- Opowiadanie: Aineko - Psychopolis III

Psychopolis III

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Psychopolis III

– Bardzo dziękuję wszystkim za pomoc – powiedział Doktor ze zmęczonym, acz pełnym wdzięczności uśmiechem.

Kilkadziesiąt osób odpowiedziało bladymi uśmiechami. Pył, gruz i resztki ciał zostały usunięte. Odpady zebrano w jednym miejscu, szczątki zaś przetransportowano poza osadę i pogrzebano w zbiorowej mogile. W pracach porządkowych pomagali ochotnicy z baraków. Udało się zebrać ich około pięćdziesięcioro. Zdecydowanie wystarczająco do tej pracy, może nawet zbyt dużo, dla Doktora jednak nadal za mało. Ale to nie szkodzi. Będzie więcej. Musi być.

Potrzebni byli mu zwłaszcza młodzi, sprawni mężczyźni z chęcią do pracy, za to bez większego polotu, podatni na sugestie i manipulacje. Nie było wątpliwości, że takich znajdzie. Już choćby wśród dzisiejszych ochotników było ich sporo. Z nimi nie będzie problemu. Był tam jednak również poznany już wcześniej Anton Szajnert i kilku ludzi jego pokroju, przenikliwych, bystrych racjonalistów. Doktor zdecydowanie wolałby mieć ich po swojej stronie, musiał być zatem bardzo ostrożny.

– Proszę państwa, – odezwał się ponownie, – zapraszam do stacji na coś do picia. Należy nam się.

Wszyscy, bez wyjątku, przyjęli zaproszenie. Cieszyli się, że mimo tragicznych okoliczności mogą być teraz razem, współpracować, wspierać się i wspólnie snuć plany dalszego rozwoju życia społecznego na planecie. Dlatego też, gdy tylko rozsiedli się w zali konferencyjnej, zajmując niemal każdy wolny skrawek przestrzeni, podjęli żywą dyskusję.

Elena przyniosła dzbanki z kawą, trochę prostych przekąsek oraz wszystkie szklanki i kubki, jakie udało jej się znaleźć w stacji. I tak nie wystarczyło dla wszystkich, zgromadzeni byli jednak w tak prospołecznym nastroju, że można było mieć pewność, iż chętnie i zgodnie podzielą się między sobą.

Sama również usiadła pod ścianą z przenośnym komputerem na kolanach, udając, że skrzętnie protokołuje przebieg spotkania.

– Prawdę mówiąc – tłumaczył właśnie Doktor,– planuję założyć dwie osady. Sądzę, że od początku powinna istnieć wymiana informacji, stosunki dyplomatyczne. Będzie to stanowiło doskonały wstęp do szerzej zakrojonego projektu, mogącego doprowadzić nawet do szybkiego wytworzenia się struktur państwowych. Jeśli poprzestalibyśmy na jednej osadzie, mogłoby skończyć się na tym, że w pewnej chwili stanęlibyśmy w miejscu z rozwojem, uznawszy, że mamy wszystko, czego potrzeba i teraz wystarczy już tylko egzystować wśród zdobyczy dotychczasowego postępu. A przecież nie o to chodzi! Nasza społeczność ma rozwijać się prężnie i dynamicznie! Dwa wzajemnie się uzupełniające, współpracujące, a w pewnym stopniu także rywalizujące ze sobą miasta mogą to umożliwić.

– Dwa? Tak na sam początek? – spytała z powątpiewaniem jakaś dziewczyna.

Doktor nie miał najmniejszej ochoty dopuszczać kobiet do współpracy. Uważał, że są ckliwe, afektowane i czepiają się szczegółów, przez co trudno będzie naprawdę przekonać je do twardej wizji świata, jaką stopniowo chciał roztoczyć przed tymi, którzy zgłoszą się do pomocy. Nie mógł jednak w tym momencie pozwolić sobie na najmniejszy nawet przejaw dyskryminacji. Przybrał zatem uprzejmy wyraz twarzy i cała swoją postawą wyraził gotowość do wysłuchania uwag. Kobieta jednak nie zdążyła rozwinąć swojej wątpliwości, głos bowiem zabrał Anton Szajnert.

