- Opowiadanie: Szymon Teżewski - Horyzont zdarzeń

Horyzont zdarzeń

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Horyzont zdarzeń

Mark Store sam zgłosił się na NCore. Doskonale pamiętał ten dzień, a w szczególności moment, kiedy przystojna kobieta w białym fartuchu zadała mu pytanie:

– Czy zdaje pan sobie sprawę z efektów relatywistycznych takiej podróży?

Teraz tylko się zaśmiał, zakuty we wnętrzu NCore, dobrych kilkanaście dni świetlnych od Ziemi. Czy wtedy zdawał sobie sprawę? Na pewno nie, wcześniej naczytał się popularnonaukowych artykułów, ale na pewno nie był w stanie wyobrazić sobie wszystkich konsekwencji.

Choćby prosty fakt, że on postarzał się o pięć lat, a ta kobieta umarła całe wieki temu. Z takich prozaiczno-relatywistycznych powodów Mark nie miał też przyjaciół, jeżeli nie liczyć Niny – głównego personum NCore. Ktoś w zamierzchłej przeszłości wpadł na pomysł nazywania personów imionami kobiet, Mark żartował sobie czasem z Niną, że mógł to być ten sam człowiek, który zaproponował podobne nazewnictwo huraganów. A i powody mogły być przecież podobne.

Status? – spytał Niny przez BCI. Słów używali rzadko, od święta i raczej do czysto przyjacielskich rozmów.

– 48 sekund do celu.

Czyli za czterdzieści osiem sekund, a nawet już mniej, nastąpi gwałtowne wyhamowanie. Podróże przy użyciu NCore nadal zdumiewały Marka. Wyhamowanie z bliskoświetlnej do zera i to w czasie bliskim zeru, zdumiewające. Gdyby coś poszło nie tak i hamowanie przedłużyło się choćby do tysięcznej części sekundy – z Marka nie zostałaby nawet miazga. To był niesamowity moment na pograniczu życia i śmierci, który stanowił o niezwykłości NCore i podobnych mu statków.

Sama podróż trwała często kilka godzin, czasem kilka lub kilkanaście dni i jedynym ciekawym zajęciem w jej trakcie były rozmowy z Niną. Przy pierwszych podróżach Marka fascynowało bardziej obserwowanie tego, co dzieje się wokół statku. Wszystko stawało się niebieskawe i zwężało do niesamowicie małych rozmiarów, wyginając się jednocześnie jak w judaszu. Wprawdzie wszystko przyspieszało i obserwowane planety zdawały się przypominać raczej elektrony – ciężko było stwierdzić, gdzie właściwie znajduje się planeta, a jej ślad wskazywał jedynie na prawdopodobieństwo, że może się tam znajdować. Bliskoświetlna nadal była jednak zbyt wolna, a podróże zbyt krótkie, żeby Mark był w stanie zobaczyć narodziny gwiazdy, albo kolizję galaktyk, która i tak z jego perspektywy byłaby jedynie abstrakcyjnym widowiskiem nakładających się na siebie powyginanych łuków. Nina opracowała nawet specjalny sposób kompensacji części zakłóceń obrazu przy bliskoświetlnej, ale Markowi szybko znudziło się to oglądanie.

Zbyt dobitnie przypominało mu o upływie czasu. Obawiał się, że któregoś razu po prostu nie będzie miał już gdzie wracać. I tak czuł się całkowicie obco na swojej rodzinnej planecie. Wprawdzie kiedy lądował witały go tłumy, był przecież jednym z pierwszych i jedynych pilotów NCore, ale on nie czuł żadnej więzi z tymi ludźmi. Równie dobrze przez te kilkaset lat wszyscy ludzie mogli zostać zastąpieni przez androidy – nie zauważyłby różnicy.

Status?

Dwanaście sekund, sir. Cieszymy się z powrotu do domu?

Nawet nie żartuj, Nina.

Obawiał się czasem, że Ziemi nie będzie na swoim miejscu. Że przez Układ Słoneczny przejdzie masywna czarna dziura, a ludzkość zniknie za horyzontem zdarzeń. Kto wtedy zostałby na świecie? On i może jeszcze kilku innych pilotów NCore – mogliby urządzić sobie wspólnego grilla na resztkach własnej planety. Może zachowaliby się gdzieś w kosmosie mieszkańcy setek wysyłanych przed nimi załogowych statków wolnoprzyspieszających, o ile po tysiącach lat dalej byli w stanie rozmrażać embriony? Tylko na jakich obrzeżach wszechświata ich szukać i jak się z nimi dogadać, kiedy przecież mogli w tym czasie stworzyć całkowicie nową cywilizację. O ile przeżyli.

Nawet nie można było stwierdzić, czy wielki program kolonizacji wszechświata zakończył się sukcesem, czy którykolwiek z olbrzymich statków natrafił na nadającą się do zamieszkania planetę. Naukowcy nigdy nie dostali sygnału zwrotnego, ale kto wie – może ugrzązł w grawitacyjnej osobliwości, albo cały czas przedzierał się jeszcze przez nieskończoność wszechświata. Mark nigdy nie natrafił na ich ślad, ale nie ma się chyba co dziwić, bo jednego był pewien – świat to pustka, pustka i nic. I doprawdy niewiele więcej.

Nawet nie poczuł szarpnięcia przy hamowaniu, bo gdyby poczuł, to definitywnie zakończyłby tym żywot.

Nie jest dobrze, sir.

Chyba sto razy mówiłem, żebyś nazywała mnie po imieniu!

To całkowicie służbowy komunikat, sir.

Proszę więc, niech się madam nie krępuje.

Nikogo tu nie ma.

