- Opowiadanie: James F. Curtis - Inny Świat

Inny Świat

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Inny Świat

„Świat szaleństwa jest o wiele większy, niż świat rozsądku"

Charles Manson

 

 

 

 

James obudził się zlany potem w swoim mieszkaniu na czwartym piętrze starej kamienicy przy Cotton Road. Był to kolejny raz w przeciągu ostatnich dni, kiedy jego własne sny działały skuteczniej, niż jego budzik. Znowu śnił to samo: Małe dziecko ukrzyżowane na szczycie posępnego wieżowca. Tym razem była pewna nowość. Wokół krzyża gromadziły się tajemniczo wyglądające postacie, które wykonywały rytualny taniec. Ich głosy unosiły się w powietrzu jak dym znad płonącego krzyża.

Co to miało oznaczać? Za cholerę nie mógł zrozumieć znaczenia swoich snów. Żaden astrolog, ani żadna wróżka nie mogli mu pomóc. Nikt nie mógł. James powoli osuwał się w mroczną otchłań szaleństwa. Nic na to nie mógł poradzić, to miasto tak na niego działało. Z resztą nie tylko na niego. Doniesienia o samobójstwach docierały do niego z częstotliwością InterCity. Ciekawe kiedy sam stanie się jednym z nazwisk w nagłówku w jakiejś gazecie. „Pisarz James Dolor popełnił samobójstwo skacząc z dachu kamienicy". Zaśmiał się na samo wyobrażenie takiego nagłówka.

– Idź spać, głupku – powiedział sam do siebie, po czym odwrócił się na drugi bok i poszedł spać. Zegar wskazywał 4:04.

 

 

Drzwi gabinetu doktora White'a były otwarte. Psycholog już go oczekiwał.

– Proszę wejść – usłyszał James. Wszedł. Wnętrze gabinetu idealnie oddawało nie tylko nastrój pisarza ale i atmosferę panującą w całym mieście. Nikt nie lubił jesieni. Szczególnie tutaj, gdzie każdy czuł się jak w kondukcie żałobnym. James ponownie rozejrzał się po pokoju.

– Zdjęcie Freuda, jakież to oczywiste – pomyślał – Swoją drogą ciekawe czyje zdjęcia wiszą w pokoju seksuologa, Jenny Jameson? – Zaśmiał się do własnych myśli i przeniósł wzrok na przeciwległą ścianę. Maski. Niektóre z nich były bez wyrazu, ani nawet kolorów. Były to typowe włoskie maski karnawałowe, jakich mnóstwo można kupić w Internecie. Ale pozostałe… Wykrzywione w grymasie bólu, odrazy, wręcz przerażenia. Jakby to sama Śmierć pokazywała mu język. Czy dowody działalności Leatherface'a i Dahmera musiały wisieć w takim miejscu? Ten psycholog miał mu pomóc, czy do końca oderwać go od rzeczywistości? Nie zapowiadało się to zbyt dobrze. James wzdrygnął się i usiadł na kanapie.

W zasadzie było tu całkiem przyjemnie. Nie licząc tych odrażających masek.

– Co pana do mnie sprowadza, panie Dolor? – Głos lekarza przywołał James'a do pokoju.

– Jakby to powiedzieć – pisarz zdał sobie sprawę, że nie wie jak zacząć. No bo jak ma powiedzieć lekarzowi, że co noc widzi w snach ukrzyżowane dziecko i tajemnicze postacie rodem z Dzieci Kukurydzy?

 

 

James wyszedł na ulice spowita poranną mgła i chłodem jesiennej szarości. Pogoda jak zwykle była do niczego. Wzdłuż ulicy, którą szedł, jechały samochody, chodzili ludzie, ot, zwykły dzień. Jednak wszystko wydawało się inne niż zazwyczaj. Jakby patrzył na inny świat, od zewnątrz taki sam jak ten, który znał, ale w rzeczywistości posiadający jakieś ukryte zło. Rozejrzał się dookoła i stwierdził, że nie poznaje tego miejsca. Czuł się jak we śnie. Instynktownie wiedział, że to nie jest miejsce, w którym mieszkał. Był gdzieś, w innym świecie.

