- Opowiadanie: TomaszMaj - Dzieci Elfów- w poszukiwaniu korzeni odc 1

Dzieci Elfów- w poszukiwaniu korzeni odc 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzieci Elfów- w poszukiwaniu korzeni odc 1

W naszych czasach modnym się stało tworzenie drzew genealogicznych swoich rodzin. Stare zdjęcia i dokumenty wyszukują na strychach i w parafialnych archiwach już nie tylko przedstawiciele szacownych rodzin szlacheckich czy książęcych, ale także zwykli rzemieślnicy, handlowcy i prości robotnicy. Czasami któremuś z nich uda się odkryć coś niespodziewanego– jakiegoś pradziadka z nielegalnego związku księcia i pokojówki, lub prababcię znajdę, przygarniętą przez dobrych ludzi spod drzwi kościoła. Takie historie dawniej były powodem do hańby, teraz jednak dodają romantycznej pikanterii dalszym poszukiwaniom. A gdyby tak, załóżmy czysto hipotetycznie, w trakcie takich hobbistycznych poszukiwań okazało się, że jest się potomkiem kogoś kto nie miał prawa istnieć naprawdę, kogoś po kim zostały tylko bajki i podania?

 

Moja świętej pamięci babcia zwykła mawiać, że w każdej legendzie jest ziarnko prawdy, a w ludowej pamięci zbiorowej przekazywanej z ust do ust jest więcej okruchów historii niż się wydaje naukowcom.

 

Posłuchajcie pewnej historii.

 

I

 

Starszy mężczyzna pokazał chłopcu, który stał przed nim, jastrzębia szybującego wysoko w górze, po czym powiedział:

 

-Zamknij oczy i patrz…

 

Chłopiec posłusznie zamknął powieki i nagle znalazł się kilkaset metrów nad ziemią. Słońce pieściło rdzawo-szare rozpostarte skrzydła, wiatr grał na sztywnych lotkach piór, a oczy pilnie wpatrywały się w szachownicę pól i lasów pokrywającą wzgórza znajdujące się pod nim, szukając zdobyczy. Widział jak pomiędzy drzewami przemyka rodzina saren, a gdzieś dalej kilkoro turystów przechadza się jedną z wielu ścieżek widokowych. Pomiędzy wzgórzami przebijała się srebrzysta wstążka Tamizy, przecinając kolorową narośl małego miasteczka z kamiennym kościołem w centrum. Z tej odległości budynki wyglądały jak miniaturowa tekturowa makieta. Trochę bliżej widać było XIX– wieczny pałacyk z czerwonej cegły otoczony rozległymi trawnikami, oraz osiedle bogatych rezydencji rozłożone wzdłuż polnej drogi na granicy lasów i pól. Bystrość wzroku i gama kolorów odbierana przez jastrzębie oczy zachwyciła go. Daleko pod sobą zobaczył też dwoje ludzi: dziesięcioletniego chłopca i stojącego za nim eleganckiego staruszka, trzymającego obie dłonie na ramionach młodego towarzysza. Obaj mieli zamknięte oczy. Pomimo dużej odległości wyraźnie widział każdy szczegół ich twarzy.

 

-To ja i wujek Henry– pomyślał– Miasto to Henley-on-Thames, w którym mieszkam z rodzicami, pałac nazywa się Fawley Court, a te rezydencje to Fawley Park. Tam mieszka Henry, tyle że pod drzewami nie widać jego domu.

 

Wtem poczuł silne szarpnięcie w tył i znów znalazł się na ziemi. Szybujący w górze jastrząb wydał przeciągły okrzyk i skrył się pomiędzy drzewami.

 

Chłopiec, szczupły jasnowłosy dziesięciociolatek ubrany w zwykły T-shirt i dżinsy, był tak przejęty tym co przed chwilą doświadczył, że zupełnie zapomniał iż nie znajduje się w swojej ojczyźnie w Polsce, lecz w uroczych lasach hrabstwa Oxfordshire w Anglii na południowy wschód od Londynu. Dopiero po chwili skojarzył, że uporczywe pytanie zadawane po angielsku i drażniące uszy skierowane jest do niego.

 

– Andrew, Andrew, wszystko OK?

