- Opowiadanie: rinos - Turniej rycerski

Turniej rycerski

Od kiedy małżonek wyruszył na wyprawę krzyżową, nasza Pani zaczęła wymyślać nietypowe rozrywki. Najnowszą uczyniła turniej rycerski, w którym jedynym świadkiem zmagań był minstrel. To na podstawie jego relacji Pani zamierzała ferować wyroki.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Turniej rycerski

 

XIĘGA PIERWSZA – Bazar

Od kiedy małżonek wyruszył na wyprawę krzyżową, nasza Pani zaczęła wymyślać nietypowe rozrywki. Najnowszą uczyniła turniej rycerski, w którym jedynym świadkiem zmagań był minstrel. To na podstawie jego relacji Pani zamierzała ferować wyroki.

 

Teraz bard szedł za mną krok w krok. Towarzyszył mi, nie jak przyjaciel, lecz jak strażnik. Żaden ruch, żadne słowo nie mogło ujść jego uwadze. Wśród zgiełku targujących się ludzi szedłem przez miejski bazar.

 

Dzisiejsze zadanie wydawało się proste. Z określoną sumą pieniędzy w kieszeni miałem przejść przez targ, by zrobić zakupy na cały tydzień. Mój dworski strój rzucał się w oczy. Gdy tylko wszedłem na plac, przykuśtykał do mnie beznogi kaleka, prosząc o wsparcie. Nie odtrąciłem go brutalnie, wiedząc jak wyglądałoby to w pieśni. Zamiast tego rzuciłem grosika, licząc, że to nie tego grosza zabraknie na zakupy.

 

Zagłębiłem się miedzy stragany. Wszyscy kupcy wystawiali najdroższe towary na wysokości oczu. Starałem się omijać je wzrokiem, świadom, że nie tego szukam. Szukałem bowiem zapasu niedrogiej fasoli. Wielu kupców oferowało to ziarno. Dorodne, wypełniające otwarte, pękate worki. Od razu widać było, że sprzedawcy chcą się tym towarem pochwalić.

 

Nawet nie pytając o cenę rozumiałem, że będzie trzy razy droższy niż to, co zamierzałem kupić. W końcu znalazłem handlarza, który eksponował noże i topory. Miał jednak także produkty rolne, tyle, że leżące z tyłu, jakby porzucone. Ot, wieśniak, który dogadał się z kowalem na sprzedaż wyrobów żelaznych. Sposób ekspozycji wskazywał, że bardziej mu się opłaca pośrednictwo niż sprzedaż owoców własnej pracy. Miał jednak fasolę! Worek był nieco mniejszy niż oferowała konkurencja, za to cena trzykrotnie niższa. Upewniłem się, że ziarno nie jest zgniłe i nie mieszkają w nim robaki. Zapłaciłem.

Kupiec usiłował jeszcze sprzedać mi duży nóż do krojenia chleba. Z uprzejmości wziąłem go do ręki i zauważyłem, że jest świetnie wyważony.

– Dam ci go Panie do wypróbowania! Jeżeli nie będziesz zadowolony zwrócę zapłatę!

Wyobraziłem sobie jak wbijam nóż w serce chodzącego za mną barda. Na pewno byłbym zadowolony!

– Dziękuję dobry człowieku. Następnym razem niechybnie do ciebie zajrzę – oddałem nóż i ruszyłem między stragany szukać wędzonki.

 

Nie znalazłem jej łatwo. W okolicy, gdzie zgromadzone były kramy z mięsem wybór był ogromny, a wszystko potwornie drogie. Jakiś cwaniak, prawdopodobnie wynajęty przez handlarzy, smażył kiełbaski i sprzedawał je przechodniom prosto z rusztu. W powietrzu unosił się smakowity aromat, który nie tylko maskował smród nieświeżej wędliny, ale także dodawał apetytu na mięso. Łażący za mną bard kupił sobie kiełbaskę i zaczął ją zajadać.

 

Wykorzystałem chwilę nieuwagi by wyciągnąć z cholewy dodatkowego złocisza. Dołożyłem monetę do puli pieniędzy przeznaczonych na zakupy.

