- Opowiadanie: KleoKot - Najlepsza

Najlepsza

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Najlepsza

Można by pomyśleć, że dzień targowy w mieście tak bardzo zaludnionym jak Seli`ar objawia się tak samo, jak w każdym innym – pokrzykiwaniem sprzedawczyń, głosami targujących się ludzi i ogólnym gwarem. Jednak Seli`ar było także nazywane Innym Miastem, więc również podczas takiego dnia wykazywało się swoją innością. Właściwie pośród reszty udziwnień, ta konkretnie wydawała się być nic nieznaczącym szczegółem.

Przede wszystkim, miastem rządziły kobiety. Ujawniało się to poprzez schludnie wypielęgnowane grządki pełne kolorowych kwiatów, ozdabiających ulice, eleganckie i gustowne zagospodarowanie przestrzeni miejskiej oraz dobrą organizacją pracy. Szczególnie to ostatnie budziło pewien niepokój i poczucie dezorientacji wśród mężczyzn.

Po drugie, zlikwidowano podział mieszczan na bogatych i nie mających prawa głosu. Każdy mógł mieć wpływ na to, co działo się w mieście, niezależnie od tego, czy podróżował lektyką, czy mieszkał pod mostem – jeśli tylko miał dobry pomysł, był wysłuchiwany.

Jednak, mimo tego wszystkiego, zadziwiał spokój, jaki towarzyszył targowi. I niepomiernie denerwował dziewczynę, przeciskającą się przez gawiedź w poszukiwaniu koni na sprzedaż. Wysoka, szczupła, z twardymi mięśniami i luźno puszczonymi, długimi, kruczoczarnymi włosami wyróżniała się z tłumu. Miała wyraźne, kobiece kształty, jednak na pierwszy rzut oka było widać, że ma dużą siłę i zapewne sprawnie posługuje się bronią. Ubrana była w typowo podróżny strój: czarne, wytarte nieco bryczesy i narzucony na białą koszulę lekko przybrudzony, szary kubrak. Nogawki bryczesów wpuszczone miała w buty do jazdy konnej, z wysokimi cholewami. Do pasa przytroczyła miecz i sztylet, a przewieszony przez ramię duży tobół niosła tak, jakby nic nie ważył.

W pewnym momencie zatrzymała się i kiwnęła głową w stronę jednego z kramarzy, znajomego, u którego zwykle kupowała brakujący ekwipunek. Postanowiła sprawdzić, czy ma coś nowego godnego uwagi i wypytać o miejsce, w którym mogłaby kupić konia.

– Witaj, Tekla. Dobrze cię widzieć.

– I ciebie, Rakl. Masz coś nowego? – Dziewczyna pochyliła się nad straganem, uważnie oglądając leżące na nim przedmioty.

– Tylko kilka zabaweczek, które służą do obrony własnej. Z przeznaczeniem dla niewyszkolonych, babinek i innych takich. Tobie się nie przydadzą – odparł przepraszająco Rakl. Tekla skinęła głową, uśmiechając się.

– Tak myślałam, ostatecznie wykupiłam u ciebie chyba wszystko, co mogłoby w jakikolwiek sposób pomóc. Ale powiem ci, że te trucizny są niesamowite. Naprawdę ułatwiają pracę i podejrzewam, że za około miesiąc będziesz miał z nimi mnóstwo roboty.

– O? A to dlaczego? – zdziwił się kramarz. Dziewczyna uśmiechnęła się wesoło.

– Bo mam zamiar załatwić jeszcze kilka Stworków, a potem wrócić do szkoły. A kiedy już tam będę i pokażę mistrzom, co potrafią zdziałać te twoje miksturki, przylecą do ciebie jak na skrzydłach, żeby też się zaopatrzyć.

– Ha, to byłoby całkiem pożądane. Gotówka piechotą nie chodzi, a mnie ręce świerzbią z braku porządnej roboty. A po co jedziesz do szkoły? – dopytywał się Rakl.

– Mają mi przydzielić ucznia – odparła niechętnie Tekla. Mężczyzna wytrzeszczył oczy.

– Co? Już?

– Cóż, jestem dobra… – Wzruszyła ramionami.

– Jesteś jedną z najlepszych, skarbie – poprawił ją delikatnie Rakl. Tekla potrząsnęła głową.

– Może. Nieważne. Słuchaj, czy na tym cholernym targu w ogóle sprzedają konie?

– Tu? – Straganiarz roześmiał się rubasznie. – Skarbie, w Seli`ar mieliby sprzedawać konie w środku miasta? Pomyślałaś o brudzie, jaki by to narobiło? Oczywiście, że nie. Radczynie o to zadbały. Musisz iść na obrzeża… – Po czym zaczął tłumaczyć jej drogę do miejsca, w którym powinno jej się udać zakupić zwierzę. Pożegnali się zaraz potem i Tekla ruszyła w swoją stronę.

Niedługo potem dotarła do oberży, obok której rozciągał się duży padok. Tuż obok budynku, w którym mieściła się gospoda, stała stajnia, a niedaleko szopa na uprząż. Konie wszelkiej maści i różnych ras pasły się spokojnie, co jakiś czas potrząsając pięknymi łbami i przecinając powietrze biczami z ogonów.

Tekla podeszła do kobiety pilnującej zwierząt. Była to osoba wyglądająca jak ktoś, kto kiedyś był kucharką w dobrze prosperującej gospodzie – na co wskazywały zdecydowanie zbyt okrągłe kształty – i po pewnym czasie awansował, najprawdopodobniej na żonę właściciela, sądząc po dość bogatym przyodziewku. Jej nieprzyjemny, donośny głos idealnie nadawał się do wydawania władczym tonem poleceń. Dziewczyna przeniosła wzrok na konie.

– Są na sprzedaż? – zapytała szorstko, klepiąc jednego z nich w chrapy, gdy próbował ją ugryźć.

– Tak, ale można je też wypożyczyć na jakiś czas. Potem się je oddaje do jednego z zajazdów. Tych z szyldem, o, takim jak tu. – Kobieta wskazała grubym palcem tabliczkę z wyrysowaną na niej podkową. Tekla pokręciła głową.

– Interesuje mnie kupno, nie wiem, czy będę potem chciała go oddać – odparła.

– No dobrze. Który się panience widzi?

– Ten karosz wydaje się być wystarczająco silny. Ale nie jest wart więcej niż piętnaście złotych monet.

– Och, niech panienka nie żartuje. Przed chwilą dostałam propozycję dwudziestu pięciu za gorszego od niego.

– Więcej niż osiemnaście nie dam – stwierdziła Tekla, opierając się o drewnianą żerdź.

– Dwadzieścia? – zaproponowała kobieta. Dziewczyna skinęła głową.

– Razem z siodłem i ogłowiem.

– O nie, to będzie dwadzieścia dwie! – zaoponowała gwałtownie sprzedawczyni.

– Dwadzieścia jeden i nawet nie próbuj mi wmówić, że ten koń z siodłem i ogłowiem jest wart chociaż srebrniaka więcej, jasne? – Tekla była wyraźnie zniecierpliwiona. Kobieta wzruszyła ramionami i, odwróciwszy się, zawołała na stajennego, żeby przygotował wierzchowca. Zaraz potem sprawdziła odliczone przez Teklę monety.

– W porządku… Jonik, chodźże tu prędko z tym koniem, bo zaraz cię z batem pogonię! – krzyknęła w stronę szopy na uprząż.

– Już, psze pani, już! Ino ten koń przeklęty się ubrać nie daje! – odkrzyknął jej chłopak. Tekla przewróciła oczami i przeskoczyła przez płot, zmierzając w stronę stajni.

– Sama to zrobię. – Zabrała chłopakowi ogłowie i szybkimi ruchami założyła je na ogiera. Potem, równie sprawnie, zajęła się siodłem i przytroczyła do niego swoje sakwy.

– Dziękuję panience za zakup! Szczęśliwej drogi! – krzyknęła kobieta, kiedy dziewczyna wyjechała już spoza ogrodzenia.