 

Andrzej otrząsnąwszy się odpowiedział, również po angielsku:

 

-Tak wujku Henry, wszystko dobrze. Po prostu to było takie niesamowite…

 

Chłopiec odwrócił się i uważnie przyjrzał stojącemu za nim mężczyźnie.

 

-Jak to zrobiłeś? Byłem tam– wskazał na niebo nad nimi– w tym ptaku. Patrzyłem jego oczami, czułem jego skórą, rozumiałem jego pragnienie polowania. Jak to możliwe?

 

-Widzisz Andrew…– Wujek Henry zawiesił głos– mam pewne zdolności dane mi przez naturę. Mogę wnikać w umysły zwierząt; na pewien krótki czas oczywiście. Nie przyprowadziłem cię jednak tutaj po to żeby się chwalić. Ten pokaz miał być tylko wstępem przed tym co chcę ci powiedzieć– staruszek spojrzał chłopcu w oczy i zapytał– Czy wierzysz w Elfy?

 

Andrzej w pierwszej chwili miał ochotę parsknąć śmiechem, czując jednak na sobie badawcze spojrzenie mężczyzny i wciąż będąc pod wrażeniem tego co przed chwilą przeżył, zawahał się.

 

– N… nie wujku, a powinienem? Jaki związek ma to pytanie z tym co mi pokazałeś? Chyba nie chcesz mi powiedzieć że jesteś… elfem? – chłopiec przyjrzał się krytycznie Henremu-Wybacz wujku, ale elfy, te w bajkach, są szczupłe, piękne, wiecznie młode i w ogóle. No a ty…– chłopiec zawahał się nie chcąc urazić starszego pana– no, sam wiesz.

 

Mężczyzna nazywany wujkiem Henrym lekko się zarumienił, po czym odpowiedział

 

-Jestem stary, łysy i pomarszczony. Wyglądam jakbym miał osiemdziesiąt lat, czyż nie?

 

-Tak mniej więcej– Andrzej uśmiechnął się przepraszająco. Przeprowadził się z rodzicami i młodszym bratem do Anglii niecały rok wcześniej, ale już wchłaniał tą słynną staro-angielską grzeczność i mówienie wprost o czyjejś starości wprawiało go w zakłopotanie.

 

-Nie ma sprawy chłopcze– Henry poklepał go po ramieniu– wiem jak wyglądam, ale powiem ci coś jeszcze. Jestem dużo, dużo starszy. Niedawno skończyłem 120 lat, a moi przodkowie byli Elfami.

 

Andrzej szeroko otworzył oczy, nie wiedząc czy staruszek żartuje, czy też może jest nie do końca zdrowy psychicznie.

 

-Wiem, wiem co sobie w tej chwili możesz o mnie pomyśleć– uśmiechnął się dziadek– dlatego najpierw chciałem ci pokazać moje umiejętności.

 

Chłopiec milczał czekając na dalsze wyjaśnienia, ale mężczyzna spojrzał na zegarek i powiedział– Musimy już wracać, twoi rodzice będą się niepokoić. W końcu wyszliśmy tylko na krótki spacer.

 

-Nie no, wujku– zaoponował Andrzej– najpierw zastrzeliłeś mnie takim pytaniem, a teraz mówisz „musimy wracać?"

 

-Chodźmy, po drodze opowiem ci resztę– uśmiechając się odpowiedział. Poklepał chłopca po ramieniu i lekko popchnął przed siebie, kierując go na najbliższą ścieżkę, nazywaną w tych okolicach 'footpath'.

 

Widzisz, takich jak ja jest więcej– Henry kontynuował swoją opowieść. Szli zielonym lasem w półmroku wiosennych liści filtrujących światło słoneczne nad nimi. Andrzej bez problemu mógł sobie wyobrazić, że znajdują się w baśniowej krainie Tolkiena, a za drzewami kryją się dziwne fantastyczne stwory. Zupełnie jakby byli w innym świecie, a nie zaledwie 30 minut spokojnego spaceru od Henley– miasteczka w który mieszkał i skąd było już tylko 2 godziny jazdy samochodem od Londynu. Tymczasem starszy mężczyzna opowiadał:

 

