- Opowiadanie: maciekbuk - Władcy iluzji cz.1

Władcy iluzji cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Władcy iluzji cz.1

– Jak myślisz, przeżyjemy tym razem?

Glork rzucił cierpkie spojrzenie spod swej bujnej grzywki i z tą pasującą do niego, zgorzkniałą miną odpowiedział spokojnie:

– Dziwne pytania zadajesz, Kartrig. Gdybym wiedział, że podczas któregoś zlecenia zginę, w ogóle bym się go nie podejmował, prawda?

Odwróciwszy wzrok od towarzysza, zdecydowanym ruchem ręki machnął na gospodynię.

Szczupła dziewczyna z długim, jasnym warkoczem na plecach oderwała się od zgrai rozkrzyczanych i rozochoconych alkoholem żołdaków. Posyłając im przepraszające uśmiechy, podążyła prędko do dwójki przy krótkiej ławie.

Kartrig przestał przyglądać się hałaśliwej kompanii i powiódł wzrokiem po innych grupach najemników.

– Ale przyznasz, że trochę ludu się zebrało.

Glork w odpowiedzi mruknął tylko skąpe „Yhm" i poprosił dziewczynę o kwartę miodu pitnego.

Kartrig wcale niezrażony tą lekceważącą postawą towarzysza znów podjął próbę sprokurowania rozmowy:

– Swoją drogą, ich liczba mocno mnie martwi. Zastanawiam się, czy ta pannica będzie w stanie nas wszystkich opłacić.

Po raz pierwszy jego słowa wywołały żywiołową reakcję Glorka:

– Mi też nie daje to spokoju – powiedział, marszcząc gniewnie brwi. – Ale jeżeli spróbuje nas wyrolować, z bliska zapozna się z klingą mojego miecza – przejechał dłonią po skórzanej pochwie przy pasie.

Obok ławy pojawiła się gospodyni. Postawiła gliniane czarki na drewnianym blacie i z ręki Glorka przyjęła sześć brązowych monet.

– Następnym razem płacisz ty – oznajmił i podsunął kompanowi ciemnobrązowe naczynie.

Przez długi czas pili w ciszy, cierpliwie znosząc ordynarne krzyki współbiesiadników. Kartrig cały czas rozglądał się po obszernej izbie, a Glork zawiesił nieobecne spojrzenie na blacie ławy i zupełnie pogrążył się w gorzkich rozmyślaniach.

Młody najemnik w końcu zwrócił się do zadumanego kompana:

– W ogóle się tym nie przejmują. Jakby mieli iść na zwykłą potyczkę – wskazał głową na mężczyznę, który przy akompaniamencie rechotu towarzyszy wywijał ostentacyjnie mieczem, parodiując walkę z potworem.

Glork skierował tam mało zaangażowane spojrzenie i odpowiedział ponuro:

– Zaczną się przejmować, gdy w końcu staną twarzą w twarz z którymś z tych piekielnych pomiotów. Na to nie da się przygotować. Tylko doświadczeni nie będą szczać ze strachu w spodnie i wołać o pomoc.

Kartrig patrzył chwilę w jego zmęczoną życiem twarz i zapytał niepewnie:

– A ty?

Glork rzucił mu zaskoczone spojrzenie.

– Co ja?

– No… kiedy pierwszy raz stanąłeś twarzą w twarz z bestią. Jak się wtedy zachowałeś?

Glork westchnął ciężko i sięgnął po miód. Kiedy już zwilżył gardło, znów spojrzał na towarzysza bystrym wzrokiem.

– Szczerze mówiąc, to z nimi zawsze jest pierwszy raz, Kartrig. Każda bestia jest inna. Jedyne, czego możesz się po nich spodziewać, to drapieżność i umiłowanie ludzkiego przerażenia. Ja nauczyłem się tylko jednego: w żadnym wypadku nie można uciekać. Jeżeli cię wyczuje, a ty odwrócisz się plecami, już jesteś przegrany. Jedyna nadzieja jest w ataku; i to całą kupą.

Kartrig zaczął bawić się czarką, okręcając ją co chwilę na blacie. Zastanawiał się głęboko nad słowami towarzysza. W końcu zapytał cicho:

– Glork, sądzisz, że to naprawdę są diderny. Bo jeśli tak, to ja… Po prostu nie wiem, jak się zachowam.

Mężczyzna spojrzał na niego ze zrozumieniem.