– Racja – poparł ją niespodziewanie.– Natychmiastowy podział zrodzi przecież mnóstwo konfliktów i rezultat będzie taki, że współpraca i stosunki dyplomatyczne niestety pójdą w zapomnienie w obliczu rywalizacji. A zdaje się, że nie o takie proporcje panu chodziło, Doktorze. Podział na „my” i „oni” jest w tej sytuacji ryzykowny. Nie lepiej trochę z tym poczekać, stworzyć poczucie wspólnoty, a dopiero potem podziały? Żeby jasne było, że ta druga kolonia to też my, tylko trochę dalej.

Doktor z natury żywiołowo nienawidził krytyki jako takiej, w tej sytuacji był jednak na nią przygotowany. Na początku zawsze pojawiają się wątpliwości. Jego głowa w tym, by je skutecznie rozwiać. Wierzył, że potrafi tego dokonać.

– W pewnym stopniu się z panem zgadzam – odparł zatem z powagą. – To jest duże ryzyko. Jednak jeśli druga kolonia powstanie później, o ile w ogóle powstanie, wytworzą się ogromne nierówności, powstanie chaos, ludzie zaczną opuszczać rodziny, nowa kolonia będzie dążyła do modernizacji za wszelką cenę. To dopiero wywoła niezdrową rywalizację i wrogość! Jesteśmy przecież wszyscy rozsądnymi ludźmi i chcemy zbudować tu zdatny do życia świat. Nie po to stworzymy dwie osady, żeby wywoływać między nimi wojnę! Mamy środki, by zapewnić równomierny rozwój obu kolonii, a ja osobiście podejmuję się kontrolowania prac i koordynowania rozwoju. Nie ukrywam, że liczę przy tym na państwa pomoc. Pokazaliście dzisiaj, że można na was polegać, że leży wam na sercu wspólne dobro i że w imię tego dobra potraficie się zorganizować. Dziękuję wam wszystkim i mam nadzieję na taką właśnie współpracę w przyszłości.

Elena dyskretnie rozejrzała się po zebranych i już wiedziała, że dali się przekonać. Jeszcze nie wszyscy. Jeszcze nie całkiem. Ale do tej pory wszystko szło zgodnie z planem. Nie dziwiła im się. No bo jak mogłaby się dziwić? Ona, która nawet nie zauważywszy, jak i kiedy poszła za nim w otchłań zła i najciemniejszy mrok.

Uśmiechnęła się pod nosem, zastanawiając się, skąd przyszły jej do głowy takie kretyńskie sformułowania. W pewnym sensie miała jednak rację. Godząc się na przejście do porządku dziennego nad wysadzeniem w powietrze załogi stacji badawczej przekroczyła granicę. Właściwie, jak się dobrze zastanowić, przekroczyła ją znacznie wcześniej, kiedy zgodziła się pomóc Doktorowi w jego planie. Nie myślała wtedy o tym projekcie, jako o czymś złym. Przecież wszyscy będą żyli. Część osiągnie stan całkowitego szczęścia, a druga część będzie funkcjonować ja zwykle– pracować, uczyć się, pewnie czasem bawić. Co mogło być w tym strasznego? Traktowanie ludzi przedmiotowo? Prowadzenie na nich eksperymentów? W końcu była naukowcem i wyznawała zasadę, że bez ryzyka nie sposób osiągać rezultatów.

Mimo to, uwodzicielski urok Doktora działał na nią stosunkowo krótko. Z początku, podobnie, jak ci tutaj, była oczywiście szczęśliwa i zaszczycona, mogąc wraz z nim działać dla dobra ludzkości, zaś sam Doktor jawił jej się, jako zbawiciel narodów. Szybko jednak doszła do wniosku, że w gruncie rzeczy ludzkość mało ją obchodzi, a zamiast zbawiciela zdecydowanie wolałaby bogatego mecenasa i protektora. Była zbyt bystra, ambitna i egoistyczna, by na dłuższą metę pozwolić się ogłuszać wzniosłymi hasłami o szczęściu populacji i poprawie jakości życia. Czar szybko prysł, jednak Doktor był tego świadomy i sprawnie zmienił taktykę. Uczynił ją pozornie równorzędną partnerką w pracy i w łóżku, ujawnił część swojego cynicznego stosunku do świata i dał dużo swobody, jeśli chodziło o jej własne badania.