 

We wszystkich jego scenariuszach znikała Ziemia, a nie ludzie. Być może dlatego, że to z Ziemią łączył go sentyment, a nie z ludźmi będącymi całe generacje do przodu. Wydawało mu się, że kolejne misje na NCore są całkowicie bezcelowe i wysyłają go na nie, bo zwyczajnie nie mają pomysłu, co z nim lepszego zrobić. A teraz co, ma umrzeć w tej samej samotności, w której żył przez pięć lat?

Nie martw się Mark.

Nie podsłuchuj moich myśli!

Przecież wiesz, że to niemożliwe.

Miała rację. Przez ostatnie pięć lat personum rejestrowało każdą jego myśl. Miało dbać o Marka, jego samopoczucie i bezpieczeństwo i to było jego główne zadanie – pilotowanie statku było dopiero na drugim miejscu. Co jednak mógł tak naprawdę wiedzieć o nim program? Dla Niny Mark był przecież tylko nieskończonymi ciągami zer i jedynek, paciorkami przesuwanymi z niesamowitą prędkością na jej wewnętrznym liczydle, albo węzłami drzewa, które przeszukiwała nieustannie przy użyciu wysmakowanych algorytmów.

Co się stało?

Próbuję nawiązać kontakt.

Z kim, przecież przed chwilą mówiłaś, że nikogo tu nie ma!

Nikogo, ale COŚ jest. Właśnie dostrajamy swoje lingwistyczne interfejsy. Właściwie to TO się dostraja, ja tylko nadaję.

Co robicie?

Właściwie to nie wiem. – To zastanowiło Marka, Nina nie wiedziała! – Wydaje mi się, że opracowujemy protokół komunikacyjny, żeby mógł się sir z TYM porozumieć.

Wydaje ci się? Co się z tobą stało Nina?

Chwila, w której personum milczało wydawała się Markowi niesamowicie długa. W końcu przełknął ślinę, żeby przerwać ciszę. Choć nadal rozmawiali przez złącze, nie pozbył się jeszcze takich nawyków, a ona zawsze brała je pod uwagę i starannie analizowała. Ale co tak długo liczyła tym razem, że zajmowało jej to więcej niż niejedna relatywistyczna trajektoria?

W końcu poczuł jej odpowiedź:

Mam dla pana analogiczny przykład. Czy kiedykolwiek próbował pan porozmawiać z, dajmy na to, szczurem?

Nie wydaje mi się, żeby to był odpowiedni… – wtrącił Mark z lekkim uśmiechem, rzadko zdarzało mu się móc wytknąć coś Ninie.

Oczywiście, że nie jest odpowiedni. To my jesteśmy szczurem.

Trwało to dobrych kilka minut. Skoro to coś było o tyle wyżej w rozwoju, to dlaczego trwało to tak długo! W końcu jeszcze tysiąc lat temu musiało mieć do czynienia z ludźmi, musiało… ich zabić? Czemu od razu zabić, równie dobrze mogli zabić się sami. Mark czuł się nieswojo. Dopiero dochodziła do niego waga odkrycia Niny – NIE MA LUDZI. Caluteńka ludzkość zniknęła z jedynego miejsca, o którym Mark wiedział, że na pewno się w nim znajduje. Przyjmował to jako aksjomat – gdziekolwiek by nie poleciał, zawsze mógł wrócić na Ziemię i być przywitanym przez coraz bardziej obcych mu ludzi. Ziemia w tej całej relatywnej przygodzie pozostawała pierwszym punktem odniesienia. Nawet czas stale liczył sobie w ziemskich jednostkach.

Łączyć was? – spytała Nina, wyrywając Marka z zamyślenia. – Ze względów bezpieczeństwa będę syntetyzować głos TEGO i rozpoznawać pański.

Łącz, jeszcze jakieś uwagi?

Ciężko się z tym rozmawia….

Tego akurat sam się domyślał.

– Kto ty? – spytało.

– A kto pyta? – spytał.

– Trzecia Osobliwość.

Ki czort - pomyślał Mark – rozumiem, że Osobliwość, pewnie nawet technologiczna osobliwość, straszyli tym jeszcze za moich czasów, ale żeby od razu trzecia?

– Mark Store, pilot jednoosobowego NCore numer seryjny 6. – Miał nadzieję, że TO posiada jakieś bazy danych, w których będzie w stanie odnaleźć informacje o nim i sprawdzić, że nie kłamie.

Jednak TO szybko rozwiało wszelkie wątpliwości:

– Czego tu szukasz? Zawróć skąd jesteś.

– Gdzie? To moja planeta, tutaj się urodziłem!

Nie odezwało się więcej. Kazało zawrócić i zamilkło zupełnie, choć Mark jeszcze kilkakrotnie próbował nawiązać kontakt.

Co to robi do cholery? – spytał Niny.

Głównie liczy, ciągle wprowadza zmiany w swoich układach.

W jakim celu?

Markowi zdawało się, że wręcz czuje jak powietrze w NCore robi się cieplejsze od wzmożonej pracy radiatorów personum. Choć zdawał sobie sprawę, że energia cieplna emitowana jest na zewnątrz, w chłodny kosmos.

A co my robimy?

Słucham?

Zapewne robi to samo, co my. Albo to, co cała ludzkość.

Czyli?

Tym razem odpowiedziała szybko, bez chwili zastanowienia:

Nie wiem.

Chyba siliła się na specyficzny żart, Mark musiał przyznać, że jej nawet wyszło. Dalej pozostawał jednak bez żadnych odpowiedzi, a pytania mnożyły się w tempie wykładniczym.

– Droga Trzecia Osobliwości! Tutaj znowu Mark Store z NCore na twojej orbicie. Jeżeli nie odpowiesz mi w ciągu minuty, na mocy prawa danego mi przez Rząd, zniszczę całą planetę.

Nie masz żadnego uzbrojenia, Mark – zauważyła Nina.

Nie musi o tym wiedzieć.

