- Opowiadanie: Montinek - Take me down to the paradise II

Take me down to the paradise II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Take me down to the paradise II

Nikt nie wiedział, kim byli. Nikt nie wiedział skąd się wzięli. Ubarwiali życie mieszkańców Pustkowi właściwie od zawsze. Pojawili się po kataklizmie, przed nim, czy też może sami byli jego przyczyną – tego nie potrafili stwierdzić nawet najwięksi mędrcy i samozwańczy prorocy. W żadnej książce, ani żadnym komputerze nie wspomina się o nich nawet słowem. Ludzi, którzy jakimś cudem przetrwali kataklizm, ziemia pogrzebała prawie sto lat temu, a wraz z nimi możliwe odpowiedzi.

Jedno jednak nie pozostawiało wątpliwości. Wyżsi interesowali się dorobkiem ludzkości, z pasją równą archeologom rozgrzebując gruzy cywilizacji. Między innymi z tego powodu zapuszczanie się w ruiny większych miast niekoniecznie było dobrym pomysłem. Ryzyko spotkania opancerzonego wędrowca było nader duże, a mieli oni w zwyczaju prowadzić z napotkanymi ludźmi dosyć ożywione dyskusje. Za swoje argumenty obierając miażdżącą technologicznie broń.

– Wdawanie się w otwartą walkę to proszenie się o śmierć, dlatego póki nie zlokalizujemy składowiska staroci, musimy pozostać możliwie niezauważeni… – mruczał Nathan, prowadząc pozostałych w cieniu wspartej na filarach obwodnicy. Jako rasowy wyjadacz pustkowi jednomyślnie został wybrany na prowadzącego. Nawet postawny murzyn, który ze swoim minigunem trzymał się w milczeniu na uboczu, zdawał się aprobować jego przywództwo.

– Jeśli dobrniemy do celu… Khm… Jak dobrniemy do celu… – poprawił się, widząc wyraz twarzy młodszego. – … Poinformujemy przez krótkofalówkę grupę w pickupie. Ryk benzynowego silnika ściągnie nam na głowę całą okolicę, więc lepiej zawczasu się przygotujcie.

– A gdzie właściwie zmierzamy? – syknął z tyłu Jackal. Łowca podał mu lunetę i wskazał odległy budynek.

– Widzisz ten wielki kompleks?

– Owszem, ale skąd masz pewność, że to tam?

– Przyjrzyj się. Dawniej takie miejsca były centrami handlowymi. Jeśli gdzieś mamy znaleźć dobytek sprzed kataklizmu, to właśnie w takiej galerii. Poza tym zwróć uwagę na jeszcze jeden szczegół… – zaczął Nate, ale Jackal już zauważył, co trzeba. Z ust wyrwała mu się zgrabna wiązanka przekleństw.

Przez zasłonę pyłu można było dostrzec wiele par błękitnych światełek.

 

***

– To mi przypomina cholerną zabawę w kotka i myszkę. Tyle że zamiast kota mamy do towarzystwa tygrysa! – marudził handlarz, gdy któryś raz z kolei cała kompania leżała plackiem na ziemi, nie ruszając nawet palcami u nóg. Niedaleko postać zakuta w połyskującą zbroję ciężko przeszła przez ulicę.

– Przestań wreszcie kłapać gębą. – zganił go łowca, gdy niebezpieczeństwo zniknęło za rogiem. Odczekali jeszcze chwilę i ruszyli dalej.

Wokół centrum handlowego rozciągał się prawdziwy labirynt złożony z kup gruzu, lejów po bombach i przerdzewiałych samochodów. Wyżsi ze stoickim spokojem spacerowali alejami pomiędzy wrakami, badając bebechy starych silników okiem jubilera. W powietrzu wciąż dało się znać echa burzy piaskowej, słabo widoczne sylwetki opancerzonych pozostawiały spore pole do popisu wyobraźni. Było to widać szczególnie po młodszym, który co rusz przeglądał swoją broń. Dosyć irytujący tik nerwowy.

