- Opowiadanie: Kenneth - Hej hej ułani...

Hej hej ułani...

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Hej hej ułani...

-Miłością moją jest karabin, karabin i klinga ukochanej szabli..-podśpiewywało kilkanaśce gardeł, reszta ułanów zaś podzwiała piękny poleski krajobraz. Jako że wyjechaliśmy z lasów na otwartą przestrzeń wilgotne powietrze i cień prastarych lasów olchowych zamienił sie na rześkie majowe powietrze i łagodne popołudniowe słońce które padało na wrzosowiska które nas obecnie otaczały. Gdy wyciągnąłem elegancką metalową papierośnice zauważyłem ze wskazówki zegarka wskazują godzine piętnastą. Polna droga była tak zarośnięta że ledwo widoczna i gdyby nie krzyże i kapliczki na rozstajach pomyślałbym że te tereny są kompletnie nie zamieszkane. Poczęstowałem jadącego obok Staśka papierosem, może gdy zacznie palić to przestanie fałszować.

-Myślisz że ich dorwiemy, Kostek?– podjął temat po zaciągnięciu sie papierosem

-Cholera to wie. Znając zapał porucznika Pomaskiego to na pewno, choćbyśmy mieli ścigać ich aż pod Moskwe.

-No mógłby sie nam trafić bardziej wyluzowany dowódca a nie taki służbista– odrzekł sciszonym tonem by porucznik nie usłyszał, mimo ze jechali na końcu a ich i dowódce oddzielało dwudziestu paru jeźdźców, chłopcy zaś śpiewem nieco ich zagłuszali.

-No służbista z niego jest, ale jest dobrym dowódcą.– rzekłem

-Dlaczego nie mówiłeś tak gdy cie opiepszał za to ze zabłądziłeś podczas patrolu?-dodał z charakterystycznym dla siebie śmiechem.

Już szykowałem odpowiedź gdy zauważono Kaniowskiego i Matysiaka wracających ze zwiadów. Chłopcy przerwali śpiew by usłyszeć że zwiadowcy dostrzegli niedaleko wieś. Może oni bedą wiedzieli gdzie możemy znaleźć bolszewików których ścigamy.

Wyrzuciłem do połowy wypalonego papierosa i pospieszyliśmy konie. Po dwudziestu minutach jazdy zauważyliśmy przy skraju gęstego lasu kilkanaście prostych drewnianych chałup pokrytych strzechą. Wyglądają tak jak i cały krajobraz, jak z bajki. Całe Polesie w ogóle jest bajkowe, pełne nietkniętych lasów, bagien, mokradeł i mnóstwa zwierząt. Bedąc chłopcem nie raz marzyłem o takich krainach przeżywając w nich przygody. Teraz mam dwadzieścia lat i zupełnie inne przygody niż bym chciał.

Wjeżdżając do wsi porucznik zostawił czterech chłopaków na czujkach a reszta z nas wjechała do wsi pozostając w gotowości. Jedną ręke trzymałem na rękojeści szabli.

To co sie od razu rzuciło sie w oczy a właściwie w uszy to głucha cisza, nawet psów nie było widać a ni słychać.

-Wychodzić z chałup!- krzyknął porucznik a gdy nikt nie reagował dał kilku żołnierzom znak by z siedli z koni. Zdjąwszy z pleców karabiny trzech z nich ruszyło w strone najbliższej chaty a reszta do pozostałych.Gdy żołnierze zrobili kilka kroków za drzwi wychyliła sie głowa z rzadkimi przylizanymi blond włosami.

-Już wychodzim, wychodzim. Powiedzta co chceta i ludzi nie gnębijta– mimo że żołnierz nie opuścił karabinu chłop wyszedł nerwową miętosząc czapke rękoma. Był to niski człowiek ubrany po chłopsku, z rozbieganymi niebieskimi małymi oczkami.

-Tyś tu sołtysem?– podjechał w jego strone porucznik

-Moge być i sołtysem. Pan wojskowy powie co trzeba, my problemów nie szukajem.

-Polak? Białorusin? A może Ukrainiec?

-Ja tutejszy

-No tak.. jak wszyscy– odrzekł porucznik z westchnieniem i rzucił okiem po chałupach. Tam gdzie przed chwilą drzwi były uchylone i czyjeś oczy obserwowały co sie dzieje nagle szybko sie zamknęły.

-Przechodzili tędy jacyś żołnierze?– kontynuował

-A no byli tutaj soldaty. Wasi? Niee. Bolszewiki. Z dziesięcięciu ich było.

-Chyba żadnej pomocy im nie udzieliliście? Wiecie ze za pomaganie wrogom Rzeczpospolitej grozi roztrzelanie?-pogrąził palcem.

-Wiadomo, wiadomo panie wojskowy– chłop uniósł ręce w geście obronnym– strasznie sie spieszyli, jeno przez naszą wieś przejechali i tyle my ich widzieli.

-Dobrze, ale tak na wszelki wypadek… Pluton, z konia! Przetrzepać chałupy, stodoły i obory!

Stanowczy wyraz twarzy porucznika sprawił ze chłop nawet nie protestował.

I znowu trzepanie… zaraz sie podniesie lament gospodyń że garnki potłuczone, że kury wystraszone. Dopiero zszedłszy z konia zauważyłem że przy każdym domu stoi przynajmniej jeden krzyż. Gdy tylko wszedłem ze Staśkiem do stodoły w celu rewizji, podjąłem temat.

-Stachu, zauważyłeś to?

-Co?-odpowiedział pytaniem na pytanie w tym samym czasie kłując bagnetem w kupe siana.

-No te krzyże wszędzie.. pod domami.

-Lud prosty to i pobożny– wzruszył ramionami

-Ty, a może oni zmarłych chowają w ogródkach? – zapytałem pół żartem pół serio.– Chociaż raczej odpada, bo kapliczek i krzyży też mijalismy dużo po drodze.