– Oby takaż była… – Tekla spięła konia i ruszyła galopem w dół zbocza. Karosz, za którego zapłaciła więcej niż powinna, miał równy, płynny chód i przyzwyczajona do jazdy w siodle dziewczyna mogła skupić się na priorytetowych sprawach. Zdjęła skórzane rękawiczki bez palców i założyła je za pasek, opinający ją w talii. Wyciągnęła z sakwy wstążkę i związała nią wpadające jej do oczu włosy. Niesforny kosmyk niecierpliwie schowała za ucho i ujęła znów wodze. Ściągnęła je nieco, powstrzymując coraz bardziej szaleńczy cwał konia. Ten, niezadowolony, potrząsnął łbem, długą grzywą muskając twarz dziewczyny. Zwolnił jednak i przeszedł do szybkiego stępa.

– Dobra, teraz nie zacznij się szarpać, bo będzie i po mnie, i po tobie – mruknęła Tekla, wyciągając swój sztylet z pochwy. Złapała rękojeść zębami, by sięgnąć po mały flakonik, przytroczony do pasa. Westchnęła przez zaciśnięte zęby i złączyła dłonie w znanym, modlitewnym geście, flakonik trzymając między nimi. Zamknęła oczy, skupiła się i gwałtownie rozłożyła dłonie, tworząc między nimi pole energetyczne, pośrodku którego zawisła buteleczka.

Ogier zarżał niespokojnie, nie zmienił jednak rytmu chodu. Najwyraźniej takie gwałtowne zmiany w polu energetycznym, rozgrywające się tuż nad jego głową, nie bardzo mu się podobały. Nie wystraszyło go to jednak tak, by zaczął wierzgać. A może był po prostu zbyt zestresowany?…

Tekla otworzyła oczy, nachylając się lekko i podnosząc ręce bliżej twarzy. Musiała być teraz bardzo precyzyjna. Powoli, niezwykle delikatnie, dotknęła czubkiem wciąż trzymanego w ustach sztyletu buteleczki. Zaraz potem ostrze przeszło przez flakonik, nie uszkadzając go. Tekla zatrzymała sztylet, kiedy ponad jego połowa pokryta była zawartością butelki, po czym wyciągnęła go ostrożnie. Z powrotem złożyła ręce, składając energię niczym harmonijkę i wtłaczając ją w żyły, skąd pochodziła. Schowała flakonik, by móc bezpiecznie operować sztyletem. Chwyciła go za rękojeść, jednocześnie ostrożnie dotykając ostrza. Delikatne mrowienie w palcach powiedziało jej, że operacja się udała i metal pokryty jest śmiercionośną trucizną. Z zadowoloną miną schowała go z powrotem do pochwy i chwyciła wodze.

– No, koniku, zobaczymy, na co cię stać – mruknęła z lekkim uśmiechem i gwałtownie ścisnęła jego brzuch piętami. Ogier kwiknął, wyskoczył i gwałtownie wpadł w cwał, zostawiając za sobą kolejne metry. Tekla, upojona pędem, odchyliła głowę i na moment przymknęła oczy.

– O, tak… Już niedługo, malutki. Zaraz będziemy – szepnęła, pochylając się w siodle, aby zmniejszyć opór powietrza.

Przydrożny zajazd wyłonił się nagle spośród drzew. Dziewczyna, nieco zaskoczona tym, że tak szybko do niego dotarła, gwałtownie ściągnęła końskie wodze. Ogier zarył czterema kopytami w ziemi, po czym zaczął niespokojnie stąpać, jakby rozczarowany tym, że przerwano wspaniały galop.

– Tu się zatrzymamy, co, diabełku? Olaf pewnie już tu jest. Odpoczniesz sobie, a jutro lub pojutrze ruszymy dalej.

Ogier parsknął na jej słowa, jednak uspokoił się, potrząsał tylko co chwila głową, podrzucając bujną grzywą. Tekla zeskoczyła z niego i rzuciła wodze chłopcu stajennemu, który pojawił się niemal w tym samym momencie.

– Ostudź go, wyczyść dokładnie i nakarm porządnie – poleciła, rzucając chłopakowi dwa srebrniaki. Ten zręcznie złapał je w powietrzu.

– A jak ma na imię? Muszę wypisać tabliczkę.

Tekla westchnęła z poirytowaniem. Przymknęła oczy.

– Unnamed – odparła, odczepiając od siodła swoje sakwy.

– Anejm? – Chłopaczek uniósł brwi.

– Tak, może być Anejm – mruknęła i weszła do gospody.

– Hej, Tekla! – dobiegło ją wołanie. Rozejrzała się uważnie w poszukiwaniu źródła głosu. Gospoda nie była szczególnie duża. Zbudowana na planie prostokąta, ściśle przylegała do stajni, do której prowadziły podwójne drzwi, znajdujące się po lewej stronie dziewczyny. Kamienne ściany przyozdobione były głowami zwierząt i kilkoma nader interesującymi – acz zdecydowanie nieużytecznymi – sztyletami. Zza kilku dębowych stołów, teraz nie zajętych przez nikogo, dało się zobaczyć podwyższenie, na którym zasiadał przystojny, lecz nieco stary już minstrel, wygrywający jakąś skoczną melodię. Był słyszalny w każdym miejscy karczmy, jednak na szczęście nie zagłuszał rozmów, co było przywarą wielu innych grajków. Meble rozmieszczono tak, żeby dziewkom obsługującym gości było łatwo poruszać się między stołami, a w razie bójki miały możliwość ucieczki. Teraz jednak najpewniej siedziały w kuchni, bo tylko jeden stół zajęty był przez grupkę bogato odzianych mężczyzn, którzy rozmawiali głośno. Na blacie stało kilka pustych już dzbanów po winie, a ich zachowanie potwierdzało przypuszczenie, że są nieco pijani. Siedzieli tuż obok szynkwasu, za którym stał zmęczony gospodarz, obserwujący ich nieufnie. Za nim znajdowało się wejście do kuchni, wypełnionej wesołymi, damskimi głosami. Niedaleko, po prawej stronie, znajdował się kominek, przy którym – przodem do ognia – stał wysoki mężczyzna. Płomienie rzucały poświatę na jasne kosmyki jego niezbyt długich włosów. Blask, widoczny w dużych, ciemnobrązowych oczach, był tam widoczny zawsze, lecz ogień podkreślał go, nadając mu, obok zwyczajnego rozbawienia, zabarwienie tajemnicy. Jego twarz nie mieściła się w ogólnie przyjętych kanonach piękna, jednak pasowała do jego szczupłej i silnej jednocześnie sylwetki, i była dziwnie pociągająca. Mężczyzna nie był osobą, którą ktoś chciałby uwiecznić na obrazie, lecz niezmiernie łatwo – i nie zawsze zgodnie ze swoją wolą – znajdował sobie adoratorki. Było to dla niego szczególnie łatwe, gdy się uśmiechnął. Tekla podeszła do przyjaciela, zastanawiając się nad dziwną naturą tego specyficznego skrzywienia warg, jakim był uśmiech, który potrafił ukryć wszystkie wady i niedoskonałości tego człowieka.

– Witaj, Olafie. Dobrze cię widzieć – przywitała go dziewczyna.

– Naprawdę? – Ola wyglądał na rozbawionego.

– Nie, ale próbowałam być miła. Nie musiałeś zadawać tego pytania. – Tekla spojrzała na karczmarza. – Olaf, postaw mi coś…

– W porządku, ale ja nie piję. Właśnie robię statystyki…

– Och, no jasne. Ty umiesz być i tu, i tam. – Dziewczyna uśmiechnęła się kwaśno, odbierając od gospodarza swoje wino. Upiła kilka łyków i odstawiła kubek na drewniany gzyms, zawieszony wokół kominka.

– Ty też się kiedyś nauczysz – powiedział mężczyzna, siadając na krześle.

– Mam nadzieję – odparła Tekla, uśmiechając się do niego. W tym momencie pozostali goście karczmy jakby się jeszcze bardziej ożywili.

– Widzieliście ją? Wieśniara. A wygląda jeszcze gorzej! Spójrzcie, ma krew na kubraku. Pewnie tydzień temu zarzynali świnię i nie zdążyła się umyć! – Do Tekli dobiegła głośna wypowiedź jednego z gości karczmy. Co chwilę wtórował jej śmiech. Dziewczyna zacisnęła pięści, kątem oka spoglądając na mówiącego pięknisia. Wiedziała, że obraża właśnie ją: była tu jedyną kobietą, jeśli nie liczyć pracownic.

