- Opowiadanie: victor_d - Na Ogry

Na Ogry

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Na Ogry

Świątynia była przepełniona. Jak zawsze.

Dziesiątki osób okupowało całą powierzchnię budynku, przepychając się, warcząc, krzycząc jeden na drugiego. Temu się coś nie podoba, tamten ma coś „wyjątkowego" na sprzedaż, a ten, o, siedzi na krześle i śpiewa, myśląc że ktokolwiek go słucha. Nazwanie tego harmidrem byłoby sporym niedopowiedzeniem. A pomyśleć, że niektórzy potrafią spędzić tu cały dzień, ot, bez celu. Życie dla życia. Omg…

Andrew16 stał przy jednym z grubych, zdobionych rysunkami aniołów, filarze. Nie dostrzegł mnie w tym tłumie. Miał zniecierpliwioną minę. Z założonymi rękoma na piersi wodził wzrokiem w tę i we w tę, tupiąc przy tym ruchliwie stopami. Zakradłem się od tyłu i pstryknąłem palcem w jego szpiczasty kapelusz. Mag aż podskoczył, a momentalnie rozpalony ogień gniewu w jego oczach znikł, gdy zobaczył, że to ja. Wymieniwszy uścisk dłoni, przełączyliśmy się na prywatny kanał.

– Długo już czekasz? – spytałem.

– Jakieś pół godziny. Nie miałem co robić.

– I przez cały czas tu stoisz? W miejscu?

– A co w tym złego?

– Omg…

– No, gdzie ta Ana'zonka? Powinna już być – zagadnął po chwili milczenia Andrew16.

Ziewnąłem.

– Zaraz będzie. Zawsze się spóźnia. O, patrz tam, idzie.

Ana'zonka przepychała się przez tłumy żebraków, padających jej do kolan i proszących o jakieś darmowe rzeczy (urok posiadania jednego z największych leveli w świecie). Kasztanowe włosy łuczniczki opadały kaskadą na ciemnokrwistą zbroję, przez którą przechodziła złota linka kołczanu. Elficki łuk, którego zazdrościł jej każdy gracz tej samej profesji, trzymała ostentacyjnie w ręku, nieustanie wprawiając wszystkich o marzycielskie westchnienia lub pełne zawiści łypnięcia spode łbów. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie rozpierała mnie duma, na myśl o tym, że Ana'zonka idzie właśnie do nas.

Przywitaliśmy się cmoknięciem w policzek. Łucznika dołączyła do naszego kanału.

– Wy, dziewczyny, byłybyście chore, gdybyście nie dały na siebie czekać, co? – zagadnął Andrew16.

– A wy, faceci, boicie się przyznać, że tak naprawdę to was podnieca.

– Pff…

– No, to jak? – wtrąciłem. – Gdzie dzisiaj? Smoki? Kraken? Diabły?

Andrew16 wzniósł kciuk do góry. Jego uśmiech zgasł, gdy ujrzał przeciągłe ziewnięcie łuczniczki.

– Nuuuuuuuuuuda – przeciągnęła Ana'zonka.

– A co proponujesz?

– Hmm… – postukała palcem w górne jedynki. – Może Ogry?

– Ogry?!… – Andrew16 aż stanął na piętach. Dopiero po chwili zastanowienia powrócił do dawnej postury, a kąciki jego ust podniosły się nieznacznie, nie podobna stwierdzić, czy to ze wstydu, czy z zadowolenia. – Taaak. Ogry. Tam jeszcze nie byliśmy. To ma sens.

– Thunder? – zwróciła się do mnie Ana'zonka, wcześniej posyłając Andrew16 wiele mówiące spojrzenie.

– Jestem za, tylko dokupię eliksirów. No i trzeba będzie odwiedzić Jasia – bez koni nie da rady.

Przytaknęli.

– To ja idę do Magicznego. Czekajcie na mnie w stajni.

Przytaknęli. Po przeciśnięciu się przez mrowisko ludzi w świątyni, ruszyliśmy w przeciwne strony.