Wiedziała, że jest strasznym sukinsynem. Po kilku miesiącach nic już nie zostało z jej pierwotnego wyobrażenia o Doktorze, jako Prometeuszu współczesności. Jednak, paradoksalnie, fakt, że zdecydował się ujawnić przed nią jako sukinsyn pochlebiał jej niewymownie. Szorstka szczerość działa na niektórych znacznie bardziej mobilizująco, niż subtelne uwodzenie i mydlenie oczu szczytnymi ideami.

Przez pewien czas myślała, że doskonale się uzupełniają i są sobie wzajemnie użyteczni. On– niezwykłe połączenie cynizmu z idealizmem, wizjoner ze zwichrowanym umysłem i gorącą głową i ona– zawsze chłodna, uporządkowana i pragmatyczna. Potem zaczęła podejrzewać, że ich układ nie jest symetryczny. Zauważyła, że Doktor uzależnił się od niej. Nigdy o tym nie mówiła, ale w duchu cieszyła się z władzy, jaką nad nim miała. Przecież gdyby ona nie porządkowała jego notatek, sam by się w nich zgubił. Gdyby nie projektowała dla niego maszyn, nikt inny by się tym nie zajął. Gdyby nagle zechciała zniszczyć mu karierę, nie musiałaby nic robić. Wystarczyłoby, żeby odeszła.

Dopiero niedawno uświadomiła sobie, w jak wielkim była błędzie. Przecież on bez niej poradziłby sobie doskonale. Przez wszystkie lata, kiedy się nie znali, prowadził badania, robił karierę, zatem nie był tak nieżyciowy, za jakiego go uważała. Bez problemu odnalazłby się we wszystkich dokumentach. Szybko też zatroszczyłby się o nowych konstruktorów maszyn. To nie on był uzależniony od niej, ale ona od niego. Od początku uważała go za swoją jedyną szansę na uniezależnienie się od uniwersytetu. Później świadomość ta była stopniowo przyćmiewana, przez pozorne zaufanie, jakim ją obdarzał, aż w końcu stworzyła na swój własny użytek całkowicie fałszywy obraz układu sił, który na dłuższy czas zapewnił jej dobre samopoczucie.

Prawdopodobnie Doktor właśnie tak to zaplanował. Już nie urok, ale zmyślna manipulacja. Chociaż nawet co do tego nie miała pewności. Nigdy go o to nie pytała. Właściwie teraz, kiedy straciła już wszystkie złudzenia, mogłaby zapytać, ale nie chciała. Po co do tego wracać? Po co analizować, zastanawiać się, co by było gdyby? Już pogodziła się z tym, ze trzyma ją przy nim tylko strach.

Rozmyślając nad historią swojej znajomości z doktorem zaniedbała śledzenie toczącej się w sali rozmowy. Kiedy udało jej się ponownie skupić, Doktor akurat roztaczał przed zebranymi świetlaną wizję przyszłego życia a planecie. O, tak…mówić to on potrafił, jak mało kto. Czarował i hipnotyzował słowami, nie dawał wyobraźni słuchaczy chwili wytchnienia, opisując plastycznie, drżącym z emocji głosem wielopoziomowe metropolie ze stali i szkła, rozjarzone miliardami świateł drapacze chmur, powietrzne pojazdy i wiszące ogrody. A w tym wszystkim ludzi– szczęśliwych, spełnionych, żyjących na wysokim poziomie.

Nawet nie kłamał zbyt bardzo. Tak przecież miało być. O to właśnie chodziło. Nie powiedział rzecz jasna wszystkiego. Nie byli jeszcze gotowi, było ich zbyt mało, ale to nic, był skłonny poczekać. Wiedział, że trzeba działać powoli i z rozmysłem, przygotować ich na poznanie prawdziwego planu. Tak. I na to przyjdzie czas.

 

Pierwsi zaczęli wychodzić młodzi. Ci, którzy mieli do kogo wracać, lub też po prostu byli, jak to młodzi, bardziej narwani i nie chciało im się zbyt długo siedzieć i debatować. Wypili swoją kawę, posłuchali, co Doktor ma do powiedzenia i poszli, mając już w głowach radosną wizję przyszłego życia, a w sercach szczere pragnienie, by pomóc w jej urzeczywistnianiu. Nie zastanawiali się zbytnio nad logiką i spójnością wypowiedzi Doktora. Założyli, że wie, o czym mówi i chcieli jak najszybciej zabrać się do pracy.

