- Opowiadanie: boatswain - Wieczność później

Wieczność później

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wieczność później

Starzec zachrypiał, zakaszlał i próbował przemówić, widocznie jednak nie miał już sił. Choroba wyssała z niego resztkę sił."To jest agonia" – pomyślałem. Podszedłem do łóżka. Od razu jakby mu się lepiej zrobiło. Przeraził mnie jego wygląd, mimo jego choroby, wyglądał nad wyraz źle. Śmiertelnie blade ręce, wystające kości policzkowe, dołki pod oczami, założyłbym się, że nie miał więcej niż pięćdziesiąt lat, a to wszystko dawało mu wygląd o wiele starszego. Spojrzałem jeszcze raz na jego twarz. Ani jednego rumieńca. Jego oczy – chyba tylko one zachowały swój naturalny kolor, były błekitne, koloru wręcz morza. Miało się takie wrażęnie, jakbyś patrzył w głąb falującego morza. Widzisz ryby na trzech metrach, ale wiesz że pod sobą masz jeszcze 300 metrów błękitnej wody. W tym momencie poczułem się taki nagi, poczułem wstyd, jakby ktoś powiedział coś, co za chiny nie chciałbym, aby wyszło na jaw. Im bardziej wpatrywałem się w nie, tym bardziej to one mnie przeszywały. Trafiały do samego wnętrza. Czułem to tak głęboko, czułem go, jak wchodził we mnie. Patrzył na mnie jak cieśla na swoje dzieło, znając moje wszystkie tajemnice, nawet te, o których ja nie mam pojęcia. Nie wytrzymałem, spuściłem wzrok, a on wtedy powiedział, głosem dźwięcznym i czystym jak górski potok:

 

-Przyjacielu, ja odchodzę, ale ty nie pozwól, aby zaszedł dzień. Pod wieczór słońce ustępuje miejsca gwiazdą, a z nimi… przyjacielu, na gwiazdy to można jedynie patrzeć.

 

 

 

 

Powoli podniosłem ociężałe powieki. A jednak to był tylko sen. Sunąłem bezszelestnie linią kolei TGV już dobre osiem godzin, widocznie musiałem się zdrzemnąć. Zresztą… moi towarzysze podróży też spali. Zerknąłem na twarz na szybie. Była w fatalnym stanie. Zmierzwione włosy, podpuchnięte i zaczerwienione oczy – to tylko kilka dowodów. Pociąg cały czas jechał przez pustkowia, przez niektórych zwane Skażoną Ziemią. Nie bezpodstawnie. Przez odbicie swojej twarzy widziałem migające raz po raz szyby kopalniane, gaz łupkowy od kilkunastu lat zapewnił nam swoistą niezależność. Ale jak to zwykle w życiu bywa okupiliśmy ją całkowitym zdegradowaniem środowiska naturalnego. „Chociaż tyle, że mamy TGV" – pomyślałem i uśmiechnąłem się do swoich towarzyszy. Pozostało mi jeszcze jakieś czterdzieści minut, aż dobijemy do celu. Oparłem głowę o zwinięty w rulon koc i poddałem się odgłosom wiatru hulającego na zewnątrz.

 

W Gdańsku wysiadłem na klimatyzowany peron. Już miałem się skierować do mojego zarezerwowanego apartamentu, aby cieszyć się chwilą… Ale zwróciłem się w przeciwnym kierunku. Nie wiem co mnie strzeliło, ale udałem się na Ogórkową. Może to transcendentalny wpływ spotkania z dziadkiem-albinosem… ale nie, przecież on nie istnieje. To był wymysł mojej podświadomości, zwykły sen. Gwiazdy, dzień nie może zajść – przecież to paranoja. Zaśmiałem się głośno do siebie. Przecież dzień nie może zajść, to słońce zachodzi, widocznie zupełnie się starcowi poplątało w głowie.

 

Przeszedłem chodnikiem wzdłuż Łazienkowskiej. Na Ogórkowej powitały mnie dobrze mi znane fasady budynków. Dawny Bank Spółdzielczy, zaprojektowany przez jakiegoś znanego architekta, cieszył oko powykręcanymi zdobieniami wokół okien, wyraźny wpływ kultury Tajwanu.

 

Kątem oka zauważyłem mój blok, co przypomniało mi o moim celu. Poczułem szczery żal, że dopuściłem do tego wszystkiego i jednocześnie zacząłem się pytać jak mogłem do tego dopuścić, jak mogłem być taki głupi. Tyle lat upokorzeń, zapłakanych wieczorów, tyle przekleństw. Wyliczałem i wyrzucałem sobie to wszystko, a przecież każdy dzień był dla niej osobną tragedią. Kiedy się budziła, miała przed sobą kolejne cierpienia i tak przez kilka lat. Ale przebolała wszystko, wszystko brała na siebie. Oj tak, wszystko co jej zadawałem brała na siebie. Przepuszczała przez siebie, bez słowa sprzeciwu, bez skargi. Jakby ganiąc mnie, niepokornego. Teraz pomyśleć, że stanie w drzwiach, a ja. Ja, no cóż będę błagał o przebaczenie. Widziałem już te konkretne drzwi. Szybkimi i pewnymi krokami skracałem odległość dzielącą mnie od jej domu. Byłem już zdecydowany, co najdziwniejsze nie budziło to we mnie zdenerwowania, strachu czy czegoś innego. Pogodziłem się z tym. Byłem spokojny, w głębi ducha wiedziałem, że przebaczy. Spostrzegłem w oknie przyległym do drzwi ruch. Tam jest kuchnia, pewnie zajmują ją codzienne obowiązki. Krok za krokiem byłem coraz bliżej. W pewnym momencie kolano ugięło się pode mną, poczułem jak wiotczeje i i uderzył mnie okropny ból w ramieniu. Rąbnąłem głową o chodnik. Zrobiło się strasznie ciemno.

 

 

 

Podniosłem powieki. Znajdowałem się w pociągu. Ucieszyłem się – byli tutaj nawet moi dawni towarzysze podróży. Naprzeciw mnie siedział starszy pan o zdrowej, ale strasznie bladej cerze. Jego wygląd był trochę ekscentryczny i tak jakby znany. Przypominał szalonego profesorka z Parku Jurajskiego.

 

– Bolało? – rozległ się metaliczny głos

 

– Wszystko poszło tak szybko, nawet nie widziałem tego czerwonego vana. – odpowiedziałem głosem tak spokojnym, że aż się przestraszyłem.

 

– Kierowca przeżył. Widzisz – wskazał na okno – jest noc. Jedziemy po dzień.

 

– Dla mnie?

 

– Nie, ty masz teraz noc. – rzekł tonem wprawnego pedagoga.

 

– Ale kiedy przyjedziemy, będę miał dzień? – spytałem z szelmowskim wyrazem twarzy.

 

– Nie, ty swój miałeś! Nie bądź egoistą. – ten sam nie do zniesienia ton.

 

Naburmuszyłem się. Gdybym mógł się widzieć, powiedziałbym – jak kapryśne dziecko. Spojrzałem na mojego rozmówce. Patrzył na mnie z takim współczuciem, jak na własnego syna. Wezbrał we mnie żal, tak ogromny, kłębiący się jak chmura i zabierający coraz więcej miejsca. Gęstniał jak gaz, który ma zaraz wybuchnąć.

 

Gaz podchodził pod krtań, odbierał głos.

 

Wdzierał się do mózgu.

 

Teraz ja nim byłem i usłyszałem: „Jednak po nocy zawsze następuje dzień."

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Pomijająć kwestię, że jest to mój debiut na tej stronie, ogólnie nie mam doświadczenia w pisaniu. Sam widzę, że niektóre zdania jeszcze kuleją, ale staram się pisać coraz lepiej. Zapraszam do komentarzy.

Niektóre zdania dziwnie brzmią, jak np. to:

Śmiertelnie blade ręce, wystające kości policzkowe, dołki pod oczami, założyłbym się, że nie miał więcej niż pięćdziesiąt lat, a to wszystko dawało mu wygląd o wiele starszego. - Pasuje je rozdzielić.

Jego oczy - chyba tylko one zachowały swój naturalny kolor, były błekitne, koloru wręcz morza. - To także pasuje rozdzielić.

Im bardziej wpatrywałem się w nie, tym bardziej to one mnie przeszywały - Im bardziej SIĘ w nie wpatrywałem, tm bardzie przeszywały mniena wskroś. - Możan by było jeszcze coś pokombinować z tym zdaniem.


Jest masa tego typu błędów. Ogólnie rzecz biorąc, pierwszy akapit nie za bardzo Ci wyszedł. Spróbuj go nieco ogarnąć.

Całość mnie do końca nie porwała. Może to dla tego, że nie wiem za bardzo o co chodzi.

Ale nie zrażaj się. Pracuj nadal :)





Zbyt dużo filozofii w tym tekście, a za mało konkretów. Ale próbuj dalej ^^

"Przeraził mnie jego wygląd, mimo jego choroby, wyglądał nad wyraz źle." - drugie "jego" zbędne. A poza tym to chyba z powodu choroby wyglądał źle, a nie pomimo jej.

"Pod wieczór słońce ustępuje miejsca gwiazdą" - ortograf, powinno być "gwiazdom".

"Zerknąłem na twarz na szybie." - niezgrabne zdanie. Wiadomo, że chodzi o odbicie, ale brzmi to tak, jakby gęba była na szkle wymalowana.

"poczułem jak wiotczeje i i uderzył mnie okropny ból w ramieniu." - podwójne "i", zamiast "uderzył" lepsze byłoby "poczułem".

Poza tym zauważyłem nadmiar zaimków i trochę powtórzeń.  Co do samego opowiadania to nie ukrywam, że załapalem do końca, o co chodzi.

Pozdrawiam.

Do Ciahoo1: filozofii mialo byc duzo, nie ma rabaniny, seksu, pieknych widoczkow, to jest filozofia. Szczerze to o to mi chodzilo, specjalnie sie na tym skupialem


Eferelin, "Przeraził mnie jego wygląd, mimo jego choroby, wyglądał nad wyraz źle.", moze powinienem to inaczej ująć: "Wyglądał nad wyraz źle, nawet jak na człowieka ciężko chorego"

O kwestiach stylistycznych wiem, co niestety mało pomaga w praktyce. Ale będę pracował.
Cieszę się, że załapales.

Muszę sprostować. Niestety miałem na myśli, że nie załapałem. Zjadło mi "nie". Ehh, ten brak edycji komentarzy...

...
trochę mnie zastanowiło to "do końca"
No coz, jak ktos napisze coś nie wprost, to wszyscy piszą, że nie wiedzą o co chodzi. Zauważyłem to w wielu opkach.
Natomiast, jak ktos zacznie pisać tak jak Arctur Vox, czyli wywód filozoficzny (mącąc ąccącom comc i jednoczesnie narzucając innym swoje myśli), to zaczyna się dyskusja, co i jak. A przecież filozofia w większym lub mniejszym stopniu czerpie inspiracje i pytania (na które inni stawiają czysto teoretyczne odpowiedzi) z życia codziennego. Natomiast fantastyka otwiera przed autorami nowe horyzonty i  mogą zadać głębsze pytania, korzystająć z codzienności . Niestety obawiam się, że jedynym pytaniem jest: "O co w tym chodzi..?"

Zapraszam więc do zastanowienia się.
Jak gdzies tutaj przeczytałem, seks, brutalność, przemoc dodają realizmu. Tutaj tego nie ma.. seksu nie ma. Realizm jest :)

Boatswain, opowiadanie, które rozumie do końca tylko autor, to nie jest dobre opowiadanie, nawet jeśli zawiera przemyślenia głębokie jak Rów Mariański. Oczywiście możesz stanąć na stanowisku, że cała reszta poza Tobą to tumany, bo nie łapią, co chciałeś przekazać.

Realizm może jakiś jest, ale sensu za to mało.

Pozdrawiam.

Nie załapałem. Może dlatego, że raczej nie przepadam za takimi tekstami. W gusta wszystkich nie trafisz. Jednak w komentarzu w opowiadaniu powyżej napisałeś, że chcesz więcej akcji. Dlatego proponuję żebyś zrobił to samo :) Widać, że dopiero zaczynasz. Powodzenia.

Nie chcę pisać o bezmyślnej rąbaninie, ale w sumie więcej akcji nie zawadzi. dzięki pyrek.
Eferelin, autor rozumie swoje opowiadanie jak Stwórca rozumie swoje dzieło, wie o nim wszystko i wie gdzie patrzeć (jeśli wiesz o co mi chodzi). Cała reszta wcale nie musi załapać tego w takiej postaci, jak docelowo napisał to autor. Każdy ma przemyślenia inne, w zależności od jego przeżyć i doświadczeń. Oczywiście rozbieżności nie powinny być duże, ale jak wiemy punkt widzenia zależy od punktu siedzienia.

btw w niedalekiej przyszłości chciałbym napisać opowiadanie, ale nie takiego typu jak to wyżej. Pisanie to zabawa, a ta z filozofią mi się znudziła. Oczywiście nie zamierzam zostawić swoich ani odbiorców szarych komórek w spokoju. W końcu od czegoś ja mamy.

To zupełnie jak nasz polski poeta C.K. Norwid, którego twórczości nikt nie rozumial. Tylko jego twórczość doceniono dopiero po śmierci - oby u ciebie było inaczej :)

Nowa Fantastyka