– Nie bardzo dużo, ale jednak trochę nas jest na tym świecie. Nasi szlachetni przodkowie zostawili trochę potomstwa wśród rasy ludzkiej. W dawnych czasach bywało że wiązali się ze śmiertelnymi; czasami z nudów i dla zabawy, a czasami z miłości. Różnie bywało. Czasami dziecko zostawało w tamtej rasie, a czasami– i tak było częściej– dziecko porzucano wśród ludzi. Pół-elfy i ćwierć-elfy odznaczały się bardzo długim życiem i wieloma nadprzyrodzonymi zdolnościami. Ze wspomnień o nich zostały tylko bajki i legendy. Z pokolenia na pokolenie elfia krew mieszała się z ludzką i rozprzestrzeniała, a długowieczność i zdolności zanikały. Jesteśmy jak okruchy diamentu rozsypane w kupce popiołu. Czasami u niektórych z nas elfie geny po wielu pokoleniach uśpienia niewiadomo dlaczego odżywają i wtedy rodzi się człowiek z jakimś darem. Na przykład ja potrafię… sam wiesz. Oprócz tego co ci pokazałem, mam jeszcze jeden dar. Potrafię wyczuwać takich jak ja– dzieci Elfów i czasami uda mi się znaleźć kogoś jeszcze. Rzadko, ale się udaje. Dzięki temu zebrała się nas mała gromadka. Utrzymujemy ze sobą kontakt, czasami się spotykamy, pomagamy sobie.

 

-Dlaczego mi o tym mówisz wujku?– spytał Andrzej tknięty jakimś dziwnym przeczuciem. Wiedział, że to co za chwilę usłyszy całkowicie zmieni jego życie i nie był pewny czy tego chce. Przystanął, a Henry po raz drugi dzisiejszego ranka poważnie spojrzał mu w oczy. Chłopiec z jego wzroku odczytał odpowiedź na nie zadane pytanie.

 

– Masz wyjątkowo silną aurę– powoli powiedział staruszek– wyczułem cię na odległość jeszcze zanim cię zobaczyłem, kiedy tylko przyjechaliście do tego miasteczka. To dlatego dążyłem do zaprzyjaźnienia się z waszą rodziną. Szukałem dojścia do ciebie, mój młody przyjacielu; i jak widzisz udało mi się do tego stopnia, że na mnie, obcego człowieka, mówisz „wujku".

 

Oszołomiony Andrzej nawet nie zauważył, że zajęci rozmową wyszli już z lasu. Znajdowali się na polnej żwirowanej drodze. Po lewej ich stronie stały otoczone wysokim iglastym żywopłotem rezydencje Fawley Park, a po prawej rozciągały się łąki łagodnie opadające w dół, aż do drzew otaczających pierwsze zabudowania miasteczka. Gdzieniegdzie, w sporych odległościach od siebie, wyrastały z trawy majestatyczne stare dęby.

 

Rzeczywiście– mimowolnie pomyślał Andrzej rozglądając się– wygląda to trochę jak park dla olbrzymów.

 

W miejscu w którym stali, na lewo od drogi odchodził ubity trakt i łagodnie opadając wychodził wprost na szosę łączącą Henley-on -Thames z Oxfordem. Andrzej wiedział że gdyby poszli prosto żwirówką, za chwilę znaleźliby się przed wiejskim domem należącym do Henrego i miał nadzieję, że właśnie tam idą. Staruszek jednak wskazał na lewo.

 

-Musimy wracać chłopcze. Twoi rodzice niedługo zaczną się niepokoić. Przecież wyszliśmy tylko na spacer, na którym miałem cię uczyć angielskich nazw drzew i zwierząt. Pamiętasz?

 

-Yhym– odpowiedział Andrzej– Tak wiem, ale jak ja mam teraz wracać, po tym wszystkim co mi pokazałeś i powiedziałeś?

 

-Naucz się z tym żyć, tak jak ja– Henry wzruszył ramionami.

 

-Aaa, zdolności? Czy ja mam jakieś zdolności?