-To normalne że stawia sie krzyże i kapliczki na rozstajach dróg.

-A może oni… czegoś sie boją?

-Na pewno bolszewików, bo większych diabłów tu nie ma– odparł po czym wyszliśmy i zameldowaliśmy że czysto.

-No, macie szczęście. Którędy pojechali ruskie i jak dawno?

-Wczoraj, mniej wiecej o tej samej porze. A pojechali prosto w ten las, w bagna.-wskazał ręką na gęsty ciemny las przy którym stała wieś.

-Lasy, bagna.. bo nic innego tu nie ma– dorzucił od siebie Malinowski

-A ty mi tu nie bądź taki miastowy– zripostował porucznik.– A co jest dalej?

-Dalej?

-No za lasem– porucznik spojrzał niecierpliwie.

-Kolejny las i dalej i dalej. A co jeszcze dalej to nikt nie doszedł.

-Eh, dobra. Bierzemy ze sobą przewodnika– w małych oczach chłopa pojawił sie strach– Jakieś sprzeciwy? Jest wojna i macie obowiązek udzielać pomocy wojsku. Inaczej – skinął ręką na szable– będzie sąd wojskowy, i to szybki. Skoro widze że sie zrozumieliśmy to dodam że przewodnik musi mieć własnego konia. Macie minute. Pluton, na koń!

Po minucie czekania dołączył do nas ciemnowłosy chłop, w wieku trzydziestu kilku lat, na starej siwej szkapie.

-Panie, czy mi sie zdaje czy nie macie tu psów?-zapytałem gdy mnie mijał.

-A nie mamy– odpowiedział niepewnie

Pewnie zjedli wszystkie!- znowu rzucił Malinowski lecz nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na to, co niektórzy tylko cicho zachichotali.

-Jak to tak? Na wsi, bez psów?

-A no bo by szczekały…cały czas by szczekały.

-Na co?– zapytałem lecz on spojrzał jedynie bezradnym wzrokiem i pojechał przodem. Wjeżdżając do lasu przeżegnął sie.

-Kalinowski, Grzebczyk! Jedźcie przodem na zwiad! Pluton! Zachować kompletną cisze!

-Wolałem gdy ochranialiśmy tyły– poraz kolejny w ciągu pięciu minut narzekał Stasiek.

-Przyjmij to za komplement, w końcu jesteśmy najlepszymi strzelcami– starałem sie poprawić jego humor lecz grymas na jego twarzy pozostał..

-Jeszcze te komary, ahh!- rozpaćkał kolejnego komara na swym policzku

-Cii.. nie psuj. Tak tu dziko.. tak magicznie– krajobraz wzbudzał we mnie jednocześnie podziw i dreszcz emocji.

Równocześnie usłyszeliśmy trzask gałęzi. Zatrzymaliśmy konie i zdjeliśmy z pleców mosiny które dostaliśmy "w spadku" po Rosjanach w 1918. Słychać było zbliżające sie biegnące kroki i trzaskające gałęzie. Albo zwierz, albo pojedynczy człowiek.

Zza krzaków wybiegł bolszewik w porwanym mundurze. Nawet nie zwrócił na nas uwagi lecz biegł jak opętany w strone wsi. Spokojnie wycelowaliśmy i razem oddaliśmy po jednym celnym strzale prosto w serce… A on nadal biegł nie zwalniając!

-Co do kurw..

-Wal po kolanach!- krzyknąłem po czym ja celnie strzeliłem w prawe, Stasiek zaś w lewe.

Upadł od razu ale trzeba było jeszcze poprawić po łokciach bo zaczął sie czołgać. Teraz tylko leżał i wydawał nieludzkie odgłosy. Zsiedliśmy z koni i ostrożnie zaczęliśmy podchodzić. Gdy odwróciliśmy go na plecy przybył porucznik z resztą plutonu.

-P-p-p-aaaanie poruczniku, musi pan coś zobaczyć– zacząłem jąkaniem. Staś zaś słowa nie umiał z siebie wydusić.

Gdy porucznik podszedł do charczącego bolszewika zobaczył o co chodziło. Bolszewik miał wycięte serce.

-Nie ma tu nic do oglądania! Ruska żeście nie widzieli? Jazda, dogonie was.– zaniepokojony porucznik szybko sie opanował.– A wy zaś– spojrzał na nas gdy reszta zaczęła powoli jechać dalej– macie o tym z nikim niedystkutować, przypominam że za szerzenie paniki i demoralizacje wojska jest sąd wojenny. Odmaszerować i dołączyć do reszty.

Sam zaś wyjął szable i odrąbał głowe temu czemuś po czym przestało sie ruszać.

 

Ułani już nie śpiewali. Jechali nerwowo sie rozglądając, przewodnik zaś zachowywał sie jakby zaraz miał wziąć nogi za pas i zwiać. W mojej głowie zaś pojawiły sie nawet myśli o dezercji gdyż wszystkie zmysły mówiły mi żeby stąd uciekać. Ale z drugiej strony w grupie bezpieczniej niż samemu wiać przez te straszne miejsce.

-A może– zaczął nieśmiało Staś– da sie to jakoś naukowo wytłumaczyć..

-Że Rusek biegł z wielką dziurą tam gdzie powinno być w serce i nawet przestrzelone kolana i łokcie mu nie przeszkadzały?

-A wiadomo co oni tam piją.. w końcu to ruskie..

-Dobra, cisza, Lepiej nie drażnić porucznika.

-I tak wszyscy to widzieli, morale jest niższe niż jakby nas otoczyła cała ruska armia.

-Ciemno sie robi..– i tymi słowami skończyła sie rozmowa. Kto wie co nasz czeka w tym mroku.

 

Nie rozpalaliśmy ognisk na noc, a wilgoć z okolicznych bagien sprawiała ze było chłodno pomimo tego że jest wiosna.

-Kostek.. masz jeszcze fajki?– zapytał Stanisław który leżał obok mnie oparty o to same drzewo.

