- Opowiadanie: jamesmas - Niwelacja Realizmu - część 1

Niwelacja Realizmu - część 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niwelacja Realizmu - część 1

Piękna wersja PDF, jeśli ktoś woli

 

Przejście pomiędzy Lądami zawsze wyglądało tak samo, gdy płynęło się statkiem. Rozwinięcie wszystkich żagli, rozpędzenie się do maksymalnej szybkości, na jaką pozwalał wiatr i wreszcie skok. Cała załoga musiała przejść jak najbliżej dziobu, inaczej zmiana kierunku grawitacji zatopiłaby okręt. Następnie znać o sobie dawał żołądek poprzez nieprzyjemne wymioty, występujące u osób obdarzonych słabszymi organizmami. Tym razem zwymiotował jedynie krępy, łysy majtek.

Gdy sytuacja na statku uspokoiła się i okręt powoli sunął już po wodach nie Wschodnich, a Zachodnich Lądów, zwykle rozpoczynały się długie i namiętne dysputy wśród załogi.

– Czemu akurat Sześcian? Dlaczego nie chociażby kula? – Były to pytania najczęściej wtedy padające.

Mrowie mędrców i uczonych głowiło się przez wiele lat nad budową świata. Przed wiekami istoty żyjące we wszystkich Lądach sądziły, że nie ma innych krain poza ich ziemiami. Uważano, że ziemia, na której żyją, jest płaska i ma kształt zbliżony do prostokąta. Dopiero późniejsze badania dowiodły ich pomyłki. Nie były to prostokąty, a idealne kwadraty. Co do teorii o tym, że krainy są płaskie – nie ma co wytykać tego błędu starożytnym. W końcu kto o zdrowych zmysłach pomyślałby, że skacząc w przepaść, uważaną przez nich za kraniec świata, przeżyje i znajdzie się na sąsiednich Lądach, na których siła grawitacji, jak się później okazało, działa w innym kierunku.

Istoty zamieszkujące każdy z Lądów doszły do tego odkrycia inaczej. Jedni po prostu skoczyli, inni postanowili wrzucać w tę „przepaść na krańcu świata" bandytów skazanych na śmierć. Można sobie łatwo zobrazować jak wielkie było ich zdziwienie, gdy przestępcy zamiast zginąć, spokojnie wstawali i szli przed siebie. W całkiem nowych, niezbadanych krainach.

Krainach, które nazwano później ogólną nazwą Lądów, składających się na Sześcian. Jak wynikało z badań, idealny Sześcian. Odkrycie to jest uznawane jak dotąd za najbardziej przełomowe w historii poszczególnych krain.

Podczas eksploracji Sześcianu nadawano również nazwy wszystkim Lądom. Ileż powstało z tego powodu sporów i kłótni, nikt nie jest w stanie zliczyć. Przedstawiciele każdej krainy pragnęli oczywiście, by to ich ziemie stały się Lądami Przednimi. Ostatecznie udało się ustalić wszelkie nazewnictwo i tak mamy dzisiaj Lądy Przednie, na wchód od nich Lądy Wschodnie, a na zachód Lądy Zachodnie. Na południu Lądy Dolne, na północy Lądy Górne. Z naprzeciwległej strony Sześcianu, do dziś nie odkryte, dzikie Lądy Tylne.

 

 

Kirkhora obudził głośny, niepokojący hałas. Leżał na łóżku zbitym z desek, które z każdą chwilą dawały znać jego ciału jak bardzo są niewygodne i twarde. Niewielką kajutę, zamkniętą na cztery spusty, oświetlał mały trójramienny świecznik. Papuga, co i raz skrzecząca w srebrnej, pokaźnej klatce, przyglądała się mężczyźnie uważnie. Została wstawiona do tego pomieszczenia przez Ailetha najwyraźniej po to, by dotrzymać towarzystwa Kirkhorowi. Miły gest ze strony elfa.

Łomotanie do drzwi postawiło mężczyznę na równe nogi. Papuga głośno zaskrzeczała.

– Co za matoły… – Kirk odezwał się do papugi, przeczesując swoje czarne włosy. – Najpierw mnie zamknęli, a teraz walą do drzwi jakby się paliło, czy co.

– Mathroooły, mathroooły – w uroczy sposób zaskrzeczało ptaszysko, jednocześnie kiwając głową.

