- Opowiadanie: Montinek - Towarzysz

Towarzysz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Towarzysz

Uderzyć. Chwycić. Rozpruć, rozpłatać, wgryźć się w… Ciepło, krew. Między żebrami, mięso, żyły. Rdzawy smak. Przebić. Zabić…

Jerzy tępo patrzył się w ekran monitora, podczas gdy przez głowę przelatywały mu coraz dziwniejsze myśli. Ktoś inny mógłby rzec: nie jego myśli. Ale to był on. Musiał to być on, bo niby kto?

Tabele w arkuszu kalkulacyjnym stanowiły dla niego nic nie znaczące, białe plamy. Przesuwał kursorem bez celu to w jedną, to w drugą stronę, klikając w pola jak znudzony uczeń na lekcji informatyki. Czuł się beznadziejnie. Codzienna rutyna, która miała mu pomóc, tylko pogorszyła jego stan psychiczny. Siedząc w niewielkim salonie jednego z wielu operatorów komórkowych, za dobrze znanym biurkiem – a mając w pamięci wydarzenia ostatnich dni – czuł się dalej od swojego normalnego życia niż kiedykolwiek.

Przyjście do pracy było złym pomysłem. Teraz widział to doskonale. Odsunął od siebie szarawą klawiaturę i chwycił do ręki kubek kawy. W nos uderzył go zapach mocnego espresso. Może to coś zmieni… Chociaż nie. Kofeina niezdrowo pobudza i osłabia koncentrację. W każdym bądź razie tak czytał. Zaklął w duchu. Byle nie tracić kontroli.

Kolejny przedmiot. Tym razem w dłoni Jerzego znalazł się firmowy długopis. Musiał czymś zajmować ręce, pozostawione same sobie niebezpiecznie drżały, a w jego głowie rodziły się zdecydowanie niebezpieczne pomysły. Zaczął kreślić nim kółka na kartce, coraz szybciej, coraz intensywniej. Gdy zaczął robić to zbyt głośno, z trudem przerwał. Ściskając kawałek plastiku, uważnie przyjrzał się jego kształtowi.

Wbić. Najgłębiej jak się da. Szyja, oko, szyja…

Gwałtownie odrzucił od siebie długopis. Siedzący nieopodal Tomek zerknął na niego z niepewnością, nie przestając jednak atakować swojego klienta kolejnymi ofertami. Po chwili darował sobie wysiłek, jako że jego rozmówca kompletnie stracił wątek. Niecodzienne zachowanie Jerzego u wszystkich budziło zdziwienie. A u tych, którzy mieli okazję przebywać w jego pobliżu chwilę dłużej, zdecydowany niepokój.

– Przepraszam bardzo za kolegę, ostatnio… Mieliśmy ciężki okres w pracy. – Tomek starał się nadać całemu zdarzeniu pozory normalności. Jerzego niewiele to obchodziło. Pogrążony w sobie, nie rozróżniał rozmów od zwykłych dźwięków. Wpadały jednym uchem, wypadały drugim, dając mu jedynie znać, że rzeczywistość dookoła nadal funkcjonuje. Z resztą, w głębi jego jaźni pobrzmiewał monolog o niebo bardziej zajmujący. Pełen kwiecistych epitetów, wprost kipiący od pomysłów na zadawanie bólu… Nie. Nie bólu – śmierci. Nie ma co się oszukiwać.

Gdy podniósł wzrok, zorientował się, że Tomek coś do niego mówi. Klient opuścił salonik dobre parę minut temu.

– … Słuchasz mnie w ogóle? Ogarnij się…

– Wybacz… Myślami byłem gdzie indziej.

– Cały dzień jesteś! Nie wiem, o co ci chodzi, ale mam dość wstydzenia się za ciebie. Widziałeś minę tamtego faceta?

– Ja wiem. Całą noc nie spałem, przepraszam… – Łączenie ze sobą wyrazów w zdania przychodziło mu z trudem. – Naprawdę źle ze mną. To widać?

Tomek przygryzł dolną wargę, przyglądając się koledze. Podkrążone, szkliste oczy, zmarszczki i kilkudniowy zarost sprawiały, że Jerzy wydawał się starszy o parę lat. Z cichym westchnięciem przysunął swoje krzesło do jego biurka i oparł dłonie o blat.

– Wyglądasz okropnie. Słuchaj, stało się coś złego?

– Nie, nic… Takiego… Nic.

– Poważnie. – Tomek przysunął się jeszcze bliżej. – Mi możesz powiedzieć.

– Naprawdę, nic! – Jerzy z trudem powstrzymał się, by nie krzyknąć. Głos niebezpiecznie mu zadrżał. – Ja… Chyba mam depresję. Koszmarnie się czuję. Jakbym kogoś zabił.

