- Opowiadanie: truvneeck - Szkło (część czwarta- ostatnia)

Szkło (część czwarta- ostatnia)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szkło (część czwarta- ostatnia)

 

Pomimo głodu, Sawem postanowił od razu udać się do bibliotek. Rozstali się z Edewlalem o świcie, kiedy obaj ruszyli do nowej Muya. Zdeterminowani i zdecydowani. Edewlal udał się do auli głównej, gdzie przebiegały przygotowania do wielkiej narady.

-Musimy doprowadzić tę sprawę do końca.– powiedział na odchodnym Sawem, a jego przyjaciel przytaknął mu, choć nie był pewien co dokładnie Renowator miał na myśli.

 

Sawem wstąpił do pokoju Idela, by zabrać klucz do części z najstarszymi zbiorami. Od progu przywitał go znajomy głos.

– A cóż to się stało, że Mistrz Renowator przybywa w me skromne progi?

– Potrzebuję kluczy, Idel. I twojej pomocy. – oznajmił Sawem szorstkim tonem.

– Czego szukamy, jeśli można wiedzieć? – zapytał siwy bibliotekarz znad drucianych okularów.

– Zbieraj się. Potem ci powiem. – odrzekł Mistrz i nie czekając na niego wyszedł.

 

***

Leżał w swoim łóżku, w przydzielonej mu kwaterze w starej twierdzy. Walczył ze snem, choć dobrze wiedział, że w końcu zaśnie. Bał się jednak. Bał się i niczyje zapewnienia, nawet samego Mistrza Sawema nie były w stanie go uspokoić. Bał się, a był to dziwny strach, pochodzący jak gdyby z zewnątrz. Przytłaczający, nie dający oddychać lęk. Płytki oddech Zoaha odbijał się echem od ścian. Mistrzowie pozostawili go rankiem z przykazaniem, by nie ruszał się z posłania. Całą noc czuwali przy nim. Edewlal, który miał opinię znakomitego lekarza i biologa nie znajdował fizycznej przyczyny stanu chłopca, co wcale nie zdziwiło Sawema. Tak więc czuwali. Siedzieli i nie spuszczali z niego oka. Czuł się wtedy bezpiecznie. I niebezpiecznie zarazem. Wolał jednak, by ktoś był przy nim. Inaczej czuł, że jest z nim Coś. Po raz pierwszy poczuł to już gdy Sawem z Edewlalem odwrócili się, by wyjść z sali. A uczucie to powoli narastało.

– Obiecuję przysłać tu kogoś, żebyś nie był sam. Tymczasem śpij. Wkrótce zacznie działać wyciąg z purzynowca. Sen dobrze ci zrobi. – powiedział z cieniem uśmiechu Edewlal, gdy odchodzili.

A sen nie nadchodził. Był ze wszystkich sił odpychany jak najdalej, przez chłopca, którego sen by zabił. Tak czuł Zoah, a było to najsilniejsze przeczucie jakiego kiedykolwiek doświadczył. Tak więc nie spał. I bał się, że zaśnie. Że umrze. Że powstanie i upadnie. Że przestanie być, lub narodzi się na nowo. Bał się mieć świadomość, jeszcze bardziej bał się jej nie mieć.

Obecność stawała się coraz bardziej wyraźna. ‘Coś' było jak osoba i przedmiot jednocześnie. Niemal widział więc ‘Coś' w komodzie, stojącej pod przeciwległą ścianą. ‘Coś' mogło też być misą, stojącą na niej, albo krzesłem, na którym siedział Edewlal. ‘Coś' było na tyle rzeczywiste, że siedziało na krześle. I Zoah niemal to dostrzegał, spod na wpół przymkniętych powiek.

Były jak ołów lub jak kamień, który ściąga tonącego w morską głębinę. Jak walka pozbawiona sensu. Jak ciężar, bez którego żyłoby się lepiej. Jak niepotrzebne cierpienie. Jak niewypowiedziane słowa, których żal. Stracił więc siłę. I stracił też chęć, wolę, i wszelką kontrolę. Nie dbał już o nic.