– Tekla, nie rób nic głupiego…

– Takich nie powinno się nawet wpuszczać do porządnych szynków! Psują tylko smak i powietrze!

– Zamknij się, Olaf.

– Chodzący smród…

Dziewczyna odwróciła się na pięcie, odepchnęła dziewkę karczemną, która akurat przechodziła obok z tacą pełną pustych kubków i wskoczyła na stół, przy którym siedział chłoptaś. Nie zdążył nawet zareagować – w kolejnej sekundzie dobrze wycelowana pięść Tekli wylądowała na jego podbródku.

– Mnie się nie obraża – warknęła do mężczyzny, który na skutek uderzenia spadł z ławy. Był za bardzo zaskoczony i przerażony, aby się odezwać, jednak jeden z jego kompanów poczuł się w obowiązku uczynić to za niego. Sięgnął po miecz.

– A kim ty niby jesteś, żeby nam tego zabraniać? – warknął. W jego głosie dało się wyczuć wielkopańską butę i zbyt dużo ironii, aby mogła być ona szczera.

– Schowaj tę zabaweczkę, chłopczyku. Bo jeśli mnie choćby draśniesz, będziesz musiał liczyć się z poważnymi konsekwencjami. Za zranienie Strażnika grozi stryczek. – Tekla uśmiechnęła się jadowicie, z satysfakcją obserwując, jak oczy mężczyzny rozszerzyły się ze strachu.

– Wybacz, pani. Dopilnujemy, aby ten głupiec na przyszłość uważał, kogo obraża.

– Na przyszłość żaden z was ma już nikogo nie obrażać. Takie wieprze jak wy nie mają prawa nazywać innych świniami – warknęła Tekla, kopnięciem zrzucając kubek z winem na leżącego wciąż blondyna. Zeskoczyła ze stołu, nie czekając na odpowiedź mężczyzny.

– No i koniec marzeń o przebywaniu tu incognito – westchnął z rozczarowaniem Olaf, dopijając zawartość jej kubka.

– Kochany, dobrze wiesz, że nie dałbyś rady być tu ze mną incognito. To jest takie… hm, jakby to ująć… niewykonalne? – Dziewczyna aż tryskała ironią i samozadowoleniem. Chłopak westchnął cierpiętniczo i skrzywił się, obserwując kątem oka szepczących z podenerwowaniem mężczyzn. Jeden z nich miał wielce obolałą minę, powoli pojawiającego się siniaka na lewym policzku i malowniczo zaplamioną winem białą, drogą zapewne koszulę.

– Piękna robota. W sumie, należało mu się – stwierdził ostatecznie. Tekla uśmiechnęła się tryumfalnie.

– Wiem.

– Co nie znaczy, że nie znalazłabyś sobie niewinnej ofiary, gdyby on cię nie obraził.

– No wiesz?

– Właśnie wiem.

– Postanawiam honorowo…

– Tekla, ty masz honor?

– Zamknij się. Postanowiłam więc honorowo, tuż przedtem gdy mi bezczelnie przerwano, przemilczeć sprawę i zacząć inny temat. Powiedz, co nas tu sprowadza? – Dziewczyna usiadła przy stole i wskazała Olafowi miejsce obok siebie na ławie.

– Mamy kilka spraw w okolicy. Zaczniemy od najpoważniejszych, a potem będziemy według planu przechodzić do tych mniej naglących.

– Jasne.

– Każde działa samo, stworów nie ma na tyle dużo, żebyśmy nie mieli dać sobie rady. Po każdej akcji będziemy się tu spotykać.

– Opowiedz mi o tych dwóch najciekawszych, co?

– O jednej. Druga jest już zajęta – powiedział Olaf, wyjmując pergamin ze swojej torby. Tekla westchnęła ciężko.

– Dżentelmen zasrany. No dobra, co mam zrobić?

Chłopak rozwinął pergamin i pokazał narysowaną na nim mapę. Wskazał palcem jedno z wielu zaznaczonych czerwonym krzyżykiem miejsc.

– Mamy tu taką piękną rodzinkę stworów…

– O, cholera.

– Co?

– Nienawidzę Doliny Lanum. Nieważne. Kontynuuj.

– Jak mówiłem, zagnieździła się tu cała rodzina. Mamusia, tatuś i dwójka rozkosznych bachorów, wszyscy krwiożerczy jak sami diabli lub bardziej. Najgorsze jest to, że przechodzi tędy szlak handlowy, a w okolicy znajdują się ze cztery wsie.

– Oho, już wiem, co takiego fajnego może być w Dolinie Lanum. Mnóstwo świeżej krwi – westchnęła Tekla, patrząc z rezygnacją na mapę. W jej umyśle niemal w tym samym momencie pojawił się dobrze już tam wyryty obraz stworów.

Wyglądały niemal jak ludzie. Prawie ten sam, nieco tylko bardziej zwierzęcy, płynny jakby sposób chodzenia, tak samo zbudowane ciało, taka sama twarz. Nie można było się dziwić – ich praprzodkowie byli kiedyś ludźmi, którzy sprzedali swe dusze, postanawiając żyć na koszt innych ludzkich istnień. Ich odmienność kryła się w szczegółach: bardzo długich szponach, wieńczących palce u rąk i nóg, ostrych, ociekających krwią kłach i oczach. Miały naprawdę przerażające oczy, pozbawione jakichkolwiek ludzkich cech. Zamiast białkiem, krwistoczerwone tęczówki okolone były czarną substancją, a źrenice zwężały się w poziome kreski. Wyzierały z nich nieprzejednana żądza mordu i krwi, nie zmieniająca się nawet wtedy, gdy krwiopijcy się najedli.

Stwory bardzo dobrze widziały w nocy, poza tym miały świetny węch. Na szczęście Strażnicy mieli swoje sposoby na zmniejszenie skutków mutacji, jakim na przestrzeni wieków poddane zostały ich ciała. Ustawiali się tak, aby trudniej było ich dostrzec, najczęściej również pod wiatr. Poza tym pachnieli inaczej niż zwykli ludzie, a to dzięki eliksirowi z rosnących tu ziół, który regularnie zażywali.

Tekla za nic nie mogła pozwolić, aby stwory szkodziły ludziom. Chronienie ich przed nimi było nie tylko jej obowiązkiem, ale i palącą potrzebą umysłu, by działać.

– No dobra, biorę to. Widzimy się tu za tydzień?

– Już się ze mną żegnasz? Jest jeszcze jutro… – Głos chłopaka przybrał, zapewnie niezależnie od jego woli, ton wyraźnie zawiedziony z jednej i pełen nadziei z drugiej strony. Tekla udała, że tego nie słyszy. Wiedziała, że blondyn jest w niej zakochany, jej zresztą też na nim zależało. Ale zapewne nie aż tak bardzo, jak tej drugiej stronie na niej. Była też świadoma tego, że to, co najbardziej – chociaż, oczywiście, nie tylko – pociągało w niej Olafa, to jej charakter i fakt, że jako jedna z niewielu kobiet, które znał, nie kokietowała go wprost.

– Olaf, ogarnij się. Lanum to ulubione miejsce przejażdżek konnych tutejszej hrabiny. Kiedy uwolnię je od stworów, mogę liczyć na jakąś nagrodę. Wyruszam jutro.

– Dobrze wiesz, że nagrodę od niej będziesz mogła co najwyżej wyśnić – prychnął chłopak.

– Wiem. Po prostu mi się nudzi – stwierdziła Tekla wesoło. Pocałowała go w policzek i wzięła od właściciela gospody klucz do swojego pokoju. Pobiegła na piętro.

Następnego dnia obudziła się razem z ptakami. Zadzwoniła po służącego i kazała mu przygotować sobie balię z wodą. Umyła się dokładnie, ubrała i zeszła do głównej izby. Poprosiła gospodarza o przygotowanie woreczka z posiłkiem na kilka dni podróży.

– Mój przyjaciel za wszystko zapłaci – powiedziała pogodnie na odchodnym i ruszyła w stronę stajni, pogryzając jabłko.