Co ty nie powiesz? – rzuciła jakaś część jego jaźni. Jednocześnie poczuł, jak napinają się mięśnie prawej ręki. Szczęśliwie dla Tomka, w porę zacisnął dłoń na ramie fotela biurowego, po czym mocno zaparł się stopami o podłogę – w końcu kopnięcie byłoby logicznym następstwem ciosu w twarz. Bolesne kłucie w klatce piersiowej, rozlewające się gorącem po całym torsie zwiastowało najgorsze. Przebłyski z poprzedniego ataku napawały go przerażeniem. Niewiarygodnym wysiłkiem woli zdołał opanować sytuację.

– To po co w ogóle przychodziłeś do pracy?

– Myślałem, że to mi trochę pomoże. Z sobą samym. – odpowiedział cicho. Starał się nie dawać oznak, że przez dłuższą chwilę wstrzymywał powietrze.

– Jeśli jest naprawdę tak źle, lepiej wracaj do domu. – w wypowiedzi znajomego dało się słyszeć cień troski.

– Tak. Chyba będzie najlepiej…

– I, nie wiem, łyknij jakieś antydepresanty, czy coś. Poszukaj psychologa.

Psychologa? Jerzy prychnąłby z rozbawieniem, gdyby jeszcze potrafił. Tu potrzeba było egzorcysty.

Odburknął, że będzie się pomału zbierał. Tomek jeszcze chwilę spoglądał w jego białą jak kreda twarz, po czym wrócił do swoich zajęć. Jerzy ostrożnie rozluźnił całe ciało, które cechowała teraz bezwładność szmacianej lalki. Na skórę wystąpiły mu kropelki potu.

Nic się nie stało. Ogarniającą go bezsilność przywitał z ulgą. Zdobył się nawet na sekundę pozytywnego myślenia. Miał dowód, że potrafi to kontrolować. W każdym bądź razie nie puścić smyczy, chociaż ta wyrywa mu się z ręki…

Trochę spokojniejszy spakował papiery ze swojego stanowiska do skórzanego neseseru. Gdy zatrzask cicho kliknął, zdjął płaszcz z wieszaka i lekko chwiejnym krokiem ruszył do drzwi. Zawroty głowy nie pozwalały mu iść prosto.

Tomek uważnie obserwował, jak jego znajomy po drodze opiera się o wystawy, wychodzi na zewnątrz i – mógłby przysiąc, że ze strachem – ostrożnie wymija innych przechodniów. Minutę jeszcze siedział przy komputerze, bębniąc palcami o blat, ze wzrokiem utkwionym w szarości ulicy. Coś mu mówiło, że nie powinien puszczać Jerzego w takim stanie.

– Marta! Mogę cię zostawić na chwilę samą? – krzyknął w kierunku zaplecza.

– Zależy, na jak długą chwilę.

– Kilkanaście minut, góra pół godziny. Mam do załatwienia coś na mieście.

Odwiozę go do domu – postanowił i z tą myślą wybiegł z salonu w ślad za Jerzym.

 

 

***

Wczoraj wieczorem na ulicy Piwowarskiej znaleziono zmasakrowane zwłoki mężczyzny. Rany nie przypominały żadnych powstałych w wyniku użycia broni. Ciało w wielu miejscach było rozszarpane, jednak śmierć nastąpiła najprawdopodobniej w wyniku wykrwawienia po przecięciu tętnicy szyjnej. Śledczy sugerują, że mógł być to atak zwierzęcia, być może agresywnego psa. Skala obrażeń każe jednak podejrzewać, że do czynienia mamy z czymś znacznie bardziej niebezpiecznym.

Ustalenie tożsamości ofiary nie przysporzyło służbom bezpieczeństwa większych trudności. Jeszcze tego samego dnia zgłoszono zaginięcie Tomasza Nowaka, pracownika salonu sieci Orange położonego przy Śródmiejskiej. Niecałe pięćset metrów od miejsca, gdzie został zabity. Został zabity. Został zabity.

Ostatnie słowa artykułu w gazecie krążyły pod czaszką Jerzego niczym uporczywa mucha. Siedział w swoim niewielkim mieszkaniu, ściskając i tak już pomięty egzemplarz dziennika. Na kredowym papierze widniało zdjęcie worka na zwłoki, wokół którego krzątali się liczni policjanci. Zarówno chodnik, jak i tynk obskurnej kamienicy przy Piwowarskiej upstrzone były śladami zaschniętej krwi. Jerzy uważnie się im przyglądał. Przyrzekłby, że posoka rozlała się zupełnie inaczej. I że nie było jej tak wiele.

Chociaż z drugiej strony… Paskudne plamy cały czas znaczyły cały jego garnitur, mimo że wrzucał go do pralki już chyba cztery razy. Na dodatek podczas ostatniego prania zafarbowało mu na różowo skarpetki. Uśmiechnął się na tę myśl.