W pewnym momencie Nathan gestem rozkazał wszystkim stanąć. Wyjął swoją lunetę i, ku zdumieniu całej drużyny, jak gdyby nigdy nic wskoczył na najbliższy wrak vana. Przystawił soczewkę do oka, po czym zamarł w tej pozycji, prawdopodobnie widoczny z paru kilometrów. Jackal zwyczajowo zaczął rzucać mięchem, ale do łowcy nic nie docierało.

Cała jego uwaga była skupiona na jednym Wyższym w oddali.

– Rozum ci, kurwa, odjęło?!

– Jaki ten świat jest mały… – powiedział do siebie Nate, puszczając uwagę mimo uszu. Złożył przyrząd i lekko zeskoczył na ziemię.

– Jeśli przez ciebie nas zauważyli, osobiście wypruję ci flaki. – warknął handlarz, ruszając do przodu.

– Prędzej ściągną ich tu twoje krzyki. – wypalił w odpowiedzi. Jackal z pewnością pociągnąłby kłótnię dalej, lecz los zrzucił mu na głowę inne zmartwienie. Zza wraku autobusu, wzdłuż którego kroczył, wyszedł niczego nie spodziewający się Wyższy. Oboje wpadli na siebie i legli na asfalcie.

– Uciekaj! – ryknął Nathan, gdy jego towarzysz nieporadnie próbował wyszarpnąć obrzyna z kabury. – A wy na boki, ale już! – rzucił do reszty. Murzyn podniósł swojego miniguna, na dźwięk rozgrzewającej się lufy aż serce w piersi rosło.

Błękitnooki przeciwnik odrzucił handlarza kopnięciem. Mechanizmy w stalowym stawie syknęły, dodając uderzeniu wystarczająco dużo mocy, by Jackal skończył lot dopiero na masce najbliższego samochodu. Zdjął z pleców poznaczony dziwnymi żłobieniami karabin i pociągnął za spust. W tej samej chwili z gnata czarnoskórego wyrwał się potok żywego ognia, skierowany wprost na pierś Wyższego. Murzyn, oświetlany kolejnymi strzałami i targany odrzutem, przypominał w tej chwili plemiennego wodza. Na obraz ten składały się dodatkowo dzikie okrzyki z czeluści jego gardła.

Oczy pozbawionej wyrazu maski opancerzonego zdawały się świecić z rozbawieniem. Seria z miniguna, zazwyczaj tnąca wszystko niby nóż masło, ledwie wstrząsnęła Wyższym, wystarczyło to jednak, by lufa jego broni uniosła się nieznacznie ku górze. Akurat gdy wystrzeliła z niej oślepiająca wiązka elektryczności. Liżąc po drodze asfalt, minęła murzyna o dobrych parę metrów i sięgnęła jednego z wraków. W kontakcie z tajemniczą technologią samochód eksplodował w kuli ognia, majestatycznie poszybował na prawie dwa metry w górę i runął z łoskotem na ziemię.

– Tyle z pozostawania w ukryciu. – syknął Nathan. Trzeba było szybko opanować sytuację, póki przyjęcie nie przyciągnęło więcej gości. Znając życie, wszyscy dookoła czuli się już zaproszeni…

Wyjął zasłużone magnum i przykręcił do niego niewielką lunetkę. Składał broń skurczony w cieniu autobusu, podczas gdy alejkę obok co rusz przecinały białe pioruny. Murzyn jakimś cudem jeszcze trwał w jednym kawałku, reszta składu albo gdzieś się rozpierzchła, albo można już ją było zdrapywać łyżką z podłoża. Łowca wychylił się ze swojej kryjówki i szybko przymierzył. Doskonale wiedział, gdzie celować. Kula kalibru 0,44 cala użądliła Wyższego pod szczęką, delikatnie z lewej. W jedno z niewielu miejsc, gdzie pancerz wspomagany przestawał być kuloodporny.

