– Wypijałaś krew i wyżerałaś wnętrzności… – mruknął. –  Teraz obgryzają cię mrówki, ścierwniki i robaki. Nawet nie zakopali ciała, tylko zostawili na zatracenie. Marny koniec.

Wyciągnął z sakwy sporą śliwkę, pokrytą syropem, i nadgryzł kawałek. Bardzo lubił kandyzowane owoce, a ta okazała się wyjątkowo słodka.  

– Pośledniej dobroci kolczuga wystarcza, żeby ochronić przed tobą wojownika, pod warunkiem, że nie narobi w gacie ze strachu – ciągnął. W czasie drogi spotykał mało ludzi, a miał ochotę wypowiedzieć kilka zdań. Uznał, że strzyga jest tak samo dobrym słuchaczem, jak jego koń. Często do niego przemawiał. – Jeżeli się zbliżasz, oszczep, rzucony z parunastu kroków, przeszyje cię na wskroś, tak jak tobie się przydarzyło. Straszydło dla pospólstwa.

Starannie żując gęsty miąższ, grotem dzidy podniósł do góry włosy upiora. Nie dostrzegł na skórze oznak rozkładu.

– Mumifikacja. – Hart wypluł pestkę na ziemię. – Albo możliwość ponownego przywołania do życia. Ciekawe, komu służyłaś.

Jeszcze raz dokładnie przyjrzał się strzydze.

– Jakby na to nie patrzeć, dobry oszczep zawsze się przyda – stwierdził z zadowoleniem.

Schylił się w siodle i wyszarpnął broń, tkwiącą w ciele. Trup runął na trawę.

– Nie stać mnie teraz na to, co najemny rycerz mieć powinien. Bieda, powiadam ci, prawie tak wielka, w jaką ty wpadłaś. W trzosie brzęczą nędzne resztki – ledwo starczy na wieczerzę i nocleg w zajeździe. Niepojęte, ale prawdziwe.

Uważnie oglądał broń wyciągniętą ze zwłok. Nie została uszkodzona. Należało tylko wytrzeć część, pokrytą gęstą i lepką mazią.

Uznał, że długie włosy strzygi przydadzą się do wykonania tej czynności. Wysunął stopy ze strzemion, mocno uchwycił łęk kulbaki i jednym rzutem muskularnego ciała stanął na ziemi.

Koń schylił łeb i zaczął się paść. Poklepał go czule po szyi.

– Leżysz teraz twarzą do ziemi, więc pewnie nie pojawisz się drugi raz – mówił do siebie Hart, przecierając grot. – Jeżeli nie ulegasz rozkładowi, kmiecie wykorzystają twoje truchło jako stracha na wróble. Życzę ci jednak, abyś ożyła.

Włożył oczyszczoną pikę w tuleję przy kulbace.

– Raz, że bycie polnym straszydłem to nędzny kres żywota upiora, budzącego umiarkowaną, ale jednak trwogę – ciągnął z namysłem. – Dwa, że miałbym zajęcie, walcząc z twoim władcą. Prawdą jest – kontynuował z uśmiechem – że ten, komu służyłbym, trzymałby w swoim zastępie, oprócz różnorakich wojowników, takie jak ty strzygi, demony, harpie i inne paskudztwa. Staliby się jednak moimi dobrymi towarzyszami… A druhów trzeba cenić, nie bacząc na to, kim są. 

Wsiadł na konia. Gospoda znajdowała się niedaleko, a Hart po dniu jazdy czuł coraz większy głód, szarpiący trzewia. Pragnął też poznać świeże nowiny i miał wielką nadzieję, że okażą się  pomyślne, takie, na które z utęsknieniem oczekiwał. 

 

***

 

– Wielkie starcie magów i czarnoksiężników już się skończyło, panie rycerzu. – Karczmarz uśmiechnął się radośnie. – Okrutne zmagania, w których przelano tyle krwi,  wreszcie ustały. Cóż za szczęście! 

Hart ciężko westchnął – usłyszał bardzo złą wiadomość. Jego rachuby  na intratne i długotrwałe zajęcie obróciły się wniwecz. Bezpowrotnie rozwiały się niczym dym z gasnącego obozowego ogniska.  

– Znaczny już czas temu – uzupełnił szynkarz, dolewając gościowi wina do kubka. – Nie wiadomo, czy wszyscy władcy czarów poginęli. Mniemam, że nie. Jednakże ich ziemie zieją pustką.

Hart zaczął jeść gorącą kaszę z kawałami mięsa. Z uznaniem stwierdził, że jest wyjątkowo smaczna.

– Nikt tam już nie walczy? – zapytał w przerwie między jednym a drugim kęsem.

Gospodarz podrapał się po głowie. Jego twarz wyrażała zwątpienie.

– Nie widziałem jeszcze tak zaciętej i długiej rzezi, dobry panie rycerzu. Okrutnej strasznie – perorował z ożywieniem, machając rękoma. – Władcy duchów unicestwiali się wzajemnie, wykorzystując wszystkie dostępne moce. Przywoływali potwory, demony, upiory, latające smoki plujące ogniem. Palili zasiewy, zamki, a grad i pioruny po wielokroć biły z nieba.

Hart upił łyk wina. Też smakowało nie najgorzej.

– Na największe nawet kule zamarzniętej wody wystarczy mocno dzierżyć tarczę, tuż nad głową, aby nie uczyniły krzywdy – zauważył, zbierając łyżką sos. – Jeżeli uderza nawałnica błyskawic, trzeba stać w bezruchu. Uszy puchną od huku, jednak rzadko ktoś zostaje powalony oślepiającym oczy ciosem z chmur. A i śmierć lekka… Czarnoksiężnicy i magowie stosują taką broń przeciwko sobie, ale ich ludzie zabijają się mieczami, maczugami i toporami. Czymkolwiek, co wpadnie im w ręce, chyba, że uciekają.  

Przeszukał dłonią sakwę i wsadził od ust następną śliwkę. Z żalem stwierdził, że owoców zostało niewiele.

– Żaden z władców mocy tajemnych się nie ostał? – zapytał ponownie z uśmiechem nadziei na twarzy. – To niemożliwe.

Nie mógł uwierzyć, że nie ma nawet jednego maga albo czarnoksiężnika, mogącego wykorzystać jego umiejętności i doświadczenie w walce.  Bardzo na to liczył. 

– Wszyscy tak powiadają. – Karczmarz potrząsnął głową. – Też w to nie wierzyłem. Ale niedawno chłopi ze wsi znaleźli na polu harpię, bardzo osłabioną głodem. Wyżerała bób. Jakby miała w swoim zamku strawę, nie czyniłaby tego. A parobcy takich istot opuszczonych i bezdomnych widzieli więcej.

– Cóż się z nią stało? – zainteresował się Hart.

Kilka razy walczył z harpiami i miał z tych potyczek dość niemiłe wspomnienia.

– Kmiecie zatłukli ją cepami. – Karczmarz pokiwał głową. – Potem obdarli ze skóry. Wszyscy wiedzą, ze jest niebywale twarda – przydała się na podeszwy skórzni. Bardzo mocne – panie, popatrz tylko! Jeżeli chcesz, za kilka monet z brązu odstąpię jedną parę.

Postawił na ławie nogę obutą w chodak z grubym, czarnym podbiciem.

Hart pokręcił przecząco głową. Nowe skórznie bardzo by mu się przydały, ale w trzosie brzęczało zaledwie dziesięć nędznych drachm i paręnaście oboli.

– Jedna głodująca harpia to za mało, żeby twierdzić, że władcy czarów opuścili swoje włości – z uśmiechem wyższości skwitował usłyszane słowa. – Z pewnością pozostało kilku potężnych umysłem mężów.

Nie za bardzo wierzył w prawdziwość tych twierdzeń szynkarza – wydawały się nieprawdopodobne.

– Takich stworów napotykamy coraz więcej! – stanowczo zaprzeczył gospodarz. – Włóczą się, chude i zabiedzone. Rzucają na najmniejsze nawet kawalątko jadła. Łatwo wtedy je uśmiercić. Ich panów już nie ma… Strach iść do tej wielkiej doliny, chociaż sporo chłopów się tam wybiera. Zamierzają zerknąć, czy jakiegoś cennego dobra nie przyniosą. Czekają jeszcze, aż potwory wymrą z głodu albo wzajemnie się wybiją.

Hart zastanowił się – i niespodziewanie ucieszył z tego, co przed chwilą usłyszał. Karczmarz przekazał wieść, podnoszącą na duchu.

Zamysł, nagle zrodzony w umyśle rycerza, wydawał się łatwy do wykonania.

Doszedł do wniosku, że trzeba powstrzymać rabusiów przed podejmowaniem wypraw do krainy czarnoksiężników.

Nadał głosowi surowe brzmienie.

– Lepiej nie włóczyć się tam po próżnicy, bo na pewno istnieją jeszcze demony, lubiące ludzkie mięso – zaznaczył z naciskiem, wyciągając się na ławie. – Widywałem je wielokrotnie. Jeżeli głodują, podwójnie im smakuje.

Zdecydował się zjeść jeszcze jedną śliwkę.  

– Kilka potworów prędko rozerwie człeka na strzępy – ciągnął surowym tonem. – Pewnie teraz polują wzajemnie na siebie. Ale, jeżeli zjawią się tam ludzie, zespolą się, a chęć nasycenia spowoduje, że nic ich nie powstrzyma. Uderzą na jakąś wioskę. Ludzkie ślady ich zaprowadzą. Z dużego nawet sioła uczynią cmentarzysko, pełne objedzonych do czysta szkieletów. Wiem, że nie lubią ludzkich kości. 

Karczmarz przełknął ślinę. Przetarł dłonią czoło, nagle zroszone kropelkami potu.

– Ruszę rano do najbliższego grodu – obwieścił Hart, układają broń na polepie. – Może potrzebują kogoś wprawnego w walce, doświadczonego w potykaniu się i z ludźmi, i z istotami czarnoksięskimi. Przygotuj strawę na drogę i obrok dla konia. Mięso dobierz i wędzone, i gotowane, pół na pół. Może masz suszone śliwki?

Szynkarz podrapał się po głowie.

– Będzie ich trochę, bo latoś obrodziły, choć wiele czarnoksięskie istoty wyjadły.

Hart ziewnął szeroko. Opowieści szynkarza o zagłodzonych potworach zaczynały go nużyć.

Myślał o swoim zamiarze, a ten coraz bardziej mu się podobał. I wydawał się łatwy do osiągnięcia.

 

***

 

Ranek okazał się cudownie piękny. Słonce świeciło łagodnym blaskiem, wyostrzając wielorakie odcienie błękitu, szarości i bieli wypiętrzonych obłoków, podobnych do wielkich zamków, leniwie wędrujących po niebie. Dmuchał wietrzyk, przynoszący zapach porannej rosy, trawy i kwiatów.

Harta cieszyła orzeźwiająca aura. Otaczający go przejrzysty blask poranka odbierał jako dobry prognostyk dla swoich zamiarów. Raźno przejechał górski wąwóz, wiodący do wielkiej krainy wróżów, magów i czarnoksiężników.

Rozkoszując się smakiem kolejnej śliwki, jeszcze raz rozważał wczorajszy  zamysł.

Nie wierzył, że wszyscy władcy rozciągającej się przed nim rozległej doliny opuścili włości. Któryś z nich jednak odniósł zwycięstwo… Tryumfatorami mogło stać się kilku, pokonanymi – znacznie więcej. Czarnoksiężnicy, smakujący gorycz klęski, pewnie zbiegli, pozostawiając puste forty, dworzyszcza i podległe wioski. Sądził, że wycieńczeni krwawą zawieruchą zwycięzcy nie mogli ich szybko przejąć.

Pewnie zabrakło im zbrojnych – myślał leniwie, śledząc wzrokiem stadko gołębi kręcących w powietrzu dziwaczne zawijasy. – Uczynię tak za nich. Zajmę mały gródek lub zameczek. Może go wypatroszę z kosztowności i precjozów i prędko odjadę. Jeślibym ich nie znalazł, poczekam, aż wróci prawowity władca taki czy inny. Powiem, ze chroniłem jego dobra, strzegąc przed splądrowaniem. Gotów jestem dalej mu służyć za dobrą zapłatę.

Wąski gościniec w wielu miejscach porastała wysoka trawa. Nadzieje Harta rosły. Świadczyło to o tym, że z traktu od dawna nikt nie korzystał.

– Powybijali się, ogarnięci głupią furią, a ci, co ocaleli, siedzą w swoich dworzyszczach, liżąc rany. Tak niekiedy bywa, nawet z czarnoksiężnikami – mruczał, pieszczotliwie klepiąc konia po grzywie.

Na zakręcie minął martwego potwora. Kosmaty stwór, przypominający niedźwiedzia, leżał na boku z podkulonymi kończynami. W przednich łapach trzymał jeszcze pęk zeschniętego zielska, podobnego do rozrośniętych pokrzyw. W ułożeniu ciała i niedomkniętej paszczęki z czarnymi zębiskami Hart odczytał dziwny wyraz ulgi, a zarazem bezradności.

Istota wyglądała tak, jakby nagle pojęła, że najlepsze rozwiązanie przedstawia się prosto – wygodnie ułożyć się i spokojnie umrzeć.