 

W końcu znalazłem sprzedawcę oferującego tłustą, przerośniętą szynkę z kością za pół ceny. Kupiłem. Żona ją uwędzi, a kość da się psu! Minstrel skończył jeść kiełbaskę i ruszył za mną.

 

Na obrzeżach bazaru kupiłem zabawkę dla dziesięcioletniego syna. Był to prosty kogucik na druciku, jednak powinien zająć smarkacza na tyle, by przez tydzień nie robił awantur i nie zadawał niezręcznych pytań.

 

Pieniądze właściwie się skończyły. Pozostał tylko mój prywatny, nieuczciwie przeszmuglowany złocisz. Za tę srebrną monetę kupiłem bukiet kwiatów dla małżonki.

 

Czekał nas w domu tydzień pod obserwacją pieśniarza. Im lepsze w tym czasie będą nasze stosunki, tym piękniejsza pieśń zostanie zaprezentowana przed naszą Panią.

 

Tydzień minął gładko. Pomijając fakt, że ze trzy razy chciałem barda otruć, dwa razy udusić a raz byłem bliski zaszlachtowania nożem. Małżonka widziała to ostatnie i tak zaczęła się śmiać, że nie mogłem dokonać mordu. Syn nasz także dobrze się sprawował. Wprawdzie kogucik na druciku został pierwszego dnia ciśnięty w kąt, jednak chłopak doskonale rozumiał, że przy śpiewaku należy trzymać fason.

 

Po tygodniu, przed całym dworem, bard odśpiewał pieśń. Gromkie brawa zebrał opowiadając, jak łaskawie potraktowałem żebraka. Stare panny szlochały, słysząc jak kupowałem bukiet dla pani mego serca. Dopełnieniem historii była nieco monotonna opowieść o naszym skromnym życiu. Humoru dodawały opisy ataków pierdzenia po zjedzonej fasoli.

 

Na koniec nasza Pani wstała z tronu by nagrodzić pieśń i moje wysiłki serdecznymi oklaskami. Wygrałem pierwszą część turnieju! Co czekało mnie dalej?

 

XIĘGA DRUGA – LichwiarzJako minstrel na dworze naszego nieobecnego władcy, służący teraz jego małżonce, otrzymywałem różne zadania. Ostatnio Pani wymyśliła coś, co sprawiało mi dużo kłopotu. Spowodowało także, że zwątpiłem w rozsądek naszej suzerenki.

Trzej wybrani rycerze, ludzie zaprawieni w bojach i niczym więcej, mieli próbować swych sił w sprawach codziennych.

 

Dwóch skompromitowało się już podczas pierwszego zadania. Wyjście na targ z ograniczoną zawartością sakiewki i próba przeżycia tygodnia na zakupionych produktach skończyła się w ich przypadku: obżarstwem i późniejszymi kłótniami oraz głodem przez tydzień.

Jak łatwo się domyślić, pieśni o rozrzutniku i dusigroszu nie były zbyt pochlebne.

 

Co innego mój ulubieniec, Ser Robb! Ten żył przez tydzień skromnie, a zarówno on, jak i jego rodzina byli dla mnie przemili. Związałem się z nim bardzo i postanowiłem, że na ile to będzie ode mnie zależało, ten rycerz zdobędzie laury w turnieju.

„To nie powinno być trudne" – pomyślałem wyśpiewawszy ostatni wers.

 

Rzeczywiście, ser Robb został nagrodzony, pozostali dwaj odpadli z rywalizacji by trafić na tortury. Pani nasza chciała mieć pewność, że uczestnicy poważnie podchodzą do stawianych przed nimi zadań.

 

Następnym wyzwaniem była wizyta u lichwiarza. Tym razem w szranki stawał wyłącznie mój ulubiony szlachcic, wciąż jednak mógł się skompromitować.

 

Lichwiarza odwiedziliśmy razem. Pośród półek zawalnych butwiejącymi dokumentami, przy stole pełnym papierów ser Robb wykazał się niemałym rozumem żądając kredytu we frankach, zamiast proponowanych w złociszy. Uniósł się niestety strasznie, gdy usłyszał, że po pięciu latach pozostanie mu do spłacenia „zaledwie" kwota, którą pożyczył.