Został zabity. Został zabity. Tak, zabity. Zabity, zabity…

Uśmiech szybko przerodził się w grymas bólu, do kącików oczu napłynęły mu łzy. Zgniótł gazetę, przycisnął ją do czoła i zaczął bujać się na krześle w przód i w tył. Cichym, płaczliwym jękiem starał się zagłuszyć złowieszczy szept wewnątrz głowy. Szept, którego nie zgłuszyłby nawet krzyk.

 

***

Siedzieli w cieniu prążkowanych parasoli, przed niewielką kawiarenką nieopodal centrum miasta. Słońce powoli zasłaniały szarawe chmury, co nie zmieniało faktu, że tego dnia na dworze było całkiem przyjemnie. Jesienny wiatr od czasu do czasu podrywał w powietrze liście i papiery.

Wokół miły gwar, pełno ludzi, młodych i starych. Ktoś się śmiał, ktoś inny głośno się kłócił. Młody facet niecierpliwił się na kelnera, który zbierał zamówienia od wszystkich z wyjątkiem niego. Jerzy nie musiał czekać na swoją kolej tak długo i teraz stała przed nim pokaźna filiżanka kawy. Nie przejmując się niczym, wziął łyk gorącego płynu – czy miało to osłabić jego koncentrację, czy nie, pal licho. Napawał się aromatem, jak gdyby pierwszy raz smakował życia. Nie ma co się dziwić, wszak smak czegoś, czego o mało nie straciliśmy, musi być wspaniały…

Zaledwie jeden krok dzielił go od najprostszego rozwiązania. Dosłownie jeden krok. Stojąc na moście, przyglądając się przejeżdżającym poniżej samochodom, rozmywającym się w pasma żółtych i czerwonych świateł, nie czuł nic. Był wyprany z jakichkolwiek emocji, wszystko, co znał, zostawił za sobą, wszystkie żale wypłakał w poduszkę. Po podjęciu decyzji to wydało się takie… Łatwe. Parę formalności związanych z przekazaniem majątku, rozesłanie listów do bliskich i znajomych, wysprzątanie po raz ostatni mieszkania – choć to dosyć groteskowe porównanie, całość przypominała mu przygotowania do świąt.

Po dłuższych rozmyślaniach doszedł do wniosku, że chce umrzeć rzucając się z wysokości. Wydawało się to bardziej ambitne i przyjemniejsze od podcinania żył, czy też wieszania się na żyrandolu. Na pistolet nie miał pozwolenia, a myśl o kupowaniu broni nielegalnie już na starcie go nużyła. Za dużo zachodu, a skok przynajmniej dostarczyłby mu niezapomnianych wrażeń. Na chwilę przed zgonem.

Towarzysz wewnątrz jego głowy ignorował wszelkie myśli o samobójstwie, jakby sprawa nie dotyczyła jego… Ich. Od czasu do czasu tajemnicza siła przypominała o swoim istnieniu, niemiło pomrukując na widok ludzi w oddali.

Podmuchy wiatru delikatnie popychały go w kierunku tego, co jego zdaniem było nieuniknione. Powoli przenosił ciężar ciała do przodu, gdy zatrzymała go ona.

Jerzy uważnie mierzył wzrokiem kobietę siedzącą teraz naprzeciw niego, trzymając w dłoniach wciąż ciepłą filiżankę. Twarz o delikatnych rysach otaczała burza krótko przyciętych, rudych włosów. Odwzajemniała jego spojrzenie brązowymi oczami, skrytymi za jasnymi okularami. Nawet, jeśli chroniły przed słońcem, to były raczej częścią doskonałego stroju. Aż do ziemi opadał jej beżowy płaszcz, pod którym kryła się jasna bluzka. Poły płaszcza rozstępowały się poniżej pasa, prezentując długie i zgrabne nogi.

Już sam fakt, że taka piękność zainteresowała się Jerzym, był dla niego podejrzany. A jeśli dodać, że po odwiedzeniu go od zamachu na własne życie jak gdyby nigdy nic zaprosiła go na kawę, uwidacznia się niecodzienność całej sytuacji. Cieszył się chwilą – z perspektywy czasu, nawet tak krótkiego, samobójstwo wydawało się być zbyt pochopną decyzją – niemniej bezinteresowność nieznajomej wprawiała go w konsternację.

Ważna była jeszcze jedna rzecz. Cokolwiek okupowało jego jaźń, w obecności tej kobiety momentalnie cichło. Jeśli miałby nazwać uczucie, jakie zdominowało jego „obcą" część, określiłby je niepewnością. Do czego to doszło, żeby opisywał stan emocjonalny tego… Czegoś. Paranoja. Jeśli jeszcze nie popadł w nią w ciągu ostatnich dni, teraz zdawał się zmierzać do tego prostą drogą.