– Brak spyży, rozpaczliwe poszukiwanie strawy, szarpiący trzewia głód. Tak się wojny nie prowadzi. Durnowata bezmyślność.

Hart przyglądał się uważnie demonowi. Wydawało mu się, że w niedomkniętych szczękach kosmatego olbrzyma tli się jeszcze cień dziwnego uśmiechu ukojenia.

– Wyciągnąłbym cię na środek tego podłego gościńca, żebyś odstraszał nieproszonych gości. – Pokiwał głową. – Niebawem się tu zjawią. To, co powiedziałem oberżyście, powstrzyma ich, ale na krótko. Pozostaniesz jednak tam, gdzie leżysz, bo mogłeś zostać moim druhem i wspierać w walce. Zdecydowałeś, że skonasz tutaj. Śpij spokojnie, dobry przyjacielu, bo mogłeś się nim stać.

Rozglądał się uważnie. Nigdzie nie dostrzegał śladów życia. Mijał puste spłachetki pól, porośnięte wielkimi kępami chwastów. Przyglądał się czarnym połaciom ziemi, nadal śmierdzących spalenizną. Obojętnie rzucał okiem na zielone kiełki nielicznych roślin, próbujących przebić grudy ziemi, zamienionej w siny popiół. Stare drzewa rosnące przy szlaku nadal otulała gęstwa zielonych liści. Z mniej wyrośniętych często pozostały cienkie pniaki, tak, jakby ktoś przełamał je tuż nad ziemią, chcąc użyć jako wielkich maczug.

Nie zwracał uwagi na mijane wioski. Z wielu pozostały wypalone zgliszcza. O tym, że kiedyś żyli tu ludzie, świadczyły tylko spękane od żaru kikuty kominów, pokryte grubą warstwą sadzy. W innych ledwie z kilku zagród unosiły się wątłe smużki dymu. Nikt nie wyszedł zobaczyć, kto przemierza wąską drogę.

W jednym z przysiółków stojąca za płotem dziewczynina o skudlonych włosach i zabiedzonej twarzy, trzymając palec w ustach, przez dłuższą chwilę przyglądała się wysokiej postaci, siedzącej na wielkim gniadoszu. Kryjąc się za żerdziami ogrodzenia, szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w suty płaszcz, okrywający Harta, błyszczący w słońcu hełm, emaliowany złotem, jasny połysk stalowego naczółka, chroniącego koński łeb – i grotowi długiej włóczni, migoczącemu w słońcu.

Gdy twarz jeźdźca zwróciła się w jej stronę, odwróciła się i uciekła.

Hart obojętnie spojrzał na dziecko, w popłochu biegnące w stronę chaty. Widział już wiele razy, jak kobiety i niemowlęta chroniły się w domostwach, niebawem stających się pastwą płomieni. Sam nieraz rzucał żagwie w strzechy chłopskich chałup – i słuchał obłąkańczych wrzasków ludzi palonych żywcem. Tak zawsze wyglądała wojna – dobrze ją znał i dawno się do niej przyzwyczaił.  

Ożywiał się, kiedy na widnokręgu ukazywał się zarys tego, czego szukał, jednak dopiero piąte dworzyszcze uznał za godne zainteresowania.

Wszystkie poprzednie okazały się za duże. Stały ciche, bez oznak życia, a na dwóch zobaczył ślady ognia, pokrywające mury czarnymi plamami. Z jednego z zamków emanował jeszcze zatykający płuca fetor gnijących ciał. Wszystkie fortalicje miały wysokie mury zwieńczone blankami, szerokie baszty, a dachy budynków za obwałowaniami prezentowały się okazale. Hart miał pewność, że zwycięzcy wojny czarnoksiężników w tych miejscach zatkną swoje proporce. Przybędą z liczną świtą zbrojnych, potworów i demonów, a jego osobę potraktują nieufnie. Nie miał ochoty zostać pospolitym wojownikiem w drużynie nowego pana potężnego zamczyska.

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/8/81/Northern_Goshawk_ad_M2.jpg/367px-Northern_Goshawk_ad_M2.jpgTen gródek nie imponował wielkością. Dwa nasypy ziemne i mur tworzyły trójkąt, bowiem dworzyszcze wzniesiono w widłach dwóch potoków, łączących się w rzeczkę. Wzdłuż strug usypano wysokie wały, licowane ceglanymi ścianami, szczerzącymi u szczytów szpice grubych pali częstokołów. Z przodu pysznił się kamienny mur ze szczelinami strzelnic, a niewysoka wieża chroniła bramę.

Szeroka fosa łączyła dwie strugi. Zwodzony most został opuszczony, a wierzeje wrót uchylone.

– Umykano stąd w pośpiechu wielkim… – Hart plasnął w dłonie. Tak, jak miał w zwyczaju, przemawiał do konia. – Zobaczmy, co czeka nas w środku.

Bezwłose ciało jakiejś istoty leżało na grubych balach pomostu, łączącego brzegi rowu z wodą. Wierzchowiec Harta zaczął zapierać się nogami i chrapać na widok smukłej sylwetki z długim pyskiem i stożkowatymi zębami, podobnej do wyrośniętego psa.

Nieruchome ślepia zwierza zdawały się z tęsknotą wpatrywać w spokojną toń.  

– Nie lękaj się tego przegryzacza pęcin, nóg i gardeł – Hart mocno ściągnął wodze i ścisnął kolanami koński brzuch. – Jest martwy. Nie rzuci się powalić cię na ziemię. Wiesz, koniku, w bitwie, jeżeli mu się to udawało, biedny rumak niechybnie zostawał dobity.

Tylcem włóczni trącił stwora. Twarda skóra zapadniętego cielska zabrzmiała dźwięcznym pogłosem.

– Boki i grzbiet ma spoiste i grube niczym kirys. Ciężko ubić takie czarnoksięskie ścierwo.

Z boku bramy zwieszała się spora pajęczyna.

– Nikt jeszcze nie przestąpił progu tej fortalicji! – Rycerz zaśmiał się. – Na wszystkie stwory ciemności, nic lepszego nie mogło mi się trafić!

Budynek pośrodku podwórca obrastały pnące się krzewy o bujnie się pleniących, postrzępionych liściach o czerwonawej barwie. Z tyłu, obok złączenia dwóch wałów, rosła rozległa kępa wysokich jodeł, sosen i dębów. Obok wieży leżały kusze, łuki, rohatyny, miecze i berdysze, najwidoczniej porzucone podczas ucieczki.

– Sporo srebra trzeba wydać, aby nabyć tyle oręża, a wszystko ciśnięto jak robaczywe gruszki. – Rycerz pokręcił głową. – Głupcy. Jeżeli wysieczono ich potem do szczętu, zasłużyli na taki los.

Zebrał i poukładał broń w jednym miejscu, po czym zaprowadził konia do stajni. W sąsieku znalazł sporo siana, w skrzyni odkrył pokaźny kopczyk owsa.

– Jedz, jednakże nie nabieraj ciała. – Poklepał rumaka po zadzie. –  Odetchniemy tutaj od trudów.

Obchodził teraz komnaty budowli pokrytej liśćmi. Miała wysoką, piętrową dobudówkę – Hart sądził, że przebywał tam pan zamku.

Nigdzie nie napotkał żywej duszy. Otwierał wieka skrzyń i zerkał do środka. Uderzeniem pięści sprawdził miękkość łoża w jednej z izb. Wziął sobie cynowy pucharek z kuchni i nalał wina z gąsiorka.

W załamaniu narożnych ścian znalazł strome i wąskie schody, wiodące na górę. Tutaj izby, wysłane skórami i kobiercami, wyglądały okazale. Bogato rzeźbione, pokryte kurzem liczne komody, sepety, krzesła z wysokimi oparciami wzbudziły podziw Harta.

Umysł rycerza przepełniało rosnące poczucie zadowolenia. Odszukał i zajął dobrze zaopatrzoną, odludną sadybę, a perspektywy przyszłości przedstawiały się naprawdę kusząco.  

W ostatniej komnacie środek zajmował wielki stół z wygiętymi, masywnymi nogami. W rogu stało szerokie i niskie loże przykryte skórami, obok drewniany fotel. Przez otwór okienny do rozległej izby wlewał się strumień światła. 

Dobrze oświetlał dziwnego mieszkańca dostatnio urządzonego pomieszczenia. Kogoś, kto nie powinien się tutaj znajdować, a jednak był, i to na pewno już od dawna.

 

***

 

Z boku stołu siedział jastrząb. Hart często widywał te ptaki i łatwo je rozpoznawał.

Długi łańcuch łączył pokrytą strupami nogę powietrznego drapieżcy z żelaznym pierścieniem umocowanym na ścianie. Ze świeżo wygojonych ran sączyła się jeszcze ropa. Powierzchnię mebla w wielu miejscach pokrywały zaschnięte pasma ekskrementów i krwi.

Dziwny więzień komnaty gwałtownie się cofnął. Załopotał szerokimi, prostymi skrzydłami, jakby zamierzał odlecieć, ale zaraz przestał, może zdając sobie sprawę, że jest to niemożliwe. Przekrzywiał małą głowę z długim dziobem, najpierw jednym, a potem drugim okiem łypiąc na Harta.

Obłoczek kurzu, uniesiony z piór ruchem skrzydeł, powoli opadał na kamienne flizy posadzki.

Rycerz omiótł wzrokiem rozległą izbę. Nie zdziwił go już widok gniazda z gałązek, ułożonego na dwóch kotwach w ścianie, podobnie jak długi pręt, sterczący obok okna.

– Pewnie popełniłeś ciężkie przewinienie… – Hart postawił kubek na rogu stołu. – Twój władca zostawił cię na zatracenie. Pokrył cię pył… Powiedz mi, szara paskudo, czemu wszyscy w tej krainie muszą zemrzeć głodową śmiercią?

Położył sakwę obok pucharka. Karczmarz przed wyruszeniem w drogę nakroił sporo płatów suszonego mięsa, dołożył gotowaną nogę baranią, parę bochnów chleba, główki cebuli i czosnek. Hart zamierzał zjeść obfity posiłek.

Ptak cofnął się. Nadal stał nieruchomo, wpatrując się w przybysza.  

– Głodnyś, jastrzębiu czarnoksięski, sługo ciemnych mocy – mruczał rycerz, krojąc bochenek. – Głód wywraca ci wnętrzności. Znam to uczucie.

Wpakował sobie do ust spory kęs. Świeży chleb bardzo mu smakował, podobnie jak suszone mięso.

– Służyłeś czarnoksiężnikowi, to pewne. – Hart mlasnął. – Nikt inny nie przykułby cię do tych cegieł.

Żując grubą kromkę, przypatrywał się okowom więżącym ptaka. Łańcuch umożliwiał jastrzębiowi chodzenie po części blatu mebla. Gdyby jednak ptak próbował zejść na posadzkę, zawisłby na ścianie.

– Mogłeś tylko dreptać w miejscu albo latać blisko okna, daremnie wypatrując ocalenia – mruknął, krojąc następną pajdę. – Przemyślne i okrutne.

Na okapie okna stały dwie cynowe miski. Hart zajrzał do środka jednej z nich. Na dnie zalegała gruba warstwa brudu.

Pogrzebał palcem w uchu.

– Myślę, że do tych cuchnących naczyń wkładano, nieszczęśniku, pożywienie dla ciebie. Jesteś, a przynajmniej byłeś, wojownikiem, jak ja. Podzielę się z tobą, szara paskudo.  

Włożył do naczynia kilka kawałków suszonego mięsa i podsunął w stronę jastrzębia. Ptak zaczął łapczywie dziobać, łomocząc o dno.

– Władca tego miejsca przywiązywał duże znaczenie do dobroci wina – zauważył Hart, wypijając kolejny łyk. – Przednie.

Głowa jastrzębia zwróciła się w stronę rycerza. Okrągłe oko mrugało, wpatrując się w kubek stojący na brzegu stołu. Ptak, brzęcząc ogniwami łańcucha i powłócząc łapą, nieporadnie zrobił kilka kroków naprzód.  

 – Tego ci nie dam. – Hart odsunął cynowy puchar. –  Słusznie jednak uważasz mnie za głupca – przecież jesteś też spragniony. Dobrze, przyniosę ci wody. Ileż ty, nieszczęśniku, wymagasz zabiegów…

Ptak pil łapczywie. Ślepia jastrzębia pobłyskiwały czerwonymi ognikami.

– Przetnę jutro okowy i uwolnię cię. – Hart ziewnął i wyciągnął się na szerokim łożu. – Nie mam topora przy sobie, a byłby do tego najsposobniejszy, ale nie zamierzam złazić w dół. Ulecisz stąd niebawem, ciesząc się wolnością. Drobna przysługa, wyświadczona przez wojownika drugiemu wojownikowi, choć ptasiemu.

Wzruszył ramionami.  

– Poza tym – ciągnął, rozsupłując rzemienie kolczugi – lepiej będzie, abyś pożegnał to miejsce. Mógłbyś po uwolnieniu nocą wydziobać mi oczy. Paskudo czarnoksięska, twój władca mógł rzucić na ciebie taki czar, albowiem duszą walki jest podstęp. W okamgnieniu obezwładniłbyś mnie na zawsze.

– Mógłbyś jeszcze dolać wody?

