- Opowiadanie: Ciahoo1 - Zapomniana historia (część.1)

Zapomniana historia (część.1)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zapomniana historia (część.1)

Purpurowa jaszczurka ostrożnie wyłoniła się ze swojej małej skalnej jamy, którą wydrążył deszcz i wiatr na przełomie tych kilku lat, a teraz służyła jej za schronienie. Podnosząc gadzi łeb, rozejrzała się badawczo w poszukiwaniu najbliższych zagrożeń, ale nie zauważyła nic, prócz kołyszącej się na wietrze flory i pary motyli latających powyżej. Niepewnym krokiem wyszła na światło słoneczne i ułożyła się na najbliższym przyjemnie nagrzanym kamieniu, po czym pozwoliła sobie na odprężenie, wsłuchując się w szum delikatnego zefirku unoszącego się pośród barwnych kwiatów i zielonych traw.

Z wysoka wyglądała jak czerwona plama pozostawiona na szarym kamieniu, ale nie dla doskonałych oczu podniebnego łowcy, który wyruszył w poszukiwaniu pożywienia. Bursztynowy sokół wykonał okrąg po niebie, lokalizując swoją ofiarę i zanurkował z niesamowitą prędkością w stronę swojej niczego niespodziewającej się zdobyczy. Czteronożny gad poczuł dreszcz grozy na swoim ciele i raptownie się obudził, w samą porę, żeby spojrzeć śmierci, która zbliżała się z każdą chwilą, prosto w dziób. Wiedziała, że jest zbyt sparaliżowana strachem i nie zdoła uniknąć swojego końca.

Nagle, kilka metrów nad ziemią, powietrze zniekształciło się, przybierając intensywniejszy kolor i gęstniejąc, żółta iskra przemknęła z jednego ośrodka do drugiego. W miejscu pustki zmaterializowała się zakapturzona postać w długich szatach, w kolorze czerwieni o intensywności krwi. Na ramieniu miała naszyty znak w kształcie złotego smoka, który co chwilę zmieniał swoje położenie, jakby żył własnym życiem. Wyglądała majestatycznie, a wokół niej można było wyczuć aurę mocy.

Zaskoczony drapieżnik w ostatniej chwili zdążył rozłożyć skrzydła, zwalniając przy tym swój pęd i zmieniając kierunek lotu, co uchroniło go przed zderzeniem się z nieproszonym gościem. Ale jednocześnie dało czas na ucieczkę wystraszonej jaszczurce.

Przybysz nie zwracając uwagi na otoczenie, skupił się na przestrzeni przed nim, która w tej chwili dziwnie się wykrzywiała. Żółta iskra przebiegająca z góry do dołu i pojawił się kolejny osobnik, lecz tym razem ubrany w purpurowe szaty. Wyglądał młodo, miał długie czarne włosy, które były w całkowitym nieładzie, zupełnie jakby przebył drogę przez huragan. Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech, a zielone oczy błyszczały niczym dwa ametysty. Był nieco niższy od przedniego maga, a jego ubioru nie zdobił herb w postaci złotego smoka, lecz szary gryf, który pozostawał bez życia.

– Witaj Meldinie! – odezwał się pierwszy przybysz, jego głos był wysoki i władczy.

Nowo przybyły spojrzał na niego, jakby dopiero zauważył obecność swojego towarzysza.

– Miło cię widzieć całego i zdrowego, Noah – mówiąc to, lekko się pochylił i wykonał gest, jakby uderzał się zaciśniętą dłonią w pierś.

– Darujmy sobie te uprzejmości i przejdźmy do rzeczy – powiedział trochę ostrzejszym tonem. – Czy Bractwo czegoś już się dowiedziało, tak jak prosiłem?

– Tak, choć niewiele tego jest. Osoba, której poszukujesz to najprawdopodobniej młodzieniec w wieku szesnastu, siedemnastu lat. Cech szczegółowych wyglądu nie znamy, ale cały czas nad tym pracujemy…

– Wiecie już gdzie się znajduje? – Wtrącił się Noah.