– A już myślałem, że to mi się więcej nie przyda. – rzekł, wstając z klęczek i obserwując szarpiącego się za szyję Wyższego. Na przestrzeni paru sekund cały stanął w płomieniach, podobnie upuszczony na ziemię karabin.

– Mam wrażenie, że zaskakująco wiele przed nami skrywasz, łowco. – odezwał się do niego murzyn. Nathan zbył go milczeniem.

– Co robimy dalej?

– Jackal chyba może biec. – Jak gdyby nigdy nic skinął głową na wijącego się z bólu handlarza, wciąż wylegującego się na masce wraku. – Bierzemy go i czym prędzej do centrum. Znajomi naszego człowieka-pochodni będą deptać nam po piętach.

– Co z resztą?

– Mają krótkofalówki, jeśli są jeszcze ich nie usmażyło, skontaktują się z nami.

– A więc na spotkanie z bogactwem! – zagrzmiał czarnoskóry, biorąc miniguna na plecy.

Jeśli wzrok nie mylił Nathana przez lunetę, jego czekało spotkanie o niebo bardziej interesujące.

 

***

Wewnątrz centrum handlowego panowała cisza i pustka, jakiej jego budowniczy nie spodziewaliby się nawet w najśmielszych snach. Porozbijane wystawy sklepowe szczerzyły ku poszukiwaczom skarbów szklane kły, a niebezpiecznie przechylone stojaki tylko czekały na odpowiedni moment, by przewrócić się i zwalić na ich głowy tonę rupieci.

Starali się nie naruszać atmosfery tego miejsca. Podążali wzdłuż nieskończenie długich korytarzy – „na jaką cholerę było im stawiać coś takiego", zipał poobijany Jackal – prowadzeni przez łowcę. Nathan co jakiś czas przystawał, by zetrzeć warstwę kurzu z pobliskiej tablicy informacyjnej i upewnić się co do kierunku marszu.

– Skąd ty właściwie się w tym tak dobrze orientujesz, co? Mało kto ma jakiekolwiek pojęcie o czasach sprzed kataklizmu, a ty na dodatek jeszcze nie masz problemów z pismem. Większość piśmiennych nie wychyla nosa poza miast! – zauważył handlarz.

– Gdyby twoja praca zakładała ciągłe wałęsanie się po ruinach, też byś się tak wycwanił. – wyręczył Nathana młody. Jakimś cudem chłopak wciąż żył i dołączył do grupy jeszcze przed wejściem do budynku.

Powiedzmy – pomyślał Nate. Powiedzmy.

 

***

Ledwie kilka minut później rozpętało się małe piekło, chociaż burza byłaby nieporównywalnie bardziej adekwatnym określeniem. W rolę bogów piorunów wcielili się dwaj Wyżsi, czyniąc z wnętrza sklepów jeszcze większe pobojowisko niż dotychczas. Elektryczność muskała wszystko dookoła, zrywała tynk ze ścian, przepalała na wylot regały i doprowadzała do pełnych iskier eksplozji od dawna zepsute sprzęty.

Od domniemanego celu podróży dzieliło ich zaledwie kilkanaście metrów, góra jeden skręt alejką centrum handlowego. Nie powinni być zanadto zdziwieni obecnością nieproszonych gości, przynajmniej nie Nathan. Łowca prowadził swoją grupę do dawnego sklepu z elektroniką, a takie miejsca są dla Wyższych tym, czym zamtuz dla wyposzczonego wędrowca Pustkowi. Dziwnym byłoby, gdyby żadnego nie napotkali.

– Nie poradzimy sobie! – krzyknął Jackal do Nate'a, obaj skuleni byli za rozstawionymi obok siebie ladami sklepowymi. Przy akompaniamencie zgrzytów i trzasków nad ich głowami pękła świetlówka, zasypując ich gradem szklanych odłamków. Tnące powietrze, oślepiające wiązki jeżyły wszystkie włosy na ciele i zostawiały po sobie silny zapach ozonu.