– Czy my się gdzieś wcześniej nie widzieliśmy? – postanowił w końcu przerwać krępującą ciszę. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak głupio i stereotypowo musiało to zabrzmieć, ale pytanie w istocie od dłuższego czasu krążyło mu po głowie. I, jak po chwili sobie uświadomił, częściowo było powodem jego niepokoju.

– Raczej zapamiętałabym kogoś o skłonnościach do skakania z mostów. – rzuciła z rozbawieniem, by nadać niezręcznej rozmowie pozory błahości. – A już całkiem poważnie, szczerze w to wątpię. Dziś zobaczyłam cię pierwszy raz. Coś mi mówi, że gdybym przechodziła tędy pół minuty później, nie miałabym tej okazji… Czujesz się lepiej?

– Tak, zdecydowanie lepiej. Dziękuję…

– Myślę, że na moim miejscu każdy postąpił by tak samo – usłyszał odpowiedź zgodną ze złotymi zasadami skromności. Jakoś żaden z dziesiątek samochodów przejeżdżających pod mostem nie raczył się zatrzymać na widok mężczyzny, który ewidentnie przygotowywał się do skoku…

– Dlaczego właściwie postanowiłeś się zabić?

– To dosyć… Skomplikowane. Nie wiem, czy jestem w stanie…

– Nie, nie, nie ma problemu. – Nieznajoma poruszyła się niespokojnie w wiklinowym fotelu. – Nie nalegam. Teraz najważniejsze, żebyś doszedł do siebie.

Znów zapadła kurtyna milczenia. Jerzy skończył swoją kawę, a jego towarzyszka skrobała łyżeczką zamówione lody. Wydarzenia ostatnich dni, głosy, śmierć, ta kobieta – wszystko przypominało jakiś sen. Serię poplątanych i niczym niezwiązanych ze sobą wątków, które uśpiony umysł usiłuje spiąć klamrami logiki.

– Głupio trochę wyszło, że dopiero teraz pytam, ale… Jak właściwie masz na imię?

– Natalia. A twoje?

– Jerzy… Przepraszam naprawdę, że tak to wszystko się potoczyło. Przysparzam ci niepotrzebnych kłopotów i stresu… Jeśli kiedykolwiek mieliśmy się spotkać, nie tak to powinno wyglądać.

Natalia lekko zarumieniła się na te słowa. Spuściła wzrok, i potrząsnęła włosami, które zafalowały niczym płomień.

– Wiesz… Może już nie mówmy o tym. Nie wracajmy. Wciąż jesteś w jednym kawałku i zostańmy przy tym. A swoją drogą… – Pogrzebała chwilę w skórzanej torebce, by sprawdzić coś na telefonie. – … Nie przysparzasz mi żadnego kłopotu. Zajęcia na ASP mam dopiero o piętnastej, a do miasta wybierałam się na spotkanie ze znajomymi. Jednak w takich okolicznościach zmuszeni będą na mnie poczekać. Odprowadzę cię do domu. Gdzie mieszkasz?

Jerzy wzdrygnął się. Przed oczami mignął mu makabryczny obraz ostatniej osoby, która chciała go odprowadzić. Tym razem czuł się jednak inaczej – a świadomość tego była niczym balsam na jego zszargane nerwy.

Choć perspektywa dzwonienia do wszystkich bliskich, którzy już prawdopodobnie wychodzili z siebie, odkręcania wszystkiego, co uczynił w ostatnich dniach, odbierała chęć do jakiegokolwiek działania, postanowił, że spróbuje jeszcze raz. Ze wszystkim… I mimo wszystkiego.

– Na pewno w żadnym stopniu nie stanowię problemu? Może lepiej…

– Bez dyskusji! Póki co jakoś się trzymasz, ale wolę sobie nie wyobrażać, co byś zrobił, wracając samotnie. Będzie u ciebie ktoś zdolny się tobą zaopiekować?

– Tak. Z pewnością ktoś się znajdzie. Mieszkam w kamienicy, przy Piłsudskiego.

– Hm… To spory kawałek stąd. Przyjechałeś samochodem?

– A brałabyś samochód, gdybyś chciała popełnić samobójstwo? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Swój wóz sprzedałem niecały tydzień temu. Jak mniemam, ty też nie masz żadnego transportu?

– Zgadnij.

 

***

Obcasy Natalii wystukiwały szybki rytm o płyty chodnika. Jerzy z trudem dotrzymywał jej kroku, ale nie śmiał nic powiedzieć. W końcu to ona poświęcała jemu swój czas. Co jakiś czas zamieniali ze sobą dwa słowa – nic dotyczącego skakania z wysokości. Niczym dwójka ludzi, którzy po prostu spotykają się ze sobą po raz pierwszy.

