- Opowiadanie: Herman - Projekt Zero - rozdział I

Projekt Zero - rozdział I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Projekt Zero - rozdział I

Witam w pokłonach i ukłonach! Proszę, bądźcie najbardziej srodzy, mimo że to dopiero pierwszy tekst. Nie ma co się cackać ;)

Rozdział I

Paweł z hukiem zatrzasnął drzwi od swojego pokoju, nie przejmując się klnącym ojcem.

– Kurde, ile razy mam powtarzać, że możesz szkło wybić?! – wrzeszczał basowy głos. Chłopak przełknął ślinę. Niemal czuł gruby, skórzany pasek na i tak już obolałym tyłku. – Teraz ci nie wleję, mamy ważniejsze rzeczy do roboty niż zajmowanie się twoją dupą.

Pijacy. Bezrobotne śmiecie. Jak można ich do normalnego mieszkania wpuszczać?

-Czekaj w pokoju, dopóki nie skończę grać. Nie waż się nigdzie wychodzić, bo będzie gorzej niż jest. Rozumiesz? – Paweł wiedział, że jest pijany i zawsze się dziwił, jak ojciec potrafił rozmawiać w takim stanie.

– Tak, tato – odparł sucho.

Usiadł ciężko na obrotowym krześle z wytartą tapicerką stojącym przy sosnowym biurku. Przeleciał tylko wzrokiem po leżących podręcznikach i zeszytach i wpatrzył się w środek tablicy korkowej. Było tam zdjęcie przedstawiające ładną dziewczynę o krótkich kruczoczarnych włosach, prostych zębach i błękitnych oczach. Otaczały je plan lekcji, jakaś pocztówka ze starym budynkiem oraz wisiorek z zielonym kamykiem, wiszącym na pinezce. Paweł uśmiechnął się lekko.

– Wiesz, Marta, w Słubicach nie jest lepiej – zwrócił się do portretu. – Myślałem, że coś się zmieni, że będzie inaczej, że przynajmniej znajdę normalnych ludzi. A tu już drugi tydzień od haraczu uciekam. Żeby tylko od haraczu. Słowo daję, jeśli nie zwieję z tego „domu", to zwariuję i się powieszę. Albo po prostu się powieszę. Ech… czemu musi być tak źle?! – Podparł się na łokciach i schował twarz w dłoniach. Przez jakiś czas z jego pokoju dobiegało lekkie pochlipywanie.

– Nie zwracajcie uwagi, on tak ma – powiedział ojciec kompanom, którzy śmiali się, jakby usłyszeli najlepszy dowcip świata. – Nie wiem, co z niego wyrośnie, cały czas ryczy jak baba… Ha! Kareta! – krzyknął triumfalnie. Śmiech przemienił się w niechętne pomruki i brzdęk monet. – Dawać kasę, dawać.

Na pewno taki nie będzie. Jako mąż z pewnością nie pozwoliłby pracować żonie po dziesięć-dwanaście godzin dziennie. Paweł nie rozumiał, co mama widziała w tym… człowieku. Nie pojmował też, jak może się zgadzać na ten cały alkohol i papierosy. Choć z drugiej strony, tata nie zawsze taki był. Dopiero po zwolnieniu zaczął pić. To również jedna z przyczyn przeprowadzki: podobno w Słubicach łatwiej o zatrudnienie. Chłopak nienawidził ojca za to, jakim się stał. Jednak w głębi serca miał nadzieję, że w końcu się zmieni.

Rozmyślania przerwała wibrująca w kieszeni komórka. Dobrze, że ją wyciszył – nie wiadomo, co by ojciec zrobił słysząc polifoniczną melodyjkę.

– Tak? – odpowiedział i usłyszał własny szloch. Szybko się zreflektował. – Tak? – powtórzył.

– No hej. To Marek. Słuchaj, nie masz ochoty się spotkać?

– Pewnie, czemu nie. Tylko gdzie? – Podszedł do okna. – Chyba będzie padać.

– Może w lesie, przy tej wiszącej oponie? Tam zawsze jest sucho, pobujamy się trochę, pogadamy. No, dawaj – zachęcał kolega.