 

Uspokoiłem go jakoś, wyjaśniając, że warunki są dość przystępne. Nie zamierzałem śpiewać o tym incydencie. Gdybym nie interweniował, ser Robb, człowiek chorobliwie wręcz uczciwy, prawdopodobnie zadusiłby lichwiarza na miejscu.

 

Wyszliśmy z sakiewką pełną złotych franków. Owszem, usłyszeliśmy na koniec propozycję o ubezpieczeniu pożyczki, jednak ser Robb dał szybko lichwiarzowi w mordę i temat umarł śmiercią naturalną.

 

Pod wieczór śpiewałem przed całym dworem o sprytnym rycerzu, który wziął kredyt. Pominąłem w swej pieśni kończące wizytę mordobicie. Damy dworu były zachwycone sprytem wojownika, który odróżniał franka od złocisza.

 

Ukłoniłem się na koniec, zbierając rzęsiste brawa naszej suzerenki. Tak oto szlachetny ser Robb przeszedł drugą z trzech prób.

 

XIĘGA TRZECIA – Wierzchowiec

Kiedy mój małżonek wyjechał, najpierw poczułam ogromną ulgę. Przez jakiś czas nie będę bita, ilekroć wypowiem własne zdanie. W końcu jednak sprawowanie władzy w zastępstwie monarchy zaczęło mi ciążyć. Nużące było rozsądzanie najdrobniejszych sporów. Irytowało mnie decydowanie, kogo posłać na tortury, a kogo od razu stracić. W zasadzie nie umiałam powiedzieć, która z tych kar jest bardziej surowa. W końcu zaczęłam się śmiertelnie nudzić. Szukałam sobie innych zajęć. Zapełniałam czas robótkami ręcznymi, gdy jedna z dwórek zwierzyła mi się, że jej mąż, chociaż świetny żołnierz, nie radzi sobie z codziennymi zadaniami. Ponoć wysłany na targ po pełnoziarnisty chleb potrafił przynieść bułkę paryską! Tak oto wymyśliłam turniej rycerski, w którym wojownicy udowodnią, że są mężczyznami, z których niewiasta może mieć pociechę.

 

Niewielki miałam wybór zawodników. Większość rycerstwa pociągnęła za moim Panem na wyprawę krzyżową. Znalazłam jednak trzech takich, którzy uniknęli zaciągu. Jeden miał szpotawą stopę, drugi był garbaty i miewał przykurcze, nie pozwalające utrzymać miecza. Trzeci zaś… ach, ten trzeci był przystojny i prawdopodobnie inteligentny, skoro wymigał się od wyprawy.

 

Już pierwsza konkurencja sprawiła, że odpadli zarówno szpotawy, jak i garbaty rycerz. W drugiej konkurencji w szranki stawał tylko ser Robb. Tym razem również zasłużył na moje uznanie, biorąc opłacalną pożyczkę, uzależniając się w ten sposób od wpływów z mojej kiesy.

 

Teraz nadszedł czas ostatniej konkurencji. W niej to chodziło o zakup dobrego wierzchowca z wyposażeniem. Wzięty wcześniej kredyt musiał wystarczyć!

 

Z późniejszej relacji stajennego wiem, że Robb wraz z bardem oglądali kilka wierzchowców. Koniuszy usiłował sprzedać im pociągową chabetę, zapewniając przy tym, że jest to koń górski. Kupujący nie dali się na to złapać.

Koniec końców Robb wybrał najostrzejszego ogiera w stajni. Zabrał go na jazdę próbną i wrócił zadowolony. Koń próbował go kilka razy zrzucić. Pokory nauczyły go ostrogi wbijane w bok i niemożność pozbycia się jeźdźca.

 

Co dziwne, bard także kupił wierzchowca. Wybrał narowistą klacz, niewiele ustępującą ogierowi ser Robba. Zapłacił złotem. Do dziś męczy mnie pytanie, czy było to złoto, którym nagradzałam śpiewacze wysiłki?

 

Stanęłam w oknie twierdzy i obserwowałam jak obaj młodzieńcy opuszczają moje lenno. Sir Robb odwrócił wierzchowca i jakby salutując, naciągnął kaptur na czoło. Konie pomknęły w stronę lasu Sherwood, ostoi banitów.