Banalne myśli, które nachodziły Jerzego podczas tego spaceru, sprawiały mu przyjemność. Przyszła w ostatniej chwili, opatrzność losu, anioł stróż. We własnej osobie. Świadomie popadał w zauroczenie. Zdał sobie przy tym sprawę, że jeszcze nigdy żadna kobieta nie fascynowała go w takim stopniu. A Natalię poznał przecież niewiele ponad półtorej godziny temu.

… Początek. Razem. My. Ja i… I ty. Ja. Krew, ból…

Jerzy z przerażeniem przywitał wewnętrzny szept. Dobiegał jakby zza ściany, cichy i niepozorny. Po długim czasie na światło dzienne wypełzało to, co powinno tkwić w mroku. O dziwo, tym razem nieudolnie składane słowa nie były przesycone agresją i – jak Jerzy to określał – chęcią mordu. Przypominały wspomnienia, lecz należące do istoty o dość ograniczonych umiejętnościach komunikacji. Jednak po intrygującym wstępie, w głowie Jerzego pobrzmiewały echem dwa ostatnie słowa: krew i ból. Ich siła narastała, aż nagle ucichły. Dokładnie w momencie, gdy rudowłosa piękność skierowała na niego swoje spojrzenie.

– Nic ci nie jest? Trochę pobladłeś.

– Nie. Raczej nie.

– Tylko nie myśl nawet… – Natalia zbliżyła się, patrząc na niego troskliwie.

– W żadnym wypadku! Po prostu trochę mi słabo. To wszystko. Oprócz tej kawy, nie miałem nic w żołądku od wczoraj. – rzucił pierwsze lepsze wytłumaczenie, jakie przyszło mu na myśl. W sumie niewiele odbiegało to od prawdy.

Prawda. Nie pamiętasz… Ja. Wtedy, pamiętam. Oni. Przypomnij… Sobie.

– No dobrze… Nie wiesz przypadkiem, o której możemy najwcześniej złapać nasze metro? – doszedł go głos z zewnątrz. Kobiecy, należący do Natalii.

Krew, strach, ból. Myśleli o mnie… Zabójca. Morderca. A ja wiem… Więcej. Już więcej. Przypomnij sobie. Wiesz! Dużo, pamiętasz.

Jerzy z trudem starał się rozdzielić uwagę. Słowa z głębi jaźni na przemian brzęczały wokół niego niczym rój pszczół i syczały jak węże. Sięgnął pamięcią wstecz, do czasów, gdy jeszcze był zwykłym i zdrowym człowiekiem, bez obaw uczęszczającym do pracy. Momentalnie uderzyły go dwie rzeczy. Po pierwsze, jedyna linia metra łącząca centrum miasta z okolicami jego mieszkania miała uciec im za piętnaście minut. A po drugie, uświadomił sobie, że noc dzieląca ostatni dzień jego normalnego życia i pierwszy dzień koszmaru wcale nie upłynęła mu na śnie. Tej nocy gdzieś był, coś robił. Coś…

Nam robili.

Nam. Nam. Albo cierpiał na osobliwy rodzaj schizofrenii, albo siedziała w nim druga istota. Po tym, co się działo, gdy spotkał w zaułku Tomka, był gotów uwierzyć we wszystko.

– Musimy się pospieszyć. O ile pamięć mnie nie myli, metro odjeżdża za niecały kwadrans, a kolejną szansę będziemy mieli dopiero za godzinę. – prawie wyszeptał. Powrót do rzeczywistości przypominał brnięcie przez opar mgły.

– Za godzinę? Na to sobie nie mogę pozwolić, chodź!

Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. Wraz z jej dotykiem mroczna świadomość uciekła gdzieś w głąb, z gracją spłoszonej jaszczurki. Jerzego zaczęły trawić wątpliwości, czy dobrze się stało. Nadal mroczne zjawisko napawało go przerażeniem, ale pojawiła się szansa poznania prawdy, zrozumienia. Mógłby dowiedzieć się, co tak właściwie się z nim stało.

I jaki związek z tym wszystkim ma ona – dodał w myślach, przyglądając się idącej spiesznym krokiem Natalii. Bo że miała, nie ulegało żadnej wątpliwości.

 

***

– Jak wy go, do cholery, przywiązaliście? Rzuca mi się na wszystkie strony, nawet do niego z tym nie podejdę!

– Już, spokojnie, paski się poluzowały, nie wiem jak…

– Bo go pewnie krępowaliście, jak był na wdechu. Amatorzy… Ty. Weź i ściśnij go mocnej, przytrzymaj… Niech uleci z niego całe powietrze. Dobrze.

– He, he, teraz cwaniaczek nie ruszy nawet palcem u dłoni…

– Zamknij się i trzymaj. Jeśli to się stłucze…

Stłucze. Wolność. Ciemność, dokoła ciemność. Wolność, zabić. Zabić!