-Ostatnia.. z nerwów reszte spaliłem. Palimy na pojare.– ledwo zdążyłem odpalić gdy w obozie zrobiło sie jakieś poruszenie. Skinąłem Staśkowi żeby podejść bliżej i dowiedzieć sie o co chodzi.

 

-Panie poruczniku, wachmistrz Błachecki melduje że dostrzegłem ognisko.. tak jakby.

-Tak jakby?– porucznik uniósł jedną brew

-Źródło światła panie poruczniku, na północny zachód stąd.

-Świetnie, wreszcie coś sie dzieje. Biore dziesięciu ludzi i ide na rekonesans. Wachmistrzu, idziesz z nami. Chorąży Malczyński!

-Obecny panie poruczniku!

-Ty tu dowodzisz w czasie mojej nieobecności. Zostawiamy konie w obozie.

-Jest jeszcze jedna rzecz panie poruczniku– zaczął znowu Błachecki– Nasz przewodnik gdzieś zniknął…

 

-Nie, nie rób mi tego teraz..– rozpaczał chłop Iwan Sienko gdy jego stara szkapa padła i tu w tej puszczy zdechnie, służąc wilkom za posiłek. Emerytury sie koń nie doczekał po tylu latach ciężkiej pracy.

-A job twaju mać– rzucił Iwan i rzucił sie biegiem. Był tak przerażony że z oczu leciały mu łzy. Był tak przerażony że nie patrząc jak biegnie potknął sie o coś i poleciał jak długi na ziemie.

Zaszlochał cicho a przerwał gdyż strach go sparaliżował. Coś mu sie owijało wokół nogi.

Potrząsał nogą by zrzucić węża ale uczepił sie jak rzep do psiego ogona. W akcie rozpaczy uderzył go pięścią. To było zbyt twarde by być wężem.. Korzeń starej olchy jeszcze bardziej ścisnął jego noge, aż chłop krzyknął. Krzyczał dalej gdy korzeń wciągał go do jamy pod olchą..

 

 

-Blać! Światło zniknęło!- zdenerwował sie porucznik. Odruchowo chciał sie klępnąć w udo lecz to że stał po pas w bagnie mu przeszkadzał. Nagle zamiast po pas, znalazł sie po klate.

 

-A co jeżeli to światło to był.. błędny ognik?– przerwałem cisze w obozie. Teraz wszyscy czternastu siedzieliśmy blisko siebie.

-Wierzysz w te ludowe bzdury?– jak zwykle Malinowski musiał dorzucić coś od siebie

-Zamknij sie Malina. W tym miejscu wszystko jest możliwe-dodał posępnym tonem chorąży Malczyński

-Często wabią wędrowców-kontynuowałem niezrażony sceptyzmem Malinowskiego– którzy idą za ich światłem przez co sie gubią i błądzą wiele dni.. czasem nawet nie wracają. A czasem właśnie może odwrotnie.. pomagają znaleźć drogę. Niektórzy również mówią że jeżeli widać ogniki to że w pobliżu może być jakiś silniejszy demon..

-Dobrze Kalinowski, przestańcie już bo mi to żołnierzy nastra…– urwał gdy nagle usłyszeliśmy krzyki.

-To z tamtej strony, szybko, zbieramy sie– rozkazał chorąży. Ułani dopiero po chwili wyrwali sie ze strachu.

Nagle krzyki zaczęły dobiegać z innej strony. Identyczne.

-Echo, czy jaka cholera?– zapytał któryś

-A czort to wie..– chorąży czuł sie zakłopotany.– Dobrze żołnierze, rozdzielamy sie. Malinowski, Ziętek, Melski, Tuczek, Zalewski i Żak idą ze mną. Reszte poprowadzi..a niech ci bedzie Kalinowski,mądry z ciebie chłopak dasz rade.

-Ale chorąży, ja jestem starszy stopniem-powiedział starszy ułan Kwiatkowski

-Ciebie zaraz ogniki w pole wyprowadzą– zażartował– no już, jazda!

 

-Stasiu.. podjedź no.– pokazałem mu kompas. Wskaźnik latał jak szalony. Potem rzuciłem chłopakom kompas by sami też zobaczyli co jest grane.

-No jasny chuj z jasnego nieba!-wrzasnął Staś przeczesując nerwowo rękoma blond włosy.

-Uspokój sie– rzekłem starając zaprowadzić porządek.

-Uspokój sie?! Całą noc lataliśmy po tym cholernej dżungli, jak i cały dzisiejszy dzień! Teraz znowu zmierzcha! Co nas czeka dzisiejszej nocy? Ilu z nas zaginie?!

-Ułanie Grzebczyk przywołuje cie do porządku!- krzyknąłem. Nie chciałem sie wydzierać na przyjaciela. Tak naprawde wszyscy byliśmy zestresowani a on powiedział na głos to co wszyscy myśleli, jednak musze zachować dyscypline w mojej sekcji.

-Ehh..jeżeli.. jeżeli do jutra ich nie znajdziemy.. zarządzam odwrót.– mam nadzieje że to choć troche poprawi ich morale. Kwiatkowski chciał zaprotestować ale chyba na tyle rozumie beznadzieje sytuacji iż wie że odwrót jest konieczny.

-Dobrze więc, mamy jeszcze troche czasu przed zmierzchem. Sekcja, za mną!

 

Było już pare godzin po zmierzchu gdy zauważyliśmy olbrzymi dąb. Po zmroku wyglądał jeszcze potężniej, niczym władca tej "dżungli", chroniący potężnymi konarami swoich podopiecznych. Musiał mieć kilkaset lat. Nie zniszczył go a ni piorun a ni ludzka ręka.