Sklep z eliksirami znajdował się całkiem niedaleko, jakieś dziesięć minut piechotą. Było to miejsce dobrze znane nawet turystom, a to ze względu na wielki, rzucający się w oczy już niemal spod samej świątyni szyld: „MAGICZNY" oraz plotki o jego prowadzącym, szalonym alchemiku Parssusie (które zwykle nie odbiegały dalece od prawdy).

Stojąc za zamkniętymi drzwiami Magicznego, trzymając dłoń ka klamce, przez chwilę nasłuchiwałem kłótni toczącej się wewnątrz. Krzyki niosły się przez otwarte okna na ulicę, a z ich treści wynikało, że Parsuss znów podniósł ceny. I to znów o sporo.

Westchnąłem, nacisnąłem na klamkę, wszedłem.

– Gówno, te twoje eliksiry gówno są warte, a nie cztery sto!

– Cztery sto, mówię, a jak nie to…

Urwali na moment. Wystarczający, bym mógł się przywitać.

– Cześć, Parsuss. Cześć, ThElphias, kimkolwiek jesteś…

Sądząc po niezbyt trudnej do zdobycia zbroi, lichej, wyraźnie poobijanej tarczy oraz wgiętym nad skronią hełmie, nie trudno było się domyślić, że ThElphias należał do tych „mniej doświadczonych", dla których każdy jeden Gold stanowił różnicę. Sam jeszcze nie tak dawno chodziłem w ekwipunku z trzeciej, albo nawet czwartej, ręki. Dopiero ciężka praca i ciągłe narażanie życia doprowadziły mnie do poziomu, gdzie na tego rodzaju wzrost cen mogłem po prostu machnąć ręką.

– O, Thunder, serwus. – Rzucił do mnie alchemik, po czym z powrotem odwrócił się do wściekłego rycerza. – Dobra, kolego, słuchaj. Przez ciebie zaczyna już się robić kolejka. Albo bierzesz, albo idź do Juvedrein, tam może mają nerwy na targowanie się z takimi jak ty.

TheElphias nie odpowiedział. Wyjąwszy sakiewkę, z ociąganiem położył ją na ladę, nie puszczając, dopóki tryumfująco uśmiechnięty Parsuss nie wyrwał mu jej z dłoni.

– Do zobaczenia, ThElphias, co nie? – powiedział Alchemik, wręczając rycerzowi eliksir, drugą dłonią ważąc sakiewkę. Młody rycerz przestąpił gniewnie z pięty na piętę, po czym wyszedł.

– W czym mogę pomóc, Thunder? – zwrócił się do mnie Parsuss.

– Znalazłyby się cztery lecznicze?

– Pewnie. Tylko wiesz, musiałem podnieść cenę…

– Wiem. Cztery sto za jeden. Niech będzie.

Alchemik kiwnął głową. Musiał czuć sporą ulgę, wiedząc, że nie będzie konieczności wykłócania się z kolejnym klientem. Poszedł na zaplecze, po chwili wracając z czterema fiolkami bulgoczącego płynu.

Rzuciłem sakiewkę z kasą. Parsuss przeliczył i podał eliksiry.

– Urządzasz jakieś polowanie? – zagadnął, gdy wychodziłem.

– Idziemy na Ogry. Z Ana'zonką i Andrew16.

– O, proszę. A może chcesz wywar z kału rosomaka? Strasznie śmierdzi, ale Ogry łagodnieją po samych oparach. Jak dla was, mogę nawet zniżyć cenę.

– Nie, dzięki, Parsuss. Obejdzie się.

Alchemik wzruszył ramionami.

– Tylko proponowałem.

Wyszedłszy z Magicznego, udałem się wprost pod stajnie. Ana'zonka i Andrew16 karmili konie. Dołączyłem z powrotem do wspólnego kanału.

– Co tak długo? Myślałem, że już ktoś cię ukatrupił – powiedział mag.

