- Opowiadanie: Aineko - Psychopolis II

Psychopolis II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Psychopolis II

Elena nie musiała długo zastanawiać się, co się stało. Gdy tylko usłyszała głuchy odgłos wybuchu zrozumiała, że Doktor planował to od początku. Jego obietnice nie były bez pokrycia. Naprawdę miała zostać jedynym biologiem na tej planecie.

Siedziała bez ruchu przy masywnym stole i płakała bezgłośnie, ukrywszy twarz w dłoniach. Nie zareagowała, gdy wszedł.

– Czego się mazgaisz? – burknął, ale widać było, że jest z siebie cholernie zadowolony.

Nie odpowiedziała, ale przestała płakać.

– Czego ryczysz, głupia dziewczyno? – zapytał znowu. – Tak trzeba było. Przecież wiesz, że cel jest najważniejszy. Oni mogliby wszystko zepsuć.

– Mam gdzieś twój cel – odpowiedziała głucho, choć wiedziała doskonale, że kwestionowanie wagi celu nieuchronni prowadziło do awantury.

Jednak Doktor zachowywał się, jakby jej nie usłyszał.

– No i widzisz – rzekł już pogodniejszym tonem, – jednak będziesz jedynym biologiem na planecie!

– To też mam gdzieś – odparła i w tym momencie była to prawda. – Co to za cel, w imię którego trzeba mordować niewinnych?

– Najważniejszy! – oznajmił z emfazą. – Będący ponad wszelkie ludzkie pojęcie! Ponad moralne zasady! Ale ty tego nie zrozumiesz. Ty tkwisz po uszy w schematach.

Z trudem podniosła na niego wzrok. Wydało jej się, że widzi go po raz pierwszy w życiu. W jednej chwili zrozumiała, co pośród gamy rozmaitych, zwykle wykluczających się wzajemnie uczuć, czuje do niego najsilniej w tym momencie i czuła uprzednio przy niezliczonych okazjach.

– Czy ty wiesz – rzekła wolno, ogłuszona własnym odkryciem, – jak ja cię cholernie nienawidzę?

– Wiem – odparł poważnie, podchodząc bliżej.

 

Tej nocy kochali się tak, jak jeszcze nigdy. Nie miało to nic wspólnego z tymi niemal rytualnymi zbliżeniami, będącymi nieodłącznym elementem gry w doktora i asystentkę. Nie był to również gwałt, czyli powtórka z nocy przed ogłoszeniem wyników konkursu. Tym razem odkrywali nowy wymiar cielesności, w którym pogarda mieszała się z pożądaniem a nienawiść z fascynacją.

– Brzydzę się ciebie – odezwała się Elena ni z tego, ni z owego, kiedy po wszystkim leżeli każde po swojej stronie łóżka, wyglądając, jakby nic między nimi nie zaszło.

Nic nie odpowiedział na to niecodzienne wyznanie.

– Brzydzę się twojej amoralności – ciągnęła. – Nigdy nie uważałam się za szczególnie szlachetną. Wszystko, co robię, robię dla własnej korzyści. Manipuluję, kłamię, puszczam się, żeby osiągnąć to, co chcę. Ale ty zdołałeś wzbudzić obrzydzenie nawet w takim potworze, jak ja. Kim ty w takim razie musisz być?

– Ja jestem po prostu sobą – odparł zaskakująco łagodnie. – Człowiekiem idei. A moja idea nie uznaje kompromisów. Za to ty ze swoją sztucznością również mnie brzydzisz. Prześlizgujesz się między wartościami, wybierając tylko to, co ci pasuje. Potrafisz podlizać się każdemu, jeśli masz w tym swój interes. Wyrzekasz się godności, rozkładasz nogi za obietnicę kilu probówek, a kiedy chodzi o projekt dla dobra całej ludzkości, udajesz świętą i nie chcesz zrozumieć, że dla takiego celu warto poświęcić tych kilka niepotrzebnych nikomu istnień.

– Jesteś obłąkany – powiedziała, wcale nie wyglądając na urażoną.

– Nie przeczę – przyznał spokojnie. – Każdy geniusz jest obłąkany.

Potem znowu kochali się szaleńczo, tak zawzięcie i zapamiętale, jakby chcieli się wzajemnie wykończyć. A może faktycznie tego właśnie chcieli.

Coś się miedzy nimi skończyło i coś się zaczęło.