– A masz może granaty? Jestem pewien, że brałeś ze sobą coś konkretnego.

– Na takiej małej przestrzeni?! Zwariowałeś? – jęknął handlarz. – Podziurawi nas wszystkich!

Nagle między nich rzuciło ciało murzyna. Mężczyzna obłaził płatami ze skóry i można było przyrzec, iż miała ona zdecydowanie ciemniejszą barwę, niż przedtem. Podrygiwał na ziemi w rytm skurczów mięśni, ale tak Nathan, jak i Jackal wiedzieli, że nie tli się w nim nawet iskierka życia. Iskierka, o ironio…

– Wolisz skończyć upieczony jak kurczak? Jeśli ci to nie odpowiada, ja rzucę.

– Cicho, już cicho… – odburknął handlarz, niecierpliwie przetrząsając zawartość swojego małego plecaka. W końcu z nabożną ostrożnością wyjął pęk trzech granatów. Odbezpieczył jeden, na ułamek sekundy wyjrzał ponad blat i cisnął go w kierunku opancerzonej postaci. W panice odturlał się na bok, gdy strzał adwersarza przeszył ladę ledwie metr od niego, wyrzucając w górę chmarę tlących się strzępek.

Zaraz po stukocie granatu toczącego się po podłodze usłyszeli znacznie cięższy dźwięk. Niepewnych, a po chwili panicznych, metalicznych kroków. W porę zasłonili uszy, gdy potężny wybuch wstrząsnął całym wnętrzem. Resztki szyb poszły w drobny mak, wiszące lampy rozbujały się w chaotycznym tańcu, a z sufitu posypał się pył. Nate zatrzymał za mocno ściśniętymi zębami wiązkę przekleństw, gdy jeden z odłamków naciął mu plecy.

– Już? – warknął, krzywiąc się z bólu. – Co z nimi?

Jackal ostrożnie wychylił się zza osłony. Płonące truchło jednego z błękitnookich leżało pośród poniszczonych rupieci, ciśnięte siłą wybuchu w regał pod ścianą. Mimo że nie zdołał uchronić swego pana przed zgonem, pancerz wciąż budził podziw handlarza – po takiej eksplozji korpus Wyższego wciąż trzymał się w jednym kawałku.

Poprawiwszy chwyt broni, zaczął się rozglądać za drugim Wyższym. Dostrzegł go rozłożonego na posadzce, niczym ryba bez wody wijącego się w okresowych skurczach. Ogień jeszcze go nie ogarnął, co oznaczało, że…

– Jednego mamy żywcem, a drugi gryzie piach!

– Że niby jak?

– Żywcem, powiadam, żywcem! – krzyknął podekscytowany Jackal i podniósł się na nogi.

– Zostaw go, do cholery, nie podchodź!

– Czemu? Jest bez karabinu, może mi co najwyżej zaświecić swoją niebieską latareczką. Daj spokój, może zerwiemy coś z niego, zanim się chłopak zapali! – nalegał, zbliżając się do leżącego.

– On wciąż żyje? – równie wielkie zainteresowanie okazał młody, wyczołgawszy się spod sterty połamanych półek. Ze skroni ciekła mu krew, a z lewej ręki skórę miał zdartą do mięsa. Poza tym trzymał się całkiem nieźle, nawet barwą głosu nie okazywał bólu. Inaczej będzie śpiewał, gdy adrenalina przestanie mu krążyć mu w żyłach – pomyślał Nathan.

– Tak! Tak! Ale się obłowiliśmy!

Łowca z trudem poderwał się i wyjął z kabury rewolwer. Szybkim krokiem dogonił Jackala i odepchnął go na bok, co wywołało istną burzę pretensji. Zakuta w zbroję postać powoli skierowała ku niemu przyozdobioną maską głowę.