Szybko odnalazła swojego ogiera. Oddała mu resztkę owocu i osiodłała sprawnie, po czym wskoczyła na jego grzbiet. Tuż za drzwiami stajni dogonił ją Olaf.

– Już jedziesz? – Był lekko zawiedziony. Tekla skinęła głową, patrząc na niego z wysokości osoby siedzącej na koniu.

– Tak, jak mówiłam. Ale nie przejmuj się, niedługo się zobaczymy.

– Jasne. Aha, i nie mam zamiaru za ciebie płacić.

– Och, oczywiście, że zapłacisz. – Dziewczyna uśmiechnęła się niewinnie.

– Czyżby?

– Jasne. Po pierwsze, skoro sam przyznałeś sobie przywilej wyboru miejsca pracy, ciąży nad tobą jakiś obowiązek. Po drugie, to ty mnie tu sprowadziłeś. Po trzecie, ja odjadę tak czy siak, i na pewno nie zapłacę, a ty, jako praworządny obywatel nie będziesz mógł pozwolić karczmarzowi na oskarżenie nas o kradzież. Po czwarte, nie będziesz się ze mną o to kłócił dla świętego spokoju.

Olaf nie odpowiedział. Dla świętego spokoju. I z braku jakichkolwiek argumentów.

– No widzisz? Do zobaczenia – rzuciła Tekla i nacisnęła piętami boki konia. Ten wyskoczył na drogę i galopem pognał w stronę Przeklętej Doliny.

Pierwszy dzień podróży minął spokojnie. Ogier nie wykazywał szczególnego zmęczenia po całym dniu szybkiego stępa, a jego chód był na tyle płynny, że Tekla nie miała ochoty zatrzymywać się na postój wcześniej niż po zmroku. Zjechała w las, gdy słońce zaczęło powoli kryć się za horyzontem. Miejsce, które znalazła po kilkunastu minutach, było niemal idylliczne – obok szemrzącego cichu strumyka znajdowała się sporej wielkości jaskinia, przed którą, na skalnej płycie, można było bezpiecznie rozpalić ognisko. Tuż obok niewielka polana przeistaczała się delikatnie w gęsty las.

Dziewczyna zdusiła ogarniający ją („Jest-Za-Spokojnie") niepokój i zdjęła z grzbietu konia swoje juki. Spętała ogierowi przednie nogi i pozwoliła spokojnie paść się na niewielkiej łące. Sama szybko zebrała chrust, a ze świeżych gałązek, liści i swojego płaszcza ułożyła sobie legowisko. Zajęło jej to kilkadziesiąt minut, więc ognisko rozpaliła w momencie, gdy mrok zapadał nad lasem. Wyjęła z sakwy przygotowane dla niej przez karczmarza jedzenie i umieściła je nad ogniskiem tak, żeby je podgrzać, po czym zdjęła ubranie i wskoczyła do rzeki.

Woda była lodowata i Tekla dość długo stała, zamoczona tylko do pasa, szczękając zębami i drżąc. Potem gwałtownie nabrała powietrza i zanurzyła głowę. Wypłynęła na powierzchnię, parskając cicho, po czym zaczęła pływać, aby choć trochę się rozgrzać. Umyła się szybko i pływała jeszcze chwilę, teraz już czerpiąc z tego zwyczajną przyjemność, gdy wtem usłyszała ostrożne kroki na skraju polany. Znieruchomiała, nasłuchując – ktoś podkradał się do obozowiska, jej jednak jeszcze nie zauważył. Tekla, zachowując idealną ciszę, wyszła z wody, zarzuciła na mokre ciało sięgającą kolan tunikę i wyjęła miecz. Zaczaiła się przy wejściu do groty. Wsłuchiwała się w każdy kolejny krok przybysza i kiedy był już całkiem blisko, wyskoczyła na niego.

Niemal wypuściła miecz, a gdyby szczęk nie trzymała zaciśniętych, zapewne musiałaby zbierać zęby z podłoża. Przed nią stał najprawdziwszy w świecie, typowy wampir. To było co najmniej zdumiewające. Wampiry rzadko można było spotkać na tym świecie i zwykle ukrywały się skrzętnie, bo sposobem odżywiania się za bardzo przypominały ludziom stwory, żeby dało się je zaakceptować – nawet, jeśli krew piły tylko od ochotników. Ten jednak manifestował swoje wampirze pochodzenie dobitniej niż gdyby na piersi umieścił tabliczkę z napisem głoszącym: „Piję ludzką krew". Zaczynało się od czarnych, obcisłych bryczesów, wpuszczonych w wysokie, również czarne buty ze złotymi zdobieniami. Na czarnej, długiej i dopasowanej tunice umieścił skórzany pas ze złotą klamrą, przyozdobioną kolorowymi kamykami. Czarna peleryna była podszyta czerwonym materiałem i spięta pod szyją złotą zapinką. Cały strój podkreślał niemal nienaturalnie chudą sylwetkę oraz niesamowicie bladą (Przypudrowaną?… – zapytał dziwny głosik w głowie dziewczyny.) twarz. Na jej tle kruczoczarne oczy i włosy dawały piorunujące wrażenie.

– Och! – stwierdził na widok drgającego na wysokości jego piersi ostrza.

– Och – potwierdziła Tekla, opanowując się. Patrzyła wyczekująco na mężczyznę.

– Cóż, skoro mnie przyłapałaś, zapraszam na wino. – Podniósł prawą rękę, w której trzymał pokaźny bukłak. W lewej dłoni ściskał dwa kubki. Dziewczyna zlustrowała go spojrzeniem, po czym opuściła miecz.

– Zdaje się, że ja znajdę coś na zagryzkę. Powiedz tylko, co byś zrobił, gdybym cię nie zauważyła?

– Wystraszyłbym cię. A potem zaprosił na wino – odparł wampir, siadając obok ognia i dbając o to, by nie przysiąść przypadkiem na pelerynie. Miał w sobie tę grację, która zakorzeniła się w niegdysiejszych wampirzych klasach wyższych, jakby właśnie od nich się wywodził i każda komórka jego ciała doskonale o tym wiedziała.

Pogawędka przy – Tekla musiała to przyznać – dobrym winie i niesamowitych pieczeniach z gospody trwała w najlepsze. Po pięciu kubkach trunku wspaniale rozplątywały się języki, jednak nie miało się jeszcze poczucia utraty kontroli nad sytuacją.

– Powiedz, Perriculumie – dziewczyna zwróciła się do wampira, jednak ten pokazał w uśmiechu długie kły, podnosząc dłoń.

– Mów mi Per – powiedział, a Tekla skinęła głową.

– Dobra. Powiedz, Per, dlaczego próbowałeś się zakraść? Jakieś chore hobby?

Wampir zachichotał i pociągnął długi łyk ze swojego kubka.

– Podejrzewam, że hobby w języku Strażników to zainteresowanie. Cóż, może i można tak powiedzieć… To dość długa historia. Kiedyś, dość dawno jak na ludzkie lata, spotkałem pewnego Strażnika. Właściwie to natknąłem się na niego, gdy poszukiwałem dawcy posiłku, niekoniecznie dobrowolnego. Wydawał mi się idealną ofiarą: zmęczony i zupełnie samotny podróżnik. Cholera niech mnie weźmie, jeśli wiedziałem, że to Strażnik. Nawet o tym nie pomyślałem. Zacząłem się do niego zakradać. Zwykli ludzie wszelkie szmery w lesie przypisują zwierzętom, więc nie trzeba się nawet starać, gdy się do nich podchodzi. Ja się nie starałem… – przerwał i westchnął, zapatrzywszy się w ogień.

– Cóż, Strażnicy zbyt często spędzają samotne noce w lesie, żeby spokojnie ignorować dźwięk pękającej gałązki czy przesuwanego kamyka. Zwierzęta nie łamią gałęzi. A jeśli już, to nie próbują na siłę zachować ciszy później.