Głos jastrzębia brzmiał skrzekliwie, ale słowa sączące się z długiego dzioba padały wyraźnie.

– Nadal chce mi się pić – stwierdził skarżącym się tonem. – Bardzo.

Hart zamarł. Pokręcił głową. Pokręcił nią jeszcze kilka razy. Przez długą chwilę wpatrywał się w jastrzębia.

– Umiesz mówić… – powiedział w końcu wolno. – Z tym jeszcze się nie spotkałem. Pojmujesz także to, co powiedziałem do ciebie, to oczywiste.

– W istocie tak jest. – Czarne źrenice jastrzębich oczu wpatrywały się w twarz rycerza. – Ludzka mowa i jej rozumienie jest darem, otrzymanym od mojego władcy.

– On przykuł cię do ściany i zostawił na śmierć głodową? – Hart dolał wody do miski. – Zaiste, niezwyczajnie opiekuńczy człowiek.

– Dzięki. – Jastrząb zatrzepotał skrzydłami. Pił wolno, jakby smakował każdy łyk. – Nasyciłem się. Ale nie mów, że jestem szarą paskudą. Obrażasz mnie.

– Dobrze. – Hart podrapał się po głowie. – Więcej o tym nie wspomnę. Nie wyglądasz już jak zabiedzona kura – zaczynasz przypominać ptaszysko, bez ochyby chwytające gołąbka w locie. Jutro nacieszysz się wolnością.  

 

***

 

Rankiem Hart przyniósł topór, zwykle zawieszony u łęku siodła.

– Sądzisz, że nie przerąbiesz mnie na pół? – w skrzekliwym głosie jastrzębia wyraźnie brzmiała niepewność.

Lekko zamachał skrzydłami.  

– Mam pewne oko i wprawną rękę – bez wahania odpowiedział Hart. – Zwykle w zamęcie starcia jednym ciosem rozłupuję szyszak wraz z ludzką czaszką. Nie jest to łatwe, jeżeli jedzie się konno, a czynię to nieomylnie. Tylko się nie kręć. –  Jednakże – kciukiem sprawdził, czy topór jest dobrze wyostrzony – najpierw przyrzeknij, że jeżeli cię uwolnię, nie zaatakujesz mnie. Odlecisz, jako wolny ptak.

– Obiecuję. – Jastrząb wysunął głowę z długim dziobem. Pokuśtykał na środek stołu. – Zaklęcie nie zmusza mnie, abym został twoim wrogiem. Uderzaj!

Cięcie przerąbało łańcuch.

 – Jak zwykle, zadałem cios pięknie i celnie… – Hart wyciągnął puginał. – Rozerwę okowy nad szponem. Rozegnę to żelastwo – w pełni odzyskasz swobodę.

– Zważaj na rany. – Ptak zwiesił łebek. – Wiele razy próbowałem wyrwać łapę z uwięzi i dotkliwie ją poharatałem. Nadal sprawia mi wielki ból.

Hart mocno się natrudził, zanim metalowe pęta pękły.

Jastrząb pokuśtykał na środek stołu. Przekrzywiając smukłą głowę, wpatrywał się w rycerza.

 – Zrobiłbyś coś jeszcze? Nakroisz trochę mięsa? Bacz jeno, abyś ucinał jednakowe kawałki.

W chrypiącym głosie brzmiała nuta błagania.

– Jesteś głodny i nie możesz polować, więc odstąpię nieco moich zapasów, okaleczały rabusiu kurników.

Rycerz wzruszył ramionami. Ułożył worek na stole.

– Poćwiartuj tę dużą łapę. – Jastrząb nachylił się nad sakwą. – Wczorajsze kęsy zostały przesolone.

– Grymaśnik z ciebie, łupieżco czarnoksięski. – Brwi rycerza uniosły się – Wybredniś…

– Nie pojmuję ostatniego słowa. – Oczy ptaka śledziły ruchy dłoni Harta. –  Pewnie mówisz o mojej staranności i trosce. Tnij mniejsze, jeśli łaska.

Schwycił jeden kęs i podreptał do okiennego okapu. Zamachał skrzydłami i odleciał.

Hart ziewnął. Miał ochotę jeszcze się zdrzemnąć.

– Przesolone mięso… – Spróbował wędzonej tuszy. – Nie smakuje mu. Kulawy, polować nie może, a jeszcze wydziwia.

Ze smakiem zajadał się kupionymi u karczmarza owocami, obserwując jastrzębia, w regularnych odstępach odlatującego z kolejnymi skrawkami pokarmu.

Rękojeścią puginału roztrzaskał pestki zjedzonych owoców na małe cząstki. Uwielbiał gryźć brązowawe nasiona śliwek i czuć ich mocno gorzkawy smak.

 – Dałbyś mi kilka? – Ptak z uwagą przypatrywał się ruchom dłoni. Znowu przysiadł na stole. – Lubię je, chociaż jastrzębie ich nie jedzą. Zasmakowały mi przy moim władcy.

 – Mógłbym, jeżeli wyjaśnisz mi parę spraw. – Hart mocno uderzył w kolejną pestkę. – Czemu nie odleciałeś?

– Więzi mnie zaklęcie. – Ptak zmiażdżył pestkę klapnięciem dzioba i połknął. –Słabnie i niebawem ustanie, ale nadal działa. Istnieje jednak jeszcze inna sprawa, przykuwająca mnie do warowni.

– Może jabłko? – Hart zatopił zęby w miąższu jednego z zebranych rankiem owoców. – Naprawdę niezwykle smaczne.

Z gardła jastrzębia wyrwał się przeraźliwy, świdrujący uszy okrzyk.

Rycerz zatkał uszy.

– Dziwacznie się śmiejesz… – zauważył. – Powiedz jeszcze, ile masz tych piskląt?

 – Skąd wiesz? –  Żółte oczy  patrzyły wprost w twarz Harta. – Skąd to wiesz? Jesteś czarnoksiężnikiem?

– Szybko się domyśliłem. – Roland wyjął kawałek skórki spomiędzy zębów. –  Latasz gdzieś z kawałkami mięsa w dziobie. Grymaśniku, żądasz świeżej strawy, a nie wędzonej. Oznacza to tylko jedno.

Wybrał kolejne jabłko.  

– Myślę, że twoje ptaszyny są jeszcze młodziakami. – Z chrzęstem zębów nadgryzł owoc. – Sądzę też, że mają gniazdo w kępie drzew w załomie wałów.

– Mam dwa jastrząbki i jedną jastrzębicę. Otroki z nich jeszcze, mocno wyrośnięte, lecz nadal się nimi opiekuję. – W skrzekliwym glosie ptaka brzmiało coś, co Hart poczytał za troskę. – A jakie są bystre! Nie uwierzysz, jakie bystre!

– Nie znam się na gadających ptaszyskach i ich młodych następcach. – Hart rękawem wytarł twarz – sok z jabłka pociekł mu po brodzie. – Ale wierzę ci. Chciałbym jeszcze poznać odpowiedź w jednej sprawie: do czego służyłeś swojemu władcy? Polowałeś na żurawie? Ptakowi łownemu ludzka mowa nie jest potrzebna.

– Domyśl się, mądralo… – Jastrząb dziobem czyścił jasne pióra na piersi. – Latam nisko. Trudno mnie dostrzec. Zwykle przysiadam w głębi korony drzewa, żeby nikt mnie nie ujrzał. Widzę zaś i słyszę wszystko.

Pokręcił głową.

– Posłyszę, jak myszka grzebie łapką – ciągnął coraz bardziej wyraźnie. – Zwierzątko cieszy się, że wyjdzie na rżysko i schrupie ziarno, ale nie wie, że ledwo minie parę uderzeń jej serca, uderzę, rozrywając szponami ciało. Jeszcze żyje, a ja za chwilę wypiję jej krew. Domyśl się, czemu wielki mag tak mnie cenił.

W chrapliwym głosie wyraźnie zabrzmiała duma.

– Powiem jeszcze, że gaduła z ciebie – podjął po chwili. – Prawdą jest, że jastrzębie są milkliwe. Jednakże tobie usta się nie zamykają.

Hart strzelił palcami.

– Wszystko widzisz i słyszysz… – powtórzył z namysłem. – Skradasz się, a jeżeli gdzieś przysiądziesz, trudno cię spostrzec. Nikt na ciebie nie zwraca uwagi, jeśli cię widzi. Ot, jastrząb zasadził się na drzewie. Stałeś się ptakiem zwiadowczym? Cenny sprzymierzeniec.

Wyrzucił ogryzek przez okno.

– To istota czaru, stworzonego przez mojego pana, Earvena. Oddałem mu wielkie usługi. – Jastrząb przestąpił z łapy na łapę. – Wszystko wiedział i dzięki mnie odniósł wiele zwycięstw.

– Jednakże w końcu przegrał, a ciebie przykuł do muru. – Hart wziął następny owoc. – Czemu tak z tobą postąpił?

Oczy ptaka zapłonęły czerwienią. Białe brwi zbiegły się tuż nad dziobem.

– Musiałem dbać o swoje pisklęta! – Wyrzucone z gardła skrzekliwe słowa przypominały krzyk. – Za to mnie ukarał.

Przeszedł kilka kroków po stole. Stanął przed Hartem, patrząc mu w oczy.

– Moja jastrzębica poleciała na łowy i już nie wróciła – ciągnął ciszej. – Zastępowała mnie, bo pofrunąłem nad gród innego czarnoksiężnika. Potem Earven kazał oblecieć pobliskie zamki, drogi i leśne ostępy – polecił rozpoznać, czy nie grozi mu napaść. A ja zabijałem gołębie, jednego za drugim. Jastrząbki ledwie się już ruszały. Jakże się ucieszyły, kiedy nadleciałem ze zdobyczą w szponach! Earvenowi powiedziałem, że nic mnie nie zaniepokoiło.

– Wkrótce nastąpił niespodziewany szturm? – Hart wstał i przeciągnął się. Zamierzał zabrać się za dalsze przeszukiwanie komnat. – Szary rabusiu, jak ja jestem gadułą, to powiedz, kim ty jesteś? Kłapiesz dziobem jak najęty.

– Napadnięto nas następnego ranka. – Jastrząb pokiwał głową. – Earven ledwo zdążył zbiec. Przedtem rzucił na mnie zaklęcie uśpienia. Z zemsty przykuł do ściany. Zbudził mnie głód, żrący wnętrzności.

– Zerknę teraz, co pan twój pozostawił. – Hart zajrzał do sakwy, sprawdzając zapas żywności. Doszedł do wniosku, że jeszcze przez kilka dni nie musi wybierać się na polowanie. – Jak twoje pociechy przeżyły, jeśli nie mogłeś im nic przynieść?

– Są bystre… – Ptak dumnie rozcapierzył skrzydła. – Chodziły po gałęziach, później po ziemi. Jadły wszystko, co wpadło im do dzioba. Wychudły strasznie, lecz dały sobie radę. Żebyś wiedział, jak się ucieszyły, kiedy przyniosłem twoje mięso. Pewien jestem jednego. – Ściągnął wypukle brwi. – Życie poniekąd tobie zawdzięczają. Sprawnie mówią już ludzkim językiem – same ci podziękują.

– Bardzo to zacnie z ich strony. – Hart wzruszył ramionami. – Teraz spenetruję izby, lamus, spichrz, a nawet wygódkę Earvena. Trzos mam leciutki niczym piórko i chcę zapełnić go krążkami dobrego kruszcu. Znasz miejsce, gdzie czarnoksiężnik je przechowywał?

– Wskażę. – Jastrząb pokiwał głową. – Uwolniłeś mnie i nie poskąpiłeś strawy jastrząbkom. Wiem, gdzie mieści się skarbczyk, ale niczego w nim nie znajdziesz. Nic tam nie ma oprócz szczurzych bobków. Earven rwał włosy z głowy, rachując, ile wydatkuje na utrzymanie zbrojnych. Ci ciągle pili i jedli, oglądali się za dziewkami, bili się zaś ospale, a w końcu zbiegli.

Rycerz prychnął z rozbawieniem.

– Szczurów też nie mógł schwytać. – Ptak znowu wydał z siebie świdrujący powietrze wrzask. – Mnie zaś szło to sprawnie.  

– Zgodzę się z tobą, ze wojowanie jest kosztowne. – Hart westchnął. – Oręż, strawa, lafa dla ludzi… Trzeba też pamiętać o potworach – stwory czarnoksięskie trzeba żywić, a apetyt często miewają bardzo wymyślny. Władca fortalicji dobrał kiepskich wojowników, jeżeli opuścili go w potrzebie. Powiedz jeszcze jedno…

Hart zamyślił się. Przez chwilę milczał.

– Jeżeli podjęto szturm – ciągnął – a Earven czmychnął niczym zając, czemu nie splądrowano i spalono tej warowni?

Ptak machnął skrzydłem. Hartowi zdawało się, że gestem zniecierpliwienia.

– Mogłeś się domyśleć. Niebawem przybyli zbrojni innego maga. Rozgorzała bitwa miedzy nimi. Walczono zaciekle i długo, lecz żaden z dwóch przeciwstawnych proporców nie okazał się zwycięski.