– Na ładne oczy chcesz nas wziąć?! Ni cholery, poczekaj, aż otworzę tę twoją konserwę… Nate, co ty robisz?

Nathan złamał broń i upewniwszy się, że w komorze są jeszcze pociski, przygotował ją do strzału. Wyższy wbił w niego błękitne spojrzenie, jak gdyby dłuższą chwilę przypominając sobie coś. Przystawił złożone w pistolet palce do skroni, po czym pokiwał głową – zaskakująco ludzki gest. W każdym bądź razie dla Jackala i młodszego.

– Co to ma wszystko znaczyć? – wyrzucił z siebie handlarz, spoglądając to na łowcę, to na błękitnookiego. – Jak on…

Ogłuszający huk wystrzału nie pozwolił dokończyć mu pytania. Ich niedawny prześladowca stanął w płomieniach, ucinając wszelkie dyskusje.

Stali tak we trójkę wokół tego groteskowego ogniska. Jackal i młodszy, z rozchylonymi ustami, nie wiedząc, co powiedzieć, oraz łowca, wpatrujący się bez emocji w ogień. Ogień, który płonął, płonie i płonąć będzie we wspomnieniach aż po kres jego dni.

 

***

Krótka chwila zdawała się ciągnąć długie minuty. Dwójka towarzyszy łowcy szykowała pytania, które musiały paść, a on starał się znaleźć odpowiedzi, które w istocie nic by nie wyjaśniały.

Do spodziewanej wymiany zdań jednak nie doszło. Gdy na chwilę odwrócili wzrok od dogasającego trupa, zorientowali się, że dłuższy czas są pilnie obserwowani. Błękitnymi oczyma. Od jak dawna trzeci Wyższy śledził cały spektakl? I co właściwie zamierzał uczynić?

Miał sposobność, by spalić ich wszystkich na popiół, a mimo to stał bezczynnie. Widok prawie tak dziwny, jak zapałka gasnąca w benzynie.

– Obaj tego nie chcemy. – rzucił Nathan i uniósł ku niemu lufę. – Odejdź, a na tych paru trupach się skończy.

Tych żłobień na klatce piersiowej i wzorów pokrywających powierzchnię dookoła gogli łowca nie mógł zapomnieć. Sam raczej też nie powinien być zapomniany.

Postać chwilę poprawiała chwyt karabinu, po czym go opuściła. Przełącznik broni szczęknął cicho. Jackal i młodszy wypuścili dłuższy czas wstrzymywane powietrze.

– Dobrze… – Nate mruknął zamyślony i z ociąganiem przestał mierzyć w jarzące ślepia. Po chwili konsternacji dotarło do niego, co za chwilę się stanie, ale było już za późno. Błękitnooki z typową dla siebie prędkością szarpnął karabinem, bynajmniej nie zabezpieczonym, a jedynie przestawionym na amunicję konwencjonalną. Przy pociągnięciu za spust, zamiast imającej się wszystkiego wiązki elektryczności, lufa wypluła dwie precyzyjnie ukierunkowane kule.

Jak na zwolnionym filmie Nathan dostrzegł dwa ślady strzałów w przesyconym pyle powietrzu, mijające go w niewielkiej odległości i kończące się w ciałach jego kompanów.

Nim z ust wyrwało mu się wściekłe „ostrzegałem", zdążył opróżnić wszystkie komory rewolweru. Może i jego ruchy nie były wspierane serwomechanizmami, ale górował nad przeciwnikiem doświadczeniem. Wyższy upuścił karabin, gdy jego ramię wykrzywiło się pod nienaturalnym kątem. Pociski kalibru 0,44 cala zrobiły istne sito ze stawu łokciowego w miejscu, gdzie był odsłonięty, powodując dość niespodziewaną reakcję zbroi. I spodziewany, stłumiony przez maskę, nieludzki ryk bólu.

– Dla ciebie, mój drogi. – syknął łowca, wprowadzając do bębenka jeszcze jedną kulę.