– Na wyspie Kedros. – Odpowiedział zaskoczony. Niepokoiło go to, że jego rozmówca tak się niecierpliwi.

– Yhm… Coś jeszcze?

– Podobna mieszka tam wraz ze swoimi przyszywanymi rodzicami, ale nie mamy co do tego całkowitej pewności. – Zrobił przerwę, żeby spojrzeć na towarzysza, ale nie mógł odczytać wyrazu jego zasłoniętej twarzy, jedynie smok na jego ramieniu przybrał zamyśloną pozę, jakby wyczuwał uczucia swojego nosiciela. Postanowił kontynuować. – Znalezienie większej ilości informacji o tym chłopcu było niemożliwe. I tak mieliśmy dużo szczęścia trafiając na ledwo wyczuwalną obecność demonicznej energii w tamtym rejonie świata. Odniosłem wrażenie jakby ktoś próbował starannie zatrzeć wszelkie ślady jego obecności – zakończył z lekkim westchnieniem rezygnacji.

Mag już dawno przestał wysłuchiwać dalszej części raportu. Jego myśli były teraz skupione na tajemniczej wyspie Kedros, którą mieszkańcy mieli zwyczaj nazywać „Nadzieją". Miejsce te było pełne dzikiej, niczym niespętanej natury, która rządziła się własnym prawami. Jedynym cywilizowanym obszarem było niezależne miasto Khal'azall, które swoją nazwę wzięło ze starożytnego, dawno zapomnianego języka wysokich elfów, mówiono, że one jako pierwsze przybyły na ten ląd. Jeśli dobrze pamiętał, to nie było tam już żadnego z przedstawicieli tej szlachetnej rasy, a jedynie zbieranina wielu innych: ludzi, krasnoludów, leśnych elfów, gnomów, zwierzoludzi i pozostałe pomniejsze, które uciekły z kontynentu w poszukiwaniu nowego domu i miejsca, gdzie mogłyby odizolować się od reszty nieprzyjaznego świata. Odświeżając sobie informacje o wyspie, przypomniała mu się jej imponująca powierzchnia, którą można porównywać z państwem władcy Eizaka – drugiego królestwa pod względem wielkości.

Z tym miejscem była również związana pewna stara legenda, podobno przed przybyciem pierwszych mieszkańców z kontynentu, wyspę zamieszkiwały tajemnicze istoty, które miały być starsze od samych potężnych smoków – a jak wiadomo smoki potrafiły żyć przez tysiące, jak nie setki tysięcy, lat. Istoty te nazwano „Starożytnymi", gdyż nikt nie znał ich prawdziwej nazwy. Potrafiły one władać magią tak potężną, że pozwalała im naginać czas według własnej woli i wpływać na jego bieg. Nikt do tej pory nie wie skąd czerpali tak wielką moc, nieliczni twierdzą, że to sama wyspa była źródłem ich potęgi, ale niestety nikt tego jeszcze nie udowodnił.

– Gdyby mieć taką władzę lub chociaż jej cząstkę. – Poczuł dreszcz ekscytacji, który wywołała ta myśl. – Ale wszystko zostało stracone wraz z pojawieniem się obcej rasy, która w niewyjaśniony sposób wpłynęła na zniknięcie Starożytnych…

– Noah jesteś pewien, że jest on aż taki ważny? – Usłyszał przytłumiony głos swojego towarzyszy, który wyrwał go z transu.

– Kto? – Zanim zdążył się zastanowić, pytanie samo padło z jego ust.

– Ten chłopak, którego tak usilnie próbujesz odnaleźć – odpowiedział niższy mag, po czym dodał. – Naprawdę myślisz, że może on wpłynąć na losy nadchodzących dni? – W jego głosie było słychać zaciekawienie.