– Odstąpili i wrócili do siebie… – Hart przetarł palcem wargi. – Mądrze. Co znaczy pokonanie wroga, jeżeli zdziesiątkowano tryumfujący zastęp? W następnym starciu czeka go klęska.

– Polecę teraz coś upolować. – W chrypliwym głosie jastrzębia zabrzmiała radość. – Nadal kocham łowy, a jastrząbki ciągle są głodne! Gdyby nie chroma łapa, z łatwością złowiłbym kilka gołębi lub szczurów. Ale teraz pokażę ci miejsce przechowywania czegoś, co ludzie nazywają drachmami i obolami.

Ptak machnął skrzydłami. Wleciał w wąski i kręty korytarzyk wiodący do sąsiednich pomieszczeń.

Hart poszedł za nim, przecierając dłonią kolejne jabłko.

Wrócił dopiero późnym popołudniem. Poszukiwania przyniosły mizerny łup niewielu srebrnych krążków, bitych z lichego srebra. Ale czuł zadowolenie – w stajni znalazł drugą skrzynię pełną jęczmienia, w spiżarni wisiało kilka wielkich połci wędzonego mięsa, nadal przyjemnych w smaku. Mąka w worku okazała się tylko lekko zatęchła, w dzbanach zostało jeszcze sporo kaszy. W piwnicy odszpuntował sporą beczułkę. Popłynęło wino, będące rozkoszą dla podniebienia.

Pogwizdywał wesoło, podrzucając monety w dłoni. Uznał, że poczeka na powrót Earvena.

Gdyby mag nie wrócił – myślał – rozważę, cóż dalej powinienem uczynić.

Szybkim krokiem wszedł na piętro.

Na pokiereszowanym ciosem topora stole jastrząb dziobem rozpruwał ciała dwóch wyrośniętych szczurów.

– Zapaskudziłeś miejsce do jedzenia. – Hart potrząsnął głową. – Szary rabusiu, nie możesz przygotowywać posiłku na podwórcu?

– To dobre pożywienie nie jest dla mnie. – Jastrząb przerwał wyciąganie jelit z brzucha martwego zwierzęcia. – Ćwiartuję zdobycz dla jastrząbków. Jest tego za mało, dlatego wróciłem. Mógłbyś dołożyć trochę ze swoich zasobów? Bez przesolonego mięsiwa.

Hart prychnął.

– Wszystko przez moją kulawą łapę. – Ptak wydał z siebie odgłos przypominający westchnienie. – Uciekły mi trzy sztuki, ale za parę dni żadne szczurzysko mi nie ujdzie.

– Mam sporo pożywienia, więc się podzielę. – Rycerz sięgnął do sakwy. – Twoi potomkowie są istnymi głodomorami. Długo będziesz je karmił?

– Niebawem zaczną polować. – Z gardła jastrzębia też dobiegło jakby prychnięcie. – Za paręnaście dni całkiem się opierzą.  Lepiej weź się za krojenie.

Schwycił dziobem kawałek obdartego ze skory zwierzęcego ciała i odleciał.

Hart rozejrzał się.

– Obarczył minie zebraniem okrawków i zmyciem pozostałości po smakołykach dla swoich potomków. – Wściekłym gestem rzucił sakwę. – Przebrzydła szara paskuda, pomiot czarnoksięskich mocy. Wybredniś.

– Strawa gotowana, bo wędzona za słona… – mruczał, rozkrawając resztki nogi baraniej. – Grymaśnik!

 

***

 

Wieczorem Hart ponownie smakował wino Earvena. Ptak siedział w swoim legowisku z głową wtuloną pod skrzydło. Rycerz sądził, że się zdrzemnął.

– Jastrzębiu, twoje umiejętności są cenne. – Rycerz pokiwał palcem. – Mając ciebie, wiele osiągnąłbym.  

– Mocno się dzisiaj zmęczyłem, a ty nie dajesz mi spać. – Szara postać szeroko rozwarła dziób, jakby chciała ziewnąć. – To niemożliwe. Nadal więzi mnie czar, choć z każdym porankiem słabnie. Pogwarzymy o tym za parę dni.

– Dobrze. – Hart dopił resztę trunku. – Gadający dziwolągu, udajmy się na spoczynek.

Wyciągnął się na łożu, pokrytym dwiema wilczymi skórami. Szeroka futrzana opończa służyła za przykrycie. Często sypiał na stosie świeżo ściętych gałęzi, wymoszczonych liśćmi. Teraz czuł zadowolenie, czując miękkość posłania.

– Ten Earven dogadzał sobie – stwierdził, rozprostowując nogi i ręce.

– To prawda. – Jastrząb leniwie machnął skrzydłem. – Korzystałem z tego, bo  suto śniadał i wieczerzał. Baczyłem, abym zbytnio nie nabrał ciała. Może z tego powodu przeżyłem niewolę, bo miałem dużo tłuszczu.

– Czemu umieścił w komnacie dodatkowe gniazdo? I do czego służy to pręcisko? – Hart przypomniał sobie niezadane rankiem pytanie.

– Lubił ze mną gawędzić. – Ptak powoli kiwnął dwa razy głową. Hart mógłby przysiąc, że zamyślił się. – Tego wymagała istota rzuconego czaru.  Prowadziliśmy różne rozmowy. Dzięki nim lepiej wszystko rozumiałem – i lepiej mówiłem. Często spałem tutaj, a we dnie siadywałem przy ścianie.

Jastrząb przekręcił się w swoim legowisku.

– Te dysputy sprawiały mi radość – ciągnął. – Cieszyłem się, wykonując misje powierzone przez Earvena. Zaklęcie mnie odmieniło…

– Słyszę: mówisz prawie jak człowiek. – Hart poprawił podgłówek. – Jednak nadal jesteś jastrzębiem i niebawem będziesz cieszył się dawnym życiem.

W szarzyźnie zapadającego wieczoru Hart zobaczył, jak w oczach jastrzębia zatliły się czerwone ogniki.

– Tego nie wiem. – Glos dobiegający z gniazda brzmiał coraz mniej chrapliwie i coraz bardziej płynnie. – Jestem już inny. Jastrzębie mają pisklęta wiosną – teraz zbliża się jesień, a moje jastrząbeczki dopiero dojrzewają. Nie powinny mówić, a przychodzi im to z łatwością. Pytają o ciebie, pragnąc cię poznać. Nie pojmuję tego, a chciałbym… Może Earven nie znał do końca istoty czaru?

– Lepiej byłoby, gdybyś go nie spotkał. – Hart założył dłonie pod głowę. –  Ale tak się już stało. Ja żyję znacznie prościej, ciesząc się z tego. Ale ty, szary ptaku, niebawem odfruniesz – wtedy o wszystkim zapomnisz.

Ziewnął szeroko i zasnął.

Od dawna ciągle śnił ten sam sen. W nocnych rojeniach po wielokroć przeżywał groźne starcie – całkiem niedawno wydarzyło się naprawdę. Po raz kolejny prowadził do uderzenia mały hufiec konnych i rozbijał w drzazgi silny zastęp toporników i oszczepników. Jeszcze raz uczestniczył w walce i tym, co wydarzyło się później – dniach obżarstwa, opilstwa, wyuzdanych orgii w zamtuzach. W nocnych przywidzeniach znowu cwałował na skos przez pole, uderzając w bok trójszeregu pieszych, zbyt wolno zmieniających ustawienie.  

Cios w szłom niemal zwalił go z siodła. Kiedy chciał podświadomie zaprotestować, że przecież tak nie mogło być, że zwarty klin jazdy tratował nieporadnych wojów o twarzach wykrzywionych strachem, otrzymał drugie uderzenie, wysadzające oczy z orbit. Poczuł się tak, jakby pękły mu kości czaszki.

Jęknął z bólu i przerażenia. Otworzył powieki.

W półmroku poranka zobaczył żółte oczy, znowu błyskające karminowymi ognikami, płaski zarys głowy i dziób, celujący w skroń.

Instynktownym ruchem dłoni zakrył twarz.

– W końcu się przebudziłeś. – Jastrząb machnął skrzydłami. Długie pióra musnęły głowę rycerza. – Długo trwało przywoływanie cię do świata jawy, bo pukałem lekko. 

– Zaraz wypruję ci flaki i zrobię z twojego mięsa doskonałą potrawę! Zjem ją ze smakiem, nawet przesoloną! – Hart chwycił sztylet, leżący na podłodze.

Jastrząb śpiesznie podreptał pod stół.

– Czemu mnie straszysz, walisz dziobem jak obuchem, budzisz po nocy, nie pozwalając dośnić wspomnień? – Hart wbił ostrze puginału w najbliższy kufer. – Na końcu są cudownie piękne! Prawdą jest, że dzięki temu, o czym przypominam sobie już wiele razy, trzos stał się leciuteńki jak brzozowy listek. Nie żałuję jednak niczego z tego, co wydarzyło się na jawie.

Furkot szerokich skrzydeł ogłuszył rycerza. Przed jego nosem mignęły długie łapy i zakrzywione szpony. Ptak wzbił się pod powałę, po czym sfrunął z powrotem na brzeg stołu. Siedzący na łożu Hart na wprost swojej twarzy widział ściągnięte ptasie brwi.

– Earven mnie wzywa… – Jastrząb przerwał i głośno kłapnął dziobem. –  Ogarnia mnie potężne zaklęcie, straszliwie mocno przyciągające do mojego pana. Nie mogę poskromić siły czaru – muszę opuścić fortalicję. On wie, że przeżyłem i jestem wolny, wie, bo rzucił na mnie jeszcze czar strażniczy… Pragnął się rozkoszować moją męką… Teraz to zrozumiałem.

– Przydałbyś mi się, ale, jeżeli nie możesz się oprzeć zaklęciu, i tak ulegniesz. – Hart podrapał się po piersi. – Będę miał spokój i przestanę kroić strawę dla twoich potomków.

Skrzydła niespodziewanie załopotały.

– Nie po to cię zbudziłem, aby oznajmić tę nowinę. – Źrenice ptaka wpatrywały się w twarz Harta. – Mam wielką prośbę. Błagam, abyś otoczył pieczą jastrząbki. Nie na długo! Niebawem same będą łowiły pożywienie, ale nieco czasu minie, zanim się tak stanie.  

Głos brzmiał błagalnie.

– Ale mogą nie przetrwać… Uwierz, jeżeli pomożesz, bardzo na tym skorzystasz. Codzienne ćwiartowanie mięsa jest niczym wobec tego, co zyskasz. – Ptak kilkakrotnie kiwnął głową. – Będą ci posłuszne – i dzięki nim, tak jak Earven, wszystko będziesz znał i wiedział. Rozmawiaj z nimi, aby zapamiętywały ludzką mowę. Najbystrzejsza jest jastrzębica. Taka zmyślna z niej ptaszyna!

– Ptaszyna! – Hart wzruszył ramionami. Zaśmiał się. – Taki sam rozbójnik, jak ty i ja. 

– Przyrzekniesz? – Głos jastrzębia ścichł. Zwiesił głowę, wpatrując się w flizy posadzki, jakby czegoś szukał. – Dawaj im równo spyżę, aby wszystkie się nasyciły.

– Czeka mnie niewielki wysiłek. Jadło wydzielić, pokroić… – Hart lekceważąco machnął ręką. – Rozmowy z nimi mogą umilić wieczory. Dobrze, masz moje słowo.

– Nie wiem, co to znaczy – Earven o tym nie wspominał. – Ptak pokręcił głową. – Ufam, że mnie nie zawiedziesz.

Czarne źrenice badały twarz rycerza, jakby szukały potwierdzenia prawdziwości jego słów.

Ptak nagle odwrócił głowę w stronę okna.

– Earven przyzywa mnie coraz silniej. Pamiętaj, opiekuj się nimi! –  Jastrząb rozłożył skrzydła.

Frunął w kierunku otworu okiennego i przysiadł na chwilę. Potem szary kształt zleciał w dół.

Hart podszedł do okapu.

Ptak, lekko przechylony w bok, przelatywał tuż nad powierzchnią ziemi. Paręnaście kroków od wału zaczął wznosić się w górę, zmierzając w stronę ostrokołu, przefrunął nad nim i zniknął w dole.

Nie wiedząc, czemu tak robi, Hart wyciągnął rękę i parę razy nią machnął.

Na stole leżało kilka pestek śliwek. Rycerz zaczął je rozbijać głowicą puginału.

– Jakże on dba o swoich potomków – mruknął, wkładając zawartość jednej do ust. – Szary wybredniś… Może jeszcze dla jego latorośli zapoluję na gołębie?

– Byłoby dobrze. – W głosie jastrzębia zabrzmiało rozbawienie. – Zakładaj wnyki na dachu. Czemu mnie przywołałeś? Czarnoksiężnik się niecierpliwi.

Hart przesunął rozłupaną pestkę w stronę ptaka.

– Dlaczego twierdzisz, że cię przywołałem? – rzucił.

– Machnąłeś kilka razy ręką… – W matowym glosie jastrzębia zabrzmiało zdziwienie. – Akurat oglądałem się za siebie, choć rzadko tak robię. Mówiłem, że widzę i słyszę nawet najdrobniejszy ruch. 