 

– Co za tragedia! Co za tragedia!

Doktor miotał się, jak oszalały po placu przed stacją badawczą, na którym zebrał się już spory tłum ludzi, którzy wylegli z najbliższych baraków, słysząc pierwsze krzyki.

– Co za tragedia! – powtarzał. – Takie niebezpieczne materiały trzymali niezabezpieczone i w końcu stało się najgorsze! Dlaczego oni to chowali w budynkach mieszkalnych?! Och…przepraszam, jestem w szoku…

Chwycił się za pierś po lewej stronie i zaczął głęboko oddychać. Jakaś kobieta z tłumu podeszła do niego.

– Ja panu pomogę, jestem pielęgniarką.

– Nie trzeba – wydyszał, uśmiechając się blado. – Nie trzeba, dziękuję, już mi lepiej, to chwilowe. Po prostu to wszystko jest takie straszne. I to właśnie teraz, kiedy najbardziej potrzebowaliśmy ich rady i pomocy! Będzie trzeba postawić zbiorowy, symboliczny grób, przecież z tych ciał nic nie zostało. Że też ja nie słyszałem tego wybuchu!

– Proszę sobie nie robić wyrzutów, doktorze – odezwał się jakiś porządnie wyglądający mężczyzna w średnim wieku. – Nawet gdyby pan…gdyby ktokolwiek z nas usłyszał i tak nie mógłby pomóc. Rozerwało ich w jednej chwili.

– Tak – potwierdził Doktor. – Zapewne ma pan rację, panie…

– Szajnert. Anton Szajnert.

– Ma pan rację, panie Szajnert. Ale zginęli, kiedy ja się tu pojawiłem. Czuję się, jakby to była wszystko moja wina, jakbym przywlókł ze sobą jakieś fatum!

– Jeśli już, to wszyscy przywlekliśmy– oświadczył stanowczo Anton Szajnert.– W końcu nie pan jeden tu przyjechał. Ale to i tak wierutna bzdura. Żadne fatum i nikt tu nie jest winny. To był tragiczny zbieg okoliczności.

Ludzie tkwili na placu, patrząc bezradnie po sobie. Ranek dawno już wstał, jednak niebo jak zwykle było zasnute ciemnymi chmurami. Budynki mieszkalne załogi stacji badawczej, znajdujące się nieopodal samej stacji były całkowicie zrównane z ziemią. Doktor użył bardzo silnego i cichego, niedawno wynalezionego ładunku wybuchowego, który nie miał prawa pozostawić niczego na swoim miejscu. Ogromne stężenie mocy na niedużym obszarze. Wszędzie tylko gruz, pył i trochę krwawych ochłapów.

– Doktorze – odezwała się stojąca obok niego Elena. – Trzeba wysłać raport na Ziemię.

– Tak – odparł, obdarzając ją roztargnionym uśmiechem. – Dziękuję, że mi przypomniałaś, moja droga. Co ja bym bez ciebie zrobił?

 

Zeszłej nocy niejako przypieczętowała układ, zaprzedała swoją duszę. Kiedy zbliżał się do niej, mając w oczach szaleństwo i pożądanie, poczuła instynktownie, że to ostatni moment, by wstać i wyjść. W jakiś niepojęty sposób wiedziała, że pozwoliłby jej odejść. Wzięłaby jedną z kosmicznych szalup ratunkowych, poprosiła któregoś z pilotów transportera, żeby odstawił ją na Ziemię, wymyślając jakiś w miarę wiarygodny powód i teraz byłaby w drodze do domu. Jednak czy to naprawdę był dom? Nie miała tam do czego wracać. Nic tam na nią nie czekało. Tu czekało na nią wszystko.

Od momentu, gdy skończyli się kochać po raz drugi, do chwili, kiedy ktoś zobaczył sutki wybuchu i wywołał panikę miała kilka godzin. Kilka godzin, podczas których szczerze zastanowiła się, jak teraz będzie wyglądać jej życie i pogodziła się z tym, że przyjąwszy zasady Doktora będzie musiała stać się taka, jak on. Wyobraziła sobie siebie samą, jak zabija ludzi „dla większego dobra”, jak prowadzi na nich eksperymenty, jak patrzy spokojnie na chaos i cierpienie, jakie przecież wspólnie z Doktorem i jego pomocnikami zamierzali wywołać. Wyobrażała sobie długo, plastycznie i intensywnie. Wyobrażała sobie, aż ból osiągnął apogeum i stopniowo zaczął maleć. Nad ranem już niemal bez emocji oglądała przesuwające się pod powiekami wytwory jej własnej wyobraźni, aż w końcu, kiedy na zewnątrz rozległy się krzyki i tupot nóg, mogła spokojnie wstać i pójść na miejsce wybuchu, by wraz z innymi lamentować nad tragedią.