 

***

Sawem czytał z coraz mniejszym zapałem. Nie przypuszczał, że wiedza, którą chce posiąść, może sprawić ból. Choć było to może raczej obrzydzenie, jakie poczuł do siebie. Ale zwłaszcza do swojej pracy. Do wszystkich tych lat, w których nieświadomie sprawiał cierpienie. Im dalej zagłębiał się w lekturę przygotowanych i starannie dobranych przez Idela dokumentów, tym bardziej wstydził się swej ignorancji. Wreszcie, w ręce wpadły mu zapiski, czy raczej kronikarskie wzmianki dotyczące pracy Witmaca Artysty. Były to dokumenty włączone w skład obowiązkowych lektur uczniów zamkniętej już katedry odlewnictwa:

 

"Ongiś wspaniały i rosły mąż stał się jeno cieniem swoim własnym, a osoba jego innym człekiem zdać się była. Przeto Witmac przestać nie był wielkim Mistrzem i talentowanym rzemieślnikiem. Zadość czynił wciąż próbom pojednania z Wielką Radą Mistrzów z Wysokiej Muya. Jednakowoż dzieło jakim parał się lat przeszło osiem pozostało nieukończonym. (…)

Sam Mistrz niechętnie przyznawszy rację Wielkiej Radzie ponowił starania, ażeby dzieło swe najdoskonalsze ukończyć, mimo znacznego ubytku sił witalnych i przede wszem widocznego już rozniesienia umysłu i duszy.(…)

Bez wątpliwości Katedra w piśmie ogólnym stwierdza, że ono dzieło ostatnim będzie wielkiego Mistrza i że przeżyć poczyniwszy swe zamiary nie zdoła.(…)

Wiadomym jest zaś, że odlew szklany najniebezpieczniejszym jest ze wszech stosowanych w Muya technik magicznych, ze wszech miar zaś, winno się Wielkich Mistrzów poważać za niemałą odwagę. Tym większą uwagę wzbudza fakt utraty wielkiego Mistrza Witmaca, nieodżałowanego Katedry ulubieńca i twórcy ostatniego swego 'Pojedynku', dzieła mimo wszystko nie budzącego zachwytu.(…)

Mistrz wyzionął ducha jaki w nim pozostał jeszcze przed ukazaniem 'Pojedynku' światu, przeto brać należy za pewnik przyczynę przedwczesnego jego zgonu. Duszy pozbawion i sił wszelkich zmarł Witmac hołd składając przodkom, do nich zmierzając, a pozostawszy przy tom częścią szkieł dzieła swego."

 

Sawem odłożył dokumenty na bok. Westchnął. Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza.

– To na nic. Wszystko to nie ma związku. Musi być coś jeszcze. Same te wzmianki niczego mi nie mówią, poza tym, że Witmac w witrażu zamknął swojego ducha. Nie tego szukam. – powiedział, jakby oczekując od Idela wyjaśnień.

– Prosiłeś, więc daję ci czego chciałeś. Może po prostu szukasz nie tam, gdzie trzeba. – odparł bibliotekarz.

– Nie rozumiem. Witmac oddał duszę, by stworzyć ten witraż, ale z pewnością to nie o niego chodzi. Odnawiałem dziesiątki obrazów…'Pojedynek' jest inny. Wiesz o czym mówię, Idel..? – Sawem zamknął twarz w dłoniach.

Nie potrafił sprecyzować targających nim sprzecznych uczuć. Po raz pierwszy był zupełnie bezradny. Sięgnął dłonią po swój amulet i pocierając go czule, podzielił się z nim tą bezradnością.

Idel patrzył, coraz mocniej i wyraźniej współczując Wielkiemu Mistrzowi. Stary bibliotekarz poczuł żal, choć– nie powinien był. Powoli zbierał się w sobie przez dłuższą chwilę, by po głębokim westchnieniu, przerwać ciszę.

– Myślę, że tajemnica nie dotyczy tylko autora dzieła… ale tego, co ono przedstawia. – wyszeptał w końcu starzec. – Są rzeczy, o których Renowator nie powinien się nigdy dowiedzieć.