– Parsuss znowu podniósł ceny. Wykłócał się z jakimś gościem – odparłem.

– Dobra, jedźmy już. Zobaczcie, niedługo słońce zajdzie. Thunder, tu jest twój koń. – Ana'zonka wskazała palcem na karego wierzchowca. – Nie martw się, nie był taki drogi. Rozliczymy się już po polowaniu.

Kiwnąłem głową.

– No, to jazda.

Obóz Ogrów znajdował się kawał drogi za miastem. Jechaliśmy tam ponad godzinę, nie zwalniając z galopu (konie ze stajni Jasia sławiły się nietuzinkową wytrzymałością). Musieliśmy przejechać przez Zapomniany Las, siedlisko ważek-krwiopijek oraz przeprawić się przez skażoną rzekę Reiss. Dzięki sokolemu wzrokowi Ana'zonki, większość stworów starających się nam przeszkodzić, padało zanim zdążyłem się zorientować, że ktoś na nas dybie. Marchewkowo pomarańczowe słońce było już w połowie schowane za horyzontem, gdy wjechaliśmy na grząski, bagnisty teren, który zaczynał się wraz z przekrzywioną, w połowie spróchniałą tabliczką:

UCIEKAJ, PÓKI MOŻESZ, IDIOTO.

– Musimy zostawić konie, dalej nie pojadą, z resztą i tak by je zabili – zauważył Andrew16.

Przebijaliśmy się przez bagna, nie szczędząc przekleństw. Po każdym kroku grzęźliśmy po kolana(najgorzej miałem ja – nosiłem ciężką stalową zbroję!), latające dookoła niezliczone ilości owadów co sekundę wpadały do oczu, a na dodatek trzeba było uważać na trujące rośliny. Po Ograch nie było ani śladu.

– No co jest? Pochowały się, czy co? – spytał oburzony Andrew16.

– Nie wiem, może ktoś tu był przed nami i je wypłoszył – odparła łuczniczka.

– Proponuję powrót – zaproponowałem, mrugając epileptycznie prawym okiem, by, wraz ze łzą, wypłynęła zeń mucha.

– Jeszcze chwile. Pójdziemy kawałek dalej, jak nic nie wyjdzie, wracamy – oznajmiła Ana'zonka.

Okazało się, że i tym razem jej intuicja nie zawiodła, bowiem już po kilku minutach zaatakował nas pierwszy Ogr.

Był wielki, co najmniej dwukrotnie większy od człowieka. Posuwał się w naszą stronę, nie podnosząc zanurzonych do kolan nóg. (Cholera, ile trzeba mieć siły, żeby tak przeć w błocie!). Odsłonięta klatka piersiowa stwora porastała zielonym włosiem, wyglądającym podobnie do mchu. Jego głowa była nieproporcjonalnie mała w stosunku do reszty ciała. Zionął gęstą zieloną parą, szczerzył popsute, wyżarte przez próchnicę zęby.

Wypiłem eliksir życia, przygotowałem tarczę. Zgodnie z ustaleniami, jako rycerz miałem zwabiać potwora do siebie, by tamci dwoje mogli w spokoju atakować. Tak też zrobiłem. Podszedłem bliżej, Ogr zwrócił się ku mnie. Ana'zonka już atakowała, po chwili do jej strzał dołączyły ogniste kule Andrew16. Z ukrycia wyszło więcej Ogrów.

– Trzymaj się, Thunder.

Trzymałem się. Jednak nowe stwory pojawiały się dosłownie znikąd, otaczając mnie narastającymi się warstwami. Kiedy eliksir życia przestawał działać i zaczynałem odczuwać mrowienie, które wkrótce miało przemienić się w ból, prędko sięgnąłem po następną fiolkę…

I właśnie wtedy to się stało.