Nie znaczyło to, że od teraz przestała brzydzić się Doktora. Po prostu do kompletu zaczęła brzydzić się samej siebie.

To wszystko jest w głowie, przekonywała się. Tu nie ma sądu, nikt mnie nie ukarze. Tu ja będę stanowiła prawo. Opory są tylko w głowie. Doktor się ich pozbył, ja też muszę. Teraz nie mam wyjścia.

 

– Proszę państwa – mówił tymczasem Doktor. – Proszę udać się do transporterów, służby pomocnicze wydadzą wam racje żywnościowe. Proszę je wziąć i wrócić do baraków. Ja poinformuję Ziemię o tym, co się wydarzyło, a potem trzeba będzie zrobić tu porządek. Poproszę wszystkich ochotników o stawienie się na tym placu za dwie godziny. Zapewnimy możliwie godny pochówek tym, którzy zginęli, po czym zastanowimy się, co dalej robić.

Mówił już spokojnym i opanowanym głosem. Nie wszyscy go usłyszeli, jednak przekazywana z ust do ust informacja obiegła cały tłum i ludzie powoli zaczynali się rozchodzić.

– Chodź – zwrócił się Doktor do Eleny.

– Co im napiszesz? – spytała, idąc za nim do budynku stacji.

– A co mogę napisać? – zdziwił się. – Napiszę…prawdę.

Nacisk położony na ostatnie słowo wywołał zamierzone, upiorne wrażenie.

– Jedyną słuszną prawdę – ciągnął tonem, jakim tłumaczy się niezbyt bystremu dziecku, co jest dobre, a co złe. – Naszą prawdę. Innej tu nie ma. Nie zauważyłaś?

 

Podczas, gdy Doktor wysyłał wiadomość, Elena przeglądała pliki w komputerach.

– Większość pozabezpieczali – mruknęła.– Mam nadzieję, że to tylko standardowe procedury bezpieczeństwa i szybko sobie z tym poradzę. W końcu musimy się pospieszyć. Wstępne plany już mam. Dobrze będzie jak najszybciej postarać się o to, co trzeba będzie sprowadzić z Ziemi. Teraz jeszcze nam pomogą, a potem…Potem może być różnie.

Doktor nadal zapamiętale stukał w klawisze, jednak pionowa zmarszczka na czole świadczyła o tym, że słuchał jej uważnie. Nie komentował jednak, czym doprowadzał ją do szału.

– Ja wiem, że twój plan jest najważniejszy i że masz w dupie wszystko, oprócz wizji, ale wizją ludzi nie nakarmisz, nie ubierzesz i nie zapewnisz im dachu nad głową – odezwała się ponownie, tym razem tonem wyraźnie zaczepnym, by zmusić go do reakcji. – Głupio zrobiłeś, że zabrałeś samych lekarzy. Sam mówiłeś, ze nikogo z niewtajemniczonych nie można dopuścić do projektów, a trzeba się spieszyć. Potrzebuję pomocy, do cholery! Tyle trzeba zrobić, a ja jestem jedna!

– Sklonuj się – prychnął Doktor, nadal wpatrzony w ekran. – Co to dla ciebie?

Mógł żartować, ale równie dobrze mógł nie żartować. Nie była w stanie tego stwierdzić, więc przezornie nie odpowiedziała.

– Poradzisz sobie – ciągnął lekceważąco. – To tylko trochę obliczeń i kilka symulacji przestrzennych. Zorganizowaniem budowniczych i konstruktorów sam się zajmę. Wypranie im mózgów też biorę na siebie.

– Wiesz, ile to potrwa?!

– Uparcie traktujesz mnie jak idiotę – wciąż mówił spokojnie, jednak w jego głosie w miejsce lekceważenia pojawiła się ledwie dosłyszalna groźba. – Gdybym sobie nie zdawał sprawy z tego, ile potrzeba czasu, by wcielić w życie cały plan nie chciałbym, żebyś wsadzała mi do głowy to gówno! Zresztą ty też to masz, prawda?