Doktor, choć niewielu o tym wiedziało, dokonał jeszcze na Ziemi ścisłej selekcji osób, które zgłosiły chęć osiedlenia się na kolonizowanej przez niego planecie. W Ministerstwie Kolonizacji podał dość mętne kryteria, ale i tak pozwolono mu przejrzeć dane tych, którzy ubiegali się o opuszczenie Ziemi. Spędził nad nimi wiele godzin. Kazał Elenie sprawdzić każdą osobę, która wydała mu się interesująca. Szukał głównie ludzi pragnących wyemigrować samotnie, także samotnych matek z dziećmi. Włączył też do swojej listy kilka rodzin, by nie wyglądało to podejrzanie. Elena lustrowała potencjalnych kandydatów pod względem cech charakteru. Szukała w Sieci wszystkich informacji o tych ludziach, włamywała się na prywatne skrzynki mailowe, czasem też prowadziła rozpoznanie w terenie, zakładała podsłuchy i kamery, monitorowała ich życie.

Ostatecznie wybrali wspólnie prawie dwa tysiące osób, spełniających założone przez Doktora kryteria. W Ministerstwie Kolonizacji Doktor oznajmił jednak, że zrezygnował z selekcji, zatem w powiadomieniach o pozwoleniu na opuszczenie ziemi wszyscy przyszli koloniści otrzymali informację, że grupa została wybrana losowo. Urzędnikom z Ministerstwa było naprawdę obojętne, co napiszą. Dla nich i tak jasne było, że prędzej, czy później wszyscy opuszczą Ziemię i nie obchodziło ich, czy będzie odbywało się to według jakiegokolwiek schematu, czy też nie.

Sprawdzenie wszystkich kandydatów kosztowało Elenę mnóstwo czasu i energii. Wściekała się, ponieważ obserwacje i poszukiwania zabierały jej cały czas, który wolałaby przeznaczyć na coś innego. Efekt przeszedł jednak wszelkie oczekiwania. Ludzie zostali tak dobrani charakterologicznie, by jak najskuteczniej wyeliminować element zaskoczenia. Jak na razie wszystko szło aż nazbyt gładko. Salę opuściły dokładnie te osoby, które w założeniu Doktora miały ją opuścić z dokładnie takim nastawieniem, jakie miały mieć.

Kilkanaście osób pozostało. To również było częścią planu. Chcieli jeszcze porozmawiać, wypytać o szczegóły. Nie wiedzieć kiedy na stole pojawił się alkohol. Elena ze swoim komputerem nadal siedziała pod ścianą, nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. Doktor zapewne wciąż doskonale pamiętał o jej obecności, jednak widocznie mu ona nie przeszkadzała, skoro się nie odzywał. Elenie bardzo to odpowiadało. Chciała posłuchać tej rozmowy. Wiedziała, że teraz skończą się uprzejmości i gładkie słówka. Na sam początek nie spodziewała się fajerwerków, ale miała nieodparte wrażenie, że od tego momentu konwersacja zrobi się znacznie ciekawsza.

Przez pierwsze pół godziny Doktor powtarzał od nowa swoje banały o rozwoju i współpracy, aż Elena zastanowiła się, czy aby nie przeceniła jego zdolności. Wtedy jednak usłyszała coś, co sprawiło, że wyostrzyła uwagę.

– Wszystkie moje pieniądze, – mówił Doktor już lekko bełkotliwym głosem – wszystkie kontakty i, że tak nieskromnie powiem, zdolności…Moi drodzy, ja to wszystko chcę wykorzystać dla dobra ludzkości!

– Wiemy – rzekł ze wzruszeniem jakiś niepozorny, łysiejący mężczyzna.

Doktor obdarzył go szerokim uśmiechem.

– Dziękuję – powiedział. – W ogóle wszystkim wam dziękuję. Większość chwilę posiedziała i sobie poszła. Tak, wiem, że mają dobre chęci. Na pewno pomogą, jeśli będzie trzeba. Ale cieszę się, że są tu jeszcze tacy ludzie, jak wy, którzy chcą porozmawiać, zastanowić się. Bo ja naprawdę…naprawdę chcę, żeby ludzie byli szczęśliwi. I potrzebuję pomocy.