Ciemność… Schodząc do tunelu metra, Jerzemu z coraz większą łatwością przychodziło wyłuskiwanie szczegółów tamtej nocy. Pojedynczych zdań, odczuć, lecz nijak nie mógł tego wszystkiego połączyć w całość. Przeszłość skryta była w mroku. Zarówno w przenośni, jak i dosłownie – im dalej zapuszczał się w swoje wspomnienia, tym bardziej miał wrażenie, że cały czas był ślepy.

Brak obrazów rekompensowała cała gama doznać. Od intensywnego zapachu stęchlizny, przez ogarniające całe ciało zimno, po niewyobrażalne cierpienie. Przerażające uczucie, jakby coś rozerwało mu mostek, a następnie na podobieństwo węża zwinęło się w kłębek gdzieś między płucem a sercem.

– Już? Tak po prostu? To trwało ledwie chwilę…

– A czego się spodziewałeś, fajerwerków? Gdybyś był na jego miejscu, kwiczałbyś z bólu.

– Ale nie jestem. Przynajmniej na razie.

– Co będzie później, to się jeszcze zobaczy. Póki co, niech zaszczyt posiadania towarzysza spotka naszego skrępowanego kolegę. Naprawdę jestem ciekawa, co z tego wyniknie.

– Hm… Jeśli przeżyje.

– Już niedługo. Już niedługo…

Kobiecy głos przypominał Jerzemu kogoś, kogo znał. A prostując, kogoś, kogo jeszcze dzisiaj poznał.

– Już niedługo nam ucieknie! Chodźmy do kasy. – pospieszała go Natalia. Jerzy zamrugał, niepewnie rozejrzał się dokoła. Czy to naprawdę była ona, czy tylko głupi zbieg okoliczności? Świat rozmywał mu się przed oczami, gdy jego wewnętrzny towarzysz wygrzebywał na światło dzienne coraz więcej wspomnień. Zastanawiał się, co w takim stopniu zmieniło zachowanie owej istoty.

– I tak po prostu go wypuścimy? Jak dla mnie to trochę ryzykowne.

– Będziemy go mieli na oku. Nie zrobi nic głupiego, a jak będzie jakoś się trzymał… To zapewniam was, że wrażenia będą niezapomniane. Istota ciemności zdominuje go, prędzej, czy później… I wtedy zobaczymy, do czego jest naprawdę zdolna.

Pokażę. Zabiję. Ich wszystkich. I was, jego i ich. I jeszcze was. Zabiję, rozpruję!

– Tak. A na razie…

Jakiś niewyobrażalny ciężar przyćmił umysł Jerzego. Kompletnie stracił poczucie, gdzie jest góra, a gdzie dół, błędnik odstawiał dzikie harce. Gwałtownie przybierające na sile zawroty głowy pozbawiły go przytomności.

Zarówno we wspomnieniach, jak i w chwili obecnej.

 

***

Obudził go straszliwy ból klatki piersiowej, promieniujący aż po szyję. Każdy napięty mięsień zdawał się wrzeszczeć z bólu, jednak krzyk wydobywał się tylko z jego gardła. W amoku wierzgnął całym ciałem tylko po to, by zorientować się, że jest przywiązany do jakiegoś stołu. Przy okazji uderzył potylicą w blat.

W powietrzu unosił się zapach palonego mięsa, nie ulegało wątpliwości, czyjego. Po pierwszym szoku Jerzy zaczął zdawać sobie sprawę, co w ogóle widzi. Z nienaturalnie ciemnej rany pomiędzy jego żebrami sterczała para szczypiec, jarząca się jakby była rozgrzana do niewyobrażalnej temperatury.

Za uchwyty trzymał mężczyzna w podartym i połatanym płaszczu, o twarzy poznaczonej siatką blizn i znamion. Na czoło występowały mu krople potu, gdy z wyraźnym wysiłkiem starał się wyszarpnąć coś z wnętrza Jerzego.

Łachmaniarz targnął jeszcze raz narzędziem, klnąc na całe gardło. Jerzy dołączył do tego swoje wycie, a w głębi głowy dodatkowo eksplodował mu nieludzki ryk, przesycony w równym stopniu bólem, co wściekłością. Szczypce nieznana siła dosłownie odrzuciła w tył, o mało nie trafiając w skroń nieznajomego. Przez ułamek sekundy wokół rany na skórze skupiał się mrok – jakkolwiek abstrakcyjnie by to brzmiało, właśnie tak całość prezentowała się z perspektywy Jerzego – by następnie rozwiać się, pozostawiając ciało bez najmniejszego draśnięcia. Nawet bez blizny.

– Kurwa mać! Zabiję sukinsyna! – rzucił mężczyzna w płaszczu, rozcierając obolałe ramiona. Obcęgi leżały metr dalej, powoli tracąc swą nienaturalną poświatę. Dokoła zrobiło się znacznie ciemniej, jedynym źródłem światła pozostała stara jarzeniówka na suficie. Gdzieś z boku dało się słyszeć kolejny głos.