– Chciałem ci tylko powiedzieć… – Hart zawahał się – żebyś uważał na łuczników. Wiesz – ciągnął z namysłem – widziałem wiele razy, jak strzała puszczona z odległości stu kroków przeszywała komuś gardło. Łucznicy lubią się przechwalać, że któryś z nich ustrzelił jastrzębia w locie. Sprzedają później ich truchła chłopom, a ci wieszają je na wrotach stodół. Bacz na łuczników i lataj nisko.

– Zapamiętam… – Źrenice jastrzębia znowu wpatrywały się w twarz Harta. – Rozpoznaję tych ludzi – Earven mnie tego nauczył. Dobrze, że przypomniałeś o nich.  

– Też nie cierpię wojowników ciskających oszczepy i wyrzucających grad strzał. – Hart przesunął następne jądra pestek. – Może zjedz coś przed drogą. Zostały też okrawki baraniny – prawie wszystko zżarły twoje dzieci.

Jastrząb przecząco pokręcił głową.

– Zmarnotrawiłem już za dużo czasu. Żegnaj.

Ptasie powieki zamknęły się, a potem znowu podniosły, jakby jastrząb nad  czymś się zastanawiał. Krótkie i szerokie skrzydła wykonały kilka gwałtownych machnięć w powietrzu. Zanim Hart doszedł do okiennego otworu, jastrząb zdążył już przelecieć za wał.

W rozświetlającym się poranku rycerz zobaczył niewyraźną sylwetkę, szybko zmierzającą przed siebie.

– Żegnaj, szary druhu. – Hart, chcąc strząsnąć z powiek resztki snu, przeciągnął dłonią po twarzy.

Nie za bardzo wiedział, dlaczego wypowiedział te słowa.

– Nawet nie zdążyłeś zjeść ostatniej pestki, a tak, grymaśniku, je lubiłeś –  dodał, wkładając sztylet do pochwy. – Nie zapytałem, czy masz jakieś imię. Szkoda… Żegnaj, bezimienny przyjacielu! Pamiętaj, uważaj na łuczników!

 

***

 

Świt rozjaśnił już komnatę. Hart nie zamierzał kłaść się z powrotem, ale należało się obmyć.

Zszedł na dół. Woda ze studni przenikała ciało przeraźliwym zimnem. Parskał i sapał, oblewając chłodnym strumieniem twarz, ramiona i brzuch. 

Szybko wbiegł na schody, chcąc wytrzeć się do sucha.

Przed nim, w półmroku wąskich i krętych stopni wiodących na piętro, niepewnie poruszały się trzy niewyraźne kształty, drapiące się z mozołem do góry. Hart posłyszał łopot skrzydeł, kiedy pierwsza z istot niezdarnie przeleciała przez ciasne załamanie miedzy ścianami. Na odgłos kroków ptaki przywarły do ściany.

– Witaj, stryju. – Głos pierwszej postaci brzmiał rezolutnie. – Mamy się przenieść do twojej komnaty. Pamiętaj: dużo z nami rozmawiaj, żebyśmy nauczyli się wielu słów, mnie i moim braciom jeszcze nieznanych.  

– Stryju? – Osłupiały Hart pokręcił głową.

– Rodzic powiedział, że jesteś naszym stryjem i otoczysz opieką. – Głos zabrzmiał śmielej. – Mamy być posłuszni. Staniemy się wielce przydatni, jak tylko w pełni nauczymy się latać. Prawie już umiemy. Zobacz.

Ptak machnął skrzydłami i wzbił się pod powałę. Ciemną przestrzeń zapełnił łoskot brązowawych skrzydeł.

– Usiądę ci na ramieniu, stryju. – Głos jastrzębia, jak wydawało się Hartowi, brzmiał teraz radośnie. – Razem łatwiej wejdziemy na górę.

Długi dziób zaczął muskać włosy rycerza.

– Potargałeś się, bracie naszego rodzica.

Hart czuł, że jastrząb układa mu włosy na skroni.

– My, jastrzębie, dbamy o siebie i o swoje pióra. – Dziób delikatnie przesuwał się po skórze. – Zaraz wszystko doprowadzę do porządku.

Hart chciał pokręcić głową – uznał jednak, że lepiej tego nie robić.

 

***

 

Kilka następnych dni rycerz spędził przed stajnią, ucząc młode jastrzębie tego, co uznał za najważniejsze.

– Włócznia, topór, miecz, rohatyna, kusza.

Najmniejszy jastrząbek nadal chropawo wymawiał poszczególne wyrazy.

Hart już przyzwyczaił się do skrzekliwego brzmienia słów wypowiadanych przez ptaki. Z rozbawieniem pomyślał, że jemu też coraz łatwiej przychodzi zrozumienie tego, co mówią trzy istoty, siedzące na skraju dachu stajni.

– Włócznia, topór o jednym ostrzu, długi miecz, długi łuk. – Roland puginałem wskazywał części rynsztunku ustawione pod ścianą. – Są też podwójne siekiery i kordy.  Nauczycie się je rozróżniać. Potem przyniosę oszczep, żebyście zapamiętali, czym rożni się od włóczni. Pamiętajcie, strzała puszczona z długiego łuku przebija każdą kolczugę, nawet z dwustu kroków.  

– Oszczep jest znacznie krótszy, drzewce ma cieńsze, można rzucać nim w stronę wroga. – Jastrzębica zamachała radośnie skrzydłami. – Mówiłeś o tym, stryju, wczoraj, tuż po brzasku.

– Twoje upierzenie to kolczuga. – Najmniejszy z jastrząbków przestąpił z łapy na łapę. – Nakładasz na nią jeszcze napierśnik. Musimy też wiedzieć, ilu zbrojnych nosi twarde skorupy, nazywane kirysami. Zakonotujemy też, ilu ludzi ma pod sobą zwierzęta, zwane końmi. To jazda.

Ptak wydał z siebie odgłos, podobny do śmiechu. 

 – Szkoda wielka, że nie umiecie rachować…

Hart wstał. Ścierpły mu nogi od długiego siedzenia.

 – Chciałbym, żebyście pojmowali, co znaczy dziesiątka zbrojnych mężów – dodał z żalem w głosie. – Nie wiem, jak to wyjaśnić.  

– My to przecież rozumiemy! – Głos jastrzębicy przepełniało oburzenie. – Rodzic nam to wpoił. Uczyliśmy się liczenia na listkach drzewa. Pamiętaj, że jastrzębie są bardzo zmyślne. Możemy posiąść umiejętność rachowania większą od jednej dziesiątki – ciągnęła z ożywieniem. – Udamy się do puszczy i zaczniemy przeliczać drzewa.

Hart westchnął. Coraz bardziej zdumiewały go niespodziewane umiejętności ptaków. Nie spodziewał się, że tyle wiedzą. I że tak szybko się uczą.

Niekiedy zastanawiał się nad istotą czaru Earvena i skutkami, wywołanymi zaklęciem. Prędko jednak porzucił te rozważania. Znał się na szykach i sposobach walki, zwycięskim rozstrzyganiu potyczek i wielkich starć. Niechybnie i szybko decydował, kiedy należy wysunąć do przodu łuczników albo oszczepników i toporników. Instynktownie pojmował, kiedy należy ustawić głęboki lub płytki zastęp pieszych wojów. Umiał nakazywać udawane ucieczki, a potem na czele jazdy atakować przeciwników z boku, bezlitośnie kładąc pokotem wrogów, jeszcze przed chwilą cieszących się ułudą zwycięstwa. Jednym rzutem oka umiał ocenić, czy stoi na czele mężczyzn, gotowych do starcia, czy też dowodzi tchórzami, idącymi w rozsypkę, gdy usłyszą przeraźliwy wrzask nadbiegających wrogich szeregów. Wiedział, jakim sposobem wygrywa się długotrwale i wyczerpujące walki, kiedy brakuje już jedzenia, a wojowników ogarnia zmęczenie. Dobrze się znał na balistach, trebuszach i innych machinach oblężniczych. Niewielu mogło stawić mu czoła w starciu twarzą w twarz. Nie bał się czarnoksięskich stworów i demonów, bo umiał z nimi walczyć – albo ich unikać. Pojmował istotę wielu zaklęć i czarów i coraz bardziej je lekceważył.

Teraz jednak nie potrafił zrozumieć zachowania trzech młodych jastrząbków. Z niepokojem pomyślał, że tak samo, jak jemu prawie nikt nie może dorównać w wojennym rzemiośle, tak samo niewielu magów prześcignęłoby Earvena w przemienieniu trzech młodych jastrzębi w istoty niepodobne do pospolitych powietrznych drapieżców.  

Dwa gołębie przeleciały nad podwórcem. Kątem oka Hart dostrzegł, że najmniejszy jastrząbek zrywa się do lotu.

W jednej chwili wzniósł się ponad parę podniebnych gości, lecących w stronę muru. Zaatakował. Długie szpony wbiły się w grzbiet jednego z przybyszy.

Żałosne kwilenie ofiary trwało krótko. Łagodnym łukiem jastrząbek wylądował przed wierzejami stajni. Wściekle uderzał dziobem w grzbiet ptaka, rwąc i wypluwając upierzenie. Z kawałka wyszarpniętego mięsa jeszcze ciekła krew.

Ruchy głowy stawały się coraz szybsze. Napastnik rwał i łykał ciało ofiary, przytrzymując je szponiastą łapą.

Pozostałe jastrząbki przysiadły tam, gdzie ucztował ich towarzysz. Wyciągały szyje, przypatrując się dzielonemu na części martwemu już ptakowi.

Z gołębia szybko pozostała kupka pokrwawionych piór.

– Odlećcie… – Hart przyglądał się jastrzębiom, znowu siedzącym na rancie dachu. – Załóżcie gniazda w puszczy… Stańcie się wolne i żyjcie swoim życiem. Jesteście już dorosłe… – dodał. – Jeżeli opuścicie mnie, będzie to najlepsze, co wam się przydarzy.

– Stryju, jesteś pewien, że okaże się to dla nas korzystne? – Jastrzębica przekrzywiła głowę, wpatrując się w Harta. Oczy ptaka błyszczały.

– Tak – bez wahania odpowiedział Hart. – Dotrzymałem słowa. Nie muszę już sprawować nad wami pieczy.

Przez chwilę w milczeniu patrzył na trzy nieruchome sylwetki.

– Odfruńcie – powtórzył z naciskiem. – Uwolnicie się od ludzi i ich spraw.

Łowca gołąbka zerwał się pierwszy. Za nim natychmiast poleciał drugi. Młoda jastrzębica poderwała się do lotu wolno i niechętnie.

Trzy kształty leciały nisko nad ziemią, zmierzając do szaro-sinej linii drzew na łuku widnokręgu.

 

***

 

– Przegonię konia, żeby się nie zastał, żrąc ciągle owies – mruczał Hart, nadal śledząc wzrokiem oddalające się sylwetki.

Potrząsał głową, idąc do stajni. 

– Dokonały dobrego wyboru – przemówił do gniadosza, zakładając siodło. – Staną się całkiem dzikie – tak samo dzikie, jak my, ludzie, choć zupełnie o tym nie wiemy. I szczęśliwe, choć o tym też nie będą wiedzieć. 

Stado kruków szarpało zwłoki bezwłosego stwora, leżące na balach zwodzonego mostu. Z czarnych oczodołów sączyła się dziwnie wyglądająca ciecz.

Koń znowu chrapał i płoszył się, czując fetor rozkładającego się ciała.

– Spokojnie, koniku dobry. – Hart poklepał rumaka po grzywie. – Wracając, paroma kopnięciami strącę tę poczwarę do fosy. Raki będą miały z niej pożytek.

Ciągle wiał ciepły wietrzyk. Hart zdjął szyszak, z przyjemnością wystawiając twarz na pieszczotę powietrza, muskającego czoło i policzki.  

Nie chciał jechać gościńcem, wiodącym do dworzyszcza Earvena. Znał tę drogę, a w dalekiej perspektywie zobaczył szereg rozłożystych koron drzew. Wyglądały tak, jakby obramowywały inny trakt.

Koń kroczył żwawo, parskając radośnie, przebierając nogami i kręcąc łbem.

– Zaraz pogalopujemy. – Hart poprawił się w siodle.

Mocniej ujmując wodze, posłyszał lekki łopot skrzydeł. Coś usiadło na jego ramieniu.

– Znowu się potargałeś, stryju. – Głos brzmiał łagodnie. Długi dziób gmerał we włosach rycerza. – Dbaj o swoje upierzenie. Tak jest u jastrzębi.

– Tak dobrze mówisz ludzkim językiem, że aż dziw. – Hart zatrzymał konia. Niezadowolony wierzchowiec grzebał kopytem w ziemi. – Czemu wróciłeś, ptaku szary?

– Dobrze mówię, bo szybko się uczę. – Jastrzębica wydala z siebie przeraźliwy, świdrujący uszy okrzyk. – Przyleciałam, bo chcę coś przekazać. Tam, dokąd zmierzasz, ujrzałam zastęp zbrojnych. Idą w stronę warowni. Jeden mąż siedział na takim zwierzęciu, jak twoje. Za nimi człapała jeszcze dziesiątka tych stworzeń, ale bez ludzi. Miały coś na grzbietach. Dobrze się spisałam?

– Doskonale… – Hart kiwnął głową. – Teraz odleć i już nie wracaj.

Poczuł, że ptak zmienia ułożenia ciała na ramieniu.