– Przecież ja od środka nie otwo… – mężczyzna urwał, widząc miecz przebijający drewniane drzwi. Czubek ostrza, lekko ubarwiony krwią, zatrzymał się nie dalej niż trzy palce od brzucha Kirka. Charakterystyczne runy wskazywały na to, że bronią ową władał uczeń Zgromadzenia.

W komnacie pojawił się Lethilen, elew Ailetha. Ciemnowłosy elf, którego Kirk zdążył podczas podróży już nieco poznać. Bezwzględny, służalczy drań.

Lethilen zręcznym szarpnięciem wyciągnął miecz z ciała nieznajomego mężczyzny, które osunęło się na podłogę, jeszcze bardziej zachlapując drzwi krwią. Trup był cały odziany w czerń, z tyłu jego odzienia widniał znak – czarna róża na białym tle. Kaptur zręcznie rzucał cień na jego twarz, tak, że jedynymi widocznymi punktami były dwa bieliste ślepia.

– Zaatakowali nas – powiedział szybko elf, jakby wymuszając w tonie swego głosu zdenerwowanie. Podał Kirkhorowi miecz, który wcześniej miał przypasany, ciągle trzymając w ręku drugi, ociekający czerwoną juchą.

– Jakbym nie zauważył. – Szyderczo uśmiechnął się Kirkhor, spoglądając na trupa.

– Walcz. – Lethilen puścił uwagę mężczyzny mimo uszu. – Jesteś potrzebny.

Kirk wychylił się ze swej kajuty. Jak się domyślił, hukiem, który go obudził, było zderzenie dwóch statków. Nieznany żaglowiec bez jakiejkolwiek bandery był szczepiony z galerą Zgromadzenia. Zadziwiające, że przed abordażem żadna strona nie otworzyła ognia. Cholernie zadziwiające.

Dźwięki walki wypełniały cały statek. Załoga zręcznie pojedynkowała się z napastnikami noszącymi czarne szaty, wszystkie ozdobione tym samym znakiem – czarną różą na białym tle. Mężczyzna, nie zastanawiając się zbyt długo, rzucił się na pierwszego z brzegu wroga.

 

 

Dojeżdżał.

W oddali, pośród mroku, widział światła miejsca, do którego zmierzał. Trethkrey. Centralnej Strażnicy, Kamiennej Protekcjonistki, Domu Realizmu. Budynku, w którym siedzibę miało Zgromadzenie.

Grash popędził mocniej konia. Z galopu przeszedł w cwał. Czas to pieniądz, jak mawiają w jego fachu. Im posłaniec szybciej dostarczy wiadomość, tym z pewnością czeka go większa zapłata. Sprawdził dotykiem czy przypasany, zapieczętowany zwój przypadkiem nie wypadł w czasie jazdy. Całe szczęście, kawałek papieru ciągle był na swoim miejscu.

Ludzie uwielbiają otrzymywać dobre wieści. Złych nie przyjmują zbyt życzliwie. Winą za nie obarczają doręczycieli, nie nadawców. Wiadomość, którą wiózł Grash, należała do złych.

Bardzo złych.

Zapach mokrej trawy w rozległej dolinie rzeki Poâ lekko pobudził posłańca. Mężczyzna dopił resztki wody z bukłaka. Powoli robiło się jaśniej. Wschodzące słońce coraz bardziej oświetlało drogę i samo Trethkrey.

Był już blisko. Tylko przekroczyć bród na Poâ i północna brama będzie nie dalej niż kilka chwil cwałowania. Grash poklepał po szyi swego kasztanowego rumaka. Dał radę. Nie zajeździł go. Sam również przeżył. Jednym słowem – sukces.

Wielki sukces, zważywszy na treść papieru, który wiózł. Treść, która miała zostać dostarczona wprost do rąk Wielkiego Realisty.

Trethkrey wyglądało z zewnątrz tak samo okazale jak w momencie, gdy posłaniec ujrzał je po raz pierwszy, w wieku zaledwie dwunastu lat. Szklana kopuła, wystająca nieznacznie ponad powierzchnię, ozdobiona wielokolorowymi witrażami, skonstruowana tak, by dopuszczać do wnętrza jak najwięcej światła. Skrywająca samo serce Zgromadzenia, podziemny kompleks z wielką, kamienną salą pośrodku, najlepiej oświetloną w trakcie dnia. Cztery wieże, trzy mniejsze i jedna wystająca wysoko ponad inne budynki, znajdująca się przy porcie. Pełniła funkcję zarówno punktu obserwacyjnego, jak i latarni morskiej, dzięki wielkiemu palenisku na samym jej szczycie. Wreszcie port. Dość skromny, mogący gościć w danej chwili zaledwie jeden większy statek. W pobliżu znajdowała się niewielka elficka osada rybacka. Ciemnoszary dym wylatujący powoli z kominów drewnianych chat unosił się wysoko na niebie.