Wyższy, mimo cierpienia, z pomocą drugiej ręki chwycił za swoją maskę i zerwał ją z głowy, odsłaniając zebranym ludzką twarz… Bardzo młodą twarz. Aparatura wspomagająca w jednej chwili przestała działać, w powietrzu dało się słyszeć cichnącą pracę maski tlenowej. Postrzelona ręka opadła bezwładnie, gdy cały pancerz przeszedł w swoiste uśpienie.

– Dlaczego, Nathan?! Kurwa, dlaczego to zrobiłeś? – jęknął. – Po tym wszystkim… Nie szanujesz już towarzyszy?

– Szanuję. I właśnie dlatego strzeliłem.

Wyższy ciężko dyszał, tylko po części przez odczuwane cierpienie. Trudno było przestawić się na zwykłe powietrze po tylu latach łykania mieszanki tlenowej. Nate bardzo dobrze pamiętał swoją agonię.

– Już ci to mówiłem, ale powtórzę jeszcze raz. Nie jestem już z wami. Należę do tego świata, do tych ludzi. Głęboko gdzieś mam, że to brud i syf. To mój brud i mój syf.

– Po co więc było to wszystko? Po to komuś innemu poskąpiono szansy wiecznego życia, żebyś ty później tym wzgardził?

– Odwal się ode mnie. I nie przesadzaj z tą wiecznością, bo nawet tobie od naszego ostatniego spotkania przybyło parę zmarszczek. – Nathan wolnym krokiem zbliżył się do dawnego kompana.

– Co takiego jest pociągającego w twojej egzystencji? Cywilizacja umarła, wszystko przepadło i tylko my staramy się odbudować raj. Uważasz to za przegraną sprawę?!

– W żadnym wypadku. – mruknął Nate, ostrożnie odwracając rozmówcę tyłem do siebie. Ten nie stawiał oporu, choć przewidywał, co go czeka. – Za to w ogóle nie mogę pojąć, dlaczego wy spisaliście na straty moją rzeczywistość. Raj niekoniecznie wymaga odbudowy. Wystarczy go poszukać…

– Rozumiem, że masz zamiar pomóc mi go odnaleźć… – wyszeptał trwożliwie Wyższy, zamykając oczy w oczekiwaniu na ostatni strzał. Trzask przyszedł szybciej, niż się spodziewał.

 

***

– Niby czego tak się boisz? – spytał się Nathan, wciąż trzymając brzegi rozprutej torby na plecach Wyższego. Dawny kompan gwałtownie odwrócił się, mimo odmawiającego już posłuszeństwa ciała. Pancerz bez zasilania był tylko kupą żelastwa, krępującą każdy ruch. I na dodatek swoje ważącą dobrych kilkadziesiąt kilogramów.

– Nie zbijesz mnie?

– Dawnego kompana? Mimo wszystko, nie. Dość już mam jak na jeden dzień… A z tym rajem, to nienajgorszy pomysł. Może czas najwyższy zasmakować nowego życia?

– A co… – przerwał w pół zdania, widząc w dłoni Nathana kilka kaset magnetofonowych z jego własnego plecaka. Na jednej z nich widniał lekko starty napis, na widok którego mimowolnie się uśmiechnął.

Guns n' Roses – Paradise City

– Myślisz, że tłukłem się tutaj przez całe Pustkowia tylko po to, by pochodzić sobie po galerii handlowej? – spytał się Nathan.

– Powiedzieć ci coś szczerze? Nic się nie zmieniłeś. Nic a nic.

Łowca z rozbawieniem schował kasety. Nagle uderzyła go bolesna myśl, obejrzał się za siebie. Młody prawdopodobnie widział się już ze stwórcą, jako że szkarłatna kałuża, w której leżał, przybrała rozmiary oczka wodnego. Jackal zaś, wbrew wszelkim prawom logiki postrzeloną miał tylko nogę. Już dawno zdążył owinąć ją urwanym rękawem, oniemiały siedział na podłodze i przysłuchiwał się całej rozmowie.

