- Opowiadanie: Fomoraig - Coś się kończy, coś się zaczyna

Coś się kończy, coś się zaczyna

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Coś się kończy, coś się zaczyna

Groman leżał w kałuży własnej krwi. Oddychał z wielkim trudem. Pięć połamanych żeber, złamanie otwarte kolana, wyszarpnięte prawe przedramię, rozbita czaszka, wypalona, gdzieniegdzie nawet do kości, skóra to bilans dzisiejszego dnia.

O poranku nawet przez myśl mu nie przeszło, że takie straty poniesie on, wspaniały wojownik, przed którym do dziś drżał cały półwysep Ithaboartha. To zupełnie nie w jego stylu. Jeszcze nigdy nie przegrał żadnej walki, nawet najmniej prestiżowej. Był najbardziej znanym i najlepszym najemnikiem swojej ery.

Z najdalszych krain Rshugnentu ściągali najwyśmienitsi wojownicy aby zmierzyć się z legendą Gromana. Nikt jeszcze nie wrócił z takiej wyprawy cało. Nawet dziś, gdy Groman leży i powoli umiera, wokół niego trup przeciwników ściele się gęsto. Wciąż nie może zrozumieć co tak właściwie się zdarzyło. Umysł podpowiada jedynie niejasne obrazy sprzed kilku godzin. Pamięć jakby niezdolna do odtworzenia sytuacji, tuszuje przeżyte chwile grozy.

Powoli otworzył oczy i spojrzał na ołtarz, aby upewnić się czy jest we właściwym miejscu. Tak. Wciąż znajdował się w ruinach świątyni.

Z okazałej niegdyś kaplicy pozostały jedynie wysokie na 80 stóp, gładkie kolumny, marmurowa posadzka i potężny ołtarz. Wszystko porastał mech i gęsty bluszcz, a dzikie, trujące róże upodobały sobie obrzeża świątyni. Okolica była tak zarośnięta, że do tego niezwykłego miejsca kultu, znajdującego się na wyżynie, można było przedostać się jedynie wąską ścieżką wydeptaną przez nieżyjących już kultystów.

Księżyc leniwie wzniósł się na nieboskłon i oświetlił groteskowo powyginane ciało Gromana. Na jednej z kolumn przysiadł sporych rozmiarów ścierwojad. Z zaciekawieniem przyglądał się żółtymi, wyłupiastymi oczkami swej dzisiejszej kolacji. Gdy ocenił już menu, rozpostarł czarno-szare skrzydła i rytmicznie zaczął nimi potrząsać wywołując cichy gwizd, który roznosił się z wiatrem po wzgórzu. Nawoływał swych kompanów, dając znać, że podano do stołu.

Groman nawet nie zwrócił na ptaka uwagi, zajęty próbami przypomnienia sobie, krok po kroku, dzisiejszego dnia.

 

Z samego rana, spotkał się z sułtanem Achudathathu, zarządzającym południową częścią Ithaboartha. Dostał trzydzieści sztuk złota w zamian za rozprawienie się z kultystami odprawiającymi pogańskie obrzędy na wzgórzu. Jak twierdził sułtan:

– Te pogańskie psy namawiają moich poddanych do płacenia bzdurnego czynszu, w zamian za wstawiennictwo u jakiegoś wyimaginowanego bóstwa! Przez ten proceder wpływy do skarbca spadły o prawie 60%. Nie mogę dalej przymykać na to oczu. Zabij ich wszystkich, bez litości! Te 30 sztuk złota to tylko zaliczka. Po wykonaniu zlecenia dostaniesz resztę. – po chwili namysłu dodał – I uważaj, podobno to demony hi, hi, hi, hi, hi…

Groman parskną jedynie na tę uwagę i wyszedł bez słowa. Sułtan mógł być pewny, że wojownik wykona zadanie. Był przecież najlepszy.

W południe miał zaplanowane spotkanie z Sonią. Mieli wspominać stare dobre czasy, gdy razem zabijali wężowych ludzi i pływali po wodach Nan-mar. Miał nadzieję na coś więcej, ale do tego potrzebował przynajmniej galon wina, a nie za bardzo chciał wydawać świeżo zarobione złoto. Musiał się nim jeszcze trochę nacieszyć.