Sawem podniósł wzrok i spojrzał na niego badawczo.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

 

***

Głos pochodził z głębi korytarza. Spod przymkniętych powiek, Zoah starał się skupić na tym, co mówi. Pomimo swojej delikatności niósł w sobie jakiś ciężar, moc, która niespodziewanie wyrwała go z sennego otępienia. Jednakże nawet on, ten głos przedziwny nie mógł pozbawić go zmęczenia, jakie go dopadło. Leżał tak na wpół przytomny, zaledwie rozbudzony– zawieszony pomiędzy snem a jawą. W głowie mu zahuczało, a skronie zatętniły. Zrobiło się duszno i całkiem opadł z sił. I tylko głos z głębi korytarza nie dawał mu zasnąć. Nie szept, ale podobnie niewyraźny i niezrozumiały jak odległy szept właśnie, był ów głos. Brzmiał jak czyjś monolog, ale Zoah wiedział, że przebywał teraz w starej Muya sam.

Powziął decyzję.

Nabrał powietrza w płuca i z ogromnym wysiłkiem wydał z siebie tchnienie:

– Kto to..?

W odpowiedzi usłyszał tylko ciszę. Głos umilkł. A potem od kamiennych ścian odbiły się echem szybkie, drobne kroki i zduszony oddech. Oddaliły się i raptownie zamilkły. Stopy zatrzymały się, oddech został wstrzymany. Ktokolwiek to był, nasłuchiwał teraz podobnie jak Zoah.

Ten odbił się od posłania i podparł chwiejnie łokciem.

– Kto to..? – powtórzył, a w odpowiedzi usłyszał cichnące odgłosy kroków.

 

 

***

Pochylony nad pergaminami podpierał dłonią skroń. Nadal wszystko było niejasne i pozbawione sensu. Czytał po raz kolejny niemal identyczny tekst. Przekłady tych najstarszych różniły się drobnymi szczegółami, a same pozostawały nieprzydatne. Im nowsze zaś były opracowania, tym więcej umykało autorom, którzy zaczynali snuć domysły.

"Działo się to w porze żniw," -przeczytał „gdy ziemia stała się twarda, jak ludzie, którzy po niej stąpali. Powstał wtedy człowiek imieniem Wehbak i obalił na Górze boga nieczystego. A za nim poszli inni. Tak wypełniał się czas, kiedy ludzie posłuszni byli bogom…"

Spojrzał jeszcze raz na Idela, który podsunął mu bez słowa kolejny tekst. Starzec najwyraźniej związany obietnicą, nie chciał powiedzieć niczego wprost. Zamiast tego usiłował pomóc Mistrzowi zrozumieć to, czego sam dotąd nie potrafił pojąć.

 

***

Z nadludzkim wysiłkiem zrobił kolejny krok. Opierał się cały czas o ścianę, ale parł do przodu. Odgłosy wiodły go w kierunku sali zgromadzeń. Potem ucichły znowu i ponownie rozległ się w jego uszach monolog. Tym razem wyraźnie słyszał dźwięczny, męski głos. Głos nauczyciela.

Powlókł się zatem chwiejnym krokiem, i przystanął oświetlony przez promienie padające poprzez witraż na korytarz. Zobaczył Sawema i młodego chłopca, który mógłby być nim. Który w pewnym sensie b y ł nim. Zoah powiódł zamglonym wzrokiem po postaciach i wyczuł między nimi napięcie. Wtem, zarówno wielki Mistrz, jak i jego uczeń rozwiali się i stopili z tłem, jak gdyby nigdy nie istnieli. Zoah odniósł wrażenie, że rzeczywiście, mogli być przywidzeniem, tak dalece zdawali się być teraz nieprawdopodobni. Wiedział jednak, że wzrok go nie mylił. Wiedział również czemu– jasnym było skąd wzięły się zjawy. Nie znał odpowiedzi tylko na jedno pytanie.