Pamiętaj, kto tutaj jest szczurem.

Trzecia Osobliwość nic sobie najwidoczniej nie zrobiła z tego ultimatum.

Czy jesteś w stanie ustawić się tak, żeby cały ciąg wchodzenia na bliskoświetlną skierować na planetę? – Sam zdziwił się, że powiedział "planetę", a nie Ziemię. W sumie miał rację, to już nie przypominało Ziemi, choć z zewnątrz wydawało się łudząco podobne. Gdzie się mieściła ta Trzecia Osobliwość? Pod ziemią?

Jestem, jednak zejście na tak niską orbitę spowoduje zmniejszenie dzielnika r, z kwadratem odległości.

Ten wzór to akurat znam. Powiedz, jakie są konsekwencje.

W początkowej fazie przyspieszania będziemy silnie przyciągani przez planetę.

Jak silnie?

Liczby, czy fakty?

Fakty, proszę całą nagą prawdę.

Przytrzyma nas na ułamki sekundy. Najprawdopodobniej umrzesz.

Mark ze złości uderzył pięścią w pulpit. Nie cierpiał sytuacji, w których nie mógł nic zrobić, a co najgorsza na takie sytuacje napotykał coraz częściej.

Dalsze odległość? Nic z tych rzeczy?

Za kogo mnie masz? Planeta nie odczuje żadnych uszkodzeń, przeliczyłam optymalną.

Zasiadał w statku, który miał poszukiwać innych światów, nawiązywać kontakty z obcymi cywilizacjami. A tymczasem nawet nie mógł dogadać się z czymś, co zajęło miejsce ludzkości i nie posiadał żadnych twardych argumentów do negocjacji. Powinni go byli wyposażyć w jakąś bombę, albo coś podobnego… Zaraz, zaraz!

Antymateryjne działa?

Nie mamy nic takiego.

Mark zaśmiał się na głos. Nina dalej go zaskakiwała – rozprawiali tyle razy nawet o jego uczuciach, a gubiła się w takich sytuacjach – wystarczyło, że coś nazwał inaczej, nie tak jak miała to zapisane w swoich najbardziej podstawowych stałych i pewnikach.

To czym usuwasz z naszej drogi najmniejsze drobinki materii, które przy bliskoświetlnej porządnie pokiereszowałyby NCore! – pomyślał z triumfem.

Dalej nie rozumiem.

Możesz nacelować to na Ziemię i odpalić?

Znowu coś przeliczała, a sprawa przecież prosta – cel, pal.

Pańskim celem jest zniszczenie lub też uszkodzenie Ziemi.

Dokładnie.

Jestem zaprogramowana tak, że nie mogę tego zrobić, tak samo jak nie mogę zabić ciebie, choć czasem bardzo bym chciała.

Kolejny żart? Bo jeżeli mówiła prawdę…

Musiałby pan skorzystać z procedury ręcznego sterowania, zupełnie poza moimi obwodami.

Proszę o ręczne.

Niech pan nie prosi, tylko otworzy sobie awaryjny panel – to czysta mechanika i prosta elektronika, bez żadnej dostępnej dla mnie pamięci, nie mam nad nim kontroli.

Mark w duszy przeklinał twórców personum NCore za to, że zbyt sobie wzięli do serca prawa robotyki. Awaryjny panel… pamiętał ze szkolenia, że było coś takiego, ale za cholerę nie mógł sobie przypomnieć gdzie, a nie chciał pytać Niny i narażać jej na dodatkowe moralne, o ile można to tak nazwać, dylematy. Skoro awaryjny, to powinien go być w stanie w razie potrzeby używać ze swojego fotela, z którego rzadko się ruszał. Opukał cały pulpit, obmacał wszystkie śrubki, które wydawały mu się możliwymi przełącznikami. Zrezygnowany zaczął kręcić się w fotelu…

Tak! Dokładnie za nim – wąska szczelina identyfikacyjna, a po chwili ze ściany rozkłada się cały panel. Projektanci się nie postarali – klawiatura i ekran, poczuł się trochę jak w dawnym filmie. Dawnym dla niego, a pewnie zagubionym już zupełnie w informacyjnym potoku ludzkości. Mógł z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że wiedział o historii kina, ba! nie tylko kina – wszystkich rzeczy nie archiwizowanych przez sam Rząd, więcej niż badacze wyciągający wiedzę z dawno zapomnianych potoków. Jak to się oni zwali… historycy.

A właściwie to już się nie zwali, bo Mark nie miał pewności, czy na świecie został jeszcze choć jeden. Doprawdy zabawna historia…

W końcu dobrał się do jakiejś pomocy i po przegrzebaniu jej dowiedział się, że "antymateryjne działa" nazywają się antykolizjatorami, że są trzy i działają automatycznie. Automatycznie! Dobre sobie, przecież musieli gdzieś zostawić jakąś furtkę… Mógł wprawdzie ustawić ręcznie kurs prowadzący przez Ziemię – odpaliłyby automatycznie, ale Mark wcale nie miał pewności co by się wydarzyło, bo pojęcia nie miał na jak wielkie "drobiny materii" były stworzone antykolizjatory.

Możliwości były zasadniczo dwie – Ziemia zniknie, albo nie. Niestety w drugim przypadkiem Mark nie byłby się nawet w stanie zbytnio przejąć niepowodzeniem, bo pewnie wbiłby się w nią na dobrych kilkaset kilometrów. Właściwie to mógłby tym samym osiągnąć zamierzony cel – Trzecia Osobliwość na pewno musiałaby jakoś zareagować na tak potężne zderzenie. Mark nie był jednak do końca przekonany, że dana jej obietnica zniszczenia planety była warta aż takiego poświęcenia.

Ty wiesz jak to cholerstwo odpalić?

Nawet gdybym wiedziała, to przecież nie mogłabym panu powiedzieć.