– Ucisz się, do diaska. Poza tym chyba nasz delikwent się obudził… Pani? – Męski bas zwrócił się do trzeciej osoby, gdzieś na prawo. Oboje pozostawali poza zasięgiem wzroku Jerzego.

– Wstrzyknij mu kolejną dawkę tiopentalu. Jeszcze tego brakuje, żeby nam tu się szarpał.

– Przecież tyle środka położy każdego trupem…

– On nie jest każdym. Już nie. Dawaj. – ponagliła Natalia.

Więc to tak. To ona… I wtedy, i teraz. Nie ma co ufać komuś, kto ratuje cię przed samobójstwem.

Nieskładne myśli błąkały się pod czaszką Jerzego. Oddychał ciężko i w całym ciele odczuwał rażącą słabość. Nie zareagował, gdy ktoś szybko i brutalnie chwycił go za przegub i wbił igłę w żyłę. Osoba szybko odskoczyła w tył, jak gdyby był w stanie ją zaatakować.

– Nie prościej… Było po prostu dać mi… Się zabić? – wymamrotał w powietrze, sam nie wiedząc, czy zwraca się do oprawców, czy po prostu myśli na głos. Przekrzywił lekko głowę. Jego ruchy zdawały się wyprzedzać jego myśli, niewidzialna ręka ciągnęła go w tę stronę, w którą dopiero po chwili chciał się przechylić. Normalnie uznałby, że jest pijany, lecz teraz był pod wpływem narkotyku.

– Nie wiesz, co bredzisz. Twoje życie jest więcej warte od czystego złota.

Moje życie. Moje.

– Pech chce, że nie wszystko poszło tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Nie sprawdziłeś się jako królik doświadczalny… Za słaby psychicznie. Troszkę za mało poczytalny…

– Pani, nie wydaje mi się, by ktokolwiek naznaczony w ten sposób mógł być poczytalny. – mruknął pod nosem jeden z oprychów, ten stojący bliżej, chwytając na powrót ciężkie szczypce. Pod wpływem jego dotyku ich końce znów zaczynały lekko jaśnieć.

– Tak, ale nie każdy od razu rzuca się z tego powodu z mostu. Jestem pewna, że nawet przy naszej obecnej wiedzy… – Tutaj Natalia musiała przerwać, albowiem wszelkie dźwięki zagłuszył huk przejeżdżającego gdzieś niedaleko metra. – … Że nawet przy naszej obecnej wiedzy sama lepiej bym ze wszystkim dała sobie radę.

– Nie wątpię.

Nie daj. Nie pozwól. Nie im. Skrzywdzą… Ciebie. Zabiją. Widzisz, czujesz, słyszysz!

– Jesteśmy pod ziemią? – zapytał się Jerzy, tylko po to, by zmusić się do zrobienia czegokolwiek. Zawroty głowy łączyły się z uczuciem ściskania w żołądku w istną karuzelę odczuć. Tępo omiatał wzrokiem pomieszczenie, szukając jakiegokolwiek wyjścia z sytuacji.

– Bingo, kolego.

Łachmaniarz ostrożnie podszedł do niego i przytknął żelazo do żeber. Gdy narzędzie rozwarło swe szczęki, skóra na klatce piersiowej rozstąpiła się, ukazując pasma poszarpanej tkanki. Szczypce zacisnęły się. Jakaś siła powstrzymała jednak mężczyznę, coś jakby w panicznej obronie wierzgało przy mostku Jerzego.

Daj! Szybciej, działaj! Morduj!!!

– Jak, do cholery, jak?! – wrzasnął Jerzy. Piekielny żar rozlewający się po jego ciele od rany nie pozwalał mu nawet odpowiedzieć tajemniczemu głosowi w myślach.

Nie czujesz? Narkotyk… Zrób to, pozwól! Pozwól! Nie… Mogę… Tak… Aaaaaah…

Ostatnie westchnięcie przerodziło się w zwierzęcy skrzek, kłujący skronie Jerzego tysiącami igieł. Czuł wewnątrz przerażającą furię, lecz nie należącą do niego. Tak, jakby przyłożył ucho do ściany, za którą pokój demolował rozwścieczony tygrys.

Niezwykły towarzysz okazał się silniejszy, po raz kolejny oprawca Jerzego musiał dać za wygraną. Postąpił o krok do tyłu, przygotowując się do kolejnej próby wyrwania istoty z ciała.

– Jak… Jak…? – szeptał torturowany, tak słabo, że jego słowa ledwo były w stanie wybić się ponad odległy szum metra.

– Co on tam bełkocze?