– Dokładnie. On zorientował się dość szybko i zaczaił na mnie, tak jak ty. O mało co nie poderżnął mi gardła bez zadawania jakichkolwiek pytań, na szczęście zauważył, że miałem przy sobie wino. Usiedliśmy przy ognisku i zaczęliśmy gawędzić. W pewnym momencie stwierdził, że chce się ze mną założyć. Powiedział, że jest przekonany, iż nigdy nie uda mi się podkraść do żadnego Strażnika, który będzie obozował w samotności. Zaproponował raczej niską stawkę, czyli bukłak wina. Zgodziłem się na to, po czym ustaliliśmy dokładniejsze warunki zakładu. Z tego, co wiem, jeszcze żyje, w końcu wy nie starzejecie się tak szybko jak zwykli ludzie, i jest mentorem w waszej szkole. Niedługo będę musiał go odwiedzić…

– Udało ci się kiedyś podkraść do któregoś z nas? – zapytała Tekla po chwili milczenia z jego strony. Wampir znów zachichotał, ukazując przy tym swoje kły.

– Inaczej nie szukałbym go. Nie lubię przyznawać się do porażek. Niewiele razy mi się to udało, ale jednak. I nigdy nie próbowałem tego zrobić podczas snu Strażnika. To byłoby nie fair.

Tekla skinęła głową i dopiła zawartość swojego kubka.

– Czekaj… Pamiętasz imię tego Strażnika? – zapytała. Wampir uśmiechnął się, błyskając kłami.

– Jasne. Miał na imię Robert. Dlaczego pytasz?

– Przypomniało mi się coś… Robert… Chwila… Mistrz Ro. Ha, no tak! – Zadowolona dziewczyna napełniła po raz kolejny swój kubek i dolała napoju towarzyszowi.

– No jak? – zapytał ten, unosząc niepewnie brew.

– Robert był moim mentorem w szkole. Opowiadał nam czasem podczas wypraw o pewnym nader interesującym i nie mniej obłąkanym… – zawiesiła głos, spoglądając nagle z ukosa na wampira, ten jednak tylko zachichotał. – Cóż, o interesującym i obłąkanym wampirze, który próbował pozbawić go jego krwi. Podejrzewam, że wciąż raduje kolejne pokolenia tą historyjką i niecierpliwie oczekuje twojego przyjazdu. Staniesz się ulubieńcem szkoły – powiedziała Tekla. Nagle przeciągnęła się i wylała resztę wina do ognia. Spojrzała na wampira niespodziewanie trzeźwym, jak na wypitą przez nią ilość alkoholu, wzrokiem.

– Rób, co chcesz. Możesz zostać na noc, pójść sobie, twoja wola. Ja idę spać, bo jutro cały dzień będę w podróży i nie uśmiecha mi się przysypianie w siodle.

– Mieszkam niedaleko, więc pójdę do siebie. Może też zajdziesz? Podejrzewam, że znajdę jakieś normalne łóżko, na pewno będzie ci wygodniej niż tu.

– Normalne łóżko? A ty co, śpisz w trumnie? – parsknęła dziewczyna, z chęcią przystając na jego propozycję. Chwyciła swojego konia, niezbyt dokładnie zakładając mu uprząż i przytwierdzając do niej juki. Dopiero po chwili zorientowała się, że wampir wpatruje się w nią od jakiegoś czasu, oburzony.

– Coś nie tak? – zapytała niepewnie, dociągając popręg i zerkając na niego z ukosa.

– No jasne. Niby jak inaczej niż w trumnie miałbym spać, co? – prychnął Perriculum. Tym razem to Strażniczka wpatrywała się w niego, nie dowierzając własnym uszom. Po chwili zaczęła chichotać.

– Muszę to zobaczyć… Jeszcze nigdy nie widziałam wampira, który spałby w trumnie… Nie w tych czasach! – wyjąkała, opierając się o konia. Per westchnął i podszedł do niej.

– Cóż, im szybciej wyruszymy, tym szybciej to zobaczysz.

– Racja… Trzeba tylko ugasić ognisko – odparła już niezbyt składnie, najwyraźniej nie paląc się do tego pomysłu.

– Zajmę się tym – odparł Per, kładąc jej dłoń między łopatki i popychając lekko. Krótko machnął dłonią, szepcząc coś pod nosem, po czym odwrócił się i ruszył za dziewczyną. Ogień zamigotał i zgasł zaraz potem.

Następny świt zastał Teklę już w podróży. Chciała jak najszybciej dotrzeć do Przeklętej Doliny, a noc spędzona w łóżku – mimo że skrzypiącym niemiłosiernie – dała jej zdecydowanie więcej energii niż spodziewała się mieć po nocy w lesie. Nie mogła jednak zasnąć jeszcze jakiś czas po tym, jak się położyła, bo tuż obok jej łóżka stała trumna z żywym wampirem w środku. Fakt ten nie był dla niej ani odrobinę przerażający, po prostu powstrzymywała się od zaśnięcia, aby jak najwięcej zapamiętać z tego widoku. To było jak oglądanie oddychającego trupa w prążkowanej pidżamie. Nie do podrobienia.

Dotarła do Doliny tego samego dnia, wieczorem. Od razu wyczuła magiczne aury stworów, właśnie zajmujących się nową ofiarą. Postanowiła zostawić konia w pewnej odległości od samej doliny, bo też wyczuł krwiożerców i parskał niespokojnie, dąsając się i odmawiając współpracy. Zaprowadziła go w głąb lasu i tam puściła, pętając wcześniej przednie nogi, aby nie uciekł za daleko. Zaraz potem wyruszyła w stronę doliny drogą inną niż prowadzący do niej trakt. Nie chciała czekać ani chwili – stwory, na które polowała, po posiłku były ociężałe i ospałe. Powoli przedzierając się przez gęsty las, liczyła je, oddzielając ich aury od siebie.

Zatrzymała się nagle, przeklinając w duchu Olafa.

Było ich sześć, w tym trzy dorosłe. Teraz jedynym sposobem na doprowadzenie tego zadania do końca była zasadzka. I nie był to pewny sposób.

Zaklęła szpetnie i podjęła wędrówkę. Wyjęła swój sztylet i dotknęła delikatnie jego ostrza, uaktywniając truciznę. Bez jej pełnej świadomości przestanie ona działać, ale na razie nie trzeba było się tym przejmować.

Wyjęła też miecz, dokładnie w momencie, w którym zatrzymała się na szczycie skarpy. Stwory miała stąd jak na dłoni. Słońce zachodziło za jej placami, czyniąc ją trudniejszą do zauważenia, a wiatr wiał w twarz, przynosząc przykry odór rozkładającego się ciała.

Przykucnęła i przyjrzała się stworom. Te starsze, dzięki Bogu, były odwrócone do niej plecami i najwyraźniej nie zwracały uwagi na nic poza posiłkiem. Właśnie z niezwykłą zaciętością rozszarpywały nadgniłe ciało.

Strażniczka przygotowała się do skoku…

– Tekla…

Krzyknęła cicho z zaskoczenia i tylko dzięki instynktom udało jej się nie przewrócić po wylądowaniu. Zupełnie machinalnie zmiarkowała pierwszy cios, w stronę jednego z dorosłych krwiopijców.

– Tekla, wstawaj. No, już.

– Chwilę…

Stwór dostał w ramię, drugi zaś nadział się na uniesiony w ostatnim momencie sztylet. Trucizna jeszcze działała: padł martwy zaraz potem.

– Dość tego. Wstawaj natychmiast. Już siódma.

– Ale…

– Już!

Złożyła się do kolejnego, rozpaczliwego ciosu. Ugodziła jedno z młodych i, zachowując resztki świadomości, uciekła.

Na swoje szczęście biegała nieco szybciej niż goniący ją wrogowie.

– Wstawaj! I masz szlaban na komputer! Do której wczoraj siedziałaś?!

– Już, już…

 

* * *

 

Tekla usiadła na łóżku, uśmiechając się krzywo do matki, zapinającej płaszcz. Ta pokręciła głową i, uspokojona widokiem ubierającej się córki, wyszła z pokoju. Dziewczyna przez chwilę jeszcze trwała w takiej pozycji, przygotowana na ponowne wtargnięcie matki, kiedy jednak usłyszała trzaśnięcie zamykanych drzwi wejściowych, błyskawicznie położyła się z powrotem.