Nie było sensu zaprzeczać. Co prawda nigdy mu o tym nie mówiła, ale widocznie i tak wiedział. Albo zgadywał.

– Prawda – przyznała niechętnie. – Ja mam, ale ci twoi lekarze nie i chwilowo nie ma szansy, żeby mieli. Ile będą mogli pracować w takim razie? Kilka lat? Kilkanaście? Kilkadziesiąt? A co potem? Zakładając nawet, że uda się wyszkolić następców, skąd wiesz że to się wszystko sprawdzi na dłuższą metę? Aż tak wierzysz w swoją metodę prania mózgu? Bo ja nie wierzę. Idea jest na tyle kontrowersyjna, że prędzej, czy później opór się narodzi. Przypominam ci, że to są ludzie z bagażem wcześniejszych doświadczeń. Nie pozwolą ci wcielić w życie tego planu, a bez ich współpracy niczego nie zdziałasz.

Westchnął demonstracyjnie z teatralnym znużeniem.

– Pytasz mnie o to setny raz – przypomniał. Wałkowaliśmy to godzinami i chciałem tylko powiedzieć, jakbyś nie zauważyła, że już tu jesteśmy i swoje akademickie dywagacje możesz sobie wsadzić w dupę. Teraz trzeba działać, a ja powtarzam, także po raz setny, że panuję nad wszystkim. Rób po prostu to, co powiem i będzie dobrze.

 

Wzruszyła ramionami zniechęcona. Wiedziała już od dawna, że Doktor nie traktuje jej jak równorzędnego partnera i dawno też przestało jej na takim traktowaniu zależeć. Ale kiedy chodziło o przedsięwzięcie na taką skalę, wolała jednak znać szczegóły. Nie dlatego, żeby ją aż tak interesowały. Po prostu była zdania, że jeżeli szerszy ogląd całej sprawy ma tylko jedna osoba i tę osobę trafi nagły szlag, bo przecież wypadki chodzą po ludziach, nikt inny nie będzie wiedział, co zrobić z całym monumentalnym projektem. Wybuchnie zbiorowa panika, wszystko się rozsypie a idea umrze wraz ze swoim twórcą, pogrzebana w ogólnym chaosie.

Doktor żył złudną pewnością, że skoro ma „to gówno w głowie” nagły szlag mu nie grozi. I nie pomagały tłumaczenia Eleny, że nie ma na myśli tylko dosłownie pojmowanej gwałtownej śmierci.

– Przecież możesz postradać zmysły – przekonywała wielokrotnie. – Implant nie daje żadnej ochrony twojej psychice. Podejmujesz się zadania, które przerosłoby większość żyjących obecnie ludzi, jeśli nie wszystkich! Nie możesz mieć pewności, że nie doprowadzi cię to do szaleństwa!

– Mogę – odpowiadał tylko.

Wiedziała, że jest człowiekiem zdeterminowanym i niebezpiecznym, zdolnym manipulatorem, urodzonym kłamcą i intrygantem a do tego genialnym aktorem, czego popis dał choćby dziś, lamentując spektakularnie nad gruzami. Wiedziała, że jest kompletnie pozbawiony moralności, dzięki czemu jego psychika jest w stanie wiele udźwignąć. Brak wyrzutów sumienia, brak skrupułów i obiekcji działały w tym wypadku na jego korzyść, nie było jednak gwarancji, że i on się w końcu nie złamie.

 

– No, wysłałeś? – zapytała, pragnąc, by zostawił wreszcie ten komputer i poświęcił odrobinę uwagi temu, co ma mu do powiedzenia odnośnie projektów.

– Nie poganiaj mnie, mamy czas.

– O czym ty pieprzysz, do cholery?! – wybuchnęła, widząc, że nie doczeka się od niego zainteresowania nurtującymi ją obecnie tematami. – Jaki czas?! Musimy się dobrać do tych archiwów, musimy zacząć coś robić! Miałeś wysłać krótką informację, a ty chyba epitafia dla wszystkich układasz!

Chociaż Doktor stał tuż obok, Elena czuła, że jest całkowicie sama z całym tym planem, którego nawet porządnie nie znała. On zdawał się jej nie słuchać, nie przejmował się w ogóle kwestiami technicznymi. Ona miała myśleć o wszystkim, zrobić wszystko, a on nawet nie raczył zdradzić jej wszystkich szczegółów planu.

