- Opowiadanie: maciekbuk - Piaski Anfory

Piaski Anfory

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Piaski Anfory

Powiał wiatr zachodni. Zmiótł pojedyncze ziarna piasku spomiędzy poszarzałych skupisk kości. Gdyby tylko drobinki te zostały przy ziemi, pośród innych, podobnych sobie, nie byłyby teraz zwykłymi marionetkami podmuchu czerwieni. Ale los odszczepieńców zawsze był z góry przesądzony.

 

Strażnik uniósł lekko głowę i spojrzał na zachodni horyzont; jego ponura czerwień zdawała się pożerać wszystko przed sobą.

 

„Edger'khel" – pomyślał ospale i strząsnął kawałki kości z opancerzonego torsu.

 

Leżał na cmentarzysku. Wokół jego potężnego ciała usypywały się bezkresne kopce szkieletów. Niektóre bestie zachowały odbicie swej dawnej formy, ale większość zgodnie ulegała suchym podmuchom martwego wiatru. Pokruszone kości, niegdyś stanowiące podporę ogromnych ciał, musiały w końcu zostać pochłonięte przez głębię mrocznej pustyni.

 

Strażnik z chrupotem łamanego szkliwa przycisnął prawą pięść do ziemi i podniósł się z trudem niewiele ponad stos szkieletów. Zdołał usiąść. Jego lewa rękawica zacisnęła się wokół rękojeści rdzawego miecza. Poderwał klingę ze stosu kości i wbił ją w piach pod sobą. Opierając się tak, wstał powoli na równe nogi. Imponujący rozmiar oręża niemal dorównywał jego tytanicznej posturze.

 

Ustawił się twarzą na zachód; jałowa, bezgraniczna przestrzeń tylko w jednym punkciku jarzyła się wątłą jasnością. Zarzucił miecz na prawe ramię i ułożył się w pozycję do skoku. Każdy jego ruch przeplatany był głuchym zgrzytem wyniszczonego ciała.

 

Oparł jeszcze stopy o pewniejszy grunt i wytężył całą swą materię. Wyzwolona energia na chwilę utworzyła gigantyczny podmuch, zmiatający wszystko wokół. Po strażniku nie zostało śladu i tylko długi jar, powstały przez impet jego lotu, mógł zdradzić kierunek, w jakim się udał.

 

Edger'khel, Zachodnia Brama, albo Wrota Pokutników, zależnie od świata, w którym się o niej mówi. Tutaj czerwień miała swe źródło. Tutaj też zjawiały się bestie najdziksze. Drapieżność – grzech trzeci.

 

Pustka przytłacza. Zwłaszcza, gdy przepełniona jest śmiercią. Co musi czuć istota, wtrącona w głębię nieznanego? Gdzie strach i brak nadziei przyjmują niemalże namacalne stężenie? Gdzie płuca napełniają się ich goryczą, miast orzeźwiającym tchnieniem powietrza?

 

Wściekłość.

 

Miotał się w bolesnej bezsilności. Żaden zapach, żaden kolor, żaden obiekt, nic nie było znane. Miotał się więc w morzu suchych kości, a one kruszyły się posłusznie pod naporem żelaznej skóry. Rogiem grzebać zaczął w piachu. Tylko piach, nic więcej. Ryk potworny rozdarł ciszę; hałas zawsze zdradzał ich położenie.

Jeden blask pośród pustyni. Przygaszony, ale żywy. Zbroja, hełm i miecz olbrzymi, a wraz z nimi śmierć.

 

Tytan wbił się w wysoką wydmę, siłą uderzenia rozrzucając masy piachu na dużej przestrzeni. Ryk ustał momentalnie; bestia zamarła w miejscu.

 

Zaskoczenie.

 

Strażnik wygrzebał się z zasypu i ze zgrzytem, okrężnym ruchem głowy, rozciągnął zesztywniały kark. Cienkie warkocze, wybiegające z wnętrza hełmu na barki, przetarły bezwładnie po wyniszczonej powierzchni pancerza.

 

Spojrzał na przeciwnika. Ocenił jego możliwości ataku i obrony. Skóra była twarda, z pozoru nie do przebicia, lecz żadna przecież istota nie jest wolna od słabych punktów. Na masywny róg należało zwrócić szczególną uwagę, ale siła mięśni wydawała się przeciętna – spokojnie można było dopuścić do zwarcia. Jedynie te kły; nawet piaski Anfory będą miały trudności z dokładnym ich przetrawieniem.