Kultystami postanowił zająć się po kolacji. W Tawernie pod Kogutem, siląc się dorodnym dzikiem nasłuchiwał szeptanych rozmów.

– … nie Uriah, źle gadasz. Ja byłem raz na tej mszy. Wczoraj. Zanosiłem mnichom strawę i wiem co widziałem. To nie są ludzie! Spod kapturów paczą na ciebie żółtymi ślepiami. Prawie takie same jak u ścierwojadów. I śmierdzą jak cap po urodzeniu. Zostawiłem jeno kosz i srebrnika coby wznieśli modły o małżonkę mą, co to zaniemogła kilka dni temu z powodu gorączki, i dzieci które…

– Nie pleć bzdur Urdzie! Przejdź do sedna.

– Tak, tak. No więc mają żółte ślepia, a twarzy to im w ogóle nie widać.

Mruczą coś bez ustanku pod nosem, co nie wydaje się mieć w ogóle sensu. Są wyżsi ode mnie o dwie głowy, a przecież ze mnie zdrowy chłop jest. Na ołtarzu stoją jakieś przerażające figurki. Spojrzał ja na jedną i mało zawału nie dostał, taką grozą zawiało. Mówię wam, to nie są ludzie.

– No a ja słyszałem, że podobno pochodzą z Doliny Cieni gdzie wylęgali się wężowi ludzie…

– To i tak na jedno wychodzi. Nie pochodzą z Ithaboartha. Prawdą jednak jest, że mają wpływy u tego ich boga. Jak miesiąc temu ofiarowałem im dziesięć miedziaków to moja mała córeczka na drugi dzień zdrowa już była. Może i są przerażający ale i skuteczni.

– Właśnie. A sułtan to by jeno do sakiewki zbierał i obiecywał życie wieczne po śmierci. Szlag by go trafił.

Groman nie miał ochoty więcej słuchać bzdur w wykonaniu wieśniaków i postanowił poderwać służkę, która miała pecha przechodzić koło niego. Złapał ją wielką jak szpadel dłonią za pośladek i zawył niczym wilk do księżyca. Ta speszona zabrała zapełniony kośćmi talerz najemnika i szybko uciekła do kuchni. Groman z zadowoleniem patrząc na tłusty ślad swojej ręki na spódnicy dziewczyny, oblizał wulgarnie wargi.

Wyjął spod stołu swego najlepszego przyjaciela – topór obosieczny, który nazwał pieszczotliwie „Pożeracz mózgów”, zarzucił go na ramię i wstał. Wojownik był tak wielki, że wieśniacy, którzy dopiero przyszli do tawerny zaniemówili na moment z przerażenia. Wychodząc przez drzwi, Groman, nie dość, że musiał znacznie się schylić to jeszcze musiał przejść bokiem. Inaczej framuga wymagałaby solidnego remontu.

Ludzie, zaraz po jego wyjściu szybko zmienili temat.

– To był Groman Niszczyciel!!!

– Największy wojownik naszych czasów! Groman Niepokonany!

– Na bogów! Lecę do dzieciaków opowiedzieć im, że spotkałem Gromowładnego! Co za przygoda…

Służka, która została zaczepiona przez najemnika, słysząc okrzyki wieśniaków zemdlała z wrażenia. Po przebudzeniu postanowiła, że nigdy nie zmyje tłustej plamy ze spódnicy.

 

Zabójca zabójców, Niszczyciel, Niepokonany, Uzurpator to tylko niektóre przydomki, jakimi zwykli go przezywać mieszkańcy krain Rshugnentu. Miał je za nic, ale schlebiały mu.

Do wzgórza Ibotthu, gdzie odbywały się pogańskie rytuały zostało mu jeszcze ze dwadzieścia olawsów. Gdzieś w połowie drogi został napadnięty przez grupę rabusiów, ale szybkimi zdecydowanymi cięciami pozbawił ich jakichkolwiek złudzeń co do wzbogacenia się.