– Dasz radę, młody. Tyle razy widziałem cię w akcji. W innym razie przecież nie brałbym cię ze sobą. Zresztą nie wierzę, żeby to były diderny.

Oczy Kartriga zaświeciły w nadziei.

– Naprawdę tak myślisz? Ale wszyscy mówią…

– Zawsze mówią, Kartrig – przerwał mu ostrym tonem. – Ile razy już się nasłuchałem o rzeziach poczynionych przez bestie, a okazywało się to później dziełem zwykłych grup bandyckich. Patroszą ciała, rozrzucają członki i malują krwią znaki tylko po to, żeby odwrócić od siebie uwagę. Bestie są po prostu wiarygodną i wygodną wersją, powielaną przez głupich chłopów, którzy najwyraźniej lubią straszyć się nawzajem.

Młodego towarzysza te słowa nie przekonały.

– Ale tutaj chodzi o całą posiadłość ziemską. Zwykli bandyci raczej nie zagroziliby ludziom Tersstiltów. A mówi się, że stary Jonas miał pod sobą nawet dwustu zbrojnych.

Glork potarł palcami po srebrzystym zaroście.

– Może to jakieś porachunki rodowe. Nie wiem. Zobaczymy, co dziewczyna o tym powie.

Kartrig jednak nie dawał za wygraną:

– Ale dlaczego sądzisz, że to nie diderny? Ponoć znaleźli trupy z wyszarpanymi wątrobami. A wielu miejscowych opowiada o dziecięcym śmiechu, dobiegającym z lasów.

Glork spojrzał na kompana jak srogi nauczyciel na błądzącego ucznia.

– I uważasz, że zadomowiły się we włościach Tersstiltów? Jak myślisz, dlaczego diderny przetrwały do tego czasu? Przecież są to bestie widmowe, wpływające na ludzki umysł, a nie miażdżące przeciwników swą szaleńczą siłą. Gdyby pozostawały w jednym miejscu, królewskie oddziały eksterminacyjne wybiłyby je już co do sztuki. O didernach się słyszy, widzi się efekty ich działań, ale nigdy się ich nie spotyka. Przybywają z wiatrem i przy kolejnym jego podmuchu odchodzą.

Po tym wykładzie Kartrig stracił odwagę do polemiki i uciekł od towarzysza wzrokiem.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz. Wolałbym raczej stanąć przed trującymi pręcikami jazgoty, niż dać się omamić tym parszywym bestiom. Słyszałem historie o tym, jak zmuszały ojców do mordowania swoich dzieci, a potem karmiły się ich rozpaczą. Czekam dnia, kiedy te wszystkie bestie po prostu zginą – i uderzył w blat z taką siłą, że czarki podskoczyły nieznacznie.

Usta Glorka wykrzywiły się w nikłym uśmiechu.

– Dlatego właśnie jesteś ze mną, Kartrig. Ale nawet, jeśli uda nam się wysłać je wszystkie z powrotem do piekieł, to pozostaną jeszcze inne potwory – te ukrywające się w nas samych. Zapamiętaj to.

Kartrig pokiwał ze zrozumieniem głową, ale jego uwagę prędko odciągnęło zamieszanie powstałe pod drzwiami. Glork również powiódł spojrzeniem w tamtym kierunku.

Dotychczas wypełniający izbę gwar przycichł, a w jego miejsce rozbrzmiał elegancki głos męski:

– Ludzie, ludzie, zróbcie no przejście. I dajcie jakąś ławę, żeby panienka mogła na niej stanąć.

Odpowiedział mu cichy głos dziewczęcy:

– Nie trzeba, Mathiasie…

Ale ktoś już przyniósł krótki stół i ustawił go niedaleko drzwi wejściowych.

Wszyscy ustawili się jak najbliżej wejścia, wymieniając jeszcze między sobą ciche uwagi. Glork i Kartrig dopili prędko miód i również dołączyli do oczekującego tłumu.

Ponad głowami żołdaków wkrótce pojawiła się smukła sylwetka młodej damy. Wspięła się ona na podwyższenie, korzystając z pomocy dwóch towarzyszących jej zbrojnych rycerzy. Zaraz za nią wgramolił się starszy jegomość ze schludnie uczesaną brodą i łysiną połyskującą spomiędzy resztek szarawych włosów.

Kartrig rozdziawił usta i z zachłannością przyglądał się urodzie młodej szlachcianki. Jej brązowe włosy sięgały łokci, a zielone oczy spoglądały niepewnie na tłum przed sobą. Sytuacja, w jakiej się znalazła, wyraźnie ją onieśmielała.