– I właśnie tego próbuję się dowiedzieć Meldinie… – Zamilkł na moment, jakby nad czymś się zastanawiał. – Powiedz mi jeszcze, jak wyglądają sprawy z Radą Dwunastu, czy coś się zmienił?

– Nie, jak na razie panuje względny spokój, siedzą poukrywani w głębi kontynentu. Niektórzy w Bractwie uważają, że to cisza przed niszczycielską burzą, która zakłóci ład i harmonię naszego pięknego świata.

– A jakie jest twoje zadanie w tej sprawie? – Zapytał zaciekawiony.

– Według mnie Mistrzu… – zamyślił się. – To kwestia kilku tygodni, może nawet dni, kiedy Mroczni Lordowie wyjdą ze swoich kryjówek i stawią czoła siłom władającym tymi krainami, siejąc przy tym strach i zniszczenie. Już teraz trzeba zacząć szukać sposobu, żeby temu zapobiec, bo później może nie starczyć czasu na wspólne zjednoczenie. Powinniśmy przejść do ofensywy i uderzyć w nich póki się tego nie spodziewają i nie czują się nazbyt pewnie ze swoimi siłami.

– To nie jest głupia myśl Meldinie, ale jak na razie nikt nie wie, gdzie ich szukać i pewnie szybko się to nie zmieni. Jedynie co nam w tej chwili pozostaje, to czekać i mieć nadzieję na lepsze jutro.

Słowa zawisły w powietrzu bez żadnej odpowiedzi, nawet wiatr, który z każdą minutą przybierał na sile, zamilkł. Zupełnie jakby wszystko zastygło w bezruchu, czekając na zbliżający się koniec, tylko złoty smok przybrał pozę jakby szykował się do odlotu w ucieczce przed nadciągającą katastrofą.

Noah zsunął kaptur swojej szaty, ukazując smukłą twarz o twardych rysach, które świadczyły o wieloletnim doświadczeniu. Z jego błękitnych oczu bił blask potężnej mocy, aż miało się wrażenie jakby patrzył nimi nie człowiek, ale jakaś doskonalsza istota. Na brodzie miał lekko siwy zarost, który był oznaką już nie młodego wieku, ale jego postawa wcale tego nie zdradzała. Wyglądał na zamyślonego, jakby miał do podjęcia trudną decyzję.

– Chciałbym ci coś pokazać. – Słowa zabrzmiały niepewnie. – Ale musisz przysiąc, że z nikim nie podzielisz się tą tajemnicą.

– Co takiego Mistrzu? – Było słychać, że rośnie w nim ciekawość.

– Najpierw twoje przyrzeczenie. – Ton głosu maga stał się ostrzejszy . – I pamiętaj, że złamanie danego słowa będzie miało nieprzyjemnie konsekwencje. – Z tymi słowami palce jednej z dłoni zajaśniały niebezpiecznie, ukazując cząstkę drzemiącej w nich siły.

– Przyrzekam dochować tajemnicy i nikomu jej nie zdradzę nawet, gdyby zależało od tego moje życie. – Doskonale wiedział, że może mu zaufać nie patrząc na późniejsze konsekwencje, co w sumie robił już nie jednokrotnie, gdy był adeptem w szkole magii.

– Świetnie, w takim razie możemy ruszać w drogę. – Odwrócił się do niego plecami.

– Dokąd?

– Za chwilę sam się przekonasz. – Rzucił przez ramię i zabrał się za przygotowywanie odpowiedniego zaklęcia.