 

-Jeżeli masz taką silną aurę, że wyczuwam cię na kilkanaście mil, to na pewno jakieś masz. Tyle, że jesteś jeszcze młody. Wszystko przyjdzie z czasem. Bądź cierpliwy. No i naprawdę uważam że powinniśmy już iść do twojego domu– staruszek ponownie wskazał drogę i ruszył przodem.

 

Chłopiec, wciąż nieco oszołomiony tym co przed chwila usłyszał, dogonił mężczyznę i ponownie zapytał:

 

– A co z moim bratem i rodzicami? Czy oni też są … dziećmi Elfów? To znaczy…– zawahał się i poprawił– Szymon na pewno, bo to mój brat, ale które z moich rodziców: tata czy mama? Które z nich wyczuwasz?

 

– Innym razem Andrew, innym razem. Naprawdę jest już późno– odburknął staruszek, a w myślach powiedział do siebie– „Nie wszystko na raz. Są sprawy o których powinieneś dowiedzieć się od swoich rodziców, a nie ode mnie." Następnie aby uniknąć niewygodnych pytań, pomimo swojego wieku tak przyspieszył, że Andrzej musiał prawie za nim biec.

 

 

 

W nocy Andrzej leżał w łóżku w swoim pokoju i rozmyślał o wszystkim co dzisiaj usłyszał. Światła w domu już dawno były zgaszone i wszyscy domownicy spali. Po raz drugi w jego krótkim życiu cały świat odwrócił się do góry nogami. Pierwszy raz było to rok temu. Mieszkali wtedy w Lublinie, w Polsce. Był 2003 rok. Mama– Alicja Kolanowska była architektem, tymczasowo zajmująca się wychowywaniem synów; tata– Wiktor Kolanowski był informatykiem gdzieś tam (chłopiec nawet niespecjalnie się tym interesował), brat Szymek wiecznie narzucającym się pięcioletnim przedszkolakiem, a on szczęśliwym dziewięciolatkiem szalejącym z bandą kumpli w szkole. Wtedy, w okolicy ferii zimowych w domu zaczęło się coś dziać. Rodzice gorąco dyskutowali miedzy sobą, byli poruszeni i naładowani jakąś dziwną energią. Andrzej nie wiedział o co chodzi i czuł niepokój. Po kilku tygodniach ojciec zawołał go na rozmowę i razem z mamą oświadczyli że będą się przeprowadzać. On, Andrzej pozna nowych kolegów, zwiedzi kawałek świata itd.; i żeby uczył się pilnie w szkole angielskiego, bo już niedługo bardzo mu się przyda. Z akcentem na 'niedługo'. Oboje rodzice byli podekscytowani, ale i szczęśliwi. Andrzej nigdy ich takimi nie widział, pomyślał sobie więc że jeżeli oni są szczęśliwi to musi być coś fajnego i nie ma się czego bać. Spytał więc tylko o co chodzi. Mama z błyszczącymi oczyma wyjaśniła że tata dostał propozycję pracy w Anglii i wszyscy wyjeżdżają zaraz po skończeniu roku szkolnego. Wyjaśniła że to wielkie szczęście– będą więcej zarabiać, poznają świat, wyjadą tam gdzie większość Polaków chciałaby się wydostać.

 

Szymon był jeszcze małym głupim dzieciakiem, ale on– Andrzej– musiał zostawić wszystkich swoich kumpli ze szkoły. Było mu ciężko. Widział jednak jakie to było ważne dla jego rodziców i starał się nie rozklejać. Do dzisiaj pamięta rozstanie z kolegami po rozdaniu świadectw i przysięgi wiecznej przyjaźni.

 

Do Wielkiej Brytanii przyjechali w lipcu 2003 roku i od razu zamieszkali w malutkim przytulnym domku z ogródkiem wynajętym dla nich przez firmę ojca. Mama z dumą mówiła synom, że tata jest naprawdę dobrym fachowcem, jeżeli Anglicy ściągnęli ich wszystkich aż z Polski i tak się o nich troszczą. Kilka dni po przyjeździe rodzice zapisali go na wakacyjny kurs języka żeby jak najszybciej mógł się zasymilować. Z uczenia młodszego syna– Szymona ( Simona– jak tu na niego wołano) na kursach rodzice zrezygnowali niemal natychmiast. Młody umysł dziecka i tak chłonął obcy język jak gąbka wodę i już po kilku tygodniach sześciociolatek 'speakał' po angielsku jak rodowity Brytyjczyk.