– Nie mogę zostać z tobą? Byłabym bardzo przydatna, ja i moi bracia. Stworzylibyśmy rodzinę. Stałbyś się potężny, a wszyscy ubiegaliby się o twoje usługi. Zostałbyś wielkim magiem…

Głos jastrzębicy brzmiał prosząco, ale w wypowiadanych zdaniach brzmiała pewność siebie. I przekonanie, że życie Harta uległoby wspaniałej zmianie.  

– Przejdź na koniec rękawa kolczugi. – Roland wyciągnął ramię przed siebie.

Końcówki skrzydła lekko uderzyła go w policzek. Ptak posłusznie usadowił się tam, gdzie za nadgarstkiem dłoni kończyły się grube ogniwa pancerza. Czarne źrenice wpatrywały się w twarz jeźdźca.

– Świat magii, czarów i zaklęć umiera. – Hart pokiwał głową. – Wielu już umie się mu przeciwstawić. Czarnoksiężnicy w boju okrywają się tumanami wirującego kurzu i piasku, zasłonami z mgieł albo płomieni, używają fluidu niewidzialności. Na nic to się zdaje, jeżeli dwa tuziny łuczników i kuszników wyrzucą mrowie strzał i bełtów w ich stronę. Któryś z grotów trafi i powali na ziemię męża, ufnego w moc swoich zaklęć.

Jastrzębica przekrzywiła głowę, z uwagą słuchając wolno wypowiadanych zdań. 

– Widziałem to już wiele razy – w zamyśleniu ciągnął Hart. – Najpierw rzadko, później coraz częściej.  Częstokroć oglądałem, jak konającego maga ćwiartowały ciosy berdyszy i siekier. Niejednokrotnie rozszarpywały go też potwory, przez niego przywołane do życia, a potem stwory te ubijali w paroksyzmie gniewu ludzie, wrzeszcząc, że są wytworami niepojętej mocy. My też szybko sczeźlibyśmy, pokonani ludzką nienawiścią…

Jastrzębica opuściła głowę, jakby rozważała przed chwilą wypowiedziane słowa.

– Ty też należysz do tego świata, a mówisz, że odchodzi. – Białe łuki kostnych brwi zbiegły się nad dziobem. – Nie lękasz się, że umrzesz wraz z nim?

– Nie, bo, na szczęście, już dawno go opuściłem… Jednakże, ptaszku mój, zginiesz prędko, jeżeli pozostaniesz cząstką dawnego czaru. – Hart podniósł drugą rękę do góry. – Ktoś niebawem pojąłby, komu i czemu służysz. Twoje truchło przybiliby nad kmiecią zagrodą, aby odstraszało inne jastrzębie. To nie jest twoje życie. Odleć i już nie wracaj!

– Żegnaj, stryju. – W głosie jastrzębicy brzmiało coś, co Hart odczytał jako smutek. – Uważaj na łuczników. Powiedz jeszcze, czemu pomogłeś naszemu rodzicowi?

– Nie wiem. – Hart pokręcił głową. – Lubiłem z nim rozmawiać… Poza tym, jak wiesz, jestem waszym stryjem. Przynajmniej on tak uważał i chyba się nie mylił.

Niewielka postać wzbiła się nieco w górę. Jeszcze przez chwilę Hart widział skrzydła i korpus ptaka, zmierzającego w stronę wstęgi puszczy na widnokręgu. Potem jastrzębica zniżyła lot i zniknęła za rozrośniętymi kępami krzaków.

Kątem oka, daleko za niewyraźnymi koronami drzew, Hart spostrzegł przesuwający się tuman kurzu.

Wstrząsnął wodzami. Wypoczęty koń, rżąc radośnie, od razu ruszył cwałem.

 

***

 

Ukryty za grubym pniem drzewa, Hart przyglądał się zastępowi wojów, równym krokiem zmierzających w jego kierunku. Gniadosz leżał w trawie, przygięty do ziemi naciskiem ramienia rycerza, strzygąc uszami i co chwilę próbując się podnieść.

Hart patrzył na unoszone w jednakowym rytmie kroków grube chodaki, sięgające za kolana poły przeszywanic, krechy długich włóczni, pobłysk ciężkich grotów, białawe plamki twarzy przedzielonych grubymi sztabami osłon nosów. Słyszał stąpnięcia wielu stóp, ubijających piach traktu.

Kiwając z zadowoleniem głową, wyławiał wzrokiem z gęstwy włóczni płaskie żeleźca berdyszy i długich mieczy, niesionych na ramionach, lśnienie kirysów okrywających barki ludzi idących z przodu.

Proporzec w środku zastępu łopotał targany podmuchami wiatru. Hart nie mógł rozpoznać umieszczonych na nim znaków.

Uważnie przypatrywał się objuczonym koniom, człapiącym na końcu kolumny. Promień słońca odbił się od jasnożółtego korpusu kotła z miedzi, wyczyszczonego do połysku, służącego do gotowania strawy. Następny wierzchowiec dźwigał na grzbiecie wiklinowe kosze ze sterczącymi wiązkami drzewc oszczepów, włóczni i pik.

Początkowo Hart nie rozpoznał, czym są powiązane w pęczki małe przedmioty, uwiązane przy siodle następnego perszerona. Trwało to jednak tylko chwilę. Patrzył na chodaki, parędziesiąt nowych skórzni różnej wielkości, powiązanych ze sobą tak, że przypominały wianuszki cebuli.

Szyk zamykały katapulta i balista, ciągnione z wysiłkiem przez kilka par koni.

– Idą z daleka – stwierdził, pozwalając koniowi wstać. – Znowu zaczyna się wojna. Maszerują w nogę, w jednej chwili gotowym stanąć do bitwy. Są przygotowani, nawet na to, że nikt nie zostanie na skraju drogi, gdy chodaki się zedrą, a bose stopy wojowników pokryją dziesiątki pęcherzy.

Zaśmiał się radośnie. Oczekiwał na szczęśliwy traf – i oczekiwanie się spełniało.

Rąbkiem płaszcza przetarł pozłacany szyszak, żeby wyglądał bardziej okazale. Ruszył na spotkanie nadciągającej roty zbrojnych.

Wysoki jeździec na widok Harta podniósł rękę. Zastęp pieszych stanął i jednym ruchem szeregi wojów zwróciły się w stronę przybysza. Długie włócznie pochyliły się, gotowe do zadawania uderzeń.

– Kimże jesteś i jako cię zwą? – Głos człowieka jadącego na czele brzmiał niecierpliwie i władczo. Rzucił pytanie tak, jakby miał niezachwianą pewność, że jeździec skłoni się i posłusznie odpowie.

Tors mężczyzny okrywała gruba kolczuga z kapturem, teraz swobodnie odrzuconym na kark. Nie miał hełmu, a długie, szpakowate włosy rozwiewał wiatr. Na czerwonej tunice, okrywającej pancerz, wyszyto duży emblemat w kształcie stojącego na tylnych łapach kosmatego potwora. Z paszczy zwierza wydobywał się strumień ognia.

Hart wytężył wzrok.

Kolor okrywającego konia kropierza przypominał ciemną barwę krwi. Zręczny rzemieślnik zadał sobie wiele trudu, żeby złotą nicią wyhaftować na osłonie końskiego tułowia dziesiątki splatających się ze sobą postrzępionych liści.

Hart uśmiechnął się. Wiedział już, kim jest nadjeżdżający mężczyzna o długich włosach, rozwiewanych łagodnym podmuchem.  

– Jestem Roland, wolny rycerz. Zwą mnie Hart – odpowiedział mocnym głosem.  

– Wiele o tobie słyszałem, sir Rolandzie. – Twarz jeźdźca rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. Błysnęły białe zęby. – Napotkałeś, sir Rolandzie, Earvena, pana tych włości i pobliskiego zamku.

W głosie brzmiała duma, może nawet pycha.

– Jestem czarnoksiężnikiem, lecz przemyślałem wiele spraw. – Uśmiech Earvena stawał się coraz bardziej radosny. – I wyciągnąłem konkluzje. Z pomocą tego zastępu odzyskam władztwo nie tylko nad swoją domeną, ale i nad całą doliną. Cóż sądzisz o mojej drużynie?

– Nie rzucą oręża na ziemię i nie pierzchną niczym zające, widząc wrogów – odparł Hart bez wahania. – Utoczą im krwi. Mniemam jednak, że brakuje ci, panie, łuczników i kuszników do osłony boków. Nie masz także hufca jezdnych. Oni przełamują wrogie szyki, a potem wycinają wszystkich w pień. Wtedy wygrasz.

– Ludzie tacy niebawem dołączą do nas. – Ciemne oczy Earvena wpatrywały się w twarz Harta. – Jesteś gotów wszystkich poprowadzić?

Earven wyciągnął rękę przed siebie.

– Powiodę ich do zwycięstwa. – Hart także uniósł dłoń. – Wcześniej objąłem pieczę nad twoim dworzyszczem – nienaruszone czeka na ciebie.

Palce Earvena i Harta splotły się ze sobą.

– Nie pożałujesz tej decyzji, lordzie Rolandzie. – Uścisk ręki Earvena okazał się nadspodziewanie silny. – Dwa dni drogi stąd jest niewielki zameczek – też nim  władałem. Stanie się twoim, kiedy bez litości wyrżniemy wszystkich, ośmielających się nam przeciwstawić. Później poszukamy dla ciebie zacniejszej siedziby i lenna.

Hart poczuł, że ogarnia go radość. Przez całe życie czekał na taką okazję. 

– Wysieczemy albo kilkunastu obwiesimy ma konarach najbliższych drzew. – Earven wybuchnął szyderczym śmiechem. – Resztę wcielimy do naszego zastępu.  Pachołkowie też są potrzebni. To jedna ze spraw teraz dla mnie jasnych.  

Konie Earvena i Harta wolno ruszyły naprzód.

– Bardzo przydałby się nam, dobry mój lordzie, czarnoksięski jastrząb. Wiernie mi służył.

Earven pogładził krótką, starannie przystrzyżoną brodę.

– Miałem dwa takie ptaki – ciągnął – ale wysiadująca pisklęta jastrzębica zginęła. Drugiego przyzwałem do siebie, kiedy od nowa budowałem swoją moc. Jednak nie przyleciał. Jeden z moich łuczników – wkrótce tu przybędą – chwalił się niedawno, że ustrzelił jastrzębia w locie.

Z niesmakiem splunął na ziemię.

– Początkowo kazałem go wysmagać, lecz w końcu wynagrodziłem suto – Zęby Earvena znowu błysnęły w uśmiechu. – W walce jego umiejętności mocno się przydadzą. Jednakże wiem, że mój ptak zostawił trzy pisklęta. Obejmuje je mój czar, a byłyby użyteczne… Jestem pewien, że mogę je przywołać, jeżeli są blisko.  Nie napotkałeś ich, lordzie Rolandzie?

Oczy Earvena, patrzące uważnie, wydały się Hartowi bardzo podobne do jastrzębich źrenic. Mag uważnie wpatrywał się w twarz rycerza.  

– W twoim dworzyszczu w jednej z komnat widziałem jedynie przecięty łańcuch, prawie rozrąbany stół, dwie brudne miski, puste gniazdo w kępie drzew i resztki szczurów i gołębi. – Hart bez zmrużenia powiek odwzajemnił spojrzenie czarnoksiężnika. – Nie pojmuję, o czym mówisz.

Wiedział, dlaczego nie wyjawił prawdy. Nigdy nie miał przyjaciół, tylko towarzyszy. Nigdy ich nie opuszczał i nie zdradzał. Jastrząb stał się jego druhem, zaufał mu – i powierzył wyrośnięte pisklęta. Może nawet mówiący ptak myślał o nich jak o dzieciach, a on, Roland Hart, nagle został ich stryjem.

Nie mógł zdradzić martwego przyjaciela.

Zmierzył pewnym wzrokiem Earvena, tak silnym, że ten odwrócił głowę.  

Głuchy pogłos wielu stąpnięć nadal tłukł ziemię za ich plecami.

– Zdaje się, że nie ma to już znaczenia… – Earven znowu wybuchnął śmiechem. Odwrócił się w siodle i spojrzał za siebie.

– Zapewne zgodzisz się, lordzie Rolandzie, że jastrzębie są nic nieznaczącymi szarymi ptaszyskami – dodał, machając ręką. 

– Panie mój dobry, tak niewątpliwie jest. – Hart pokiwał głową.

Coś wystającego z rękawa kolczugi zwróciło jego uwagę – jastrzębie piórko, przedzielone falistymi prążkami. Uwięzło w jednym z ogniw pancerza.

Czułym gestem zrzucił na ziemię ostatni ślad rozmowy z młodą jastrzębicą.

Dostrzegł jeszcze trzy szare kreski, krążące w oddali tuż nad ziemią – i tylko przez krótką chwilę miał wrażenie, że jednak coś bezpowrotnie utracił.

Coś bardzo ważnego.