-Oddział.. z koni– wydałem polecenie niezbyt głośno gdyż z rozdziawioną buzią podziwiałem ten pomnik przyrody, relikt z czasów pradawnych. Uwiązaliśmy konie. Dałem polecenie by rozpalić ogień i podczas gdy chłopaki zajęli sie szykowaniem ogniska ja położyłem dłoń na ciemnej korze. Poczułem delikatne drganie. Zaskoczony odjąłem ręke. Po chwili znowu dotknąłem lecz tym razem już nic nie poczułem. Odwróciłem sie i podszedłem do chłopaków którzy już siedzieli w okół niezbyt dużego ogniska które rozpalał Janek Kryński.

-Chyba zaczyna padać.-powiedział rozcierając krople która padła mu na czoło.

Ognisko już zaczęło dawać małe światło, lecz na tyle jasno by widzieć swoje twarze i sylwetki.

-Janek-wskazem palcem na jego głowe.– Nie mówiłeś ze jesteś ranny

Zdziwiony Janek dotknął niepewnie palcami czoło a potem spojrzał na dłoń. Krew. Spojrzał w góre a prosto na środek czoła trafiła go kolejna kropla.

Szybko wziąłem troche chrustu który był pod ręką u rzuciłem go do ognia. Gdy zrobiło sie jaśniej mogliśmy spojrzeć na gałęzie nad nami, choć wolałbym niepatrzeć. Siedem ciał obdartych ze skóry wisiało powieszonych za nogi. Trawa zaś pod naszymi nogami była zielono czerwona od krwawych kropel.

-Oddział..-z trudem udało mi sie wypowiedzieć– Spierdalamy!

Stasiek szybko kopnął i zagasił nogą ognisko. Wskoczyliśmy na konie gnani jakby sam diabeł nas gonił. Ruszyłem prędko w kierunku z którego przybyliśmy a reszta popędziła za mną.

Bałem sie zeby konie nam nie padły. Po całonocnej i całodziennej jeździe kolejna noc w morderczym galopie. Pędziliśmy po ciemku na oślep, a gałęzie uderzały w nas i w nasze konie. Staszek nawet nie poczuł gdy gałąź rozcięła mu policzek do krwi. Przestałem myśleć. Poczułem w sobie pierwotną potrzebe przetrwania. Taki instynkt wilka ściganego przez myśliwego. Nie myślałem a ni nie planowałem co robić.. poprostu spierdalać jak najdalej byle gdzie, na oślep. Czuć było że konie zaczynają sie męczyć.

-Niech to wszystko diabli, Kalinowski, te twoje ogniki tu są!- ryknął wachmistrz.

Zatrzymałem konia. Rzeczywiście, widać było płonące światełko. Może i emocje przysłoniły mi rozum ale w tym momencie wiedziałem co należy uczynić. Wyciągnąłem szable a zdyszani ułani spojrzeli na mnie nie wiedząc czy przypadkiem i mnie nie ogarnęły jakieś złe siły i nie rzuce sie na nich z szablą.

-Koniec tego!- sam ledwo poznawałem mój głos.– Wyrżniemy to cokolwiek to jest,pokażemy jak walczy polska kawaleria gdy jest przyparta do muru. Naprzóóóóód!-dalsza część wyrazu przemieniła sie w ryk. Ruszyłem z prędkością wiatru a moja sekcja chwile po mnie z takim samym wrzaskiem niczym banda wikingów lub indian a nie ułani. Okrzyki wojenne cichły i zwalnialiśmy konie gdy zaczęliśmy mijać pierwsze budynki gospodarcze a ognik okazał sie być światłem dochodzącym z pokoju w dworze. Chłodny powiew wiatru orzeźwił mnie, oczyścił myśli i przywrócił racjonalne myślenie i zdrowy rozsądek. Dałem znak ręką by jechali za mną i powoli, ostrożnie jechaliśmy w strony potężnych drzwi, głównego wejścia do dworu. Po cichu wydałem komendy. Ja, wachmistrz i Stasiek zszedłszy z koni dobyliśmy szabli i podchodziliśmy do drzwi, pozostałych czterech ułanów dobyło karabinów i osłaniali nas z koni.

Wziąłem głęboki wdech i zapukałem mocno pięścią w drzwi. Poczułem ulge gdy usłyszałem kroki lecz gdy drzwi sie otworzyły zastanawiałem sie czy ten wielkolud jest istotą ludzką.

-Czego?-powiedział wyższy odemnie o głowe barczysty mężczyzna, o bujnej czarnej brodzie i takich samych włosach.. Dreszcz przebiegł mi po plecach gdy czujnie i badawczo wpatrywały sie we mnie bez mrugnięcia czarne węgielki które były jego oczyma.

-Yy– starałem sie zebrać w myślach jakąś sensowną odpowiedź.

-Janie, wpuść panów do środka – z głębi domu dobiegł dźwięczny głos. Wielkolud usunął sie w bok lecz my nie wchodziliśmy, ale zdążyliśmy opuścić ostrza szabel.

-Wybaczcie mu proszę panowie.. wojskowi.– na ciemny korytarz wyszedł bardzo przystojny dżentelmen ubrany elegancko choć troche staromodnie. Jego ciemne oczy odbijały światło świecy którą trzymał w ręku. Ależ jakie to były oczy! Każdą panne mógłby nimi oczarować… choć w tej okolicy raczej to jakąś sarenke co najwyżej. – Janie, wprowadź konie panów wojskowych. A ja zapraszam do salonu. Schowaliśmy szable do pochew, chłopcy zeszli z koni. Zarówno na ich twarzach jak i w powietrzu czuć było ulge. Udało nam sie znaleźć bezpieczną przystań. Kto wie, może i tu poznamy odpowiedzi na nurtujące nas pytania..

Salon był duży i teraz gdy tajemniczy dżentelmen rozpalił wszędzie świece mogłem sie przyjrzeć ciekawym meblom i całej masie broni z różnych epok na ścianach.

-Domyślam sie że pan jest tu dowódcą.– właściciel dworu wybadał mnie wzrokiem a potem rzucił okiem na reszte ułanów– choć nie jest pan tu najwyższy rangą.

-Tak, to prawda. Mi porucznik powierzył odpowiedzialność dowodzenia tą sekcją.