Przemowę rozpoczął jej wytworny towarzysz:

– Drodzy panowie, cieszę się, że tak licznie odpowiedzieliście na nasze wezwanie. Szczegóły, jak mniemam, znacie już z tablic ogłoszeń, ale dla pewności chciałbym powtórzyć rzeczy najważniejsze. Otóż z posiadłości szanownego rodu Tersstilt od ponad miesiąca nie ma żadnych wieści. Jak mówią miejscowi, przez ten czas nie widziano nikogo ze służby, a ci, którzy prowadzeni niepokojem zapuścili się do lasu, do swych domostw już nie powrócili. Przy skraju pól znaleziono kilka ciał śmiałków, lecz o reszcie słuch zaginął. Opłaciliśmy już małą grupę najemników, ale…

Jego wypowiedź przerwał głos jednego z zebranych:

– Panie, my nie chcemy słuchać tu o innych najemnikach. Pan nam zacznij od gwarancji zapłaty, bo z tego, co widzę, paniusia na zbyt możną w tej chwili nie wygląda – zawtórowało mu wielu innych.

Mathias zaczerwienił się ze złości i wycedził przez zęby:

– Jak śmiesz, łachudro. Mówisz do jaśnie…

Ale dziewczyna złapała go delikatnie pod ramię.

– Nic nie szkodzi, Mathiasie – i przesunęła się trochę do przodu, wyraźnie chcąc przejąć inicjatywę.

– Ale panienko Jovio…

Dziewczyna z powagą spojrzała mu w oczy, a on ukłonił się lekko i cofnął posłusznie za nią. Ona ze swojej strony wzięła głębszy wdech i oznajmiła lekko łamiącym się głosem:

– Osobiście gwarantuję wam po sześćdziesiąt srebrników na głowę, jeśli tylko zapewnicie ratunek moim bliskim.

Podniósł się kolejny głos z tłumu:

– A kto nam to zapewni, pytam? Jak patrzę, – rozejrzał się w koło. – jest tutaj chyba ze pięćdziesiątka pyszczydeł łasych na srebro. Znajdzie panienka taki budżecik? A może zechce dać coś na zachętę?

W sukurs poszło mu kilkanaście głosów, otwarcie żądających zaliczki.

Dziewczyna przymknęła na moment oczy, ale prędko je otworzyła i odpowiedziała z zaciśniętymi pięściami:

– W tej chwili nie jestem w stanie przekazać wam żadnych monet. Niedawno przybyłam z Odenmaru, a nie miałam szans dostać się do domu. Ale zapewniam was, że… – przerwał jej niezadowolony gwar. – Obiecuję, że otrzymacie ustalony żołd – zawołała, próbując przekrzyczeć hałas. To jednak nie pomogło, więc po chwili dodała ze zbierającymi się w oczach łzami: – Oświadczam, że kiedy dotrzemy do pałacu, będziecie mogli zabrać z niego co tylko zechcecie.

Wrzawa ustała i wszyscy początkowo patrzyli na nią w zaskoczeniu, aż w końcu wybuchły rubaszne śmiechy.

– Czy dobrze zrozumiałem? – zawołał jeden. – Pozwalasz nam złupić własny dom? To się nazywa desperacja!

– Może jeszcze dziewki po drodze będzie nam wolno gwałcić? – dodał z rechotem inny.

Mathias z przerażeniem na twarzy przyciągnął do siebie niewiastę.

– Panienko Jovio, co panienka mówi? Gdyby pan Jonas…

Jovia wyszarpała ramię z jego uścisku i odpowiedziała z drgającymi ustami:

– Zamilcz, Mathiasie. Teraz dobro rodziny jest dla mnie najważniejsze.

Rozkrzyczane towarzystwo nie było w stanie się uspokoić. Każda grupka komentowała między sobą słowa dziewczyny, kwitując je szyderczym śmiechem. Jeden mocno pijany zbliżył się nawet do ławy, na której stała, i złapał za koniec jej sukni.

– Może zamiast obiecywać skarby, sobą zapłacisz za nasze miecze – i chciał podnieść suknię do góry, ale jego rękę kopnięciem odtrącił Mathias.

– Nie waż się jej tknąć, bydlaku! – ryknął.