 

Cóż, odpowiednio duży kredyt może zmienić każdego w banitę.

 

Od tej pory coraz częściej słyszę imię Robb-in-Hood. Jego przyjaciel, bard śpiewa o nim niestworzone historie w tawernach. Podobno uciekinier rabuje bogatych i daje biednym. O ile się orientuję, jedynym biednym, którego Robb wspomaga jest on sam.

 

Niedługo wraca mój mąż. Na pewno dostanę po twarzy za stworzenie problemu zorganizowanych banitów. Ale było warto! Robb jest taki słodki…

 

Koniec

Komentarze

Hehehe, przeczytałem mimo męczącego mnie kaca - czyli dobre. Daję mocne cztery, prawie pięć.... czyli cztery ;-)

pzdr! 

Wahałem się między Twoim tekstem a Ocalonym, gdy chciałem oddać głos. Te dwa podobały mi się w konkursie najbardziej.

Pozdrawiam.

Bardzo fajne opowiadanie. Zakończenie całkowicie mnie zaskoczyło, ale zdawało mi się, że w Anglii walutą był już wtedy funt?

Dzieki za komplement DiabliQ :) z tym zlociszem to taki wybieg, że złota moneta. Taką fajną nazwę waluty mamy.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

...no i że srebrny ten złocisz... cóż, inflacja już wtedy istaniała - tak naprawdę brzmiało mi to dobrze. A poza tym wydaje mi się, że w tamtych czasach wartość pieniądza opierała się na kruszcu, z ktorego był zrobiony. Zatem rycerz mógł zapłacić monetą wybitą w innym królewstwie. Tak sobie kombinuję... pisząc nie zastanawiałem się, złocisz brzmi fajnie ;)

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Skoro moneta jest ze srebra to może "srebniak" zamiast "złocisz"? 

"srebnik" kurcze... Złościwe "a" jak zwykle przypałętało się nieproszone ;]

"srebrny złocisz" - to brzmiało zbyt uwodzicielsko, żeby z tego rezygnować. Dzis mamy zlotowki z jakis nedznych stopow niklu czy z innego szajsu. Pewnie zauwazyles, ze cale opowiadanie jest o podobienstwach wspolczesnych spraw do spraw sredniowiecznych. W gruncie rzeczy tak nie uważam, świat się naprawdę mocno zmienił. Za to ludzie nie zmienili się ani o jotę.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Niestety nie widze w tym nic uwodzicielskiego. A co do ludzi, nie sądzę żeby mieli się zmienić. Chyba że nastąpi jakaś wielka katastrofa na skalę światową, a i tak są nikłe szanse, że zmieni się polska mentalność. To dopiero byłoby sience fiction: Polacy wyzbyli się swojej pielęgnowanej przez stulecia "tradycji" :P