Posłaniec łatwo został dopuszczony do Wielkiego Realisty. Strażnicy, widząc pieczęć na zwiniętym papierze, jedynie kiwali głowami i w milczeniu wskazywali mu drogę. Wieża i okalające ją góry. Pieczęć Północnej Strażnicy.

Sam Mistrz doglądał młodych adeptów Realizmu, trenujących już od świtu w głównej sali. Grash ruszył wolnym, równym krokiem w jego stronę. Z daleka Wielki Realista wyglądał dość niepozornie. Zdawał się być niezbyt wysoki, chudy i lekko zgarbiony. Posłaniec poprawił swe czarne, pozlepiane od potu włosy i wygładził na sobie obszarpaną, skórzaną kurtkę. Grupka kilkunastu młodzików z wyraźnym zapałem stawiała opór manekinom treningowym.

Lekko pochylając głowę, Grash stanął przed Mistrzem. Wielki Realista chwycił zwój z jego wyciągniętej dłoni i szybkim ruchem przełamał pieczęć. Posłaniec dopiero teraz mógł mu się przyjrzeć z bliska. Gdzieniegdzie posiwiałe włosy kontrastowały z młodo wyglądającą twarzą Realisty. Był zdecydowanie barczysty, co z daleka było jakby niezauważalne. Wcale się nie garbił, stał wyprostowany, dumnie unosząc głowę.

– Myślisz że jeszcze żyją? – zapytał donośnym głosem Mistrz, zwijając papier.

– Nie wiem, Wielki Realisto. – Dreszcz przeszedł przez ciało Grasha. – Nie wiem. Pierwszy Północny to silny mężczyzna. Sądzę, że kto jak kto, ale on przeżył na pewno.

– Ilu ich było?

– Co najmniej trzech na jednego naszego. Wyglądało to jak atak jakiejś bandyckiej hałastry, jednak świetnie zaplanowany atak. Jakby dokładnie znali nasze pozycje.

Spacerujący w oddali łysy, szczupły mężczyzna podszedł do rozmawiających. Był jednym z Mistrzów, jak można było wywnioskować z noszonej przez niego błękitnej szaty.

– Jakieś wieści? – zagadnął o dziwo bardziej do posłańca niż do Wielkiego Realisty.

– Złe, Rayikanie – odpowiedział Realista, widząc podenerwowanie Grasha. Podał papier łysemu Mistrzowi. Rayikan szybko przeleciał wzrokiem po niezręcznie nabazgranych runach.

– Północna Strażnica została zaatakowana – przeczytał nazbyt spokojnie jedno ze zdań. Po chwili zwrócił się do posłańca: – Cóż to za znak? Wszyscy napastnicy go nosili?

– Tak, Mistrzu – rzekł Grash. – Wszyscy, bez wyjątku. Czarna róża na białym tle.

 

 

– To kompletnie bezsensowne!

– Ale konieczne.

Dźwięki rozmowy dobiegały z jednej z kajut. Kirk zastał w niej kapitana nieprzyjacielskiego statku. Dowódca jednak nie był sam. Stał obok Ailetha. Niski, rudy elf trzymał opuszczony miecz. Wysoki, stary kapitan o blond włosach pił jakiś trunek z kieliszka. Na widok Kirkhora na jego twarzy pojawiło się zdziwienie połączone z przerażeniem. Aileth momentalnie uniósł swą broń, groźnie spoglądając na blondyna. Stary mężczyzna błagalnym wzrokiem spojrzał na elfa.

– Czemu go jeszcze nie zabiłeś? – zapytał cicho Kirk.

– Wyciągałem informacje. – Aileth uśmiechnął się, jak zwykle w niesamowity sposób. – Nie chciałbyś się dowiedzieć czemu nas zaatakowano? Nas, płynących pod flagą Zgromadzenia?

– Twoja racja, Aileth. Jak zwykle twoja racja. – Kirkhor nie odrywał wzroku od kapitana. – Nikt o zdrowych zmysłach nie zaatakowałby Zgromadzenia.

– Czasem myślę, że ciągle powinieneś być moim elewem, Kirk. – Elf, ciągle się uśmiechając, dotknął mieczem szyi starego dowódcy. Kapitan pokręcił delikatnie głową, wbijając błagalny wzrok w Ailetha.

– Nie jestem niczyim elewem. I nigdy już nie będę. Wiesz o tym. – Kirkhor nieco spoważniał.

– Wiem. – Aileth wziął zamach. Cięcie było na tyle szybkie i dokładne, że dowódca napastników nie wydał ani jednego dźwięku. Głowa blondyna zwaliła się na podłogę, zalewając deski krwią. – Niestety wiem.

Kirkhor podszedł bliżej trupa i uważnie mu się przyjrzał. Nigdzie na ubraniu kapitana nie zauważał znaku wrogów, czarnej róży na białym tle.

– Więc? – Przeniósł wzrok na elfa. – Jakie informacje żeś wyciągnął?

– Nasz nieboszczyk niezbyt był gadatliwy przed śmiercią. – Aileth przykucnął przy ciele dowódcy i sięgnął do jednej z jego kieszeni, wyjmując pokaźny mieszek ze złotem. Jakby dokładnie wiedział, gdzie go szukać. Kirkowi wydało się to dość podejrzane.

– Nie pieprz, Aileth. – Mężczyzna spojrzał elfowi prosto w oczy. – Słyszałem końcówkę waszej rozmowy. Oświeć mnie i powiedz, cóż jest bezsensowne a zarazem konieczne?

– Staruch błagał o litość. Gadał, że jego śmierć będzie bezsensowna – Aileth mówił powoli, jednocześnie uśmiechając się w swój wyrafinowany sposób. – Ja mu na to, że konieczna. Zaatakował nas. Przecież jeśli nie tu, zginąłby w Zgromadzeniu wedle wyroku, jaki na niego by czekał.

– Wytłumacz mi jeszcze jedną sprawę. – Kirk ciągle pozostawał nieufny wobec elfa. – Dlaczego, do jasnej cholery, nikt nie otworzył ognia przed ich abordażem?

– Wywiesili białą flagę. – Głos Ailetha był zadziwiająco spokojny. – Byliśmy pewni, że kończy im się żywność lub zgubili kurs. Tak czy inaczej, nikomu z nas nie przyszło do głowy, że po przybliżeniu się dokonają abordażu. Biała flaga to biała flaga.

– To nie są już czasy, gdy można ufać honorowi innych. – Mężczyzna odwrócił się w stronę wyjścia. – A ty, Aileth, coś wyjątkowo kręcisz.

– O czym ty w ogóle myślisz? – Elf lekko się oburzył.

– Nie wiem co myśleć. Po prostu nie wiem. – Kirkhor ciągle stał tyłem do Ailetha. – Wróćmy do Zgromadzenia.

 

 

– Oczywiście, że jesteś u nas mile widziana, pani. – Wielki Realista wykonał lekki ukłon. Prostując się, wygładził swe brązowe odzienie. – Możesz tu pozostać tyle czasu, ile tylko zechcesz.

– Cieszę się z twej jak zwykle życzliwej gościny, Mistrzu. – Kobieta w pomarańczowej sukni rozejrzała się wokół siebie. Podniosła wzrok, uważnie przyglądając się wielobarwnym witrażom znajdującym się na sklepieniu. Światło wpadające do głównej sali Zgromadzenia sprawiało, że jej długie, kasztanowe, spięte i lekko kręcone włosy lśniły, przyciągając spojrzenia wszystkich znajdujących się w pobliżu. Wyglądała na nie więcej niż trzydzieści lat.

– Amir, pozwól tutaj – Realista zwrócił się do wysokiego młodzieńca o jasnych włosach. – Księżna Iluve jest z pewnością zmęczona długą podróżą. Odprowadzisz ją do wolnych komnat, które może zająć wraz ze swą służbą.

– Twoja wola, Mistrzu. – Skinął głową chłopak. – Pani. – Ukłonił się przed kobietą. Zauważyła niewielkie piegi na jego twarzy. Podszedł bliżej, jednak drogę zagrodził mu rosły rycerz w pełnej zbroi płytowej.

– Lordzie Hyth, wątpię by ten chłopiec chciał w jakikolwiek sposób mi zagrozić – zaśmiała się księżna, ruchem dłoni odprawiając mężczyznę.

– Wybacz, pani – czarnowłosy rycerz przemówił donośnym głosem. – Po tym, co się działo w stolicy… Sama rozumiesz.

– Rozumiem. Jednak tutaj mi nic nie grozi. – Jej głos był delikatny i melodyjny. – Mam rację, Mistrzu?

– Jak najbardziej – uśmiechnął się Wielki Realista. – Znajdujesz się, pani, w najbezpieczniejszym miejscu Zachodnich Lądów.

– Prowadź więc, chłopcze. – Kobieta zerknęła na młodzieńca. Amir kolejny raz wykonał ukłon i ruszył przed siebie. Za nim dostojnym krokiem podążyła księżna, lord Hyth oraz reszta jej świty.

Gdy sala już prawie opustoszała, Wielki Realista wezwał wszystkich Mistrzów do siebie. Przybył łysy Mistrz Rayikan. Pojawił się krępy Mistrz Yarvathal. Dotarły elfy – siwy Mistrz Uileth i wysoki Mistrz Otesan o brunatnych włosach. Jako ostatni przyszedł najmłodszy i najszczuplejszy, Mistrz Sawenar. Wszyscy ubrani w jednakowe, błękitne szaty.

– Panowie, w jakim celu zostało powołane Zgromadzenie? – Realista przyglądał się po kolei twarzom mężczyzn. Każdy z nich był zadziwiony pytaniem.

– By utrzymywać w ryzach Realizm – odpowiedział szybko Mistrz Sawenar, widząc zmieszanych towarzyszy.

– Otóż to. – Wielki Realista stale lustrował ich spojrzeniem. – Czy zaatakowanie Północnej Strażnicy jest zachwianiem Realizmu?

– Jest, jak najbardziej – odezwał się cicho Mistrz Uileth. – Ostatni raz została zaatakowana prawie wiek temu!

– Otóż to – powtórzył Realista. Przez dłuższą chwilę milczał. Podniósł nieco wzrok, spoglądając na trenujących w oddali młodzików. – Teraz przybywa do nas księżna Iluve. Protektorka Haethgardu. Zostawia swoich poddanych pod rządami Namiestnika. Dlaczego? Ponieważ boi się kolejnego zamachu na własne życie. Dwa razy już starano się ją zamordować. Próbowano trucizny i płatnego zabójcy. Czy możemy nazwać te zdarzenia zachwianiem Realizmu?

– Niezbyt – rzekł Mistrz Rayikan. – Zamachy na władców to sprawa dość częsta. Były, są i będą. Zabiją jednego, posadzą na tronie innego. Równowaga Realizmu nie zostanie zachwiana.

– Racja, drogi Rayikanie. Całkowita racja. – Wielki Realista spojrzał na łysego Mistrza. – Mamy więc dwie sprawy. Jedna zmieniająca Realizm, druga nienaruszająca go. Czy powinniśmy się zająć obiema? Czy jesteśmy w stanie je jakoś połączyć?

– To pewnie ci sami mordercy napadli na Północną Strażnicę! – wykrzyknął żywiołowo Mistrz Yarvathal. Wszyscy pozostali spojrzeli na niego, uważnie się przyglądając.

– Ta reakcja była dość dziwna, Yarv… – stwierdził Mistrz Rayikan.

– Niestety nie posiadamy dostatecznych informacji na temat bandytów chcących zamordować księżną – powiedział Mistrz Uileth. – Nie nosili tego specyficznego znaku, czarnej róży na białym tle. To stanowczo nie te same zbiry.

– To mi wystarczy – uśmiechnął się Wielki Realista. – W niedługim czasie powinien do nas przybyć Strażnik Realizmu Aileth Wandratgen wraz ze swym elewem. Oraz nie kto inny a Kirkhor Penemuan. Nasz drogi uciekinier.

 

 

 

 

 

Opowiadanie to można z powodzeniem traktować jako ciąg dalszy tekstu Ucieczka raz jeszcze. Jednak nie trzeba przeczytać mojego poprzedniego opowiadania by w pełni zrozumieć to. "Niwelacja Realizmu" będzie bowiem stanowić całkowicie odrębną całość.

Zachęcam do czytania i komentowania.

Koniec

Komentarze

Umiesz pisać, więc sam dojdziesz, jakie błędy zrobiłeś. Kilka na próbę:
>wskazywali mu drogę dłońmi.
>rudy elf miał wyciągnięty, acz opuszczony miecz
> podsunął miecz pod gardło starego dowódcy
> Pchnięcie mieczem [rzadki cios jak na miecz, ale niech będzie, tyle że lepiej, żeby (wcześniejsze zdanie) przysunął czubek miecza do gardła, a nie pod gardło, bo wymuszałoby cięcie sztychem, a nie pchnięcie; i trupem od takiego ciosu zostaje się po dłuższej chwili, a nie natychmiast - chyba że elf przerwał swoim ciosem rdzeń kręgowy ofiary, ale wówczas byłby to miecz świetlny ;P]
> wygładził swe brązowe odzienie [zbroję?]
> Kobieta w pomarańczowej sukni (...) brązowe, spięte i lekko kręcone włosy [subiektywnie(?): jest tyle ciekawszych nazw kolorów...]

Opowiadanie to można z powodzeniem traktować jako ciąg dalszy tekstu Ucieczka raz jeszcze. Jednak nie trzeba przeczytać mojego poprzedniego opowiadania by w pełni zrozumieć to. "Niwelacja Realizmu" będzie bowiem stanowić całkowicie odrębną całość.

Zrozumieć albo i nie. Jak dla mnie historia jest urwana. Wygląda bardzo jak część większego tekstu. Fabuła mnie na tyle zaintrygowała, że niechcący dotarłem do końca, zanim coś ‘porządnego' się wydarzyło. Napisane dobrym językiem, z niewielką ilością potknięć. Ale akcja miejscami zanika. Dodaj trochu wydarzeń, doszlifuj dialogi i... Czyta się przyjemnie, możliwe, że nawet wciąga, więc szkoda, żeby było takie bez finału. Poczytałbym dalej o tym sześciennym świecie ociekającym krwią a nie oktaryną :)
Ocena: 5/6

Dzięki za komentarz. :)
Troszki pozmieniałem kierując się Twoimi wskazówkami, które, co by nie mówić, były słuszne. Nawet kolor włosów inaczej określiłem, bo ten brązowy to jednak taki nieciekawy. Zaś co do "wygładził swe brązowe odzienie [zbroję?]" tłumaczę - nie, nie nosił zbroi. Nigdzie tak nie jest napisane. Po prostu jego szaty miały kolor brązowy.
I miło że się spodobało i nawet zaciekawiło. :)
Co się tyczy zrozumienia, to tylko część pierwsza. Opowiadanie będzie nieco dłuższe, postaram się regularnie wstawiać kolejne części. Będzie więcej akcji, będzie więcej wydarzeń i będzie wreszcie finał, który wszystko zakończy. Mam bowiem świadomość, że gdybym wstawił jeden długaśny tekst, mało osób by zechciało go przeczytać. ;)

Jeśli by był starannie napisany, to ktoś by przeczytał. Nie martw się.

Ciekawy pomysł. Trochę mi się skojarzył z "Verticalem" Kosika.

Szczerze przyznam, że nazwisko Kosik słyszę (czytam) pierwszy raz. Nie wiem, czy to wstyd go nie znać, ale zaraz się dowiem któż to taki. :)

Wiesz, że to jest dużo lepsze od tekstu, który zaczynał się od "Ciemność i mokrość"?:)
Mógłbyś jeszcze popracować nad językiem.
A z Kosikiem warto się zapoznać.  

Fajne opowiadanie, czyta się naprawde bardzo przyjemnie, a i sama historia wydaje się być fajna i chętnie poznałbym dalszy ciąg. Świat ciekawy, większych błędów nie zauważyłem, więc generalnie oceniam jako bardzo dobre i czekam na kolejne teksty.

Selena - wiem, że to jest dużo lepsze. :) Tamten tekst nie dość, że był zlepkiem dwóch różnych tekstów, to w dodatku napisanych dawno temu, gdy byłem młodszy i głupszy. ;) Co do pracy nad językiem - ostatnio staram się czytać jak najwięcej, także mam nadzieję że to polepszy mój warsztat.

Pan Cyjanek - miło, że się spodobało. Kolejne części już powoli w drodze. Mam nadzieję, że będą jeszcze lepsze. :)

Nowa Fantastyka