Z tym pytaniem w oczach zwrócił się do 'Pojedynku' i każdej duszy tkwiącej w szkle z którego powstał. Do wszystkich ich razem i z osobna, tak, że poczuł na sobie tysiące oczu, które wywabił i zaciekawił. Rzucił wyzwanie, którego nie sposób byłoby odrzucić. I natychmiast zrozumiał, że była to rzecz, którą powinien był zrobić od razu. Poczuł to, nie do końca pewien, skąd w głębi jego świadomości wzięło się to przeświadczenie. A oczy ustąpiły miejsca setkom ust, które po raz kolejny rozpoczęły znajomy śpiew. I tak kołysany przez chór niematerialnych głosów tkwiących w przestrzeni, wzniecał swój gniew. W przestrzeni, na płaszczyźnie której porozumiewać mogły się tylko dusze, na której mogły sobie zaufać, mogły się słuchać. Czarować się. Zwodzić. A wszystkie one znały jego gniew. Gniew na brak zrozumienia, na cierpienie, które trzeba znosić. Na istnienie.

Było to jak oczyszczenie z wszystkiego, co nie ma znaczenia. Poczuł się nagi nagością duszy. Ujrzał wtedy tysiąc iskier i każdą z nich miał w sobie, a siebie widział w nich. Wtedy też dobiegł go z głębi szereg znajomych słów. Tych pozbawionych sensu i ładu pierwotnych słów, które miały zmusić do opuszczenia więzienia kolejną z nich.

– Pokaż…mi. – wyszeptał.

Za wszelką cenę musiał zobaczyć to, co chciały mu pokazać. Zrozumieć. Znaleźć odpowiedź. Tą jedną z wielu. Tą najbardziej istotną w tej chwili.

Więc zanurzył się w gęstą przestrzeń pełną niedopowiedzianych słów, podążając na spotkanie straconych z oczu obrazów.

Z gęstego dymu wyłoniły się chwiejne, eteryczne sylwetki dwóch ludzi. Obserwował ich, gdy tak stali, najwyraźniej nieświadomi jego obecności. Zbliżył się, gdy zaczęli rozmawiać. Napięcie, które wyczuł znacznie się nasiliło. Ich głosy drgały w takt wypowiadanych słów. A każdy z nich wiedział, że słowa były tylko złudzeniem, woalem ciemniejącego jedwabiu, spowijającym ich prawdziwe twarze. Zoah patrzył i widział w ich oczach wściekłość.

– Jesteś szalony, Mistrzu. – powiedział uczeń. Sawem odpowiedział lekkim uśmiechem.

– Być może, ale nie pierwszy raz widzę kogoś takiego jak ty. To koniec. Twój czas się skończył.

– Mój czas, Mistrzu?

– Nie ma innego wyjścia. Uwierz mi. – odparł Sawem i wyciągnął do niego dłonie.

– Uwierzyć ci? Co ty… – chłopiec przerwał, a jego rozdzierający krzyk utkwił odtąd w pamięci Zoaha.

 