Samą siłą woli zmusiła swoje alter ego do wzmożenia wysiłku, po czym wbiegła do jednej z wielu jaskiń, znajdującej się w tej okolicy. Zaszyła się w jakiejś komorze.

– Tekla, śniadanie!

– Idę, tato!

Ubrała się pospiesznie, co chwila wyłączając świadomość, żeby sprawdzić, co dzieje się z nią w Liughrii – świecie, do którego mogła się dostać podczas snu. Czasem udawało się jej to także w sytuacjach ogromnego niebezpieczeństwa – jak teraz. Przez to zamieszanie wszystko robiła w dosłownie ślimaczym tempie, jakby nieustannie zawieszał jej się system operacyjny, jak lubił żartować jej ojciec.

Chwilowo była bezpieczna, jednak krwiopijcy byli zbyt rozwścieczeni śmiercią jednego z nich, aby odpuścić. Wiedziała o tym doskonale…

– Tekla!

– Och, no Boże… Idę!

Zbiegła na dół i usiadła przy stole w kuchni. W połowie tylko ubrany mężczyzna podsunął jej talerz ze śniadaniem. Pochłaniała posiłek tak szybko, że nie byłaby zdolna powiedzieć, co je.

– Spokojnie, bo się udławisz – poradził wyraźnie rozbawiony ojciec.

– Spieszę się. Jestem umówiona – burknęła między kolejnymi kęsami.

– A szykowałaś się tak powoli właśnie dlatego, że się spieszysz – skwitował mężczyzna, na co Tekla zareagowała jedynie wzruszeniem ramion. Skończyła posiłek i pobiegła na górę, nie zważając zupełnie na dalsze docinki ojca. Wrzuciła książki do torby i, siadając na krześle, zamknęła oczy.

Sytuacja niewiele się zmieniła. Ale one jej szukały, błądząc po okolicznych jaskiniach. Poprawiła pozycję swojego ciała, by mogła obronić się przed atakiem, jak i spędzić w ten sposób wiele godzin.

Powoli zaczynało świtać…

Westchnęła cicho i znów pobiegła na dół.

– Jadę dziś autobusem! Do zobaczenia! – pożegnała ojca szykującego się do pracy i wybiegła.

Do najbliższego przystanku miała kilometr. Podejrzewała, że i tak będzie musiała czekać, ale na pewno miało to trwać krócej niż czas, jakiego jej ojciec potrzebował, by przygotować się do pracy. I mało prawdopodobne, by zostawił ją wtedy w spokoju. Szczęście sprzyjało jej jednak choć odrobinę – dobiegła w momencie, gdy autobus się zatrzymywał. Weszła do środka i zajęła jedno z niewielu wolnych miejsc.

Dochodziło południe i zaczynało jej być niewygodnie. Ghuli`iari – polujące na nią stwory – mogły nie spać kilka dni i najwyraźniej nie miały zamiaru odpocząć, dopóki jej nie złapią. Na razie nie trafiły na jej jaskinię – wejście do niej było wąskim, nie przyciągającym uwagi pęknięciem w skale. Krążyły jednak w pobliżu i dziewczyna nie miała odwagi wyjść. Nie, dopóki nie mogła poświęcić sprawie pełnej uwagi.

Wyszła z autobusu i pognała do szkoły. Jakimś cudem zaoszczędziła całe piętnaście minut. Pobieżnie sprawdziła, czy dalej jest w miarę bezpieczna – chociaż nie musiała tego robić, bo czułaby, gdyby było inaczej. Zawsze, kiedy coś przytrafiło się jej alter ego, wiedziała o tym natychmiast. Zaraz potem to samo działo się z nią. To dlatego miała już kilka złamań, dla postronnych świadków z tak banalnych powodów, jak potknięcie się o własną nogę. Czasami przeżywała takie złamania i ból z nimi związany dwukrotnie. Na szczęście nie dotyczyło to większości ran zadanych przez szpony.

Niemniej jednak to właśnie przez związek między sobą a swoim alter ego tak bardzo się teraz bała. Nawet nie chciała myśleć, co mogłoby się stać, gdyby Ghuli`iari ją znalazły.

Wysłała do Olafa SMS-a:

„Znajdź mnie. Mam cholernie duży problem."

„Co jest?" – odpisał zaraz.

„ Stwory. Mama mnie obudziła. Jestem w szkole. Zaraz mnie dopadną."

„Mam do ciebie dwa dni drogi, ale postaram się być jak najszybciej."

Zaklęła i weszła z resztą klasy na język polski. Na razie w Liughrii było spokojnie.

Lekcja minęła szybko i bez problemów, a z jakichś niewyjaśnionych przyczyn nauczycielka odstąpiła od swojego zwyczaju i nie pytała, co było istnym błogosławieństwem. W obecnej sytuacji Tekla nie miałaby najmniejszej ochoty ani nie byłaby wystarczająco skupiona, aby sensownie odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie.

„Jutro będę. Trzymaj się" – dostała wiadomość na przerwie. Zmarszczyła brwi: zdążył już minąć dzień? Nigdy nie potrafiła przewidzieć, ile czasu mija na Ziemi podczas jednego liughriańskiego dnia. Niemal za każdym razem czas ten był inny, nigdy jednak nie płynął wolniej niż na Ziemi. I tylko raz w jej życiu zdarzyło się, że doba ziemska pokryła się z dobą liughriańską.

Dziewczyna poszła do łazienki i zajęła jedną z kabin. Ostrożnie usiadła na muszli i weszła w drugie ciało, chcąc skontrolować sytuację.

Zaczynało świtać. Tekla była wycieńczona. Postanowiła zaryzykować, że stwory znajdą ją, kierując się zapachem jedzenia i wyjęła resztki posiłku. Pochłonęła jeden pasztet i popiła go wodą. Ścisnęła mocniej sztylet, pokryty bezużyteczną już trucizną.

Wypadła z łazienki w momencie, gdy zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec przerwy i pobiegła na biologię. Zaczęła czuć lekki niepokój – coś zaczynało się dziać, jednak na razie nic poważnego. Przygryzając policzek od wewnątrz zajęła swoje miejsce, zupełnie nie zwracając uwagi na koleżankę z ławki i zaczęła się powoli rozpakowywać.

– Tekla, do odpowiedzi. – Głos nauczycielki wyrwał ją z zamyślenia.

– Słu… słucham? – wyjąkała.

– Chodź do odpowiedzi.

Dziewczyna czuła, że coś dzieje się w Liughrii. Było jej niedobrze ze strachu. Nie mogłaby odpowiadać w takim stanie, nawet mimo faktu, że była do tego tematu perfekcyjnie przygotowana. W końcu biologia była jej ulubionym przedmiotem.

– Nie… Ja na dziś nie umiem… – mruknęła, nie patrząc na zdecydowanie zaskoczoną nauczycielkę.

– No dobrze, jak chcesz. Wstawiam jedynkę.

Tekla skinęła głową, patrząc w zeszyt. Cholera…

Gdy tylko nauczycielka odwróciła od niej uwagę, położyła się na ławce i zamknęła oczy, postanawiając się skupić na jednym problemie na raz. Wybrała ten bardziej naglący.

Znalazły jej jaskinię! Znalazły ją! Serce Tekli biło jak oszalałe, ona jednak zachowała pozorny, zimny spokój. No, chodźcie – pomyślała. Chodźcie…

– Tekla, co z tobą? – Nauczycielka była zaniepokojona.

– Ja… źle się czuję – odparła cicho, nawet nie musząc symulować. Została wysłana do szkolnej pielęgniarki, nie dotarła tam jednak. Usiadła na ławce ustawionej przy ścianie na korytarzu.

Były w jaskini, ale nie mogły jej zlokalizować. Krążyły w pobliżu, coraz bardziej rozdrażnione. Zbliżały się, nieświadome jej bliskości. Tekla czekała, szykując się na zadanie znienacka ciosu…

– Co ty tu robisz? – Szorstki głos wyrwał ją z Liughrii. Podniosła wzrok i spojrzała na dyrektora. Zaczęła w duchu przeklinać jego zwyczaj chodzenia podczas lekcji po korytarzach i nagabywania mniej lub bardziej niewinnych uczniów, pytając, dlaczego nie są na zajęciach. Miała ochotę krzyczeć i zrobić mu wielką, ogromną, straszliwą krzywdę.