Od kiedy małżonek wyruszył na wyprawę krzyżową, nasza Pani zaczęła wymyślać nietypowe rozrywki. Najnowszą uczyniła turniej rycerski, w którym jedynym świadkiem zmagań był minstrel. To na podstawie jego relacji Pani zamierzała ferować wyroki.
To reszta rycerzy/zawodników i sami zainteresowani nie byli ŚWIADKAMI ZMAGAŃ? Czyli co? Z zawiązanymi oczkami? 
Nie odtrąciłem go brutalnie, wiedząc jak wyglądałoby to w pieśni. Zamiast tego rzuciłem grosika, licząc, że to nie tego grosza zabraknie na zakupy.
W jakiej pieśni? Żebraka, czy barda? I czemu bard miałby układać pieśni o tym wydarzeniu? Przecież był strażnikiem. Ale ok, to jeszcze powiedzmy kwestia wiarygodności. Dyskusyjna. Natomiast zdanie pogrubione zakrywa o głupotę. Chyba nie muszę tłumaczyć czemu...
wzrokiem, świadom, że nie tego szukam. Szukałem bowiem zapasu niedrogiej fasoli. Wielu kupców oferowało to ziarno. Dorodne, wypełniające otwarte, pękate worki. Od razu widać było, że sprzedawcy chcą się tym towarem pochwalić.
Zaimkoza. Co jakiś czas ukazuje łeb. 
Nawet nie pytając o cenę rozumiałem, że będzie trzy razy droższy niż to, co zamierzałem kupić.
Ale... ale co? O co chodzi? Chodzi o towar? W ogóle po co ta bezsensowna dywagacja? Trujesz o tym, że wystawiają bogate towary, potem, że najlepsze, a potem bohater chełpi się przeczuciem, że będą one droższe od... fasoli. ACHA. 
W końcu znalazłem handlarza, który eksponował noże i topory. Miał jednak także produkty rolne, tyle, że leżące z tyłu, jakby porzucone. Ot, wieśniak, który dogadał się z kowalem na sprzedaż wyrobów żelaznych. Sposób ekspozycji wskazywał, że bardziej mu się opłaca pośrednictwo niż sprzedaż owoców własnej pracy. Miał jednak fasolę!
Miał produkty rolne, ale zdziwiła bohatera fasola... Wydaje mi się, że Autor w ogóle nie przywiązał znaczenia do słowa ,,jednak", stąd bubel. 
Wykorzystałem chwilę nieuwagi by wyciągnąć z cholewy dodatkowego złocisza. Dołożyłem monetę do puli pieniędzy przeznaczonych na zakupy.
To doprawdy fascynujące. Z pewnością tekst nie obyłby się bez tego opisu. Takiej waty jest więcej. 
W końcu znalazłem sprzedawcę oferującego tłustą, przerośniętą szynkę z kością za pół ceny
?
Pieniądze właściwie się skończyły. Pozostał tylko mój prywatny, nieuczciwie przeszmuglowany złocisz. Za tę srebrną monetę kupiłem bukiet kwiatów dla małżonki.
Złocisz co to jest srebrny? Ok. 
Małżonka widziała to ostatnie i tak zaczęła się śmiać, że nie mogłem dokonać mordu.
?! O co chodzi?
Ok, skończyłem czytać pierwszy rozdział. Reszta może potem. Może. Czemu?
Pomijam błędy, które wypisałem powyżej. Jaki koń jest każdy widzi. Język jest drętwy, powiem szczerze, że zwyczajnie zanudziłem się w trakcie opisu ,,przygody" na targu. Rozumiem, że czemuś to służyło, natomiast rozwlekłeś fragment tak i w taki sposób, że było zwyczajnie nudno. Działo się, często to samo (tyle, że powtarzane w inny sposób). Przeczytany fragmet jest też bogaty w dosyć ubogi język. Tak, jeśli chodzi o konstrukcję zdań, jak i powtórzenia słów. 
Pierwszy rozdział powinien mnie chyba zachęcić do dalszego czytania. No coż, nie uczynił tego. A to już dla mnie o czymś świadczy. 


 

W przeciwieństwie do Orsona zacznę od końca.
Od tej pory coraz częściej słyszę imię Robb-in-Hood.*) Jego przyjaciel, bard śpiewa o nim niestworzone historie w tawernach**). Podobno uciekinier rabuje bogatych i daje biednym. O ile się orientuję, jedynym biednym***), którego Robb wspomaga jest on sam****).
Niedługo wraca mój mąż. Na pewno dostanę po twarzy za stworzenie problemu zorganizowanych banitów. Ale było warto! Robb jest*****) taki słodki...

*) niezłe
**) to rabusie swobodnie łażą po tawernach?
***) i ****) stare, ale zawsze dobre
*****) nadal ją odwiedza?
Co robi przecinek po przyjacielu?
Wydaje mi się, że po dość słabym początku --- sceny targowe --- dojechałeś do lepszego zakończenia i podsumowania. Tylko --- gdzie tu fantastyka?

Dobrnąłem do końca. Łapanki robić nie będę- nie chce mi się. Niech pierwsza część mojego komentarza posłuży za flekowanie. 
Od tej pory coraz częściej słyszę imię Robb-in-Hood. Jego przyjaciel, bard śpiewa o nim niestworzone historie w tawernach. Podobno uciekinier rabuje bogatych i daje biednym. O ile się orientuję, jedynym biednym, którego Robb wspomaga jest on sam.
 Wątek tak wielokronie eksploatowany, że aż zęby bolą. Robin Głup, Robin Chłód, Robin Chłud, Robin Noob i oczywiście dowcipas o tym, że rabował biednym i dawał sobie. Ostatnio nawet pojawił się tego typu wątek w spocie Nowej Prawicy- ,,Zabierzemy bogatym i damy sobie", mówi Grzegorz Napieralski. Potworek językowy typu STWORZENIE PROBLEMU BANITÓW jest jazzy.
I gdzie fantastyka?
Kiepsko, przez duże K, moim zdaniem.  