– Gdzie ja jestem? -pomyślał – i jakim cudem znalazłem się tutaj?

Ruszył wzdłuż ulicy ogarnięty irracjonalnym lękiem. Bał się nieznanego, bał się tego co jest wokół. Widział auta, widział ludzi, jednak cały otaczający go świat był nierzeczywisty, jakby śnił.

– Pewnie się zaraz przebudzę. To na pewno zły sen. Tak, z pewnością tak jest. Tylko to wszystko jest zbyt rzeczywiste, jak na sen. To jest jak halucynacja, jakbym najadł się opium. Myśl, że chcesz się obudzić, powtarzał sobie, myśl o tym, a się obudzisz!

To jednak nic nie dawało, pisarz cały czas znajdował się w miejscu, w którym nigdy nie chciał się znaleźć. Jego umysł był ogarnięty teraz tylko jedną myślą – wydostać się stąd.

Starał się przekonać sam siebie, że to nie jest prawdziwe, że to tylko sen. Jednak jedyne, na czym był w stanie skupić myśli, to to, jak bardzo nie chce być tutaj, jak bardzo chce wrócić do prawdziwego świata, w którym wszystko było na swoim miejscu. Był coraz bardziej przerażony, chociaż stał w centrum miasta, w środku dnia, pośród ludzi(z tej rzeczywistości), czuł się jakby zagrażało mu jakieś niewidzialne zło, groza ukryta pomiędzy tymi murami. Powoli ruszył naprzód, rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś punktu odniesienia. Mijające go postacie uśmiechały się od niego, ale nawet te uśmiechy wyglądały jak złośliwe grymasy, podobne do tych, które James widział na ścianie u doktora White'a. Szedł przed siebie, potrącając wszystkich dookoła, roztrącając ludzi zataczając się jak pijany. Czuł się coraz bardziej spanikowany. Podążył tam, gdzie cały czas chciał iść, w stronę domu jego dziewczyny. Wtedy przynajmniej nie będzie tutaj sam. Po drodze mijał znajome mu miejsca, domy, sklepy, jednak wszystko było nierzeczywiste, zupełnie jakby był w innym świecie. Gdy dotarł na miejsce wszedł drzwiami, którymi wchodził już setki razy, na klatkę schodową, którą chodził równie często. Drzwi otworzył mu jakiś chłopak.

– Zdradzała mnie, wiedziałem. – pomyślał James, patrząc na postać w drzwiach.

– Mogę w czymś pomóc? – spytał go chłopak.

– Przyszedłem do Maggie – odparł mężczyzna.

– Ale tu nikt taki nie mieszka – twarz chłopaka wyrażała autentyczne zdziwienie.

James odwrócił się i powoli, chwiejnym krokiem zszedł po schodach. Zanim zszedł na dół, usłyszał za plecami trzaśnięcie drzwi i stłumione: „dziwak".

W końcu zdał sobie sprawę, z tego, że jest tu sam. Gdziekolwiek trafił, nie ma skąd oczekiwać pomocy, nie ma tu nikogo, kto mógłby z nim walczyć o powrót do jego świata. Wyszedł przed blok i poczuł, że coś jest nie tak. Instynktownie wyczuwał, że coś się zbliża. Nagle poczuł silny wstrząs i wszystko zaczęło się zmieniać. Niebo zmieniło swój kolor, z ciemnoszarego, na czerwony, jakby miało zacząć krwawić. Zaczął wiać zimny wiatr. Wszystko dookoła zmieniało swoje kształty, bloki zamieniały się w trybuny, auta w stragany, znikąd zaczęły się pojawiać dziwne postacie. Twarze niektórych były zniekształcone, jakby od wielu lat trawiła ich jakaś dziwna choroba, inni mieli na twarzach maski. Maski karnawałowe, nie wyrażające żadnych emocji, po prostu białe i przerażające. W powietrzu dało się wyczuć atmosferę znajomą z realnego świata – tak pachniało przed burzą. Był to zapach nerwowego oczekiwania, strachu i niepewności. Niepewności tego, co się wydarzy. Miało się wrażenie, ze cały świat za chwilę eksploduje. James szedł teraz szedł wzdłuż szerokiej ulicy, pełnej ludzi w karnawałowych strojach. Pomimo muzyki, którą słyszał zewsząd, był zaniepokojony, te postacie nie wyglądały śmiesznie. Nie wyglądały nawet przyjemnie, wręcz przeciwnie, ich maski bez wyrazu przywoływały na myśl najgorsze koszmary, które trawiły jego umysł kiedy był dzieckiem. Podążał szeroką ulicą, aż dotarł do czegoś, co wyglądem przypominało rynek.