Po niecałej godzinie wędrówki ujrzał przeklęte przez sułtana wzniesienie. Na jego szczycie paliło się kilka ognisk, w świetle których mnisi poruszali się z wolna. Z daleka wyglądali niczym mrówki, które łatwo można by było rozdeptać. Groman jednak nigdy nie pozwolił sobie na niedocenianie przeciwnika.

Na Ibotthu prowadziła tylko jedna wąska ścieżka, co wcale mu nie przeszkadzało. Nigdy nie lubił czaić się w krzakach na swą ofiarę. Potępiał tchórzliwe szczury atakujące od tyłu i dźgające zdradliwie w plecy. Uwielbiał bezpośredni kontakt, walkę na serio, gdzie mógłby w pełni zaprezentować swoje niebywałe umiejętności taktyczne i siłę.

Szedł dziarsko pewnym krokiem, a kolce dzikich róż chrzęściły mu pod butami z grubej skóry młodego harhatu. Topór, gotowy w każdej chwili do zadania ciosu, spoczywał na nagich, potężnych plecach Gromana, który dziś będzie Bezlitosnym. Związał kruczoczarne włosy w kuc, aby nie utrudniały pola widzenia i w tym właśnie momencie znalazł się na skraju świątyni. Poczuł nieprzyjemny zapach zgnilizny.

Grubo ponad dziesięciu kultystów, czy też mnichów, jak nazywali ich wieśniacy, klęczało przed ołtarzem i wznosiło inkantacje do figurek, które nawet w tak zaprawionym wojowniku wywołały nie liche dreszcze. Trzy wielkie ogniska, rozstawione na wzór trójkąta oświetlało zabawne – w mniemaniu Gromana – niewielkie postacie. Nikt go nie zauważył, co wcale mu się nie podobało. Był przyzwyczajony do krzyków i szalonych ucieczek już na sam jego widok, a ta sytuacja wywołała w nim smutek.

– Podnieście swe grube dupska! – ryknął – I stańcie ze mną do walki jak równy z równym!

Tylko sześciu mnichów podniosło się na te słowa. Reszta kontynuowała swój grzeszny rytuał.

Stali tyłem do Gromana i ani drgnęli. Wojownik coraz bardziej czuł się poirytowany. Zauważył też, że wyprostowani sprawiają wrażenie większych i w innym życiu mógłby się ich nawet… przestraszyć.

– Litości mnichowie. Nie każcie mi zabijać was w tak przystępny sposób. Niech w tych opowieściach znajdzie się choć ziarno prawdy. Okażcie się godnymi przeciwnikami.

Najemnik nawet nie skończył wypowiadać ostatniego słowa, gdy po jego prawicy i lewicy stało już po jednym mnichu. Niemożliwe – pomyślał. Nawet nie zdążył zauważyć tej chytrej sztuczki; był zaskoczony, ale nie na tyle aby stracić zimną krew. Szybkimi, zdecydowanymi ruchami złapał obu kultystów za gardła. Równie szybkim co silnym uderzeniem sprawił, że zawartości ich czaszek spotkały się wspólnie na świeżym powietrzu. Dwa trupy leżały przed nim przytulone pozostałościami z czerepów. Poszło łatwiej niż się spodziewał. I nie użył nawet „pożeracza”.

Przyjrzał się bliżej zwłokom. Wyglądali odpychająco. Już wiedział czemu skrywali oblicza pod kapturami. Oślizgłe żółte ślepia, teraz zwisające na splotach nerwowych, to był jedynie okropny dodatek do odrażającej całości. W miejscu gdzie powinien znajdować się nos wyrastały niezliczone ilości zielono-szarych macek, z których spływał ohydny śluz. Zakrywały one całą dolną partię twarzy. Po bokach, na szyi znajdowały się skrzela, poruszające się jeszcze w pośmiertnych konwulsjach. Szybko jednak całą uwagę skierował z powrotem na pozostałych mnichów, którzy przystąpili do ofensywy.

Tym razem zaatakowali inaczej, ale znowu ich nie zauważył. Działali jak podczas tańca synchronicznego. Dwóch, w jednej chwili owinęło się wokół jego muskularnych rąk i wygięło je do tyłu. Trzeba przyznać, że mieli krzepę. Widocznie pierwsza konfrontacja była jedynie zasłoną dymną, mającą na celu odwrócenie uwagi. Jakie niecne plany mają, że oddają życie w tak niegodny sposób?