-Tak.. zapewne macie co nie co do opowiadania, ale to za chwilke. Panowie pozwolą że teraz uracze was domowym winem, a Jan przygotuje wam jakiś posiłek na szybko, gdy skończy zajmować sie waszymi końmi. A teraz może coś, co powinniśmy zrobić już na samym początku.

Wiktor Naruszewicz. Witajcie w moim skromnym dworze.

Przedstawiliśmy sie wszyscy po kolei zaczynając odemnie, podając również stopień. Następnie usiedliśmy przy stole w salonie a gospodarz wyjął wino i kieliszki. Nim Jan zdążył przynieść jedzenie skończyliśmy opowiadać historie naszych ostatnich paru dni.

-Dzikusy..– zaczął Wiktor po wysłuchaniu naszej opowieści

-Słucham?-zapytałem

-Kręcą tu sie.. różne bandy. Głodujący chłopi, bandyci i różne poszukiwane osobistości. Podobno dochodzi nawet do kanibalizmu, a jako że zaczęła sie wojna to jest świetny okres na.. ludzkie mięsko.– po twarzach niektórych z ułanów, między innymi Staszka przeszedł grymas obrzydzenia, ja zaś pozostałem niewzruszony.– Polesie to naprawde dziki teren. I pomyśleć że mamy XX wiek.. Czy panowie wiedzą że Polesie to obszar gdzie jest największy procent analfabetyzmu w całej Rzeczpospolitej? A wszędzie tylko lasy i bagna.. Jak zapewne zauważyliście nie mam tu innej służby oprócz Jana. Część z nich albo zaginęła gdzieś, być może przez tych "dzikusów", a druga część uciekła. Pewnie mój jedyny sługa zrobił na was wrażenie?– uniósł brew pytając– Oj odstrasza on swoją posturą i miną niechcianych gości. Ale nie sądźcie że to gbur. Jan jest dobrym człowiekiem i sługą. Bez niego sam bym se zapewne nie poradził.

Jeszcze chwile posiedzieliśmy przy stole a pan Naruszewicz opowiadał historie tego dworu i swego rodu. Niedługo potem rozeszliśmy sie do pokojów.

 

Pomimo tego że udało nom sie odsapnąć, napełnić brzuch i spać pod dachem a nie pod gołym niebem, nie mogłem zasnać. Chłopaki już pewnie zapomnieli o tej całej sprawie, ale mi spać nie daje myśl.. co to kurwa było?!. Albo nie, im dłużej myśle o tym wszystkim tym coraz gorzej ze mną. Lepiej sie przejde. Drzwi od mojego pokoju zakrzypiały nie ciszej niż podłoga gdy wychodziłem. Mam nadzieje że nikogo nie obudze. Moi towarzysze broni pewnie nie byli by rad gdybym zakłócił ich długo oczekiwany odpoczynek. Gospodarza również nie chciałbym niepokoić.

Zapewne miałby mi również za złe że włócze sie sie samotnie po jego domu, ale pokusa jest zbyt wielka. Tak jak Polesie początkowo wydawało sie być tajemniczą, magiczną krainą z dziecięcych fantazji, tak samo ten zaniedbany prawie opuszczony dwór odkryty w głębi lasu może być opuszczonym, nawiedzonym zamkiem, świątynią jakiegoś pradawnego kultu, bądź nawet Atlantydą. Tajemniczym miejscem do którego trafiają podróżni po wielu dniach podróży. Bedąc dzieckiem fantazja naprawde działała cuda.

Ahh! Za bardzo bujną wyobraźnie miałem jako dziecko i taką samą mam teraz. Kto wie czy te wszystkie wydarzenia nie są snem albo innym wytworem mojego mózgu.

Zazdroszcze właścicielowi olbrzymiej kolekcji broni. Są tu szable polskie, węgierskie, szaszki kozackie, średniowieczne miecze, sztylety.. No ale skoro według niego jego ród mieszkał tu już w czasach Rusi Kijowskiej to nic dziwnego że ma takie pamiątki. Wspominał też o dawniejszych czasach… Czyżby w jego żyłach płynęła krew Dregowiczów, słowiańskiego plemienia które tu niegdyś mieszkało? W sumie to nie byłoby dziwne gdyż wszyscy tzw. "Tutejsi" od nich pochodzą dlatego do dzisiaj nie czują sie a ni Polakami, a ni Białorusinami a ni Ukraińcami, są poprostu..Tutejsi. Tak samo język nazywany językiem prostym jest mieszanką polskiego, białoruskiego i ukraińskiego.

Z rozmyslań wyrwało mnie metalowe brzdęknięcie pod nogami. Schyliłem sie i podniosłem z ziemi mały okrągły przedmiot by zobaczyć go pod światłem świecy. To był guzik, i to nie byle jaki guzik lecz od bolszewickiego munduru. Pułapka? Może. A może jest na to jakieś inne wytłumaczenie. Trzeba obudzić chłopaków i poważnie porozmawiać z naszym gospodarzem.

Gospodarz zaś był szybszy bo to własnie z nim stanąłem twarzą w twarz gdy sie odwróciłem.

-Pan ułan czegoś potrzebuje?

-Ta-ak.– początkowo nie udało mi sie opanować zaskoczenia ale szybko sie opanowałem.– Musimy poważnie porozmawiać – spojrzałem na niego badawczo pokazującguzik trzymany w lewej ręce.

-Więc.. prawda wyjdzie na jaw. Lecz zanim pan wyciągnie pochopne wnioski i mnie pan aresztuje, usiądźmy i porozmawiajmy jak dżentelmen z dżentelmenem.

Powinienem był od razu go aresztować i rozstrzelać ale w jakiś dziwny sposób mu ufałem. Może miał jakieś wytłumaczenie.

-Dobrze, usiądźmy. – postawiłem świece na stole i zacząłem bacznie go obserwować.