– Miałam iść do pielęgniarki, ale zakręciło mi się w głowie. Już mi lepiej – skłamała za to płynnie, uśmiechając się pokornie.

– No dobrze, wracaj na lekcję. – Dyrektor nie wyglądał na szczególnie zaniepokojonego tym, że jedna z jego uczennic była bliska omdlenia na środku szkolnego korytarza.

– Dobrze.

– Co teraz masz?

– Biologię – odparła, idąc z miną zbitego psa w stronę klasy. Pytanie nauczycielki o samopoczucie zbyła krótkim „Już lepiej", po czym znów schowała twarz w dłoniach.

Szansa minęła. Tekla z trudem opanowała cisnące się na usta przekleństwo. Dlaczego jej alter ego nie uznawało zasadzek, nawet jeśli ona sama myślała o nich pół sekundy wcześniej? Dlaczego nie mogło tak zwyczajnie wbić sztyletu w kark jednego ze stworów? Ghuli`iari nie wiedziałyby nawet, co je zabiło…

Dzwonek wyrwał ją z transu. Tekla – ku radości kolegów – zgrzytnęła zębami i wyszła z klasy. Szybko dotarła pod następną salę i usiadła na ziemi obok drzwi, krzyżując nogi.

– Nie odzywajcie się do mnie – powiedziała do otaczających ją ludzi.

– Dlaczego? – dopytywał się wścibski, natrętny i działający normalnym uczniom na nerwy Arek. Tekla nie odpowiedziała, ograniczając się do zmierzenia go spojrzeniem. Zamilkł natychmiast.

Chyba się zorientowały, że jest w okolicy, bo wracały, tym razem szukając śladów nie tylko na ziemi. Do tej pory udało jej się pozostać niewidoczną tylko dzięki temu, że schowała się w komorze, wydrążonej w skale jakieś półtora metra nad ziemią. Zaraz jednak zostanie znaleziona…

Stłumiła przekleństwo.

„Olaf, pośpiesz się!" – wysłała wiadomość. Rozbrzmiał dzwonek ogłaszający koniec przerwy.

„Gdzie jesteś?"

W Dolinie, cholera jasna, a gdzie?! Warknęła cicho.

Weszła do sali zaraz za nauczycielem matematyki i zajęła swoje miejsce z tyłu.

„Jedna z jaskiń. Szczelina w ścianie, słabo widoczna. Na północ od najświeższego trupa, w lewej ścianie." Postanowiła podać mu konkretne miejsce, dochodząc do wniosku, że to dość oczywiste, że wciąż znajduje się w Dolinie Lanum.

– Panno Orłowska, proszę mi oddać telefon – zażądał nauczyciel tryumfalnym głosem, wyrastając nagle tuż obok niej. Dziewczyna podskoczyła na krześle, porządnie wystraszona, jednak wysłała wiadomość i, ociągając się, oddała komórkę. Zdążyła jeszcze zauważyć początek wiadomości zwrotnej: „Okej, już…"

Matematyk zaczął prowadzić lekcję, jak zwykle niemal zupełnie nie zwracając uwagi na to, co robi klasa. Tekla położyła głowę na ławce.

Znalazły ją! Dwa dorosłe i dwa młode. Niewielka przestrzeń nie pozwalała jej na dokładną obronę. Szarpnęła się, uciekając od szponów jednego ze stworów, po czym machnęła mieczem, bardziej dzięki szczęściu niż rozumowi podrzynając gardło jednemu z młodych. To chyba jednak jeszcze bardziej rozwścieczyło pozostałe.

Zeskoczyła z półki skalnej, zataczając mieczem koło, aby na chwilę utrzymać stwory z dala. Nagle wyskoczyła, zamachnąwszy się gwałtownie. Ghuli`iari uniknęły ciosu.

Dźwięk przewracanego krzesła uświadomił jej, że wstała gwałtownie i, machając na oślep ręką, uderzyła kogoś w głowę. W klasie zrobiło się zupełnie cicho. Ona jednak już tego nie zauważała.

– Tekla! Gdzie jesteś?!

– Olaf! Tutaj! – krzyknęła na całe gardło.

– Panno Orłowska, dość tych popisów, sia…

Szpony jednego z krwiopijców przebiły się przez jej skórzany kubrak i zanurzyły w brzuchu.

Tekla wrzasnęła przeraźliwie, zginając się wpół.

– Olaf! Tu!…

Kolejne uderzenie rozorało jej policzek, następne zmusiło do wypuszczenia miecza.

– OLAF!!!

Padła na podłogę w pozycji embrionalnej, charcząc. Do jej uszu dochodziły przemieszane odgłosy. Uczniowie krzyczeli, widząc, jak dziewczyna pluje krwią. Nauczyciel próbował zapanować nad rozgardiaszem, wyznaczając panikującym konkretne zadania, jednocześnie zaś dzwonił po karetkę. Olaf rozrąbywał na pół jednego z Ghuli`iari, wołając do niej rozpaczliwie.

– Tekla, trzymaj się! ¬– usłyszała krzyk Olafa. Zaszedł stwory z drogiej strony, zmuszając je do walki na dwa fronty. Krótkim machnięciem miecza odciął jednemu z nich ramię, po czym poprawił, podrzynając mu gardło. Biegł teraz na odsiecz Tekli, nad którą stał ostatni żywy Ghuli`ari. Z paskudnym uśmiechem na twarzy, gwałtownie pochylił się nad dziewczyną.

Potworny ból przeszył jej gardło. Nawet nie mogła krzyczeć…

Traciła świadomość, całe długie momenty jej życia mijały w pustce. Nie wiedziała, co się dzieje wokół. W stanach pobudzonej świadomości widziała tylko białe ściany i czuła, że coś krępuje jej ruchy. Wszystko było białe.

Białe. Białe… białe…

 

* * *

 

Olaf pochylił się nad martwym ciałem Tekli i zamknął jej oczy. Po chwili, kiedy zobaczył, że jeszcze cieknie jej krew, stłumił łzy i uśmiechnął się tryumfalnie. Zebrał czerwony płyn do małej fiolki i schował ją ostrożnie za paskiem.

– Wybacz, że za późno przybyłem… Ale obiecuję, że poruszę niebo i ziemię obu światów, abyś wróciła do życia. Bo ty jeszcze żyjesz, prawda?

Zamilknął. Pamiętał, co powiedział mu kiedyś jego mentor. Krew alter ego Strażnika stanowi łączność między nim i jego duszą. A dopóki jest ona płynna, prawdziwe ciało nie umarło. Jeśli tylko uda mu się przenieść tę krew na ziemię, Tekla będzie znów żyła. Wymagało to mnóstwa starań i na pewno wielu nieudanych prób, ale Olaf nigdy nie rezygnował z raz powziętego przedsięwzięcia. Nie inaczej miało być tym razem. Postanowił starać się, dopóki mu się nie uda – nawet do samej śmierci.

– Obiecuję ci to. Bo wiesz? Ty nie możesz nas opuścić. Ty jesteś najlepsza. Najlepsza z nas wszystkich.

Koniec

Komentarze

"Teraz jednak najpewniej siedziały w kuchni, bo tylko jeden stół zajęty był przez grupkę bogato odzianych mężczyzn, którzy rozmawiali głośno. Na blacie stało kilka pustych już dzbanów po winie, a ich zachowanie potwierdzało przypuszczenie, że są nieco pijani." - Zachowanie pustych dzbanów potwierdzało przypuszczenie, że są pijani? Coś tu jest nie tak, zapewne chodziło Ci o mężczyzn, ale należało to inaczej zapisać.

"- Naprawdę? - Ola wyglądał na rozbawionego." - literówka.

"Ich odmienność kryła się w szczegółach: bardzo długich szponach, wieńczących palce u rąk i nóg, ostrych, ociekających krwią kłach i oczach." - tutaj też mi coś zgrzyta, ostre miały być chyba tylko kły, a nie oczy, tak?