W tym czasie Meldin przyglądał się swojemu dawnemu nauczycielowi i przypomniał sobie, jak często ten człowiek zaskakiwał go swoją wiedzą i genialnymi pomysłami, które sprawiły, że w początkowych latach nauki przeżył masę niezapomnianych przygód. Ale tym co robiło największe wrażenie na młodym magu nie był jego wysoki iloraz inteligencji, lecz energia magiczna, którą posiadał Noah. Niektórzy twierdzili, że jest najpotężniejszym żyjącym czarodziejem i nie ma nikogo kto mógłby się z nim równać i młodzieniec był w stanie się z tym zgodzić, chodź bywali też tacy, co uważali, że to jedynie stary szaleniec, który już dawno zapomniał jak odpowiednio używać swoich zdolności magicznych.

Obserwował jak dłonie starszego maga zakreślają idealny okrąg w powietrzu, a usta zaczynają wymawiać słowa rzucanego zaklęcia, które słyszał już niejednokrotnie. Wiatr przybrał na sile, a powietrze zaczęło stopniowo się ochładzać, w miejscu gdzie przed chwilą nic nie było prócz pustej przestrzeni zaczął materializować się magiczny portal. Na początku wyglądał jak małe ziarenko o kolorze pochmurnego nieba, które powiększało się z każdą chwilą, aż przybrało rozmiary dorosłego człowieka.

Czarodziej odwrócił się w stronę swojego byłego ucznia, a na jego twarzy malował się wyraz zadowolenia.

– Gotowy do drogi?

– Jak zawsze. – odpowiedział z wyzywającym uśmiechem, po czym razem weszli w portal.

 

Podróż zajęła im nie dłużej niż dwa uderzenie serca, a to co ukazało się po drugiej stronie sprawiło, że chłopak stracił na moment dech w piersiach. Stał na środku olbrzymiej pustyni, a światło odbijające się od drobinek piasku, było tak intensywne, że musiał przez moment mrużyć oczy, aby coś zobaczyć. Pierwszą rzeczą, która mu się ukazała był gigantyczny pagórek usypany z białego miału, wyglądem przypominający lukrowy piernik stworzony przez zręcznego cukiernika i udekorowany złotym pyłem. Ale gdy się przyjrzał mu dokładniej uświadomił sobie, że to nie wzniesie, lecz na wpół przysypana kopuła budynku, jak te w świątyniach poświęconych bogom, czy też we wspaniałych sułtańskich pałacach. Pozostawiona na tym odludziu wyglądała jak samotny pomnik postawiony przez człowieka, aby nawet tutaj zaznaczyć swoją obecność. Ciekawsze było to, że konstrukcja wydawał się być w idealnym stanie i sprawiała wrażenie jakby czas zupełnie o niej zapomniał.

– Gdzie my jesteśmy?

– Pytasz o nasze położenie geograficzne? Czy może chodzi ci o nazwę tego miejsca? – Rozłożył ręce, jakby próbował objąć wszystko co ich otaczało.

– W sumie to chciałbym znać odpowiedź na oba pytania.

– Jesteśmy w samym środku Starego Kontynentu, na Pustyni Królów.

– Pustyni Królów? – Rozejrzał się dookoła. – Jakoś nigdy nie słyszałem o tej krainie.

– Bo mało kto chce o niej rozmawiać. Mówi się, że jest to miejsce przeklęte.

– Przeklęte? – powiedział lekko zaskoczony. – Myślałem, że klątwy i uroki już dawno przestały być użyteczne. Żaden szanujący się czarnoksiężnik nie rzuciłbym takiego zaklęcia, o ile można to nazwać zaklęciem, przecież takimi rzeczami zajmują się zdziczali szamani oraz zwariowane wiedźmy i pokręcone wróżki.

– Meldinie kiedyś było inaczej. Dawni magowie nie tylko znali się na zaklęciach, ale również posiadali repertuar wielu potężnych i przerażających klątw. – Spojrzał spokojnie na chłopaka, który wydawał się być jeszcze bardziej zdezorientowany.

– Aha… Możesz w takim razie wyjaśnić mi jedną rzecz. Dlaczego, ktoś nałożył na to miejsce pradawną magię?

– To długa historia, ale jeśli chcesz mogę ci ją opowiedzieć w drodze do świątyni, którą widać przed nami – mówiąc to wskazał ręką w stronę tajemniczej budowli.

Ruszyli miarowym krokiem w wyznaczonym kierunku, droga nie wydawała się krótka. W tym czasie Noah opowiadał, o tym jak kiedyś te ziemie, które teraz zasypywał piasek, zamieszkiwał wraz ze swoim ludem, pierwszy władca Starego Kontynentu, król Lorik Potężny. Był to wojownik odważny i nieustraszony, a gdy objął władzę okazał się mądrym i sprawiedliwym monarchą. Za jego sprawą nastał pokój pomiędzy odwiecznie zwalczającymi się plemionami, a cywilizacja starego kontynentu przeżywała rozkwit.

Ale spokój nie trwał długo, kilka lat później rozpoczęła się wojna pomiędzy bogami. Szlachetny bóg słońca Tamiss, starł się ze swoim mrocznym bratem Garadu, który chciał przejąć władzę nad niebem. Zły bóg przyzwał na pomoc demony z najmroczniejszych wymiarów, a przeciw niemu stanęli bogowie żywiołów z ognistym tytanem na czele. Walka była okrutna i zacięta, ale ostatecznie zatriumfowało dobro. Garadu został wygnany do swojej dziedziny. Natomiast jego demoniczni słudzy zostali skazanani na zagładę i chodź większość z nich została zniszczona, sporej ilości udało się uniknąć kary. Te którym udało się zbiec, postanowiły zawładnąć nad słabymi ludźmi. Na Starym Kontynencie rozgorzała walka i chaos. Demoniczne istoty pustoszyły miasta i paliły wioski, ich przemarsz znaczyła droga usypana z popiołów i rzeka krwi. Leorik musiał działać szybko jeśli chciał odeprzeć najeźdźców. W tym celu zebrał najwaleczniejszych ludzi i wyruszył stawić czoła oprawcy.

Gdy obie armie starły się ze sobą, popłynęła rzeka krwi, a ziemię pokryło truchło piekielnych istot i ludzi. Król oraz jego wojownicy walczyli niczym dzikie bestie, ale powoli ich siły zaczęły słabnąć, natomiast przeciwnik nie musiał odpoczywać, spać i jeść. W końcu król postanowił pójść na ugodę z istotami z innego wymiaru. Zaproponował im schronienie przed gniewem bogów w swoim pięknym mieście w zamian, że nie będą plądrować jego ziem i zabijać mieszkańców. Lordowie Ciemności przyjęli jego propozycję i zaprzestali ataków.

W krainach zapanował względny pokój, a piekielnie istoty wymieszały się z mieszkańcami miasta dając początek rasie półdemonów – były to ludzkie istoty, które potrafiły zmieniać się w całości lub połowicznie w swoich mrocznych przodków, a także władać ich magią. Póki żył król Leorik nie było żadnych wojen, ale gdy tylko zmarł władzę w państwie objęły najsilniejsze rody, tworząc Radę Dwunastu, a najbardziej okrutna i bezwzględna rodzina obejmowała przewodnictwo. Na nowo rozpoczęła się era zniszczenia i podboju, niosą ze sobą chaos, który zaczął docierać nawet do bram niebios. Bogowie rozłoszczeni zaistniałą sytuacją postanowili dokończyć swoje dzieło zagłady i zesłali na miasto olbrzymią burzę piaskową, w przeciągu chwili pogrzebała całe miasto pod śmiercionośnym pyłem.

– Jak to możliwe, ze przetrwali kataklizm? – Meldin pytająco spojrzał na swojego mentora.

– Nie mam pojęcia, ale pewnie nie obeszło się bez pomocy wygnanego boga. – Zatrzymał się przed fragmentem budynku, który w tej chwili przysłaniaj słońce rzucając na podróżników cień. Z bliska wydawał się jeszcze większy, był zdobiony mnóstwem drobnych znaków, które wywijały się i wykręcały w różne strony, niczym bluszcz po granitowej kolumnie. – Świątynia Ognia, miejsce hołdu zwycięskiemu bogu.

– Czas raczej nie był dla niej łaskawy. – Na kopule można było zauważyć grube pęknięcia, które zaczynały się od jej podstawy aż po sam środek. W wewnątrz szczelin odbijał się złoty piasek. – Dobrze, że nie planujemy wejść do środka, bo nie chciałbym, żeby tony wiekowego granitu zawaliły mi się na głowę.

Noah popatrzył na młodszego maga powątpiewająco.

– Myślisz, że po co przebyliśmy taką odległość, żeby zrobić sobie wycieczkę, na której będziemy podziwiać stare, walące się zabudowania?

– A już miałem taką nadzieję. – Na twarzy miał szeroki uśmiech.

– Przestań w końcu gadać i lepiej pomóż szukać wejścia. – Przyglądał się uważnie uformowanemu kamieniowi w poszukiwaniu jakiegoś otworu. Okrążyli wszystko kilka krotnie, ale nic nie znaleźli. Starszy mag miał już rzucić wiązkę przekleństw, gdy zauważył na złączeniu ściany z piaskiem, maleńką dziurę.

– Chyba znalazłem to cholerne wejście. – Mówiąc to wskazał na niewielki otwór. Starł wierzchem dłoni złoty piasek i ku jego zadowoleniu odsłoniła się czarna przestrzeń, trochę przypominająca wejście do lisiej nory. Pochylił się, żeby zajrzeć do środka, ale ciemność otulała wszystko w zasięgu jego wzroku.

– Przydałoby się jakieś światło, bo trochę tam ciemno. – Jedno proste zaklęcie i oblał go blask jasnego światła pochodzący z magicznej pochodni. Było to jedno z prostszych zaklęć, które ułatwiało życie, szczególnie gdy wokół panował nieprzenikniony mrok.

– Czy takie źródło będzie odpowiednie?

– Całkiem sprytnie. – Pochwalił chłopaka, po czym wziął od niego pochodnie. – Może chcesz wejść pierwszy?

– Nie będę miał nic przeciwko jeśli będę tym drugim. Poza tym biorąc pod uwagę nasze rodzime obyczaje, starsi mają pierwszeństwo. – Ręką wskazał na otwór.

– Ostatnio coś ci się wyostrzył żart. – Nic więcej nie mówiąc, minął młodzieńca i zniknął z pola widzenia wchłonięty przez złowrogą ciemność.

Meldin przez chwilę patrzył w pustkę jakby miała wyjść z niej olbrzymia dłoń zakończona wielkimi szponami aby go pochwycić i zabrać ze sobą ku nicości, ale nic takiego się nie stało. Jeszcze raz spojrzał na swój cel i ruszył przed siebie. Wykonał pierwszy krok w pustkę, potem drugi, ale nigdzie nie widział światła pochodni. Wszedł jeszcze głębiej i nic.

– Mistrzu, gdzie jesteś? – zawołał trochę zdezorientowany. – Jeśli to twój kolejny żart to nie jest zabawny. – Ale na jego wołanie było żadnego odzewu.

Miał się już cofać, gdy nagle jedna z jego nóg ugrzęzła w miejscu, zupełnie jakby się przykleiła do podłoża. Próbował ją uwolnić, ale szarpanie nic nie pomagało, czuł się jakby był małą bezbronną muchą złapaną w sieć obrzydliwego, włochatego potwora. Kolejny gwałtowny ruch też nie przyniósł oczekiwanego rezultatu, powoli zaczynała ogarniać go wewnętrzna rozpacz…

Koniec

Komentarze

Ale dlaczego w takim momencie!?
No dobra możesz nas trochę podenerwować, ale czemu w tak niecny  sposób!

Trochę błędów jest, np powtórzenia, jakies drobne literówki, ale mało.
Ogólnie mi się dobrze czytało, aha i najbardziej rzucający się błąd:
"- A już miałem taką nadzieję. - Na twarzy miał szeroki uśmiech."
po drugiej pauzie, zgodnie z moją wiedzą, nie dajemy dużej litery.
Stworzyłeś fajną mitologię, trochę bawiąc się w Tolkiena. Jak dla mnie to za mało akcji, no ale to jest dopiero pierwsza część, więc oczekuje w następnych czegoś bardziej ruchliwego.

Może za mało akcji, ale jak dla mnie za dużo informacji jak na tak krótki tekst. Jakieś Rady, magowie, Bractwa, Starożytni, super smoki, potężne moce... Z tego książkę można zrobić :) Jak dla mnie za dużo zamieszania. Ale zobaczymy jak będzie dalej.

Bo to jest fragment książki, którą chciałem kiedyś dokończyć i wydać, ale póki co zaniechałem tego pomysłu... Może dlatego, że nie byłem pewien czy się na da na coś większego.

A mi osobiście się podobają te historie-legendy, w których opisujesz dzieje tamtego świata. No ale nie wszystkim musi się podobać. Jakbyś to jeszcze rozwinął, z jakimś ciekawym, ale nie naiwnym pomysłem, to może być spoko. I proszę cię, nie pisz bezmyślnie, wpleć coś, co nas skłoni do choć krztyny przemyśleń. Chyba, że to by zepsuło twoj pomysł, to nie. No, jak uważasz. Powodzenia :)

Zielone oczy błyszczały ametystowo? Albo zieleń albo ametyst, przecież to nie są nawet podobne kolory...
Nie przeczytałem całości, bo przyjemności z tego wiele by i tak nie było. Tekst jest pełen niezgrabności ("Purpurowa jaszczurka ostrożnie wyłoniła się ze swojej małej skalnej jamy, którą wydrążył deszcz i wiatr na przełomie tych kilku lat, a teraz służyła jej za schronienie" - ?, "rozejrzała się badawczo w poszukiwaniu najbliższych zagrożeń" - chyba oczywiste, że nie będzie szukała najdalszych. Widziałem wiele jaszczurek w życiu, ale żadna nigdy nie wyglądała na odprężoną... I tak dalej). Jest tego dużo, prawie każde zdanie jest albo przeładowane całkowicie zbędną informacją, albo napisane niezgrabnie, albo nie ma większego sensu, albo zawiera denerwujący błąd. 
Na to nakłada się toporność stylu i brak literackiej ogłady, przez co dochodzi do płodzenia potwórków pokroju: "w kolorze czerwieni o intensywności krwi". Pojęcia nie mam, jaka jest intensywność krwi, ale bawi mnie to zdanie.
Kolejny problem to oddawanie klimatu i charakteru postaci. Jeśli czytam, że postać prezentowała się majestatycznie, nic mi to nie mówi. Ja chcę ten majestat poczuć w zachowaniu, sposobie mówienia... Pisanie, że "wyglądał majestatycznie" (czy coś w ten deseń) to (niemal) jak pisanie: "teraz powinieneś się bać". Czyli - mało przekonujące.
Gdzieś tam nawet wyhaczyłem "chodź" w kontekście "choć". To dwa różne słowa. Wiele zdań zyskałoby, gdyby je podzielić na krótsze.
Cała mitologia i inne takie - nic odkrywczego, samo odtwóstwo. Ktoś wyżej prawie popełnił błąd przyrównania do Tolkiena. Tolkien, choć w mitologii, kulturze i innych takich rzeczach również był w dużym stopniu tylko odtwócą, robił to umiejętnie i wciągająco.

Nie ma się co dłużej rozwodzić - ćwicz, czytaj, szkól się. Pewnie będzie lepiej.

Pozdrawiam,
-exturio 

Nowa Fantastyka