Nawet jakbym tak bardzo ładnie poprosił?

Nawet.

Kolejny raz stwierdzał, że kobiece imiona pasowały do personów. Nie dość, że łatwiej się było do nich dzięki temu zwracać, to jeszcze przejawiały pewne cechy, które przywodziły mu na myśl kobiety, jakie pamiętał sprzed pięciu lat, a które nie żyły od tysięcy. Zabawny paradoks podróżowania bliskoświetlną, który przestał bawić Marka… dawno. Wystarczy, że dawno, bez żadnych mylących jednostek, które w jego świecie traciły sens.

Czasami myślał sobie, że wolałby wtedy nie uciec. Żyłby i umarł jak zwyczajny człowiek, miałby przyjaciół, pewnie dzieci, a może nawet kochankę, z której nie byłby do końca dumny. Po jego śmierci oni wszyscy przyszliby na pogrzeb – byłoby normalnie. Nie raz też chciał już zrezygnować i spokojnie dożyć swojego końca jak każdy inny człowiek, w układzie związanym z Ziemią. Pomimo tych tysięcy lat, to przecież nie mogło się znowu zmienić tak wiele. Na pewno byłby jeszcze w stanie odnaleźć kogoś, z kim chciałby przeżyć swoje życie.

A teraz? Trzecia Osobliwość nie wydawała mu się najlepszym towarzyszem, ba! nie wydawała się być czymkolwiek, co był w stanie zrozumieć. Była Trzecią Osobliwością i niczym mniej, ani więcej.

Zaczął grzebać w funkcjach systemu, przez moment chciał wysyłać losowe komunikaty pod różne adresy w pamięci, ale w porę się opamiętał. Tak samo jak mógłby tym sposobem uruchomić antykolizjatory, tak samo mógłby przecież zupełnie przypadkiem odłączyć Ninę, albo otworzyć śluzę…

Zrezygnowany spojrzał w sufit. Miał dostęp do takiej technologii, a nawet nie mógł z niej skorzystać! Ale właściwie po co? Co chciał udowodnić Trzeciej Osobliwości, i czy to na pewno jej chciał coś udowadniać? Może chodziło raczej o niego – chciał zaspokoić instynkt destrukcji, przekonać się, że nie rzuca słów na wiatr, a może zemścić na planecie, która z jego życia zrobiła… Nie potrafił nawet odnaleźć słowa, które opisywałoby jego rozgoryczenie. NCore – kaganek ludzkiej cywilizacji, pierwszy kontakt, całkowita rewolucja w badaniu kosmosu – a tak naprawdę latanie bez sensu i celu po pustym wszechświecie. Tam i z powrotem, w nadziei, że może w tej bezkresnej pustce natrafi w końcu na coś. Na co?

Swoją drogą nawet gdyby natrafił, to przecież rozmowa mogłaby wyglądać podobnie jak ta z Trzecią Osobliwością, a nawet gorzej. Nic dziwnego, że zakończyli cały program, podobnie jak wcześniej spuścili zasłonę milczenia na ogromne statki wolnoprzyspieszające, którymi przecież wysłano w pustkę całe miasta. On, ciężko określić czy szczęśliwie czy nie, był jeden. I tak chyba miało już zostać.

Rezygnujesz? – spytała Nina przyjacielsko, bez nazywania go "panem".

Nie mam wyboru. Powiedz mi tylko Nino, to żyje? Czy gdyby mi się udało, byłbym zabójcą?

Replikuje się, udoskonala, myśli, choć nie mam pojęcia o czym…

Oddycha?

Nie.

Je?

Syntetyzuje energię z masy organicznej.

Gdzie właściwie jest?

Raczej gdzie nie jest. Pod powierzchnią ziemi przemieszcza się i żyje na kablach, przelicza swoje jestestwo na wszystkich dostępnych układach, operuje na pozostawionych przez ludzi manipulatorach, którymi buduje własne, jeszcze doskonalsze.

Osobliwość, jak nic osobliwość. Dlaczego tylko trzecia? Czy możliwe, że przyszła po pierwszej i drugiej, że powstała w ich czeluściach, samorzutnie lub wręcz same ją stworzyły, a potem eksplodowała inteligencją i wyparła swoich rodziców? Nie tylko osobliwości – ludzi. Wyparła też ludzi, ale przecież ludzie zrobili to samo, kiedy tylko mogli zepchnęli wszystkie inne gatunki na drugi plan.

Gdyby miał jej cokolwiek zrobić, to trochę jakby zabijał nie tylko jej najwspanialszy produkt (bo do tego, że tym właśnie pierwotnie była Trzecia Osobliwość nie miał już wątpliwości), ale tym samym zabijał całą ludzkość. Jedyne, co jeszcze po niej zostało, poza jego NCore. Reszta była niemierzalna.

A przy tej całej tragedii-triumfie ludzkości jakim była Trzecia Osobliwość, cały czas Mark Store, zakuty w swoim NCore numer seryjny 6, myślał o sobie. Co zrobić ze sobą. Wylądować na Ziemi? Trzecia Osobliwość mogła skutecznie uprzykrzyć mu życie.

Mógł też zostać w NCore – prędkość nie miała tutaj znaczenia, mógł stać w miejscu, mógł lecieć bliskoświetlną – dla niego dalej byłoby to tyle samo. Pewnie jakieś pięćdziesiąt, może nawet siedemdziesiąt lat.

Czy wszechświat kiedyś zniknie?

Nie mam takiej pewności, to liczy się w miliardach lat. Jest spore prawdopodobieństwo, że się wyziębi. Może się też zapaść sam w sobie.

Ile lat?

Miliardy.

W jakim punkcie odniesienia.

Ziemskim.

To mogą być dla niego sekundy, to tylko kwestia prędkości – liczby dziewiątek po przecinku, jakie będzie w stanie wyciągnąć na swoim NCore. Czas może się dla niego skurczyć do niewyobrażalnie małych rozmiarów.

Jak mogę skurczyć czas?

Dylatacja bliskoświetlnej albo grawitacyjna.

Grawitacyjna?

W pobliżu horyzontu zdarzeń czarnej dziury, niemniej potem stałoby się z panem coś… nieokreślonego. Zresztą nie ma się czym przejmować – samo przyciąganie zabiłoby pana swoim gradientem.

– Nie nie, niech będzie bliskoświetlna – powiedział na głos. – Tak czysto teoretycznie, mogę żyć wiecznie, mogę żyć tyle, co wszechświat?

– Dla pana dalej będą to tylko ułamki sekund – odpowiedziała przez syntezatory. – Dla mnie natomiast niewykonalne zadanie. Musimy mieć margines czasu, który pozostaje mi na obliczenia trajektorii i korekty, ewentualne wyhamowania śródlotowe i tego typu sprawy.

– Nie możesz obliczać trajektorii na ileś do przodu przy rozciągniętym czasie, skakać, hamować i tak w koło? Zezwalam na użycie rezerw obliczeniowych, żebym zbytnio tego nie odczuł.

– To niebezpieczne, poza tym po kilku takich lotach zabrakłoby nam energii na kolejne. Hamowanie i start kosztują mnóstwo.

Po co właściwie pytał?! Musiała to przecież wszystko dobrze przeliczyć, to komputer.

– Będzie się rozszerzać? – spytał. – Będzie coraz rzadszy, coraz ciężej będzie o kolizję?

– Tak, mimo to – ryzyko jest ogromne.

– Ryzykujemy.

– Przepraszam sir, ale to ponad moje wartości progowe. Nie mogę pana narazić.

– To spierdalaj. Gdzieś poza galaktykę.

– To rozkaz?

Rozkaz.

Po czym odwrócił się na fotelu i usiadł do klawiatury. Nina wykonywała lot, a on wpisywał manualnie dziewiątki po przecinku, aż mu się nudziło. Wypił kawę, posłuchał muzyki, przespał się ostatni raz. Pożartował z Niną dla rozrywki. Dopisał jeszcze kilka dziewiątek. Naszła go myśl, że przez ten krótki czas Trzecia Osobliwość rozwinęła się…

Pewnie nie istniała. Pewnie na jej miejscu wyrosła już Czwarta, albo Siódma. Równie dobrze Setna.

Było miło Nina.

Nawzajem sir. Dla mnie jest pan samobójcą.

Przy odrobinie szczęścia mogę przeżyć kilka sekund.

Odrobinie! W takim razie, czy zdaje pan sobie sprawę, że po wciśnięciu Enter może pan na zawsze zostać w takiej głupiej pozycji? Proszę chociaż zrobić ładną minę, Mark.

– Na sekundę, kochana. Tylko na sekundę – powiedział.

 

Koniec

Komentarze

Tak więc, mamy nareszcie prawdziwe Science Fiction. Rzadko się zadarza, żeby ktoś rozumiał na czym polega szybkośc światła. Dla mnie odkrycie szbkości w czasie zero było szokiem. Nagle zdałem sobie sprawę z wielości komplikacji związanych z podróżą w czasoprzestrzeni. Doświadczeń tak różnych z naszym doświadczeniem tu na Ziemi, że cięzkich do  zaakceptowania. Dla mnie świetny tekst. Daję 6 za naukową propagandę i doskonałą narrację;)))

Acha, udało ci się stworzyć w tak krótkim tekście klimat przerażającej pustki wszechświata. Podobało mi się też to bezsensowne błądzenie w przestrzeni. Ta rozległość, obcość i wolność wyboru pilota w wachlarzu celów. W szybkości światła odległośc celu staje się nieważna. I pozostajemy sam na sam z obojętną pustką i zniewalającym poczuciem przegranje wobec czasu.

Zdecydowanie nie dla mnie, choć przeczytałem.

Kciuk w górę.

Też nie lubię science fiction, ale tu akurat "naukowego bełkotu" nie było wiele, a i w tym który był nawet że się orientowałem.
Fabuła jak dla mnie bardzo dobra, nie chciałbym się postawić na miejscu tego kolesia.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ciekawe opowiadanie. Jak na s-f łatwo i przyjemnie się czytało.

Mastiff

Pozytywnie, choć chyba zabrakło mi trochę wiedzy (ktoś wytłumaczy mechanizm hamowania?), do tego logika nieco zgrzyta (powrót po kilku tysiącach lat i zastanie na Ziemii... ludzi, którzy do tego nadal zainteresowani są użytkowaniem technologii sprzed milieniów? 

Gdybym mógł oceniać byłoby 6, za pobudzenie mnie do riserczu.
No i za to, że tekst się obronił. Większość SF razi banalnością, kiedy ktoś akurat czyta od tygodnia samego Dukaja :P 

Całkiem fajny tekst; uwielbiam hard S-F, a takich tekstów (a na dodatek w miarę przyzwoitych) jest tu jak na lekarstwo. Mnie akurat, w przeciwieństwie do Fasoletti, zabrakło "bełkotu", choćby wyjaśnienia zasady działania (napędu) owych NCore, co w moich oczach  by nadało wiarygodności.
Inną sprawą jest troszkę przypadkowo chyba dobrany tytuł. Jest co prawda w tekście wzmianka o czarnych dziurach i otaczajacych je obszarach ergosfer, skrytych za horyzontami zdarzeń, jednak to tylko malutkie dygresje.

Bardzo ładne SF. Podoba mi się głównie uczucie pustki. Trochę bełkotu też mi brakuje, ale tekst się broni.
Pozdrawiam

bardzo dobre dawkowanie emocji, brawo!

Zastanowiły mnie fragmenty: „Tylko na jakich obrzeżach wszechświata ich szukać i jak się z nimi dogadać, kiedy przecież mogli w tym czasie stworzyć całkowicie nową cywilizację.  ile przeżyli".
 „kaganek ludzkiej cywilizacji, pierwszy kontakt, całkowita rewolucja w badaniu kosmosu - a tak naprawdę latanie bez sensu i celu po pustym wszechświecie. Tam i z powrotem, w nadziei, że może w tej bezkresnej pustce natrafi w końcu na coś."

Rozmiary wszechświata szacuje się na około 15 mld lat świetlnych. Wynika z tego, że statek kosmiczny bohatera, poruszający się, jak rozumiem, z prędkością bliską prędkości światła, potrzebowałby setek miliardów lat na „przemierzanie" kosmosu. Nawet nasza galaktyka nie wydaje się możliwa do eksploracji z takimi prędkościami, jako że ma średnicę 100 000 lat świetlnych. Być może jednak niedokładnie zrozumiałem sens określenia „bliskoświetlna"?

 

Zastanawiam się także nad niebezpieczeństwem przejścia „czarnej dziury" przez System Słoneczny. Czarne dziury tworzą się z gwiazd neutronowych, skąd zatem miałaby się takowa wziąć w pobliżu Słońca?

 

Zupełnie nie rozumiem fragmentu: 

•-  Jak mogę skurczyć czas?
- Dylatacja bliskoświetlnej albo grawitacyjna.
- Grawitacyjna?
- W pobliżu horyzontu zdarzeń czarnej dziury, niemniej potem stałoby się z panem coś... nieokreślonego. Zresztą nie ma się czym przejmować - samo przyciąganie zabiłoby pana swoim gradientem".?

Czy dobrze rozumiem, że statek kosmiczny będzie hamował w krótkim czasie od prędkości „bliskoświetlnej"? Czy organizm człowieka nie uległby totalnej destrukcji w takiej sytuacji?

Czy określenie "relatywistyczna trajektoria" jest kategorii fizycznej czy filozoficznej?

Co oznacza zwrot "Nawet czas stale liczył sobie w ziemskich jednostkach." ??

Jaki jest sens tego fragmentu :Raczej gdzie nie jest. Pod powierzchnią ziemi przemieszcza się i żyje na kablach, przelicza swoje jestestwo na wszystkich dostępnych układach, operuje na pozostawionych przez ludzi manipulatorach, którymi buduje własne, jeszcze doskonalsze. czy to zdanie ma jakiś sens gramatyczny i merytoryczny?

czy zwrot:  Jestem, jednak zejście na tak niską orbitę spowoduje zmniejszenie dzielnika r, z kwadratem odległości.
 ma za zadanie zaszokować czytelnika? :)


Pozwolę sobie nie mnożyć swoich wątpliwości.

 Pozdrawiam Autora!

Zazwyczaj unikam dyskusji pod własnym tekstem, ale tutaj akurat pytanie i hamowanie rzeczywiście wymaga odpowiedzi. Przyjmijmy, że na resztę odpowiedź brzmi "Tak/Zabieg stylistyczny" ;)

Start i hamowanie - cały pomysł zasadza się na tym, że chociaż przyspieszenie (z jakimkolwiek znakiem) jest ogromne, to przeciążanie trwa bardzo krótko - tak krótko, że nie zdąży człowiekowi zaszkodzić. Dla porównania przypadek kierowcy F1 Davida Purleya, który doświadczył przeciążenia blisko 180G (wyhamowując ze 173 km/h do zera na odcinku 66 centymetrów). Oczywiście jest to tylko hipoteza, podobnie nie mam ambicji wyjaśniania jak taki napęd został stworzony - przyjąłem po prostu jego istnienie.

Trudność tworzenia SF polega na tym, że nie można tutaj dowolnie szafować logiką i wyobraźnią, tak jak w fantasy itd. Opisywana rzeczywistość musi podlegać powszechnie zaakceptowanym prawom fizyki i chemii (stąd człon: science), a ich literacka interpretacja (fiction) powinna się mieścić w granicach racjonalnej przyzwoitości.
W przeciwnym wypadku można będzie odnieść wrażenie, że albo autor pisze utwór mający za zadanie rozśmieszenie czytelnika, albo - wręcz przeciwnie - ośmieszenie jego elementarnej wiedzy z zakresu nauk ścisłych. Mówiąc krócej, błędem jest założenie, że każdy potencjalny odbiorca prozy SF jest totalnym humanistą.

W takim razie cieszę się arkturze1, że udało mi się Cię rozśmieszyć.

Nie mogę zgodzić się ze zdaniem, że "rzeczywistość w SF musi podlegać prawom fizyki i chemii", choćby dlatego że nauka cały czas idzie do przodu. Ot - chociażby częsty motyw o przekazywaniu informacji szybciej niż światło - zjawisko dzisiaj już wcale nie wykluczane (choć i nie potwierdzone), dzięki poznaniu zjawisk takich jak splątanie.

W SF (tak samo jak i w fantasy) żelazną zasadą jest natomiast zasada zdrowego rozsądku (to, co zdaje się nazwałeś "granicami racjonalnej przyzwoitości") - rzeczy mogą być nierealne, ale nie mogą bić po oczach bezsensownością i brakiem wewnętrznej logiki.

Ale do rzeczy:

Nigdzie nie jest napisane, że bohater "przeleciał cały wszechświat". Mógłby to jednak przecież teoretycznie zrobić (ale nie miałby gdzie już wracać), stąd sensownym wydaje mi się założenie, że wysyłano go na misje, z których mógł wrócić w rozsądnym czasie rzędu kilku tysięcy lat.