– Będą szczęśliwi, spokojnie – odpowiedział Szajnert, który z całego towarzystwa trzymał się chyba najlepiej, choć i po nim widać już było skutki działania alkoholu. – Mamy wszelkie środki, by szybko wybudować nowoczesne osady. A na naszą pomoc zawsze może pan liczyć.

Uwadze Eleny nie umknęło, że mówił o osadach. W liczbie mnogiej. Co znaczyło, że pomysł Doktora został zaakceptowany.

– Miasta – westchnął Doktor w zadumie. – Tak. Wybudujemy miasta, zadbamy o poziom życia, o sprawną reprodukcję. Ale czy to wystarczy?

– A nie? – spytał głupawo jeden z bardziej podpitych mężczyzn, próbując zogniskować spojrzenie.

– No, nie – odparł z żalem Doktor. – Właśnie nie. Przecież można mieć wszystko, a być nieszczęśliwym. To nie zależy od poziomu życia. W każdym razie nie tylko.

Kolejny banał. Elena z trudem powstrzymała demonstracyjne ziewniecie. Ale Doktor wiedział, co robi.

– Ludzie bogaci – mówił dalej – też bywają nieszczęśliwi…

– W dupach im się przewraca – mruknęła tęga kobieta siedząca u szczytu stołu konferencyjnego.

– To nie tak – zaprzeczył z powagą Szajnert. – Pieniądze wszystkiego nie rozwiązują. Czasem mogą nawet być przyczyną kłopotów.

Doktor posłał mu pełen wdzięczności uśmiech, jednak zakończył dyskusję, rozpoczynając kolejny pijacki monolog.

– Bo ja to chciałbym, żeby oni nie mieli żadnych zmartwień. Nie tylko tych…doczesnych, ale też duchowych. Żeby byli zawsze weseli, bez smutków, bez rozterek…

– Ale smutki też są potrzebne! – zaoponowała ponownie kobieta.

Doktor po raz nie wiedzieć który przeklął całą płeć żeńską, babskie czepialstwo i ich mózgi wyprane przez tanie historie romansowe. One chyba po prostu kochają się martwić, przeżywać pieprzone załamania i zespoły napięcia przedmiesiączkowego! Nie mógł wywalić jej na zbity pysk, chociaż o niczym innym w tej chwili nie marzył. Nie sądził też, by udało mu się szybko ją przekonać. Baba to stworzenie uparte, jak osioł w kapuście, zwłaszcza, gdy chodzi o jej jakże skomplikowane uczucia. Dobrze, że chociaż nie miała wsparcia. Druga i ostatnia kobieta na sali przeceniła, zdaje się, swoją odporność na alkohol i spała z otwartymi ustami pochrapując lekko, odchyliwszy głowę na oparcie fotela. Musiał sobie radzić tylko z jedną. Na szczęście.

– Pani… – zająknął się Doktor– Przepraszam, umknęło mi…

– Jane Johnson.

– Pani Jonson. Prawda jest taka, ze każdy pragnie być szczęśliwy. Droga do szczęścia często wiedzie przez cierpienie, ale to specyfika świata, w którym przyszło nam żyć, dlatego uważamy, że cierpienie jest nieodzowne.

– Jałowa dyskusja – wtrącił obcesowo dobrze zbudowany młody człowiek, rozglądając się za butelką w celu ponownego napełnienia szklanek.– Przecież nie da się zrobić tak, żeby nie było cierpienia, więc po cholerę się zastanawiać czy ono jest potrzebne? Po prostu jest i już. I trzeba sobie jakoś radzić.

Rzewny nastrój budowany przez Doktora od samego początku prysł. Wszyscy wydawali się wręcz rozdrażnieni. On jednak nie stracił głowy.

– A jeśli… – zaczął, po czym na moment teatralnie zawiesił głos. – A jeśli wam powiem, że ja potrafię?

– A…ale że co? – czknął jakiś półprzytomny już człowieczyna.

– No jak to? – spytał Doktor z pijackim oburzeniem. – A o czym tu rozmawiamy? Ja, moi drodzy, potrafię sprawić, żeby ludzie byli szczęśliwi. Ostatecznie. Na zawsze!

Osiągnął cel. Sprawił, że rozdrażnienie zmalało nieco, zastąpione ciekawością.