-Miałem.. mam syna. Jest… był dla mnie wszystkim.Michał był bardzo dobrym chłopcem a ja chciałem dać mu to co najlepsze. Chciałem wysłać go na dobre studia i dlatego też sprzedałem część rodowych artefaktów. Wybrał uczelnie w Moskwie. Rok później wybuchła rewolucja, Lenin swoimi przemówieniami zagrzał chłopów i robotników do walki w imie nowego, niby lepszego ładu, zaczęła sie bratobójcza walka między czerwonymi a białymi i koniec końców bolszewicy zwyciężyli, ja zaś od czasu wybuchu owej rewolucji nie miałem od niego żadnych wieści, domyslając sie najgorszego. Ponad tydzień temu zaś gdy pojawił sie na swojej ojcowiźnie nie wiedziałem czy sie cieszyć że żyje czy opiepszyć go za bolszewicki mundur, więc najpierw go uściskałem a potem zaś to drugie. Niestety na samych słowach sie nie skończyło gdyż doszło między nami do szarpaniny i zapewne wtedy musiałem w porywie złości wyrwać mu ten guzik od munduru.

Jakoś nie wyobrażałem sobie tego spokojnego dżentelmena w porywie złości, lecz w rozpaczy mogło sie zdarzyć i to. Było w nim coś co sprawiało że mu wierze, lecz potrzebowałem stu procentowej pewności, sprawa jest zbyt ważna.

-Ma pan jakieś jego zdjęcie albo coś takiego? – zapytałem

-Nie… nie. – zmartwiał. – Ale zaraz! Moge panu pokazać jego listy które pisał do mnie przed rewolucją!- nie czekając na moją odpowiedź wstał szybko z krzesła i wziął świece ze sobą. Ruszył w strone biurka a ja za nim.

Pospiesznie wyciągnął z szuflady sterte kopert. Otworzyłem pierwszy lepszy. Mówił prawde, data przed rewolucyjna a z treści wynika że to rzeczywiście były listy od jego syna.

-Tak… wszystko sie zgadza. Niech pan nie bedzie na mnie zły za to śledztwo, ale moim obowiązkiem było to sprawdzić. Prosze również wybaczyć brak zaufania, ale jest wojna a na wojnie nigdy nie brakuje zdrajców, dywersantów i szpiegów.

-Dziękuje panu– odetchnął z ulgą i natychmiast zrobił zamyśloną minę.– Hm.. może żeby wynagrodzić panu jakoś ten kłopot wywołany przez mojego… syna, pojedziemy o świcie na polowanie? Co pan na to panie Kalinowski? – zapytał i położył mi ręke na ramieniu.

-Tak, bardzo chętnie.– odpowiedziałem choć tak naprawde chciałem w końcu wypocząć i spać do południa lecz gdybym odmówił mógłby to źle zrozumieć. Również byłoby to niegrzeczne w stosunku do gospodarza.

-Ciesze sie bardzo– poklepał mnie serdecznie po ramieniu – w takim razie Jan obudzi pana przed świtem. Teraz odprowadze pana do pokoju.

Przeszedłem kawałek z gospodarzem a następnie każdy z nas udał sie do swoich pokojów. O ile wcześniej nie chciało mi sie spać to teraz cała noc, cały dzień i kawałek dzisiejszej nocy ciągłej jazdy dawał mi sie we znaki.

 

-Panie, obudź sie pan.

Gdy otworzyłem oczy zastanawiałem sie czy nademną stał stał olbrzym z nordyckich sag czy krasnolud którego matka zbyt dobrze wykarmiła.

-Świtać zaraz bedzie, a pan Wiktor już czeka – powiedział niskim głosem Jan.

Podniosłem sie leniwie i ociężale. Było jeszcze ciemno a ja oddałbym karabin i garść naboi żebym mógł jeszcze pospać.

-Dobrze, dobrze… osiodłaj mojego konia, będę gotowy za pare minut.

 

 

Piętnaście minut później ja i Wiktor jechaliśmy już konno. Choć słońce już wzeszło widoczność wcale nie była robiła sie większa gdyż pojawiała sie mgła, i z czasem coraz bardziej zaczynała gęstnieć.

-Naprawde, panie Kalinowski, zwierza jest tu mnóstwo. Możemy tu ustrzelić jelenia, łosia, dzika, sarne, łasice, gronostaja, kune i wiele innych. A jak Jan potrafi przyrządzać dziczyzne! No poprostu palce lizać– widać było ze Wiktor jest wypoczęty i pełen energii w przeciwieństwie do mnie– Mam nadzieje ze mgła nie zgęstnieje i uda nam sie coś upolować. Teraz sie rozdzielmy, powodzenia życze!

Polowanie to wspaniała rzecz. Polowanie dla jedzenia, nie dla sportu. Zabijanie zwierząt tylko dla trofeów nigdy nie zdobędzie mojego uznania. Uważam że również zabijając dla mięsa powinno sie okazać szacunek zabijanemu zwierzęciu tak jak to robili myśliwi wieki temu.

W ciągu kolejnych piętnastu minut mgła zgęstniała niemal całkowicie.

Będąc w wieku dojrzewania różne miałem fantazje o kobietach ale nie spodziewałem sie że jedno z nich sie spełni, a już na pewno nie w środku głuszy. Może i za dużo sie naczytałem o driadach, rusałkach i południcach ale naprawde ujrzałem przed sobą, we mgle kobietę. Wiem że kresy Rzeczpospolitej to nie puszcza amazońska gdzie kobiety chadzają nago, ale kobieta stojąca przedemną była jak najbardziej naga. Chyba że do odzieży zalicza sie polne kwiaty które zdobiły jej włosy o kolorze dojrzałego zboża.