 

Mocno ścisnął miecz w prawej dłoni i zaparł się stopami w piachu. Czekał na atak; tutaj bestie zawsze atakowały pierwsze.

 

Istota w końcu zaczęła ryć pazurami w ziemi. Rozwarła paszczę, a spomiędzy rzędów połyskujących kłów spłynęły stróżki śliny. W końcu pochyliła się lekko i natarła w szaleńczej szarży.

 

Strażnik jej impet zatrzymał jedną dłonią. Choć posunął się po piachu do tyłu, utrzymał bestię przed sobą, z miażdżącą siłą przyciskając jej zaśliniony pysk w dół. Wymierzył przy tym błyskawiczny cios w brzuch, lecz ostrze miecza prześlizgnęło się tylko po metalicznej skórze potwora.

 

Bestia potrząsnęła głową, aby uwolnić się z przytłaczającego uścisku, i ze wściekłym rykiem wymierzyła śmiertelne pchnięcie rogiem.

 

Strażnik odepchnął się mocno od ziemi i jakby nie podlegając sile ciążenia, pofrunął na dużą odległość do tyłu. Gdy bestia trafiła w próżnię, a jej równowaga się zachwiała, w okamgnieniu do niej doskoczył i pochwycił za ostry róg. Potężne szczęki rozwarły się po tym, próbując dosięgnąć jego wyciągniętego ramienia. On zaś na ten właśnie moment czekał. Zrobił krok do tyłu i dwukrotnie wbił koniec miecza w miękkie podniebienie maszkary. Z jej gardła wydobył się przejmujący jęk, a na ziemię trysnęła struga ciepłej posoki.

 

Strażnik puścił twardy róg i pozwolił bestii paść na piach. Odwrócił się od niej z zawodem i pozostawiając tak konającą, ruszył powoli przed siebie.

 

Powiał wiatr północnowschodni.

 

Strażnik zatrzymał się w miejscu i głowę okręcił w bok, gdzie horyzont mienił się ciemnoniebieską barwą.

 

„Akhr'savah" – pomyślał ze spokojem. Nabrał w płuca więcej otaczającej go grozy i ponownie wzbił się dynamicznie w powietrze.

 

Akhr'savah, Północnowschodnia Brama, albo Wrota Bluźnierców, zależnie od świata, w którym się o niej mówi. Tutaj mroczny błękit miał swe źródło. Tutaj też zjawiały się bestie najbardziej niewdzięczne. Świętokradztwo – grzech ósmy.

 

Między stosami trucheł, w większości obdartych już ze wszystkiego prócz kości, rozbrzmiewał rozdzierający krzyk. Krzyk paniki, krzyk bólu; krzyk pomieszany z płaczem, krzyk pomieszany z przerażeniem. Krzyk ludzki.

 

Istota leżała plecami na piachu i trzęsła się na całym ciele. Ponura barwa błękitu zdawała się zalewać jej wzrok; głucha cisza zdawała się paraliżować jej słuch; martwe powietrze zdawało się uśmiercać jej płuca. Krzyczała więc. A w ten krzyk włożyła całą swą rozpacz i zagubienie.

 

Wszystko zmieniło się nagle. Ciszę wypełnił huk łamanych kości, a piasek zadrżał gwałtownie, jakby pod naporem uderzenia weń ogromnego ciężaru.

 

Uspokoiła się i drżący wzrok skierowała na źródło hałasu. Jej oczy rozszerzyły się w jeszcze większej panice, a z gardła wydobył się pisk przerażenia.

 

Patrzyła na istotę tytaniczną, nieznaną. Istotę, która jako jedyna w tym martwym świecie roztaczała wokół nęcącą aurę życia. Istotę, która była zwiastunem śmierci.

 

Strażnik kucał w stosie szkieletów i przyglądał się dziwnej maszkarze, wyplutej przez Północnowschodnią Bramę. Tutaj zawsze pojawiały się bestie najdziwniejsze; ale nie przypominał sobie żadnej tak małej, jak jego palec zaledwie. Ale była, więc należało wyzwolić ją mieczem. Zbliżył się do jej wątłego ciała i nachylił głęboko głowę, aby móc ocenić jej możliwości ataku i obrony.