 

27 października 2011 r. Roger Redeye

 

Źródła ilustracji w kolejności zamieszczenia:

 

http://www.knightsandarmor.com/armor.htm

http://pl.wikipedia.org/wiki/Jastrz%C4%85b_zwyczajny

http://www.digart.pl/praca/1536501/CZARNOKSIEZNIK_.html

 

 

Koniec

Komentarze

Pracuję nad większym tekstem fantasy, a w międzyczasie postanowiłem napisać mniejsze opowiadanie. Chciałem napisać małą, klasyczną opowieść o czarach, zaklęciach, demonach, mieczach dwuręcznych, potężnych czarnoksiężnikach, niewiastach niezwykłej urody, heroicznych bohaterach … Nie wiadomo dlaczego, wyszło mi zupełnie coś innego. Jak widać, zamysł pisarski w krainie fantasy bardzo często na pstrym koniu jeździ …

Problem z długim opowiadaniem jest taki, że trzeba poświęcić trochę czasu na przeczytanie. Ten tekst dopiero zacząłem. Skończę, jak będę mógł. Pierwsze wrażenie jest takie: kolejny duplikat świat stworzonego przez Sapkowskiego. Formuła wycierana pracowicie od wielu lat przez początkujących twórców; ale może dalej będzie coś fajnego i oryginalnego. Zgrabnie napisane, chociaż dialogi możnaby było dopracować. Mieszają mi się wypowiedzi z opisami. Ocenię, jak już będę znał całość.

Nie jest to specjalnie obszerny tekst - pięćdziesiąt dwa tysiące pięćset siedem znaków bez spacji. Zapraszam do dalszej lektury.  

Strasznie naiwna stylizacja tych dialogów na "mroki średniowiecza".

Trochę przydługi ten dialog, ale co tam. Tak sie teraz pisze. Szkoda tylko, że ani akcji ani fabuły.

Język dialogów jest stylizowany, to prawda. Nie jest archaizowany, chcialem jednak, aby nie był wspólczesny, jednocześnie jednak nie sprawial kłopotów w czytaniu.  Czy jest to zrobione "naiwnie"?.  Hmm ... Nie mam takiego wrazenia,  choć, jak zawsze, na pewno można to bylo zrobic jeszcze lepiej.  Każdy jednak ocenia to inaczej. Pozdrowinia, Arcturze Vox.  

RogerRedeye: Czy jest to zrobione "naiwnie"?.  Hmm ... Nie mam takiego wrazenia (...)

To miło, ale zawsze bezpieczniej jest dla autora założyć, że to jednak czytelnik ma rację.

Gwidonie, " Jastrząb"  nie jest opowiadaniem  alcji. Okres, który obejmuje tekst, jest krótki:  cztery, może sześć dni.  Roland Hart traktuje pobyt w gródku Earvena jako jako wypoczynek i okazję do zdobycia nowego zajęcia. - wyraźnie to zaznaczam.  Hart jest profesjonalistą w swoim fachu, dość zimnym,  zna świat, w ktorym żyje  i dobrze go rozumie.  Napotyka jednak zjawisko, z ktorym się jeszcze nie spotkał - ptaka, który ma cechy ludzkie. Dla Harta to cos zupelnie nowego. I taka jest fabula - opis kilku dni w świecie, gdzie potwory, demony i upiory są czyms oczywistym - choć  oczywiście nie wszystkim to odpowiada i nie wszystkim będzie się to podobało.    Co do dużej ilości dialogów - konsekwetnie starałem się unikać opisów uczuć Rolanda Harta. Konsekwentnie i świadomie, choc efekt może być inny od zamierzonego. 

Oczywiście, Narcinie Robercie, że masz rację. Co wcale nie znaczy, nie autor nie ma prwa do innego spojrzenia na swoj tekst i jego obrony. Co powiesz o tym zdaniu? "Wydawało mu się, że w niedomkniętych potężnych szczękach kosmatego olbrzyma tli się jeszcze cień dziwnego uśmiechu ukojenia." Albo o tym, z dialogu:"Paskudo czarnoksięska, twój władca mógł rzucić na ciebie takowy czar, duszą zaś walki i zwycięstwa jest podstęp." być może, są naiwne, ale mi sie podobają, zwlaszcza pierwsze. Czytknikom mogą się podobać znacznie mniej ... Jasne, że opinię Arctura Voxa wezmę pod uwagę, tym vardziej, ze pisze drugie opowiadanie z gatunku fantasy. 

A nie wydaje Ci się, że jest to pójście na łatwiznę? Opowiadań bez fabuły jest do przesytu. Sam czasami takie piszę, bo to proste i łatwe. Zastanawiam sie nawet czy nie wrzucić rozmów mego kumpla z lodówką, albo ścianą, bo po trawie gość ma takie schizy, że normalnie wow. Na suwalki.info można znaleźć odnośnik do fantastycznej historii gościa, który wyskoczył z 10 pietra, przeżył i co ciekawe połamał tylko kilka żeber. ostatnio był na basenie miejskim popływać.ma się dobrze. Dalej jara.czy to fantastyka? Dla niektórych pewnie tak.

Jak mam sobie wyobrazić "długie usta"?
Gdzieś tam, po wprowadzaniu zmian w zdaniu, zostało Ci podwójne słowo.
No, to powyżej było dla wykazania się czujnością. Całość --- bardzo na plus. Że sapkowszczyzna? Pod jakim względem?, zapytam cichutko. Brak fabuły? Jak dla kogo. Bez rzeki krwi oraz miliona wyprutych flaków też może być interesująco.

Nie za bardzo. Ja uważam, że "Jastrząb " jest tekstem stosunkowo krótkim. Świadomie nie podzieliłem go na dwie części, co uczynilem przy " Kapeluszu' - to był błąd. Jednakże opwiadanie " Jastrząb" od razu zostało - pewnie słusznie - ocenione przez Tomasz Maja jako dlugi  tekst. Duża ilośc dialogów przy tej ogólnej ilości znaków miala slużyć do ułatwienia czytania. Poza tym, nie chiałem sam charakteryzowac Harta.  Cieszy mnie, że Tomasz Maj uzyl określenia " zgrabnie napisane". Jakby na to nie patrzeć, komplement, za który dziękuję.
Co do projektu Twojego opwiadania o rozmowach gościa na haju z lodówką i ze ścianą - a dlaczego nie? Raz - odmiana, dwa - nowe doświadczenie pisarskie i powrót do wspolczeności. Trzeba tylko znależć element fantastyczny...  
Sam nie napisalem jeszcze do końca żadnego opowiadania fantasy, więc spróbowałem  ....
Niech lotne jastrzębie będa z tobą, Gwidonie. Uważaj na łuczników. Pozdrowienia.

Wielkie dzięki, Adamie. Poprawiłem. Przy okazji poprawiłem też literówki, mam nadzieję, że wszystkie.

Jak dla mnie zdania są zbyt długie i/lub karkołomne. Pozawijane i poplątane. Ciężko się to czyta. Mógłbyś układać dyktanda dla prof. Miodka. Co do dialogów, to podtrzymuję swoje powyższe zdanie. Język, którego używałeś, dla mnie jest jakiś taki dziwaczny, a nie archaiczny. Momentami zadawałem sobie pytanie, czy Hart i te jastrzębie nie są ograniczeni umysłowo. Jednym słowem, strasznie ciężko mi się czytało. Przedobrzyłeś z tym archaizowaniem.
Fabuła jest taka sobie. Cofam moje porównanie do Sapkowskiego. Skojarzyło mi się na początku, gdzie było o strzydze. Przykro mi, ale daleko ci do niego.  Rozumiem, że miało być w stylu: "twardy wojownik podczas opieki nad pisklętami jastrzębia odkrywa w sobie ludzkie uczucia".  Wyszło, jak wyszło.
Zagadką dla mnie jest, jak dawno przed przybyciem Harta odbyły się te wojny czarnoksiężników i opuszczenie ich siedzib. Niektóre znaki wskazuję że kilkanaście tygodni ( kiełkujące rośliny na polach), inne że kilka tygodni lub kilkanaście dni (martwe potwory- niektóre już gnijące, inne jakby dopiero co padłe).  Naplątałeś z tym.
Oceniam na 3

Dzięki, Tomaszu, za przeczytanie " Jastrżębia" do końca, i to w dodatku o dość juz późnej porze. Dzięki za zasygnalizowanie trzech problemów. Kkiedy zakończyła się wielka wojna magów?  Niedawno przed przybyciem Harta do zajazdu. Karczmarz radośnie informuje Harta, że: "Wielkie starcie magów i czarnoksiężników już się zakończyło, panie rycerzu." Akca opowiadania toczy się poźnym latem, na co wskazuje wyrażnie to, że Hart je ( bo lubi) suszone śliwki, a szynkarz wspomina, że śliwki obrodziły. Zwróć jednak uwagę, że koniec wojny nie oznacza wybicia potworów.  Karczmarz wyrażnie mówi o tym, e koniec wojny byl dla potworów katastrofąm bo straciły swoich panów.  Włóczyly się, szukając jedzenia. Ten czas nie jest określony! Strzyga, która napotyka Hart, mogła zostać zabita niedawno - Hart nie potrafi tego okreslicć  bo zastanawia sie, czy przypadkiem nie imożna jej przywrócic z powrotem do życia. Kosmaty stwór, który Hart napotyka na drodze, trzyma w łapie zeschnięte pokrzywy. może próbowal je jeść, co korespondje z tym, o czym  wspomina karczmarz, że włóczące się harpie próbowaly wyjadac surowy bób, a także śliwki. Co do zielonych kiełków - to proste. Zawsze jes tak, że pomimo wypalenia ziemi rośliny próbują się  odnowić  W glebie osadzają się przynosozne  wietrem ziarenka, zaczynają rosnąć itd. Wydaje mi się, że wwszystko to jest  dość  konsewkwetnie podawane w tekście. W jednym z zamków czuć fetor zwłok, ale tam wojna skończyła się wcześniej, a trypi fetor utzymuje się długo. Tak samo jest z bezwłosym stworem na moście zwodzonym - mógł zemrzeć niedawno przed przybyciem Harta, podobnie jak inne upiory, dlatego dopiero wtedy, kiedy Hart wyjeżdża, koń czuje fetor. To jest logiczne i spójne czasowo. Wydaje mi się, że w tej sprawie nie "namieszałem", ale może należało to jednak uścislić. Kim jest Hart?To, co piszesz, to jedna z możliwych interpretacji. Inna może być taka, że jest po prostu samotny. Z tego powodu dużo  mówi, na przykla rozmawia ze swoim wierchowcem. Jastrząb wytyka Hartowi , że jest gadatliwy. Co do języka - to jest kwestia oceny. Dzięki za zwrócenie uwagi, że może być zbuyt trudny w odbiorze.
Pozdrawiam. 

Rogerze, jeszcze jedna uwaga. Zapis dialogów. Piszę o tym dopiero teraz, ponieważ po zarzutach dotyczących stylizacji języka pozaglądałem w tekst ponownie i dostrzegłem pomyłki.

Tomaszu, sorry za  literówki w ostatnim poście do Ciebie. Rano, przed wypiciem kawy, człowiek jednak myśli i działa ospale, nie zwracając należnej uwagi na błędy pisarskie - co mnie jednak nie usprawiedliwia. Proszę o wybaczenie. 

Jeszcze raz wielkie dzięki, Adamie, za  zwrócenie uwagi na błędy w zapisie dialogów. Sprawdzę i postaram się poprawić,  jeżeli jeszcze zdążę. Przede wszystkim dziękuję jednak za jak zywkle obiektywną ( i oczywiście cieszącą  mnie ) ocenę całości tekstu.- nawet z błędami w zaposie dialogów.  Pozdrawiam.  

Co do obiektywności, to z założenia powątpiewam --- jak praktycznie każdy czytelnik oceniam z własnej prespektywy, dodatkowo zniekształconej przez to, że nie jestem wielbicielem fantasy że tak napiszę typowej, śmierdzącokarczemnej i zakapturzonej, mrocznej i krwistej do przesady. Dlatego Twój tekst przeczytałem z rosnącym w miarę lektury zainteresowaniem --- kim, u czorta, jest Hart, skąd tyle zwłok maszkar... Koniec jakiejś epoki? No i owszem, schyłek, ale nie koniec świata totalny, coś tam ktoś zaczął rozumieć inaczej...
Nawet z błędami. Zauważam z pewnego rodzaju przestrachem, że albo rośnie moja tolerancja, albo maleje uwaga... :-)

Albo też, Adamie,  wciągnął cię tekst. To tylko przypuszczenie. Pozdrowiam.

Damnit, Rogerze - niedługo więcej miejsca zajmie Ci obrona i tłumaczenie twego "dzieła" niż sam jego tekst!

Nie wiesz, że samo wystapienie takiej sytuacji dowodzi porażki autora?

Przesada. Uprzejmie odpowiadam na posty, Arcturze, zgodnie z dobrymi obyczajami Forum NF. Nic  więcej. Jeżeli się z czymś nie zgadzam, cytuję tekst i przedstawiam argumenty - myślę, że rzeczowe ( tak na pzzyklad jest przy zarzucie " pokwitwaszenia" czasookresu akcji. )  Cóż  ja pocznę, że napisałeś  kolejnego posta? Napisaleś, odpowiadam ...
Pozdro. 

Pomysł ciekawy. Tak, ja też nie przepadam za mordobiciami w karczmie albo na gościńcu. ;-)

Literówek wszystkich nie wyłapałeś. Została jakaś dziwna lina, gdzieś ee, gdzieś wyraz n i sporo innych. Teraz znowu możesz poprawić. Jeśli jeszcze chce Ci się wracać.