Szarpnąłem wodze by zatrzymać konia lecz ten szedł prosto na nią, jak zahipnotyzowany. Mnie zaś hipnotyzowały na zmiane jej pełne piersi i zielone oczy. Koń szedł prosto mijając ją, ona poklepała go po szyji. Wtedy też dostałem szanse by spojrzeć jej głębiej w oczy. Nie sądziłem że czyjekolwiek oczy mogą posiadać tak intensywną zieleń. Jeśli oczy są zwierciadłem duszy to na pewno ona jest boginią, nie człowiekiem.

Minąwszy ją starałem sie zawrócić konia bądź chociaż zatrzymać lecz na darmo. Koń wyszedł z transu dopiero gdy tajemnicza istota zniknęła we mgle…

-Panie Kalinowski! Panie Kalinowski!

Zza mgły wyskoczył nagle Wiktor.

-Uff, już sie bałem że pana zgubiłem. Pańscy koledzy na pewno by mi tego nie wybaczyli. Polowanie nam nie wyszło. W tej mgle ledwo widać czubek własnego nosa. Wracajmy już.

Kiwnąłem tylko głową i przez całą drogę powrotną nie odezwałem sie słowem.

Czy to co widziałem to było prawdziwe czy to tylko wytwór mojego niewyspanego, zmęczonego umysłu, efekt stresu.

 

Jan wyszedł nam naprzeciw by zabrać konie do stajni.

-Pozwoli pan że nie zjem z panem śniadania lecz pójde sie zdrzemnąć troche– rzekłem gdy z powrotem wjeżdżaliśmy do dworku

-Ależ oczywiście..

-Ułani pojechali – mruknął sługa zanim zdążyliśmy zsiąść z koni.

-Jak to pojechali?– zapytałem robiąc tak zdziwioną minę jak tylko można.

-Poprostu. Usłyszałem tylko odgłos jadących koni. Patrze, ułanów ni ma, koni też ni ma.

-To… niemożliwe.– złapałem sie za głowe

-Nie martw sie, na pewno mieli jakiś ważny powód..– zaczął Wiktor lecz mu uciąłem i zapytałem Jana czy nie zostawili jakieś wiadomości, pisemnej lub ustnej. Jan tylko zaprzeczył ruchem głowy.

-Staszek by mnie nie zostawił…– szepnąłem do siebie na tyle cicho że Wiktor i Jan tego nie usłyszeli.

-Gdy odpoczniesz, pomyślimy co robić. Chodźmy do środka, chciał pan odpocząć.– rzekł Wiktor z uśmiechem i skierowaliśmy sie do drzwi wejściowych.

Nie chciałem spać. Nie. Coś sie dzieje. Nie moge zasnąć.

A ni sie nie obejrzałem a już byłem w sypialni

 

Musiałem spać cały dzień, bo gdy otworzyłem oczy już było ciemno. Przetarłem oczy i starałem sie nie myśleć.Bo naprawde nie wiem co myśleć o ostatnich wydarzeniach. Wyszedłem na ciemny korytarz by przekonać sie że ułani z mojej sekcji naprawde zostawili mnie samego a gospodarza nie ma. Nagle poczułem sie jak małe, bezbronne dziecko które sie zgubiło i nie wiedziało co czynić. Nie wiem co sie stało z moim plutonem, nie wiem dlaczego Staszek i reszta odjechali bezemnie, nie wiem czym są rzeczy które widze… Nie wiem co robić. Chciałbym móc powiedzieć że spostrzegłem światełko w tunelu, ale to nie było to, lecz światełko palące sie w domku dla służby który stał naprzeciwko mojego okna.

W oknie widziałem Jana który obgryzał jakiś udziec, popijając gorzałke. Pomyślałem że choć małorozmowny z niego facet, pójde z nim posiedzieć dopóki nie wróci gospodarz i razem nie wymyślimy co robić.

Uwielbiam wiosenne nocne powietrze ale zanim zdążyłem sie nim zachwycić spostrzegłem że światło w izdebce wcale sie nie pali. Mimo to postanowiłem wejść. Po paru krokach już byłem przy drzwiach które otworzyłem z potężnym skrzypnięciem. Dwa kroki wprzód i światło księżyca wpadające przez otwarte drzwi i okno pozwoliły mi zobaczyć że ten "udziec" leżący na małym dębowym stole to poprostu… ludzka ręka.

Dreszcz przechodzący przez plecy. Chrząknięcie za moimi plecami. Jan stojący w drzwiach. Gdyby nie pierwotny instynkt przetrwania, stałbym z wybałuszonymi oczyma i z mokrymi spodniami patrząc jak rosną mu pazury a cała skóra pokrywa sie coraz większym owłosieniem. Zamiast tego moja dłoń instynktownie spoczęła na rękojeści szabli z którą sie nie rozstawałem pomimo złudnego bezpieczeństwa które dawał dwór.

To co coraz mniej przypominało człowieka rzuciło sie na mnie z łapami i niedźwiedzim rykiem. Dwa kroki w tył, cięcie w lewą łape i unik. Bestia z rozpędu poleciała do przodu. Silny to on był na pewno lecz też niezdarny. Jako że już nic nie blokowało mi drogi ucieczki wybiegłem z izdebki a dzięki adrenalinie mogłem sie mierzyć z najszybszymi olimpijczykami. Wbiegając do dworu, zanim zamknąłem drzwi, widziałem jak pędzący na mnie niedźwiedź utyka na zranioną łape. Zatrzasnąłem drzwi i ruszyłem pędem na góre, po karabin. Będąc na schodach usłyszałem trzask pękających drzwi i dziki ryk. Na szczęście mój pokój był blisko schodów więc szybko wziąłem karabin i ruszyłem na sam koniec korytarza.

Za sobą miałem ściane a wprost na mnie długim korytarzem pędził rozwcieczony niedźwiedź. Spokojnie, z opanowaniem wziąłem na cel jego pysk. Padł strzał, i od razu drugi dla pewności. Wiedziałem że rozpędzony kawał mięcha, choć martwy nie zdąży sie zatrzymać. Odskoczyłem w bok a niedźwiedzie cielsko rozwaliło drewnianą ściane ze mną. Zaskoczony zobaczyłem że za ścianą był ukryty pokój. Nie musiałem wchodzić do środka by zobaczyć wiszące, wypatroszone i pozbawione głów ciała.

-Widze że znalazłeś w końcu swoich bolszewików. – rzekł najspokojniej w świecie gospodarz. – Nie patrz tak na mnie, to Jan robił zapasy, nie ja. Chodź za mną.

Nawet gdybym chciał sie zatrzymać, nie potrafiłbym. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i szedłem za gospodarzem jak owieczka prowadzona na rzeź.

-Wie pan… panie Kalinowski, zanim znak krzyża zagościł na tych i nie tylko tych ziemiach a ludzie nie odwrócili sie plecami do sił natury, wszelacy gospodarze lasów, rzek, jezior i pól cieszyli sie szacunkiem a i również strachem. Byli też ludzie którzy umieli z nimi rozmawiać.Oni również byli bardzo poważani i uważani za świętych. Potem wielu z nich spłonęło na stosach, a współcześnie są uważani za obłakanych.– wyszliśmy już na zewnątrz a gospodarz kontynuował. – Nam, pradawnym duchom składano ofiary a my w zamian pomagaliśmy ludziom. Czasy sie zmieniły i teraz… sam sobie biore moją ofiare. – spojrzał groźnie a następnie od razu sie rozpogodził. – Nie, twoi przyjaciele nie cierpieli. Widzisz tamte sześć jesionów?– moja głowa odwróciła sie mimo mojej woli– Gdybyś znał mowe drzew wiedziałbyś że twoi koledzy czują sie dobrze. – zatrzymaliśmy sie na środku podwórza. – Wracając do tematu… te lasy stały sie jednym z miejsc gdzie wszelakie istoty mogą żyć swoim rytmem. W tym wilkołaki, wąpierze i inne likantropy. Tak niewielu ich już zostało a ty zabiłeś jednego z nich. Ale nie mam ci tego za złe, zrobiłeś to w samoobronie. W każdym razie nie pozwole by ludzie sprofanowali takżo to miejsce. Zaczęło sie od ścięcia świętych gajów i zburzeniu kamiennych kręgów a kończy sie na zanieczyszczonych rzekach, wykarczowanych lasach i zatrutym powietrzu. Ale spokojnie… za sto, dwieście lat Ziema da sie we znaki ludziom i pokaże że nie da sie ujarzmić. Też zacznie sie łagodnie, od różnych anomalii pogodowych a skończy sie.. no któż to wie jak. Ahh, zaczynam zrzędzić na starość. Kończąc powiem ci że byłby z ciebie piękny dąb ale.. ktoś sie za tobą wstawił.

Ku nam szedł mój koń… prowadzony przez kobietę, tą samą którą spotkałem we mgle. Teraz miała na sobie białą sukienke a zamiast kwiatów wplątanych we włosy, wianek. Spojrzałem to na nią, to na Wiktora. Milczeli, a ja też nie wiedziałem co powiedzieć. Podeszła do mnie i z bliska jej oczy były jeszcze cudowniejsze. Z wrażenia wypuściłem z westchnieniem powietrze z płuc a ona pocałowała mnie w otwarte usta. Smakowała ziołami i miodem. Potem ujrzalem tylko ciemność i poczułem zapach końskiego oddechu. Otworzyłem oczy. Już świtało a mój koń stojący razem ze wszystkimi moim rzeczami szturchał głową mnie, leżącego pod drzewem. Po pradawnym opiekunie lasu, pięknej istocie i zapuszczonym dworku nie było śladu.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie ciekawe i zgrabnie napisane. Nie ukrywam, że postać Kalinowskiego bardzo mi się podobała. Sam zaś klimat Polski międzywojennej, kiedy to fantazjka ułańska, razem z ludowym folklorem stanowiły, niejako wybuchową mieszankę stanowiąc, jakoby wrota pomiędzy I Rzeczpospolita, a tą nową idącą ku "oświeceniu" bardzo przypadło mi do gustu.

Z uwag technicznych - interpunkcja, niekiedy pewne słowa mógłbys zastąpic innymi - mi dzungla nie przypadła zupełnie, jako porównanie ( może dlatego że z dzunglą kojarzy mi sie tylko tarzan i małpy xd) - a co za tym idzie, pewne zdanie mogły by byc odrobine inaczej formuowane. Ale duży plus za historię i rzemiosło.

Pozdrawiam

(...)ukochanej szabli..-podśpiewywało(...)

reszta ułanów zaś podzwiała piękny


(...)popołudniowe słońce które padało na wrzosowiska które nas obecnie otaczały.

Polna droga była tak zarośnięta że ledwo widoczna i gdyby nie krzyże i kapliczki na rozstajach pomyślałbym że te tereny są kompletnie nie zamieszkane.

Bedąc chłopcem nie raz marzyłem o takich krainach przeżywając w nich przygody. Teraz mam dwadzieścia lat i zupełnie inne przygody niż bym chciał.

-No tak.. jak wszyscy- odrzekł porucznik z westchnieniem i rzucił okiem po chałupach.


-Wolałem gdy ochranialiśmy tyły- poraz kolejny w ciągu pięciu minut narzekał Stasiek

Mastiff

Kolega powyżej, to inny tekst chyba przeczytał? Mnóstwo błędów. Przestałem później wypisywać, bo musiałbym co trzecie zdanie kopiować. Dodam jeszcze kulawą interpunkcję, błędny zapis dialogów, brakującą w wielu miejscach spację i masę literówek. Co do oceny, to się wstrzymam, ze względu na ilość błedów. Pozdrawiam

Mastiff

No tak, tego typu błędy są moją specjalnością niestety

Oj tam odrazu czytałem inne. Po prostu jestem trochę zaspany. Nie zmienia to jednak faktu, że historia mi się podoba - a co do błedów, to kolega Bohdan jasno sprawę postawił:)

Pozdrawiam

 

Nowa Fantastyka