Jednak to, co się na nim działo, przyprawiało o dreszcze. Pomiędzy szubienicami, na których wisiały zwłoki dzieci, tańczyli ludzie. Widział pary wirujące pomiędzy ciałami przyczepionymi do prowizorycznych stryczków…

– On ma schizofrenię

…widział ludzi, którzy wirowali w groteskowym tangu, kołysząc się pomiędzy truchłami. Mogłoby się zdawać, że nie widzą oni tego makabrycznego widoku, jednak z niesamowitą zręcznością wirowali pomiędzy szubienicami. Wszystko wyglądało tak niesamowicie i wręcz absurdalne, że James miał wrażenie, że śni. Ale po raz kolejny zdał sobie sprawę, że to jest wrednie prawdziwe. Przepychając się pomiędzy ludźmi biorącymi udział w tym dziwnym rytuale, pisarz poczuł kolejny wstrząs, tym razem silniejszy. Miał wrażenie, że słyszy jakieś głosy we własnej głowie. Nie miał pojęcia co się z nim dzieje, zdawało mu się, że te głosy raz znajdują się w jego mózgu, innym razem, że dochodzą z jego otoczenia, jednak nie tego, w którym się znajduje, jakby w innym wymiarze.

Nagle poczuł, że jego nogi odrywają się od podłoża, szybuje gdzieś w przestrzeni, widział tunel, nagle zdał sobie sprawę, że znów jest w świecie, do którego trafił na początku. Nagle wszystko się uspokoiło. Niebo przybrało swój dawny – ciemnoszary kolor, ludzie znów byli ludźmi, auta – autami.

Oszołomiony Jim rozejrzał się dookoła – mijająca go staruszka spojrzała na niego i przyspieszyła kroku, jakby obawiała się, że mężczyzna ją zaatakuje. W zasadzie był temu bliski, już nie wiedział co się z nim dzieje. Postanowił iść do domu, może tam znajdzie jakąś odpowiedź na dręczące go pytania.

Ku jego przerażeniu, kamienica, w której mieszkał, zniknęła, a jej miejsce zastąpił cmentarz. Swoją drogą było to absurdalne – cmentarz w centrum miasta, jakby całą metropolię zbudowano wokół tego okropnego miejsca.

Ciągle rozglądając się ze strachem, James przestąpił bramę opatrzoną napisem „Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją."

– Wspaniały pomysł, umieścić coś takiego nad bramą cmentarza. – pomyślał Dolor. Miał wrażenie, że jest bohaterem jakiejś groteskowej tragikomedii. Jakby jakaś boska istota robiła sobie z niego okrutne żarty. Ruszył cmentarnymi alejkami. Po drodze mijał małe groby, w których pochowano dzieci, jak i ogromne grobowce, gdzie leżały całe rodziny. Widok nekropolii przygnębiał i faktycznie, zabierał wszelką pozostałą nadzieję. Połamane krzyże, płaczące wierzby rozsiane wokół zniszczonych grobów zdawały się mówić „jesteś tu uwięziony." Pisarz tracił wszelką nadzieję na powrót do swojego normalnego świata. Wokół znów zaczęły się gromadzić ciemne chmury, z daleka dobiegł grzmot. Znów zbliżała się burza.