 

Bestia patrzyła na to już niemalże obłąkanym wzrokiem. Nie mogła urwać krzyku przerażenia, nie miała też gdzie uciec. Patrzyła na ostrze ogromnego miecza, które zalane było strumieniami czyjejś krwi. Powiodła wzrokiem po popękanym pancerzu na piersi i zatrzymała go na masywnym hełmie. Tam majaczył jeden tylko wyłom, odsłaniający szmaragdową źrenicę.

 

Strażnik długo przyglądał się bestii, której forma go zaskoczyła niezmiernie. Była tak mała i delikatna. Wręcz niegodna jego miecza. Usiadł zatem z chrupotem łamanych szkieletów i postanowił zaczekać, aż urośnie.

 

Długo czekał. Bestia uspokoiła się w końcu i zaczęła krzyczeć coś w nieznanym języku. Wyraźnie pragnęła jego reakcji. Ale nie była jeszcze godna walki. Strażnik siedział więc przy niej pogrążony w płytkim śnie i nie odpowiadał na żadne z rozpaczliwych wezwań.

 

– Odpowiedz mi! Obudź się! W jakim świecie ja jestem?! Błagam! Jak mogę się stąd wydostać?! Odpowiedz! – Padła na kolana i zaczęła łkać w bezsilności. – Czym był ten rytuał? Co się stało? Chciałam tylko dosięgnąć nieśmiertelności.

Dlaczego więc tu jestem? Za co?!

 

Strażnik wyrwał się ze snu. Spojrzał na bestię, a ona znów zaczęła do niego krzyczeć coś niezrozumiałego. Lecz nie urosła w ogóle; to musiała być jej prawdziwa forma.

 

Podniósł się powoli z ziemi i wreszcie wymierzył śmiertelny cios mieczem. Bestia wrzasnęła i w histerii zakryła się rękami. Dziwne. Nie mogła walczyć, a chciała się bronić. Nie mogła przeżyć, a nie chciała umierać. Dziwne.

 

Strażnik opuścił miecz, a całą przestrzeń wypełnił jego niepojęty głos:

 

– Gharft sav ethrser. – „Wieczność jest długa". – Mer trafrte dur uftrhest kher. – „Jeszcze zapragniesz mojego miecza".

 

Błękitne oczy bestii zaświeciły w nadziei.

 

– Co mówisz?! Nie rozumiem! Jaki to język? Powtórz, proszę! – wołała w desperacji.

 

Ale powiał wiatr północny.

 

Strażnik natychmiast spojrzał na horyzont, którego czerń bezlitośnie pochłaniała wszystko na swojej drodze. Bestia zaś zaczęła cofać się w przerażeniu.

 

– Co się dzieje?!

 

Strażnik wpatrywał się uporczywie w północny mrok.

 

– Drakh'morth – powiedział z napięciem, a wszystko wokół zadrżało pod wpływem jego podniecenia.

 

– Nie rozumiem! Nie rozumiem cię! – krzyczała bestia.

 

Drakh'morth, Północna Brama, albo Wrota Upadłych, zależnie od świata, w którym się o niej mówi. Tam czerń miała swe źródło. Tam też zjawiały się bestie najbardziej żądne krwi. Mord – grzech pierwszy.

 

Strażnik nie oddawał już ani odrobiny swej uwagi bestii świętokradztwa. Drżał na całym ciele z zachwytu, a jego wzrok skupiony był wyłącznie na północnym horyzoncie. Przygotował się do skoku i wkrótce jedynie kłęby rozdmuchanego pyłu zdradzić mogły miejsce, w którym przed chwilą spoczywała jego potężna sylwetka.

 

Bestia zamarła. Gdy tylko została sama, znów pochłaniać ją zaczął beznadziejny mrok piasków Anfory. Z drżeniem ust rozejrzała się w koło. Nic, tylko piach i szkielety, pogrążone w gęstej czerni.

 

Na północnym widnokręgu raz po raz rozbłyskiwały jasne smugi. Piaski niosły drżenie walki, choć odbywała się ona tak daleko…

 

Bestia skryła głowę w dłoniach i przycisnęła czoło do martwego piachu. Zaczęła wznosić gorliwie błagania do tak znienawidzonego Boga.