Mężczyzna zaczerwienił się ze złości i złapał szlachcica za nogę. Zaczęli się szarpać przy wesołych pokrzykiwaniach rozbawionej publiczności.

Wszystko to zakończył krzyk dziewczyny:

– DOSYĆ!!

Śmiechy umilkły, a Mathias zdołał się w końcu uwolnić z uścisku napastnika.

Jovia z przymkniętymi oczami wyciągnęła rękę do towarzysza i urażona jak nigdy w życiu zażądała:

– Mathiasie, sakiewka.

– Co panienka…¬

– Sakiewka – powtórzyła z naciskiem.

Mężczyzna dostosował się do polecenia.

Odebrała od niego woreczek i wysypała na rękę całą jego zawartość.

– Sześć srebrników – przemówiła do zaintrygowanych słuchaczy. – Tyle mi zostało. Otrzyma je każdy, kto zrewanżuje się za mój poplamiony honor.

Wszyscy początkowo wpatrywali się w jej dłoń z monetami, powoli dochodząc sensu tych słów, ale zaraz kilka osób doskoczyło do pijanego awanturnika.

Kardrig również chciał zerwać się do przodu, ale powstrzymał go mocarny uścisk Glorka.

– Zgłupiałeś? – zganił młodziana. – Chcesz narobić sobie wrogów dla sześciu srebrnych monet?

Mężczyzna uspokoił się, ale krew nadal w jego żyłach pulsowała szybko.

– Zrobiłbym to za darmo – odpowiedział kompanowi przez zaciśnięte zęby.

Glork pokręcił głową.

– Więc zgłupiałeś bardziej niż mi się wydawało.

Kardrig odwrócił głowę w bok i nadal ciężko oddychając, odparł spokojniejszym głosem:

– Po prostu nie mogę patrzeć na takie ordynarne zachowanie wobec… No przecież sam widzisz, ona jest jak anioł.

Glork patrzył przez moment zdumionym wzrokiem na wzburzonego kompana, ale zaraz roześmiał się szczerze na pełne gardło.

Kardrig przeniósł na niego urażone spojrzenie.

– No co? – zapytał ze złością.

Glork przestał się śmiać i odpowiedział nadal rozbawiony:

– Młody, nie dla dziada salony. Ty swoje wzdychania skieruj lepiej na jakąś chłopkę, a nie córkę Tersstiltów. Mieszczanka – to najlepsze, co możesz mieć. Pod warunkiem jednak, że będziesz dobrze machał tym mieczem, co ci zwisa przy pasie – skończył z tym samym, szczerym śmiechem.

Nieprzytomnego awanturnika wyrzucono za drzwi. Jovia rozdzieliła monety pomiędzy trzech, którzy doskoczyli do niego najszybciej, i znów przemówiła do zebranych:

– Bezpieczeństwo mojej rodziny jest dla mnie najważniejsze. Nie interesuje mnie, czy zabijecie te bestie, czy nie. Zależy mi jedynie na tym, żebyście uwolnili od nich moich bliskich.

Jeden najemnik zapytał głośno:

– O jakich bestiach tutaj mówimy?

Jovia spojrzała na niego zdeterminowanym wzrokiem.

– O didernach – odparła.

Izbę wypełnił ożywiony szmer – niektórzy niewtajemniczeni pytali sąsiadów o naturę wspomnianych stworów, inni, bardziej obeznani w temacie, starali się ją pośpiesznie wytłumaczyć.

Pośród tych poszeptywań rozbrzmiał pewny siebie głos:

– Diderny, bestie pożerające umysły, duchy wiatru, władcy iluzji, to niektóre z przydomków, jakie obiły mi się o uszy.

Kardrig złapał w przerażeniu towarzysza za skraj skórzanego kaftana.

– Co ty robisz? – wyszeptał.

Jednak Glork nie zwrócił na niego uwagi i dalej szedł między rozstępującymi się ludźmi w kierunku szlachcianki.

– Nikt nie może ich pochwycić, nikt nie wie jak je zabić, nikt nie wie jak się przed nimi bronić. Więc powiedz mi, pani, w jaki sposób chcesz uratować swych bliskich, jeśli nie znasz niebezpieczeństwa, jakie im zagraża?

Wszyscy spojrzeli na Jovię, w napięciu wyczekując jej odpowiedzi.

Ona patrzyła na mężczyznę niewzruszonym wzrokiem i odparła krótko:

– Mieczem. – Rozbrzmiały pojedyncze śmiechy.