Patrz 6orson6: większości się podobało :)
AdamKB: dzieki za "nie tak znów krytyczny" komentarz. Z tą fantastyką, to ktoś mi powinien kiedyś wyjaśnić co nią jest a co nie (mam nadzieję, że nie 6Orson6 - wtedy uciekłbym z krzykiem),

Pozdrowionka

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Szto takoje fantastika?
"(...) przedstawienie w utworze literackim lub innym dziele sztuki przedmiotów i zjawisk, które zgodnie z potocznym doświadczeniem, nabytą wiedzą bądź odczuciem uznać należy za nieprawdopodobne (...)".
"Nowy słownik terminów literackich", M. Król, G. Krupiński, H. Sułek, konsultacja merytoryczna prof. B. Dopart. Kraków, 2009.
Prościej, potocznie: co wymaga zawieszenia niewiary w niemożliwe tu i teraz, a nawet wszędzie i zawsze.
Nie krzyczałeś, mam nadzieję, podczas czytania.

no, wysadzenie sklepu przez menela wydaje mi się wystraczająco fantastyczne. A co najmniej nieprawdopodobne, zgodnie z potocznym doświadczeniem i nabytą wiedzą :)

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

he, ale to komentarz do innego tekstu.
Tu w turnieju rycerskim fantazją jest Pani z twórczymi kaprysami. Fantazją jest sam turniej, zrealizowany jak telewizyjny show. Na koniec fantazja ucieka do kanoicznego sherwood. Czym jest Robin Hood jak nie klasyką fantastyki?

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

    Wysadzenie w powietrze budynku nie jest fantastyką. Materiał wybuchowy kupiony od człowieka, który jakimiś drogami do trotylu dociera --- realne. Mało prawdopodobne, ale możliwe.
    Klasyką ludowych bajań, odbiciem powszechnych marzeń o sprawiedliwości, odwecie na tych, którzy gnębią prostych ludzi, wykorzystują poddanych. Rabusiów było wielu, któryś z nich mógł nosić takie imię, potem obrosnąć w chwilową sławę, której przypisuje się same sukcesy, i taka postać przechodzi do legendy... Pani z kaprysami? Znajdź Panią bez kaprysów, to raz, która powstrzyma się od realizacji pomysłów, gdy może sobie na realizację pozwolić, to dwa. Telewizyjny show? Rinosie, ludzie z tamtych czasów też mieli pomysły, nie dobiegające daleko od naszych. Że nie mieli telewizji? A czy potrzebna telewizja, żeby postawić zawodowym zabijaką niezwykłe dla niego zadanie kupienia tego, co do przygotowania kolacji niezbędne?
   

Wysadzenie w powietrze budynku nie jest fantastyką. Materiał wybuchowy kupiony od człowieka, który jakimiś drogami do trotylu dociera --- realne. Mało prawdopodobne, ale możliwe.
Mało prawdopodobne?  

Orson: Grozisz? Masz dostęp do trotylu i zamierzasz wysadzić w powietrze jakiś Empik? ;)

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Fajne 

Przynoszę radość :)

Przeczytałam bez przykrości, ale wiem, Rinosie, że to nie jest szczyt Twoich możliwości. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo fajny pomysł na turniej.

Tym razem za fantastykę uznaję genezę R.H. Zaskoczyło, uśmiechnęło. Jeszcze zgrabnie wpleciona wyprawa Ryśka Kociego Serducha.

Ktoś wspominał, że to na konkurs. Jaki? Bo ani w tagach, ani w przedmowie nic.

 

Babska logika rządzi!

Konkurs był na Szortalu. Na szortową trylogię. To opowiadanie zajęło trzecie miejsce.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Szortowa trylogia? Brzmi jak oksymoron. :-)

Gratuluję. :-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka