- Opowiadanie: arya - Złotokrwisty cz.2

Złotokrwisty cz.2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Złotokrwisty cz.2

Wieczór. Bardzo rzadko udaje mi się zagarnąć aż tyle wolnego czasu dla siebie, by móc spokojnie udać się do jedynej karczmy w mieście. Kiedy więc tego dnia trafia się taka sposobność, korzystam z niej ochoczo. Zwłaszcza, że mam do przemyślenia parę spraw.

Siedzę samotnie przy stoliku pod ścianą, skąd mam doskonały widok na wchodzących i wychodzących gości. Uparcie wpatruję się w moje dłonie spoczywające na dębowym blacie.

Normalnie przebywanie w tym miejscu sprawia mi ogromną przyjemność, jednakże nie dziś. Nie rozglądam się po wnętrzu gospody, nie bawią mnie rzucane żarty. Zamiast rozmów do moich uszu dochodzą jakieś niezrozumiałe tony. Nie ma też obok Neetena, z którym zawsze naśmiewam się zarówno ze specyficznego ubioru niektórych obecnych, jak i ich dziwacznych manier. Zazwyczaj są to ci sami ludzie.

Niespełna dziesięć minut mija już, odkąd decyduję się porzucić do niczego nie prowadzący tok myślenia. Przypuszczenia, jak wyglądałby ten dzień, gdyby nie niebezpieczna tajemnica Neeta.

Od zamierzchłych lat krążą po Zartanie opowieści o ludziach, w których żyłach prócz krwi, niczym płynne złoto, krąży prawdziwa „magia" – gdyż tak nazwali tę niezwykłą substancję ci, co nie wiedzieli, czym rzeczywiście jest. Aż do czasu Najazdu wieści te, przekazywane z ust do ust, z pokolenia na pokolenie, pozostawały jedynie bajkami. Teraz już na zawsze utraciły swój fantastyczny charakter.

Wraz z żołnierzami Rosslandu przybyli Niebiescy Naznaczeni– istoty przypominające ludzi z tą tylko różnicą, że ich skóra jest koloru nieba w środku nocy, a całe ciało poznaczone jest licznymi wzorami i zawijasami. Nie wiem dokładnie, jaką rolę pełnią w podbijaniu Zartanu. Wiem tylko, że żołnierze są na ich każde skinienie. Naznaczeni mają władzę. U wszystkich budzą strach ze względu na krążące plotki, mówiące o nadprzyrodzonych zdolnościach magicznych, którymi ponoć się posługują. To oni przemierzają zdobyte przez Najeźdźców ziemie w poszukiwaniu Odmieńców (takich jak Neet). Nikt nie łudzi się, co z nimi robią.

Dlatego muszę znaleźć jakiś sposób na uratowanie przyjaciela. Trzeba opuścić Naren, rzecz pewna. Ale co dalej? Staram się wysilić wszystkie szare komórki mojego mózgu, lecz nic nie przychodzi mi do głowy. Na pewno jest coś, co mogę zrobić! Musi być…

– Parę dni temu miałem wreszcie okazję zobaczyć ten słynny Kamień Chwały. Mimowolnie podnoszę wzrok, by zobaczyć, który z gości to powiedział. Okazuje się, że trzech mężczyzn zajęło stolik obok i teraz rozmawiali przyciszonymi głosami, a mnie udało się wychwycić ostatnie zdanie. Jednak wiedziona instynktem zaczynam przysłuchiwać się dalszej wymianie informacji.

– Jak ci się to udało? Przecież zabraniają opuszczać miasto po zmroku – szepcze zdziwiony towarzysz.

– Niektórzy nie mogą przeżyć bez łamania prawa – mówi gorzko pierwszy.

Innym razem pewnie nie zwróciłabym najmniejszej uwagi na taką rozmowę, wiele ludzi odrzuca narzucone zasady, jednakże w tej chwili mój umysł, nastawiony na najwyższe obroty, chwytał się każdej możliwej opcji rozwiązania. A taka właśnie się pojawiła i mózg szybko powiązał oba fakty.

Kamień Chwały… Jestem pewna, że chodziło o ten wielgachny, czarny filar stojący na granicy z Malawią. Wstaję z miejsca i opuszczam lokal, zawsze lepiej myślę na świeżym powietrzu, korzystając z odrobiny spaceru.

Idę powoli, a plan sam układa mi się w głowie. Z każdym kolejnym krokiem serce bije coraz szybciej i wypełnia mnie euforia.

Istnieje pewna legenda związana z Kamieniem Chwały, lecz znana jest tylko nielicznym, mnie opowiedział ją ojciec. Historia mówi o magicznej barierze ciągnącej się wokół Zartanu, a powstającej między dziewięcioma czarnymi niczym smoła filarami. Na ich gładkich bokach miały się znajdować głęboko wyryte znaki, które tworzą tę osłonę. Jej zadaniem była ochrona mieszkańców królestwa przed takimi istotami, jak Naznaczeni. Opowiada również, że jeśli magia kamieni osłabnie, należy krwią odnowić runy.

Doskonale pamiętam, gdy tata zabrał mnie jeden raz na granicę. Widziałam wtedy Kamień Chwały – główny element kręgu – i widziałam znaki. Skoro więc one istnieją, to może i cała opowieść jest prawdziwa. Może to dziecinne z mojej strony, ale zaczynam wierzyć, że jeśli uda mi się dotrzeć we wspomniane miejsce i za pomocą magicznej tarczy pozbyć się Naznaczonych, Neeten będzie bezpieczny. On i tysiące innych Odmieńców.

Wtem słyszę donośny dźwięk gongu.

Nogi same poniosły mnie na uliczkę prowadzącą wprost do domu. Teraz muszę jak najszybciej wrócić na rynek. Odwracam się i co koń wyskoczy pędzę z powrotem.

Jest taki głupi rozkaz, iż jeśli rozlegnie się odgłos dzwonu, wszyscy mieszkańcy miasta mają natychmiast znaleźć się przy pręgierzu i być świadkami „wymierzania sprawiedliwości". Za każdym razem także ostatni przybyły brany jest za współwinnego. Wymysł ten zmusza, by być przed kimś innym i patrzyć później na jego ból.

Kiedy zdyszana znajduję się na ryneczku, prawie wszyscy już tam są. Specjalnie pozostaję z tyłu tłumu, jak najdalej od pręgierza. Od dawna mam dość tego typu „widowisk". Przy okazji odnajduję mamę i brata. Ledwo staję obok nich, gdy Staś szarpie mnie za rękaw, wskazując coś palcem. Odwracam się posłusznie we wskazanym kierunku, a moje serce zamiera. Neeten przybył ostatni.

Zaraz dopadają go Strażnicy i wloką na środek placu. Pod wpływem impulsu przepycham się na sam przód. Dopiero wtedy dostrzegam Głównego Strażnika Porządku.

– Dziś nie będę nikogo karał za wyjątkiem tego młodzieńca, aby pamiętał, że nie należy się spóźniać.

Zapada przytłaczająca cisza.

Moje nerwy są napięte do granic możliwości. Bezradnie przyglądam się, jak pozbawiają Neeta koszuli i przywiązują mu ręce do pręgierza. Jeśli bicz rozetnie jego skórę, sekret mojego przyjaciela wyjdzie na jaw. Wtedy już żadna magia nie będzie mogła mu pomóc.

Główny Strażnik podnosi długi skórzany pas. W moich oczach pojawiają się łzy, których nawet nie próbuję powstrzymać. Zaraz będzie po wszystkim.

Naraz podnoszę wzrok i widzę młodego chłopaka wbiegającego właśnie na rynek i próbującego natychmiast wtopić się w tłum. Na jego nieszczęście Strażnicy też to zauważyli.

– Masz dziś szczęście, chłopcze.

Główny Strażnik rozwiązuje Neeta, pozwalając mu odejść.

Czuję ulgę, a potem narastającą radość. Jeszcze nie wszystko stracone! Jeszcze mogę uratować Neetena! Wstydzę się tych uczuć, nie powinnam się cieszyć z cudzego nieszczęścia. Przecież teraz ten chłopak dostanie razy. Jednak nic nie mogę na to poradzić. Nagle dopada mnie nienawiść do oprawców, to oni zmuszają nas do takich zachowań!

– Wezwałem was tutaj, aby oznajmić przybycie Zdobywcy – ogłasza Główny Strażnik po wymierzeniu kary spóźnialskiemu. – Goście wstąpią do miasta jutro w południe. Możecie powrócić do domów.

Ludzie zaczynają się rozchodzić, a ja nadal stoję w miejscu. Zdobywcy, czyli po naszemu Niebiescy Naznaczeni. Zabawne, że mamy okazywać szacunek oprawcom. Ale nie jest mi do śmiechu. Będą tu jutro. Nieświadomie najeźdźcy pozostawili nam trochę czasu, choć niewiele. Bardzo niewiele.

Odwracam się na pięcie i spiesznym krokiem ruszam w stronę domu. Postanawiam wyruszyć jeszcze tej nocy. Po północy.

***

Mój pokój jest niewielkim pomieszczeniem. Tylko cztery ściany, okno i drzwi odgradzające własny kąt od reszty domu. Wewnątrz znajduje się jedynie łóżko oraz niewielka szafa w narożu. Ubogie umeblowanie, zresztą jak w całym mieszkaniu.

Mama dzieli swój pokój z moją siostrą, a brat najczęściej przesypia noce u mnie. Przychodzi za każdym razem, kiedy nie może zasnąć, gdy strach i wytwory dziecinnej wyobraźni są silniejsze niż zdrowy rozsądek dziecka, a ono nie potrafi ich zmóc. Tej nocy byłoby lepiej, gdyby zasnął sam…

Za oknem świat spowił ciemny płaszcz nocy. Leżę na łóżku całkowicie ubrana i gotowa do drogi. Czekam tylko, jak dom utonie w ciszy, aż słychać będzie jedynie ciche oddechy członków mojej rodziny pogrążonych we śnie. Wreszcie nastaje ta chwila.

Ostrożnie podnoszę się z łóżka, starając się nie wywoływać żadnych hałasów. Sięgam po spoczywającą na drewnianych deskach podłogi starą powycieraną, skórzaną torbę. Jej ciężar nieco gniecie mi ramię, ale nie poświęcam temu najmniejszej uwagi. W drugiej dłoni dzierżę długi łuk myśliwski – podarunek taty na moje trzynaste urodziny. Nóż myśliwski natomiast przypasuję w okolicy bioder. Jestem zwarta i gotowa.

W tym momencie kreskę na moim planie kładzie stłumiony krzyk Stasia z sąsiedniej pokoju. Prędko odrzucam na łóżko zgromadzony ekwipunek i wybiegam do brata.

Zastaję małego skulonego pod cienkim kocem, cały się trzęsie. Siadam obok i biorę Stasia w ramiona. Chłopiec przywiera do mnie od razu.

– Widziałem, jak zabijają tatę – mówi wreszcie ciągle cicho łkając.

– To był tylko sen – próbuję go uspokoić. – Nic więcej. Tylko sen.

– Ale taki prawdziwy -głos mu drży.

Ściskam brata jeszcze mocniej. Po dłuższym czasie chłopiec wreszcie zaczyna się uspokajać. Puszczam go i pomagam ułożyć z powrotem w pościeli. Z troską opatulam dokładnie kocem.

– Nie odchodź jeszcze – prosi, nieśmiało chwyta za rękę.

Uśmiecham się słabo. Nie mogę teraz wyjść. Nie potrafię. Odbiegam myślami do sprzętu, wciąż spoczywającego w moim pokoju. Dopadają mnie wątpliwości i po raz pierwszy odczuwam wyrzuty sumienia. Czyżby Neeten był ważniejszy od mojego brata? Czy ratując go, nie skazuję rodziny?

Potrząsam gwałtownie głową. Nie wolno mi tak myśleć!

– Opowiesz mi coś, abym mógł zasnąć? – słyszę prośbę Stasia.

– Oczywiście – zapewniam natychmiast. Zastanawiam się chwilę nad wyborem.

– Znasz Legendę o Magii Run?

Stasiu kręci przecząco głową. Była to ulubiona historia naszego ojca.

– Doskonale.

Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, odkąd Stasiu zasnął, a ja opuściłam nasz dom przez okno na tyłach rodzinnego gniazdka.

Przemykam od budynku do budynku, starając się stale pozostać w cieniu. Serce bije mi jak oszalałe, a ja jestem dziwnie podniecona. Sama do końca nie wiem, co wywołuje u mnie takie emocje. Może to, że właśnie po raz pierwszy świadomie łamię narzucone Zartanowi prawo, a może z zupełnie innego powodu…

Nareszcie dochodzę do ogrodzenia, nie napotkawszy po drodze nikogo. W gwiezdnym świetle bezchmurnego nieba Naren wydaje się być zupełnie opuszczone. Uśpione i piękne. Gdyby teraz jakiś poeta przechadzał się po uliczkach miasta, miałby trudności z opisaniem tego, co widzi. Wzory na drzwiach każdego budynku mienią się niesamowicie srebrnym blaskiem, jakby każdy wzorek pokryty był tysiącem cieniutkich pasemek świecącego w ciemnościach srebra. Każda luka pomiędzy kostkami brukowanych uliczek również wytwarza ten niesamowity błysk.

Naren, co znaczy Nocne Miasto. Nie mam pojęcia, jaki materiał wykorzystany przy budowie miasta potrafi tak odbijać światło.

Z żalem odwracam wzrok od tego cudnego widoku i podchodzę do ogrodzenia. Ostrożnie odgarniam rosnące przy drewnianych belkach prowizorycznego „murku" gałęzie krzewów. Jakikolwiek dźwięk może zaalarmować Strażników pełniących straż po drugiej stronie.

Kiedyś odkryliśmy z Neetem lukę w ogrodzeniu. Właściwie była to obluzowana deska, którą można wyciągnąć i prześliznąć się przez dziurę poza miasto. Ten właśnie słaby punkt wykorzystuję, by wydostać się z terenu objętego za dnia ostrym rygorem.

Zerkam przez dużą szparę. Przede mną biegnie szeroka droga okrążająca całe Naren, a dalej ciągnie się las. Dzięki księżycowi widzę wszystko jak na dłoni. Jest to jednak, niestety, korzystne dla obu stron. Mija mnie właśnie jeden ze Strażników. Modlę się w duchu, aby niczego nie zauważył. Mężczyzna jednakże wcale nie interesuje się punktami leżącymi nisko przy ziemi, wzrok ma utkwiony raczej gdzieś przed sobą. Patrzę w drugą stronę, ale nie zauważam żadnego innego mundurowego.

Nie potrzebuję dalszej zachęty, okazja niczego sobie i może się już nie powtórzyć. Najpierw pozbywam się sprzętu. Kiedy ekwipunek znajduje się już po drugiej stronie, błyskawicznie przeciskam się pod ogrodzeniem i wypełzam z miasta. Czym prędzej zarzucam wszystko z powrotem na ramię i skulona przecinam biegiem drogę. Moment później jestem już w lesie. Idę jeszcze chwilę zanim dociera do mnie pewien istotny fakt: udało się! Natychmiast moje serce wypełnia nieopisana radość triumfu. Nie mam jeszcze odwagi roześmiać się głośno, choć pokusa nie daje spokoju. Strażnicy jednak wciąż mogli mnie usłyszeć.

Spoglądam raźniej na niebo. Za około trzy godziny ma wzejść słońce, do tego czasu muszę znaleźć się jak najdalej od miasta. Nie potrzebuję kroczyć ścieżką, by nie zgubić się w lesie, który znam lepiej niż własną kieszeń, z lat wcześniejszego dzieciństwa.

Biorę głęboki oddech i ruszam prosto przed siebie, jak za dawnych czasów. Czuję się dziwnie. Z początku tego nie odczuwam, ale uczucie to robi się coraz silniejsze. Zupełnie, jakby ktoś zrzucił ze mnie wielki ciężar. Dziwniejsze jest jeszcze to, że gdzieś w głębi duszy wiem jedno: już kiedyś czułam coś podobnego. Nagle doznaję olśnienia. Oczywiście miałam prawo zapomnieć, jakim cudownie lekkim doznaniem jest wolność. Wypełnia mnie całą, od stóp do głów! Jest jak pierwszy głęboki oddech po wynurzeniu z jeziora. Wolność. Delektuję się tym uczuciem, ciągle maszerując.

Zupełnie nie wiem, kiedy mija czas dzielący Zartan od wschodu słońca. Dopiero, gdy pierwsze promienie dziennej gwiazdy witają korony wysokich drzew, ulatnia się gdzieś ogarniająca mnie radość, natychmiast zastąpiona zmęczeniem. Postanawiam odpocząć.

Maszeruję jeszcze przez chwilkę, wsłuchując się w odgłosy lasu. Słyszę szelest poruszanych leciutkim wiatrem liści, śpiewy ptaków. Gdzieś dalej pewien dzięcioł ze spokojem pracuje, obstukując dziobem korę. Nagle dochodzi do mnie jeszcze jeden dźwięk, szum wody. Natychmiast ruszam w stronę, z której pochodził. Rzeczywiście, niespełna pięćset metrów dalej odnajduję wartko płynący strumyk. Pochylam się nad nim i zanurzam dłonie w rozkosznie chłodnej wodzie. Następnie obmywam sobie twarz oraz spryskuję szyję. Słońce już nieźle zaczęło przygrzewać, dlatego zetknięcie wody ze skórą na karku sprawia mi przyjemność. Na koniec zaspokajam pragnienie.

Okolica przypada mi do gustu, więc decyduję się zdrzemnąć pod najbliższą sosną. Ściągam cały mój dobytek łuk opierając o pień drzewa, a torbę kładąc obok. Przed zamknięciem oczu wyciągam z niej dwa cienkie paski suszonego mięsa i przeżuwam w milczeniu. Mam małe poczucie winy, że zmniejszyłam trochę skromne domowe zapasy jedzenia, ale nic innego zrobić nie mogłam. Nie wątpię, iż jakoś sobie poradzą beze mnie, tylko jakim kosztem?

 

Kiedy podnoszę powieki, jest już południe. Trochę czasu zajmuje mi zorientowanie się w sytuacji, a drugie tyle zastanowienie się, co mnie obudziło. W końcu zrezygnowana poddaję się zupełnie. Przecieram oczy i podchodzę jeszcze do strumyka, aby ochlapać twarz. Właśnie pochylam się nad taflą wody, gdy trzaski gałęzi, odgłosy rozmów oraz unoszący się nieopodal dym naraz odwracają moją uwagę. Błyskawicznie wracam po łuk i zabieram torbę – mogę już nie mieć okazji powrotu.

Dzierżąc gotową do strzału broń, ostrożnie zbliżam się ku potencjalnemu wrogowi. Uważam na gałęzie, by hałas nie zdradził mojej obecności. Kiedy nagle pomiędzy drzewami dostrzegam czyjąś sylwetkę, nie namyślając się ani chwili, przylegam do ziemi. Chyba mnie nie zauważył, ponieważ nie słyszę podnoszenia alarmu. Udaje mi się niezauważalnie zbliżyć na tyle, aby zobaczyć wyraźnie rozgrywającą się przede mną scenę.

Widzę dwóch zakapturzonych mężczyzn, stojących nad jakąś stertą brudnych szmat. Za ich plecami pasą się przygotowane do drogi konie. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że jeden z nieznajomych trzyma długi ostry nóż. Powoli dopada mnie strach. Czyżbym zaraz miała być świadkiem jakiejś masakry? Trzeba było wziąć nogi za pas, ale nie. Zawsze wiedziałam, że moja nadmierna, wrodzona ciekawość kiedyś mnie zgubi!

Nagle przed moimi oczami rozpętuje się prawdziwe piekło.

– Zaczniesz wreszcie gadać, ty gnido jedna, o parszywie brudnej krwi?! – podnosi głos mężczyzna z nożem. Nie krzyczy. Ton jego głosu jest tak lodowaty i pozbawiony emocji, że jeżą się wszystkie włosy na moim ciele. – Gdzie oni są? – pyta, a zaraz potem wymierza kupie szmat potężnego kopniaka. Nieco mnie to dziwi, dopóki w odpowiedzi nie słyszę przepełnionego bólem okrzyku. Wówczas ze zgrozą rozpoznaję w stercie ubrań strzęp człowieka.

– Myślałem, że już to przerabialiśmy – odrzeka chrapliwie leżący biedak. W jego głosie nie ma miejsca na strach, jest tylko determinacja i cierpienie.

– Nic wam nie powiem.

– Niech ci będzie – mówi spokojnie drugi zakapturzony i kiwnięciem daje znak towarzyszowi. W odpowiedzi przejeżdża on palcem po ostrzu zakrzywionego noża, a na jego ustach pojawia się okrutny uśmiech całkowicie pozbawiony wesołości. Obcy podchodzi do swojego jeńca i odchyla mu głowę, odsłaniając gardło. Jednak zanim robi cokolwiek, odrzuca kaptur, odsłaniając tym samym twarz.

Na widok tak licznych blizn znaczących jego oblicze czuję mdłości. Jednakże kiedy przypatruję się dokładniej, dostrzegam podejrzane ułożenie blizn w charakterystycznie znajome zawijasy. Wtedy dociera do mnie straszna prawda. To nie są blizny, lecz znaki. Przede mną stoją Naznaczeni. Całe moje ciało oblewa się zimnym potem, a ja nie wytrzymuję dłużej psychicznie. Otwieram usta, aby krzyknąć, ale w tym momencie ktoś zakrywa mi je dłonią i stanowczo odciąga do tyłu. Próbuję ugryźć intruza w rękę, mam jednak dość przytomności umysłu, że nie próbuję się wyrywać – tamci na pewno by nas zauważyli.

Ktoś obraca mnie twarzą ku sobie, jednocześnie palcem nakazując milczenie. Moim oczom ukazuje się ostatnia osoba, którą spodziewam się zobaczyć. Dużo mniej zdziwiłby mnie widok faceta z siekierą, rycerza w zbroi, czy żywego, na wpół zgniłego już trupa (no, może bez przesady), niż jego. Nie jest to jednak pora na zdumienie i zadawanie pytań. Neeten jednoznacznym ruchem głowy wskazuje, bym poruszała się za nim.

Ogarnia mnie ogromne przerażenie. Gdy znajdujemy się już w bezpiecznej odległości od Naznaczonych, nerwowo otrzepuję wymięte ubranie z ziemi i innych składników leśnej ściółki. Jestem jak przerażony królik i nie potrafię myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, by znaleźć się w tej chwili choćby na drugim końcu świata. Neet chyba to wyczuwa, gdyż delikatnie obejmuje mnie w talii. Od razu przylegam do jego piersi i wtulam się w jego ramiona. Z mojego gardła wydobywa się stłumione przez koszulę łkanie. Chłopak bierze mnie pod ramię i bez słowa zaczyna prowadzić dalej przez las. Ma słuszność, nie powinniśmy dłużej sterczeć w jednym miejscu.

 

***

Jakiś czas nie do końca wiem, co się ze mną dzieje, ale wreszcie siedzę pod wysokim świerkiem wraz z Neetenem. Po nieznośnie gorącym dniu, noc wydaje się nadzwyczaj chłodna. Przysuwam się bliżej niewielkiego ogniska. Opowiadam przyjacielowi wszystko, co mnie spotkało od momentu poznania sekretu. Niejeden raz odczuwam, że Neet nie jest zadowolony z podjętych przeze mnie decyzji i nie zawsze daje wiarę słyszanym słowom. Czuję się jednocześnie zła oraz winna, widząc podkrążone oczy towarzysza, jakby nie spał od dawna. Inne emocje biorą jednak górę. Przecież rzuciłam wszystko, aby zapewnić mu minimum bezpieczeństwa, a on opuszcza miasto w ślad za mną i niemal od razu pakuje się niezłe bagno. Zresztą oboje mogliśmy zginąć, potrzeba nam troszkę czasu na dojście do siebie.

Neeten przyrządza podwójne porcje jedzenia, zarazem gwałtownie kurcząc zapasy. Na początku mojej historii zapewnia, że nie zamierza zostawić mnie więcej samej i dorzuca do posiłku własne korzenne wino. Sączymy rozgrzewający napój, rozkoszując się jego smakiem. Później muszę powtarzać towarzyszowi wypadki co najmniej dwa razy.

– Dobrze, że byłem w pobliżu – podsumowuje Neet. – Prawie się zdradziłaś.

Rzucam mu wściekłe spojrzenie.

– Ja się zdradziłam?

– Doskonale wiesz, o czym mówię – spogląda mi prosto w oczy. – Prawie krzyknęłaś.

– Nie prawda! – przeczę, chociaż racja jest po jego stronie.

Neeten wzrusza ramionami, nie zamierzając się dalej kłócić.

– Co teraz robimy? – pyta rzeczowo.

Właśnie mam odpowiedzieć „Ja, nie my", jednak nie miałoby to większego sensu. Po pierwsze: nie mogę kazać mu wracać, ponieważ w Naren czeka go pewna śmierć. Po drugie: i tak by nie posłuchał.

– Znajdziemy Kamień Chwały, odnowimy magię Run, a potem… – no właśnie, nie mam bladego pojęcia, co będzie później.

– Zrobimy to wszystko, pod warunkiem, że cała ta opowiastka to coś więcej niż stek bzdur – mówi Neet, nie zwracając uwagi na moje ostatnie słowa.

– Ja wierzę, ty też powinieneś – szepczę. – Poza tym, co innego nam pozostało?

Neeten odruchowo potakuje głową.

 

***

Podróż trwa równo trzy dni i trzy noce, czyli dokładnie tyle, ile zapamiętuję z dzieciństwa. Pogoda się nie zmienia, świeci słońce, księżyc, słońce, tak w kółko. Wodę spotykamy sporadycznie, dlatego za każdym razem pijemy łapczywie, jakbyśmy nie mieli jej w ustach od co najmniej doby. Pożywienie też nam się już skończyło, więc musimy polować. Nie jest to jakiś szczególny problem, ale zabiera tak cenny dla nas czas. Podróżujemy głównie za dnia, przed południem oraz w nocy, kiedy upał nie doskwiera aż tak bardzo.

Wspólnie ustaliliśmy, że rozsądniej będzie poruszać się wzdłuż głównego szlaku handlowego, ale na bezpieczną odległość. A wszystko po to, by niepotrzebnie nie nadrabiać zbędnej drogi. Decyzja ta natomiast wymaga od nas podwójnej czujności oraz ostrożności, gdyż droga jest w ciągłym użytku żołnierzy Rosslandu i uprzywilejowanych kupców, którzy wkupili się w łaski okupantów.

Nie mając nic lepszego do roboty, uprzyjemniamy sobie czas marszu rozmową. Dzięki temu dowiaduję wiele ciekawych rzeczy, o których nie miałam zielonego pojęcia. Neet tłumaczy mi, w jaki sposób posługuje się magią, a mianowicie – przez dotyk. Magia krąży razem z krwią, więc dotyk jest podstawą, bez niego nie może nic zrobić. Kiedy skóra Odmieńca styka się ze skórą innego człowieka, wówczas zyskuje on nad nim częściową władze. Może rozkazać mu zrobienie czegoś, a po zerwaniu kontaktu fizycznego osoba ta wykona jego polecenia świadomie, lecz będzie je odbierała jako własne pomysły. Cały proces ma jakiś ścisły związek z krwią, lecz Neetenowi nie udaje się mi tego wytłumaczyć. W końcu przychodzi czas, kiedy ze względu na okoliczności – zwiększenie się ruchu drogowego – musimy ograniczyć się jedynie do szeptu.

Krajobraz zmienia się stopniowo. Drzewa rosną coraz rzadziej, krzaków jest coraz więcej, więc poruszamy się ostrożnie, wciąż pozostając w ich cieniu. Przezornie zaprzestajemy rozpalania ognia – w nocy płomień, a w dzień dym mógł zostać dostrzeżony szczególnie tak blisko zapewne pilnowanej granicy.

Zbliżamy się do skraju lasu, jestem tego pewna. Świadczą o tym nie tylko liczniejsze liściaste drzewa, czy rośliny wymagające więcej światła i przestrzeni, lecz także narastająca siła wiatru. A nie jest to zwykły ciepły wiatr, taki jak w Naren. Ten zawiera chłodne, górskie powietrze. Nie spotykamy też już opuszczonych chat myśliwskich, zajmowanych kiedyś przez kłusowników podczas dogodnej pory roku, choć jeszcze chwilę temu stanowiły one nieodzowny element naszych widoków.

Przeczucie mnie nie myli. Czwartego dnia, kiedy światło rodzi się po raz kolejny, dochodzimy do obrzeży lasu. Obraz malujący się przede mną sprawia, że odradzają się wspomnienia chwil wspólnie spędzanych z tatą, kiedy przyprowadził mnie w to miejsce pierwszy raz.

Polityczna granica z Malawią ciągnie się pośród wysokich gór, podczas gdy przyroda w tym miejscu wytyczyła własną. Za mną znajduje się las, a przede mną piękne pasmo gór. Podnoszę wzrok tam, gdzie ponad chmurami, pół dnia drogi dalej, mają znajdować się ich strome szczyty – odrębna kraina pokryta wiecznym śniegiem. Nie lubię śniegu. Od dawna kojarzy mi się wyłącznie z przenikliwym zimnem nadchodzącej wraz z nim zimy. Ona z kolej jest przyczyną śmierci wielu ludzi, których nie stać na ciepłe ubrania czy opał do ogrzania domu. Zima stwarza również nieznośne warunki pracy. Mimo wszystko muszę przyznać, że świat nabiera niezwykłego uroku i piękna pod białą pierzyną nieskazitelnego puchu.

Pomiędzy drzewami a górami w rozpościera się pas gołej ziemi, jakby rosnąca niegdyś w tym miejscu roślinność spłonęła doszczętnie, by nigdy więcej nie odrosnąć na nowo. Nie potrafię wytłumaczyć tego zjawiska, natura rządzi się własnymi prawami. Zerkam na Neetena, on też wydaje się poruszony. Chyba dostrzega nieco więcej niż ja, ponieważ nagle pada gwałtownie na ziemię, ciągnąc mnie za sobą.

– Co się dzieje? – pytam rozzłoszczona, gdyż poobłamywane gałęzie boleśnie wrzynają mi się w brzuch.

– Spójrz – odpowiada krótko i nie trudząc się wyjaśnieniami, pokazuje palcem jakiś punkt przed nami. Obracam głowę we skazanym kierunku mrużąc, oczy przed rażącymi promieniami wschodzącego słońca.

Tam, dokładnie za granicą lasu, niespełna dwieście metrów dalej, góruje czarny, jak zawsze budzący dziwne przygnębienie, Kamień Chwały. Ciarki przechodzą mi po plecach, gdy z tej odległości patrzę na tego groźnie wyglądającego giganta. Dostrzegam ich niemal od razu. Oddział uzbrojonych żołnierzy rozbił sobie obóz u stóp filaru. Dłuższe oględziny upewniają mnie, że Rosslandczycy są tu już od dłuższego czasu. Na pewno nie zatrzymali się z naszego powodu, nikt nie zna planów moich i Neetena. Mają puszczone wolno konie, a paliki od rozbitych namiotów zdążyły zapaść się głęboko w ziemię. Na twarzach wszystkich maluje się ten sam wyraz totalnego zniechęcenia i znudzenia. Skoro zatem nie obozują dla przyjemności, to po co?

Neeten potrząsa mnie za ramię, wskazując jakiś punkt pomiędzy żołnierzami. Natychmiast kieruję oczy w tamtą stronę. Bez problemu poznaję te wysokie sylwetki, ich płaszczy charakterystycznego kroju nie da się pomylić z żadnymi innymi. Naznaczeni.

– Oni tu są – szepczę, czując rosnące przerażenie.

Mój towarzysz potakuje rozradowany. Zwariował, czy co?

– To stawia naszą sprawę w zupełnie nowym świetle – przyznaje, oczy mu błyszczą.

Wpatruję się w niego, nic nie rozumiejąc..

– Jeśli sami Naznaczeni nadzorują pełnienie służby pod tą skałą, to jednocześnie rośnie prawdopodobieństwo, że nasza misja ma jakiś sens – wyjaśnia cierpliwie Neet. – Chodź!

Zerkam na niego z ukosa, bez zbędnych ceregieli przejął inicjatywę. Nie kłócę się z nim, taki obrót spraw mi pasuje.

Kręcimy się w okolicy obozu nieprzyjaciela, pozostawiając średnio bezpieczny dystans, aż w końcu Neeten wybiera dogodnie miejsce na obserwację. Leżymy skryci za zwartymi krzakami. Las położony jest wyżej niż pas gołej ziemi, dlatego w tym momencie mamy lepszy widok z góry.

– Zaczekamy do zmroku – decyduje chłopak. Zmęczona zgadzam się na wszystko.

 

Księżyc właśnie pojawia się na linii horyzontu. Zapadają ciemności. W ręku ściskam mocno długi łuk myśliwski, torby porzuciliśmy nieopodal. Nie myślę o czekającym mnie zadaniu. Jeszcze raz przywołuję przed oczy obrazy matki, siostry i brata. Wmawiam sobie, że robię to dla nich. Chcę, by była to prawda w najczystszej postaci.

– W porządku? – słyszę troskliwe pytanie leżącego obok Neetena.

– Jeszcze nigdy nie zabiłam człowieka – wyznaję, głos zaczyna mi się trząść. Biorę głęboki wdech, starając się opanować emocje, muszę być silna.

Neet gładzi mnie dłonią po policzku. Jest przyjemnie chłodna.

– Nikt ci nie będzie kazał tego robić, wciąż mamy wybór. Możemy się wycofać.

Jego słowa są prawdziwym balsamem na moje zszargane nerwy. Proponował odwrót, chociaż sam zaszedł tak daleko. Robił to dla mnie.

– Ja nie mogę – odpowiadam, starając się, by moja odpowiedź zabrzmiała stanowczo, i niemal natychmiast jej żałuję.

– Dlaczego to robisz? – pytanie zawisa między nami przez moment. Cóż miałam mu powiedzieć? Dla ciebie, bo wychodzi, że twoje życie stawiam ponad życie rodziny? Nie, to nie byłaby prawda! W końcu nie mówię nic.

– Dlaczego? – nalega Neet. Chcę, żeby już przestał, aby dał mi spokój.

– Ponieważ chyba tylko w ten sposób, wyrzucając ich największego sojusznika, możemy dokopać najeźdźcom… A ty? Czemu poszedłeś za mną?

– Zyskałem okazję pomocy moim pobratymcom, mogą okazać się nieocenieni w przyszłym, nieuniknionym starciu. Poza tym nie mogłem pozwolić ci odejść samej – mówi bez wahania. Czuję, jak rumienią mi się policzki.

Nagle Neeten ujmuje moją twarz w dłonie i delikatnie całuje w usta. Nie jestem na to przygotowana. Bezwiednie oddaje się całkowicie. Po tylu chwilach spędzonych z Neetenem myślę, że wiem już o nim wszystko, ale nie spodziewałam się jak gorące mogą okazać się jego usta po zetknięciu z moimi wargami. Subtelne uczucie kończy się tak gwałtownie, jak się zaczyna.

– Musiałem to zrobić – wyznaje Neet, odsuwając się ode mnie. – Chociaż raz.

Ledwo wypowiada ostatnie słowa, dobywa długiego noża przywieszonego u pasa (dlaczego go wcześniej nie widziałam?) i zaczyna schodzić zboczem do obozu nieprzyjaciela.

Oboje wiemy, że za nic nie udałoby nam się niepostrzeżenie przemknąć przez teren zajęty przez wroga, by dotrzeć do filaru. W mgnieniu oka pojmuję prostą strategię przyjaciela: on odwraca uwagę, ja znaczę kamień krwią. Nie mam nawet czasu zaprotestować.

Zaledwie chwilę później dochodzą do mnie głośne nawoływania żołnierzy i odgłosy walki. Podrywam się z miejsca, nakładając strzałę na cięciwę. Błyskawicznie pokonuję dystans dzielący mnie od pasa gołej ziemi. Po drodze zauważają mnie dwaj umundurowani mężczyźni, obu od razu kładę pierwszym pociskiem. Nie rozglądam się na boki, pędzę prosto przed siebie, omijając rozbudzony obóz. Nie wiem, jakim cudem udaje mi się tak szybko dotrzeć do Kamienia Chwały. Odrzucam łuk i wolnymi dłońmi zaczynam obmacywać gładkie ściany filaru. Te znaki muszą gdzieś tu być. Nagle otoczenie oblewa fala pomarańczowego światła – pewnie zapalił się jeden namiot – a moim oczom ukazuje się czarna skała w całej okazałości. Krew odbiega mi od twarzy, każdy milimetr filaru pokryty jest runami. Są ich tysiące, a nawet miliony. Pierwszy podobny do drugiego, a zarazem zupełnie inny. Podchodzę bliżej, moje palce delikatnie muskają pierwszy z nich. Nieoczekiwanie Neeten pojawia się obok mnie.

– Szybko, nie mamy czasu! – pogania rozgorączkowany. Cały ochlapany jest krwią.

– Jest ich zbyt wiele! – oponuję.

– Zdążyłem zauważyć! – odpowiada kwaśno. – Trzeba znaleźć te właściwe.

Znika za najbliższym zakrętem. Odwracam głowę, ciekawa, co pozwoliło Neetowi dojść aż tutaj bez żołnierzy na karku. Moim oczom ukazuje się okropny widok. Cały obóz płonął. Jak Neet to zrobił – nie mam pojęcia. Mężczyźni zdawali się być kompletnie zdezorientowani zaistniałą sytuacją. Część z nich próbuje zgasić ogień trawiący namioty. Nigdzie nie dostrzegam Naznaczonych, co budzi mój niepokój.

W tym samym momencie, kiedy słyszę wołanie Neetena, zauważa mnie jeden z żołnierzy. Odwracam się plecami i czym prędzej biegnę za głosem przyjaciela.

– Znalazłem je, nie było to aż takie trudne – oznajmia na mój widok. Natychmiast dobywam noża i rozcinam skórę na przedramieniu, ignoruję rodzący się ból.

– Które? – pytam.

Wtedy właśnie za plecami Neeta pojawia się żołnierz.

– Uważaj! – krzyczę, kiedy mężczyzna w mgnieniu oka podnosi ostrze miecza. Mój towarzysz odwraca się na pięcie w sam raz, by zablokować cios.

Nie czekam na dalszy rozwój wypadków. Wytężam wzrok, aż wreszcie mogę zobaczyć ramkę wyrytą wokół paru znaków, na dodatek nieco większych od pozostałych. Maczam dłoń we własnej krwi wypływającej cienkim strumykiem z przedramienia i całą jej powierzchnią przejeżdżam po runach, pozostawiając na kamieniu czerwoną smugę.

Neet właśnie powala mężczyznę i znów znajduje się przy mnie.

– Nic się nie dzieje. Czemu nic się nie dzieje?! – krzyczę rozhisteryzowana. Niemożliwe! Po tym wszystkim nie może się okazać, że to tylko zwykła bajka! Do oczu napływają mi łzy.

– Może w twojej krwi jest za mało życia? – odzywa się mój przyjaciel zamyślonym tonem.

Z niedowierzaniem patrzę na Neeta.

– Że co proszę?

To nie czas na żarty!

– Odsuń się, no już! – Neet jednym pociągnięciem własnego noża przejeżdża sobie po dłoni, a następnie przykłada ją do zimnego kamienia.

Na moich oczach rubinowozłoty płyn zostaje wchłonięty przez skałę zaraz po zetknięciu z jej powierzchnią. Runy powoli nabierają blasku, coraz mocniejszego, aż w końcu wybuchają olśniewającym światłem. Wtedy też moje ciało przeszywa fala, nieznośnego bólu. Odwracam głowę i napotykam zimne spojrzenie Naznaczonego. Spoglądam na jego uśmiech przepełniony okrucieństwem oraz poznaczoną twarz – wcale nie niebieską – pełną gniewu i niezmiernej nienawiści. W jego dłoni spoczywa rękojeść długiego dziwnego ostrza splamionego krwią. Moją krwią. Czuję, jak chłód bierze mnie w swoje objęcia, słyszę oddalające się okrzyki Neeta. Widzę jeszcze moment, gdy Naznaczonego jakaś niewidzialna siła dosłownie wypiera poza, świetlistą powstałą wzdłuż całego pasa gołej ziemi, barierę. W jednej chwili stoi tuż obok, a w następnej już go tam po prostu nie ma! Udało się nam – Neeten i inni Odmieńcy są bezpieczniejsi! Potem jest już tylko ciemność.

 

Nigdy nie wiadomo, kiedy śmierć zechce wyciągnąć szpony, by zabrać cię ze sobą. Tam, pod Kamieniem Chwały, myślę, że to już koniec. Jednak gdy ponownie otwieram oczy, pierwsze, co widzę, to przepiękny błękit nieba. A zaraz potem twarz Neeta, mojego przyjaciela. Czy aby tylko przyjaciela?

– Witaj ponownie – mówi uśmiechnięty.

– Czy to sen? – pytam zaniepokojona.

Chłopak kręci przecząco głową.

– Udało nam się? – kolejne pytanie samo ciśnie mi się na usta.

Potakiwanie.

Próbuję unieść głowę, ale natychmiast moje ciało przeszywa fala nieznośnego bólu. Atakuje każdy kawałek mojego organizmu. Przypominam sobie, co się stało. Zostałam ranna.

– Jak to wygląda? – zadaję pytanie, choć nie chcę znać odpowiedzi.

Nie uchodzi mojej uwagi to, że Neeten przestaje się uśmiechać.

– Nieźle, wyliżesz się.

Dopiero teraz dostrzegam szczegóły, które jeszcze chwilę temu mi umknęły. Neet ma mocno podkrążone oczy, a w białkach jest więcej czerwieni niż bieli. Zazwyczaj starannie ułożone przez wiatr, czarne włosy, zdają się być bardziej matowe i potargane przez właściciela. Na obliczu chłopaka maluje się smutek, mimo iż wyraźnie stara się zetrzeć go z twarzy. Usta zaciska w wąską linię. Zbyt dobrze go znam, by dać się zwieść słowom. Kłamał.

– Nie wierzyłeś, że nam się uda. Miałeś mnie za naiwną dziewczynkę – powoli ból zaczyna wnikać również mój w język, mówienie sprawia coraz większą trudność.

Neeten bierze mnie za rękę.

– Nigdy nie uważałem cię za naiwną. Zawsze podziwiałem twoje zdecydowanie i determinację. Jak sobie coś ubzdurałaś, musiałaś dopiąć swego, choćby nie wiem co. Dzięki tobie nasze szanse gwałtownie wzrosły. A wracając do twojego zarzutu, to jestem Odmieńcem. – przypomina mi. – Wychowałem się na nieco innych zasadach. Znam mnóstwo opowieści, ułożonych przez takich jak ja.

– Mimo wszystko nie wierzyłeś w tę – zauważam chłodno.

Neet śmieje się nerwowo.

– To była najbardziej bajkowa historia, jaką słyszałem, dlatego nie wierzyłem. Wyrosłem z bajek.

Wtedy coś mi się przypomniało.

– A inne wasze opowieści, na przykład te dotyczące Naznaczonych?

Prycha pogardliwie.

– Sama widziałaś, nie mają niebieskiej skóry.

Rzeczywiście. Chcę coś jeszcze powiedzieć, ale ból odbiera ostatki sił. Neeten najwyraźniej zauważa, że mój stan się pogarsza. Na ostatnie słowa zużywam cały zapas życiowej energii.

– Neet, wiedz, że… – nie daje mi dokończyć. Ze łzami w tych pięknych oczach Neeten zamyka mi usta pocałunkiem. Ostatnim pocałunkiem.

Koniec

Komentarze

Strasznie dużo nielogiczności. Karą za spóźnienie na plac jest chłosta - niech będzie, jak rozumiem strażnicy liczą przybyłych, całe miasto? Bo inaczej po co w ogóle leźć na ten plac? Wylamana deska w płocie, o kórej nikt nie wie? Polowanie w lesie, które nie jest problemem dla mieszczuchów? Jeden chłopak przeciw Naznaczonym - to chyba kmiotki są jakieś do lania. Na hasło- bić frajerów, tłum powinien ich zadaptać.
Cudzysłowia niepotrzebne. Opisy słońca wywalić.W ogóle zbyt rozbudowane opisy wywalić - np.- "okrutny uśmiech całkowicie pozbawiony wesolości". - okropne.Obu od razu kładę pierwszym pociskiem -  rozumiem, że biegli przy sobie?
Zapowiadało się lepiej.

U wszystkich budzą strach ze względu na krążące plotki, - We wszystkich wzbudzają

 

Staram się wysilić wszystkie szare komórki mojego mózgu, - W kolanie raczej szarych komórek nie ma, więc po co zaznaczać, że w mózgu i to jej? W cudzym też by nie wysilała.

 

, jednakże w tej chwili mój umysł, nastawiony na najwyższe obroty, chwytał się każdej możliwej opcji rozwiązania. - ???

 

Neeten przybył ostatni.
Zaraz dopadają go Strażnicy i wloką na środek placu. – To po co tam lazł idiota? Co ci strażnicy listę obecności mają i sprawdzają kto przyszedł?

 

NIe doczytałem do końca. Takich parę byków znalazłem. Mam nadzieję, że kolejny Twój tekst będzie dużo lepszy.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Hehehe też zwróciłam uwagę na to nieprawdopodobieństwo ze strażnikami i placem i chłostą:) Tak na logikę, taka forma terroru nawet jak na dyktaturę strasznego tyrana jest wyjątkowo głupia :D I wymaga sprawdzenia każdorazowo czy całe miasto jest na placu :D

Zaciekawił mnie początek, fajny motyw z tymi Złotokrwistymi, ale potem zrobiło się to strasznie nudne i naciągane. Wszystko dzieje się zbyt łatwo, wszystko wiadomo od razu, niewiele jest w Twoim tekście tajemnic, niewiele zaskoczenia, a zapowiadało się, że będzie inaczej. Szkoda, bo piszesz fajnie, z pomysłem i wyobraźnią. Oczywiście sporo jest takich redakcyjnych baboli które wynikają z licznych metafor i nadużywania patetycznych stwierdzeń. Trochę też za szybko kończysz, co przy wcześniejszych rozwlekłych opisach lasu, zimy, słońca itd - nie pasuje. Ale jest potencjał, niewątpliwie :)

Zapowiadało się dobrze, chyba  dlatego, że długi wstęp, zawierający opis życia w tym mieście,  był dopracowany.
Póżniej jest, niestety, coraz  gorzej. Kompletny brak troski o szczegóły. Jeżeli to ogrodzenie miasta było zbudowane z bali / pali ,to jakim cudem znalazała się w nim obluzowana deska, przez którą można było się wymknąc jot tak sobie, na pstryknięcie palcami ? Gdzieś  w opowiadaniu jest  moment, w ktorym bohaterka jednym pociskiem kładzie trupem dwóch wrogów. Z łuku?  Niemożliwe, chybba, że był to luk magiczny ...Uciekając z miasta, bohaterka specjalnie się chyba nie zmęczyła - czemu śpi sobie rozkosznie i wygodnie do południa ? W częściowo podbitym kraju, w którym nadal toczą się walk, w pobliżu zdobtego miasta  nie ma oddziałów patrolowych? Wątek fabularny wątły i mdły,przewidywalny.  nie zaskakuje żadnym zwrotem akcji. Okupanci  - infantylni aż do bólu. Jak na taki posłuch i bierność mieszkańców, zastosowane środki terroru wyhlądają dziecinnie. Przydałby się jeden porządny opis egzekucji.
 Opowiadanie mogłoby być  ciekawe, pod waruniem, że zostanie napisane od nowa. Ten długi Wstęp można wykorzystać - ma ciekawy klimat znużenia,  rezygnacji i przystosowwywania się do warunków życia, narzuconych przez zwycięzców. 

Nie lubię się powtarzać. Przeczytałem pierwszą część i nie komentowałem. Skończyłem czytać drugą i aż się prosi. Tak się składa, że zrobiono to za mnie. Podpisuję się pod przedmówcami.

Powiem tak: sam nie piszę rewelacyjnie i ciężko mi oceniać innych, ale życzę sukcesów i dalszej pracy :) Czekam na kolejne :)

Pomysł dobry, tyle że za łatwo bohaterom wszystko wychodzi. Pierwsza częśc lepsza, gdyby akcja była tak rozbudowana jak opisy wyszło by dużo lepiej :) Równierz czekam na kolejne.

Po przeredagowaniu, zgodnie z sugestiami wyżej, może coś z tego być.;)

Nowa Fantastyka