Wszystko zamarło. Zamarłem i ja. Kilka centymetrów nad moją głową zawisły zaciśnięte łapy czterech Ogrów. Owady bagniste wyglądały jakby ktoś ujął je na zdjęciu. Kawałek dalej, z pomiędzy krzaków, sylwetka Ana'zonki napinała łuk, a Andrew16 wyginał śmiesznie ręce, zatrzymane w połowie tworzenia pocisku. I ja. Rusz się! Rusz się, rusz się, rusz się! Machałem rękoma, nogami, zginałem się, kucałem, wstawałem, skakałem, kopałem, szarpałem, plułem… Nic. Zamarzłem.

Boże, przecież oni tam zginą. Przecież Andrew16 i Ana'zonka nie dadzą sobie rady bez rycerza. Jezu -

Co się stało?

Czułem jak moje ciało ogarnia przejmujące zimno. W oczach zebrały się łzy. (Nie, nie zebrały się, przecież stałem w bezruchu, z ręką na kurku od butelki z eliksirem!). To tak jakbym spadał z nieprawdopodobnie wysokiego urwiska, a jedyna gałąź, której mogłem się złapać, powoli malała, by ostatecznie zniknąć z widoku, niczym ostatnie światełko w tunelu, po którym zostaje tylko ciemność.

Rusz się! Rusz się, rusz się, rusz się! No dalej!

Przepraszam Andrew'16. Przepraszam Ana'zonka. Zawiodłem.

Nie! Nie zawiodłem. Coś się stało. Tylko co…

Wszystko stało się jasne, kiedy usłyszałem dochodzący jakby z daleka, z zupełnie innego świata głos, który dopiero po chwili rozpoznałem. Mama.

– No, Kacper, właśnie wróciłam od wychowawczyni. Masz same dwóje, dzieciaku, same dwóje! A tak nie będzie, o nie! Nie mam zamiaru wstydzić się za ciebie przed nauczycielami. Od dziś masz zakaz na internet – pomachała oderwanym od modemu kablem. – Może jak przestaniesz siedzieć całe dnie przed tymi cholernymi, rozmazanymi kwadracikami, to weźmiesz się wreszcie za naukę! Nie, mój drogi, płacz nic nie da. Krzyk też. Wyłączamy komputer i do lekcji. Kiedyś mi za to podziękujesz, zobaczysz.

Koniec

Komentarze

Był tam tylko jeden filar, przy którym stał Andrew 16, czy jednak kilka? 

Dziesiątki osób okupowało całą powierzchnię budynku, (...).
(...) tupiąc przy tym ruchliwie stopami.
(...) wprawiając wszystkich o marzycielskie westchnienia (...).
(...) przestąpił gniewnie z pięty na piętę, (...).
(...) sławiły się nietuzinkową wytrzymałością (...).
(...) grząski, bagnisty teren, który zaczynał się wraz z przekrzywioną, w połowie spróchniałą tabliczką (...).

Wystarczy tej łapanki za słowa. Na zakończenie też cytat: Wyłączamy komputer i do lekcji. Kiedyś mi za to podziękujesz, zobaczysz.
No właśnie. Mniej ogrów, więcej słowników, a będzie dobrze. Bo praktycznie tylko na tym polegają Twoje błędy: słowa, znaczenia, składnia.
Powodzenia.

Fakt, że dzieciak gra na kompie nie czyni z tego opowiadania fantastyki. A że to opis gry, to było jasne od początku.

 

Mnie się pomysł bardzo spodobał. Sam pamiętam lagi, problemy z netem i odłączanie kompa przez rodziców te... 10 lat temu. Zakończenie z banału zrobiło fajnego szorcika.

Minusem jest na pewno język, choć to kwestia praktyki. Też to znam z autopsji.
"Mag aż podskoczył, a momentalnie rozpalony ogień gniewu w jego oczach znikł, gdy zobaczył, że to ja." - ogień gniewu jest fe. Plus dużo zdań złożonych. Niektóre po prostu proszą się o kropkę.

Dzięki wielkie za Wasze komentarze. Na pewno postaram się wyciągnąć z nich wnioski.

Nowa Fantastyka