– Ktoś jeszcze idzie? – Może kogoś pozna? Jakiegoś fajnego chłopaka? Albo lepiej – dziewczynę? W sumie Marta to już przeszłość, a przydałaby się jakaś bliska osoba.

– Zobaczy się. I tak wiem, że przyjdziesz – roześmiał się. – To cześć.

– Cześć.

Schował wysłużoną Nokię i podszedł do zawieszonego obok lustra. W sumie mogło być gorzej. Limo spod oka praktycznie zniknęło, a podpalone włosy ściął u fryzjera. Poprawił dżinsową katanę i otworzył okno. Dobrze jest mieszkać na parterze. Może nie ma się takich widoków jak z wyższych pięter, ale z pewnością łatwiej się wychodzi.

Na dworze było ciepło i duszno. Zupełnie jak przed burzą. Nie obchodziło go to wcale. Już wolał przeczekać godzinę z Markiem niż siedzieć w chacie z ojcem i innymi pijakami. Dobrze, że przynajmniej jeden normalny kolega się znalazł. Większość zaczynała palić i pić. Wiele razy mu proponowano i tyle razy też się śmiano, gdy odmawiał.

Zbiegł z wału na łąkę. Podśpiewywał sobie piosenkę grupy Deep Purple „Smoke on the water". Nawet nie spostrzegł, jak pierwsze drzewa zaczęły go otaczać. Nie zauważył też, że nie tylko drzewa.

– Hej, Paaaweeeełeeek!

Poczuł niemal ten sam dreszcz, gdy pół godziny wcześniej krzyczał na niego ojciec. Zza drzew wyszły cztery osoby. Przed trzema zwykle się krył i uciekał. Wyjście z lasu zagrodził wielki, łysy chłopak w skórzanej kurtce i jeansach. Pozostali byli ubrani tak samo i z drwiącymi uśmieszkami łypali na swoją ofiarę niczym drapieżnicy podczas polowania.

– Co jest, nowy? Strach cię przeleciał?

– Marek, co ty… – Paweł nie rozumiał, jak najlepszy kolega mógł się zadawać z tymi gburami.

– Mówiłem, że przyjdzie. – Mały blondynek spojrzał błagalnie na dryblasów. – Mówiłem, żebyście tylko dali czas. Mówiłem…

– Skończ z tym „mówiłem", bo zaraz moja pięść powie coś twojej gębie. – Łysy rzucił okiem na płaszczącego się obok niego dzieciaka. – Dobra, umowa to umowa. Zwolniony z haraczu na… dwa tygodnie.

– Miały być trzy… – burknął Marek.

– Co? Wydawało mi się, że prosisz o wpierdziel? – Łysy spojrzał mu w oczy. – Nie? To zmykaj, bo też dostaniesz.

Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać.

– No… Teraz kolej na ciebie, grubasku. – Dryblas uśmiechnął się łobuzersko. Reszta grupy otoczyła Pawła. – Od dwóch tygodni wyraźnie nie chcesz się z nami zaprzyjaźnić. A my lubimy nowych przyjaciół. Jeszcze bardziej zawartość ich kieszeni. Dżony, przytrzymaj go.

Chłopak spróbował uciec. Był jednak za wolny i bez problemu go złapano.

– Oj, nie, nie, nie. Przed nami już nie uciekniesz. Trzymaj, trzymaj. My z Zielonym – efektownie strzelił kostkami – należycie się przywitamy.

– No co ty, stary – powiedział Dżony. – On się nawet bronić nie może. – Paweł podniósł oczy. Przez chwilę myślał, że jakoś przeżyje. – To nie w porządku.

– Stul pysk. Ja decyduję, co jest w porządku, a co nie. A to, że mu zaraz przywalę za to, że nam nie płaci, z pewnością jest w porządku.

Pierwszy cios poszedł w brzuch. Paweł miał ochotę wyrzucić z siebie wszystkie wnętrzności. Nie chciał pokazać słabości, ale wyrwało mu się lekkie stęknięcie. Usłyszał rechot łysego.

– Zabolało? Nie chciałem. Ale nie płacisz, więc…

Zamiast dokończyć przywalił mu w tył głowy. Trwało to parę minut, jednak dla Pawła ciągnęło się to w nieskończoność. Nie było punktu na ciele, w który nie trafili. W końcu, kiedy Łysy zauważył, że Paweł nie może stać, kazał go puścić.