***

"Pochylony nad kołyską nowo narodzonego dziecka, powiadałem jak to w rok przedtom stojąc na Górze powaliłem w walce uczciwej boga, któregoć to nikomu przede mną pokonać się nie udało. Syn mój śmiał się jeno gdym mu mówił o ostatniej potyczce naszej na kamieniach Gambonu, płaskowyżu na któregoć się dał bóg nazywany Moandem zapędzić. Wyzwanie mu rzuciwszy czekałem trzy dni i trzy noce, aż przyjąwszy je Moand stawił się naprzeciw. Jawił się jako człek najzwyklejszy, przeto wiedziałżem, że to przebranie jeno, wszeteczny podstęp niecnego bożka. Umęczon trudami i oczekiwaniem stanąłżem przed nim z nagim mieczem w ręku i ze wszech sił magię wszelką w sobie zbierawszy. Śmiał się przeto bóg zarazy, morderca niewinnych i utrapienie ludzkości. Uzbrojon był w siłę przekraczającą me wyobrażenie, boć trudno wyobrazić sobie całą moc boga skupioną, by godzić w twe własne serce. Uniósłżem miecz ponad głowę i z okrzykiem rzuciłem się do przodu to jeno mając na uwadze, by ugodzić, czy choćby zadrasnąć go, przekonać się, czy bóg takowy prawie jest nienaruszalny. I umknął mi, nie poruszywszy się nawet. Spróbowałem znów. I tym razem się nie udało. Umykał w ten to sposób przez dzień cały. Gdym poczuł, że z sił opadam, zdecydował za mnie ów bóg niegodziw, mierząc cios potężny swą magię zebrawszy. I ja nie czekawszy na nic, uniósłżem dłoń, by odeprzeć nieprzyjaciela. Śmiał się tylko Moand, aż zetknęły się nasze energie i pospołu, na równi zaczęły się zwalczać. Wpierw zdało się, że żaden przewagi nie uzyska i osłabnę tylko jeszcze mocniej, lecz oto dziw– kula błyszcząca mocą wciągać się wydała i mnie i Moenda takowoż. Zbliżeni na odległość miecza pojęliśmy wnet, że przyszedł czas na ostatnią wymianę ciosów. Rzuciliśmy się zatem na siebie, kulę złocistą przysłaniając i obaj staliśmy się kuli częścią. Pchnąłem tedy, miecz łamiąc w sercu Moenda. Padłem na kamienie Gambonu samym już będąc. Wstałem tedy pewien śmierci boga i pełen sił nowych, jakby nowy duch wstąpił we mnie.

 

Wehbak I Stateczny, zbożec 358r"

 

***

Edewlal zerknął nerwowo w stronę kapituły. Zaplótł palce ze zdenerwowania. Nie przywykł do skupiania na sobie uwagi wszystkich, a to właśnie na niego spoglądano pytającym wzrokiem. Nieobecność Sawema zaczęła stawiać zebranie Rady pod znakiem zapytania. Edewlal spuścił wzrok, świadom świdrującego spojrzenia przewodniczącego Faoka. Teuc siedzący po jego lewej miał nie mniej marsowy wyraz twarzy.

Z cienia rzucanego przez jedną z kolumn oderwała się pojedyncza sylwetka, dotąd w nim utkwiona. Kapitan dostojnym krokiem zawrócił w stronę rozświetlonego rozetą wyjścia auli, machając niecierpliwie na stojących tam adiutantów. Edewlal obserwował ich demonstracyjne wyjście spode łba. Zwrócił się z powrotem do rady.

– Nie wiem, co go zatrzymało, dostojny Mistrzu. – odpowiedział wreszcie na zadane przed chwilą pytanie.

 

***

Blask bijący zewsząd zelżał. Zoah stał tuż przed 'Pojedynkiem', na wyciągnięcie ręki. Stał i podziwiał. Ponad jego głową bóg Moaenda zadawał ostateczny cios nędzarzowi imieniem Wehbak. Odetchnął głęboko, z ulgą. Poczuł lekki powiew morskiej bryzy. Usłyszał też wyraźnie ptaki. Dawno nie słuchał ich śpiewu. Słyszał go, ale nie s ł u c h a ł. Ten moment wydał się odpowiedni. Spokój owej chwili porównać można było do bezwietrznej nocy na morzu. Cisza i kołyszące do snu fale. I wdzierające się w tą ciszę nerwowe kroki. Jeszcze daleko. Ale coraz bliżej.

Rozpoznał je niemal od razu. A spokój opuścił go, kryjąc się gdzieś w zakamarkach duszy, pozostawiając na wierzchu coś z goła innego.

Echo zrównało się z częstotliwością padających kroków, a w wejściu stanął w swej długiej szacie Sawem. Zbliżył się jeszcze nieco, kołysząc długimi włosami. Wydawał się być wyjęty z zupełnie innego świata. W oczach miał coś nieokiełznanego, dzikiego. Był w nich ból, cierpienie. I coś jeszcze.

Zoah nie zaszczycił go nawet spojrzeniem, ważąc napływające do ust słowa.

– Wiedziałem, że cię tu zastanę.¬– wydyszał Mistrz, był nieco spięty – Miałem, nadzieję, że zostaniesz u siebie,… ale jednocześnie coś mówiło mi, że tutaj wrócisz.