Nagle z jednego z grobów dobiegł go cichy głos. James rozejrzał się dookoła i jego uwagę przykuł średniej wielkości nagrobek. Wyróżniał się spośród reszty bo wyglądał na nowy, ani trochę nie tknięty niszczycielskim wpływem czasu. Jakby z grobu dobiegał go cichy kobiecy głos. Jim podszedł bliżej i stanął jak wryty. Głos należał do Maggie! Pisarz podbiegł do nagrobka.

– Kochanie, to Ty?! – krzyknął.

– Jim, skarbie, pomóż mi! – z grobu doszedł go słaby, stłumiony przed dwu i pół metrową warstwę ziemii głos.

– Zaraz Cię uwolnię! – krzyknął Jim i w tym samym momencie usłyszał przerażający łoskot, jakby tysiąć piorunów uderzyło w niego. Wszystko znów zaczęło wirować, ziemia pod Jimem się rozstąpiła, jakby otwierała bramy do piekieł. Poeta spadał i spadał w dół, jak Alicja w Krainie Czarów. Jednak to nie była kraina czarów, raczej koszmarów. Poczuł, że uderza stopami o coś twardego. Zaskoczenie spowodowało, że Dolor przewrócił się, uderzając głową o posadzkę. Po krótkiej chwili podniósł się z podłogi i rozejrzał dookoła. Był w jakimś dziwnym pomieszczeniu, które wyglądało jak zwykłe mieszkanie. Z tą różnicą, że wszystko było spalone, a na podłodze widać było ścieżkę z krwi. Jakby machinalnie, James ruszył wzdłuż stróżki posoki na podłodze, zbliżając się do drzwi.

Z ciemnego pokoju wychodziły postacie z twarzami wykrzywionymi w grymasie bólu. Zbliżały się do Jima, otaczały go powoli i zacieśniały krąg, niczym stryczek na szyi skazańca.

Nagle – kolejny wstrząs! Przez ciało mężczyzny przebiegł prąd, porażając wszystkie mięśnie. Jim upadł i ostatecznie stracił przytomność…

– Przywiążcie go do łóżka!

…Był otoczony ciemnością, nie miał pojęcia co się dzieje dookoła niego. Miał wrażenie, że szybuje w nicości, że nie jest ciałem, istotą materialną, jedynie bytem, strzępkiem świadomości.

Wstrząs!

I znów był w tym świecie, świadom otaczającej go grozy.

Znów był na ulicy tego upiornego miasta. Rozejrzał się dookoła siebie i poczuł, ze krew odpływa mu z twarzy. Zbliżały się do niego postacie bez twarzy! Miały zwykłe prochowce i kapelusze, niczym Philip Marlowe, jednak zamiast twarzy miały jakby skórzane maski, bez oczu, nosa, czy ust. Przez moment zastanawiał się co, poza całą tą sytuacją go tak przeraziło. I nagle zrozumiał! To były postacie z jego snu! Z daleka wyglądały, jakby miały peleryny, a tak naprawdę były to prochowce, powiewające na wietrze! Jim poczuł jak ucieka z niego jakakolwiek wola walki. Oczami wyobraźni, jak w filmie, widział siebie, wkładającego sobie pistolet do ust i naciska spust, kolejna scena – stoi na dachu budynku, tuż przy krawędzi, nagle robi krok w przód, przechyla się i spada w otchłań, prosto w ramiona śmierci. W każdej z tych scen otaczały go postacie bez twarzy.

Postanowił im uciec. Ruszył biegiem w wzdłuż ulicy. Z każdej strony znajdowały się upiorne postaci bez twarzy, więc wbiegł do najbliższego budynku. Chociaż biegł, a one szły, za każdym razem, gdy się odwrócił, były coraz bliżej.

Nagle się potknął i stracił równowagę. Upadając, zamknął oczy.