Przez moment Groman nie mógł się wyswobodzić; to dało pozostałym dwóm kultystom niebywałą szansę. Wzięli krótki rozbieg i równocześnie zadali cios stopą w splot słoneczny wojownika. Ten wypluł odrobinę krwi.

Wkurzył się! Każdy kto zna Gromana, mógłby powiedzieć z czystym sumieniem, że jeszcze nigdy nie widział go takim wściekłym. Poluzował uścisk i mnicha uczepionego prawej ręki posłał prosto na najbliższą kolumnę. Biedak nie miał żadnych szans. Jego ciało rozbryzgało się niczym zgniły melon zrzucony z wieży Minas-Elaar.

Drugiemu spojrzał z pogardą w oczy, odepchnął na bezpieczną odległość, wyjął „Pożeracza mózgów” i zamaszystym ciosem przepołowił na pół. Korpus z hukiem uderzył o marmur. Z wciąż stojących nóg zaczęła tryskać zielonkawa krew.

Dwóch kolejnych było w szoku gdyż stali nieruchomo, jak wryci. Chyba nie dane im było jeszcze doświadczyć tak olbrzymiej dawki bestialstwa na własnej skórze. Wciąż tępo patrzyli na Gromana, a ten będąc o krok od furii nie pozwolił długo na siebie czekać. Tym razem „pożeracz” zatopił się swym ostrzem poniżej kolan kultystów pozbawiając ich oparcia na gruncie. Leżeli na ziemi bezładnie machając rękoma, zasłaniając się i kwicząc. Nic co wymawiali przez usta, o ile je mieli, nie było zrozumiałe dla Gromana, który dziś był Bezlitosnym.

Topór ze świstem przeciął gorące powietrze i z hukiem wbił się w czaszkę jednego z mnichów. Zielona krew i części mózgu rozbryzgały się na wszystkie strony, plamiąc półnagie ciało potężnego wojownika. Zlizał z ust lepką maź, a w oczach zapłonął ogień szaleństwa. Ponownie uniósł „pożeracza” i po kolei zaczął odrąbywać wszystkie kończyny martwego potwora. Leżący obok kultysta syczał i piszczał z przerażenia, próbując odsunąć się jak najdalej od masakrowanego ziomka. I jego, chwilę potem, spotkał podobny los.

 

Podczas gdy Groman urządzał sobie krwawą rzeź, rytuał odprawiany przez pozostałych kultystów dobiegał końca. Ostatnie inkantacje wymawiane były praktycznie bezgłośnie, ale też z większym zaangażowaniem i skupieniem.

Niebo nad wzgórzem przysłoniły czarne, kłębiaste chmury! Zerwał się silny wiatr! Ziemia zadrżała i powaliła wszystkich żyjących! Mnisi ani na chwilę nie przestali recytować bluźnierczych zaklęć! Wtem kruczoczarne obłoki zaczęły wirować! Nad wzgórzem, w oparach smrodu i siarki utworzył się malstrom, z którego zaczęły wydobywać się oszałamiająco przeraźliwe dźwięki!

Groman podniósł się na równe nogi i nie zważając, jak to określił w myślach, na trudności pogodowe począł dopełniać swe zadanie. „Pożeracz mózgów” świstał na wszystkie strony, chaotycznie i przypadkowo odrąbując kończyny pogrążonych w transie kultystów. Krew i flaki spowiły marmurową posadzkę.

Odgłos wydobywający się z oka cyklonu przybrał nagle na sile! Nawet Bezlitosny nie pozostał wobec niego obojętny. Spojrzał po raz pierwszy w otchłań i zamarł z przerażenia!

Otchłań spojrzała również na niego.

Z odmętów nieskończoności i niegeometrycznych przestrzeni przybywał do naszego świata stwór będący ucieleśnieniem najgorszych koszmarów! Skupienie największego zła we wszechświecie pędzi na spotkanie z Gromanem aby zaspokoić swój niekończący się głód! Spowija go odór przedpotopowej siarki i swąd palonych kości! Bezkształtny, mięsisty, wyglądający jakby był odarty ze skóry, z czterema rzędami kłów, zaśliniony i pełen nienawiści stwór spoglądał krwistoczerwonymi ślepiami prosto na wojownika.