– Ciekawe jak – prychnęła Jane Johnson. – Bardzo ciekawe.

– A tak! – oznajmił z pijackim uporem. – Potrafię! Oczywiście was to nie dotyczy. Wy jesteście zbyt inteligentni, zbyt…złożeni. Ale zwykli, prości ludzie…Oni nic nie stracą.

– Chwileczkę – przerwał Szajnert. – Proszę po kolei, bo obawiam się, że nie rozumiem.

– Rozmawiamy tak sobie tutaj– kontynuował Doktor tonem wyjaśnienia,– i widzę, że z wami by to nie przeszło. Zresztą, takich ludzi, jak wy byłoby szkoda. Ale pomyślcie, ile jest osób nijakich, nudnych, bezproduktywnych, z których nie będzie nigdy żadnego pożytku. Ot, choćby dzisiaj. Z dwóch tysięcy tylko pięćdziesiąt osób zgłosiło się do pomocy! A reszta? Dbają wyłącznie o własne dupy!

Doktor walnął pięścią w stół. Źle wycelował i boleśnie uderzył się o krawędź.

– Kurwa mać! – wybełkotał.

– No, i co? – ponaglił ktoś.

– I… – wyartykułował Doktor, wyglądając, jakby usilnie próbował zebrać myśli. – I ten…no. Znaczy się…Moi drodzy. Wyobraźcie sobie proszę stan absolutnej wolności. Stan, w którym nikt i nic nie jest w stanie zmącić ludzkiego szczęścia. Ludzie robią to, na co mają ochotę, nie martwiąc się o nic innego. Mają na to czas, mają możliwości, zdolności i chęci. A co najważniejsze, nie robią tego dla pieniędzy. Gdzieś mają pieniądze. I karierę. I sławę i rozpoznawalność też. Robią to dla siebie. I się kochają. Tak, wszyscy wzajemnie się kochają. A jednocześnie nie oceniają się. Każdy jest skończoną całością, wszyscy go akceptują, a on nie musi liczyć się z niczyją opinią! Czy to nie cudowne?

– A to czemu my byśmy nie mogli? – zainteresował się obcesowy młodzieniec, ponownie sięgając po butelkę i nalewając wszystkim. – Bo pan mówił, że my nie…

– Kochani – Doktor wrócił z powrotem do swego podniosłego tonu. – Świat, który opisałem, może istnieć, ale nie sam. Potrzebuje nadzoru, którego mogą się podjąć tylko ludzie tacy, jak wy!

– Przepraszam – wtrącił ponownie Anton Szajnert, – ale nadal nie…

– Tak – zreflektował się Doktor. – Już wy…wyjaśniam. Zatem ten stan. Moi mili, czy on się wam z czymś kojarzy?

– No– roześmiał się ktoś. – Z chlańskiem!

Doktor pokręcił przecząco głową.

– Alkohol pije się z ludźmi. – podjął .– Albo dla ludzi. Albo przez ludzi. Żeby przypodobać się ludziom. Żeby zapomnieć o ludziach. Żeby z ludźmi nawiązać kontakt. Ja mówię o stanie, w którym nie starasz się dla innych, ani przez innych. Ani na złość innym. Robisz, co chcesz i jak chcesz i i tak jest ci dobrze, niezależnie od tego, co ludzie o tym myślą.

Anton Szajnert spojrzał na niego bystro. W jego spojrzeniu Doktor dostrzegł zrozumienie, a także, o dziwo, cień aprobaty.

– Więc pozostaje tylko… – zaczął Szajnert, wpatrując się wymownie w Doktora.

– Tak. – odrzekł zatem, potwierdzając niewypowiedziany domysł.– Właśnie tak.

Chwilę później Doktor, już od dłuższego czasu nienaturalnie kiwający się na fotelu, opadł głową na stół i donośnie zachrapał. Pozostali rychło poszli w jego ślady.

Elena wstała spod ściany i spojrzała z niesmakiem na śpiące towarzystwo. Nie ma mowy, nie będzie się nimi zajmować. Jakoś się sami pozbierają, ona ma ważniejsze rzeczy do roboty. Podejrzewała zresztą, że Doktor za chwilę do niej dołączy. Urządził piękne przedstawienie, pomyślała z nutą niechętnego podziwu. Naprawdę genialne. I jak świetnie zagrane! Upozorować pierwsze poważne wyznanie na pijackie zwierzenia…Nawet ona mogłaby dać się nabrać. Oczywiście gdyby nie była pewna ponad wszelką wątpliwość, że implant zapewnia Doktorowi całkowitą odporność na alkohol.