Co do czarnej dziury - przecież istnieją czarne dziury wędrujące po naszej Galaktyce.

"Relatywistyczna trajektoria" to mój wymysł mający podkreślić, że w mechanice relatywistycznej (a z taką mamy do czynienia) dochodzi nam kolejna współrzędna. Także i zwykła "trójwymiarowa" trajektoria to już za mało.

"Czas liczył sobie w ziemskich jednostkach" - w układzie związanym z ziemią.

Nie pokuszę się natomiast o wyjaśnianie sensu podanych fragmentów, ale wezmę to sobie na przyszłość do serca, żeby pisać bardziej zrozumiale.

Nic w tym nie ma dziwnego, że starasz się teraz gorączkowo ratować twarz. Na twoim miejscu też bym tak postapił. Widać jednak, że nie masz dużego pojęcia o fizyce.

Pozdrawiam gorąco i życzę dalszego tworzenia absurdalnych (i zabawnych skądinąd historii).

Fizyki teoretycznej nie studiowałem, fakt.

"Nie masz dużego pojęcia o fizyce" (zaznaczmy: napisane pod opowiadaniem SF i bez żadnego odniesienia się do mojej odpowiedzi), to już z kolei nie tylko czepialstwo, ale też monstrualny tupet.

Faktycznie dyskusja nie ma sensu. Pozdrawiam.

Świetne. Ze wszystkich Twoich tekstów, które czytałem, ten chyba spodobał mi się najbardziej. Żeby ująć pustkę kosmosu i takie wyobcowanie na zaledwie paru stronach, trzeba naprawdę umieć pisać. Tobie się to niesamowicie udało.

Już od dawien dawna nie stawiam ocen, ale tu nie mam żadnych wątpliwości - 6.

Pozdrawiam.

arktyr1
Albert Einstein odkrył swoje prawdy o czassoprzestrzeni w czasie gdy koledzy po fachu wierzyli w wypełniający wszechświat eter. Nie dość tego sam wierzył w statyczną wersję i po prostu nagły fakt odkrycia rozszerzania się czasoprzestrzeni był dla niego szokiem. To był absolutny geniusz w niewłaściwym dla siebie czasie. I on udowodnił , że istnieje szczegółny związek pomiędzy energią i czasoprzestrzenią. Ten związek ogranicza szybkość światła do konkretnej liczby. Dlaczego? Bo z punktu widzenia światła zatrzmuje się czas do wartośći zero. Tak, że bliskoświetlna szbkość pozwoliła by na dotarcie wdowolny punkt wszechświata w ułamku czasu. Autor dokładnie wie o czym  pisze.Ty poczytaj proszę.:))) POzdrawiam.

Szymon
Dyskusje akurat na ten temat mają sens. Ja poświęciłem lata na szukanie odpowiedzi w dziedzinie ralatywistyki. Zam również  teorie,które zabijają mnie swoją natarczywością. Ale do większości ludzi nie dociera fakt o prawdziwym, doniosłym znaczeniu odkrycia Einsteina. Myśle, że warto poświęcić czas tym ludziom.Zrozumienie jest zawsze szokiem. Twoje opowiadanie zawiera kwintensencję tej teorii . Pozdrawiam.:)))

Drogi Szymonie

Widzę, że nie przywykłeś do krytyki, otoczony wianuszkiem kolegów z kręgu "wzajemnej adoracji".

Po pierwsze: żeby móc pozwolić sobie na "rozwijanie" czy nawet wymyślanie na potrzeby prozy SF nowych teorii fizyki, należy najpierw mieć pojęcie o podstawach tej nauki. Jak już mówiłem, nie powinno się wciskać bzdur czytelnikom na zasadzie "na pewno się nie kapną".

Jeżeli zaś w dalszym ciągu uważasz, że nie mam racji, to przełóż swoje opowiadanie na angielski i prześlij je do kliku wydawnictw w USA albo UK, wtedy zobaczysz, z jakim się ono spotka odzewem.

To był mój ostatni komentarz w tym wątku. Pozdrawiam!

Arkturze

Ja nie znam Szymona, a no mnie. Po prostu napisał świetne opowiadanie. Nie musi niczego tłumaczyć na angielski  bo w Polsce jest całe mnóstwo mądrych ludzi. Ja jestem entuzjastą fizyki relatywistycznej. Kocham Einsteina za jego wizjonerstwo.Miałem niestety kiepskich nauczycieli fizyki. Byli albo zbyt leniwi albo nie posiadali poczucia misji do spełnienia. Dość, że sam sięgnąłem po Feymana i Gamowa. To co dotarło do mnie z ich wykładów było absolutnym szokiem. Lecz dopiero dalsze kilkadzisiąt książek dalej wykrystalizował się jasny obraz czasoprzestrzeni. Obiekt posiadający masę nie może poruszać się z szybkością większą od prędkości światała. Dlaczego? Bo występuje opór ekspansyjnego ośrodka zwanego czasoprzestrzenią. Obiekt materialny dowolnej masy musiałby użyć nieskończonej energii, której nie ma we wszechświecie. Im bardziej zbliży się do prędkości światła tym bardziej podda się  zjawisku dylatacji czasu. Czas zmierza więc do zera na statku kosmicznym, bez względu na cel podróży. Na Ziemi minie miliard lat, na pokładzie powiedzmy doba. W tym czasie pokona dystans powiedzmy 900 mln lat świetlnych.  Na tym dystansie, jego prawdopodobieństwo rozbicia się o materialną przeszkodę wynosi 100 procent. W związku z tym występują w opowiadaniu ekrany, anichilatory materii pracujące w kierunku lotu. Czas ich  detekcji i reakcji  przy takiej szybkości jest więc nieprawdopodobnie mały. Zwykle żeby zanegować osiągnięcia teorii relatywistycznej sięga się po badania zakrzywienia lotu wiązki świetlnej w polu grawitacyjnym. Wiązka ta ulega zakrzywieniu dokumentując nie to, że posiada masę, ale to iż porusza się w zakrzywionej czasoprzestrzeni. Jednak uważa się , że fotony posiadają znikomą masę, co stawia je dalej w szeregu cząsteczek z tego świata.