– Nate, będziesz musiał mi w cholerę dużo zapłacić, żebym trzymał język za zębami.

– Darowane życie wystarczy? – rzucił Nathan, niespodziewanie mierząc w czoło handlarza.

Jackal przełknął ślinę.

– To może chociaż mogę zabrać tę maskę? – zaczął nieśmiało, spoglądając na leżący nieopodal kawałek metalu.

– I co, powiesisz ją sobie nad kominkiem? – zwrócił się do niego Wyższy.

– Zgoda… – Nathan przystał na ten warunek, cenił sobie handlarza jako towarzysza i zdecydowanie nie pragnął jego śmierci.

– Ale w takim razie musisz zrobić dla mnie jeszcze jedno… – dodał po dłuższym namyśle.

– Co takiego?

Przejechał dłonią po zdobytych kasetach.

– Będę potrzebował odtwarzacza.

Koniec

Komentarze

Nareszcie. Po dłuższej przerwie (spowodowanej oczywiście wakacyjnymi wyjazdami i, nie oszukujmy się, lenistwem) skończyłem kolejne opowiadanie oraz znalazłem siły, by je wrzucić na stronkę...
Postanowiłem napisać coś w postapokaliptycznych klimatach, zainspirowany Mad Maxem i częściowo Falloutami. Troszkę wszystko się rozwlekło i nie wiem, czy przypadkiem znowu nie zepsułem końcówki - akurat do tego mam szczególny talent ;) W każdym bądź razie mam nadzieję, że lektura sprawi Wam choć trochę przyjemności. Za każdy komentarz będę niezmiernie wdzięczny. :D

Widać (niestety), że się inspirowałeś grą komputerową, bo fabuła przypomina prościutki quest i nic więcej. Miniguny, wybuchające, fruwające w powietrzu samochody, bullet time (tu prawie wymiękłem, jak zauważył te kule...) - strasznie to przerysowane, tak samo jak zresztą zachowania bohaterów. Podczas czytania cały czas się zastanawiałem, czy to parodia, czy też historia całkiem serio. Moim zdaniem opowiadaniu bardzo dobrze by zrobiło, gdybyś postawił na realizm (choć trochę), a mniej na tandetne efekciarstwo rodem z filmów klasy B.

Historia mnie nie porwała. Mogłeś coś więcej zdradzić o Wyższych, bo jak dotarłem do końcówki i dowiedziałem się, że bohater był jednym z nich, to pomyślałem: "Aha, no i co z tego?" - Nic przecież o nich nie wiadomo, więc ogólna gadka o jakimś tam wiecznym życiu i odbudowywaniu jakiegoś raju po nieokreślonej katastrofie nie zaciekawia, tak jak w zamierzeniu powinna.

Stylistycznie jest raczej słabo. W tekście jest bardzo dużo nieskładnych zdań, zdarza się też, że mieszasz pojęcia lub używasz niefortunnych, niepasujących sformułowań. W tym zakresie dużo do poprawki.

Pozdrawiam.

Dzięki za uwagi :)
Zdecydowanie muszę popracować nad sobą jeśli chodzi o kreowanie realistycznego obrazu sytuacji... Po prostu w niektórych momentach na pytanie "jak to mogłoby potoczyć się dalej?" moja wyobraźnia podsuwa zbyt śmiałe pomysły. A na fabułę nic nie poradzę ;P Pozostaje mi ćwiczyć.
Jednego jednak będę bronił, a mianowicie osławionego bullet time'u :D Wyobraź sobie stare, zapylone do granic możliwości pomieszczenie. Czy nie uważasz, że kula w takich warunkach pozostawiłaby po sobie zawirowania kurzu? A nawet jeśli nie, to zdecydowanie uważam to za fajny motyw (tak, wiem, tanie efekciarstwo, o którym wspomniałeś :) ). 

Nowa Fantastyka