– Daj mi spokój – powiedział z rozdrażnieniem, potwierdzając jej ponure myśli. – Pobaw się tymi archiwami jak chcesz, a mnie w to nie mieszaj. W ogóle najlepiej się nie wtrącaj do tego, co robię. Jak będę czegoś od ciebie chciał, to poproszę. Idź sobie do tych komputerów, rozpraw się z zabezpieczeniami, obejrzyj dokumenty i jak najszybciej zabierz się za projekty. Daruj sobie te jałowe pretensje i zgłoś się do mnie jak skończysz, to porozmawiamy konstruktywnie.

– Wiesz, co ja myślę? – powiedziała zimno. – Myślę, że gdybym teraz poszła i odstrzeliła sobie łeb, ty nie osiągnąłbyś tutaj niczego. Zgniłbyś we własnym gównie, razem z tymi wszystkimi ludźmi!

– Zapewne tak właśnie by było – zgodził się uprzejmie. – A teraz, jeśli skończyłaś już fantazjować, zejdź mi z oczu i zajmij się swoją pracą.

Naprawdę taka myśl zaświtała jej w głowie. Zakończyć to raz na zawsze, niech radzi sobie sam. Implant nie zapewniał całkowitej nieśmiertelności, sprawiał tylko, że rany goiły się nieprawdopodobnie szybko, dlatego gdyby spróbowała otworzyć sobie żyły, nie udałoby jej się umrzeć. Mogła się jednak powiesić, mogła strzelić do siebie na tyle umiejętnie i precyzyjnie, by natychmiast przerwać wszystkie funkcje życiowe. Miała możliwości, ale nie miała odwagi. Chciała żyć, żeby coś osiągnąć. Momentami wątpiła, czy kiedykolwiek jej się to uda, zważywszy na lekceważący, czy wręcz pogardliwy stosunek Doktora do niej. Z drugiej jednak strony on był jej jedyną nadzieją. zwłaszcza teraz.

Oficjalnie był jej promotorem, opiekunem naukowym, ale tak naprawdę miał gdzieś jej badania. Zapewniał jej warunki, dawał sporą swobodę, zlecał rozmaite prace. Z zewnątrz wyglądało to wyjątkowo normalnie, jednak ich stosunki znacznie wykraczały poza zwyczajowo usankcjonowane relacje między współpracownikami. Bynajmniej nie chodziło tu o układy łóżkowe, bo w tym na dobrą sprawę nie było nic nadzwyczajnego. Znacznie bardziej zadziwiające było to, że choć po słowach Doktora Elena miała szczerą ochotę odstrzelić łeb sobie, lub jemu nie zrobiła tego. Co więcej nie zdobyła się nawet na pozory buntu. Zamiast tego zamilkła i zabrała się do pracy.

Koniec

Komentarze

Akcja się rozwija :) Zaraz biorę się za część III.

Łiii! Ktoś to czyta! :D
A poważnie, to przyznaję bez bicia - nie jestem mistrzynią wartkiej akcji, więc może i się rozwija, ale w tempie iście ślimaczym ;) Niestety pierwsze 5 rozdziałów to takie wprowadzenie do akcji właściwej, wyjaśnienie, jak doszło do sytuacji, która będzie opisywana dalej.

"Od momentu, gdy skończyli się kochać po raz drugi, do chwili, kiedy ktoś zobaczył s-u-t-k-i wybuchu"
Zawsze chciałem zobaczyć jakie wybuchy mają sutki. Napewno wyglądają niesamowicie.
Poza tym przed lub (trzecie zdanie od końca) nie stawiamy przecinków
Reszta milszej i konstruktywnej krytyki w części trzeciej. Do zobaczenia za chwilę

Gonimy, gonimy... Troszkę mniej humoru, ale jak sama zaznaczyłaś, budowany jest grunt pod część III. Może jeszcze dziś, może dopiero jutro, ale z całą pewnością przeczytam :).

Hehe :D Wiedziałam, że mam te sutki, zauważyłam kiedyś i miałam niezły ubaw. Poprawiłam je wtedy, tylko że wygląda na to, że znowu mam na kompie kilka wersji tego samego tekstu i kopiowałam z takiej, w której nie poprawiłam. Porządki, zdecydowanie muszę zrobić porządki w dokumentach :D

Nowa Fantastyka