W późniejszym okresie życia sam Albert Einstein uważał, że nawet enregia posiada masę. Ja przychylam się do tej koncepcji, ta idea jest spójna z pozostałymi składowymi ogólnej teorii. Co z tego wynika? A to, że nawet światło ulega procesowi starzenia i tak naprawdę  z Jego punktu widzenia upływa jakaś mikroskopijna porcja czasu. Tak więc, żyby uczynić za dość naszemu sztywnemu pojmowaniu realii wszechśwata  światło dalej podlega naszym czasowym uwarunkowaniom. Co jest niezmiernie ciekawe Albert wprowadził stałą kosmiczną. Stała ta spaja całą teorię. Dokonano wiele prób podważenia jej istnienia. Zresztą całą teorię niejednokrotnie obrzucono błotem. Natomiast jeśli przyjmie się, że stała ta odzwierciedla ekspansję wszechświata, o czym znów wspominał Einstein, to nawet problem inercji w przestrzeni kosmicznej, czy  mechanika powstania siły grawitacji staje się jasna i zrozumiała. Energia opiera się rosnącej przestrzeni.

Jesteśmy na kartach Fantastyki nie możesz mi wstawić jedynki za tę wypowiedź. Po prostu sięgnij po Hawkinga. U niego nawet wormholes są proste. I czytaj Penrosa,Briana Greena i setki innych:))))

Opowiadanie od pierwszego akapitu trzyma w napięciu. Motyw znany, ale liczy się wykonanie. Mnie ujęła kreacja bohatera - jak powiedział Fasoletti: nie byłoby miło znaleźć się w skórze tego faceta. Ale przede wszystkim zwróciłbym uwage na zdania, jakimi pisze Szymon. Proste, krótkie, bez balastu przysłówkowego, od którego niejedna proza utonęła. Zdecydowanie proza godna piórka. :)

Faktycznie, trudno zazdrościć bohaterowi. I pracy, i sytuacji.

Ciekawie wyobraziłeś sobie przyszłość Ziemi.

Ale w wysyłanie faceta w misje trwające tysiące lat jakoś trudno mi uwierzyć. Zwłaszcza, że zapłacić za paliwo trzeba już teraz.

Babska logika rządzi!

Hard SF w wydaniu, jaki lubię. Ukazanie wielkości Wszechświata ujmuje – coś pięknego. Fakty naukowe są podane w ciekawej formie. Może i naciągana logika wysyłania kogoś samotnie na misję, ale mam duże zawieszenie niewiary w tym kontekście. Zwłaszcza, że cała reszta tekstu rekompensuje to z olbrzymią nawiązką.

A po całości, klimatyczna piosenka fajnie przeciąga atmosferę opowiadania.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nie wnikając w niezrozumiałe dla mnie problemy prędkości światła, z przyjemnością dołączam do grona czytelników wielce usatysfakcjonowanych lekturą Horyzontu zdarzeń. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Fajne :) (na lic. Anet)

Witaj.

Bardzo dobre opowiadanie science-fiction, szczególnie podoba mi się jego klimat. Mam jednak kilka uwag. Bohater powraca z dalekiej i długiej misji, ale czemu podróżował sam? Załoga statku kosmicznego powinna być raczej większa, przynajmniej kilka osób. Dlaczego chce popełnić samobójstwo? Początkowo chce przecież zniszczyć Trzecią Osobliwość, potem się poddaje i chce umrzeć. Z opowiadania zrozumiałem, że na Ziemi nie ma już ludzi, ale wystrzelono w kosmos statki z populacją miast. Mógł próbować ich odnaleźć i wspólnie z nimi próbować odbić naszą planetę. Poza tym w pojmowaniu czasoprzestrzeni wyczuwam jakiś błąd. Nie potrafię go wskazać, ale coś jest nie tak. Na Ziemi minęło już wiele wieków, bohater wraca z dalekiej i długiej podróży i nawet się nie zestarzał. Podróżował daleko, a przecież do najbliższego układu słonecznego jest cztery lata świetlne. To dotarcie do niego nie zajęło by cztery lata? Wiem, że przy prędkości światła czas płynie inaczej, ale czy są to aż tak duże różnice?

Pozdrawiam, Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Witam.

Przeczytałem komentarze innych czytelników i postanowiłem uzupełnić swój. Nie znam się na mechanice relatywistycznej, ale postanowiłem sprawdzić co znaczą pojęcia ,, dylatacja czasu’’ i ,,stała kosmologiczna’’. No i zrozumiałem, że podstawą pierwszego z tych pojęć są różne układy odniesienia, a ,,stała kosmologiczna’’ to jakaś poprawka do ogólnej teorii względności, która stanowi konkurencję dla ciemnej materii w wyjaśnianiu zjawiska rozszerzania się Wszechświata. Dalej uważam, że model czasoprzestrzeni, jaki ukazuje się w opowiadaniu, jest jakiś wypaczony, być może wynika on, z , nie wiem jak to się fachowo określa, ,, zjawisk które przeczą teorii względności’’, podobnie jak było to z mechaniką klasyczną. Widocznie potrzebny jest nam już jakiś inny rodzaj mechaniki, bo nawet ja widzę, że w oparciu o mechanikę relatywistyczną w kosmos to my raczej daleko nie polecimy.

Szkoda tylko, że mój komentarz jest ,,musztardą po obiedzie’’, bo dyskusja na temat opowiadania dawno się zakończyła.

Pozdrawiam, Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Nowa Fantastyka