– Leż, odpoczywaj. Zobaczę tylko, co tam masz w kieszeniach i sobie pójdę.

Dryblas uśmiechnął się triumfalnie, gdy w ręce znalazł się gruby przedmiot.

– O, widać, że puszczanie się nie popłaca, co? Ilu klientów ma twoja stara? Stać ją tylko na takie gówno?

Wycelował w kamień i zamachnął się z całej siły. Kawałeczki plastiku, metalu i szkła poleciały we wszystkich kierunkach.

– Ojej. Szkoda. – Udał westchnięcie, potem zarechotał i poszedł, a za nim dwaj pozostali. Paweł poczuł na twarzy krople potu, a w ustach smak krwi. Chyba połknął też jakiś ząb, choć równie dobrze to mógł być jakiś kamyk.

Leżał przez chwilę zbierając siły. Nieco później spróbował wstać. O dziwo, udało mu się. Wziął parę głębokich oddechów.

Wokół zagrzmiało. Poczuł, jak kropla wody spadła mu na policzek.

Miał tylko jedną myśl w głowie. Przyłożyć łysemu.

Nie za siebie. Za mamę.

Niedaleko leżała gruba, średniej długości gałąź. Chwycił ją, choć niezbyt pewnie. Rozejrzał się. Tamci nie odeszli daleko. Nie mógł pobiec, więc tylko podszedł najszybciej jak potrafił.

– Czekajcie, muszę się odlać. – powiedział łysy pozostałym.

– Dogonisz nas. My tylko tam na kamienie idziemy.

– Dobra, idźcie.

To była okazja. Poczekał, aż dryblas oddalił się w krzaki i rozpiął rozporek. Zakradł się najciszej jak potrafił, uważając na liście i gałązki. Gdy był tuż za nim, zamachnął się i grzmotnął ostatkami sił w plecy. Usłyszał lekkie stęknięcie. Przywódca bandy z opuszczonymi spodniami odwrócił się do Pawła.

– Teraz to już nie żyjesz! – krzyknął. Chciał podciągnąć jeansy, jednak zamiast tego patrzył zszokowany na dłonie ofiary, które… płonęły żywym ogniem. Z dziwnie pustym wzrokiem ofiara zaczęła go bić. Parował ciosy, ale zdumiała go siła uderzeń – takich ciosów nie dostawał nawet w klubie bokserskim. Nagle Paweł wykonał dziwne ruchy rękami, wykrzyczał coś nienaturalnie brzmiącym głosem i dryblas poczuł, jak płomienie owijają się wokół półnagich nóg i idą coraz wyżej. Chyba po raz pierwszy w życiu zasmakował strachu i to go przeraziło. Nie przejmując się spodniami spróbował dotrzeć do Odry.

Tymczasem zaniepokojeni krzykami koledzy przybiegli i nie za bardzo wiedzieli, jak wytłumaczyć to, że ich szef miał opuszczone spodnie i cały płonął.

– Co tak stoicie? Pomóżcie! – rozpaczliwe kwiczał Łysy.

Pozostali złapali go pod pachy i bez zastanowienia wrzucili do rzeki. Dobiegł syk, a kłęby pary szybko niknęły w powietrzu.

– Stary… kto cię tak urządził? – spytał cicho Zielony.

– Ten dzieciak to jakiś… jakiś mutant czy coś. On… jego ręce zaczęły się palić. Tak same z siebie.

– Ale to on ci tak przyłożył?

– On chciał mnie zjarać! – powiedział ochrypłym głosem. Zakaszlał parę razy.

– A może miał jakiś palnik czy coś – zasugerował Dżony.

– Przecież przeszukaliśmy mu kieszenie. Kurde, ja się do niego już nie zbliżam. – Spojrzał na kompanów i tamci zrozumieli, że przywódca naprawdę się przeraził. – Ała, boli… – Wstał. Jego spodnie prezentowały się okropnie. Na każdej nogawce miał wypaloną spiralę.

– No to… idziemy wypić czy jak? – Zielony chciał jakoś przerwać ciszę.

– Wypić, zajarać, ubrać. – Nagle coś do niego dotarło. Stracił swoje nowe Mustangi kupione za dwieście pięćdziesiąt złotych. Tyle czasu zbierał z dzieciaków haracz… Zacisnął pięści i zmrużył oczy.

– Wiecie? Chyba jednak podpalimy mu co nieco. – Zdjął spodnie i pozostał w samych bokserkach z napisem „Bad Motherfucker". – Albo z matką się przywitamy. Mniej więcej tak jak z nim. A, niech ktoś wbije do mnie na chatę po jakieś spodnie, bo z gołą dupą nie będę po mieście chodził. Czekam w krzakach. – Wskazał palcem okoliczne chaszcze.

– Się wie. – Zanim jednak którykolwiek zdążył pójść, usłyszeli lekkie pyknięcie i obok nich pojawił się wysoki mężczyzna w rozpiętym czarnym płaszczu, spod którego wystawała równie czarna koszula. Cylinder zakrywał jego długie, brązowe włosy.

– Dobry wieczór, panowie. Widzę, że coś się wam przytrafiło. – Spojrzał na każdego z nich, przy Łysym zatrzymał się na dłużej. Kiwał cały czas głową, a bujna broda złapała ten rytm.

– Ty, koleś, wpierdziel chcesz? – Dżony szybko podwinął rękawy dresu. Nie wydawał się być ani zaskoczony, ani zdezorientowany jak pozostała dwójka. – Że tak się tu pojawiasz i…

Nie zdążył dokończyć. Nieznajomy przyłożył rękę do jego głowy i ten padł jak trup. To samo zrobił z pozostałą dwójką.

– No, a teraz trzeba znaleźć sprawcę.

Zniknął i chwilę później był już dokładnie tam gdzie Paweł. Mężczyzna uniósł jedną brew widząc, jak chłopak próbuje zgasić niewielki pożar wodą wystrzeliwaną z rąk.

Pstryknął palcami i cały ogień zgasł. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął pęk kluczy. Bez chwili namysłu wybrał złoty klucz średniej wielkości, wetknął w prawe udo Pawła i go przekręcił. Woda z rąk przestała lecieć.

Spojrzał mu w oczy i położył rękę na ramieniu.

– A teraz śpij. – Nieznajomy chwycił bezwładne ciało i zarzucił je na ramię. – Lekki to ty nie jesteś. Zabiorę cię do domu. Nowego domu.

Tupnął. W ziemi zaczęły formować się schody. Gdy brodacz zszedł, przejście samo się zamknęło. Niebo nagle poczerniało. Rozległ się donoścny grzmot, do którego niedługo dołączyła błyskawica i zaczęło padać tak intensywnie, jakby ziemia była spragniona wody, a chmury wysłuchały jej modlitwy.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie bardzo mi się podobało, jakby mógł dałbym 5. Niestety nie mogę, więc napiszę tylko 5/6. Pozdrawiam i czekam na kontynuację. : ]

Taki trochę x-man. Może być. Jedna uwaga - wychowałem się na blokowisku i jakoś język, którym posługują się napastnicy, brzmi, moim zdaniem, zbyt delikatnie.  To tylko moja opinia, oczywiście. Pozdrawiam

Mastiff

Tak, jeszcze raz przeczytałem i popieram kolegę - dialogi zbyt delikatne. Chyba słyszałeś, jakiego słownictwa używają takiego typu osobniki? Jeśli tak, użyj takiego, będzie brzmiało bardziej realistycznie.

Dzięki za komentarze.
Nie chcę używać mocniejszego słownictwa - szykuję powieść skierowaną do wszystkich, czyli również młodzieży. Niestety, typowo młodzieżowej książki z wulgaryzmami powyżej "dupy" nie znam, więc zostanie jak jest...

Hmmm... "Wiedźmin"?

A od kiedy to "Wiedźmin" jest typowo młodzieżową książką? Wieśmak od zawsze był dla dojrzalszych czytelników, dopiero wydanie gry komputerowej sprawiło, że część młodszych odbiorców się nim zainteresowała (inna sprawa, że mało kto z nich doszedł pewnie do końca cyklu).

Nowa Fantastyka