Gdy już je otworzył i rozejrzał się, zdał sobie sprawę z tego, że jest na dachu. Przed nim był gzyms, a za nim setki postaci, tłoczących się wokół niego, niczym grupa niemych obserwatorów, czekających na wykonanie egzekucji, niczym w wierszu Heaney'a. Kilka postaci z tyłu targało wielki krzyż, zewsząd słychać było rytualne śpiewy. Nie miał pojęcia co to wszystko oznacza, ale wiedział, że ma tylko dwa wyjścia. Albo zostać tutaj i dać się ukrzyżować, albo skoczyć i umrzeć, ale przynajmniej na własnych warunkach. Jeśli tu w ogóle istniało coś takiego, jak własne warunki.

Odwrócił się plecami do postaci i wszedł na gzyms…

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Z rzeczy drobnych:
-- powtórzenia i lokalna zaimkoza,
-- brakuje ogonków,
-- przemyśleń nie rozpoczynamy myślnikami,
-- InterCity to marka utoższamiana przede wszystkim z PKP i jako taka nijak nie może być synonimem częstotliwości i szybkości.
Z rzeczy większych:
-- Fabuła. SPOILER. Bohater myśli, że mu odwala palma. Idzie do psychologa. Wychodzi z gabinetu i PANKS -- jest w upiornym świecie. A potem wyskakuje z okna. I w dodatku jest pisarzem. Dlaczego wszystko jest takie banalne i oczywiste, dlaczego wątek żony sprowadza się do trzech zdań,
-- cd. Opowieść o szaleństwie musi być tak skonstruowana, żeby czytelnik przynajmniej do pewnego momentu pozostawał w niepewności co do tego, gdzie jest prawda a gdzie urojenie. A jak protagonistą jest pisarz, to przecież można tak namieszać, że ludzie będą się parę godzin nad tym zastanawiać. Znaczy się, trzeba pokazać normalność, w którą zakrada się szaleństwo, a nie same problemy psychiczne,
-- obrazowanie. Ww. szaleństwo musi pozostać nienazwane. Mroczna otchłań szaleństwa, schizofrenia, płonące krzyże z dziećmi, upiorne twarze, rytualne śpiewy i świadomość grozy jasno mówią, kiedy jest opis zaburzeń i niszczą niepewność. A poza tym takie zwroty są po prostu kwaśne,
-- absurdy. Był w jakimś dziwnym pomieszczeniu, które wyglądało jak zwykłe mieszkanie. Z tą różnicą, że wszystko było spalone, a na podłodze widać było ścieżkę z krwi -- no z tego wynika, że pomieszczenie ze zwykłym mieszkaniem to nie ma nic wspólnego.

Ode mnie 3, bo w sumie się przyzwoicie czyta i nawet się pośmiałem -- nie wiem, czy taka była intencja -- przy tych opisach. Niewątpliwie jednak dużym plusem jest to, że większość zdań została poprawnie złożona. To zaś ostatnio nie zdarza się często.
pozdrawiam

I po co to było?

Ładne opowiadanko. Już sam początek zachęcił mnie do przeczytania całości. Spodziewałam się troszkę innego zakończenia - po tym jak James wyszedł od psychologa i nie wiedział, gdzie jest myślałam, że lekarz wprowadził go w jakiś trans żeby znaleźć źródło problemów a tu się okazało, że zagubienie było po prostu objawem szaleństwa :P

Krótki, zgrabny tekścik, w którym dużo się dzieje- jestem na tak :)

Nie bardzo mi się podobało. Niby opis szaleństwa, ale jednak nie wzbudzający żadnych emocji. Nie czułem tu lęku, osaczenie przez te tajemnicze postacie, przytłoczenia bohatera przez otaczający go świat, jakiejś niepewności co będzie dalej...
Ot, przeczytałem jakoś tak mechanicznie, równie dobrze mogliby gościa ukrzyżować, a nie wzbudziłoby to we mnie odrobiny żalu.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka