- Opowiadanie: dziko - Skarbiec Dahyssadry

Skarbiec Dahyssadry

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Skarbiec Dahyssadry

By zgubić depczących mi po piętach królewskich celników, zboczyłem z Miedzianego Szlaku, skręcając w dziką przełęcz Ael'Nith – spalony słońcem i najeżony niebezpieczeństwami zachodni obszar Pajęczych Gór. Liczyłem, że od świtu do zmierzchu pokonam cały przesmyk, jednak droga okazała się dużo trudniejsza, niż myślałem. Zachód słońca zastał mnie wycieńczonego w połowie przełęczy. Nie miałem siły czuwać, a sen w tym miejscu nie był przyjemną perspektywą – samotny człowiek był aż nadto łakomym kąskiem dla licznych nocnych drapieżców.

 

 

Już zaczynałem przeklinać swoją głupotę, gdy na krawędzi niedalekiego skalistego zbocza dostrzegłem słabe światło. Gdy tam dotarłem po kilku minutach, znalazłem się w małej jaskini, gdzie sędziwy pustelnik sposobił się do skromnej kolacji. Mężczyzna siedział zgarbiony przy ścianie, owinięty od stóp do głowy w furę brudnoszarych szmat. Ledwie widziałem fragment jego twarzy, nie byłem natomiast w stanie określić, czy jest wysoki czy niski, chudy czy tęgawy. Na pewno był bardzo stary.

 

– Dziwną drogę do Gabish wybrałeś sobie, młodzieńcze – rzekł na mój widok, przyjaznym gestem zapraszając, bym usiadł przy małym ognisku.

 

– Nie zmierzam do Gabish, wybrałem przełęcz jako skrót do Zuur – odpowiedziałem.

 

– Po co iść do Zuur? Tam są tylko ruiny… Przeklęte ruiny – mruknął.

 

– No właśnie – odparłem, uśmiechając się szelmowsko.

 

Starzec nic nie odpowiedział, tylko pokręcił głową z dezaprobatą. Zamieszał w kociołku ziołowy napar i wyciągnął z małej skrzyneczki dwa cynowe kubki.

 

– Zrobisz jak zechcesz – rzekł mentorskim tonem. – Ale miej świadomość, że wielu słynnych awanturników chciało zdobyć skarby Zuur i zapłaciło za to straszliwą cenę. Być może słyszałeś historię niezwyciężonego barbarzyńcy Brohusa, który sześćdziesiąt lat temu próbował ogołocić skarbiec cesarzowej Dahyssadry?

 

– Coś tam kiedyś obiło mi się o uszy – odparłem niepewnie. – Ale nie znam szczegółów…

 

– Zatem opowiem ci o nim, bo to bardzo pouczająca historia…

 

*

 

Tego dnia kalif Al-Afgul wrócił do swojego pałacu później niż zazwyczaj, sporo czasu zajęło mu bowiem osądzenie schwytanych niedawno członków zbójeckiej szajki. Ku swemu wielkiemu zdumieniu, gdy zbliżył się do głównej pałacowej sypialni, posłyszał dobiegające stamtąd głośne jęki. Rozpoznał w nich głos Hassany, swojej najmłodszej żony, natomiast ich intensywność była dla kalifa czymś dotąd niespotykanym. Chwilę później możnowładca zorientował się, że zniknęło dwóch strażników, strzegących wejścia do tej części pałacu. To wszystko było więcej niż niepokojące.

 

Kalif należał do ludzi odważnych. Położył dłoń na rękojeści pięknego scimitara, z impetem otworzył hebanowe drzwi do sypialni i… zamarł ze zdziwienia. Na wielkim łożu klęczał rozebrany od pasa w dół potężny mężczyzna i chędożył, na sposób barbarzyński – od tyłu, wyjącą z ekstazy Hassanę. Jakby tego było mało, intruz swoimi wielkimi jak u niedźwiedzia łapskami gładził piersi i uda dwóch innych żon kalifa, Asalany i Brimith, które cicho kwiliły z rozkoszy.

 

Nieproszony gość miał wulgarne rysy koczowników z dalekiego zachodu. Jego ramiona zdobiły tatuaże czarnych wężowych smoków, odziany był jedynie w ćwiekowaną skórzaną kamizelkę, a zza pleców wystawała mu rękojeść półtoraręcznego miecza.

 

– Spóźniłeś się dzisiaj, kalifie – rzekł Brohus bezczelnym tonem, szczerząc białe jak u wilka zęby. – Na szczęście twoje małżonki zaoferowały się umilić mi czekanie…

 

W pierwszej chwili możnowładca oniemiał całkowicie, porażony impertynencją intruza. Szybko jednak odzyskał trzeźwość umysłu, dobył oręż i doskoczył do barbarzyńcy, wykonując potężne pionowe cięcie. Doskonała xarydyjska stal powinna rozciąć Brohusa od głowy aż po pępek, ale barbarzyńca zareagował z nadludzką wręcz prędkością.

 

W ułamku sekundy miecz powędrował z pleców do prawej ręki intruza, formując czysty poziomy blok, na którym zatrzymała się klinga scimitara. Broń Al-Afgula wytraciła impet tak błyskawicznie, że kalifowi aż zadźwięczały zęby. Barbarzyńca dzierżył półtoraręczny miecz z zadziwiającą łatwością, jakby to był bambusowy patyk. Wystarczyło, że poruszył nadgarstkiem, a scimitar odskoczył do góry. Kolejny ruch nadgarstka i ostrze miecza zatoczyło mordercze poziome cięcie.

 

Kalif zamarł z rozwartymi ustami, po czym jego odcięta głowa opadła na podłogę, turlając się pod łóżko, zaś korpus bezwładnie runął na dywan. Asalana i Brimith zeskoczyły z piskiem z pościeli, uciekając w róg komnaty, Hassana natomiast zdawał się nie dostrzegać, co się właściwie dzieje.

 

– Tylko nie przerywaj, błagam! – wysapała.

 

– Nigdy nie przerywam – odparł Brohus, rytmicznie poruszając biodrami i wycierając ostrze miecza w jedwabny baldachim. Po kilku mocniejszych pchnięciach Hassana zajęczała tak głośno, że zadrżały alabastrowe szyby w połowie pałacu, po czym mokra od potu opadła na łóżko i zwinęła się w pozycję embrionalną, łapczywie łapiąc oddech.

 

– Cha, cha, pierwszy raz mi się zdarzyło, żem zaczął chędożyć czyjąś żonę, a skończył wdowę! – zaśmiał się głośno barbarzyńca, zapinając mosiężną klamrę skórzanego pasa. Potem powoli zszedł z łóżka, pochylił się nad dywanem, chwycił zdekapitowane ciało kalifa za lewy nadgarstek i bez wysiłku podniósł jedną ręką do góry.

 

Oczy Brohusa skupiły się przez chwilę na dłoni możnowładcy. Wśród kilku pierścieni szczególnie wyróżniał się jeden w kształcie splecionych węży trzymających w paszczy duży siedmiokątny topaz. Awanturnik zdjął pierścień z palca kalifa, upuścił zwłoki na dywan, rzucił przelotnie wzrokiem na wciąż dyszącą na łóżku Hassanę i ruszył ku drzwiom…

 

*

 

Pustelnik przerwał na chwilę swoją opowieść, by uzupełnić czarki ziołowym naparem. Przełknąłem nerwowo ślinę, a moja dłoń mimowolnie powędrowała na pierś, gdzie pod koszulą znajdował się ukryty amulet – złoty dysk z osadzonym w środku kamieniem. Dużym siedmiokątnym topazem…

 

*

 

Tysiąc lat temu miasto Zuur było jedną z dziewięciu rezydencji cesarza Taareka Bluźniercy i jego pięknej żony Dahyssadry. Cesarz parał się namiętnie demonologią, która ostatecznie stała się przyczyną jego zguby. Owładnięty manią przekraczania granic zamkniętych dla śmiertelników, Taarek wchodził w konszachty z przedziwnymi istotami z innych wymiarów egzystencji.

 

Choć cesarzowa słynęła z urody i temperamentu, obłąkanemu władcy to nie wystarczyło i przywołał na swoje usługi Sukubatrex – Wielką Demonicę Rozkoszy, która zapewniała kochankowi doznania nieporównywalne z żadną ziemską przyjemnością.

 

Zazdrosna i wściekła cesarzowa uknuła wraz z arcykapłanami spisek przeciwko mężowi. Cesarz został otruty, a demonica uwięziona w magicznej kryształowej butli, którą Dahyssadra trzymała w skarbcu, regularnie ciesząc oczy widokiem spętanej kochanki Taareka. Cesarzowa zmarła ćwierć wieku później, a jej synowie w bratobójczej walce o tron doprowadzili do rozpadu imperium.

 

Grobowiec Dahyssadry w Zuur jest jednocześnie skarbcem, w którym zamknięto nieprzebrane kosztowności oraz butlę z uwięzioną Sukubatrex. Nie trzeba zatem dodawać, że dla śmiałków, którzy chcieli splądrować starożytne ruiny, to nie złoto i klejnoty były głównym celem wyprawy.

 

Skarbca broniły wielkie kamienne wrota, zabezpieczone misterną magiczną pieczęcią. Na całym świecie istniało tylko kilka artefaktycznych kluczy zdolnych złamać to zabezpieczenie – wśród nich trzy legendarne Topazy Ydaspesa.

 

Dziesięć dni po wizycie w pałacu kalifa, barbarzyńca Brohus stanął przed wysokimi na trzydzieści stóp wrotami. Mężczyzna nabrał powietrza w płuca i zdecydowanym ruchem przyłożył pierścień z topazem do ledwie widocznego grawerunku, przedstawiającego rozwartą paszczę olbrzymiej kobry. Z praw i lewa dobiegł niesamowity łoskot, po czym potężne skrzydła rozchyliły się majestatycznie, odsłaniając prowadzące na dół schody.

 

Barbarzyńca zdawał sobie sprawę, że otwarcie magicznych wrót nie jest w żadnym razie gwarancją dotarcia do skarbu. Grobowiec był doskonale zabezpieczony przed intruzami. Brohus napotkał na swojej drodze tuzin przerażających pułapek, jak spadające kamienne kule czy ukryte w ścianach miotacze płomieni. Półtoraręczny miecz musiał usiec dobre pół setki przeciwników – gigantycznych pająków, nieziemsko zwinnych cienioszczurów czy odrażających galaretowatych pełzaczy. W końcu jednak barbarzyńca tryumfalnie wkroczył do imponującej komnaty skarbca.

 

Pomieszczenie miało kształt kwadratu o boku około sześćdziesięciu stóp i zdawało się nie mieć sufitu – patrząc w górę, miało się wrażenie przebywania na dnie gigantycznej studni. Rozstawione w rogach komnaty cztery wieczne latarnie z żółtego kryształu dawały światło na tyle mocne, że awanturnik zgasił pochodnię.

 

Przy każdej ścianie ustawiono w rzędach wielkie ceramiczne misy wypełnione stosami monet, złotej biżuterii i szlachetnych kamieni. Na dwóch masywnych stojakach z czarnego drewna prezentowały się wspaniałe egzemplarze broni, wykonane przez legendarnych mistrzów kowalskich – przebogato inkrustowane i nieziemsko skuteczne narzędzia zabijania. Wzrok barbarzyńcy nie zatrzymał się jednak ani na złocie, ani na pięknym orężu, ale skupił na dwóch zupełnie innych elementach.

 

Przy jednej ze ścian stał prosty kamienny tron, na którym spoczywał dobrze zachowany szkielet cesarzowej, pokryty resztami zmurszałego odzienia. Dahyssadrę pochowano w identycznej pozycji, jaką zajmowała za życia, ciesząc oczy swoim imponującym skarbem. Brohus rzutem oka ocenił, że była dobrze zbudowaną kobietą, która wzrostem dorównywała większości mężczyzn.

 

Naprzeciw tronu, w odległości jakichś dwudziestu stóp, znajdował się duży okrągły podest wykuty z jednego kawałka obsydianu. Na nim stała wysmukła kryształowa butla, z której emanowało pulsujące jasnoniebieskie światło. Był to zaiste hipnotyzujący widok, barbarzyńcy zdawało się, że dostrzega zniekształconą kobiecą twarz przylepioną do wewnętrznej ściany kryształu, za moment w tym miejscu pojawiała się dłoń, potem jakieś trudne do rozpoznania wielobarwne fałdy.

 

Nie odrywając wzroku od kryształu, Brohus powoli ruszył przed siebie. Na szczęście nieziemski widok nie był w stanie pozbawić barbarzyńcę resztek instynktu i stłumić nabytego przez lata doświadczenia. Mężczyzna już miał sięgnąć krawędzi podestu, ale w ostatnim momencie odskoczył, jakby szarpnięty niewidzialna ręką opatrzności. W ułamku sekundy posadzka wokół monumentu pokryła się lasem kilkudziesięciu stalowych szpikulców, grubych na cal i wysokich na ponad pięć stóp.

 

– Mało brakowało, a skończyłbym jak szaszłyk – odetchnął barbarzyńca. Ostatnia z pułapek była naprawdę doskonale zamaskowana.

 

Brohus znów zrobił krok w stronę podestu, układając w głowie metodę dosięgnięcia butli ponad lasem stalowych kolców, ale wtedy jego barbarzyński instynkt po raz drugi wysłał sygnał ostrzegawczy. Mężczyzna zamarł na parę sekund i powoli rozejrzał się po komnacie. Z początku zdało się mu, że wszystko wygląda w porządku, dopiero po chwili uświadomił sobie, co jest nie tak.

 

Kamienny tron był pusty.

 

W takich chwilach najlepiej sprawdzała się stara awanturnicza maksyma "najpierw uderz, potem zobacz, co zabiłeś". Miecz błyskawicznie powędrował z pleców do ręki barbarzyńcy, po czym mężczyzna wyprowadził potężny cios z półobrotu, mierząc w czającego się za plecami niewidzialnego przeciwnika. Jednak ostrze trafiło w próżnię i Brohus po raz pierwszy od wejścia do grobowca poczuł się naprawdę nieswojo. Jeszcze raz spojrzał na tron, by sprawdzić, czy wyobraźnia nie płata mu figla. Szkielet cesarzowej zniknął, nie było co do tego najmniejszych wątpliwości.

 

– Na smoczego fallusa! Przeklęte czarodziejskie sztuczki! – mężczyzna zaklął pod nosem, mocniej zaciskając palce na rękojeści miecza. – Już ja wam poka…

 

Urwał w połowie zdanie, czując jak coś zimnego dotyka jego biodra i przesuwa się w stronę podbrzusza. Mimowolnie opuścił wzrok na dół i wówczas – ten jeden jedyny raz w życiu – serce gwałtownie skoczyło mu do gardła. Bo oto znalazł się twarzą w twarz – jeśli w ogólne jest sens użyć tu tego określenia – z ożywionym szkieletem cesarzowej. Głęboko w oczodołach nieumarłej płonęły czerwone ogniki, a szczęki zdawały się wykrzywiać w groteskowym uśmiechu.

 

– Nie potrzebujesz jej! Ja dam ci wszystko, czego pragniesz! – upiorny charkot dobiegł z rozwartej żuchwy upiora. Barbarzyńca zrobił krok w tył, instynktownie składając miecz do pchnięcia, ale cesarzowa od razu podążyła za nim, klekoczące żebra dotknęły kamizelki mężczyzny, a kość nosowa otarła się o jego podbródek.

 

Zanim Brohus zdążył wyprowadzić cios, kościane palce zwinnie chwyciły nadgarstek ręki trzymającej miecz i ścisnęły go z nieludzką siłą. Broń wypadła z brzękiem na kamienną posadzkę – cesarzowa rozbroiła barbarzyńcę niczym matka zabierająca drewnianą zabawkę niesfornemu dziecku. Mięśnie, które wcześniej łamały karki tygrysom, okazały się niczym wobec mocy upiora animowanego potężną nekromancją.

 

Resztkami trzeźwego umysłu Brohus panicznie szukał drogi ucieczki, ale Dahyssadra nie dała mu czasu na myślenie. Pchnęła go na posadzkę jak szmacianą lalkę. Uderzenie tyłem głowy o kamienne płyty oszołomiło mężczyznę na kilka sekund. Gdy otworzył oczy, zobaczył, że szkielet siada mu okrakiem na biodrach.

 

– Tak dawno się nie kochałam – jęknęła nieumarła i potężnym szarpnięciem zdarła barbarzyńcy pas, boleśnie kalecząc skórę na plecach i brzuchu. Zaraz potem zaczęła wykonywać szybkie posuwiste ruchy, a przerażony mężczyzna miał wrażenie, że koła młyńskie przetaczają się mu po biodrach.

 

– Ach, czemuż nie czuję twojego tarana? – wycharczała cesarzowa, spoglądając w dół, gdzie pod jej miednicą dyndała podrapana męskość barbarzyńcy. – Już wiem, pewnie jesteś zmęczony podróżą…

 

Nieumarła cofnęła się trochę, przygniatając kolana mężczyzny.

 

– Potrafię temu zaradzić – wysyczała, przechylając się do przodu. – Zaraz cię rozbudzę! Ustami…

 

– Nieeeee! – krzyknął barbarzyńca.

 

*

 

W tym momencie pustelnik urwał swoją opowieść, zapewne chcąc mi oszczędzić najbardziej przerażających szczegółów. Spojrzał na mnie przenikliwie spod kaptura i dorzucił parę drewienek do dogasającego ogniska.

 

– Choć trudno w to uwierzyć, ale Brohus przeżył wyprawę do skarbca Dahyssadry – dodał po chwili. – Nie był już jednak tym samym człowiekiem, co kiedyś. Jego awanturnicza duma zostało pogrzebana w podziemiach Zuur.

 

Milczałem, trzymając w dłoni pustą czarkę. Starzec sięgnął po garnuszek, by ją napełnić. Fałdy materiału na jego ramieniu osunęły się i na pożółkłej, pomarszczonej skórze dostrzegłem nagle wytatuowaną głowę czarnego smoka. Oniemiałem.

 

– Jak widzisz, historia, którą ode mnie usłyszałeś, nie jest zmyślona – westchnął cicho. – Zastanów się zatem trzy razy, czy na pewno chcesz podążyć do Zuur.

 

Siedzieliśmy jakiś czas w milczeniu, po czym udaliśmy się na spoczynek. Z trudem zdołałem zasnąć, a całą noc dręczyły mnie koszmary. Gdy opuściłem grotę pustelnika, słońce zbliżało się do zenitu. Na szczęście druga połowa przełęczy Ael'Nith była duża łatwiejsza do pokonania niż pierwsza i jeszcze przez zmrokiem dotarłem do zaniedbanego traktu, który kiedyś był częścią północnego szlaku karawanowego.

 

Zachodzące za kamiennymi iglicami słońce wskazywało drogę do przeklętych ruin, przeciwny kierunek prowadził do Miedzianego Szlaku i Gabish, kwitnącego miasta wielu możliwości. Stałem w miejscu przez dobrych parę minut, targany setką sprzecznych myśli.

 

– A niech mnie diabli!… – westchnąłem i prężnym krokiem ruszyłem na zachód.

 

 

Koniec

Komentarze

Nie chce chyba wiedziec jak wyglądał barbarzyńca, kiedy cesarzowa już z nim skończyła. W kilku miejscach brakuje przecinków, pojawiają się tez literówki np.
Uderzenie tyłem głosy o kamienne płyty oszołomiło mężczyznę na kilka sekund. - powinno być chyba głowy.
Ogólnie historia dobra, choć nie w moim stylu. doceniam jednak pomysł bo to jest mocną stroną tego opowiadania. Pozdrawiam.

Liczyłem, że od świtu do zmierzchu pokonam cała przesmyk

(...)a sen w tym miejscu nie było przyjemną perspektywą(...)

Poza tym, z interpukcją słabo. Co do tekstu, to podobał mi się. Prosta, zabawna historia, a ja takie lubię:). Przy obydwu scenach erotycznych uśmiechnąłem się. Skoro jest tu taki jeden w konkursie, ktory napisał " niewiadomo co" i został wyróżniony, to ode mnie dostaniesz pięć. Pozdrawiam

Mastiff

Dzięki za uwagi, poprawiłem te błedy. Niestety, mój "etatowy" recenzent wyjechał tymczasowo na drugi koniec świata, a sam jestem beznadziejny w wyłapywaniu literówek we wlasnych tekstach - czytałem uważnie trzy razy, ale jak widać niewiele to daje :-/

Czytało się bardzo przyjemnie, żadnych większych błędów nie wyłapałam. Czytałam kilka lepszych haremowych tekstów, ale Twój nie jest zły. Prosty, przemyślany, łatwy w odbiorze.

OK, do konkursu.
 

 

Trafna recenzja. Prosty, przemyślany i łatwy w odbiorze. Jak dla mnie jest jednak jeden zgrzyt w tej historii. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że główny bohater, „Conan barbarzyńca" drwiący sobie z wszelkich niebezpieczeństw. Potrafiący brawurowo wśliznąć się do dobrze chronionego pałacu Kalifa i skutecznie walczyć chędożąc jednocześnie trzy kobiety naraz  - i to bez przerywania. Że taki ktoś wymięka nagle bojąc się pochędóżki z upiorem. Przecież, dla takiego barbarzyńcy to kaszka z mleczkiem. Fajne opowiadanko. Pozdrawiam.    

Ależ się uśmiałam:)))
Niezłe, niezłe... 
Ode mnie 5.
Andrzeju, bo ten cały B nieźle koloryzował. Ale Ty tylko tak sobie żartujesz, prawda?

Cóż, z tym chędożeniem z upiorem to kwestia jak to jest w świecie poukładane. Jak nieumarli na każdym kroku to luzik, ale jak nekromancja to wielka rzadkość, to i Brohusa zaskoczy :) Swoją drogą, ta scena była inspirowana dwoma źródłami: szkielety-gwałciciele pojawiły się w kultowej "Armii ciemności" (Evil Dead III), a budzący się szkielet-strażnik występował choćby w pewnym opowiadaniu o Conanie Barbarzyńcy autorstwa L. Spargue de Campa.

Ciekawy jestem natomiast, czy ktoś odgadł, skąd wziąłem ilustrację do tekstu. To nie jest żaden render, tylko fragment elewacji rzeczywistej i bardzo znanej budowli (ja jedynie paletę kolorów zmieniłem).

Wygląda, jak mój blok, po dociepleniu:).

Mastiff

I trafiła kosa na kamień :D Cacy :) Fajna, lekka historia z jajem. Tak powinień wyglądać Harem w wesołym wydaniu :) 5

Fajna, zabawna i lekka historyjka. Scenka, gdy walczy z kalifem, nie przerywając jednocześnie chędożenia mnie rozbroiła. ;)

Pozdrawiam.

Dziko, zdradzisz, co z tą budowlą?
 

JUż zdradzam :)
Otoż to fragment elewecji ekletycznej, budowanej od ponad stu lat katedry Sagrada Familia w Barcelonie.

Kurczę no, nie ma to jak się zbłaźnić.
 

Selena, a o co chodzi? :)

O to, że byłam, widziałam, a nie poznałam:)
Typowe... 

Interesująca opowieść, najbardziej spodobał mi się opis skarbca. Ale tożsamość starca była łatwa do odgadnięcia.

Babska logika rządzi!

Bardzo przyjemne opowiadanie, złapało klimatem i trzymało do końca. 

 

Zdecydowanie dobra lektura, dziękuję!

Całkiem niezła erotyczno-przygodowa bajka dla dorosłych. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przejmująca, smutna elegia o złamanym człowieku.

Ponieważ lubię Howarda, tekst ogromnie mi się podobał :D

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Ciekawe, co tak motywowało bohatera do pójścia na zachód.

Nowa Fantastyka