Glork schylił lekko głowę i sam uśmiechnął się pod nosem rozbawiony tą ciętą ripostą. W końcu ponownie spojrzał na dziewczynę i ręką wskazując na otaczających go najemników, powiedział:

– Rozumiem, że to są twoje miecze. Ale kto będzie nimi dowodził?

– Ja – odparła bez mrugnięcia.

Tym razem wybuchły dużo liczniejsze rechoty, a wielu zaczęło patrzeć na dziewczynę z coraz większym szacunkiem.

Glork jednak nie dał wybić się z tropu.

– Najlepszy jest taki dowódca, którego życie nauczyło mądrości i pogardy dla śmierci. Czy takim dowódcą będziesz, pani?

Stojący przy nim najemnik zapytał wyzywająco:

– A ty kim jesteś, że się tak wymądrzasz?

Glork przymknął oczy i rozłożył szeroko ręce.

– Nikim. Po prostu zwykłym człowiekiem – odpowiedział spokojnie, po czym dodał z powagą: – Ale w swoim życiu widziałem już wielu bezmyślnych głupców, którzy sami skakali w pasze bestii, nie rozumiejąc przepaści, która je od nas dzieli. Wiele razy zbierałem oręż tych naiwniaków, a z ich poszarpanych ciał zrywałem pancerze. Wiele razy słyszałem ich przerażone krzyki – do dzisiaj je słyszę, każdej nocy, w każdym koszmarze. I właśnie dlatego się wymądrzam, przyjacielu.

Na wszystkich słuchaczach ta przemowa zrobiła jednakowe wrażenie. Jovia zapytała po chwili milczenia:

– Kim jesteś?

Glork ponownie rozłożył ręce.

– Już mówiłem, nikim. Moje imię pozostawię sobie samemu. – Po chwili jednak zreflektował się: – No i memu dzielnemu kompanowi oczywiście – objął ramieniem Kardriga, a ten, gdy tylko napotkał wzrok dziewczyny, poczuł, że cały kark i uszy płoną mu ze wstydu.

Jovia uśmiechnęła się do nich.

– A więc dobrze, nieznajomy. Co doradzasz?

– Słuchać moich rad, pani. Nic prostszego. Chociaż szczerze wątpię, że mamy tutaj do czynienia z didernami, to w żadnym wypadku nie wyzbędę się czujności. Jeżeli będziesz mnie słuchała, pani, będziecie mieli dużo większe szanse na przeżycie. Ale jak już mówiłem, to raczej nie są diderny.

Dziewczyna kiwnęła z przekonaniem głową.

– Zgoda. Mianuję cię moim doradcą. A jeżeli faktycznie uratujesz nasze życia, będziesz mógł liczyć na dodatkową nagrodę w srebrze. Tym czasem przygotujcie się wszyscy. Jutro o świcie wyruszamy.

 

Koniec

Komentarze

- Jak myślisz, przeżyjemy tym razem?
Poprzednim razem zginęli? Bardzo niefortunne otwarcie...
(...) spojrzenie spod swej bujnej grzywki (...).
A mógłby rzucić spojrzeniem spod cudzej grzywki?
(...) podjął próbę sprokurowania rozmowy:
Próbę czego podjął?
(...) wywijał ostentacyjnie mieczem, parodiując walkę z potworem.
Że jak proszę?
(...) mało zaangażowane spojrzenie (...).
Poproszę o scharakteryzowanie spojrzenia silnie zaangażowanego.
Bynajmniej nie wszystko, ale dręczenie długim wykazem ostatnio nie należy do moich ulubionych rozrywek.
-------------------------
Macieju, zawieraj bliższą znajomość z każdym trochę słabiej znanym, rzadziej spotykanym słowem, zanim go użyjesz. Jeżeli nie masz cierpliwości do papierowych słowników, korzystaj z poradni językowej PWN.
Pozdrawiam i powodzenia życzę.

Jeden zarzut. To nie opowiadanie. To scenka. Grupka najmników zbiera się przed większą rozpierduchą. Więcej treści nie zauważyłem. Awanturnicy tuż przed napierdalanką z pożeraczami wątróbek, którzy mogą okazać się czymś więcej. Fascynujące... Typowe "opowiadanko" doby RPG. Sztampowi starzy wyjadacze, którzy z niejednej miski gulasz wcinali, i mięso armatnie, rządne sławy, zebrało się w karczmie. Co będzie dalej?

Nowa Fantastyka