 

Za późno.

 

M.A.Z.

 

Koniec

Komentarze

Zbroja na pustyni? Twój tytan szybko w takiej saunie zmniejszyłby się do rozmiarów normalnego człowieka ;)

Trzeci raz "toto" czytam, i jak nie wiedziałem, co Autor chciał przekazać / pokazać, tak nie wiem. Tytan jakowyś, seryjnie unicestwiający kolejne potwory (bo skąd te zwały gnatów?), miecz zardzewiały, ale napęd ekstra, pozwalający na wzbijanie się dynamiczne w powietrze... Na deser błaganie znienawidzonego Boga... Naszego, wszak dużą literą... Oświeci mnie ktoś?

Napiszę szczerze ( chyba czasami tak trzeba) - bardzo mocno beznadziejne. 

Rozpoczynam czytanie... Mityczne istoty, bitka, trupy - moje klimaty :D Czytam dalej i pewnym momencie tekst się kończy. Drapię się w głowę i pytam: Co dalej? Co się stało? Gdzie ten tytan? 
A teraz w skrucie:
Dlaczego to się tak nagle urywa, do cholery? 

Powiał wiatr zachodni
A czemu nie zachodni wiatr. Skąd ta youdyzacja (od mistrza Yody) języka?:P
 Gdyby tylko drobinki te zostały przy ziemi, pośród innych, podobnych sobie, nie byłyby teraz zwykłymi marionetkami podmuchu czerwieni. Ale los odszczepieńców zawsze był z góry przesądzony.
A to mogła być taka ładna metafora. Na serio, już mi się podobało. 
 Strażnik uniósł lekko głowę i spojrzał na zachodni horyzont; jego ponura czerwień zdawała się pożerać wszystko przed sobą.
Czyja? Chociaż z drugiej strony można się domyślać, że chodzi o strażnika, ale ze zdania wynika, że może też biegać o horyzont.  Co musi czuć istota, wtrącona w głębię nieznanego? Gdzie strach i brak nadziei przyjmują niemalże namacalne stężenie? Gdzie płuca napełniają się ich goryczą, miast orzeźwiającym tchnieniem powietrza?

Wściekłość.

Miotał się w bolesnej bezsilności.

 Co Autor miał tutaj na myśli? Jak mają się pytania retoryczne, do wściekłości, a to wszystko do bolesnej bezsilności? Ja nie widzę związku. Może pomiędzy bezsilnością, a pytaniami jeszcze tak, ale ta wściekłość? O co chodzi?
Istota leżała plecami na piachu i trzęsła się na całym ciele 
?
I tak dalej, i tak dalej. 
W finale klasyk gatunku: o co chodzi? O czym jest ten tekst?  

Orson wydziabał to, co mnie kłuło w gałki oczne, i co skłaniało do przewijania kółkiem myszy, byleby tylko ulżyć mym cierpieniom, i dotrwać jakoś do końca. No może poza tym, że nie rozkminił, że całość opowiadania, to metafora typowego przypadku kopulacji:

 

Błękitne oczy bestii zaświeciły w nadziei.

- Co mówisz?! Nie rozumiem! Jaki to język? Powtórz, proszę! - wołała w deperacji.

 

Typowy przykład braku korelacji i zbieżności dążeń w relacjach damsko męskich. Bestia chciała nieśmiertelności (co ważne, Bestia jest kobietą), czyli wiecznego orgazmu, strażnik natomiast chciał szybko zakończyć zabawę, bo był typowym przedstawicielem samca z przedwczesną ejakulacją. Bestia sprawia wrażenie niewiasty nie mającej większego wyboru, zatem pogróżki Samca-Strażnika bierze do siebie ("Jeszcze zapragniesz mojego miecza").

Kończy się jak zawsze:

 

Bestia zamarła. Gdy tylko została sama, znów pochłaniać ją zaczął beznadziejny mrok piasków Anfory. Z drżeniem ust rozejrzała się w koło. Nic, tylko piach i szkielety, pogrążone w gęstej czerni.


Facet zrobił swoje, odwrócił się plecami, puścił bąka i zasnął, baba (przepraszam, Bestia) została sama z myślami.

Nowa Fantastyka