 

Wtedy po raz pierwszy do ich drzwi zapukał dystyngowany, starszy Anglik, dżentelmen w każdym calu– jak go nazywał tata– Henry Shellfield. Rodzice bardzo się ucieszyli, że ktoś z miejscowych sam chce się z nimi zaprzyjaźnić; wiadomo przecież że Angole trzymają obcych na dystans. W taki sposób pan Henry bardzo szybko stał się wujkiem Henrym i przyjacielem rodziny. Pomagał im wejść w realia brytyjskiego życia tak różne od postsowieckiej Polski. Wszystko było pięknie aż do dzisiaj.

 

Po porannych przeżyciach chłopiec miał całe mnóstwo pytań, Henry jednak zaraz po odprowadzeniu go do domu wymówił się czymś, głośno przy rodzicach obiecał Andrzejowi kolejną wprawkę z angielskiego za kilka dni i wyszedł.

 

Chłopiec im dłużej myślał, tym bardziej to wszystko wydawało mu się nieprawdopodobne. Leżał w ciemnym pokoju i wpatrując się w sufit, nie był pewien co ma na ten temat sądzić.

 

– Pewnie to tylko jakieś ekscentryczne dziwne żarty starszego pana– myślał sobie– za kilka dni mnie wyśmieje i taki będzie koniec historii. Cóż– westchnął w końcu filozoficznie do siebie– poczekam te kilka dni na wyjaśnienia. Mam czas. W końcu jestem dzieckiem Elfów i będę żyć co najmniej 120 lat tak jak Henry.

 

Zadowolony z własnego poczucia humoru zapadł w sen.

 

Koniec

Komentarze

(...) westchnął w końcu filozoficznie do siebie (...).
Wyrzuć dwa zbędne słowa. Andrzej leżał w łóżku sam, to raz, wzdychamy do kogoś w innym sensie, to dwa.
Interesujące założenie wyjściowe.

pomysł zarysowany w pierwszych akapitach bardzo obiecujący, nie wiem jaki jest zamysł na całość, ale moim zdaniem tekst mógłby zyskać, gdyby parę spraw przemilczeć i zmusić naszego bohatera, do odkrycia ich samemu - osobiście lubię eksplicytny styl, ale bez przesady - poczekam jednak na całość i wtedy się szerzej wypowiem

Pomysł bardzo ciekawy ( już od dawna czekał aż ktoś o tym napisze) 

Mam jedno zastrzeżenie dotyczące słów Andrzeja; Chodzi o to, że chłopiec jest dziesięcolatkiem więc słowa np. "Jaki związek ma to pytanie z tym co mi pokazałeś" i "-Nie no, wujku- zaoponował Andrzej- najpierw zastrzeliłeś mnie takim pytaniem, a teraz mówisz „musimy wracać?" - nie do końca pasują do jego wieku. Oczywiście możemy stwierdzić, że chłopak jest małym geniuszem, ale z tekstu nic takiego nie wynika. 

Małe dziecko mówi/pyta krótko i na temat unikając zbyt elokwentnych słów ( no chyba, że jest rozpieszczonym przemądrzalcem :) ) 

"nie do końca pasują do jego wieku." może elfy tak po prostu mają...

Dobra. Opek mnie zainteresował, ciekawa koncepcja z tymi elfami.

Więc trzeba o tym powiedzieć. 
Nie można ot tak sobie zmieniać utrwalonych wzorców nie informując o tym czytelnika, bo wychodzi dziwactwo w stylu dziesiącioletniego mędrca, wysławiającego się lepiej od dorosłych towarzyszy...

Zresztą z tekstu wcale nie wynika, że chłopak jest jakoś specjalnie uzdolniony co widać w przytoczonych wyżej przykładach: raz mówi "jaki związek ma to pytanie z tym co mi pokazałeś..." a zaraz potem "zastrzeliłeś mnie tym pytaniem"

Piotreq- przyjąłem twoją uwagę. Mniej więcej się z tobą zgadzam. Dzięki. Oryginał na moim kompie już poprawiłem.

Nowa Fantastyka