"- Już jedziesz? - Był lekko zawiedziony. Tekla skinęła głową, patrząc na niego z wysokości osoby siedzącej na koniu " - skoro siedziała na koniu, a było o tym w poprzednim zdaniu, to oczywiste, że patrzyła na niego z takiej wysokości. Nie trzeba już o tym informować czytelnika.

Co do całości mam dość zróżnicowane uczucia. Przez długi czas byłem bardzo zadowolony. Wyglądało to na kawał solidnego fantasy, świetne opisy, zadziorna i wyrazista bohaterka, ciekawe pomysły - wszystko fajnie. Ale ten nagły zwrot akcji, choć przyznam - mocno zaskakujący, to jednak w moim odczuciu nie bardzo się sprawdził. Cały ten klimat, który przez cały czas był misternie budowany, nagle poszedł w diabły. Oczywiście to tylko moja opinia, innym może się taki zabieg spodobać, ale mnie to raczej nie przekonało. W każdym razie do tego momentu opowiadanie jest naprawdę dobre i czytałem z rosnącym zainteresowaniem. Nie brakuje specyficznego humoru - chociażby fragment z imieniem dla konia, czyta się lekko i prócz jakichś drobiazgów nic szczególnie nie zgrzyta. Masz bardzo fajny styl. Ale szkoda mi tego opowiadania, bo jednak końcówka zawodzi, a nadzieje miałem ogromne.

Pozdrawiam gorąco i czekam z niecierpliwością na kolejny tekst.

Dwa z powyższych błędów (literówka i to o koniu) wynikają z tego, że pisałam to pierwotnie w zeszyciem a potem przepisywałam, drukowałam, pisałam ręcznie i wprowadzałam zmiany na kompa. No i o literówce zawsze zapominałam, a to z koniem zostawiłam, bo zapomniałam - a dopiero pod sam koniec dodałam, że ona wsiadła na konia. xP

Co do reszty błędów - rzeczywiście. Można by to zmienić i najprawdopodobniej w swojej wersji zrobię. Co do zakończenia - wiadomo, to już kwestia gustu konkretnego czytelnika, jednym się spodoba, drugim nie. I to jest coś, z czym przyjdzie mi się pogodzić. A o co głównie mi chodziło, gdy wrszucałam tu ten tekst? O ocenę mojego stylu właśnie. No, głównie. I cieszę się przede wszystkim z tego, że się spodobał. ;] Szczególnie opisy, bo to moja pięta Achillesowa. Zwykle piszę tekst, czytam go kilka razy, a potem dopiero siedzę i myślę, gdzie mogłabym dorzucić jakiś opis, bo prawie zupełnie ich nie ma. xD

Pozdrawiam.

PS. Nowe teksty się tworzą, ale bardzo powoli. Bo jest ichm niestety, kilka. Jestem w gorącej wodzie kąpana i zaczynam kilka rzeczy na raz...

Gdybym miała robić "łapankę", to pewnie sporo by tego wyszło. Spróbuję zrobić kilka uwag, które dotyczą większości tekstu, a nie są tylko jakimiś literówkami, czy innymi drobiazgami.


"Po czym zaczął tłumaczyć jej drogę do miejsca, w którym powinno jej się udać zakupić zwierzę. Pożegnali się zaraz potem i Tekla ruszyła w swoją stronę.
Niedługo potem dotarła do oberży, obok której rozciągał się duży padok. Tuż obok budynku, w którym mieściła się gospoda, stała stajnia, a niedaleko szopa na uprząż."
Ten fragment nieźle pokazuje dwa problemy:
1. powtórzenia - to wczesna część tekstu, ale nie pierwsze miejsce, które miałam ochotę zacytować (wcześniej myślałam, że to przypadek, ale wydaje mi się, że jednak tego nie kontrolujesz). Powtórzenia zrobione specjalnie oczyiście w tekście być mogą, ale nie wierzę, żeby te słówka były aż tak ważne, żeby je podkreślać ;)
2. za dużo dopowiadasz i zbyt łopatologicznie tłumaczysz. Spójrz na fragment zaznaczony kursywą. Wcześniej kilkukrotnie mówisz mi, że Tekla chce kupić konia. Potem rozmawia o tym ze straganiarzem i on jej zaczyna tłumaczyć, że to na obrzeżach miasta. Naprawdę sądzisz, że uznam, że tłumaczy jej drogę do miejsca, gdzie można zyskownie sprzedać brukiew?
Takie wstawki (jak raz się zdarzy, to no problem) potrafią nadać tekstowi dość naiwne brzmienie.

"Wyciągnęła z sakwy wstążkę i związała nią wpadające jej do oczu włosy."
Tutaj przykładzik zbędnych zaimków (u Ciebie nie jest z nimi jakoś bardzo źle, ale warto zwracać uwagę). Przecież wiemy, czyje to włosy i do czyich oczu mogą wpadać, a i domyślamy się, że jak wyciągnęła wstążkę, to nią właśnie je wiąże.

"Ich odmienność kryła się w szczegółach: bardzo długich szponach, wieńczących palce u rąk i nóg, ostrych, ociekających krwią kłach i oczach."
Momentami, według mnie, zapędzasz się w opisach. W opis karczmy wpychasz tyle szczegółów, że w połowie już mi wisi, co gdzie stoi i kto tam siedzi. Każdy mniej więcej wie, jak powinna wyglądać pseudośredniowieczna gospoda. Dodaj jej smaczki, ale nie tłumacz mi, że tam są stoły i drzwi do stajni (czy jest istotne, jakie one są i po której stronie od Tekli?).
W cytacie robi się trochę śmiesznie. Pomijając to, że mamy "ociekające krwią oczy", co pewnie jest przypadkiem, to naprawdę tym nieszczęsnym wampirom W KÓŁKO zęby ociekają krwią? Mnie to rozwaliło - wyobraziłam sobie takiego biednego, zaplutego na czerwono wampirka.
Taki tekst możesz dać, jak będziemy widzieli scenę, kiedy to się pożywia i unosi głowę (wtórne, ale trudno), ale nie bardzo jako "typową" cechę.

Co do stylu.
Dla mnie trochę rozwlekasz momenty, którym nie warto poświęcać aż takiej uwagi. Głównie opisy. Dostajemy je tak szczegółowo jak na sesji RPG, według mnie w opowiadaniu raz że nie jest to konieczne, dwa że można by je ciekawiej i swobodniej powplatać w narrację, niż tylko przywalić na raz (tak np. z opisami Tekli i Olafa).
W narracji brakowało mi trochę różnorodności i lekkości.
Na plus jednak mogę zapisać to, że konsekwentnie pchasz narrację do przodu, przechodzisz z punktu A bo B, do C i wszystko trzyma się kupy.
Warsztatowo jest całkiem dobrze, chociaż zdarzyło się co nieco usterek. Powtórzenia, zaimki, zbyt dużo wskazywania "to", "tego" na raz (tam przy gadaniu o miłości Tekli i Olafa bodajże), niekiedy szyk i gdzieś tam podmioty zgrzytnęły.

Jeśli chodzi o fabułę, to początek czytało mi się jak komediowe fantasy. Czy to dobrze? Mnie średnio przekonało, ale czytało się lekko i nie zniechęcało jakoś specjalnie.
Podobał mi się motyw z tym "byciem w dwóch światach" zwłaszcza z tym akcentem, że "ci lepsi" umieją to robić płynnie, a niektórzy, jak Tekla mają z tym problem.
Wybudzenie przez "Tekla, wstawaj" oklepane, poza tym jakoś mnie nie przekonało zachowanie bohaterki. Jeżeli była tak przerażona, zagrożona i potrzebowała się skupić, żeby przetrwać, to po psa szła na lekcje? Nie mogła wyjść z domu, skręcić w boczną uliczkę, skitrać się gdzieś i dokończyć walkę?
Sama końcówka łzawa i mnie też raczej rozbawiła.

Przy następnych opowiadaniach pomyśl jak ubarwić styl i pobawić się narracją i perspektywą. Nie tylko "bohaterka zrobiła", "bohater zrobił", "koń pierdnął". Pamiętaj, że opisy można robić od szczegółów, wychwytywać jakieś drobne smaczki, bawić się czytelnikiem itp.
Jest nieźle, ale może być dużo lepiej.

Pozdrawiam,
Ada

Nowa Fantastyka