Koniec

Komentarze

Faktycznie coś wolno się rozkręca ta akcja. Wydaje mi się, że niepotrzebnie powtarzasz niektóre informacje - zwłaszcza te dotyczące relacji Eleny i Doktora. Części I i II podobały mi się, ale przy tej trochę się zmęczyłam. Prolog to był majstersztyk - widać, że przemyślałaś ten fragment. Teraz jednak mam wrażenie, że piszesz i wrzucasz kolejne części na bieżąco. Choć nie dopatrzyłam się większych błędów tekst jest jakiś taki chaotyczny. Demoniczny Doktorek niby coś planuje, ale wszystko dzieje się w takim tempie, że jego zamiary stopniowo przestają mnie intrygować.

"Dlatego też, gdy tylko rozsiedli się w z-a-l-i konferencyjnej" - literówka, bum!

Do trzeciego rozdziału opowiadanie doszło według mnie siłą rozpędu nadaną przez ciekawy pomysł i początek. Problem polega na tym, że rozpędem początkowym nie da się ciągnąć fabuły przez cały czas. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że jest tu za dużo chaosu, a za mało realnej akcji. Przemyślenia Eleny niby są fajne, ale w gruncie rzeczy wytłuszczają rzeczy, które już były powiedziane lub te, których czytelnik sam się domyślił. Nie wspominając o tym, że zajmują one sporą część tekstu, przez co cierpi jego równowaga. Tekst byłby bardziej przejrzysty i miły dla oka, gdyby zamiast powtarzających się imformacji i przemyśleń, poświęcić trochę więcej kartki na opisy miejsc akcji, bohaterów czy chociażby wzmianki o pogodzie, porach dnia, czy innych elementach kosmicznej odysei. Za dużo "prozatorskiego wodolejstwa", za mało "przemyślanych szczegółów"

Tak czy inaczej nie jest źle. Pomysł jest dobry, opowiadanie zapowiada się ciekawie i zapewniam cię, że będzie tryskało zajebistością, jeśli tylko popracujesz trochę nad niedociągnięciami.

A, zapomniałbym - mimo wszystko wolałbym, gdybyś po napisaniu odłożyła teksty na trochę i po odpowiednio długim "dojrzewaniu" przejrzała i przeredagowała je ponownie. Czytelnik naprawdę lubi, jeśli tekst przez niego czytany jest tekstem gotowym, a nie wrzucanym na bierząco przez autora do serwisu.
Oczywiście mogę się mylić, ale odnoszę wrażenie, że tak właśnie jest. Jeśli się mylę i faktycznie odstawiasz swoje teksty i rzetelnie je redagujesz, to oficjalnie daję ci pozwolenie skazania mnie na biczowanie.

Myślę, że macie rację i początkowym rozdziałom wyszłyby na dobre radykalne cięcia, usunięcie dłużyzn i powtórzeń i zostawienie tego, co najważniejsze. Zajmę się tym w najbliższym czasie.
Co do biczowania, to będzie połowiczne, bo tekst nie jest pisany na bieżąco, leży i mocy nabiera już od roku, był nawet czytany przed wrzuceniem. Ale faktem jest, że korektę ogranizyłam do podostawiania ogonków i kreseczek, oraz do prób pozbycia się literówek (co mi się w stu procentach prawdopodobnie i tak nigdy w życiu nie uda z moim roztrzepaniem ;))
W każdym razie skoro wrzuciłam już tyle, to wrzucę IV i V część tak, jak są - w nich coś się już powoli zaczyna dziać. A od VI zaczyna się akcja własciwa, nowi bohaterowie i w ogóle wszystko inaczej, więc będę oczekiwać na komentrze z niecierpliwością :)

Szkoda trochę, że w tej części akcja rozkręca się na dobrą sprawę dopiero od momentu, w którym Elena wraca do śledzenia "dyskusji". Jakby wyciąć parę dłużyzn, historię (ciekawą :D ) chłonęłoby się znacznie przyjemniej... A na pewno szybciej :P

Nowa Fantastyka