Zoah odwrócił się bokiem i spojrzał na niego z błyskiem w oku.

– Przepraszam, Mistrzu. – powiedział wreszcie ze skruchą.

– Tak,…tak. – Sawem pomimo skupienia, sprawiał wrażenie nieobecnego – Podejdź tu,…synu. Musimy porozmawiać. To bardzo ważne, żebyś dowiedział się kilku rzeczy.

– Również sądzę, że powinniśmy pomówić, Mistrzu. – Zoah nie poruszył się jednak.

– Bliżej, chłopcze. Wiem, że się boisz…

– Chyba mnie z kimś mylisz, Mistrzu. – uczeń ostrożnie zrobił krok w kierunku swego nauczyciela.

Sawem, nerwowo podwinął rękawy szaty i zachęcił Zoaha gestem.

– Nie powiedzieliśmy ci, że od wielu, wielu lat każdy adept Renowacji zaczyna tutaj naukę… – Mistrz zauważył zmianę na twarzy ucznia -… tak, wiem, że to niedorzecznie brzmi…ale uznano, że to jedyna, naprawdę skuteczna próba. Próba, rozumiesz? Żeby przekonać się,… czy… każdego adepta i… podejdź. – Sawem jeszcze raz przywołał ucznia falując połami szaty.

Zoah zwrócił się do swego Mistrza twarzą w twarz.

– "Pojedynek" blaknie co kilka lat… traci barwę niezależnie od użytych substratów… Nie mieli pojęcia… To był wielki błąd… Tak, teraz o tym wiem. Bo widzisz, szkło ma nieokiełznaną naturę… Naturę nad którą nie można zapanować. Która potrafi wyzwolić w umyśle szaleństwo… Uznano, że 'Pojedynek' stanie się… poligonem doświadczalnym, dzięki któremu można by… – Sawem westchnął.

– Oddzielić zboże od plew. – skwitował Zoah metalicznym głosem, on również wydawał się być nieobecny. Patrzył przeszklonymi jakby od łez oczami.

– Ten witraż jest…nikt, kto nie wytrzymał siedmiu dni…W ten sposób miało się okazywać, czy ktoś jest wystarczająco zdolny do pracy Renowatora. – Sawem spróbował się pojednawczo uśmiechnąć, jednakże drżące wargi ujawniły zdenerwowanie.

– A niezdolnych..? Trzeba było zabić, czy to tylko twoje widzimisię? – pełen wyrzutu głos wprawił Mistrza w osłupienie.

Uśmiech zniknął.

– …Jednak wiesz. Przykro mi, że…to nie miało wyjść w ten sposób. – Sawem zacisnął zęby. – Ja nigdy…nie wiedziałem,…nie znałem przyczyny. Uwierz mi. Sam przeszedłem podobną próbę. Domyślam się, jak się czujesz, ale ‘Pojedynek' musi być poddany Renowacji przez wystarczająco odpornego… To wielka, olbrzymia odpowiedzialność o której ani ja, ani żaden Mistrz Renowator przede mną nie wiedział. Nikt nie przyjąłby jej dobrowolnie. Aż do dziś… teraz wiem już, co…czy raczej kto, kryje się za tym szeptem. Mistrz dostrzegł błysk zrozumienia w oczach ucznia.

– Doprawdy? – zapytał Zoah, a w jego zachowaniu nie było już cienia nerwowości.

Sawem dostrzegł to dopiero teraz. Kiedy było już za późno. Kiedy Zoah stanął o krok od niego.

Że chłopiec powodowany był nie żalem, strachem, ani skruchą– tylko złością.

– Powiedz mi zatem, kto wołał 'Panie!', gdy ty ignorowałeś to błaganie. – syknął Zoah.