Był coraz bliżej i bliżej! Niebo wypluło go niczym niechciany płód! Ciało najemnika spowił niesamowity ból a wzgórze oplotła nieprzenikniona ciemność…

 

Groman leżał w kałuży własnej krwi. Bezsilny. Pokonany. Ostatnie komórki pamięci prężyły się i naginały tworząc obrazy chwil tuż przez utratą przytomności. Wspomnienia przychodziły z trudem.

Krew powoli zaczynała krzepnąć. To znak, że śmierć jest już blisko. Uniósł lekko głowę i spostrzegł, że ścierwojady zgromadziły się w znacznej ilości. Nie mogły przegapić okazji skonsumowania największego wojownika Rshugnentu.

Jest! Udało się. Myśl została pochwycona w ostatniej chwili… Nagle gorycz porażki zaczęła smakować niczym najdroższe wino. Najwspanialszy najemnik i zabójca swojej ery został pokonany. Ale przez nie byle kogo. Wspomnienia wróciły z siłą huraganu i wszystko stało się jasne. Legendarny, wymieniany w licznych opowieściach starszyzny podróżnik w czasie i przestrzeni. Istniejący niezliczone eony przed stworzeniem świata. Przekleństwo setek wymiarów i epok, nie raz wymienione w bluźnierczym, ponoć nieistniejącym Necronomiconie.

– Ogar z Tindalos! – wyszeptał. W głębi duszy Groman zawsze pragnął spotkać godnego siebie przeciwnika. Chciał poczuć ból zadawanych ran oraz smak przegranej. Dopiero teraz marzenie się spełniło. Ale niedługo mógł się nim napawać. Śmierć złożyła już na nim pocałunek łaski, a ścierwojady urzeczone tym stanem natychmiast zabrały się do uczty.

 

Tymczasem krainy Rshugnentu opanował niebywały chaos i groza. Uwolniony z łańcucha czasu ogar niszczył, eksterminował i czekał aż kolejni głupcy rządni władzy i bogactw przyzwą go do siebie. Wszystko co żyło, przepadło bezpowrotnie. Z wyjątkiem garści ludzi, którzy za sprawą niewytłumaczalnego cudu schronili się do wnętrza planety. I stamtąd, przerażeni i bezlistni obserwowali jako ostatni świadkowie agonię naszego świata.

Minęły setki i tysiące wieków zanim na powierzchni ponownie nie pojawiło się życie. Wtedy to potomkowie ostatnich ocalałych wydostali się na światło dzienne.

Jestem jedynym i ostatnim, który pamięta przerażające losy Rshugnentu. Przodek moich przodków nazywał się Urd i był jedynym wieśniakiem, który odważył się śledzić potężnego Gromana zmierzającego ku przeznaczeniu. Przekazywał on opowieść o zamierzchłych czasach swoim dzieciom, a one przekazywały ją dalej przez te wszystkie wieki.

Dzisiaj nastąpił już koniec tej drogi. Nie ma następców. I nikt już nie chce pamiętać ani nawet wysłuchać mnie. Ogar z Tindalos nie zniszczył naszego świata doszczętnie, choć uczynił coś znacznie gorszego: pozbawił go nadziei. Groman Niszczyciel umarł na próżno… bo ten świat nie ma żadnej przyszłości.

Koniec

Komentarze

Coś mi to przypomina Szninkla :)

Kurczę! Nierówne, dlatego dałam 3. Gdyby tak poprawić kilka zdań dałabym 4. Np. włosy nie utrudniają pola widzenia, tylko je zasłaniają i kilka podobnych kwiatków.

Eee, 4/6 uczciwie się należy :)

Daje radę :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

niezłe a juz myslałem że że umrę z nudów czytając "najlepsze" opowiadania . To Jest SWietne a że niedocenione . pewnie wynika z faktu że ma mało znajomych. Pisz dalej cos w tym stylu warto czytać.

Nowa Fantastyka