– Nie słuchaj go. Jest odurzony, już prawie się udało. Kontynuuj zabieg, podstawię ci urnę… Zaraz go schwytamy…

Jak? Jak?! Nie powstrzymuj się! Cały czas hamujesz. Nie próbuj, nie kontroluj! Puść! Już! JUŻ!!!

Coś pękło we wnętrzu Jerzego. Granica została przekroczona, człowiek wszedł ze światła prosto w cień. Przestał skupiać się na czymkolwiek, zdystansowany do bólu, do zbliżających się piekielnych szczypiec, do upierdliwie brzęczącej jarzeniówki nad głową. Powoli uciekająca rzeczywistość nosiła znamiona narkotycznego snu. To, co wydarzyło się po chwili, sen przypominało nawet bardziej, ale snem nie było. Jerzy wiedział z całą pewnością, że nie.

Jego skóra gwałtownie rozerwała się na barku, ku zaskoczeniu łachmaniarza, który nachylał się z narzędziem. Nim wyraz zdziwienia na szpetnej twarzy zdążył przerodzić się w przerażenie, czarna jak smoła, smukła i podobna do węża istota wgryzła się w szczękę oprycha. Personifikacja ciemności, pierwotny mrok. Paszcza wielka jak u pitbulla, naszpikowana kłami, nie miała najmniejszych problemów z rozszarpaniem ludzkiego ciała. W jednej sekundzie człowiek stojący naprzeciwko pozbawiony został całej żuchwy. Groteskowo krzycząc, rozlewając dookoła posokę i ściskając lico zatoczył się do tyłu i uderzył plecami o ścianę.

Wąż jak pojawił się, tak i zniknął, cofając się do wnętrza Jerzego. Rozdarty bark szybko zrósł się, a jedynym śladem była dziura w i tak już poszarpanej marynarce. Gorąco ogarnęło jego nadgarstki i kostki, coś porozrywało krępujące go więzy. Zsunął się ze stołu na bok i upadł na betonową posadzkę. Światło niebezpiecznie zamigotało. Z całą pewnością był to przypadek, jednak pobudził strach trawiący Natalię i jej wciąż trzymającego się na nogach partnera. Jerzy wiedział to, bo mógł teraz bez przeszkód spojrzeć w ich źrenice. Rozszerzone, pełne przerażenia i świadomości tego, co za chwilę się stanie.

Widział jednocześnie swoimi oczyma i ślepiami tego, który co i rusz wyrywał się z jego klatki piersiowej. Czuł ogień buzujący w jego żyłach i napięte niby struna mięśnie węża. Smakował krew, własną na podniebieniu i jego wrogów, ściekającą po brodzie towarzysza.

Więc tak to ma wyglądać? Nie tak źle. Nawet przyjemnie.

Obserwował pryskającą na boki krew. Wyszarpywane z podbrzusza nici jelit. To była ciemność, mrok, to nie był on. Nie Jerzy… W każdym bądź razie starał to sobie wmówić. Ale im bardziej starał się odrzucić fakt, że stanowili teraz jedność, tym bardziej angażował się w rzeź.

Zmasakrowane ciała w końcu osunęły się na ziemię. Jerzy zdał sobie sprawę, że brodzi w szkarłatnej kałuży, sam upaprany, jakby dopiero co wyszedł z rzeźni.

– Nie wrócę do życia. Nie. Nie po tym.

Natalia leżała, naznaczona dziesiątkami ukąszeń, z poodrywanymi płatami skóry i mięsa. Można ją było rozpoznać tylko i wyłącznie po rudych włosach.

– Już nie. – głuchym głosem szeptał Jerzy. Skierował swój wzrok ku wyjściu z ciasnego pomieszczenia, skąd dało się widzieć światła przejeżdżającej właśnie kolei. Nic, tylko rzucić się na tory.

To nie jest wyjście.

– Ja nie już nie chcę. Nie mogę żyć, jak dawniej.

Nie musisz.

Syk dobiegający gdzieś z głębi jaźni zabrzmiał zaskakująco przekonywująco.

Jarzeniówka zgasła. Zapadła ciemność.

Koniec

Komentarze

Witam wszystkich ponownie i z góry przepraszam za tak długą nieobecność - moje opowiadania zazwyczaj zabierają mi dużo czasu, a w roku szkolnym czas jest towarem deficytowym...
"Towarzysz" jest efektem mojej cichej fascynacji ogólnie pojętym "mrokiem" w ostatnich tygodniach. Chciałem stworzyć coś tajemniczego i dosyć mocnego. Nie wiem, czy przypadkiem nie zepsułem zakończenia (znowu ;P ) ale żywię nadzieję, że lektura jest w miarę przyjemna.
Dajcie znać, nad czym powinienem pracować. I oczywiście oczekuję zwyczajowej litanii błędów merytorycznych, językowych, etc. :D

Nowa Fantastyka