Mi osobiście też czas zazgrzytał; trakt zdążył porosnąć wysoką trawą, a jastrzębie pisklaki przeżyły.

I dlaczego czarownik przywoływał swojego jastrzębia, skoro powinien wiedzieć, że jest przykuty? Aha, owoce suszone to nie to samo, co kandyzowane.

Pozdrawiam. :-)

Babska logika rządzi!

Finklo, może nie należało czytać opowiadania o mordobiciach na gościńcach, jeżeli cię nie interesowało… Dzięki za zwrócenie uwagi na błąd  w konstrukcji fabuły i niedoróbki edycyjne. Pewnie kiedyś  poprawię ten  wątek przywołania jastrzębia przez Earvena. Co do przeżycia pisklaków i porośnięcia gościńca trawą, jastrząb to wyjaśnia w rozmowie z Hartem  – i wskazuje, że on i jego pisklęta są już inne niż pozostałe jastrzębie, że pisklęta wykluły się w innym okresie i inaczej się  zachowują…  

Pozdrawiam. 

 

PS. Dopisałem kilka zdań o zaklęciu strażniczym, rzuconym przez Earvena, o czym jastrząb nie wiedział, a domyślił się dużo później. Teraz wszystko jest jasne, w tym zachowanie Earvena w ostatnim rozdziale.

Przeczytałam i przejrzałam komentarze, pobieżnie, bo pobieżnie, ale rzuciła mi się uwaga o podobieństwie do Sapkowskiego – fakt, ja też na początku miałam takie skojarzenie ;-) To moja opinia: tekst bardzo mi się podobał. Jest po edycji, więc nie wyczułam żadnych karkołomnych sformułowań, dobrze się czyta ;-)

Będę dalej przeglądała inne teksty – ten jest z 2011, więc przede mną jeszcze trochę czytania i nauki xD

Pozdrawiam ;-)

 

 

dzięki za przeczytanie i komentarz. Fajnie, ze ten stary tekst, i to fantasy, bardzo się podobał. We wcześniejszych komentarzach chyba chodziło o to, ze opowiadanie jest jednak antysapkowszczyzną. Myślę, ze zdecydowanie tak.  

Tak, przed publikacją na portalu „Herbatka u Heleny” dopracowałem ten tekst. Na tamtym portalu opowiadanie zostało przyjęte bardzo ciepło. Tam odczytano ten tekst jako opowiadanie o potrzebie przyjaźni… Bardzo podobały się postacie jastrzębi. Przed publikacją stonowałem i uwspółcześniłem język dialogów, wyciąłem niepotrzebne zdania, wyrazy – a potem dodałem kilka nowych zdań o zaklęciu strażniczym, rzuconym przez Earvena. Teraz ciąg zdarzeń jest logiczny. 

Pozdrówko.

PS. Jeżeli zamierzasz studiować moje teksty, czemu nie… Jednak pamiętaj o maturze – na pewno portal zabiera czas.

 

Bardzo podoba mi się ta swoista baśń, traktująca o szczególnej przyjaźni rycerza i jastrzębia.

 

Na naj­więk­sze nawet kule zmar­z­nię­te­go lodu… –> Czy lód może być niezmarznięty/ niezamarznięty?

 

I wy­da­wał się łatwy  osią­gnię­cia. –> Pewnie miało być: I wy­da­wał się łatwy do osią­gnię­cia.

 

Twar­da skora za­pad­nię­te­go ciel­ska… –> Literówka.

 

Ma boki i grzbiet ma spo­iste i grube ni­czym kirys. –> Dwa grzybki w barszczyku.

 

Na wszyst­kie stwo­ry ciem­no­ści, nic lep­sze­go nie mogło mi się tra­fić!. –> Zbędna kropka po wykrzykniku.

 

W są­sie­ku zna­lazł sporo siana, w skrzy­ni od­krył spory kop­czyk owsa. –> Czy to celowe powtórzenie?

 

Ptak cof­nął się do tyłu. –> Masło maślane. Czy istniała możliwość, by ptak cofnął się do przodu?

 

Na oka­pie okna stały dwie cy­no­we miski. Hart zaj­rzał do środ­ka jed­nej z nich. […] Myślę, że do tych cuch­ną­cych skop­ków wkła­da­no, nie­szczę­śni­ku, po­ży­wie­nie dla cie­bie. –> Czy miski na pewno stały na okapie okna, czy może raczej na parapecie?

Wydaje mi się, że Hart powinien odróżnić cynowe miski od drewnianych skopków.

 

Ichwy­cił jeden kęs i po­kusz­ty­kał do okien­ne­go okapu. –> Literówka.

 

–Słab­nie i nie­ba­wem usta­nie, ale nadal dzia­ła. –> Brak spacji po półpauzie.

 

Z chrzę­stem zębów nad­gryzł owoc. –> Chrzęściły zęby, czy może raczej miąższ jabłka?

 

Zgo­dzę się z tobą, ze wo­jo­wa­nie jest kosz­tow­ne. –> Literówka.

 

– Je­że­li pod­ję­to szturm – pod­jął… –> Czy to celowe powtórzenie?

 

Har­to­wi zda­wa­ło się, ze ge­stem znie­cier­pli­wie­nia. –> Literówka.

 

Roz­po­czę­ła się walka mie­dzy nimi. Wal­czo­no za­cie­kle… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

a spi­żar­ni wi­sia­ło kilka wiel­kich połci wę­dzo­ne­go mięsa… –> …w spi­żar­ni wi­sia­ło

 

– Twoi po­tom­ko­wie śą ist­ny­mi gło­do­mo­ra­mi. –> Literówka.

 

Prze­brzy­dła szara pa­sku­da, po­most czar­no­księ­skich mocy. –> Czy aby nie miało być: Prze­brzy­dła szara pa­sku­da, po­miot czar­no­księ­skich mocy.

 

I do czego służy tp prę­ci­sko? –> Literówka.

 

Ale ty, szary ptaku, nie­ba­wem od­dru­niesz… –> Literówka.

 

Ba końcu są cu­dow­nie pięk­ne! –> Literówka.

 

dłu­gie łapy i za­krzy­wio­ne, trój­pal­cza­ste szpo­ny. –> Szpony jastrzębia nie są trójpalczaste. Trójpalczasta może być łapa, a jej palce zakończone szponami.

Ponadto wydaje mi się, że noga jastrzębia ma cztery palce, a tym samym cztery szpony.

 

prze­la­ty­wał tuż na po­wierzch­nią ziemi. –> Literówka.

 

Chcia­łem ci tylko po­wie­dzieć.. –> Wielokropkowi brakuje jednej kropki.

 

Szyb­ko wbiegł na scho­dy, chcąc jak naj­szyb­ciej wy­trzeć się do sucha. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Za­ko­no­tu­je­my też, ilu ma pod sobą zwie­rzę, na­zy­wa­ne ko­niem. –> Ilu czego/ kogo ma pod sobą koń, i co to znaczy?

 

– Szko­da wiel­ka, ze nie umie­cie ra­cho­wać… –> Literówka.

 

zdu­mie­wa­ły go nie­spo­dzie­wa­ne umie­jęt­no­ści pta­ków. Nie spo­dzie­wał się… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

zwy­cię­skim roz­strzy­ga­niu po­ty­czek i wiel­kich starć. Nie­chyb­nie i szyb­ko roz­strzy­gał, kiedy na­le­ży wy­su­nąć do przo­du łucz­ni­ków, a kiedy oszczep­ni­ków lub to­por­ni­ków. In­stynk­tow­nie poj­mo­wał, kiedy na­le­ży usta­wić… –> Czy to celowe powtórzenia?

 

Do­brze się znal na ba­li­stach… –> Literówka.

 

Długi dziob gme­rał we wło­sach ry­ce­rza. –> Literówka.

 

Ja­strząb stal się jego dru­hem… –> Literówka.

 

– Za­pew­ne zgo­dzisz się lor­dzie Ro­lan­dzie, że ja­strzę­bie są nic nie­zna­czą­cy­mi sza­ry­mi pta­szy­ska­mi. – dodał, ma­cha­jąc ręką. –> Zbędna kropka po wypowiedzi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jakiż to stary tekst… Ale trzyma fason. Na pewno modyfikowałem go dwa razy, a może trzy. Teraz chyba po raz ostatni.

Nie pamiętam, z jakiego źródła korzystałem przy sprawdzaniu budowy ciała jastrzębia. Teraz Wikipedia o łapach, palcach i szponach jastrzębia pisze tak:

“Nogi tego ptaka są zaadaptowane do chwytania ofiar (z drzew, powietrza i ziemi). Zarówno jastrząb, jak i krogulec, mają długi skok ułatwiający wyciąganie zwierzyny ukrywającej się w gęstych gałęziach lub schwytanie jej w niskim locie. Ostre i długie szpony umocowane na silnych palcach przecinają skórę ofiary wbijając się jej głęboko w ciało i powodując jej śmierć.”

Z tego wychodzi, że łapy jastrzębia mają palce zakończone szponami. A ile ich jest… Nie pamiętam źródła informacji. Jeżeli cztery, to są czteropalczaste.

Ilustracja ponownie wklejona.

Pozdrówka.

I ja zajrzałam do Wikipedii: […] Palce są obecne zazwyczaj w liczbie 4, gdzie 3 skierowane są do przodu, a 1 do tyłu. Wyjątkami są np. struś czerwonoskóry, u którego występują dwa palce, albo jerzyk zwyczajny, u którego 4 palce są skierowane do przodu.

Więcej tutaj: https://pl.wikipedia.org/wiki/Uk%C5%82ad_kostny_ptak%C3%B3w#Noga

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ano, pewnie tak jest, czyli mamy łapę, zakończoną palcami, czterema, a palce wieńczą/kończą szpony. Ładny zwrot – zakrzywione, trójpalczaste szpony, czyli szpony na trzech albo czterech – wtedy czteropalczaste – palcach. 

Ale ten przymiotnik wyciąłem. Może, jeżeli ”Jastrząb” będzie miał ponowną premierę, zastanowię się nad jego przywróceniem w wersji czteropalczastej.

Nie, to nie jest ładny zwrot, bo szpony nie mają ani jednego palca. To łapa może być iluś-palczasta.

Babska logika rządzi!

Finklo, wkraczasz na grząski grunt. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wiem, Reg. :-) Ale może po raz kolejny uda się przeżyć.

Babska logika rządzi!

Trzymam kciuki. Dłońmi pięciopalczastymi zakończonymi paznokciami. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Coś tak w drugim rozdziale tekst się nieco poprzestawiał, ale przypadkowo dostrzegłem błąd i poprawiłem. Naturalnie pięciopalczastą łapą albo nawet pięcioszponiastą… Jak kto woli.

Pozdrówka.

PS. Wesołych Świat i Szczęśliwego Nowego!

Ichwycił jeden kęs i pokusztykał do okiennego okapu.

Ruchy głowy stawały się coraz szybsze. Napastnik rwał i łykał ciało ofiary, przytrzymując je szponiastą łapą.

Ruchy głowy stawały się coraz szybsze. Napastnik rwał i łykał ciało ofiary, przytrzymując je szponiastą łapą.

Powtórzyło się.

Czytałam już to opowiadanie. Sympatyczna, niespieszna historia przyjaźni człowieka z jastrzębiem, trochę o samotności. Fajne młode jastrząbki, zwłaszcza jastrzębica. Ładne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki za przeczytanie i komentarz. Poprawiłem te dwa zdania. W sumie chyba dobre, klimatyczne opowiadanie, i rzeczywiście, raczej o samotności i potrzebie przyjaźni, chociaż na pewno jest w nim dużo tradycyjnego fantasy, ale znowuż – inaczej potraktowanego.

Teraz to pewnie wyciąłbym z dziesięć zdań, ale specjalnie nie przeszkadzają.

Pozdrawiam.

Misiowi też wydaje się, że Hart utracił coś cennego. Szkoda. Może jakaś kontynuacja?

 Całość interesująca. Według misia słusznie przywołana.

Nie, raczej nie będzie kontynuacji, chociaż wydaje się ona być oczywista – Earven zwycięża, Roland staje się lordem i znamienitą osobą, ale pycha Earvena powoduje konflikt między nimi i Roland staje z nim do walki(wojny), teraz już o władztwo nad doliną. Bardzo możliwe, że przełamie się i pomyśli wtedy o wykorzystaniu jastrzębi. A może same się zgłoszą? Pewnie przydałby się też wątek kobiecy.

Nad “Jastrzębiem” pracowałem długo, chociaż z naturalnymi przerwami. Raz na jakiś czas poprawiałem tekst, coś usunąłem, coś dopisałem… Dużo dały uwagi do tekstu na “Herbatce…”, chociaż tam opowiadanie bardzo się podobało.

Mam skłonność do ciągłego wykorzystywania raz użytych imion. Earven wystąpił jeszcze raz, ale w zupełnie innej roli, lubię też imię Harry, a przy imionach żeńskich specjalnie nie bawię się w szukanie nowych. Harriet, Sue, Jennifer i inne wystąpiły w mnie kilkakrotnie, ale chyba z dobrym skutkiem.

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Pozdrówka.

Nowa Fantastyka