Sawem tknięty nagłym odruchem wystrzelił do przodu dłońmi, by zamknąć je na szyi chłopca. Jednakże nawet najsilniejszy uścisk jego rąk nie wywołał żadnego efektu. Z przerażeniem szukał w pamięci jakiejkolwiek formuły. Na próżno. Amulet schowany był pod warstwą materiału…

Zoah chwycił go lewą ręką u podstawy czaszki. Uchwyt był tak mocny, że unieruchomił ciało mężczyzny– siła, jaką posługiwał się chłopiec przewyższała znacznie jego budowę.

– Nie domyślasz się nawet jakich przysporzyłeś mi trudności… jakiej męki… jakiego cierpienia. Kiedy byłem już blisko celu ktoś odbierał mi nadzieję,… efekty mozolnej pracy… legły w gruzach… za każdym razem. Musiałem płaszczyć się, prosić i błagać, ukorzyć się, i poniżyć jak najpodlejszy pies. Teraz widzisz przed kim broniłeś swoje Muya. Bo nie wszyscy byli tak ślepi i niekompetentni jak ty, Mistrzu. A to zaledwie początek. – targnął nim nagły spazm bólu – Ciało nędznego Wehbaka i ciała jego nędznych potomków… Tak, Witmac,… ten okrutny sadysta i więzienie w którym – prychnął – zupełnie nieświadomie mnie zamknął… Wreszcie ty i tyle zmarnowanych lat,… tyle bezskutecznych prób…, ale dla boga… tak, to zaledwie początek.

Sawem drżał, nie mogąc się poruszyć ani wydać żadnego słowa.

– Jak więc brzmi teraz twoja odpowiedź? Czym jest Szkło, Mistrzu? – Zoah zbliżył swą twarz do twarzy Renowatora i spojrzał mu głęboko w oczy – Dziękuję za lekcję. – powiedział, po czym wzmocnił uścisk, by otworzyć jego usta i powoli włożył w nie prawą dłoń. Oczy Sawema rozszerzyły się, zaczął wierzgać, gdy rozrywając krtań drążyła coraz głębiej. Wreszcie, gdy jasne było już, że za moment wyzionie ducha, Zoah szybko rozerwał pazurami tchawicę i sięgnął ku sercu. Złapał je, czując jak ciało Sawema drgnęło i pociągnął szybkim ruchem, aby wyrwać je, wyjąć przez usta i pokazać mu na moment zanim jego oczy bezpowrotnie zgasły. Kiedy Mistrz Renowator umarł, upuścił jego ciało ze zwisającym z workowatego korpusu sercem, które buchnęło krwią na posadzkę.

Zoah spojrzał po raz ostatni na znienawidzone więzienie, w którym brakowało jednego elementu. Szarpał nim tłumiony jęk. Po policzku spłynęła pojedyncza łza. Pochylił się, by chwycić ciało za głowę i jednym, potężnym zrywem wyrzucił je w kaskadzie różnokolorowych okruchów, w błękitne powietrze ponad skalistym wybrzeżem Pnoy.

 

***

Niosąc przyciężkawy tobół wszedł po trapie na pokład. Z miejsca dał się zauważyć pracującym marynarzom, którzy szykowali okręt do drogi. Rzadko ktokolwiek spoza załogi zapuszczał się w okolice mola, gdy 'Oko Cyklonu' cumowało na Pnoy. Tymczasem przybysz odłożył ładunek na bok i podszedł do burty, by podziwiać zachód słońca, odbijający się szkarłatem na morzu. Trzymał w ręku kawałek szkła. Trzymał go delikatnie. Uważnie. Z pieczołowitością przechowywał go, jak własne serce. Trzymał kurczowo, tak, jakby sam mógł go wyrzucić…

A przecież czerwień to piękny kolor.

Nieznacznie pokręcił głową.

‘Ohydny'.

Uśmiechnął się szeroko.

Ohydnie piękny kolor.

 

 

KONIEC
Koniec

Komentarze

Zakończenie 'Szkła'- jak poprzednio- zapraszam do komentowania!  Trochę to trwało, ale w końcu jest już całość;) Wszystkich zainteresowanych poprzednimi fragmentami zachęcam gorąco do konstruktywnej krytyki.

Pozdrawiam,
truvneeck 

Nowa Fantastyka